Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Nadprzyrodzony

Melvin

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Horror
Uwagi:Przemoc
Dodany:2019-11-20 20:55:51
Aktualizowany:2020-05-05 21:15:51


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

miasteczko Lavender, rok 1985

- To będzie fantastyczne miejsce - ogłosił żarliwie zaraz po wejściu do budynku.

Darla nie podzielała entuzjazmu szefa. Z większą rezerwą przekroczyła próg, ostrożnie przyglądając się pustemu wnętrzu.

- I co myślisz?

- Remont cię pożre - stwierdziła.

Melvin odstawił swoją walizkę na bok i szerzej rozwarł drzwi wejściowe wpuszczając możliwie jak najwięcej światła do wnętrza. To nieśmiało obmiotło pokój starannie omijając kąty. Drewniana podłoga wyglądała na spróchniałą. Z sufitu schodziła długa, biała pajęczyna stykająca się ze zniszczonym żyrandolem leżącym na środku pomieszczenia.

- Pieniądze z polisy ubezpieczeniowej pokryją początkowe wydatki, a potem wystartujemy z przedstawieniami i jakoś to będzie...

Kobieta przeszła obok żyrandolu stając przy oknie, z którego miała widok na cmentarzyk.

- Jakoś to będzie? - powtórzyła. - Jakoś to będzie? Słyszałeś tych ludzi z miasta? Oni boją się tej wieży, chuj wie czemu, ale nikt tu nie przyjdzie na pokaz.

Melvin nie słuchał. W cmentarnej wieży zakochał się, gdy przed laty po raz pierwszy przyjechał z cyrkiem na występy do Lavender. Koszmarna iglica, zapomniane groby i ponura aura oplatająca teren kapliczki nadawały magicznej atmosfery doskonale rozbrzmiewającej z pokazami iluzji.

W miejscu, w którym teraz stali miała powstać szatnia, zaś po lewej kasa biletowa. Dalej przegrodzi pomieszczenie na pół, a za ścianą stanie minibar, z którego goście będą bezpośrednio przechodzili na salę widowiskową. Już słyszał gromkie brawa i zachwyty. Górne piętra przerobią na pokoje dla gości przybywających na jego występy z całego regionu.

- A co jeśli to wszystko nie wypali?

- Wypali - uciął krótko. - Ludzie lubią się bać. W każdy piątek będziemy urządzali seanse spirytystyczne. Najwyżej... - zawahał się. - Najwyżej weźmiesz jakąś pożyczkę.

- Oszalałeś?

- Bank nie da mi więcej pieniędzy.

- To twój interes bez dna - nastroszyła się. - Chcesz, toń w długach, ale ja do tego dokładać nie będę!

- W takim razie... - zastanowił się, a Darla miała wrażenie, że szef po raz pierwszy trzeźwieje ze swojego optymizmu i dochodzi do niego możliwość porażki. - Najwyżej znowu przytrafi mi się jakiś przykry wypadek.

- Zdajesz sobie sprawę, że wykiwanie ubezpieczyciela na dwadzieścia tysięcy drugi raz nie przejdzie? - spytała, szukając papierosów w torebce. - Nie popełnię przestępstwa.

- W takim razie skończ krakać - poprosił. - To miejsce stanie się świadkiem mojego sukcesu.


***


Pierwszy i jedyny motel w Lavender miał powstać dopiero za kilka lat, a więc pomysł z otwarciem stancji z pokojami gościnnymi wbrew pozorom nie był zły. Nawiedzona wieża mogła wszakże zyskać opinię upiornego wieżowca z Lumiose, do którego zarządca sprzedawał bilety wstępu.

Problem polegał na tym, że Melvin nie potrafił utrzymać przy sobie szczęścia. Każdy jego pomysł podszyty pozornym optymizmem utwierdzał go w przekonaniu, iż jest życiowym nieudacznikiem. To powtarzali mu rodzice, nauczyciele, koledzy z pracy, a potem widzowie. On jednak brnął dalej, bo jak twierdził kochał występy przed publicznością. Ta jednak w najmniejszym stopniu nie odwdzięczała jego uczuć.

Program z Exeggcute wywoływał zażenowanie, które coraz mocniej odczuwała sama Darla. Jak idiotka stawała przy nim na scenie i spoglądała na nieudolne sztuczki. Sytuacja obróciła się na ich korzyść po tym jak podłożyli ogień pod namiot cyrkowy, a potem bez słowa zgarnęli pieniądze z polisy i uciekli.

- Należało podzielić forsę i rozejść się - mówiła potem niezadowolona, ale Melvin czuł, że zły los w końcu się odwróci.

