Opowiadanie
Overlord tom 2 Mroczny wojownik - recenzja książki
Autor: | Altramertes |
---|---|
Redakcja: | Avellana |
Kategorie: | Książka, Recenzja |
Dodany: | 2017-03-08 20:26:40 |
Aktualizowany: | 2017-03-08 20:26:40 |
Tytuł oryginalny: Overlord, vol. 2
Autor: Maruyama Kugane
Ilustracje: so-bin
Tłumaczenie: Anna Piechowiak
ISBN: 978-83-65722-01-0
Gatunek: akcja, przygoda, dramat, fantasy
Cena okładkowa: 29,90 zł
Format: 130 x 182 mm
Liczba stron: 305
Wydawnictwo: Kotori
Mroczny Wojownik Momon oraz jego towarzyszka Narbe udają się do E-Rantel, by rozpocząć karierę poszukiwaczy przygód. Wszystko to ma oczywiście służyć rozsławieniu imienia Momona, zdobyciu kontaktów i zasobów inaczej dla niego nieosiągalnych i ostatecznie wzmocnieniu obecnie niepewnej pozycji Wielkiego Podziemnego Grobowca Nazarick. Pech chce, że sława nie przychodzi tak łatwo, no ale jak mówi stare powiedzenie, nie przyszła góra do Mahometa, to Mahomet przyjdzie do góry.
Mam nieodparte wrażenie, że autor nie lubi zbyt szybko odkrywać kart. Przez większość tomu towarzyszymy Ainzowi (czy, jak on sam w tym momencie preferuje, Momonowi) i Narbe, a także grupie poszukiwaczy przygód zwanej Czarnymi Mieczami. Ich przygody śledziło się całkiem przyjemnie - Czarne Miecze nie należą do osób szczególnie silnych, ale nie brakuje im doświadczenia, co przekłada się na sensowne przedstawienie walki z goblinami, do jakiej doszło w pobliżu wioski Carne. Tym, co psuło ten efekt, były niewątpliwe elementy żywcem wyciągnięte z gier komputerowych, czy raczej ich mechaniki. Nie jestem pewny, czemu aż tak mi to przeszkadzało, skoro w Log Horizonie nie zwracam na to uwagi. Być może problemem jest to, że na razie walki stanowią dość istotną część fabuły, a nie są niestety aż tak ciekawe. Możliwe, że gdy środek ciężkości zostanie przeniesiony na rozmaite machinacje i knucia, których spodziewam się w tej serii całkiem sporo, tomiki zaczną mi bardziej podchodzić. Drugi problem to ogólnie ujęta ekspozycja. Ainz sam przyznaje, że wie o nowym otoczeniu bardzo mało, co zmusza go do ciągnięcia towarzyszy za język przy każdej możliwej okazji. Logicznie rzecz biorąc, to bodaj najlepsze wyjście, tyle że redukuje bohatera do roli maszyny losującej, z której co chwila wypadają pytania. Dużo lepiej wypadłoby podejście proaktywne - na przykład przeróżne eksperymenty, przeprowadzane przez samego głównego bohater oraz jego podwładnych. Fabuła w tym tomiku i tak nie posuwa się do przodu, więc równie dobrze można by poświęcić chwilę na to, co robią Strażnicy, bądź na samego Ainza testującego swoje możliwości na jakimś magicznym poligonie. Innym równie ciekawym pomysłem, o którym zresztą wspomina sam bohater, mogłoby być zwiedzanie świata w pojedynkę lub w małej grupce. Na razie nie zanosi się jednak, by formuła miała ulec zmianie, chociaż z niecierpliwością oczekuję jakiegoś urozmaicenia.
Lekturę tomiku uprzyjemniają na szczęście postaci. Owszem, Czarne Miecze są osobowościami oklepanymi - mamy typowego przywódcę i „starszego brata”, doświadczonego i pogodnego druida grubaska, łowcę kobieciarza i początkującego maga, ale wszystko to współgra ze sobą bez zgrzytów, idealistycznego bełkotu lub zbytniego dramatu, ot - grupka najemników próbujących przeżyć i jednocześnie zarobić trochę gotówki. Pojawienie się Ainza i Narbe burzy nieco status quo (no bo jak tu przejmować się zagrożeniem, jeśli mamy przepaka przecinającego ogra na pół jednym ciosem?), ale nie na tyle, by wspólna wędrówka stała się nudna. Szkoda tylko, że potencjał tych postaci został zupełnie zmarnowany, zamiast pokazać ich rozwój na przestrzeni kilku tomów i spleść ich losy z planami Ainza. Niestety, jeden tom to za mało, by przejąć się czyimś losem, zwłaszcza jeśli ów los nie jest szczególnie interesujący. Nie, żeby Nfirea wypadał dużo lepiej, ale jemu przynajmniej dano czas na zostanie pełnoprawną postacią (pod warunkiem, że wróci do siebie po tym, co przydarzyło mu się w tym tomie). To samo mogę powiedzieć o towarzyszącej Ainzowi Narbe; jest to w zasadzie przykład szerszego problemu - książka wystartowała z całą masą postaci i tym samym trudno powiedzieć o nich cokolwiek więcej, bo każdy musi dostać swoje pięć minut, a to za mało by nadać im jakiś indywidualny rys.
Od strony technicznej nie zauważyłem większych problemów. Nie zawsze co prawda zgadzam się z użytym przez tłumaczkę słownictwem, a już kompletnie nie rozumiem, dlaczego strażnicy miejscy mówią „gwarą”, a reszta mieszkańców E-Rantel nie, ale nie są to błędy sensu stricto. Miło też widzieć, że w książce pojawiają się od czasu do czasu przekleństwa, dodające całości odrobiny pieprzu, ale bez przesady. Tym, co kompletnie mnie zaskoczyło, był przekład imienia Mądrego Władcy Lasu, który wypadł uroczo, swojsko i zabawnie. Ilustracje i okładka wyglądają pierwszorzędnie, podobnie jak karty postaci z końca tomiku. Miłym dodatkiem jest również rozkładana trzyczęściowa ilustracja na papierze kredowym, przedstawiające drużynę Czarnych Mieczy i ich towarzyszy podróży, a także druga, prezentująca pojedynek Momona z Clementine. Co tu dużo mówić, pod tym względem jest to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza, light novel na naszym rynku.
Zdecydowanie nie jest to przykład szczytowej formy autora, ale zdaję sobie sprawę, że jakieś wprowadzenie do świata przedstawionego musiało się pojawić. Nie jest źle, ale z niecierpliwością wyczekuję knucia i intrygowania na większą skalę. Miejmy nadzieję, że kolejne tomiki nie będą miały tych samych problemów.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.