Opowiadanie
Helena Wiktoria tom 1 - recenzja komiksu
Autor: | Easnadh |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Recenzja, Komiks |
Dodany: | 2018-10-02 19:55:26 |
Aktualizowany: | 2018-10-02 22:59:26 |
Tytuł: Helena Wiktoria tom 1 - Szlajfki
Scenariusz: Katarzyna "Panna N" Witerscheim
Rysunki: Katarzyna "Panna N" Witerscheim
ISBN: 978-83-8001-361-2
Wydawca: Wydawnictwo Studio JG
Nie jestem koneserką polskiego komiksu. Właściwie wcale się na nim nie znam. Nie mam też konta na instagramie i generalnie portale społecznościowe mnie nie kręcą. Dlatego też nie jestem w stanie udzielić super dokładnych informacji o Katarzynie „Pannie N” Witerscheim, jej historii jako rysowniczki i wszystkich projektach, w których wzięła udział, a jest ich niemało (zresztą, jeśli ktoś jest ich ciekaw, wystarczy zajrzeć na jej Facebookowy profil albo oficjalną stronę). Wiem, że w swojej galerii na Deviantarcie ma urocze arty przedstawiające uwspółcześnione księżniczki Disneya (Arielka jeździ na wózku inwalidzkim - jak bardzo oczywisty, a jednocześnie świeży jest to pomysł!), a także jest autorką komiksów internetowych Slavonica oraz Helena Wiktoria. Ostatni tytuł mam właśnie w rękach w wydaniu papierowym od Studia JG, z solidną, twardą obwolutą oraz piękną, przyciągającą wzrok ilustracją.
Mamy rok 1875. Znany w Bytomiu właściciel kopalni oraz człowiek interesu Stanisław Kroll umiera, cały swój majątek zapisując ośmioletniej siostrzenicy, Helenie Kocik. Decyzja osobliwa, biorąc pod uwagę, że mężczyzna nie dość, że był żonaty, to jeszcze jego bratanek od ponad dwudziestu lat wiernie i efektywnie pomagał mu w zarządzaniu. Ale raz, że o zmarłych źle się nie powinno mówić, a dwa, że ostatniej woli starego Krolla zmienić się już nie da. Dziesięć lat później Helena jest bogatą dziedziczką w wieku idealnym do zamążpójścia i na tym skupiają się myśli jej rodziny oraz całej socjety. Sama dziewczyna ma jednak zupełnie inne, ambitniejsze plany (chociaż lekki flirt na sali balowej jej nie zawadza). Czy uda jej się je zrealizować? I jaką rolę (jeśli w ogóle jakąś) odegrają w nich przyjaciel z dzieciństwa, niezbyt zamożny student medycyny Artur Wilk oraz młody, skrywający wstydliwą tajemnicę hrabia Konstanty Scholz?
Skoro ani nie interesuję się polskim komiksem, ani nie jestem jakąś ogromną fanką Panny N, dlaczego wzięłam się za Helenkę? No więc należę do grona tych osób (na pewno takie są, prawda?), które skusiły rysunki strojów, bo akurat moda tamtych czasów to moje hobby. Na pierwszy rzut oka było zaś widać, że do tego aspektu Katarzyna Witerscheim się przyłożyła, co automatycznie mnie kupiło. Niestety, wielu ludzi wychodzi z założenia, że do 1900 roku kobiety przez ponad sześćdziesiąt lat chodziły ubrane mniej więcej tak samo, miały po prostu długie suknie; jakaś tam krynolina, turniura, rękawy wąskie, pagodowe czy udziec barani, co za różnica. Cóż, prawda jest jednak taka, że nie było tak łatwo: nawet sam czas popularności turniur dzieli się na dwa okresy, pomiędzy którymi pojawiła się niezwykle wdzięczna w kroju suknia princesse nazywana też princeską. Właśnie w tych modowych czasach dzieje się Helena Wiktoria i wiecie co? To widać! Jedynym, ale za to bardzo wyraźnym, zgrzytem jest fryzura Heleny - jednak, jak to napisała autorka w poście na Facebooku, jest to celowy zabieg, mający ukazać charakter bohaterki (na obecnym etapie historii Helena przypomina mi trochę Shirley Keeldar, bardzo samodzielnie myślącą i nie do końca poddającą się konwenansom bogatą dziedziczkę z powieści Shirley Charlotty Brontë). Helena wyraźnie ma zamiar w życiu podążać ścieżką wybraną przez siebie, nie przez rodzinę, a na rządzące towarzystwem żelazne reguły nie zawsze zwraca uwagę i czasem całkiem świadomie prowokuje (i dlatego wybaczam jej dość nietypową jak na tamte czasy zażyłość z pokojówkami).
