Opowiadanie
Naruto: Tajemna historia Konohy – Wspaniały dzień na ślub - recenzja książki
Autor: | moshi_moshi |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Książka, Recenzja |
Dodany: | 2018-01-03 21:05:00 |
Aktualizowany: | 2018-01-03 21:05:00 |
Tytuł: Naruto: Tajemna historia Konohy - Wspaniały dzień na ślub
Autor: Masashi Kishimoto, Shou Hinata
Tłumaczenie: Michał Żmijewski
Redakcja: Andrzej “Endriu” Kownacki, Karolina Dwornik
Korekta: Karolina Dwornik
Skład komputerowy: Beata Bamber
Liczba stron: 165
Rok wydania: 2017
Wydawca: J.P.Fantastica
Zbliża się dzień ślubu Hinaty i Naruto, co okazuje się niemałym problemem logistycznym dla Szóstego Hokage, zdecydowanego zrobić wszystko, by jak najwięcej shinobi mogło wziąć udział w uroczystości. Nie jest to jednak łatwe, biorąc pod uwagę, jak napięty i nieprzewidywalny potrafi być „terminarz” ninja, ale przecież Kakashi nie został najważniejszą osobą w wiosce bez powodu. Otóż wpada on na genialny pomysł, by poszukiwania ślubnych prezentów zaliczyć jako oficjalne misje - dzięki temu przyjaciele i bliscy młodej pary będą wręcz zobowiązani, by stawić się na ślubie. Jednak każda osoba, która kiedykolwiek dostała zaproszenie na taką uroczystość, doskonale wie, że wybór właściwego podarunku nie jest łatwą sprawą...
W przeciwieństwie do poprzednich opowieści z cyklu Naruto: Tajemne opowieści..., Wspaniały dzień na ślub nie ma w sobie prawie nic z przygodówki. Każdy z rozdziałów opowiada o innym lub innych przyjaciołach Hinaty i Naruto, próbujących wymyślić jak najciekawszy i najbardziej odpowiedni dla nich prezent. Przy czym, mówimy o shinobi, więc klasyczne wybory w rodzaju zastawy czy ekspresu do kawy raczej nie wchodzą w grę. Nie będzie wielką niespodzianką, kiedy napiszę, że ostatecznie wszyscy dokonują jakiegoś wyboru, czasem mniej lub bardziej ekscentrycznego. Problem polega na tym, że po historii o ninja spodziewałam się trochę ciekawszego rozwoju wypadków, tymczasem tylko jeden spośród ośmiu rozdziałów faktycznie ma w sobie coś z mangowego pierwowzoru.
Sam pomysł na fabułę jest ciekawy i biorąc pod uwagę, kim są bohaterowie, daje naprawdę spore pole do popisu. Niestety Shou Hinata uraczył czytelników bardzo nijakimi okruchami życia, w których postacie znane z komiksu włóczą się po wiosce, nadając misji kupna prezentu rangę poważnego problemu egzystencjalnego. Dałoby się w miarę zgrabnie uniknąć tej pułapki, gdyby autor zdecydował się zrobić z każdej miniaturki prawdziwą misję lub podszedł co całości wyjątkowo na luzie i podlał ją słuszną porcją humoru. Tymczasem z jakiegoś niepojętego dla mnie powodu, Shou Hinata uznał fanów Naruto za bandę sklerotyków i postanowił trzy czwarte każdego rozdziału poświęcić na opis wydarzeń znanych z mangi i anime. Serio serio! Dzięki temu, zamiast cieszyć się nietypową historią i obserwować bohaterów w niecodziennej dla nich sytuacji, ziewając przypominamy sobie, kto był z kim w drużynie i co go charakteryzuje. Powiem tak, pomijając recenzowane przez mnie książki, z cyklem nie miałam nic wspólnego od wielu lat, ale doskonale pamiętam, że Ino i Sakura zawsze rywalizowały i kłóciły, i że ta druga ma kompleks na punkcie swojego wysokiego czoła. Jakimś cudem, zapamiętałam też kto w jakich technikach się specjalizuje, a nawet jaki strój preferuje. Dlatego czytanie tego typu oczywistości okazało się niemałym wyzwaniem i książkę, którą normalnie przeczytałabym w jedno popołudnie, męczyłam tydzień.
