Opowiadanie
Japoński cyberpunk. Od awangardowych transgresji do kina popularnego - recenzja książki
Autor: | Tablis |
---|---|
Redakcja: | Avellana |
Kategorie: | Książka, Recenzja |
Dodany: | 2018-04-23 16:53:51 |
Aktualizowany: | 2018-04-23 16:53:51 |
Autor: Agnieszka Kiejziewicz
Wydawnictwo: Kirin
Rok wydania: 2018
Oprawa: miękka
Liczba stron: 248
Format: 15.0x21.0 cm
Numer ISBN: 978-83-62945-71-9
Recenzję zmuszony jestem zacząć od wyjaśnienia, o czym właściwie jest omawiana książka. Myślicie, że o cyberpunku w Japonii, jak zresztą stoi w pierwszym zdaniu jej wstępu? Mylicie się, książka jest o „japońskim cyberpunku”, czyli gatunku filmowym, w dodatku w większości niszowym i awangardowym - nazwa ta jest mocno myląca. Przykro mi to przyznać, ale książka ani trochę nie pomaga w rozwianiu wątpliwości, a wręcz potęguje zamieszanie, pisze raz o „japońskim cyberpunku”, raz o „cyperpunku w Japonii” i nigdzie nie precyzuje jasno, czym się dokładnie zajmuje! Nie wydaje mi się to intencjonalne, jest ona wyraźnie pisana jako rozprawa naukowa (do problemów z tego wynikających jeszcze wrócę) i kierowana do filmoznawców, dla których jest to znane pojęcie, ale dla przeciętnego czytelnika zainteresowanego kulturą Japonii ani trochę. Największy zarzut kieruję pod adresem wydawcy, który z tyłu okładki powinien prosto z mostu napisać, z czym mamy do czynienia, tymczasem zaczyna opis od zdania o„cyberpunku jak podgatunku fantastyki naukowej”. Profesor Loska, który umieścił tam krótką opinię, nie kręci i pisze o „cyberpunku jako gatunku filmowym”, ale jako że definicja japońskiego cyberpunka ostatecznie nigdzie nie pada, odbiorca niemal na pewno założy, że to po prostu książka o całokształcie cyberpunka w Japonii.
To powiedziawszy, temat jest naprawdę intrygujący. Japoński cyperpunk to gatunek dziwny i na pewno nie dla widzów o słabych nerwach, oparty na seksie, grotesce, gore i eksperymentalnych technikach filmowych. Bardziej niż na treści, koncentruje się na stylu, pierwotnym, brutalnym, momentami brudnym, momentami sterylnym. Chociaż czerpie z zachodniego cyperpunka i rodzimych, mniej awangardowych japońskich produkcji, nurt ten zdołał wypracować czytelną i niepodrabialną tożsamość. Podejrzewam, że w naszym kraju nie ma zbyt wielu osób zaznajomionych z tymi filmami, ale nawet dla fana Japonii, który słyszy o tym pierwszy raz w życiu, jest to ciekawe spojrzenie na japońską kulturę od mniej znanej strony, dostarczające też solidnej motywacji, żeby poświęcić chwilę czasu i zapoznać się przynajmniej z częścią opisanych w książce dzieł.
Dawka zawartej w niej wiedzy jest solidna, choć szkoda, że nawet w ramach swojego tematu wydaje się nieco zbyt wybiórcza. Autorka rozpisuje się o filmach reżysera Shin’yi Tsukamoto; poświęcony mu rozdział jest bardzo wnikliwy, a w opisach metody artystycznej Tsukamoto i jego filozofii twórczej czuć pasję autorki. Inne ważne dzieła tego nurtu też są dobrze opisane, choć nie aż tak dokładnie, część o Tsukamoto udowadnia, że autorka ma większe możliwości. Szkoda szczególnie reżysera Shoujina Fukui - opisy jego filmów są rozproszone, przez co książka marnuje szansę na przedstawienie jego artystycznej drogi, jak w przypadku Tsukamoto. Już lektura spisu treści pokazuje, że tematem tej książki jest w zasadzie „Shin’ya Tsukamoto i reszta”, w czym nie ma niczego złego, ale dostrzegam trochę zmarnowanego potencjału. „Tsukamotocentryczność”, utrudnia również zrozumienie, kto do kogo nawiązuje i z czego czerpie - najpierw czytamy rozdział o tym, co zdziałał Tsukamoto w latach 1986-2009, a w dalszych czterech rozdziałach dowiadujemy się, co zdziałali wszyscy inni w mniej więcej tym samym okresie. Podkreślam jednak, że to nie jest duża krytyka, raczej lekki żal, że dałoby się ambitniej.
