Opowiadanie
Bo jestem… sobą? (Final Fantasy VII)
Autor: | Shadica1stClass |
---|---|
Serie: | Final Fantasy, Final Fantasy VII |
Gatunki: | Dramat, Fantasy |
Uwagi: | Wulgaryzmy |
Dodany: | 2020-01-12 00:45:37 |
Aktualizowany: | 2020-01-12 00:45:37 |
Bo jestem… sobą?
Nie lubimy cię, baw się sam.
Ileż razy to słyszałem. Ja, zawsze sam, choć było tam tyle dzieci. Dziwak, ponurak, samotnik, a nawet i przygłup - tak mnie nazywali. Nie potrafiłem się wśród nich odnaleźć. Kopnięcie piłki do kolegi było czymś tak odległym. Stałem na boku, z krytycznym spojrzeniem na te ich zabawy, o których nie miałem najmniejszego pojęcia. Dziwak. Ciekawe jakby teraz mnie nazywali. Pewnie tak samo… gdyby żyli.
To twoja wina! Mogła zginąć!
Chciałem tylko pomóc. Skąd mogłem wiedzieć, że tak to się skończy? Jej tak zwani przyjaciele najzwyczajniej w świecie zwiali, zostawiając ją na pastwę losu. Dlatego postanowiłem za nią pójść. Może byśmy się zaprzyjaźnili. Ale wszystko szlag trafił.
Chcę być bohaterem jak Sephiroth!
Dziecięce marzenie, niby prosta obietnica, które odcisnęły się piętnem na moim życiu. Jeden niedorostek i jedna dziewczyna siedzący wspólnie pod gwiazdami. Jak Sephiroth… zostać bohaterem, zyskać sławę i szacunek. Żeby się mnie bali, żeby przestali wytykać palcami. I co mi z tego przyszło? Nic, zupełne zero. Stałem się jednym z wielu nieudaczników, pewny że już nigdy nic nie osiągnę. Wstyd, zawiodłem i siebie i ją. W oddziale częściej kpili ze mnie niż traktowali jak równego sobie. Wtedy też po raz pierwszy dotarło do mnie jaki jestem "wysoki"…
Mógłbyś się bardziej przyłożyć.
Nie powiem, że wykazywałem się jakoś specjalnie na misjach. Raczej szło mi kiepsko i nieraz miałem ochotę zrezygnować i wrócić do domu z podkulonym ogonem. Na pewno wszyscy by mnie wyśmiali, a nie chciałem im dawać ku temu powodów. Nie, jeśli już miałbym wrócić to jako SOLDIER, nie pierwszy lepszy szeregowy Strife - ta myśl dodawała mi otuchy. Postanowiłem wziąć się w garść i po wielu mozolnych godzinach treningów, nieprzespanych nocach spędzanych na strzelaniu do manekinów, moje umiejętności się polepszyły. Zwykłych żołnierzy uczono jedynie posługiwania się bronią palną, miecze były zarezerwowane dla SOLDIER. Kolejne misje z moim udziałem kończyły się powodzeniem i powoli zaczynałem wierzyć w siebie. Jednak te znaczne postępy nie zwracały niczyjej uwagi. Do dziś pamiętam jak pewnego dnia cały mój oddział został wezwany do jednej z kwater SOLDIER, żeby nam oznajmić kto się dostał do 3rd Class, co zdarzało się rzadko, ale zdarzało. I pamiętam jak się czułem, kiedy Sephiroth - ten, którego tak mocno pragnąłem naśladować - awansował moich dwóch kolegów, a na mnie nawet nie spojrzał. Co zrobiłem źle? Czy już na zawsze miałem być bezimiennym szeregowcem? Wtedy na dobre zwątpiłem na co mi to wszystko było. Miałem szczerze dosyć, wieczorem przyłapałem się na pakowaniu swoich rzeczy. Ale zostałem. Nie dlatego, że jeszcze tliła się we mnie jakaś licha nadzieja, nie. Po prostu zostałem. Jako żołnierz Strife, nikt więcej.