Darla przeszła do salonu i usiadła na niewielkiej sofie między stołem, a kanapą, z której spoglądała na plecy Melvina. Mężczyzna od dłuższej chwili usiłował wykonać poprawnie trik z kartami, ale każdorazowo talia rozsypywała się na podłogę.

- Jak już prezentujesz jakąś sztuczkę - zaczęła zniechęcona - powinieneś być odwrócony do widowni.

- Tu nie ma widowni.

- A ja?

- Ty jesteś moją asystentką - odparł, tasując talię. - Zresztą to tylko próba.

Darla machnęła ręką.

- A! Prawie zapomniałem! - zerwał się z miejsca rzucając karty na podłogę. - Mam dla ciebie prezent - dodał, sięgając po szarą torbę spod stołu.

Kobieta ostrożnie zajrzała do torby. Z nieskrywaną niechęcią wyciągnęła ze środka dużych rozmiarów lalkę.

- Co to jest?

- Pamiętasz jak wspominałem o seansach? To będzie nasze medium!

- Myślałam, że ty będziesz medium.

- Chodzi o przedmiot, który opęta duch - powiedział, wyrywając asystentce z rąk lalkę.

- Co ty wiesz o opętaniach?

- Obmyślam sztuczkę. Musimy to zrobić tak, aby ludzie ci uwierzyli.

- Mi?

- Ja będę iluzjonistą, a występy cudownej Madam Darli przypadną tobie w udziale. Przez tę lalkę będziesz kontaktowała się ze zmarłymi.

- Oszalałeś do reszty.

- Słuchaj - westchnął, pakując lalkę z powrotem do torby - na piętrze mam więcej zabawek, jeśli ta lalka ci nie odpowiada, ale moim zdaniem jest doskonała.

- A moim upiorna.

- Czyli jednak podoba ci się?

Kobieta pokręciła głową.

- Po co więcej zabawek?

- No na te seanse. Będziemy wywoływać za ich pomocą duchy, ale nie bój się, tchórzu, wszystko będzie udawane.


***


miasteczko Lavender, 1997

Po powrocie z nocnej zmiany Abe Sivonen zastał w domu roztrzęsioną żonę. Rachela mówiła wiele o starej kobiecie, nawiedzonej wieży i o tym, że lalka Sabriny jest przeklęta, a za dowód podała upiorną piosenkę nuconą przez dziewczynkę. Następnie zaparła się, iż nie spędzi kolejnej jednej nocy w Lavender i jako, że są już spakowani muszą wyjechać w trybie natychmiastowym. Monolog zwieńczyła płaczem.

Abe jako człowiek rozsądny, ale i kochający żonę nad życie ciężko westchnął ciężko, a następnie ponownie wysłuchał opowieści w bardziej uporządkowanej, chociaż nadal nie pozbawionej chaosu, formie. Koniec końców musiał rzucić banalnym stwierdzeniem - to był tylko zły sen. Nie przejmuj się tym.

- Za kogo mnie masz? - buchnęła gniewem. - To nie jest sen tylko realny koszmar!

Abe nie dyskutował. O wyprowadzce po niecałym tygodniu nie mogło być mowy. Przyjął na siebie nowe obowiązki, z których Sliph rozliczała go okrutnie i bezosobowo, a jakieś lęki nie mogły stanowić podstawy o rozwiązanie umowy. Grzecznie wycofał się z rozmowy. Rachela w końcu uspokoi się i sama zrozumie.

Sabrina słowa matki potwierdziła w jakiejś części. Mówiła o tym zwyczajnie, bez strachu i obawy, zaś nocną marę określiła jako zły sen uspokajając tym samym ojca.

Wtedy Rachela dostrzegła to pierwszy raz. Sabrina była inna. Nie potrafiła określić na czym miała polegać różnica, ale takowa z pewnością nastąpiła zeszłej nocy.

- Mamie coś się uroiło - powiedziała z rozbawieniem dziewczynka. - Prawda, Sabrino? - zwróciła się do lalki. - Mama nie zachowuje się jak mama.

Wtedy w Racheli coś pękło, coś co narastało w niej od chwili przyjazdu do Lavender i w końcu musiało wybuchnąć z pełną siłą. Wyrwała lalkę z rąk córki i cisnęła nią o ziemię. Następnie złapała dziewczynkę za bluzkę i szarpnęła.

- Za kogo się uważasz?!

Abe zareagował natychmiastowo. Nie było w nim więcej delikatności i spokoju. Zdecydowanym ruchem odciągnął żonę od dziecka. Wrzasnął na kobietę, a ta rozpłakała się i wybiegła z domu.

