Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Opowieść Kruka

Rozdział 2

Autor:Saerie
Gatunki:Fantasy
Dodany:2005-07-11 22:00:29
Aktualizowany:2005-07-11 22:00:29


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Witam, pamiętacie mnie? Taką istotę ze skrzydłami, ostrzami... (widzę, po waszych minach, że pamiętacie..). Od tamtych wydarzeń minęło już sporo czasu. Możliwe stały się dalekie wojaże. Postanowiłam z tego skorzystać - tutaj ludzie za opowieści płacili coraz mniej, a i bandyci jakby bardziej ubodzy. Stwierdziłam, że może tam daleko będzie lepiej. Z zaokrętowaniem się nie miałam żadnych problemów. Wchodziłam właśnie na statek, gdy usłyszałam jakąś dziewczynę kłócącą się z gościem, wyglądającym na kapitana.

- Cooo? Nie macie pełnego wyżywienia?! Jak wy chcecie zapewnić mi komfort w czasie rejsu, co?!

- Panienko, nie mogę! Nie mogę ciągnąc za sobą barki pełnej żarcia!

Pewnie przeszłabym obok tej kłótni, ale tą niezadowoloną była Lina a ja naprawdę chciałam odpłynąć tym statkiem.

- Panie kapitanie, radzę panu przystać na wszystkie żądania tej panny. Jest ona specjalnym wysłannikiem Towarzystwa Czarodziejów, a ich chyba nie chce pan drażnić. Ich gniew może poważnie pokrzyżować panu szyki i zmusić do zamknięcia interesu.

Kapitan popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem.

- Ona naprawdę jest taka ważna?

Skinęłam tylko głową.

- Dobrze, panienko, co tylko panienka zechce. Zaraz każę przygotować więcej zapasów!!!

Kapitan poleciał coś załatwiać w podskokach. Stałam w kapturze, więc Lina chyba nie rozpoznała. Patrzyła tylko na mnie zdziwionym wzrokiem.

- No co Lina? Tylko mi nie mów, że mnie nie poznajesz.

- A„eri! Co za niespodzianka! Też płyniesz tym statkiem?

- Tak. Wędrówka za chlebem - tutaj coraz gorzej płacą.

- A czym ty się właściwie zajmujesz?

- Jak to czym Lino? Przecież ja zawodowo wstawiam ludziom bajki.

- Lina, ty naprawdę jesteś taką szychą w Towarzystwie Czarodziejów?

- Gourry, przestań. Ja już nie mam sił do Ciebie.....

- Widzę, że nic się nie zmieniliście. A gdzie reszta kompanii?

- Masz na myśli Zela i Amelię? Zaraz powinni tu być....

Pamiętam, że Gourry jeszcze nie zdążył dokończyć zdania, gdy usłyszeliśmy niesamowity dziewczęcy pisk. Lina odruchowo przygotowała się do rzucenia fireballa, Gourry wyciągnął miecz - gdzie właściwie zostawił swój Miecz Światła? Po chwili w naszym kierunku sunął tłum, nie raczej to była żywa masa rozpiszczanych nastolatek.

- Aaaa jaki on piękny!! Aaaa jaki przystojny!!! Zostań ze mną nieznajomy!!!! - takie oto okrzyki dobiegały nas ze środka tego "tworu". Po chwili jakiś człowiek wykonał skok-gigant na pokład statku. Rozwrzeszczane pannice zostały powstrzymane na trapie (po prostu on się załamał pod takim ciężarem). Tajemniczy przybysz wyciągnął coś spod płaszcza i rzucił w moim i Liny kierunku. To były czerwone róże.

- Dobra Zel, wystarczy. Te twoje wejścia nie robią już na mnie takiego wrażenia.

Lina wydawała się znudzona. Ja z niedowierzaniem przyjrzałam się przybyszowi. O rany....To naprawdę był Zel!!! Czy kiedy ich opuszczałam też tak zabójczo wyglądał?!

- Co A„eri, nie przywitasz się ze starym znajomym?

- Witaj Zelgadisie. Wybacz, ale chyba odebrało mi mowę..... Nie miałam czasu przyzwyczaić się do twojego nowego wizerunku.

- Zelgadisie, nie powinieneś tak się zachowywać. Za bardzo zwracasz na siebie uwagę.

Dopiero teraz zauważyłam, że za Zelem pojawiła się jakaś mała czarna istotka - Amelia.

- No proszę, Amelio! A od kiedy to już nie mówisz "panie Zelgadisie"? - widać naprawdę dużo się zdarzyło, kiedy ich opuściłam. Amelia nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się tak jakoś dziwnie.... nie, no nie, żeby oni...? Zelgadis chyba domyślił się co mi chodzi po głowie.

- Spokojnie A„eri, niczego się nie domyślaj. My jesteśmy tylko przyjaciółmi.

- Jasne... O niczym innym nie pomyślałam - ajj, pierwsza wpadka.......

- Dobra towarzystwo, odpływajmy. Przygoda czeka!!!

Wyruszyliśmy jakąś godzinę później. Oczywiście ponownie spotkaliśmy się przy posiłku. Lina nic się nie zmieniła, w przeciwieństwie do jej apetytu, który urósł do zastraszających rozmiarów.

- No dobra, mów bajarko, czemu nas tak wtedy zostawiłaś? To pewnie miało coś wspólnego z Xellosem. Ten parszywy kapłan nawet świętego potrafiłby wkurzyć!

Xellos...... Dawne dzieje

- Nie Lino, to nie przez niego, po prostu nagle musiałam odejść. Wybaczcie, ale nie mogę nic więcej na ten temat powiedzieć.

- To i tak dobrze, że nie mówisz "to tajemnica".

- A niby czemu miałabym tak mówić?

- Nie wiem, w każdym razie to ulubiona odzywka Xellosa.

Znów to imię. Czy ona robiła to specjalnie?!

- Wybaczcie, ale muszę wyjść na górę, podróże morskie widać mi nie służą....

Ucieczka stamtąd chyba była dobrą rzeczą. Przynajmniej nie słyszałam tego imienia. Za to mogłam wsłuchiwać się w szum oceanu - uwielbiam ten dźwięk.

