Opowiadanie
Opowieść Kruka
Rozdział 1
Autor: | Saerie |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Fantasy |
Dodany: | 2005-07-11 21:51:59 |
Aktualizowany: | 2005-07-11 21:51:59 |
Następny rozdział
Zamiast tradycyjnego wstępu, pozwólcie, że zadam wam pewne pytanie. Czy kiedykolwiek zastanawialiście jakby to było, gdyby w waszym życiu stało się coś szalonego? Coś innego, nowego, kosmicznego, transcendentnego itd. (zabrakło mi już określeń...)? Ja się nad tym parę razy w życiu zastanowiłam i zawsze mi się wydawało, że od tego momentu moje życie będzie zupełne inne, piękniejsze, pełne przygód. Poniekąd tak się stało, ale zapłaciłam za to chyba zbyt wysoka cenę, nawet jak na taką dziwną istotę którą jestem. Ale przejdźmy do konkretów.
Wszystko zaczęło się w pewnym mieście, którego nazwy już nawet nie pamiętam. A konkretnie za murami owego miasteczka. Było tam piękne jezioro, oczywiście droga do niego prowadziła przez ciemny, pełen wszelakiej maści komarów las..... (pewnie dlatego nie stało się ono atrakcją turystyczną tego miejsca). Pech chciał, że w tym lesie lubili przesiadywać bandyci, ale wtedy ja o tym jeszcze nie wiedziałam. I tak niczego się nie spodziewając szłam sobie w dobrym nastroju popływać. Nagle jak zza krzaków zaczęli wyskakiwać ludzie o twarzach tak zakazanych, że tylko moje mocne nerwy uchroniły mnie przed atakiem apopleksji.
- Wyskakuj z pieniędzy złotko, ale już!
- Niestety nie mam pieniędzy. Mam ostatnio ogromne problemy z płynnością gotówkową.
Chyba się nie spodziewali takiej odpowiedzi bo jakaś konsternacja pojawiła się na ich twarzach. Po chwili jednak herszt bandy odzyskał dawna pewność siebie.
- Oddawaj biżuterię! Oddawaj kolczyki!
- Nie!
- Nie? Chcesz zginąć za głupie kolczyki?
- To zaraz ty zginiesz, jak tylko zakosztujesz mojej magii!
Teraz małe wyjaśnienie - nie jestem czarodziejką, magiem, nawet magikiem. Nie potrafię rzucić żadnego, typowego zaklęcia. Za to od urodzenia mam inny talent. Posiadam pewien zapas mocy, który siłą woli mogę dowolnie kształtować. Przekładając na nasze - mogę przywołać kulę światła, nie wypowiadając żadnego zaklęcia, wystarczy, że o tym tylko pomyślę. Ot, taki bonus urodzinowy......
Nagle zza pleców tego herszta wygramolił się jakiś śmieszny mały człowieczek w powłóczystych szatach.
- Władasz magią? Zobaczymy zaraz co potrafisz. Fireball!
Rany, facet bez ostrzeżenia z takim kalibrem do mnie? Jakoś udało mi się uniknąć spopielenia. Zazwyczaj straszenie magią działało odstraszająco, nie przewidziałam, że oni będą mieli maga na usługach. Cóż....
Uśmiechnęłam się bezczelnie, tak bezczelnie jak tylko potrafiłam.
- Myślisz, że przerazisz mnie zwykłym fireballem? To patrz na to! Nieprzenikniona ciemność, czarniejsza od śmierci. Szkarłat płynącej krwi. Pogrzebana w strumieniu czasu, wielka potęga tkwi....
- Aaaaa kryjcie się! Ona chce rzucić Dragu Slave!!
Jasne...... Znam inkantacje, ale przy moich umiejętnościach to tylko słowa. Czerwona, ognista kula rosnąca w moich rękach to nic innego jak tylko moja własna moc, której nadałam wygląd Dragu Slave. W rzeczywistości niegroźny fajerwerk, ale oni o tym nie wiedzieli....
Gdy rzuciłam tę kulę - wiali na wszystkie strony, ja w tym czasie też nie byłam lepsza tylko wzięłam nogi za pas i.... jak najszybciej nad jezioro. Zabawne było to, że cały miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje......
Woda była wspaniała. Jednak w końcu trzeba był wychodzić - robiłam się głodna. Gdy już wyszłam przebiegły mnie ciarki- Gdzie są do cholery moje ubrania?! Byłam pewna, że zostawiłam je w widocznym miejscu a tam nic nie było.
- Ha ha ha myślałaś, że się przerażę tej fałszywej kuli!!!
Tak, to znów ten mały człowieczek i jego banda.
- Oddawaj moje ubranie zbereźniku!!! Nie zamierzam dawać ci łupnia w samej bieliźnie!!!!
- Ha ha nie rozśmieszaj mnie, mała oszustko. A twoje ubranie to ja zaraz......
Knypek zabrał miecz jednemu ze swoich ludzi i już zabierał się do robienia kilku dodatkowych otworów w moim płaszczu gdy nagle...... pojawił się on - źródło moich późniejszych radości i zgryzot.
- Nie możesz pokonać jej, to mścisz się na jej ubraniach? Hm... interesujące.
- Kim jesteś?
Nieznajomy nie odpowiedział. Podszedł tylko do knypka swobodnym krokiem. Zabrał moje rzeczy i zaczął iść w moim kierunku. Żal mi się zrobiło wtedy mojego wybawiciela. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby sobie poradzić z bandą i jej rozszalałym czarodziejem. I jeszcze te jego jakoś tak dziwnie zmrużone oczy...... Stwierdziłam wtedy, że jednak na ziemi istnieją jeszcze większa dziwadła niż ja.
- Cco ? Oddawaj to, ale już, Fireball!
Zdążyłam tylko odskoczyć. Podnosiłam się, żeby zobaczyć ile zostało z mojego wybawcy. On stał spokojnie, uśmiechając się coraz szpetniej.
- To nie było rozsądne.
To co się stało później trwało ułamki sekund. On ich po prostu rozgromił i to używając tej swojej śmiesznej laski. Czyżbym trafiła na mistrza sztuk walki czy jak? Sama potrafiłam walczyć, ale to co on zrobił..... Przyznam się szczerze, szczena mi opadła.....
- To chyba twoje.
- Ttaak.
I w tym momencie powinnam była już zacząć żałować, że go spotkałam. Wyczuwałam coś od niego. Tę aurę czułam już czasami w przeszłości i nigdy nie oznaczało to nic dobrego. Wiem, co sobie teraz pomyślicie na to, co zamierzam wam powiedzieć, ale nie mam wyboru. Otóż potrafię w jakiś sposób rozpoznać Mazoku. Po prostu czuję, że to on i tyle - kolejny urodzinowy bonus i nie ostatni. Tia... ja też się czasami zastanawiam czy aby jestem człowiekiem......
- Mazoku, ty jesteś Mazoku.
Chyba nim nie wstrząsnęło moje wyznanie (albo tak dobrze to ukrywał, nie wiem...). W każdym razie uśmiechnął się i otworzył oczy..... Dobrze, że cały czas trzymał mnie za rękę, bo kolana to się momentalnie pode mną ugięły! Rany, jakie on miał niezwykłe spojrzenie!!! Mój tajemniczy wybawiciel w tym momencie rozpłynął się w powietrzu......
