Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Nadprzyrodzony

Sabrina

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Horror
Uwagi:Przemoc
Dodany:2019-05-06 21:58:26
Aktualizowany:2020-05-05 21:15:26


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Dla Sabriny przeprowadzka oznaczała ogromną przygodę. Przygodę tak emocjonującą i wspaniałą, że oddaliła w czasie oczekiwane przez dziewczynkę przyjęcie urodzinowe mające się odbyć już za cztery miesiące. Porzuciła szare i brzydkie mieszkanie w bloku, aby zamieszkać w tęczowej chatce.

Fasada domu była oliwkowa, drzwi i okna ozdabiały kremowe obramowania, zaś dachówka miała fioletową barwę. Pomieszczenia wewnątrz chatki były - jak sama zauważyła - bardzo rygorystycznie uporządkowanie kolorystycznie. W każdym pokoju była jedna rzecz nadająca kolor pomieszczeniu. I tak na przykład w kuchni znajdował się biały blat, w dużym pokoju ciężkie, czerwone zasłony, w gabinecie brązowy dywan, a w łazience różowe firanki. Czasem kolory schodziły z przedmiotów i wypełniały pomieszczenie jak kłębiasta chmura. O swoim odkryciu postanowiła nikomu nie mówić. Dlaczego? A, ot, tak sobie. Skoro dorośli mogli mieć sekrety przed dziećmi, to dlaczego ona, mała dziewczynka nie mogła mieć tajemnic przed nimi? Tęczowa chatka i jej właściwości były pierwszym sekretem odkrytym przez Sabrinę. Drugi sekret domu okazał się o wiele mroczniejszy w skutkach, które miały spętać ją na wiele długich lat zapomnienia.

Gdy Sabrina pierwszy raz weszła do domu usłyszała dźwięk dzwoneczków. Były niczym wspomnienie - krótkie i ulotne. Po jakimś czasie potrafiła nadać dzwoneczkom rytm, a ich, zdawało się, bezosobowy ton niósł słowa piosenki:

Młoda dziewczyno, za kim tak płaczesz?

Młoda dziewczyno, za kim tak czekasz?


W końcu między nimi usłyszała głos wołający o pomoc:

- Ratunku! Niech ktoś mi pomoże.

Sabrina intuicyjnie wybiegła z pokoju starając się uchwycić kierunek wołania. Wydostawał się ze strychu. Im wyżej po schodach się wspinała, tym głos zdwał się wyraźniejszy. Wtedy jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, że prośba o pomoc nie dociera do uszu, ale płynie do głowy. Słowa piosenki coraz bardziej zniekształcone nie pozwalały jej myśleć o niczym innym poza głosem wołającym o pomoc.

Sabrina zapukała do drzwi. Cisza. Zapukała raz jeszcze. Melodia ucichła.

- Och, jak dobrze, że przyszłaś mnie uwolnić - rozległo się.

Głos pierwszy raz skrystalizował się. Należał do małej dziewczynki.

Kim jest? Dlaczego została zamknięta w tęczowej chatce - myślała Sabrina. - Może to zaczarowana księżniczka albo córeczka zapomniana przez rodziców? Jeśli ją uratuje to może zostaną przyjaciółkami? I nikt nigdy nie dowie się w jaki sposób się poznały. To będzie wspólny sekret pieczętujący ich przyjaźń.

Sabrina szarpnęła za klamkę.

- Zamknięte - mruknęła rozczarowana.

Jedynym sposobem było zawołać mamę. Sekret przestanie być sekretem.

- Głuptasku - odezwała się uwięziona dziewczynka. - Drzwi nie są problemem dla kogoś tak wyjątkowego jak ty. Wystarczy, że rozkażesz im się otworzyć.

Zawiasy wystrzeliły w powietrze, a drzwi dostojnie opadły na ścianę. Już nic nie broniło sekretu strychu. Sabrina spoglądała w mrok martwiąc się następną, tym razem nie do pokonania, przeszkodą - lękiem przed ciemnością.

- Mama! Mama! Mama!


***


Ostatnie zdjęcie Terri Hamm wykonano przed miesiącem z okazji ukończenia szkoły. Jenny od razu rozpoznała budynek z fotografii. Było to prywatne liceum w Saffron. Terri była bardzo ładną dziewczyną. Miała długie rude włosy związane w warkocze oraz niebieskie oczy. Jej okrągła buzia promieniała szczęściem. Jakoś trudno było wyobrazić sobie powody, dla których miałaby uciekać z domu. Obok stali jej dziadek i chłopak.