- Coś ci się stało?

- Nie Gourry, poczułam się tylko trochę dziwnie, wiesz choroba morska. Wracaj tam do nich, nie przeszkadzaj sobie w obiedzie.

- I tak skończyłem. Wiesz, jedno mnie dziwi.

- Co takiego?

- To, że podróżujesz sama. Fajna z ciebie dziewczyna, tyle wiesz i w ogóle. Czemu jesteś sama?

Grrr czy oni się zmówili?!

- Tak wyszło, po prostu brak szczęścia? A jak u ciebie- jesteś z Liną?

- Noo, przecież podróżujemy razem.

Jego naiwność kiedyś mnie wykończy.....

- Miałam na myśli to, czy jesteście razem wiesz, jak Amelia i Zel.

- Hę? A czym to się różni? Oni też podróżują razem.

W tym momencie zabrakło mi chyba argumentów. I sił.

- Nieważnie Gourry lepiej wracaj pod pokład, nie czuję się dziś w nastroju do długich dysput.

- Dobrze.

Nareszcie sobie poszedł. Lubię go i wiem, że może się podobać, ale to taki półgłówek.......Może to jest właśnie jego urokiem?

- Coś cię dręczy?

- Czy za chwilę wpadnie tu jeszcze Amelia zadać mi to samo pytanie? Co jest, uwzięliście się dziś na mnie czy co?

- Wybacz, nie chciałem. Jesteś tylko jakaś taka przygaszona. Co się stało?

- Jak ci powiem, że pech w miłości, to przestaniesz truć?

- Nie, powiem ci wtedy, że może powinnaś zmienić styl, albo fryzurę, by przyciągać tylko tych właściwych.

- Słuchaj Zel, nie będę się stroić jak choinka tylko po to by jakiś pacan......

Usłyszałam w tym momencie jakiś śmiech, taki czysty i sympatyczny. Odwróciłam głowę - w małej grupce stał wysoki, szczupły chłopak. Miał krótkie ciemne kręcone włosy i jasne oczy. Widziałam jak się śmiał - wyglądał wtedy niesamowicie. Zelgadis tylko się uśmiechnął.

- Wiesz, chyba zostawię cię tu z tym pacanem.

On sobie poszedł, a ja cały czas stałam w tym jednym miejscu. Próbowałam podsłuchać o czym mówią. Miał bardzo sympatyczny głos. W ogóle cała jego postać była taka sympatyczna. Wiem, że brzmi to głupio, ale tak mógłby wygląda najlepszy kumpel - po prostu sama słodycz. Opowiadał o jakimś polowaniu, które było kompletnie nieudane - brakowało zwierzyny w królewskich lasach i chłopi zastąpili ją "przerobionymi" domowymi zwierzakami. Oczywiście wszystko się wydało i .......

- Hej, co tak podsłuchujesz, dołącz do nas!

- Yyy co? - tak, znów mój mały oracyjny popis.

- Widzę, że od jakiego czasu się przysłuchujesz. Podejdź bliżej, nie gryziemy.

No to podeszłam. Szczerze to nawet nie zwróciłam uwagi na resztę grupy. Cały czas wpatrzona byłam w tego jednego.

- Mam na imię Valentino, jestem poszukiwaczem przygód. A ty?

Valentino, jakie urocze imię.

- Jestem A„eri, podróżuję z pewna grupą także poszukiwaczy przygód. A dokąd się wybieracie, może akurat tam gdzie i my?

- Niestety nie mogę ci tego powiedzieć. Mamy pewną delikatną misję i gdybym ci to wyjawił.......

Nastała pełna napięcia cisza. Co za misja? Musiałam zrobić bardzo mądrą minę bo wszyscy zaczęli się śmiać.

- Ech ty żartownisiu, patrz co narobiłeś. Tak nastraszyłeś tę pannę, że aż jej mowę odebrało.

? O co im chodzi? Nieważne.....W każdym razie do końca dnia nikt z moich towarzyszy już nie zanudzał mnie pytaniem o moje życie uczuciowe, a ja mogłam do woli wpatrywać się w zabójczo błękitne oczy Valentina.

Wieczorem, gdy schodziłam już pod pokład spać, wydawało mi się, że widzę jakąś sylwetkę w czerni. Momentalnie serce szybciej mi zabiło. Pobiegłam w tamtym kierunku, ale tam nikogo nie było. Albo wyobraźnia płata mi figle, albo.... Wróciłam do swojej kajuty, nakryłam się po uszy i usnęłam. Śnił mi się mój nowy znajomy. Rozmawialiśmy sobie spokojnie tak jak dziś (znaczy on mówił, a ja się wgapiałam w jego oczy...), kiedy nagle coś zaczęło się dziać. Jego błękitne oczy ściemniały, włosy urosły i zmieniły kolor. Przede mną stał Xellos z tym swoim zniewalającym spojrzeniem.

- Tęskniłaś za mną?

Obudziłam się z krzykiem. Znowu się zaczynało..... Myślałam, że mam już to za sobą - przepłakane noce i złorzeczenie całemu światu. Następny dzień był bliźniaczo podobny do poprzedniego. Całe dnie z Valentinem i jego paczką. Lubiłam z nim rozmawiać - śmieszyły nas te same dowcipy, znaliśmy te same historie. Choć i tak najlepiej to się z nim wygłupiało - nie pamiętam, żeby z kimkolwiek było mi tak beztrosko. Nasi przyjaciele, jak nas widzieli, tylko pukali się w czoło - tacy starzy a zachowują się jak dzieci. Mnie to jednak nie obchodziło. Liczyło się tylko to, że przy nim czułam się bezpiecznie - on na pewno nie zaatakowałby mnie w lesie! On był po prostu człowiekiem, bez żadnej zakręconej przeszłości. Cieszyłam się, że spotkałam tego młodego chłopaka. Nie, nie zakochałam się w nim. To nie był ktoś kogo można by pokochać. To był idealny kandydat na najlepszego kumpla i tak go chciałam postrzegać. Może był po prostu zbyt łagodny jak dla mnie? Może ja podświadomie wybieram złych facetów i dlatego wciąż nie mogę przestać myśleć o Xellosie? Z moich rozmyślań wyrwał mnie bojowy okrzyk Liny.