Lekarza! Szybko!
Wysłanie zwykłego oddziału żołnierzy do tępienia midgar zolomów było złym pomysłem. Tym bardziej wzięcie słabszych materii. I niewielkie doświadczenie dowódcy w walce z tymi potworami. Dla pewnego szacunku jakim podwładny powinien darzyć swego zwierzchnika pominę jego nazwisko, chociaż i on podobnie jak ja wysoko nie zaszedł. Sześć osób zginęło, wszyscy odnieśli mniej lub bardziej poważne obrażenia, straciliśmy część wyposażenia, a zolomów zlikwidowaliśmy… dwa. To była klęska. Sam miałem zwichnięty nadgarstek, nic poza tym. Ale fakt, że szeregowiec miał przymus wypełniania rozkazów niekompetentnego dowódcy, wkurzał mnie. Po tej misji myślałem, że już nic gorszego mnie nie spotka. I oczywiście spotkało. Po pewnym czasie.
Do wszystkich jednostek: ogłaszam stan gotowości!
Naiwnie sądziłem, że SOLDIER 1st Class, powszechnie znany i szanowany, nie ma najmniejszych powodów by zdradzić ShinRę. A jednak tak się stało. Każdy oddział ogarnął chaos, kilka nawet zdezerterowało z tym całym Genesisem Rhapsodosem. Trzeba było go namierzyć i najlepiej usunąć. My mieliśmy szczęście i nie udało nam się go odnaleźć. Strach mnie brał, gdy myślałem o stanięciu oko w oko z jednym z najsilniejszych 1st Class. Chociaż byłem ciekaw - jak każdy zresztą - dlaczego do tego doszło. Słyszałem, że Sephiroth był dobrym przyjacielem Rhapsodosa… Jak się czuje ktoś, kto został zdradzony przez osobę, której ufał? Wtedy nie znałem tego uczucia. Jeszcze.
Hej! Wszyscy są cali?
Jeden SOLDIER 1st Class, Turks i dwóch zwykłych szeregowców. I strącenie helikoptera. Szczęściem nikomu nic się nie stało. Było cholernie zimno, jak to w górach. A ten SOLDIER jak gdyby nic szedł przed nami z gołymi ramionami, a nawet nieco pogwizdując. Przyznaję, wtedy ogarniała mnie irytacja, kiedy patrzyłem na kogoś starszego o jakieś 2-3 lata i już będącego jednym z 1st Class. I skąd mogłem wiedzieć, że za chwilę się zaprzyjaźnimy? Wśród żartów i śmiechu prawie zapomnieliśmy o misji, a ja… miałem pierwszego w swoim życiu przyjaciela. Pod paroma względami byliśmy podobni, ale i wiele nas różniło. On zawsze potrafił podtrzymać mnie na duchu, odnaleźć się w trudnej sytuacji. Zupełnie nie zwracał uwagi na czyjś stopień czy wady. Miał w nosie moją zerową pozycję w ShinRze, jak powiedział. Bo on szanował co innego. Szanował moje marzenia i wierzył mocnej niż ja, że kiedyś się spełnią. Tylko to marzenie sprowadziło nieszczęście na naszą dwójkę. Ale wtedy… byłem szczęśliwy. A i to musiało się skończyć.
Nie… Tifa, moja matka, wszyscy… COŚ TY ZROBIŁ?!
Chciałbym, naprawdę chciałbym cofnąć się w czasie i zapobiec temu. Gdybym mógł, to jakoś bym wytrzymał pozostanie bezimiennym żołnierzem. Bo wiedziałbym, że oni nadal żyją i świat żyje normalnym rytmem. Lecz nie dostałem takiej szansy. Musiałem patrzeć na śmierć bliskich, czuć straszliwy dym palonych domów. Krew… krew miała taki charakterystyczny zapach, który wybijał się ponad inne. Widok martwych kolegów, tych z którymi nigdy się nie bawiłem, pchnął mnie do stawienia czoła Sephirothowi. I poznaniu na własnej skórze uczucia zdrady. Jakimż byłem idiotą. Chociaż czy na moim miejscu ktoś dałby radę trzeźwo myśleć? Zack leżał pokonany i ciężko ranny, a tylko on mógł śmiało zmierzyć się z Sephirothem. W szale chwyciłem miecz przyjaciela, coś czego nigdy wcześniej nie miałem w rękach. Może i to śmieszne, ale wtedy aż jęknąłem pod ciężarem tej broni. I zaraz potem zaatakowałem nią tego, którego podziwiałem… i zraniłem go.