Policjantka przerzuciła wzrok na pocztówkę, która była ostatnim śladem po zaginionych. Na kartce znajdował się szyderczo uśmiechnięty Gengar. Na odwrocie napisano:

Pogoda dopisuje, bawimy się wspaniale. Pozdrawiamy T&K


- Kyle Berlitz, niekarany, lat dwadzieścia - przeczytała notatkę od Lockera. - Czternastego sierpnia Terri i Kyle wyjechali na tydzień pod namioty. Ostatni raz kontaktowali się z bliskim we wtorek, czyli w przeddzień powrotu. Od tamtej pory minęły cztery dni. Z tego, co nam wiadomo biwakowali w okolicy miasteczka Lavender - skończyła.

Odłożywszy notatkę sięgnęła do teczki po mapę miasta.

- W okolicy znaczy... gdzie?

Serce Lavender stanowił rynek przecinany przez ulicę Główną. Z Głównej wychodziły cztery odnogi - Lawendowa, Fuksji, Spokojna i Jesienna. Na tej ostatniej mieścił się motel pana Fuji'ego. Od północy i wschodu miasto otaczały gęste lasy i góry, zaś od południa rozciągał się widok na ocean. Jedyną drogę komunikacji stanowiła szosa prowadząca do Saffron. Inną ciekawostką był cmentarz oznaczony na mapie w miejscu przecięcia ulic Spokojnej i mniejszej uliczki, Braterskiej, co nie miało większego sensu, bo był on widoczny z okna motelowego pokoju, mimo że wedle mapy znajdował się po drugiej stronie miasta. Lavender przypominało labirynt o wysokich ścianach, wąskich korytarzach i ślepych uliczkach. Labirytny są logiczne, zaś geografia Lavender uciekała jakiejkolwiek logice.

Czy Terri i Kyle mogli razem uciec? Kolejne dziecko zaginęło - pomyślała.


***


- Tamten pan - wskazał dyskretnie Fuji: - był umówiony z panią na spotkanie.

Jenny spojrzała. W jadalni siedział młody mężczyzna. Miał około dwudziestu kilku lat, wątły i wysoki, nieco przygarbiony. Nerwowo poprawiał okulary.

- Na pewno do mnie?

- Powiedział, że ma spotkanie z panem oficerem Marble - zacytował słowa młodzieńca wyraźnie rozbawiony jego nieświadomością odnośnie płci rozmówcy.

Zabrawszy kawę z blatu recepcji ruszyła w stronę stolika, przy którym siedział nieznajomy.

- Pan do mnie, tak? Oficer Jenny Marble - powiedziała, dosiadając się.

Chłopak ponownie poprawił okulary. Zaskoczony spróbował wstać. Chaotycznie wysunął rękę na przywitanie, w jednej chwili uznając to za nietakt, cofnął dłoń. Wstał i usiadł.

- Seymour Blaustein.

Przestał wiercić się.

- Oboje pracujemy dla Richarda Hamma - przeszedł do sedna.

- Nie - pokręciła głową. - Ja pracuję dla policji.

Pan Blaustein poczuł uwierający kołnierzyk koszuli.

- To znaczy... ja pracuję - poprawił się - pani oficer szuka jego wnuczki. Pan Richard zlecił mi przyjazd i... - nie mógł użyć słowa "kontrola" - pomoc w śledztwie.

Jenny zamieszała łyżeczką w filiżance, jakby chcąc zyskać kilka sekund nad zdenerwowanym pracownikiem firmy Sliph.

- Czym się pan zajmuje dokładnie?

- Jestem starszym technikiem w dziale usprawnień optycznych - wyrecytował.

- A ja jestem policjantką. Wydaje mi się, że jestem odpowiedniejszą osobą do poszukiwań Terri - mówiła ze spokojem - za pomoc dziękuję, ale chyba nie skorzystam.

- Muszę nalegać. Richard Hamm wyraźnie zlecił...

- Skontaktuję się z moim przełożonym - ucięła.


***


- Co mam ci powiedzieć, Jenny?

- Że zabierzesz stąd tego dzieciaka - odparła rozgniewana.

W słuchawce rozbrzmiało głębokie westchnienie. Przełożony dobrze ją rozumiał, ale z jakichś powodów nie chciał robić niczego wbrew właścicielowi Sliph.

- Hamm nie poinformował mnie o wysłaniu do Lavender swojego człowieka - zaczął ostrożnie.

- A ponoć nikomu nie ufa.