Wróciłam do miasta bez większych niespodzianek. Cały czas rozmyślałam o tym co się stało ( no dobra myślałam o nim i co z tego?). By pozbierać myśli weszłam do jakiejś herbaciarni. Myślałam, że filiżanka dobrej aromatycznej herbaty dobrze mi zrobi. Tak się zamyśliłam, że nawet nie zauważyłam, że ktoś się przysiadł do mojego stolika. Dopiero gdy pstryknął mi palcami przy uchu podniosłam głowę. To był on! Mój tajemniczy wybawiciel-Mazoku. Tylko dlaczego miał znów zmrużone oczy?!
- Proszę jakie to miasto małe - znów się spotykamy.
- Yhy - tylko tyle mogłam wtedy wydusić z siebie - cholernie rozmowna byłam, no nie??
- Wiesz znam parę osób potrafiących rzucić Dragu Slave z dużo lepszym skutkiem, jednak to co ty zrobiłaś, było dużo dziwniejsze. Gdybyś nie miała wystarczająco mocy, zaklęcie nawet by ci nie wyszło, jednak widziałem, jak stworzyłaś dość potężną kulę energii. Wiem, że nie masz zdolności czarodziejskich, więc nie była to iluzja. Powiesz mi co to było?
- To co widziałeś - kula energii. Chyba do jej stworzenia nie jest wymagana magia?
- Spokojnie, skąd zaraz te nerwy. Jestem tylko ciekaw.
- Jesteś zbyt ciekaw. Nie zamierzam o tym rozmawiać z nikim obcym, a już na pewno nie z obcym Mazoku.
- To może powinniśmy się zapoznać? Zwą mnie Xellos i jestem kapłanem.
W tym momencie nie dość, że otworzył te swoje oczęta to jeszcze tak się uśmiechnął, że mowę mi odebrało. Coś mi się zdaje, że skubaniec zauważył jak to na mnie działa, niedobrze.....
- Pogromca smoków, chyba powinnam się czuć zaszczycona spotkaniem tak znanej osobistości.
Nie, tym razem to żaden urodzinowy bonus - po prostu wychowałam się na opowieściach o smokach, Mazoku i ich walkach.
- Ech, to dawne dzieje......
- Tiaaa...
- A ty kim jesteś?
- Mam na imię Aeri.
- Nic więcej mi nie powiesz o sobie?
- Nie mam nic więcej do dodania.
- Nie ufasz mi?
- Dziwi cię to?
- Nie.
- Tak myślałam. Teraz wybacz, ale muszę już iść.
Ufff, jeszcze trochę jak popatrzyłabym w te jego oczy..... do końca dnia nic ciekawego się nie zdarzyło. Do wieczorka siedziałam swoim pokoiku myśląc i myśląc...
Już miałam się przebierać do spania, gdy ktoś zapukał do moich drzwi. Otworzyłam.
- Witaj Aeri.
- Nawet nie pytam jak mnie znalazłeś.
- Cóż, talent. Mam do ciebie małą prośbę....
- Co takiego, Xellos?
- Widzisz w tym mieście nie ma już chyba żadnego wolnego pokoju.....
- O nie! Nic z tego! Przecież ty po prostu możesz rozpłynąć się w powietrzu i już! Możesz przejść do tej swej sfery.....
- I to my Mazoku mamy być tymi złymi? A gdzie jakaś wdzięczność za uratowanie kolczyków?
- Poradziłabym sobie i bez twojej pomocy.
- Doprawdy?.....
-Dobra, właź, ale ostrzegam cię - coś nie tak i wylatujesz stąd najkrótszą drogą!
-Proszę, proszę, jaka bojowa.
Wszedł. Hmmm sytuacja wtedy stała się trochę dziwna - miałam pokój jednoosobowy.
- Dobra, ale jedno ustalmy od razu.
- Co takiego?
- Śpimy oboje w łóżku albo oboje obok niego.
- A to czemu?
- Cóż, jako dżentelmen powinieneś mi pozwolić w nim spać, ale ja będę miała wyrzuty sumienia, że ty się męczysz na podłodze. Z kolei tobie nie zaproponuję spania w łóżku mając nadzieję, że odmówisz, bo na pewno tego nie zrobisz. Dlatego najlepiej będzie gdy albo oboje w nim, albo oboje poza nim.
- Dobry plan. Wiesz, właśnie udała ci się niebywała rzecz.
- Co takiego?
- Znamy się niecały dzień a już zaciągnęłaś mnie do łóżka.
- Jak ci się nie podoba to możesz spać pod chmurką! Droga wolna!
- Spokojnie, żartowałem tylko. Wolę z tobą niż pod chmurką.
Zdziwicie się, jeśli znów poczułam, że kolana mam jak z waty?
- O co chodzi? Czemu tak na mnie dziwnie patrzysz?
- Ostatnio często widzę cię w tym stroju. Niezłe nogi.
Przebierałam się do snu - pamiętacie. Dopiero teraz do mnie dotarło, że stoję w samej bieliźnie. Chyba wpadkom nigdy nie będzie końca....... Odwróciłam się na pięcie i skoczyłam po koszulkę w której zazwyczaj śpię. Gdy wróciłam, ten już sobie leżał wygodnie na łóżku, w ubraniu.
- Ej, Xellos, co to za porządki?! Nie dość, że muszę się z tobą dzielić łóżkiem, to jeszcze brudzisz mi pościel! Jazda po piżamę !
- Ale ja nie mam czegoś takiego.
- Nic mnie to nie obchodzi! Możesz nawet spać nago, ale won mi z tymi ciuchami!
Nagle zniknął.... Zaskoczona nie wiedziałam przez chwile co robić. Wzruszyłam ramionami i nakryłam się po szyję. Tak, tego mi było trzeba, wygodnego łóżka!!!!! Lubicie ten stan przed samym zaśnięciem, kiedy człowiek nie do końca jest pewien, czy to co się dzieje jest prawdą, czy już nie? Ja ten stan uwielbiam!!! Było mi tak ciepło, miękko, ktoś delikatnie masował mi plecy, takie delikatne, powolne ruchy.... Aaa bosko...
- Skąd masz te blizny??
Wyskoczyłam z wyra jak poparzona. Byłam święcie przekonana, że to już mi się śni! W wyrku wygodnie leżał sobie Xellos wyraźnie zdziwiony moja ucieczką.
- Powiedziałem coś nie tak??
- Myślałam, że to już sen. Przestraszyłam się.
- Sen? Nie wiedziałem, że mruczysz przez sen.
- Blefujesz. Wcale nie mruczałam. A swoją drogą - co ta twoja łapa robiła na moich plecach, co?
- Jak się odwróciłaś, zauważyłem te blizny, chciałem im się bliżej przyjrzeć. Trochę trudno określić ich wiek. Długo je masz?
- Przesłuchania ciąg dalszy. Tak, długo, mam je od dzieciństwa. Na wszelki wypadek powiem, że więcej blizn czy zadrapań nie posiadam.
- Skoro tak mówisz. A teraz wracaj pod kołdrę, zaziębisz się.
