Opowiadanie
Re: Zero Życie w innym świecie od zera tom 11 - recenzja książki
Autor: | Diablo |
---|---|
Redakcja: | Avellana |
Kategorie: | Książka, Recenzja |
Dodany: | 2019-01-13 18:39:23 |
Aktualizowany: | 2019-01-13 18:40:23 |
Tytuł: Re: Zero Życie w innym świecie od zera tom 11
Tytuł oryginalny: Re: Zero Kara Hajimeru Isekai Seikatsu vol. 11
Autor: Tappei Nagatsuki
Ilustracje: Shinichirou Otsuka
Tłumaczenie: Lucyna Wawrzyniak
ISBN: 978-83-8096-453-2
Wydanie polskie: Waneko
Kiedy pisałem kilka miesięcy temu recenzję tomiku dziesiątego, stwierdziłem, że autor Re:Zero zdecydował się na spowolnienie pędzącej na złamanie karku fabuły, stawiając tym razem na rozmowy i rozliczenia z przeszłością poszczególnych bohaterów. Chwilowo zabrakło umierania, epickich bitew i tym podobnych atrakcji. Zamiast tego dostaliśmy garść nowych postaci, zobaczyliśmy od nieco zaskakującej strony sylwetki budzących powszechną grozę Wiedźm, a i mieliśmy okazję poznać rodziców samego Subaru, oraz powód, dla którego ten ostatni był na najlepszej drodze do zostania rasowym hikikomori. Już pal sześć logiczne uzasadnienie działań i motywów samego głównego zainteresowanego, jak i jego rodziców. Wyjaśnienie było, jakie było, ale rzuciło nieco więcej światła na dramatic personae, a to wypada jednak docenić. Ale z tym już koniec. Tomik zakończył się kolejnym już zresztą uzewnętrznieniem wnętrzności Subaru dokonanym przez miłośniczkę podrobów, a akcja obecnego tomu znowu pognała na łeb, na szyję do przodu.
Tym razem praktycznie zostawiamy Emilkę z jej próbami przełamania chroniącej Sanktuarium bariery, a zamiast tego obserwujemy, jak Subaru po raz kolejny wybija sobie zęby, próbując zapobiec rzezi w rezydencji Roswaala. Zgodnie z tradycją serii na jednej próbie się oczywiście nie kończy, a wariantów i kombinacji działań, zmieszanych z coraz to bardziej dramatycznymi zwrotami akcji, tu dostatek. W sumie ja już doszedłem do etapu, że nie zastanawiam się, CZY tym razem bohaterom się uda, ale CO tym razem przekreśli ich plany. To swoją drogą fascynujące, jak szanowny Kot Mysiego Koloru pastwi się nad postaciami i ich planami, wprowadzając coraz to nowe i bardziej spektakularne przeszkody oraz pomysłowe sposoby rozczłonkowania, zmiażdżenia lub zamordowania w inny sposób poszczególnych bohaterów. Albo przynajmniej pognębienia ich czysto psychologicznie. Czy to nienawiść wobec wymyślonych przez siebie bohaterów? A może jakiś japońsko pokręcony sposób na „zahartowanie” ukochanego bohatera w ogniu spektakularnych przeciwności losu? Jakkolwiek by na to nie patrzeć, tom jedenasty oprócz dawki juchy i łez zawiera znowu wiele ważnych informacji na temat wydarzeń i świata przedstawionego. Kończy się też w sposób sugerujący, że w dalszej części będzie tylko lepiej. Albo może powinienem powiedzieć - gorzej?
Przechodząc do technikaliów, pozostaje mi tylko zaprezentowanie powtarzanej po raz kolejny śpiewki w nowej aranżacji. Tłumaczenie utrzymuje stały, dobry poziom, chociaż korekcie umknęło ponownie kilka literówek, uciętych słówek i tym podobnych, nieszczególnie uciążliwych babolków. Na obwolucie mamy tym razem sielankowy obrazek z biuściastą Fryderyką i nową pokojówką Roswaala, a pod obwolutą biały widoczek z nielicznymi atramentowymi wtrętami, który ładnie się komponuje z piękną zimą za oknem. W samej książce mamy też tradycyjnie kilka kolorowych i trochę spoilerujących grafik, a na końcu, oprócz zapowiedzi i podziękowań, kilka niekolorowych, ale za to majteczkowych przeróbek tychże grafik.
Kończąc recenzję, pozostaje mi stwierdzić, że kolejny raz dostajemy, z grubsza rzecz biorąc, to samo, co do tej pory. Tomik czyta się lekko, wydarzenia znowu pędzą niczym wiatrowe ataki Ram, a wszystkie dobre postaci, na czele z Subaru, przeważnie dostają takie wciry, że aż boli o tym czytać. Hm… W sumie wychodzi na to, że lektura Re:Zero to swego rodzaju masochizm. Wiecie, drodzy czytelnicy, coś w tym faktycznie jest. Z drugiej strony zgaduję, że moje słowa czytają tylko ci, którzy Subaru i spółce towarzyszą wiernie od samego początku, a my już dobrze wiemy, że w tym szaleństwie jest metoda. Wszak to, co boli, potrafi czasem być zaskakująco przyjemne, czyż nie?
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.