- Zabiję cię! Mów co tu robisz podła kreaturo zanim stracę cierpliwość!

Zbiegłam na dół sprawdzić co się stało. Lina buchała gniewem niczym wściekły byk. Wyglądało to tak jakby dusiła jakiegoś nieboraka. Nie, to nie był nieborak, to był Xellos.

- Co tu robisz, mów pókim dobra!

- Ależ spokojnie Lino, jestem tu całkowicie prywatnie, na wakacjach!

- Akurat, ty i wakacje!

- Hej, jesteś niesprawiedliwa. Dla mnie to też był ciężki okres.

- Z tobą zawsze nadciągają kłopoty, coś mi się zdaje, że tym razem nie będzie inaczej.

Lina w końcu zeszła z biednego kapłana. Ten chyba dopiero teraz mnie zauważył. Odwróciłam się na pięcie i poszłam do swojej kajuty. Był ostatnią osobą, którą tu chciałam zobaczyć. Cały czas wierciłam się na łóżku, nie mogłam zasnąć. Postanowiłam wyjść na pokład - może świeże powietrze by mi pomogło. Było dość chłodno, księżyc świecił gdzieś w oddali. Nuciłam sobie pewną piosenkę. Słyszałam ją niedawno, była bardzo fajna.

- Spodziewałem się po tobie trochę cieplejszego powitania.

Jak zwykle delikatnie objął mnie w pasie.

- Złamałeś słowo. Miałeś mi się więcej na oczy nie pokazywać.

- Jestem Mazoku, myślałaś, że dotrzymam słowa? To nie leży w mojej naturze.

- Wiesz zastanawiałam się czasami jak to będzie gdy cię zobaczę - czy będę chciała rzucić ci się na szyję czy też może do gardła.

- I jak?

- Nic. Kompletna pustka. Chyba po prostu nie mam już sił do ciebie.

- Co, zbierasz je na tego nowego? - zaśmiał się cicho.

- Lepiej wyjaśnij co tu robisz, bo na pewno nie są to wakacje.

- Nie mogę jeszcze powiedzieć. Może następnym razem. A co ty tam sobie nuciłaś pod nosem?

- Taką piosenkę. Słyszałam ją niedawno. Powiedz, byłbyś w stanie dla ukochanej osoby poświęcić życie i umrzeć wraz z nią?

- To podchwytliwe pytanie?

- A brzmi tak?

- Nie, bo przede wszystkim nie jestem zdolny do czegoś takiego jak "miłość".

- Naprawdę w całym swoim życiu nie spotkałeś nikogo, o kim myślałbyś dzień i noc i byłbyś skłonny poświęcić wszystko dla tej osoby?

- Nie, raczej nie.

- Twoje życie musi być strasznie puste. Pewnie krętactwo i manipulacja pozwalają wypełnić ci tę pustkę, co?

- Ale przynajmniej nigdy nie doświadczę, jak wy to nazywacie, zawodu miłosnego. Żadnych nieprzespanych nocy, wybuchów płaczu.

Miałam wtedy głupie uczucie, że mówi o mnie. On się tylko uśmiechnął, po czym oczywiście wyparował. Zeszłam do swojej kajuty - spałam jak zabita do rana.

Na statku każdy dzień wydawał się podobny - rozmowy, posiłki, znowu rozmowy (i oczywiście obowiązkowe wygłupy z Valentinem). Nawet nie zauważyłam, kiedy dopłynęliśmy do Sareeny - małego miasteczka portowego, kresu naszej podróży. Ciężko mi było rozstać się z Valentinem. Jemu chyba też. Polubiliśmy się, łączyła nas silna przyjaźń. Jednak on i jego kompania wyruszyli swoją drogą a my zostaliśmy w Sareenie. Jakże byliśmy zaskoczeni, gdy na rynku tego miasta powitał nas Xellos.

- Witajcie! Jak minęła podróż?

- Trzeba było zostać z nami to byś wiedział.

- Wybacz Lino, nie miałem biletu.

- A od kiedy to ci przeszkadza?

Razem ruszyliśmy do jakiejś gospody (Lina zgłodniała....). Cała gromadka rozmawiała o jakiś niedawnych wydarzeniach. Szczerze to nie wiedziałam o czym mówią. Wspominali o jakieś Filii i jej małym Valgavie. Oczywiście nikt nie czuł się w obowiązku, by wyjaśnić mi o co chodzi. Czułam się jak piąte koło. W końcu doszliśmy do jakiejś jadłodajni. Co ciekawe była tam jakaś kapela, która przygrywała do przysłowiowego kotleta. Nagle poczułam, że z chęcią potańczyłabym. Szczerze, to nie pamiętam kiedy ostatni raz poszłam w tan, ale to z pewnością było baaardzo dawno temu. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Muzykanci grali akurat jakąś skoczną melodię. Wyginałam się w rytm melodii, gdy nagle poczułam dziesiątki spojrzeń utkwionych w moich plecach. Odwróciłam się delikatnie - tak miałam rację - cała gospoda przyglądała się co ja wyprawiam.

- Skoro grają to chyba można tu potańczyć?

Zero odzewu.

- Tu już od dawna nikt nie tańczył. Zespół jest po prostu za cienki.

- Ludzie, nie ma co zwalać na zespół, to wam nie chce się ruszyć.

- Bo zespół zły!

Spojrzałam na tych muzyków. Byli to młodzi ludzie. Podeszłam i skinęłam na jednego z nich. Tamten - długowłosy brunet, nachylił się nade mną ciekawie.

- Słuchaj, czy tu publika zawsze taka drętwa?

- Niestety. Twierdzą, że wolą muzykę do której istnieją jakieś słowa.

- To wy nie macie wokalisty?

- Nie.

Wydawało mi się, że chyba zobaczyłam jakieś ogniki w jego oczach. On coś kombinował.