Odwinął trochę kołdry. Może i w pokoju było ciemno, ale tego torsu było nie w sposób nie zauważyć. Z trudem przełknęłam ślinę. On się tylko uśmiechnął. Cholera, czy Mazoku muszą mieć taki sokoli wzrok, nawet jak jest ciemno?! Cóż było robić, wróciłam.
- Gdzie byłeś jak cię nie było?
Wiem, wiem, czasami potrafię zadać tak inteligentne pytanie, że i mnie zatyka.
- Musiałem pozbyć się ubrania.
- Całego?
Ajj czemu ugryzłam się w język po, a nie przed tym pytaniem?
- Oczywiście. A co cię to tak interesuje? Chcesz sprawdzić?
Jego oczy zajarzyły się delikatnym blaskiem. Chyba powoli zaczynam się uodparniać - kolana nie zmiękły!!!
- Ależ dalej, nie krępuj się, sprawdź jak mi nie wierzysz.
W tym momencie myślałam, że zaraz rzucę mu się w ramiona z radosnym okrzykiem "Bierz co chcesz!". Rany, jak on na mnie działał! Ten niski głos, nie sądziłam, że w ogóle potrafi taki z siebie wydobyć. Żeby się nie rzucić odwróciłam się do niego plecami. Czułam, że policzki pieką mnie jak cholera. On objął mnie ręką w pasie i przytulił do siebie. Głowę oparł na moim ramieniu. Z wrażenia albo zemdlałam, albo zasnęłam.... a może jedno i drugie? Co mi się tej nocy śniło? Może spuszczę na to zasłonę milczenia.... Nie, nie! Nic z tych rzeczy! Mimo tak sprzyjających (?) okoliczności tej nocy męczyły mnie koszmary. Obudziłam się dość wcześnie. Spojrzałam jak tam mój nowy towarzysz łóżkowych niedoli. Byłam sama. Zniknął. Jakby go tu wcale nie było. Najpierw chciałam głośno i w dość ostry sposób wykrzyczeć, co o tym myślę. Potem stwierdziłam, że to może i lepiej, w końcu będę miała święty spokój. Po obfitym śniadanku postanowiłam ruszyć w dalszą drogę (mówiłam wam już, że prowadzę dość nieustabilizowany tryb życia i cały czas podróżuję?). Do następnego miasta nie było daleko (nie pytajcie o nazwę- nie pamiętam, w każdym razie to była dość mała mieścina...). Szło mi się dość lekko, dopóki droga nie skręciła w las. Miałam wciąż nie miłe wspomnienia z wczorajszej wędrówki nad jezioro. Przeczucia mnie nie myliły. Znów pokazał się ten zwariowany mały facecik i jego banda.
- Stój!!!
- Czego znowu chcecie? Mówiłam, że kolczyków nie oddam!
- Nie chcę tych kolczyków, gdzie jest ten twój kumpel? Mamy dla niego małą niespodziankę!
- To żaden mój kumpel! Jak coś do niego macie musicie sami go sobie znaleźć!
- Żaden twój kumpel? To co robiłaś z nim wczoraj w zajeździe, co?
Tu mały zaczął bezczelnie chichotać.
- Sugerujesz coś?
- Może tylko to, że wiedział komu pomóc. Za taką "wdzięczność" też byłbym gotów ci pomóc.
Ten jego chichot....Grrr wkurzył mnie.
- Do niczego nie doszło ty mały zboczeńcu! I przestań chichotać bo ci łeb rozwalę!
Na to cała jego banda zaczęła się śmiać. Czułam, że złość mnie zaraz rozniesie. Poczekałam aż w końcu przestali się śmiać.
- Znacie to powiedzenie, ten się śmieje kto się śmieje ostatni?
Zacisnęłam pięści - z ochraniaczy, które na nich miałam, wysunęły się trzy długie i baaardzo ostre ostrza (tak naprawdę to one wysuwają się z moich dłoni, ale o tym później... ej nie patrzcie tak na mnie, ja już się z tym urodziłam!). Dzielnym wojakom miny zrzedły, a ja się uśmiechnęłam najpaskudniej jak tylko potrafiłam (chyba odrobinę przesadziłam - jeden zrobił taką minę jakby zaraz miał zostać pożarty).
- Nie przejmujcie się, to pewnie taki sam blef jak z tą Dragu Slave!
Hie hie, mały czarodziej był optymistą. Jeden z jego ludzi zaatakował mnie czymś co przypominało mocno przerośnięty tasak. Po chwili w ręku trzymał już tylko resztkę trzonka swojej broni. Po tym pokazie siły, reszta się rozbiegła. Został tylko ten mały....
- Nie zbliżaj się do mnie, bo cię usmażę!
- Spróbuj szczęścia przyjacielu.
Skubany zamiast rzucić fireballa rzucił jakieś lodowe strzały. Jedna mnie trafiła i skutecznie przytwierdziła do podłoża. Po chwili znajomy okrzyk Fireball! I tu znów w użycie poszła moja moc - mogę ją kształtować tak by przypominała atak, mogę też nią odpierać ataki. Posłałam tę kulkę prosto do właściciela. Ona nad nim tylko przeleciała - leciała zbyt wysoko by trafić..... Biedak nie zauważył, że już uwolniłam się z lodowych okowów. Doskoczyłam do niego jednym susem. Jedną dłoń skierowałam ku jego podbrzuszu, drugą w stronę gardła.
- I co powiesz teraz? Dalej myślisz, że to blef?
- Chyba mnie nie zabijesz? Nie możesz!
- Nie mogę?! A kto przed chwilą próbował mnie usmażyć, co?
- Litości!
Spoko, nie zrobiłabym mu krzywdy, no może tylko odrobinę - nie jestem przecież potworem bez serca. Nagle poczułam, że coś nadlatuje - nie zdążyłam uskoczyć- dostałam plecy jakimś magicznym pociskiem - oj bolało. Mały facecik w tym czasie uciekł. Ja gorączkowo zaczęłam się rozglądać kto mnie zaatakował. Zero, null nic nie widziałam w tym gąszczu.
- Takiś odważny, jak strzelać dziewczynie w plecy? Wyłaź to zaraz cię nauczę dobrych manier!
Zero odzewu. Czułam, że krew zaczyna mnie zalewać. Zaczęłam skupiać energię. Skoro nie chciał sam wyjść, trzeba było napastnika wykurzyć z kryjówki. Od miejsca, gdzie stałam, w promieniu paru metrów wszystko zaczęło się trząść. Liczyłam, że spadnie z drzewa, albo upadnie i przynajmniej jęknie. Przeliczyłam się, nic takiego się nie stało. Zamiast tego następny magiczny pocisk poleciał w moja stronę. Tym razem uskoczyłam.
- Dość tego! Teraz przesadziłeś!
Raz jeszcze skupiłam moc. Nagle otoczyło mnie światło, fala uderzeniowa rozeszła się dookoła. Gdy światło zgasło stałam już na okrągłej polanie - po prostu zmiotłam wszystkie drzewa w mojej okolicy. Dalej nikogo nie widziałam. Powoli zaczynał oblatywać mnie strach. No bo jak walczyć z kimś kogo się nie widzi?!