- Nic ci nie jest, kochanie? - zwrócił się do Sabriny.

Ta nie odpowiedziała od razu. Ze spokojem podniosła lalkę z podłogi, pogładziła jej długie włosy i dopiero wtedy odpowiedziała:

- Nie... Nic nam nie jest.


***


Wszystko to upadło jak tania makieta udająca rzeczywistość. Czy całe jej życie właśnie tak wyglądało? Teraz zaczynała rozumieć swój strach przed okropną wieżycą w centrum Lavender. Była jak lustrzane odbicie obnażające okrutną prawdę. Abe jej nie wierzył, Sabrina była okrutnym monstrum, a ona przypominała własną matkę. Całe życie uciekała w obawie przed spojrzeniem w lustro.

W jednej chwili zapragnęła spotkać chociaż jedną życzliwą osobę.

Drzwi niewielkiego pensjonatu otworzył pan Fuji. Od razu poinformował o nieobecności oficer Marble i jej towarzysza, po czym zaprosił Rachelę na kawę.

- Wyszli chwilę temu - powiedział, stawiając przed gościem filiżankę. - Zakładam, że wrócą za jakąś godzinę.

- Naprawdę poszli do tej paskudnej wieży? - nie mogła uwierzyć. - Po co?

- Szukają kogoś. Nie mogę zdradzać szczegółów - odparł ostrożnie i szybko zmienił temat. - Pani chyba niedawno się wprowadziła, co?

Wilbur miał spokojny głos. Koił ją pytaniami o prozaiczne rzeczy przez co niemal zupełnie zapomniała w jakim celu przybyła do motelu. Zdecydowała, że zadzwoni do domu; przeprosi, a potem wróci. Zdziwiła się tylko, że Abe jej nie szukał. Czego oczekiwała? Miał nagle zostawić Sabrinę po tym histerycznym ataku i rozpocząć poszukiwania, najlepiej z policją, bo wyszła z domu godzinę temu?

- W małżeństwie zdarzają się lepsze i gorsze chwile - powiedział pan Fuji zupełnie, jakby odczytał myśli z jej twarzy.

Kobieta przypomniała sobie rodziców i ich nieustanną walkę. Odegnała złe myśli. Wdzięczna hotelarzowi za jego dobre serce postanowiła zainteresować się jego osobą.

- To pańska córeczka? - spytała, spoglądając na zdjęcie Wilbura z małą dziewczynką.

Fuji spojrzał na stolik z fotografiami. Kiedyś zapełniało go znacznie więcej ramek ze zdjęciami. Sam zastanawiał się, dlaczego większość z nich poupychał do szafy.

- Tak. To jest Amber.

- Ile ma lat? Chyba jest w wieku mojej Sabriny - dostrzegła.

- Gdyby żyła w lipcu skończyłaby czternaście - odpowiedział po namyśle.

- Przepraszam - wymamrotała bezmyślnie. - Nie wiedziałam i...

- Niepotrzebnie. Minęło już wiele lat - westchnął melancholijnie.

Zapadła cisza. Rachela nie wiedziała jak dalej poprowadzić rozmowę. Chciała zapytać o śmierć Amber, ale zawahała się. Uratowało ją wejście Jenny i Seymoura.

- Potrzebna pomoc! - zaalarmował młodzieniec.

Jenny opierała się na ramieniu chłopaka stawiając niepewnie krok za krokiem. W głowie cały czas słyszała napastliwy głos staruchy podszeptującej melodyjnie imię Lostelle.

- Co jej się stało? - spytała Rachela pomagając usadowić policjantkę na fotelu w salonie.

- Zasłabła... chyba.

- Chyba?

- Uparła się, żeby wejść do tej wieży.

- Sama? - zdenerwował się Fuji. - Nie mógł pan towarzyszyć kobiecie?

Seymour poczuł jak czerwienieje ze wstydu, ale mimo tego postanowił kontynuować relację:

- Długo nie wracała i... w końcu wszedłem poszukać jej. Opierała się o ścianę i majaczyła.

- Ona nie przestaje śpiewać - wymamrotała Jenny. - Zagłuszcie jej głos! - zawołała rozpaczliwie. - Ten refren ma przywołać córki Lavender!

- Trzeba wezwać lekarza - zaopiniował Seymour.

Pan Fuji sprzątnął ze stołu filiżanki po kawie. Należało przynieść szkło na mocniejszy napój. Po szklaneczce whisky Jenny odzyskała częściowo siły. Piosenka usłyszana we wieży zaczęła stopniowo cichnąć, aż wreszcie został po niej wyłącznie ból głowy.