- Słuchaj, a ty potrafisz śpiewać?

- Ja?! Zapomnij.....

- Może jednak? I tak nam już nic nie zaszkodzi.

Trochę mnie ta ostatnia uwaga uraziła.

- To jak, zaryzykujesz nieznajoma?

- Jasne!

Pomógł mi wejść na scenę. Chyba poczułam tremę. To był mój pierwszy publiczny występ na którym miałam cokolwiek zaśpiewać. A głos to ja mam... trochę specyficzny. Nie jest zły, ale....

Umówiliśmy się jakie kawałki mają najpierw zagrać. Na początek, by rozruszać towarzystwo, miało być coś skocznego. Muzycy zajęli się strojeniem instrumentów. Ja robiłam za konferansjerkę.

- Mam nadzieję, że na sali nie siedzą sami nudziarze i w końcu wyskoczycie na ten parkiet. Ale za nim. Czy na sali są jakieś pary?

Oczywiście, nikt nie podniósł ręki..

- Zel, Amelia, co jesteście tacy nieśmiali? A ty Lina? Podnosić te ręce!

Lina spojrzała na mnie, jakby zaraz miała rzucić fireballa, Amelia spąsowiała, a ja uśmiechnęłam się złośliwie.

- To jak? Są tu te pary, czy same ofiary losu tu siedzą?!

Teraz poskutkowało, jakaś polowa sali podniosła rękę (wyobraźcie sobie, w tym Lina! ).

- To rozumiem! To zapraszam pary na środek, to będzie piosenka specjalnie dla was!

- Psst, przecież ty nawet nie wiesz co zagramy.

- Będziemy improwizować.

Pary posłusznie wyszły. Muzycy zaczęli grać. Popłynęła muzyka. Żaden ze mnie autor tekstów, postanowiłam więc skorzystać z kompozycji, które już wcześniej słyszałam - pamiętacie jak nuciłam na statku? Widziałam, że pary powoli zaczynały tańczyć. Teraz był czas na moje wejście!

- Z chłost, do pożądania, z pożądania do prochu. W twojej słodkiej udręce jestem zgubiony.......

Jakoś tak szła ta piosenka. Początkowo wszyscy stanęli przysłuchiwać się, co ja właściwie śpiewam. Potem przestali zwracać na to uwagę i tańczyli. Żebyście widzieli jak Zel i Amelia pięknie wyglądali. Momentami zmuszałam się wręcz by odwrócić od nich wzrok i spojrzeć na innych. Ech, szczęściara z tej Amelii. Choć co ciekawe, Lina z Gourrym nie wyglądali gorzej. No, może ona była bardziej speszona, ale poza tym... Zakochani. O innych parach nawet nie wspomnę - zapatrzeni w siebie z wypiekami na policzkach. Na szczęście, nikt nie zwracał uwagi na moje wycie, to jest śpiew. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, gdy przestałam śpiewać rozległy się oklaski. Publika chciała jeszcze jednej takiej piosenki. Spojrzałam porozumiewawczo na zespół. Oni grali a ja dopasowywałam piosenkę do melodii. Znów popłynęły słodkie dźwięki.

- Uśmiecha się, jakby niebo było na ziemi. Słońce świeci tak, że to prawie boli. I wszystkie jej życzenia, w końcu się spełnią. Ale jej serce płacze, to szczęście zabija ją. Ona będzie w mych ramionach, taka zakochana, ona będzie w tych ramionach, nie może ich przecież opuścić....

Rany, gdy śpiewałam refren (to o tych ramionach) publika o mało mi nie oszalała. Tak nagle wzrosło stężenie słodkich spojrzeń, że czułam się tam jak intruz. Popatrzyłam na ludzi siedzących przy stolikach. Przez chwile moje spojrzenie trafiło na Xellosa. Siedział tam w rogu, cień padał na jego twarz. Widziałam jednak ten jego specyficzny uśmiech. Co za ironia, że to akurat ja śpiewam o szczęściu w męskich ramionach......

Gdy skończyłam, jedna dziewczyna podeszła pod scenę.

- Słuchaj, zaśpiewaj coś innego! Mnie ostatnio porzucił chłopak i słuchając czegoś takiego nie czuje się za dobrze.

Postanowiłam nawet nie patrzeć na Xelossa...

- Nie ma sprawy - klient nasz pan! To będzie piosenka dla wszystkich tych dziewczyn, które choć raz zostały porzucone. Stan to bardzo przykry, ale jak mówi przysłowie - co nas nie zabije to nas wzmocni!

Chyba nie wszyscy zajarzyli tę feministyczną myśl, bo jakieś mieli niewyraźne miny.... Tym razem chłopcy zagrali bardziej drapieżną melodię. Spojrzałam na lidera zespołu. Ten tylko mrugnął do mnie z uśmiechem.

- Zawsze wiedziałam, że skończę jako twoja była. Mam jednak nadzieję, że pozostałam mimo wszystko dla ciebie kimś wyjątkowym. Dobrze wiesz, że robi mi się źle, gdy o tym pomyślę. Trzeba jednak było o tym myśleć zanim cię pocałowałam. Zawsze powtarzałeś, że płoniesz z mojego powodu, teraz to ja spalę cię na popiół. Dlaczego musiałeś za mną łazić, skoro jesteśmy tak różni?!

Gdy skończyłam, dziewczyna była wyraźnie uradowana.

- Tego mi było trzeba! Dzięki!

- Słuchaj, zamiast zadręczać się z powodu tego chłopaka bierz kogoś i tańcz z nim do upadłego! W ten sposób o wszystkim szybko zapomnisz.

Dziewczyna patrzyła na mnie jak w obraz.

- Masz rację!

Phi, wiedziałam, że mam. Nie przewidziałam tylko, że koło niej, pojawi się Xellos.

- To może ze mną zatańczysz? Mnie też ostatnio powiedziano, żebym więcej się na oczy nie pokazywał.

Oczywiście, najpierw dziewucha chciała się wymigać, lecz kiedy on otworzył te swoje przeklęte ślepia.... sama miałam ochotę rzucić się na niego.