- Imponujące, żebym nie widział na własne oczy, chyba bym nikomu nie uwierzył. Dokonać takich zniszczeń i to nie posługując się magią. Chyba powinienem przedstawić cię takiej jednej rudej czarodziejce, którą znam. Mogłaby się sporo od ciebie nauczyć.
- Xellos?! Co ty wyprawiasz do ciężkiej cholery? Zupełnie ci odbiło?!
Zmaterializował się zaraz przed moja twarzą.
- Nie. Po prostu cię sprawdzam.
- Sprawdzasz? Zaraz ja ciebie sprawdzę ty....
Zamachnęłam się na niego szponem, ten jednak okazał się szybszy - wygiął mi rękę do tyłu.
- Puszczaj, bo pożałujesz.
- Doprawdy? Widzisz, trzeba mi było opowiedzieć coś o sobie, teraz będę musiał wszystkiego dochodzić osobiście.
Wykonałam gwałtowny obrót próbując go ugodzić drugą ręką. Tę jednak też złapał - staliśmy teraz twarzami do siebie. Ja kipiąca gniewem, on z tymi zmrużonymi ślepiami i niewinnym uśmieszkiem.
- Nieźle, ale wciąż słabo. Dalej, zaskocz mnie czymś!
Zacisnął mocniej dłonie na moich przegubach miał baaardzo mocny uścisk, myślałam, że mi pogruchocze ręce. Wrzasnęłam przeraźliwie, uwalniając przy tym część mocy. Zranić go nie zraniło, ale przynajmniej odrzuciło na pewną odległość. Teraz to mnie już naprawdę wkurzył. Posłałam w jego kierunku ogniste pociski, ominął wszystkie, nie przewidział tylko, że one zawracają - kilkoma oberwał. Po chwili rzuciłam w jego kierunku parę lodowych strzał - zniszczył wszystkie.
- Pięknie, teraz moja kolej!
Strumień mocnego światła wystrzelił z jego dłoni i leciał prosto na mnie. Odbiłam go bez problemu.
- Proszę, proszę. Spróbuj w takim razie tego!
Kolejny atak. Myślałam, że w tej postaci dam radę go odbić. Nie dałam. Odrzuciło mnie na dobrych parę metrów. Teraz dopiero bolało. Z trudem się podniosłam.
- Dlaczego to robisz?! Chcesz mnie zabić?
- Nie, sprawdzam po prostu na co cię stać. Mam przy tym szczerą nadzieję, że nie zginiesz mi podczas tych testów.
- Tego już za wiele. Moja cierpliwość się wyczerpała. Zjawiasz się znikąd. Najpierw udajesz miłego gościa, a potem mnie atakujesz! Wiem, że jesteś potężny, jednak nie radzę ci zadzierać ze mną. Kiedy walczę, nie ma już odwrotu.
- Odwrotu?
- Kiedy walczę to tylko po to by zabić przeciwnika.
- No, no zabrzmiało groźnie. Co muszę zrobić, żeby zobaczyć tę groźną ciebie? Może raz jeszcze wskoczyć ci do łóżka? Odniosłem wrażenie, że podobało ci się.
- Sam tego chciałeś.
Zamknęłam oczy. Próbowałam skumulować energię. Czułam jak powietrze staję się ciężkie od elektryczność. Ciepło. Ciepło zaczęło promieniować z okolic blizn. Pękające strupy, ból. Poczułam jak moc spływa na mnie, teraz miałam do niej nieograniczony dostęp. Dosłownie nieograniczony, jedynym ograniczeniem była pojemność magiczna mojego ciała. Jednak w tej udoskonalonej postaci byłam znacznie pojemniejsza. Gdy metamorfoza się zakończyła, rozłożyłam kruczoczarne skrzydła (tak, tak mam skrzydła...... skąd wiecie, że to kolejny bonus urodzinowy?? Aa, domyśleliście się....). Teraz zaczęła się gra. Zniknęłam, po chwili pojawiając się zaraz za Xellosem - przejechałam mu ostrzami przez plecy - teraz nie miało znaczenia, że jego ciało jest astralne. Ostrza cięły wszystko. Padł na kolana i wrzasnął nieludzko. Nie spodziewał się tego. Pojawiłam się przed nim - zaserwowałam mu potężnego kopniaka w brzuch. Skulił się z bólu. Chyba właśnie w tej chwili zdał sobie sprawę, że jest w krytycznej sytuacji. Kucnęłam obok niego, przystawiając mu ostrza do gardła.
- No proszę, kto by pomyślał, że masz aż taką siłę. Zdumiewające.
- Ostrzegałam cię. Sam jesteś sobie winien.
- Przynajmniej twój ród będzie miał swoją zemstę. No dalej, zabij mnie smoku....
- Niech cię skrzydła nie zwodzą Mazoku, nie jestem smokiem. Jestem człowiekiem.
To go chyba zaskoczyło, przynajmniej miałam taką nadzieję.
- To zabij mnie, człowieku...Przecież tak właśnie kończą ci, którzy z tobą zadarli.
Złapał mnie za rękę i jeszcze bliżej przysunął ostrza do gardła.
- No dalej.....
Powinnam była to zrobić, to przecież nie byłby taki wysiłek - tylko delikatny ruch ręką. Jednak nie mogłam. Ja i moje miękkie serce - facet o mało mnie nie zabił, a ja mam wyrzuty sumienia, że chyba go trochę za ostro poturbowałam. Zbyt długo się wahałam. Skąd u niego było jeszcze tyle siły, ja nie wiem. W każdym razie rzucił się na mnie, przygniótł mnie do ziemi tą swoja śmieszną laską.
- I co teraz, moja ty skrzydlata? Trzeba było się szybciej decydować.
Miałam już dość. Eksplodowałam energią - kolejne potężne zniszczenia, ale przy najmniej się od niego uwolniłam. Uciekłam stamtąd. Modliłam, by nigdy więcej go nie spotkać na swej drodze.
Przez jakiś czas nawet mi się udawało. Podróżowałam z miejsca na miejsce, starając się nigdzie nie zabawić zbyt długo. Po paru miesiącach myślałam, że w końcu będę miała spokój. Gdzie się wtedy znajdowałam, nie pamiętam, zresztą, czy to ważne? Pamiętam, że właśnie opowiadałam jakąś ckliwą opowieść (tia, tym się zajmuję - opowiadam ludziom różne historyjki a oni za to mi płacą. Raczej marnie płatna robota, stąd czasem napadam na bandytów - zastanawia mnie tylko jedno - kim jest niejaka Lina Inverese?? Bo gdy ich straszę, że użyję magii, ci uciekają wrzeszczą AAA Linaaaa....) o dziewczynie, co kochała Mazoku, a on ją wystawił, ale potem poczuł wyrzuty sumienia i wrócił do niej i tak dalej. Ej, skąd te kpiące spojrzenia?! Takie historyjki się ludziom podobają a jak mówią - klient płaci, klient wymaga.. Właśnie byłam w czasie liczenia utargu (ech cienko, ludzie płacą coraz gorzej.....), gdy....
- Ta historyjka to chyba największa bujda jaką usłyszałem, choć nie mogę powiedzieć - ma swój urok.