Debata nad stanem policjantki, poszukiwaniami Terri i nadprzyrodzoną siłą rzucającą cień na nowo przybyłych do Lavender przeniosła się z sofy w salonie do stołu kuchennego.

- Córki Lavender - westchnął filozoficznie Wilbur. - Myślałem, że już nigdy więcej nie usłyszę tego określenia - upewniwszy się, że wszystkie szklanki są napełnione rozpoczął swój wywód:

- To określenie wiąże się z najmroczniejszą legendą miasteczka sięgającą jego początków. Pierwsi osadnicy przybyli tutaj około XII wieku. Założyli Lavender i pewnie wtedy wybudowali wieżę jako symbol pomyślności.

- Ehe, ładny mi symbol pomyślności - wtrącił kąśliwie Seymour.

- To nie tak - zaznaczył ostrożnie Wilbur postanawiając zdradzić swoje historyczne zamiłowania. - Z początku było to dobre miejsce. Wszystko zmieniło się w 1662 roku.

- Początek wojny o Kalos, prawda?

Przytaknął.

- Lavender musiało ponieść ciężką stratę oddając śmierci wielu swoich synów. Młodzi chłopcy zostali rzuceni w wir wojny, z której nieliczni powrócili. Wśród nich był ukochany Gwendolyn.

Seymoura coś tknęło. Otworzył usta, a następnie szybko je zamknął nie chcąc przerywać. Jenny odnotowała jego ruch. Fuji kontynuował opowieść:

- Po jego powrocie z wojny mieli wziąć ślub. Gwendolyn codziennie szła na skarpę, z której obserwowała morze w nadziei, że dostrzeże powracający z wojny statek. Miały dni, a statek nie wracał.

- Zginął - dopowiedział Seymour. - To był jeden z najkrwawszych konfliktów w historii.

Wilbur pokręcił głową.

- Nie zginął. Potem dziewczyna miała dowiedzieć się, że jej ukochany zamieszkał w Fuchsia. Założył rodzinę i żył szczęśliwie. Sytuacja była o tyle tragiczna, że Gwendolyn nosiła jego dziecko.

- Bydlak - rzuciła oschle Rachela.

- Wyobraźcie sobie sytuację tej dziewczyny - poprosił. - Mamy małą, religijną społeczność i dziewczynę bez rodziny, z nieślubnym dzieckiem.

- Załamała się - powiedziała cicho Jenny. - O tym była ta piosenka.

- Gwendolyn w szale przeklęła miasteczko, a potem odebrała życie sobie i nowo narodzonej córce wieszając się na wieży - zakończył opowieść. - Mówi się, że duch Gwendolyn przemierza ulice w poszukiwaniu córek Lavender.

- Czy to nie jest przypadkiem historia o Panieńskiej Skarpie? - wtrąciła Rachela.

- Ma pani rację. Mieszkańcy starali się odciąć od Gwendolyn i opowiadając jej historię przenosili miejsce makabrycznego incydentu kilka kilometrów dalej. Jak widzicie... ten zabieg nie zdał się na wiele, bo nad Lavender zwisa klątwa śmierci.

- Pan usiłuje nam wmówić, że wieżą władają jakieś nadprzyrodzone... paranormalne zjawiska? - podsumował Seymour. - Wiara w zabobony w XX wieku jest nie do przyjęcia.

- Nic nie usiłuję wam wmówić. Chciałem tylko odnieść się do słów oficer Marble - zaznaczył.

- A wierzy pan w duchy? - zainteresowała się Rachela.

- Wierzę w istnienie sił obcych i nadnaturalnych, które czasem - podkreślił ostatnie słowo - mogą próbować nas skrzywdzić. Nie chcę demonizować, bo jeśli istnieją moce złe to z pewnością, gdzieś tam są też dobre,usiłujące nam pomóc.

Jenny odruchowo złapała Seymoura za nadgarstek.

- Słyszałeś wcześniej o Gwendolyn?

- Nie, ale tam przed wieżą widziałem jej grób.

- Otóż to - odezwał się Fuji. - Ona była ostatnią osobą pochowaną obok kaplicy. Po jej pogrzebie ludzie zaczęli odczuwać paniczny lęk przed tym miejscem.

Z poranka zrobiło się południe, a zaś wieczór. Jenny odprowadziła Rachelę do drzwi.

- Na pewno nie chcesz, żebyśmy cię odprowadzili?

- Nie - pokręciła głową. - Trafię sama... - przedłużała pożegnanie. - Myślisz, że ta historia o wieży jest prawdziwa?