- Jeśli można, - ciągnął dalej - to poproszę jakąś wolną piosenkę. Taką nastrojową. Może coś o śmierci kochanków. Chyba znasz coś takiego?

Wszyscy nagle zakrzyknęli, że też chcą taką. Nawet ci zdrajcy Lina i Amelia. Myślałam, że eksploduję ze złości. Wiedziałam o którą piosenkę mu chodzi, o tę najbardziej wyjątkową ze wszystkich. Chłopcy zaczęli grać. Popłynęły, wolne, hipnotyczne dźwięki. Żeby lepiej się skupić zamknęłam oczy.

- Jesteśmy tacy młodzi. Dopiero co zaczęliśmy żyć, a już jesteśmy zmuszeni do ucieczki z tego świata. Czekaliśmy tak długo na tę chwilę, by nadeszła. Jesteśmy tak bardzo niespokojni, by być razem, razem w śmierci. Czy nie umrzesz dziś w imię miłości? Kochanie, dołącz do mnie w śmierci....

Na chwilę otworzyłam oczy, by zobaczyć co się dzieje na parkiecie. Jedni tańczyli i płakali, inni słuchali zadumani. Xellos tańczył przytulony do tej dziewczyny. Coś jej szeptał, miała wypieki na policzkach. Wtedy pomyślałam, że to ja powinnam być na jej miejscu. To przecież mój.... No właśnie? Kto? Zamknęłam ponownie oczy lecz nie zdołałam opanować łez. Na koniec połowa sali ryczała ze mną.

- Dziękuję wszystkim. Jak widzę, nie mieszkają tu jednak sami sztywniacy i można was rozruszać. Raz jeszcze dzięki za miłą współpracę. Na razie!

Musiałam już zejść - raz, że Xellos mnie wkurzył, po drugie bolało mnie już gardło.

- Nie wiedziałam, że jesteś piosenkarką.

- Bo nie jestem, Lino. To nie były moje teksty. Wszystkie te piosenki słyszałam wcześniej. Dzięki, że wyszliście na ten parkiet, przynajmniej trochę rozruszałam towarzystwo.

- Mam dla ciebie propozycję.

Nie zauważyłam, że za mną szedł lider muzykantów.

- Jaką?

- Jak widzisz, ludziom podobały się twoje piosenki. Może przyjdą tu jeszcze jutro i pojutrze...

- I....

- Właściciel już zaciera ręce - coś takiego wybitnie podniesie jego obroty. Tobie pewnie też się trafi niezła dola.

- Ile? - ciekawe, że Lina zapytała jednocześnie ze mną.

- Sporo.

Spojrzałam na Linę.

- A„eri, szykuj repertuar!

- Lina, szykuj reklamę!

- Yyy, czy to oznacza, że się zgadzasz?

- Taaak!!!

Lina i spółka byli naprawdę nieźli - taką urządzili mi i zespołowi reklamę, że na następny "koncert" tłumy waliły drzwiami i oknami. Huh, trochę miałam stracha grać przed taką publiką. Wszyscy na szczęście dodawali mi otuchy. Mieliśmy pewien system jak grać - najpierw coś szybkiego, by ludzi rozruszać, potem coś wolnego (a co! Niech się naprzytulają do siebie), potem, na zakończenie, znowu coś szybkiego. Widziałam, że między moimi parami jakby coś bardziej zaczęło skrzyć. Lina już tak nie biła biednego Gourrego, a i on jakby nabrał większej pewności siebie (przy okazji, był z niego naprawdę dobry tancerz....). Zel i Amelia - dalszy ciąg zachwytów. Oni wyglądali po prostu bajecznie! Ta pewność siebie Zela (ten to był dopiero tancerzem!) i Amelia. Raz słodka i delikatna jak dziecko, innym razem drapieżna. Czasami po prostu nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę ona. Obrończyni sprawiedliwości umiała zrobić furorę na parkiecie. Ze sceny miałam niezły widok i widziałam tych miejscowych bezskutecznie próbujących zwrócić jej uwagę na siebie. Amelia była zajęta tylko Zelgadisem. Nie dziwię się. Na jej miejscu też bym była zajęta tylko nim. Od czasu do czasu zerkałam też na tego przeklętego kapłana. Ta porzucona cały czas wisiała mu na szyi. Szybkie tańce to im szły trochę ciężko - porzucona nie miała kompletnie drygu, za to wolne.... Parokrotnie wpatrywałam się z uporem maniaka w przeciwległą ścianę, żeby tylko na nich nie patrzeć. Jako jedyni nie tańczyli twarzą w twarz. On obejmował ją w pasie i cały czas coś jej szeptał. Momentami robiła się taka czerwona, że myślałam, że zaraz mu trzaśnie i krzyknie "zboczeniec!". Nie robiła tego. Zabawne, ale momentami łapałam się na tym, że wyobrażałam sobie, że to ja jestem na jej miejscu... Po koncertach, gdy on odprowadzał tę dziewuchę, rozmawiałam na ich temat z Liną. Aż nie mogłam uwierzyć, że żadne z nich nie zauważyło nowego stylu zachowań kapłana. Oni widzieli tylko tego "nieszkodliwego" Xellosa, który owszem umie namieszać do piątej potęgi, ale nic poza tym. Na ewentualne wspominki o Xellosie, niepoprawnym podrywaczu, reagowali histerycznym śmiechem.

Po dwóch dniach koncertowania byłam dużo bogatsza i miałam cholernie obolałe gardło. Stwierdziłam, że nigdy więcej koncertów. Po tym rozśpiewanym epizodzie ruszyliśmy w dalszą drogę przed siebie. Na moje nieszczęście Amelia miała chyba ochotę na godzinę szczerości, nie wiem tylko, czemu akurat na mój temat. Postanowiła streścić Xellosowi całą naszą podróż morską (dopiero na lądzie powiedzieli mi, że to nie był żaden ocean, tylko morze....)