Najbardziej irytuje to, że gdy autor wysilił wyobraźnię, udało mu się napisać całkiem niezłą miniaturę o tym, jak Kiba i Shino udają się do miejsca zwanego Dzielnicą Nieba, po bardzo rzadki miód pitny. I naprawdę jest tu wszystko, czego wymagam od prostej przygodowej historyjki w świecie wymyślonym przez Masashiego Kishimoto - tajemnica, wciągająca podróż po zrujnowanym mieście oraz pokaz kilku efektownych technik ninja. Czyli da się jednak ubrać poszukiwania prezentu ślubnego w interesującą szatę, bez konieczności nadmiernego posiłkowania się oryginałem. Co więcej, z powodzeniem można by tę miniaturkę zekranizować, tak jak poprzednie książki z cyklu. Oczywiście nie byłaby to rozrywka najwyższych lotów, ale przecież Naruto nigdy nie pretendowało do miana twórczości ambitnej.
Wydanie naturalnie nawiązuje do poprzednich części - na obwolucie widzimy bohaterów książki otoczonych czarną, dekoracyjną ramką, na niebieskim tle. Pobawiłabym się układem literniczym, ale mam świadomość, że przy tak scentralizowanym rysunku, optymalne ustawienie tytułu nie jest łatwe, a to wcale nie wygląda źle. Z tyłu znajdziemy krótkie streszczenie fabuły, a na skrzydełku biogramy autorów. Książkę otwiera powtórka ilustracji z obwoluty, tyle że większa i wydrukowana na papierze kredowym, dalej jest strona tytułowa, spis treści oraz najważniejszych bohaterów. Opowieść rozpoczyna prolog, a kończy epilog opisujący dzień ślubu. Tradycyjnie już, rozdziały oddzielono od siebie stronami wydrukowanymi w kontrze. Numeracja stron jest jak najbardziej obecna, a rzadko pojawiające się przypisy, umieszczono na dole stron, których dotyczą.
Cóż, wypadałoby poświęcić jeszcze kilka zdań tłumaczeniu, które niestety nie zachwyca, acz obawiam się, że jest to wina oryginału, a nie tłumacza. Podobnie jak w poprzednich częściach, język jest prosty i pełen wyrażeń potocznych. Ze względu na dużą ilość retrospekcji, w książce nie zabrakło opisów. Rzecz w tym, że opis, aby nie męczył i nie nudził, musi być naprawdę dobrze skonstruowany literacko, a te niestety nie są. Do tego dochodzą potknięcia, które powinna wyłapać redakcja i korekta - z przykrością stwierdzam, że jest ich trochę za dużo, co dziwi tym bardziej, że wydawnictwo J.P.Fantastica raczej dba o jakość wydań. Po pierwsze, tłumaczenie dopadła zaraza naszych czasów, czyli nagminne zastępowanie wyrazu „trudno”, wyrazem „ciężko”. Po drugie, razi nadmierna liczba powtórzeń. Po trzecie, w tekście roi się od błędów i literówek, mniej lub bardziej poważnych. Aby nie być gołosłowną, przytoczę kilka przykładów: na stronie 18 mamy ...że powinien się trochę poruszać, aby przejaśnić umysł?, podczas gdy powinno być „rozjaśnić”; na stronie 25 korekcie umknęło podwójne „że” w wypowiedzi Lee; dosłownie cztery strony później mamy znowu Lee, który ...pobeczał się ze wzruszenia, tymczasem obstawiam, że energiczny shinobi popłakał się lub poryczał, a nie zmienił w barana. Idźmy dalej, na stronie 42 mamy aż dwa błędy: Jednak jeśli zostawić się je na ruszcie... oraz ...aż będzie przepieczone. W tym samym rozdziale, znajdziemy też skwaśniałą minę czy ...by dało się z nią ustalić planu podróży.... Błędy zdarzają się najlepszym, ale mam wrażenie, że tym razem jest ich trochę za dużo i mam nadzieję, że podobne kwiatki w kolejnych częściach już się nie pojawią, a na pewno nie w tej ilości.
Naruto: Tajemna historia Konohy - Wspaniały dzień na ślub to chyba najsłabsza książka z dotychczas wydanych w Polsce. Wielka szkoda, że potencjał drzemiący w fabule, został prawie w całości zmarnowany i pary starczyło autorowi tylko na jedną historię. Byłoby miło, gdyby twórcy współpracujący z Masashim Kishimoto i korzystający ze świata przezeń wykreowanego wykazali się większą wiarą w stosunku do fanów blond ninja i zamiast serwować im odgrzewane kotlety, stworzyli coś naprawdę świeżego. Siłą mangi i anime okazali się zróżnicowani bohaterowie, pełne pojedynków misje shinobi i cały wachlarz widowiskowych technik, a nie podane w niezbyt atrakcyjny sposób okruchy życia. Powrót do korzeni i mniej wspomnień z pewnością wyszłyby książce na dobre.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.