Poza tym da się odczuć przechył w stronę filmowych filmów aktorskich. Ghost in the Shell to raczej „cyberpunk w Japonii”, niż „japoński cyberpunk”, ale jest tak potężnym kulturowym kolosem, że ledwie kilka stron mu poświęconych zdaje się niedopatrzeniem, tym bardziej, że mocno różną od ekranizacji oryginalną mangę wydano w roku 1989, więc mogła i zapewne była inspiracją dla twórców w latach dziewięćdziesiątych. O ewidentnie powiązanej z tym gatunkiem mandze Genocyber dowiadujemy się tylko, że istnieje, a o serialu nią inspirowanym (mającym zdecydowanie inną fabułę), pada ledwie kilka zdań. Miło, że pamiętano o filmie Metropolis z 2001 roku, ale jego związki z cyberpunkiem, mimo iż obecne, są dużo słabsze niż choćby w przypadku serialu Wirtualna Lain, który zostaje jedynie wspomniany. Ostatnia cześć książki, co naturalne, poświęcona jest postcyberpunkowi, ale wybór jako przykładu książki Accelerando Strossa nie wydaje się najlepszy (to nietypowa pozycja), aż prosiłoby się o bardziej klasyczny przykład, choćby Diamentowy wiek Stephensona. O ile więc przegląd dzieł stricte japońskiego cyberpunka jest przeprowadzony kompleksowo, tak obraz jego okolic trochę rozczarowuje.
Wspominałem wcześniej, że ta książka jest w zasadzie rozprawą naukową, i ma to pewne negatywne konsekwencje, niestety poważne. Styl, w jakim została napisana, jest, nie owijając w bawełnę, toporny i znacząco utrudnia lekturę. Podam kilka przykładów: bohaterowie „poddają się czynnościom seksualnym”, inna postać „obcuje z naruszeniem integralności cielesnej swojego jestestwa”, operacja jest przeprowadzona „nie uwzględniając czynnika woli obiektu przemian”, na czyimś ciele „pojawiają się elementy cyborgizacji”, bohater „wypełnia swoją egzystencję poprzez spacery”, film „został pozbawiony tematyki psychoseksualnej”. To oczywiście najgorsze kwiatki z dwustustronicowej pozycji, które nie są reprezentatywne, ale i średnia nie jest najlepsza. Bezosobowy styl, jakim jest napisana ta książka, wykańcza już po kilku stronach. Zdania zbyt często docierają do tematu na samym końcu, zaś po drodze następuje jeszcze jedno lub więcej wtrąceń, utrudniających wychwycenie, o czym właściwie czytamy; w końcu z imiesłowów należy korzystać z dużo większym umiarem. Mądre słowa są mądre, ale należy się zastanowić, kiedy pomagają, a kiedy przeszkadzają w przekazaniu treści. Typowym przykładem jest takie zdanie: „Elementem konstytuującym odrębność postcyberpunka od jego gatunkowego prekursora jest również sposób ukazania problematyki posthumanizmu”. W tym fragmencie powinno chodzić o to, czym się postcyberpunk różni od cyberpunka, a nie czym jest „element konstytuujący odrębność ukazanej problematyki”! Podobną uwagę można mieć nawet do tytułu, bo słowo „transgresja” do powszechnie znanych nie należy. Przyznaję, że doskonale ujmuje, o co chodzi, ale wyjaśnienie na początku książki, co właściwie oznacza, wielu by pomogło, a nikomu nie zaszkodziło.
To sprawia, że pozycja ta dużo traci i niestety jestem przekonany, że wielu czytelników się od niej odbije. Najpierw zdziwią się, że temat jest nie do końca taki, jak by oczekiwali, a później zrażą nieprzystępnym stylem. Stracą na tym, bo szczerze uważam, że to wartościowa pozycja, która mimo nieprzyjaznej formy oferuje wgląd w nurt jedyny w swoim rodzaju.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.