- Nie wiem. Przekonamy się. Cześć - odparła, zamykając za kobietą furtkę.

Wróciła do motelu. Na progu czekał na nią Seymour.

- Zadzwonię do pana Hamma i przekażę mu nasze ustalenia.

- Nie - usłyszał sprzeciw. - Jutro z samego rana wrócę do wieży i odszukam Terri.

- Pójdziemy razem.

Gdy "Hotel na Lawendowym Wzgórzu" zasnął Jenny była gotowa do drogi. Nie miała zamiaru czekać do rana. Poczuła zło gnieżdżące się w starych murach i nie chciała, aby ktokolwiek musiał czuć ten sam strach, który opętał ją przy poprzedniej wizycie. Dlatego zrobi to, czego nie potrafiła wcześniej - uratuje zaginioną dziewczynę.

- Nie opuszczę cię.


***


miasteczko Lavender, rok 1986

Nie było odwrotu. Każdy kolejny krok musiał prowadzić ją w głąb ciemnej paszczy roztwartej przez demoniczną wieżę. Czy znalazła się w piekle? Opleciona mrokiem przystanęła na pierwszym stopniu prowadzącym do pomieszczeń na piętrze.

- Melvin... - wyszeptała.

Nikt nie odpowiedział.

- Melvin... - tym razem szept był głośniejszy.

Postawiła nogę na drugim schodku, który wydał z siebie przeraźliwy jęk. Wejście na górę groziło zawaleniem. Remont został przerwany pół roku temu po tym jak robotnicy uskarżający się na dziecięcy płacz w końcu uciekli.

Darla zebrała odwagę i ruszyła po schodach. Wspinała się zdecydowanie, kurczowo trzymając poręcz. Na pierwszym piętrze doszły ją odgłosy skrobania. Nie chciała dłużej przebywać w tym samym pomieszczeniu, co istota wydająca te dźwięki. Pośpiesznie wbiegła na wyższe piętro. Światło nie docierało tutaj, a więc musiała poruszać się po omacku - łapiąc za ściany i zahaczając o meble. Przystanęła na chwilę przy łóżku nasłuchując szeptów dobywających się z zakamarków. Szef siedział przy okrągłym stoliku pod ścianą.

- Melvin? Co ty tu robisz?

- Siadaj. Spóźniłaś się.

Kobieta posłusznie zajęła miejsce obok niego.

- Zaczynajmy seans.

- Melvin - wyszeptała z troską. - Ja myślę, że obudziliśmy coś strasznego.

- O czym ty mówisz? Weź się w garść zaraz przyjdą ludzie na wielkie otwarcie.

- Melvin o jakim otwarciu mówisz? - jej głos drżał.

Ludzie w miasteczku plotkowali o szaleństwie, które dotknęło jej przyjaciela. Co wieczór wchodził do cmentarnej wieży przyjmując w gości - na zmianę - młodą dziewczynę lub starą kobietę. Pośród zniszczonych ścian, gnijącej podłogi i rozbitego żyrandolu dostrzegał piękne kolory, muzykę i głośne brawa. Sukces o jakim zawsze marzył stał się ułudną rzeczywistością pogrążonego w szaleństwie człowieka.

- Czy jest z nami Gwendolyn? - zaczął, stukając talerzykiem w blat.

- Jestem, kochanie.

Darla chciała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Pomieszczenie wypełnił obrzydliwy odór śmierci. Tuż naprzeciw niej siedziała stara kobieta. Jej małe oczy przeszywały Darlę na wylot.

- Dlaczego... płaczesz... dziecię... moje?

Po policzku dziewczyny popłynęła pojedyncza łza. Ze strachu nie była w stanie wykonać ruchu. Wrzasnęła, ale jej głos okazał się bezdźwięczny i pusty.

Nazajutrz rano po magiku i jego asystentce nie było śladu. Ludzie szeptali o klątwie wieży i diabelskich obrzędach odbywających się we wnętrzu kaplicy. Nikt jednak nie miał ochoty sprawdzać ile prawdy było w tych pogłoskach. Za dnia pięciu najodważniejszych mężczyzn weszło do wieży. Pośpiesznie przeszukali kąty i zakamarki, ale na drugie piętro postanowili nie zapuszczać się.

Jakiś czas później ktoś podobno widział Melvina i Darlę na wyspie Cinnabar, gdzie dopracowywali nowy program. Następne lata wieża w Lavender była zamknięta, tak samo jak pokój, w którym kiedyś Sabrina odnajdzie lalkę Darli.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.