Zerwanie się na równe w nogi to w moim przypadku było mało powiedziane - ja po prostu skoczyłam jakbym siedziała na fireballu.
- Spokojnie, przychodzę w pokojowych zamiarach, tym razem..... Chodź, pójdziemy, napijemy się czegoś, porozmawiamy. Ja stawiam.
Miałam się nie zgodzić? Kiedy on stawiał?! Poszliśmy więc do jakiejś herbaciarni. Mówią, że muzyka łagodzi obyczaje - ja jeszcze dodałabym, że herbata też.
- Znowu będziesz mnie męczył o tym kim jestem?
- Tak. Liczę tym razem na współpracę.
- Dobra, jeśli to jedyny sposób niech i tak będzie. Urodziłam się jakieś 19 lat temu w małej wiosce. Moi rodzice byli zwykłymi ludźmi, posiadali mały sklepik, w którym handlowało się wszystkim. Swoje talent ujawniłam dość szybko - jednak rodzice kazali mi je ukrywać. Mówili mi, żebym nigdy bez wyraźnej potrzeby nie używała jej. Miałam chyba jakieś siedem lat, kiedy nie wytrzymałam. Jakiś gówniarz zaczepiał mnie - wiesz, był w grupie i wydawało mu się, że wszystko może. Zdenerwował mnie - rzuciłam w ich kierunku coś, co przypominało fireballa. Chłopcy mieli dość ciężkie poparzenia. Mnie natychmiast odesłano do jakiegoś maga na oględziny. Facet stwierdził, że nie mam zdolności magicznych, jednak jako bardzo ciekawy przypadek, weźmie mnie na obserwacje. Moja rodzina gwałtownie się temu sprzeciwiała, jednak mag zagroził im jakimiś konsekwencjami. W każdym razie jeszcze tej samej nocy z ogromnym worem pełnym zapasów, wywieźli mnie daleko poza granice mieściny i z nadejściem świtu zostawili. Płakałam jak cholera. Miałam przecież dopiero siedem lat! Jednak tak chyba było trzeba. Włóczyłam się jakiś tydzień po okolicy aż trafiłam na ruiny jakiejś świątyni. Co było dziwniejsze, była ona zamieszkana. Stary, niewidomy kapłan był tam panem i władcą. Dobry był z niego staruszek, zaopiekował się mną. Gdy opowiedziałam mu swoja historię był bardzo poruszony. Słusznie podejrzewał, że kumulowanie energii to pewnie nie koniec moich zdolności. Kiedyś po świątyni zaczęli się szwendać kolejni gówniarze. Miałam już wtedy chyba jedenaście lat. Kazałam im się wynosić. Oni zaczęli się śmiać, stwierdzili, że wcale się mnie nie boją, cóż, sami wyglądali na około szesnaście lat. Wtedy powróciły wspomnienia - to przez takich jak oni musiałam odejść. Gniew, potworny gniew - to wtedy czułam. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje - widziałam tylko ich przerażone twarze. Na ich oczach wyrosły mi skrzydła a z gołych dłoni wysunęły się ostrza. Wiali w tempie iście rekordowym. Przerażona pobiegłam do kapłana. Gdy się uspokoiłam, skrzydła i broń zniknęły. Wtedy on stwierdził, że kluczem do wyzwolenia mocy są moje emocje. Wtedy też pojawiły się blizny - nie można ich było wyleczyć, ot taki znak na całe życie.
- Jaka to była świątynia? Czyja?
- Nie wiem. On nigdy mi tego nie powiedział. Śmiał się, że jest już tak stary, że nawet nie pamięta. Było tam dużo ksiąg i malowideł przedstawiających smoki. Wydaje mi się, że była to pewnie jakaś zapomniana, smocza świątynia. Księgi były bardzo stare - gdy raz jedna z nich wzięłam, rozsypała mi się w palcach. Wtedy on zaczął mi opowiadać ich treści. Większość z nich była o historii świata, o wojnach pomiędzy Mazoku i smokami. Dużo mi opowiadał o zagładzie złotych smoków - stąd wiedziałam, kim jesteś. Potem jednak stwierdził coś, co zupełnie mnie zaskoczyło - powiedział, że to była niejako kara za to co zrobili starożytnym smokom. Nie wiem o co chodzi, bo nie chciał mi tego nigdy opowiedzieć. Ten dziadek nauczył mnie wszystkiego - także zaklęć magii. To on podsunął mi pomysł kształtowania mocy, by ta przypominała groźne zaklęcie.
Gdy miałam jakieś piętnaście lat, stwierdził, że powinnam zacząć własną wędrówkę. Że powinnam odnaleźć swoje korzenie, dowiedzieć się kim jestem. Byłam już wtedy na tyle duża, że potrafiłam zrozumieć, że w moich żyłach płynie nie tylko ludzka krew. Na pożegnanie dał mi ten oto strój. Skąd to wziął, nie wiem. Śmiał się tylko, że pewna krawcowa miała u niego dług wdzięczności.
- Wybacz stwierdzenie, ale jakoś to co masz na sobie nie wygląda zbyt imponująco.
Może teraz chwila przerwy na samo-prezentację. Faktycznie mój strój nie wyglądał imponująco. Były to sznurowane buty, do połowy łydki. Krótkie spodenki, które były przykryte czymś co wyglądało jak spódnica. Do tego krótki kaftanik i długi płaszcz z kapturem. Wszystko w kolorze granatowym. A zapomniałabym - na dłoniach mam specjalne ochraniacze - także oczywiście granatowe. Żeby udowodnić mu niezwykłość stroju, uderzyłam lekko wierzchem dłoni w stół - w stole powstało wgłębienie.
- Wiem, że jesteś silna, ale nie musisz wszystkiego wokół rozwalać.
Widząc, że nie zrozumiał w czym rzecz, zapukałam w ochraniacz - wydobył się z niego cichy metaliczny dźwięk.
- Metal?
- Tak. Bardzo cienkie blaszki. Nie wiem co to jest, ale jest bardzo twarde i przy tym zdumiewająco lekkie. Mam to zamontowane w ochraniaczach, butach i w połach płaszcza.
- Wybacz porównanie, ale teraz to jawisz mi się na wzór czegoś takiego jak jednoosobowa armia. Chyba wypada mi tylko podziękować za tę szczerość. A teraz ja mam coś ci do powiedzenia.
- Co takiego?
- To raczej propozycja. Wstąp w szeregi Mazoku - jesteś silna a my potrzebujemy ostatnio silnych i zdolnych osób. Twoje talenty byłyby z pewnością bardzo wysoko cenione.
- W szeregi Mazoku? A od kiedy to przyjmują oni ludzi?
- Cóż...Tak do końca to chyba sama nie jesteś pewna tego swojego człowieczeństwa, co?
Nie skomentowałam tego.
- A co będę miała w zamian?
- Co tylko zechcesz.
Zaczęłam się śmiać. Zastanawiałam się czy to aby odpowiednia chwila na takie wyznania. Raz kozie śmierć, drugi raz mogę nie mieć okazji.
- Co się tak śmiejesz?
- Wszystko powiadasz, a jeśli moje życzenie będzie niemożliwe do spełnienia to co wtedy?
- Nie ma takich rzeczy.