- ...I właśnie już wtedy pierwszego dnia, panienka poznała tego młodego chłopaka. Mówię panu Xellosie, jak oni słodko razem wyglądali. Tym bardziej, że panienka podróżuje cały czas sama. Wielka szkoda, że ten młodzieniec musiał jechać gdzie indziej. Gdyby nie to, to jestem więcej niż pewna, że byliby już prawie zaręczeni....

- Och doprawdy? No, no to chyba musiała być prawdziwa miłość. A„eri, powiedz jak to było?

Na dodatek to jego kpiące spojrzenie.... Czułam się idiotycznie.

- Żadna tam miłość i żadna para. Mieliśmy po prostu wspólne tematy.

- Przecież od czegoś trzeba zacząć. Najpierw wspólne tematy, potem... może wspólne kąpiele?

No nie! Tego już było za wiele. Jeszcze słowo a myślałam, że go tam rozerwę na strzępy.

- A ty z tą swoją tancerką to na którym etapie skończyłeś? Może wspólnego leżakowania?

Wszyscy zaniemówili.

- Jaką tancerką? -Gourry bystry jak zawsze....

- Może.....

Uśmiechnął się i popatrzył na mnie przechylają lekko głowę. Udałam, że tego nie słyszałam. Reszta towarzystwa rzuciła sobie spojrzenia w stylu "o co im chodzi?". Trudno im się dziwić, oni byli przecież niewtajemniczeni. Nie przejmując się tym, powrócili do typowych rozmów o jedzeniu. Następnego dnia, wyruszyliśmy w dalszą podróż.

Teren od pewnego czasu wydawał się bardzo bezludny. Szliśmy dobrych parę godzin a nie mijaliśmy żadnego osiedla. Na szczęście na horyzoncie zobaczyliśmy jakąś oazę. Mieliśmy tylko szczerą nadzieję, że znajdziemy tam coś do jedzenia. Ni stąd, ni zowąd przed nami pojawił się jakiś człowiek. Tak, jestem absolutnie pewna, że człowiek, nie wyczuwałam od niego aury Mazoku. Lina postanowiła spytać go, jak daleko było do najbliższej osady.

- Witaj, dobry człowieku. Czy możesz nam powiedzieć jak jeszcze długo trzeba iść by dojść do jakiś ludzkich osiedli? Idziemy już prawie cały dzień a tu nic tylko piaski.

Nieznajomy nic nie powiedział. Uśmiechnął się tylko paskudnie. Nagle powietrze wokół niego zawirowało a na nas posypał się grad pocisków. Na szczęście Amelia i Zel zachowali przytomność umysłu i rzucili zaklęcie tarczy. Lina przystąpiła do kontrataku. Posłała w jego stronę ogniste strzały. Ten odbił je bez żadnego problemu. Xellos oczywiście wycofał się na z góry upatrzone pozycje, bo nigdzie nie było go widać. Gourry rzucił się na niego z mieczem. Nieznajomy odepchnął go potężnym podmuchem wiatru.

- Kim jesteś? - mądre pytanie, ale nic innego nie przyszło mi wtedy do głowy.

- Jestem Moras z rodu Plasefid, a wy mieliście pecha stanąć mi na drodze.

- To się jeszcze okaże! Fireball! - Lina, nigdy nie traciła woli walki. Jakież było nasze zdziwienie, gdy ten Moras to też odbił i to bez problemu. Teraz był jego ruch. Znów posypała się na nas niezliczona ilość pocisków. Coś mi tu nie pasowało.

- Kim on jest do diaska?! - Lina wyraźnie traciła pewność siebie.

- Lino, czy to nie jest dziwne?

- Mogłabyś jaśniej?!

- On nie wymawia inkantacji. Czy jest możliwe rzucanie takich zaklęć nie mówiąc ani słowa?

- Faktycznie. Chyba, że jest Mazoku...

- Nie, nie jest.

- Skąd to wiesz? - spojrzała na mnie wyraźnie zaciekawiona.

- Po prostu wiem.

Zaklęcie tarczy wyraźnie słabło. Czułam, że teraz nadeszła na mnie kolej.

- Lino, za chwilę może rozpętać się tu piekło. Lepiej stąd wiejcie.

- Co? Co ty chcesz robić? Przecież nie władasz magią!

- Róbcie co mówię! Uciekajcie, teraz!

Na chwilę przestała chronić nas tarcza. Trójka moich towarzyszy zaczęła uciekać. Moras szykował się do rzucenia następnych pocisków. Wyczekałam na odpowiedni moment. Gdy były wystarczająco blisko, użyłam energii, by je zbić. To jednak było za mało, by go zaskoczyć.

- Ładnie, ciekawe co powiesz na to?

Tym razem posłał jeden, ale dość potężny pocisk. Słyszałam z tyłu krzyk moich towarzyszy. Widać nie wierzyli, że będę w stanie coś takiego odbić. Tym bardziej, że nie przyznawałam się o magicznych zdolności. Odbiłam go bez większych trudności. Facet był silny, jednak wydawało mi się, że dysponuję większą mocą. Co ciekawe, miałam wrażenie, że on też nie włada magią, że posługuje się tak jak ja - energią. Teraz była moja kolej. Skupiłam energię. Posłałam w jego stronę podobną salwę pocisków. Nie zdołał odbić wszystkich. Trafiony, padł na ziemię. To jednak nie zmniejszyło jego bojowości. Z zaskoczenia posłał mi parę dość mocnych ognistych kul. Oberwałam. Teraz to mnie naprawdę zdenerwował. Wysunęłam ostrza i z dzikim okrzykiem rzuciłam się na niego. Facet, mimo przerażenia, wciąż próbował coś rzucić. Byłam szybsza. Jednym sprawnym ruchem rozcięłam mu tętnicę. Krew trysnęła mi na twarz. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co zrobiłam. Padłam na kolana. Czułam, że robi mi się słodko w ustach. Po chwili dobiegli moi towarzysze. Byli wstrząśnięci tym co zobaczyli - facet w kałuży krwi, moje zakrwawione ostrza.

- Kim ty jesteś?

Popatrzyłam na Linę. Ta zbladła. Dotknęłam twarzy, była na niej krew. Zaczęłam ją ścierać.

- Kim ty jesteś?!

