Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Nienasycony - recenzja książki

Autor:Grisznak
Redakcja:IKa
Kategorie:Książka, Recenzja
Dodany:2017-03-11 21:26:44
Aktualizowany:2017-03-11 21:27:44

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Ilustracja do artykułu




Tytuł: Nienasycony

Autor: Łukasz Radecki

ISBN: 978-83-947-463-0-8

Gatunek: horror

Format: 175 x 110 mm

Liczba stron: 158

Wydawnictwo: Phantom Books








Należę do tego pokolenia, które miało szczęście (bądź pecha) przeżyć wczesną młodość w połowie lat dziewięćdziesiątych. A to oznaczało gwałtowne zetknięcie się z pierwszą falą kapitalizmu, która u nas objawiła się m.in. ogromną falą książkowych horrorów, które wówczas zalały księgarnie. Pojawiły się też i w bibliotekach - ja, wówczas jeszcze nieletni, ochoczo korzystałem z bibliotecznych kart rodziców, wypożyczając „dla taty” książki Grahama Mastertona, Guya N. Smitha, Stephena Kinga, Petera Strauba i innych. I choć fala ta przeszła i zniknęła, to jednak miłość do horroru we mnie pozostała. Jednym z jej objawów jest kolekcjonowanie książek z tamtych czasów - moja kolekcja horrorów z wydawnictwa Phantom Press liczy kilkadziesiąt tytułów.

Ów quasihistoryczny wstęp popełniłem, ponieważ książka, o której chciałbym napisać, jest mocno związana z tą nostalgią. A ściślej - wydawnictwo, które za jej sprawą zadebiutowało w tym roku na naszym rynku. Phantom Books już samą nazwą nawiązuje do wspomnianego wyżej Phantom Pressu - a i tematycznie niedaleko padło jabłko od jabłoni. Wydawca ten postawił sobie bowiem za cel wydawanie książkowego horroru klasy B. I mnie, fana takiej literatury, szczerze to ucieszyło. No co, nie każdy musi zachwycać się detalami pudełek na buty, opisywanymi mistrzowsko przez Stephena Kinga, a i przedwieczna groza niewypowiedzianego szaleństwa H.P. Lovecrafta i jego armii naśladowców też potrafi z czasem spowszednieć. Nie każdy zaś ma na tyle mocny żołądek, aby wytrzymać pomysły choćby takich autorów jak Edward Lee.

Nienasycony Łukasza Radeckiego jest pierwszą powieścią wydaną przez Phantom Books. To horror, którego fabuła rozgrywa się dwutorowo - na przełomie XX i XXI wieku oraz w XIV wieku. W obu przypadkach głównym motywem jest tytułowy demon, wywodzący się z okolic Naddnieprza. Z jednej strony obserwujemy dostojników zakonu krzyżackiego, którzy posiadłszy kontrolę nad taką potężną i krwiożerczą istotą zastanawiają się, jak by tu ją wykorzystać, z drugiej zaś - trójkę współczesnych młodzieniaszków, których chęć zemsty i zabawa z czarną magią prowadzi nieuchronnie do uwolnienia czegoś, co nigdy nie powinno być uwolnione.

Przeplatanie się w fabule dwóch historii jest ciekawym zabiegiem (trzymając się tematyki, przypominam, że podobny motyw wykorzystał np. Guy N. Smith w swojej Wyspie). Przyznam zresztą, że wątek „krzyżacki” jest moim zdaniem ciekawszy i ucieszyło mnie, że nie jest on wyłącznie wstępem, ale toczy się równolegle przez całą długość książki. Jest on bardziej spójny fabularnie, zaś jego słabość polega głównie na tym, że przy całkiem zręcznie zbudowanym klimacie, nie jest on szczególnie makabryczny, bliżej mu do konwencjonalnej fantastyki historycznej niż do rasowego dreszczowca. Bliższy temu drugiemu jest wątek „współczesny”. Mamy tu klasyczne zagranie z przywołaniem czegoś, czego za bardzo kontrolować się nie da i obcowanie ze konsekwencjami tegoż czynu. Te są różnorakie, w zależności od odporności psychicznej bohaterów, ale nietrudno odgadnąć, że szaleństwo wyciągnie po nich swoje macki.

Książka jest napisana sprawnie, czyta się szybko i dość przyjemnie, dłużyzn nie stwierdziłem. Byłaby to pewnie niezła lektura typu „pociąg/autobus”, tak akurat na dwugodzinną podróż. Autor ma niezły styl, acz dość oszczędnie operuje opisami - niektóre z postaci w zasadzie nie zostały nam dokładniej przedstawione od strony wizualnej. Bohaterów jest tu niewielu i raczej nie budzą większej sympatii czytelnika - może szkoda, bo przy licznym gronie można łatwiej uśmiercać obsadę, a to daje pewną możliwość zaskoczenia poprzez niepewność względem tego, kto za chwilę zginie. Pochwalić muszę autora za dobre przygotowanie historyczne, osadzenie w nich „krzyżackich” motywów i zręczne wykorzystanie rzeczywistych wydarzeń, takich jak choćby ustąpienie ze stanowiska Ludolf Königa von Wattzau czy bitwa nad Strawą w 1348. Do ciekawostek zaliczyć należy fakt, że początek książki jest niejako jej końcem - dostajemy garść informacji (i trupów...), by zaraz potem cofnąć się w czasie do momentu, kiedy wszystko się zaczęło.