Obiecałeś.
Tak, obiecałem, ale zawiodłem. Nie zdążyłem. Nie dałem rady. Byłem pewny, że wygrałem, że Sephiroth już nie wstanie. Że cios który mu zadałem, okaże się ciosem śmiertelnym. Nie wiedziałem, że za sekundę zostanę przebity na wylot i rzucony o podłogę. I znowu przebity, wiszący nad płynnym mako. Traciłem świadomość, ale ból fizyczny jak i poczucie zdrady pokierowały mną i tym razem to Sephiroth uderzył o ścianę. Jak przez mgłę widziałem, kiedy skoczył w dół, do mako, gdzie miał zginąć. Straciłem przytomność, by już do końca utracić samego siebie. Żeby wraz z Zackiem stać się obiektem eksperymentu i stracić cztery lata życia.
Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Uciekliśmy. A raczej to Zack uciekł i zabrał mnie ze sobą. Od tej pory byłem dla niego zwykłą zawalidrogą, strutą mako kukłą, na wpół świadomą tego, co się działo, ale nie mogącą się ruszać. Przecież Zack mógł mnie śmiało zostawić, przecież nie było pewności czy się obudzę z tej śpiączki. Czasami odchodził, ale zawsze wracał po przyjaciela. Nie zważał na to, że byliśmy ścigani i że go spowalniałem. Bo… byliśmy przyjaciółmi, jak ciągle powtarzał, chociaż nie mogłem odpowiedzieć. I już nigdy nie zdążyłem.
Zack…
To był koniec dla nas obu. ShinRa zdołała nas odnaleźć i szykowała się do walki z SOLDIER’em 1st Class, całkowicie zapominając o jego zasługach. Zlikwidować - padł rozkaz. W ostatniej chwili Zack zdążył uratować mnie przed kulą i ukryć wśród skał. Wtedy też zacząłem odzyskiwać władzę nad ciałem tylko po to, aby usłyszeć jego słowa "Zaraz wrócę". Kłamał. Już zupełnie przytomny, ale zbyt słaby by wstać o własnych siłach, musiałem słyszeć strzały i coraz cichsze uderzenia miecza. Miałem wrażenie, że słyszę słabnący oddech, chociaż Zack był daleko. Spróbowałem się podnieść, ale natychmiast runąłem na ziemię. Przeklinałem samego siebie, chciałem krzyczeć ze złości. W tym momencie jeszcze łudziłem się myślą, że Zack wróci. Nie… do moich uszu dotarły ostatnie odgłosy kul bezlitośnie przebijających ciało i oddalające się kroki. I już na zawsze zniknęła myśl o wspólnej pracy jako najemnicy. Zdołałem przeczołgać się ku leżącemu przyjacielowi… zamarłem na widok straszliwych ran. A on… uśmiechnął się do mnie. Ledwo słyszalnym szeptem kazał mi żyć, żyć jako dowód jego życia. By świat wiedział, że był ktoś taki jak on. Przekazując mi swój miecz, przekazał mi swoje marzenia i dumę. I poprosił mnie o jedną przysługę. Kiedy wziąłem rękojeść miecza, jego dłoń powoli opadła. Zamilkł z uśmiechem na ustach. Znowu, znowu musiałem bezczynnie patrzeć na śmierć drogiej mi osoby! Znowu nie dałem rady temu zapobiec. Doszczętnie siebie znienawidziłem. Krzyczałem, że mam dość, że nie chcę być sobą. I stało się tak, jak chciałem. Coraz bardziej oddalając się od ciała Zacka, zapominałem kim byłem. Nie wiem dokładnie kiedy, ale wkrótce ocknąłem się jako ktoś inny… a obietnicy po raz kolejny nie dotrzymałem…
...