- Nie warto pytać Lino. Ona tego też nie wie.

- Xellos, czy ona jest...?

- Mazoku? Nie, chyba nie.

Nie słyszałam ich dalszej rozmowy. Odeszłam na bok. Strzepnęłam ręce - krew zeszła z noży. To było w nich doprawdy zadziwiające - jak bardzo nie byłyby zakrwawione zawsze wystarczył jedne ruch, by zaraz były nieskazitelnie czyste. Gdy wróciłam do nich patrzyli na mnie dość nieufnie. Nie dziwię się im, naprawdę. Wiedziałam, że bez pewnych wyjaśnień się nie obejdzie. Opowiedziałam im tę sama historię co Xellosowi (pomijając na razie fakt istnienia skrzydeł). Kapłan cały czas wydawał się jakoś dziwnie zamyślony.

- Słuchajcie, muszę coś sprawdzić. Wrócę do was za jakiś czas.

I zniknął.

- Dlaczego nam o tym nie powiedziałaś?

- Czego Zelgadisie? Że czasami przypominam cholerną maszynę do zabijania? Wybacz, nie jest to coś, czym ludzie powinni się chwalić. Jednak mnie interesuje bardziej coś innego.

- Co takiego?

- Pamiętasz Lino, gdy spytałam się ciebie, czy to nie dziwne, że on nic nie mówił? Teraz wiem już czemu. On nie posługiwał się magią.

- Jeśli to nie była magia to co takiego?

- To proste Amelio. On urodził się z pewnym zapasem energii, którą mógł dowolnie kształtować siłą woli. Tak jak ja.

- Jak to??

Widać Lina i spółka nie mogli sobie wyobrazić tego o czym mówię. Wyciągnęłam w ich kierunku dłoń. Nagle pokazała się na niej kula światła.

- Co ci to przypomina Lino?

- Wygląda na zaklęcie światła.

Po chwili, kula stała się czerwona niczym ogień.

- Teraz jak fireball!

Po chwili kula zmieniła się w czarne ostrze. Wtedy zakończyłam pokaz.

- Teraz rozumiecie?

- Czy te kule wyglądają tylko jak groźne zaklęcia, czy też mają ich moc?

- To zależy od poziomu rzucającego. Mogę rzucić fireballa o mocy kuli smoka, ale i kule smoka, która nie będzie groźniejsza od zwykłego czaru światła.

- Widzę, że już im wszystko wytłumaczyłaś.

Nawet nie zauważyłam kiedy Xellos wrócił.

- Wybaczcie, że was zostawiłem , ale musiałem koniecznie coś sprawdzić. Myślę, że zainteresuje was pewna historia. Dawno temu pewien Mazoku miał zawrzeć pakt z człowiekiem obdarzonym niespotykaną mocą. Na mocy tego paktu, jego rodzina stała się bardzo majętna i odpowiednio wzmocniona o demonią magię. W tej rodzinie miało się narodzić dziecko o niezwykłej mocy. Ten Mazoku miał zostać jego ojcem.

- Mazoku? Ojcem?- byłam wyraźnie zniesmaczona.

- Nie dosłownie. To dziecko miało dostać od Mazoku dodatkową moc. Ono miało być niby kluczem do objęcia władzy nad rodem potworów.

- Jak widać coś nie wyszło. - w opowiadaniu wszelkich historii byłam jednak lepsza niż Xellos.

- Około 20 lat temu narodziło się takie dziecko. W dniu, jego ofiarowania pod pieczę potworów coś się stało. Dziecko po prostu wyparowało i słuch po nim zaginął. Nikt nie wie co się z nim stało.

- A co to ma wspólnego z nami? - byłam męczona a ten mi tu wstawiał jakieś bajki bez widocznego związku.

- Ten człowiek, który jako pierwszy zawarł pakt, wywodził się z rodu Plasefidów.

- Teraz mi o tym mówisz?!

- I tu jest właśnie szkopuł. Każdy znał tę historię, nikt jednak nie wiedział, że ci ludzie nie posługiwali się magią. Teraz rozumiesz?

Z wrażenia usiadłam. Jeśli Xellos miał rację.... Spojrzałam na trupa chłopaka.

- Czy to dziecko miało jakieś rodzeństwo?

- Nic mi o tym nie wiadomo, jednak niewykluczone. Teraz seniorką rodu jest Lady Zerana Plasefid. Ich zamek znajduje się jakieś pół dnia drogi stąd.

Poczułam się jak w koszmarze. Jeśli wywodziłam się z Plasefidów i ten chłopak też.....

- Skąd pewność, że ona jest tym zaginionym dzieckiem?

- Lino, trochę już żyję a jak dotąd ona była pierwszą i jedyną, no już może nie - spojrzał na trupa chłopaka - jedynym człowiekiem u którego widziałem taki dar. Stąd ta pewność.

- Nie, ona na pewno nie jest z nimi spokrewniona! - o mało się nie przewróciłam.

- Skąd ta pewność Gourry? - zapytałam.

- Xellos powiedział, że to dziecko zaginęło 20 lat temu. Ty na tyle nie wyglądasz.

Aż mnie zamurowało.

- Gourry ty imbecylu.... - Lina już zabierała się za walenie biedaczyska po łbie - Zaraz, on może mieć rację. Nie wyglądasz na tyle.

Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok....

- Ludzie, dajcie spokój. Ja mam 19 lat.

Nikt tego nie skomentował......

- Pewnie chciałabyś pójść tam i dowiedzieć się czegoś więcej, co?

- Zgadłeś Zel.

- Wyruszymy tam jutro, a teraz do tej oazy!

Na szczęście było tam jeziorko pełne ryb. Lina była w żywiole. Nałapali tyle ryb, że bałam się o losy tej populacji. Gdy się najedli, posnęli jak dzieci. Oczywiście Xellos znowu gdzieś wyparował. Siedziałam sama nad brzegiem, starając się zebrać myśli. Coś mi tu nie pasowało w tej historii.

- Xellos, jesteś tu?

- Jestem - usiadł koło mnie.

- Słuchaj, czy wiesz kim jest ten Mazoku?