Skoro Nienasycony to horror, to jak się ma sprawa z grozą? Autor dość umiejętnie zbudował klimat, korzystając z np. takich motywów jak popularność mrocznej muzyki w środowiskach alternatywnych w tamtych latach (i tu mnie znowu nostalgia dopadła, więc włączyłem sobie do lektury Mortiisa, Darkthrone i Burzum...) ale mam wrażenie, że samej makabry już jakby ciut się boi, serwując ją ostrożnie, wręcz po aptekarsku i oszczędzając co bardziej „mięsnych” ujęć. Zaskoczyło mnie to, bo po historii, gdzie demon przywodzi (wizualnie) mi na myśl Przegniłego z Dark Souls 2, oczekiwałem jednak trochę więcej gore. Tymczasem w całej książce mamy raptem jedną bardziej efektowną scenę masakry - a ściślej rzecz ujmując, obserwujemy jej skutki. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że autor chciał tu stosować trick Lovecrafta, zakładając, że najbardziej straszy nas to, co jest zasygnalizowane, a nie dokładnie opisane. Szkopuł w tym, że do takiej literatury ten myk nieszczególnie pasuje. Ciekawostką jest brak jakiejkolwiek erotyki - zdecydowana większość znanych mi twórców grozy chętnie ją wykorzystuje (niektórzy nawet, jak wspomniany wyżej Lee - zbyt często), a wydawani przez Phantom Press pisarze, tacy jak Guy N. Smith czy Harry Adam Knight robili to regularnie.

Lista pretensji tu się nie kończy. Książka jest dość krótka, liczy raptem sto pięćdziesiąt stron. Albo o dwadzieścia-trzydzieści za mało, albo za dużo. Dlaczego tak uważam? Ano dlatego, że finał jest urwany w wyjątkowo irytujący sposób. Znowu pozostawiono niedopowiedzenie - i to takie, które sprawia, że „współczesny” wątek pozostaje, na dobrą sprawę, niedokończony. Nie tyle niedopowiedziany, ile po prostu urwany - zastanawiałem się nawet, czy nie dostałem wydania, w którym brak ostatnich kilkunastu stron. W ogóle, mam wrażenie że autorowi zabrakło pod koniec pomysłu. Wrzucił jeszcze jeden motyw, zupełnie niepasujący do reszty historii, zamiast po prostu ją domknąć. Oczywiście, wiele horrorów kończy się tak, że wieko, za którym groza zostaje uwięziona, jest tylko półprzymknięte, ale tu na dobrą sprawę nie dowiadujemy się niczego.

Po drugie, autor osadził „współczesną” historię w Toruniu. To jedno z najpiękniejszych miast Polski, mające fantastyczny potencjał jako lokacja dla powieści grozy. Niestety, tylko kilka nazw miejscówek (czasem już nieaktualnych, jak kultowy niegdyś sklep muzyczny na Podmurnej) sugeruje, z jakim miastem mamy do czynienia. Zabrakło mi tu bardziej plastycznych opisów tego miasta, a jako student, który ładnych kilka lat tam spędził, wiem, jaki tkwi tu potencjał. Potrafiła z niego skorzystać np. Jadowska w swoich powieściach o Dorze Wilk, nie roszczących wszak sobie nadmiernie pretensji do bycia horrorami. A jednak jej Toruń (przy całej mojej niechęci do jej twórczości) o wiele bardziej przemawia do wyobraźni niż ten z Nienasyconego.

Względem samego wydania - przywołuje ono mocno klimaty Phantom Pressu. Okładka jest odpowiednio kiczowata (i nie czynię z tego zarzutu), choć mam wrażenie, że niespecjalnie komponuje się z treścią książki. Format to siedemnaście i pół na jedenaście centymetrów, co daje książce raczej kieszonkowy charakter, acz czcionka jest duża i czytelna. Odwołując się do tradycji wspominanego wcześniej wydawnictwa, na okładce mamy „krwawy” napis „horror”, zaś na grzbiecie - numerek porządkowy (acz zauważmy, mamy tu jedynkę, podczas gdy u Phantom Press serię horrorów otwierał tomik z cyferką zero). Na ostatniej stronie okładki mamy krótki opis i zapowiedź kolejnej pozycji. Literówek nie znalazłem, jedyne, co mi trochę zgrzytało, to nazywanie wojsk litewskich „słowiańskimi”, bo choć Słowian w nich było pełno, bo jednak Litwy czy Żmudzi do słowiańskich zaliczyć nie sposób.

Podsumowując - nie jest może źle, ale myślę, że mogło być o wiele lepiej, a przede wszystkim - mroczniej i krwawiej, bo tego oczekuję przede wszystkim po takiej literaturze. Traktuję zatem tę książkę jako swojego rodzaju demo i liczę na więcej następnym razem, mając nadzieję, że doczekam się prawdziwych polskich odpowiedników takich „perełek” jak Sabat, Macki czy Las.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.