Zresztą generalnie od strony graficznej komiks przedstawia się niezwykle przyjemnie. Ilustracje utrzymane są w bieli, czerni i odcieniach szarości, ożywianych tu i ówdzie muśnięciem różu. W sposobie rysowania widać wpływ mangi (zwłaszcza w scenach z pokojówką Brygidą, toż to czyste shoujo z lat 70.), ale nie jest on dominujący. Tła potrafią być zarówno bardzo szczegółowe (np. pokój Artura), jak i zupełnie puste - białe, czarne bądź wypełnione rastrem - ale mam wrażenie, iż jest to kolejny celowy zabieg mający uwydatnić w danej chwili mimikę lub postawę bohaterów. Część stron poświęcono na graficzne przedstawienie treści listów Heleny i Artura - i tutaj też natknęłam się na pewien drobny szczegół, który ucieszył moje rozmiłowane w innej epoce serduszko. Otóż Helena jest wylewna i odrobinkę na bakier z interpunkcją, podczas gdy Artur pisze konkretnie i raczej poprawnie. Pomijając już fakt, że nawet w gazetach w owych czasach z interpunkcją i ortografią bywało różnie (zachęcam do przeglądania cyfrowych bibliotek, anonse towarzyskie z końca wieku to czyste złoto), ogólnym trendem w „edukacji” kobiet było to, by były one biegłe w sztuce pisania listów, z naciskiem jednak nie tyle na poprawność, ile na umiejętność tworzenia epistoł o niczym, bądź o pierdołach, co w zasadzie na jedno wychodzi. Z edukacją kobiet nie należało bowiem przesadzać, gdyż, jak to utrzymywały różne mądre głowy, od jej nadmiaru w ekstremalnych przypadkach wypada macica, a nawet można umrzeć. Jeśli style pisania bohaterów były celowym zabiegiem autorki, a nie potknięciami, w tym momencie biję bardzo głośne brawo.
Poza strojami Helenka skusiła mnie tematyką i miejscem akcji. Lubię powieści obyczajowe z domieszką romansu (a na to na razie zapowiada się Helenka) i mam sentyment do Śląska (ślōnskŏ gŏdke uważam za fantastyczną i jestem autentycznie zadowolona, że Panna N postanowiła wrzucić do historii zarówno gwarę, jak i piosenki oraz legendy, co dodaje komiksowi pewnej charakterystycznej atmosfery swojskości). Zresztą samo miejsce akcji jest raczej nietypowe i świeże - nie Kraków, nie Warszawa, ale Bytom. Tam też wtedy żyli ludzie! I to nawet wyższe sfery! Kto by pomyślał! Jest walka o pieniądze (ale za kulisami i w delikatnych, skórkowych rękawiczkach), szukanie koneksji (pod przykrywką przyjaźni) i planowanie małżeństw (w których miłość jest niepotrzebna). A wszystko jak na razie zostało poprowadzone niezwykle zgrabnie i lekko; język postaci jest stylizowany, ale bez niepotrzebnej przesady, tak więc całość czyta się szybko i przyjemnie.
Bardzo miłym dodatkiem są zamieszczone na samym końcu nieco okrojone drzewa genealogiczne trójki jak na razie najważniejszych dla fabuły bohaterów. Przy niektórych imionach pojawiają się portrety w ozdobnych ramkach. I znów - ramki te są różne, co skłoniło mnie do zastanowienia się, czy to tylko efekt weny twórczej autorki, czy też w pewien sposób mają one odzwierciedlać charakter bądź też rolę, jaką będą pełnić postaci. Pocieszam się myślą, że jeśli się mylę, a Katarzyna Witerscheim przypadkiem przeczyta kiedykolwiek moje dzikie teorie i nadinterpretacje, to przynajmniej przysporzę jej okazji do radosnego facepalmu.
Tom pierwszy zapoznał nas z głównymi bohaterami i zarysował kurs, jaki może, choć nie musi, obrać w przyszłości fabuła. To dopiero wstęp do zapowiadającej się na interesującą i naprawdę wciągającą historię. Na dodatek, jak można się było spodziewać, akcja urywa się w dramatycznym momencie, tak więc z ogromną niecierpliwością będę oczekiwać dalszego ciągu. A tymczasem Helenę Wiktorię polecam wszystkim lubiącym ładne ilustracje oraz dobre kostiumowe obyczajówki pozbawione przesadnego dramatyzmu.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.