- Widocznie ten facet stanowi wyjątek - urwał - może spróbuj czegoś się od niego dowiedzieć?

- O co tu właściwie chodzi? - spytała wyraźnie rozdrażniona: - Zaginęła para nastolatków. Rodzina zaginionej nie chce informować policji oficjalnie, a koniec końców wysyła za mną na przeszpiegi jakiegoś idiotę, a ty na to wyrażasz zgodę.

Kolejne westchnienie Lockera zdradzało jego zniecierpliwienie.

- Richard Hamm to bardzo wpływowy człowiek i jakkolwiek bardzo mi się nie podoba ta cała sytuacja to mam związane ręce. Proszę cię, jak przyjaciel, Jenny, nie zwracaj uwagi na tego człowieka i zrób wszystko, aby znaleźć tę dziewczynę.

- On ci płaci, czy jak? - zawahała się.

- Chroniłem cię po sprawie z Lostelle - mruknął chłodno - i teraz to ja potrzebuję twojej pomocy.

- Znajdę ją.


***


Było przyjemne przed południe. Wzdłuż wąskiej alejki rozciągał się rząd iglastych drzewek. Szła tak jeszcze chwilę, aż do zakrętu, gdzie alejka bez ostrzeżenia dobiegała końca. Dotarła do ukrytego między drzewami placyku zabaw. Otoczony umownym ogrodzeniem w postaci krzewów i głazów zamykał się w prostokącie. Policjantka przystanęła wpatrując się w matkę i córkę. Mimowolnie przypomniała sobie Lostelle. Nagle dziewczynka zeskoczyła z huśtawki i podbiegła do niej.

- Niech pani uważa na Sabrinę! - zawołała.

Jenny spojrzała pod nogi. Na piaszczystej polanie leżała odwrócona twarzą do ziemi lalka.

- To twoja? - spytała ostrożnie ją podnosząc.

- Nie wiem, czy jest moja - odparła w zadumie dziewczynka. - To ja ją uratowałam, ale wydaje mi się, że Sabrina szuka swojej przyjaciółki. Chyba polubiła panią.

Marble uśmiechnęła się, spoglądając na lalkę. Zawsze marzyła o takiej lalce; w pięknej sukience, o porcelanowej twarzyczce i długich, miękkich włosach.

- Jestem Jenny, a ty?

- Sabrina.

- Masz na imię tak samo jak laleczka?

- Tak... - mruknęła wyraźnie niezadowolona z tego faktu.

- Sabrino! - zawołała matka - chodź tu natychmiast!

- To jest Jenny! - odkrzyknęła dziewczynka. - Znalazła Sabrinę!

Policjantka nie miała zamiaru stracić takiej okazji. Postanowiła podejść, przywitać się, a przy okazji wypytać matkę dziewczynki o miasteczko.

- Dzień dobry! - zawołała życzliwie. - Ma pani uroczą córkę - dodała, siadając na ławce obok Rachel. - Ile ma lat?

- W listopadzie skończy sześć.

- Czyli w tym roku pójdzie do szkoły - podtrzymała temat.

- Tak, ale nie jestem pewna, czy są tu jakieś dobre szkoły - wymknęło jej się.

Poczuła wstyd. Zabrzmiało złośliwie, jakby w Lavender nie było nic poza grobową pustką. Poczuła wstyd przed rozmówczynią, jak zakładała, mieszkanką miasteczka, która wbrew temu co powiedziała, mogła uczęszczać do dobrej, tutejszej szkoły.

- Nie jesteście z Lavender?

- Wprowadziliśmy się tutaj kilka dni temu.

- To tak jak ja. Przyjechałam do miasteczka w sprawach służbowych.

Widząc utratę zainteresowania ze strony Jenny desperacko postanowiła ją zatrzymać. Nowe miejsce przytłaczało ją. Nowy dom przerażał, sąsiedzi odpychali i chyba tylko cmentarna wieża wzbudzała w niej jeszcze gorsze myśli. Jenny była inna, nieprzesiąknięta atmosferą Lavender. Dlatego chciała mieć ją blisko.

- Czyli żadna z nas nie zna miasta - rzuciła pośpieszenie. - Szkoda. Gdyby chociaż jedna z nas była z Lavender to mogłaby oprowadzić drugą po okolicy.

- Słyszałam, że ocean jest bardzo ładny, ale to kilka kilometrów pieszej wędrówki - odparła melancholijnie Jenny. - O, tam w stronę Panieńskiej Skarpy - wskazała nieprecyzyjnie.

- W mieście na zabytkową wygląda wyłącznie ta wieża.