Spojrzał na mnie, pierwszy raz od początku tej rozmowy. Kolana jak zwykle trochę zmiękły.
- Czego więc żądasz??
- Chciałabym abyś został ze mną do końca mojego życia. Nie dlatego, że musisz, ale dlatego, że chciałbyś tego.
Roześmiał się cicho.
- Hm, interesujące, chyba muszę obgadać to z górą.
Po czym oczywiście zniknął. Tiaa, Żałosne, prawda? Zostać porzuconą przez Mazoku. Cóż widać taka parszywa moja dola, że zawsze ten pech nade mną czuwa. Trochę rozpaczałam, trochę złorzeczyłam i ruszyłam w dalszą drogę. Przedtem jednak wolałam przenocować w tym mieście. Ostatnio za często natykałam się na różnych bandziorów. Najgorsze w takich mieścinkach jest to, że wieczorem totalnie nie ma co robić. Siedziałam więc na łóżku, obmyślając fabułę kolejnej historyjki.
- Czemu zażyczyłaś sobie akurat tego?
Aaa, stan przed zawałowy to mało powiedziane....
- Następnym razem mógłbyś zapukać. Przeraziłeś mnie niemal na śmierć!
- Przepraszam. A teraz powiedz, dlaczego?
Ups...Trzeba coś wymyślić.
- A tak sobie. Chciałam cię po prostu czymś zagiąć abyś dał mi spokój. I jak widzę udało mi się. - zaśmiałam się cicho. On w tym czasie podszedł do mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. Żadnych uśmieszków, nic takiego na jego twarzy. Miałam wrażenie, że przewierca mnie na wskroś. Odwróciłam spojrzenie. Czułam się nieswojo.
- Nie lubisz jak ci się ktoś przygląda?
- Nie jestem obrazkiem by mnie oglądać!
- Racja, nie jesteś obrazkiem a i kłamca z ciebie kiepski. -zmrużył czy i uśmiechnął się pod nosem. - Oboje dobrze wiemy, czemu twoje życzenie było takie a nie inne - wyszeptał mi do ucha. Następnie delikatnie pocałował mnie w policzek. Stałam przy łóżku nie mogąc nic zrobić. Po prostu mnie zatkało. Potem wypadki potoczyły się tak szybko, że ocknęłam się dopiero nad ranem owinięta w pościel. On stał przy oknie - ubrany....
- Dobrze, że już się obudziłaś. Miałem już właśnie iść.
- Co? - byłam jeszcze trochę zaspana.
- Daj spokój. Przecież wiesz jak to jest. Potwór przychodzi, potwór odchodzi, więc nie miej do mnie żalu - puścił do mnie oko i zniknął....
Dopiero po chwili dotarło do mnie co się stało. Wspomnienia wczorajszej nocy i ta jego dzisiejsza przemowa. Znowu zalał mnie gniew. Jak mogłam się tak dać wykorzystać?! Jak mogłam być tak głupia?! Zabiję, zabije go! Niech tylko stanie mi znów na drodze!! Zaczęłam się uspakajać gdy wokół mnie latały wszystkie moje rzeczy - z wrażenia nawet nie poczułam, jak wyrosły mi skrzydła - zazwyczaj towarzyszy temu ból. Gniew ma jednak niezwykłą moc nad człowiekiem. Chciałam opuścić jak najszybciej to miasto. Iść przed siebie i zapomnieć o tym. Zdusić gniew ale i żal. Skąd żal? Tego nie wiem, naprawdę.
Gdy szłam tak sobie spokojnie, usłyszałam nagle potężny huk a potem zobaczyłam ognistą łunę. Zamiast kierować się rozsądkiem i wiać w drugą stronę ja oczywiście pobiegłam w stronę wybuchu. Gdy dobiegłam, na miejscu znalazłam grupkę ludzi - wściekle miotającą fireballe rudą dziewczynę, a wokół niej znudzonych tym widokiem dwóch mężczyzn i czarnowłosą dziewczynę. Dość niecodzienny widok, przyznacie?
- Proszę się nie martwić, właśnie likwidujemy bandę złodziei. Od teraz będzie pani mogła swobodnie podróżować, bo sprawiedliwość zatriumfowała!
Ogień, jaki miała w oczach ta dziewczyna nie pozwalał mi wątpić, że trafiłam na jakąś szaloną orędowniczkę praw ludzkości. Bałam się tylko, czy jej towarzysze są równie postrzeleni. Oni jednak wydawali się jeszcze bardziej tym wszyscy znudzeni.
- Hej Lina, daj im już spokój. Dostali za swoje.
- Cicho Gourry! Nikt bezprawnie nie będzie nazywał mnie płaską deską!!
Rany, tego tonu można było się przerazić. Cos jednak mi zaczęło świtać na ten widok. Jakieś wspomnienie.
- Ty jesteś Lina Inverse?
Nieznajoma odwróciła się twarzą do mnie.
- Tak, a kto pyta?
- Zwą mnie Aeri. W końcu się spotykamy. Twoja sława parę razy uratowała mi portfel przed takimi jak oni.
- Tak? A to w jaki sposób?
- Gdy groziłam, że użyję magii, zawsze darli się "O Bogowie to Lina Inverse, ratuj się kto może!!". Ja oczywiście nie zaprzeczałam, bo po co.... A teraz się spotkałyśmy. Może mogłabym się przyłączyć do waszej gromadki? Czarodziejka ze mnie żadna, wojownik też nie, ale mam parę ukrytych, dość pożytecznych talentów.
- Czemu nie. Skoro i tak idziemy w jedna stronę. A tak w ogóle do dokąd zmierzasz?
- Przed siebie. Nie mam określonego celu.
- To witaj w drużynie!
- Ja nazywam się Amelia.
- A ja Gourry.
Spojrzałam na ostatniego. W pierwszej chwili wydawał mi się Mazoku, ale nie.... Jego aura była ludzka. Chyba przyglądałam mu się zbyt długo, bo spuścił wzrok.
- Jestem Zelgadis.
I tak oto dołączyłam do słynnej Liny, postrachu bandytów. Jednak nie ona mnie interesowała. Gdy szliśmy podeszłam do Zelgadisa.
- Kto ci to zrobił?
- Co?
- Wyglądasz jak Mazoku, ale nim nie jesteś. To jakaś klątwa?
- Skąd wiesz, że nie jestem Mazoku?
Spojrzałam na niego moim firmowym wzrokiem typu "facet, ty mi tu bajek nie wciskaj".
- Tak, zostałem przeklęty i teraz cały czas szukam sposobu na zdjęcie tego uroku. Dopóki to nie nastąpi, muszę znosić tę odrażającą postać.
- Wiesz, nie odbierz mnie źle, ale nie jest wcale tak źle. Wyglądasz interesująco...
- Jasne, nie próbuj mnie pocieszać.
- Nie próbuję. Mówię tylko to co widzę. Myślisz, że tylko ty masz problemy? Inni też je mają i to czasami dużo większe niż twoje!