...
...
Jestem Cloud Strife, były SOLDIER 1st Class.
Tak się przedstawiałem. BYŁY SOLDIER, święcie przekonany co do swojej tożsamości. Potem Tifa i Avalanche. Oni mieli swój cel - zniszczyć ShinRę. Ja - pieniądze i przyjemność z walki. Biedny idiota… Nic, zupełnie nic nie pamiętałem. Zack przestał istnieć. Walcząc jego mieczem, zachowując się jak on, przypisując sobie jego czyny zdradziłem go. Od niechcenia pomogłem wysadzić reaktor, nieświadomy niczego. Szkoda, że nie zginąłem kiedy zawalił się pomost po walce z robotem Prezydenta. Chociaż gdybym wtedy zginął… sam już nie wiem.
Dziwne. Kogoś mi przypominasz…
W jednej chwili spadasz w dół, w drugiej leżysz na niewielkim poletku pełnym kwiatów i bierzesz pochylającą się nad tobą dziewczynę za anioła. Poznajecie się, pomagasz jej i za cholerę nie pamiętasz, że to właśnie NIĄ miałeś się opiekować. Przecież nie tak dawno obiecałeś to zrobić. Dureń.
...
...
...
On żyje. Sephiroth przeżył.
Nie mam ochoty o tym mówić. Po prostu okazało się, że Sephiroth przeżył i byłem zmuszony ganiać za nim po całej Planecie. A nas dodatkowo ścigała ShinRa. Dlaczego nas? Tifa, Barret, Nanaki, Cid, Cait Sith, Vincent, Yuffie… i Aerith. Zyskałem nowych przyjaciół.
Wybaczcie mi.
Zack, Aerith przepraszam was oboje. O mały włos, a zabiłbym ją twoim mieczem. Który raz już nie zdołałem ochronić bliskiej memu sercu osoby przed tragiczną śmiercią? Czułem się potwornie i nadal tak się czuję. Złożyłem zbyt wiele obietnic, żadnej nie dotrzymałem. Wkrótce dotarło do mnie, że nigdy nie byłem bohaterem, SOLDIER’em 1st Class, kimś godnym tego miana. Szeregowiec, nieudacznik - musiałem o tym powiedzieć przyjaciołom. A oni… oni mieli to w nosie, jak ty, Zack.
To koniec. Wracajmy.
Wspólnie pokonaliśmy Sephirotha, choć byliśmy przekonani, że świat i tak czeka zagłada. Ale nie, nadeszła nieoczekiwana pomoc od samej Planety. Midgar bardzo ucierpiał przez nadpływający Lifestream. Wygraliśmy. Wracając do Midgaru, nie domyślaliśmy się, że Planeta jeszcze zemści się na ludziach.
...
...
...
Dzisiaj znowu widziałem umierające dziecko. Z czoła spływała mu ciemna ciecz, jak krew. Leżało drżące na gołej ziemi. Słabym głosem wzywało rodziców, którzy zginęli w wysadzeniu 7 Sektora. Zabrałem chłopca ze sobą, do domu Tify. Wraz z Marlene zaopiekowaliśmy się nim. Powiedział, że nazywa się Denzel.
Geostigma pozwala jeszcze żyć Denzelowi, ale jak długo nikt nie wie. Nie ma leku.
Na moim lewym ramieniu widzę coraz więcej czarnych znamion. Budzę się w nocy, kołdra jest cała zaplamiona. Mam koszmary, w których widzę wielu martwych ludzi. Od paru dni noszę długi rękaw, aby ukryć chorobę. Nie chcę umrzeć, przecież obiecałem Zackowi, że będę żył…
Ale ja nie dotrzymuję obietnic.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.