Na samą myśl o wieży zmroziło ją. Dlaczego wspomniała o miejscu, którego tak bardzo nie znosiła?

- Wiesz o niej coś więcej?

- Nie - westchnęła, spoglądając w kierunku wysokich drzew zasłaniających widok na wieżę. - To chyba jakaś kapliczka.

Jenny przypomniało się dziwne rozmieszczenie na mapie. Cmentarz wokół wieży nie mógł być tym z mapy.

Rachel i Jenny jeszcze długo rozmawiały. Były jak przyjaciółki, które spotykały się po raz pierwszy po wielu latach rozłąki.


***


Seymour nerwowo chodził po korytarzu od czasu do czasu spoglądając w okno wychodzące na ulicę. Oficer Marble wyszła z motelu kilka godzin temu i do tej pory nie wróciła. Już trzykrotnie chciał kontaktować się ze Sliph i przynajmniej jeden raz z przełożonym policjantki. Ostatecznie nie zrobił tego w obawie przed własną kompromitacją.

Drzwi wejściowe zaskrzypiały. W progu stanęła Jenny.

- Gdzie pani była tyle czasu?

- Mówiłam. Musiałam skontaktować się z komisarzem - odparła zgodnie z prawdą. - Teraz porozmawiajmy na spokojnie.

Odwiesiła płaszczyk i ruszyła do jadalni, która wydała się najbardziej neutralnym pomieszczeniem w całym pensjonacie. Seymour podążył za nią. Zajęli miejsce przy kwadratowym stole w kącie sali.

- Musisz mi obiecać - przeszła na ty z racji niewielkiej różnicy wieku między nimi oraz chęci zatarcia złego, pierwszego wrażenia - że nie będziesz mi przeszkadzać.

- Nie zamierzam! - zapewnił energicznie.

Na samą myśl, że mógłby utrudnić śledztwo zrobiło mu się niedobrze.

- Nikt nie miał wiedzieć, że jestem z policji, a ty od wejścia zapytałeś o oficer Marble - wypomniała mu wpadkę.

- Bardzo panią przepraszam - wymamrotał.

- Mam na imię Jenny.

- Jenny - powtórzył mechanicznie.

- Powiedz mi, Seymour - zmieniła ton głosu. - Czy aktualnie pracujecie w Sliph nad jakimś ważnym projektem?

- Nad wieloma, ale ze względu na tajemnicę patentową nie mogę o tym opowiadać.

- A czy ostatnio ktoś interesował się jakimś urządzeniem bardziej niż inni? - pytała hipotetycznie.

Seymour poprawił okulary. Nie zajmował się handlem, ale miał pojęcie o najważniejszych klientach Sliph. Wszyscy pracownicy rozmawiali pokątnie o najnowszym dziele działu technicznego, udoskonalonej wersji ultra balla. Urządzenie otwierające zupełnie nowy wymiar możliwości łowieckich. Informacja wyciekła na zewnątrz, a z ofertą kupna patentu wyszedł sam Giovanni.

- Czy mogło się zdarzyć - szeptała konspiracyjnie - że któryś z większych klientów byłby gotowy porwać Terri dla jakiegoś urządzenia zaprojektowanego przez waszą firmę?

- Mógł, ale... to nie ma sensu.

Jenny skrzywiła się.

- Dlaczego?

- Terri nadal jest w Lavender.

- Skąd wiesz? - spytała niezadowolona.

- Jedyna droga wyjazdowa stąd to ósemka do Saffron - zaczął wykład - nie można z niej zboczyć, aż do miasta, bo otaczają ją góry. Sliph ma dostęp do systemu monitorującego Saffron. Osobiście, klatka po klatce sprawdziłem zapis ze wszystkich kamer. Na żadnym nagraniu nie było ani Terri, ani Kyle'a.

Policjantka nie dawała łatwo za wygraną.

- A może ich ktoś porwał i wwiózł do miasta w skrzyni lub bagażniku?

Seymour pokręcił głową.

- Od strony Lavender nikt nie wjeżdżał do Saffron.

- Czyli albo jest jak mówisz, oni nie wyjechali stąd, albo nigdy tu nie dotarli - założyła.

- Jak mogli nie dotrzeć? - zdziwił się. - Przysłali pocztówkę.

- No właśnie... Ta pocztówka nie daje mi spokoju - wyjęła z torebki kartkę i raz jeszcze dokładnie ją obejrzała.