A mnie wkurzył! To ja próbuję być miła a tu cos takiego! Grrr, nigdy więcej nie zadawać się z Mazoku, ani nawet z kimś kto go przypomina! Trafiłam na naprawdę interesującą gromadkę - ci ludzie byli w sumie bardzo radośni. To nic, że jak przychodził czas obiadu to pochłaniali takie ilości żarcia, że starczyłoby dla małej armii, albo to, że ta ruda, Lina, wszystkich rozstawiała po kątach. Mimo wszystko to było miłe towarzystwo. Poza tym było coś jeszcze, ta cała czwórka miała się wyraźnie ku sobie. Lina i ten blondas Gourry, mała Amelia i ten smutas Zelgadis. Postanowiłam raz jeszcze pogadać z Zelem, jak to go nazywali.
- Zel...
- Znowu będziesz się na mnie darła.
- Jak nie dasz mi skończyć to tak! Słuchaj, przepraszam za wtedy, poniosło mnie. Jednak ja dalej nie rozumiem tej twojej dziwnej pozy. Wiem, że wygląda potrafi być ważny a twój jest cokolwiek niecodzienny. Jednak nie zauważasz najważniejszego - ludzie oceniają drugiego poprzez jego czyny i uczucia, nie wygląd. Rozumiesz o czym mówię?
- Chyba nie.....
- Słuchaj, bo sobie wmawiasz, ż jesteś jakąś tam kreaturą a nie widzisz albo nie chcesz dojrzeć jak ta mała Amelia szaleje za tobą. Mam wrażenie, że ona dałaby się pokroić za ciebie! Teraz rozumiesz, czy dalej mam ci tłumaczyć?
- Sugerujesz, że tylko dlatego, że podobam się Amelii mam porzucić poszukiwania?
- Nie Zel, nie czyń ich jednak sprawą najważniejszą. Poza tym nigdy nie wiadomo, kiedy możesz znaleźć to czego szukasz. Kto wie, może już znalazłeś.....
- Zaraz, chcesz powiedzieć.....
- Nie obiecuje rezultatu, ale można spróbować. W każdym razie na pewno to ci nie zaszkodzi. Spotkajmy się w tej starej świątyni na wzgórzu. Tam zobaczę co da się zrobić.
- Dlaczego to robisz?
- Bo jesteś podobny do mnie - straceniec, którego nie potrafi nic cieszyć. Nic tylko szukasz i szukasz..... A życie ucieka...
Spotkaliśmy się w świątyni o zachodzie słońca. Wiem, że bardzo romantyczna sceneria, ale żadne z nas nie miało natchnienia na amory.
- Obiecaj mi jedno. Cokolwiek zobaczysz, nie piśniesz nikomu ani słowa.
- Niech będzie.
Zaczęłam zbierać energię. Znów powietrze stało się ciężkie od elektryczności. Ból, strupy znów pękły. Zelowi ukazały się czarno-białe skrzydła. Ha, to zawsze robi wrażenie!
- Kim...kim ty jesteś?
- Cicho.
Dotknęłam jego twarzy. Czułam jak moc przechodzi pod moimi palcami. Ciężkie zaklęcie, ten kto je rzucił znał się na robocie. Jednak udało mi się, jego skóra odzyskała dawny wygląd. Padłam na kolana wyczerpana - używanie mocy w tym stanie było najbardziej wyczerpujące. Spojrzałam na niego. I po co to zrobiłam........
Nie sądziłam ,że będzie aż tak przystojny. Ech.... Ja i moi mężczyźni, którzy nigdy mnie nie chcieli....
- To niewiarygodne, udało ci się.
- Tak, choć ciężko było. Mam nadzieję, że efekt okaże się trwały. Drugi raz nie chciałabym przez to przechodzić.
- A co powiemy reszcie?
- Wstawisz im bajkę, że znalazłeś jakiś tajemniczy zwój, on cię przemienił, po czym zniknął i takie tam. Wysil się!
Nasz powrót zrobił piorunujące wrażenie. Widziałam, że najbardziej zadowolona była chyba Amelia. Nie dziwię się jej, oj nie dziwię. Wydaje mi się, że łyknęli naszą bajkę o tajemniczym zwoju. Przynajmniej takie sprawiali wrażenie.
- Widzę, że Zelgadis w końcu dopiął swego, odzyskał dawny wygląd.
- Xellos, ty to zawsze wiesz, kiedy się zjawić.
- Cóż to Lina, nie cieszysz się na mój widok?
- Twój widok?! Twój widok to zawsze oznacza nowe kłopoty!
- Przesadzasz. Widzę, że macie nowego towarzysza podróży. Witaj, jestem Xellos.
- Aeri.
Podaliśmy sobie ręce, ja tego uścisku nie nazwałabym przyjacielskim. Inni chyba też wyczuli, że między nami jest coś nie tak, nie dali nam jednak tego odczuć. Lina męczyła Xellosa różnymi pytaniami, Zel cały czas oglądał swoje ciało (przy dzielnej asyście Amelii). Tylko biedny Gourry nudził się jak mops. Ja powiedziałam towarzystwu dobranoc i poszłam do swojego pokoju. Gorąca kąpiel tego mi było trzeba - na ukojenie nerwów, dla lepszego snu. W każdym pokoju stała ogromna balia z wodą. Z kolei balia ta stała na czymś, co przypominało mały piecyk. Nie wiem, na jakiej zasadzie działało, ale wodę można było podgrzać do każdej temperatury. Zaserwowałam więc sobie kąpiel z ogromną ilością piany. Na chwilę zapomniałam o tych wszystkich przykrych przejściach z ludźmi, Mazoku i czymkolwiek innym. Już chyba prawie zasypiałam w tej balii, kiedy poczułam na brzuchu czyjąś dłoń.
- Tęskniłaś za mną?
- Tak mi się wydawało, że już gdzieś widziałam te amulety, które nosi Lina.
- Odkupiła je ode mnie.
- Czego znowu chcesz?
- Ty też nie cieszysz się na mój widok? Coś mam dziś pecha....
- Spotkania z tobą zawsze kończą się dla mnie albo nowymi siniakami, albo wstrętem do samej siebie, więc się nie dziw! A teraz mów czego chcesz.
- Ostatnio nie powiedziałaś mi wszystkiego. Nie wspominałaś nic o kolorach.
- Skąd o nich wiesz?
- Zgaduj.
- No, tak powinnam się była domyślić. Powiem krótko - biel oznacza kreację, tworzenie, czerń z bielą - odtworzenie, regenerację, ewentualnie uzdrowienie, czerń zawsze oznacza destrukcję. Jak już teraz wszystko wiesz, to żegnam.
Już chciałam wyskoczyć z tej balii, ale przytrzymał mnie i odwrócił twarzą do siebie. Takiego jego spojrzenia jeszcze nie widziałam. Był taki poważny. Wziął moją dłoń i zwinął ją w pięść. Następnie przyłożył ją do swojej szyi.
- Co ty wyprawiasz?
- Przecież tego chciałaś. Przez cały ten czas tylko o tym myślałaś, żeby wbić mi te sztylety w gardło. Proszę bardzo. Masz teraz okazję.
Wysunęłam delikatnie ostrza. Stal lekko muskała jego skórę, jednak nie cięła jej jeszcze.
- No dalej. Zrób to.