Złośliwy Gengar zdawał się śmiać do rozpuku z główkującej pary. "Pozdrawiamy T&K" z odwrotu jako list pożegnalny pozorującej własne zniknięcie pary kochanków brzmiało okrutnie.

- Zupełnie jakby chcieli mieć dowód na to, że są w Lavender. Pomyśl, pojechali pod namioty w okolice miasta. Nie pokazali się nikomu z miasteczka i tylko ta pocztówka łączy ich z tym miejscem.

- Zakładasz ucieczkę? - spytał ostrożnie.

- Kto ich tam wie? - westchnęła. - Może za kilka dni sami wrócą do domu? Jutro popytam o nich mieszkańców, a ty poszukasz namiotu za miastem.

- Ja? Jak to?

- Zakładając, że stało się coś złego, ich rzeczy muszą gdzieś leżeć, prawda?


***


To była niespokojna noc. Jenny znowu śniła się Lostelle. Pierwszy raz od wielu tygodni znowu spacerowała plażą. Nie słysząc szumu morza i szelestu piasku pod stopami. Jak w tajemniczym niemym filmie podążała w ciszy. Gdzieś tam daleko stała Lostelle. Uśmiechnęła się do niej. Jenny chciała ją zatrzymać. Otworzyła usta, aby ją zawołać, ale głos utknął jej w gardle. Dziewczynka zniknęła. W głowie rozbrzmiały jej setki głosów rozgoryczonych brutalną śmiercią Lostelle.

Znów zaginęła jakaś dziewczynka - obudziła się z tą myślą.

Diaboliczny księżyc w obłym kształcie świecił jasno, ale tam gdzie leżała Terri nie dochodził nawet jego hipnotyczny blask. Uwięziona w ponurym lochu nuciła żałobną kołysankę o Lavender.


***


Rachel przysypiała w fotelu przy łóżeczku Sabrniy. Zawsze tak robiła, gdy Abe zostawał w pracy dłużej. W nowym domu czuła wręcz przymus zasypiania blisko córeczki.

Sabrina nie mogła spać tej nocy. Z niepokojem przyciskała do piersi lalkę i spoglądała w ciemność. Wątłe światło lampki wzorowanej na figurkę Charmandera z żarzącym się ogonem padało na skraj łóżka.

Niewyraźny kontur postaci stojącej w progu nie pozwalał jej zasnąć. Stara kobieta stojąca w wejściu spoglądała na dziewczynkę i jej matkę swoimi jarzącymi się w mroku oczyma. Były jak lampy samochodu wyjeżdżającego z ciemnego tunelu; oślepiające, chłodne, nieludzkie. Starucha otworzyła usta, z których wydobył się ohydny odór zgnilizny. Zachrypnięty głos zmroził małą Sabrinę. Okropieństwa płynące z ust kobiety doprowadziły ją do płaczu.

- Przestań, bo powiem mamie.

- Do kogo mówisz? - wymamrotała przez sen Rachel.

- Do tej pani - skazała palcem ciemny pokój. - Powiedz jej, żeby sobie poszła.

Na hasło "pani", Rachel podniosła się z fotela, ale w pokoju nie było nikogo.

- Jakiej pani?

- Tam! - wskazała energicznie palcem. - Nie widzisz jej? Ona tu idzie! Idzie! Stoi obok ciebie!

Dziewczynka zaciągnęła kołdrę na głowę. W czeluściach ciemnego pokoju rozległ się zmęczony i ochrypnięty głos kobiety:

- Nad czyim grobem tak rozpaczasz? Nad kim rozłożysz całun, dziecię moje?

Rachel sparaliżował strach. Okropny odór unoszący się w powietrzu ocucił ją. Matka intuicyjnie wskoczyła na łóżko obejmując ukrytą pod kołdrą córkę.

- To tylko zły sen - powiedziała, chcąc dodać otuchy Sabrinie. - To tylko zły sen - powtórzyła, próbując przekonać siebie samą.

Spod kołdry wysunęła się koścista dłoń staruchy. Jej długie palce owinęły się wokół nadgarstka matki i ścisnęły. Rachel obudziła się na fotelu obok łóżka Sabriny. Był ciepły poranek.

- To był tylko zły sen - powtórzyła.

Nie pierwszy i zapewne nie ostatni - pomyślała sobie.

Sabrina bawiła się przed domem nucąc piosenkę usłyszaną wcześniej:

Młoda dziewczyno, za kim tak płaczesz?

Nad czyim grobem rozpaczasz?

Młoda dziewczyno, za kim tak czekasz?

Nad kim rozłożysz całun, dziecię moje?

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.