Byłam w kropce. Nie wiedziałam co on teraz kombinuje. Spojrzałam na niego raz jeszcze, być może ten ostatni raz. Jego oczy. Teraz były jakieś dziwne. Było w nich coś szalonego. Wydawało mi się, że wręcz była w nich prośba o śmierć (tia, tylko, że teraz to mogłabym go szatkować i tak nic by mu się nie stało, dopiero w uskrzydlonej wersji ostrza nabierają swoich zabójczych właściwości). Nacięłam mu lekko skórę, krew (nie sądziłam, że on może krwawić...) spłynęła wąskim strumieniem. Zamknął oczy jakby upajał się tym stanem. Wiecie, byłam teraz bardziej przerażona niż wtedy w lesie, gdy mnie atakował. Kompletnie nie wiedziałam co się dzieje. Korzystając z okazji, wyskoczyłam z balii i poleciłam za parawanik się ubrać.
- Czemu nie dokończyłaś? Dobrze ci szło.
- Jeśli chcesz się zabić, powieś się w najbliższej stodole, ale mnie w to nie mieszaj. Owszem marzyłam by posiekać cię na kawałki. Ba czasami nawet śniło mi się to. Nie wiem co jest tu grane i nie zamierzam brać w tym udziału, rozumiesz?
- Powiem ci czemu nie mogłaś tego zrobić. Bo jesteś cholernym człowiekiem. Co z was za rasa?! Można was krzywdzić, a kiedy macie okazję się odegrać, rezygnujecie? Nic dziwnego, że zawsze cierpicie, z takim podejściem do sprawy, nigdy nie zawładniecie tym światem. Wiesz co się stało wtedy tam w lesie? Zobaczyłem prawdę, prawdę o tobie. Pędziłaś na mnie jak rozszalałe zwierzę. Przypominałaś wtedy jednego z moich - groźna, nieobliczalna. W pewnym momencie zrobiło mi się nawet bardzo gorąco. Jak to ludzie mówią, zobaczyłem całe życie przed oczami. A ty co wtedy zrobiłaś? Zawahałaś się. Zamiast wepchnąć mi to żelastwo po samą nasadę, zaczęłaś się wahać. Zobaczyłem litość w twoich oczach, dla takich jak ja. Słyszysz! Litość! Mnie, jednemu z potężniejszych Mazoku, darowano życie! I kto to zrobił?! Jakiś cholerny odmieniec - ni człowiek, ni wydra. Chciałem cię zabić tam za to, za tę zniewagę - jednak mi uciekłaś. Potem dostałem rozkazy do wykonania, miałem cię nakłonić. A ty wtedy wyskakujesz z tym swoim życzeniem. Nie dość, że darowałaś mi życie, to jeszcze to. Wiesz, że chyba pierwszy raz nie wiedziałem, co mam robić. To było żałosne - tyle nerwów z powodu jakiejś istoty, nawet nie Mazoku. Powiedz, co ja mam z tobą zrobić? Zabić mnie nie chcesz, ja ciebie też nie mogę.
- Skoro jestem takim utrapieniem to po prostu odejdź. Wyjście jest tam. Nikt cię przecież tu nie zatrzymuje.
Wtedy wyszedł z balii. Zaczerwieniona, odwróciłam wzrok. Nakrył się jakimś ręcznikiem i podszedł do mnie.
- A właśnie, że mnie ktoś zatrzymuje. Mała szalona istota, która szuka swego miejsca w tym świecie.
- Xellos, znowu chcesz mnie zranić? Ja mam już dość. Lepiej odejdź. Proszę.....
- Ciii. To już ostatni raz, więcej się nie spotkamy.
- Obiecujesz?
- Tak.
Podniósł mnie i położył delikatnie na łóżku. Rozsunął mi ręce na boki. Zaczął całować delikatnie szyję, trzymając cały czas moje dłonie. Popatrzył mi w oczy. Z całą stanowczością mogę stwierdzić, że posiadał najbardziej niezwykłe spojrzenie ze wszystkich ludzi i nie-ludzi, których poznałam. Delikatnie zaczął masować moje ręce, całował ramiona. Z jednej strony czułam radość, bo to była piękna chwila, jednak i smutek, bo miałam go więcej nie spotkać. Chciałam go przytulić, on jednak przytrzymał mi ręce. Po chwili jednak puścił. Czułam pod palcami blizny, które miał po moim ataku. Wieczna pamiątka po mnie....... Chciałam aby ta noc trwała wiecznie, on też.
Rano już go nie było. Uśmiechnęłam się smutnie i ubrałam. Zostawiłam małą kartkę dla moich nowych przyjaciół. Napisałam ta, że musiałam nagle ich opuścić i że bardzo ich przepraszam z tego powodu.
Nie wiem co się potem z nimi działo. Dochodziły mnie tylko słuchy, że jakaś szalona czarodziejka pokonała Gaava i Fibrizio. To z pewnością była Lina. Mam nadzieję, że gdziekolwiek są, są szczęśliwi. Ja w końcu odnalazłam spokój. Może ich i moje drogi znów kiedyś się przetną, kto wie......
KONIEC (na razie...)
Upsss, to miał być tylko krótki fanfic, ale jak widać straciłam nie tylko kontrolę ale i umiar, ech trudno. Chyba mi wybaczycie? ^_^
nareszcie coś nowego a nie tylko X/F .
Ciekawa fabuła ,fajnie się czyta . Napisz coś jeszcze.
Interesujące
Ciekawe ujęcie Xellosa, nieco inne od tego jakie znam. Interesująca fabuła, wciąga.
Jedynym drobnym minusem, jak widzę to narracja pierwszoosobowa, która IMHO nie zawsze jest w pełni oddać zamysłów autorki. Jednak jak na ten typ narracji, bardzo dobrze skonstruowana, nie nudzi i nie sprawia, że chce się rzucić to w kąt.
Wątek romantyczny, do których mam ogromny sentyment, poprawia ocenę o co najmniej dwie kratki ;)
Gratuluję i pozdrawiam!!
wciągnęło mnie
Jestem mile zaskoczona...Ciekawa fabuła bardzo wciągnęły mnie losy bohaterów.Nie przepadam za fantastyką a tu...niespodzianka czytałam z zapartym tchem i czuję niedosyt...Chcę więcej! Gratuluję autorce takia opowieść w żadnym wypadku nie powinno trafiić do szuflady!!!Znalazłam moment gdzie trochę treśc stała się mniej zrozumiała (a może ja byłam w tym momencie rozkojarzona) ale to drobiazg!Naprawdę super!
Mam nadzieję
Bardzo mi się podoba. Mogłabyś napisać coś jeszcze a zwłaszcza o bohaterce i Xellosie, lubie romanse :)
nie znoszę tej rubryczki..
Pierwsze wrażenie? Jakaśtam parodia Slayersów z Liną w roli głównej,albo autorką dorabiającą sobie tyle supermocy,że niesmacznie się robi.Jednak ciekawość powstrzymała mnie przed rzuceniem opowieści w kąt i przeczytałam jeszcze trochę..i jeszcze trochę...aż (bardzo szybko) doszłam do wniosku,że ta historia jest świetna! Śmiesznie,tajemniczo,dramatycznie..A do tego w odpowiednich dawkach! Nie żałuję,że się na tego fika natknęłam :)