- Nie. Mimo iż ostatnimi czasy trochę nas przetrzebiono nadal jesteśmy licznym rodem.

- A czy wtedy... no wiesz, tego dnia... Czy on temu dziecku nadał moc?

- Ludzie, którzy mieli to widzieć mówili, że nie zdążył. Oczywiście nie pożyli za długo, więc nie możesz ich o to spytać osobiście. Czemu pytasz? Coś cię dręczy?

- Tak, ten chłopak. Wyobraź sobie następującą sytuację. Masz dwoje ludzi obdarzonych podobnymi mocami. Jedno z nich od samego początku jest ich świadome i ćwiczy je, żyjąc tylko po to, by zabijać. Drugie z kolei miota się gdzieś po świecie, odkrywając powoli prawdę o sobie. Nagle spotykają się w walce. Kto według ciebie powinien wygrać? - spojrzałam na niego.

- Logika podpowiada, że ten pierwszy.

- Właśnie. A jednak czułam, że jestem silniejsza.

- Może był zaskoczony, że spotkał kogoś takiego?

- Mimo wszystko miał wystarczająco dużo czasu.

- Na co?

- No oczywiście na to, by mnie zabić, Xellosie. Gdyby umiał to co ja, to nie on leżałby tam z poderżniętym gardłem. Wiesz czemu się tak nie stało?

- On nie posiadał ostrzy?

- Właśnie. Skoro nie miał ich, to skrzydeł pewnie też.

Byłam już tym zmęczona. Oparłam głowę o jego ramię.

- Kto mi to zrobił? Kto dał mi taką moc?

Zamiast odpowiedzieć objął mnie ramieniem.

- Ty przebrzydły potworze, teraz to się ze mną spoufalasz, a jeszcze jakieś parę godzin temu kleiłeś się do takiej jednej porzuconej - chciałam żeby mój głos brzmiał groźnie, z marnym skutkiem.

- A ty na statku podrywałaś jakiegoś poszukiwacza przygód. Nie wykręcaj się. Wszystko widziałem no i Amelia też.

Spojrzałam na niego. Światło gwiazd delikatnie odbijało się w jego oczach. Czułam, że mogłabym się godzinami tak w niego wpatrywać.

- Wcale go nie podrywałam. My tylko rozmawialiśmy.

- Ja z nią też.

- Akurat!

- Czyżby ktoś tu był zazdrosny?

Raz jeszcze spojrzałam na niego udając obrażoną. Cholera, czemu żaden człowiek nie ma takiego spojrzenia?

- Zmęczona jestem. Idę spać. Dobranoc.

Zasnęłam szybko. Rano, obudziłam się pierwsza. Zbudziłam resztę. Wolałam wyruszyć wcześniej. Rano po śniadaniu-gigant, odbyłam naradę wojenną z towarzyszami podróży (tylko, gdzie znowu był Xellos?).

- Słuchajcie, nie wiemy co nas tam czeka. Z pewnością nic dobrego, a jak wiecie, nasz przeciwnik posługuje się znaczną siłą. Lina, nie używaj niczego słabszego od fireballa, a ty Gourry nie pchaj się nigdzie na siłę. Zrozumiano?

- A o mnie to już zapomniałaś?

- Przecież ty i tak nigdy nie walczysz, tylko znikasz.

- Lino, znowu jesteś niesprawiedliwa.

- Doprawdy?

Lina łypnęła na niego groźnie.

- Spokojnie Lino, zachowaj złość na później. A teraz ruszajmy!

Po dwóch, może trzech godzinach zamajaczył nam na jakiś budynek. Było to zamczysko Plasefidów - cholernie odstręczające miejsce. Przy wrotach zatrzymali nas strażnicy.

- Nie możecie przejść dalej. Lepiej zawrócicie, póki czas.

Widziałam już ogniki w oczach czarodziejki, czy mogłam jej tego odmówić?

- Lino, może ty spróbujesz dogadać się z panami?

- Jasne! FIREBALL!!

I tak dostaliśmy się do środka twierdzy. Oczywiście w naszym kierunku od razu skoczyła mała armia strażników. Wszyscy rzucili się w wir walki. Ogniste strzały furkotały jak wściekłe osy, szczęk mieczy stawał się czasami wręcz ogłuszający. Normalnie jak na wojnie! Ja oczywiście usunęłam się w cień. Póki co, nie chciałam zdradzać swoich umiejętności. Gdy moja mała prywatna armia rozwaliła wszystko w okolicy, przeszliśmy dalej. W następnej komnacie czekał na nas jeden człowiek. Szczupły, wręcz chudy młodzieniec o ciemnych włosach.

- Nieźle, naprawdę nieźle. To jednak było głupie. Nikt nie nachodzi Plasefidów nie ponosząc konsekwencji.

- Doprawdy? Wiesz, ktoś już mówił cos podobnego. O, przepraszam, on stwierdził, że stanęliśmy na jego drodze, choć widzieliśmy go pierwszy raz na oczy.

- Nie patrz tak hardo dziewczyno. Zaraz zaczniesz błagać o życie.

- To się jeszcze okaże. Lino, Amelio, na wszelki wypadek wycofajcie się na bezpieczniejszą odległość.

- Poradzisz sobie z nim? Wygląda groźnie.

- Nie wiem Najwyżej ucieknę. A teraz odsuńcie się!

Mój przeciwnik wybuchnął dość dziwnym gardłowym śmiechem. Czułam jak wzrasta jego energia. Był silniejszy od tamtego wczoraj. Dość mocny podmuch wiatru odrzucił mnie na ścianę. Zanim jeszcze zdołałam się podnieść, oczywiście zasypał mnie gradem pocisków. Podniósł się straszny kurz i nie widział co się ze mną stało. Myślał, że mnie załatwił i znów zaczął się śmiać. Szkoda, że nie widzieliście jego miny, gdy kurz opadł. Stworzyłam sobie barierę i te jego ogniki nic mi nie zrobiły. Znów spróbował salwy. Moja tarcza zatrzymała wszystko. Teraz moja kolej. Nie byłam oryginalna i posłałam w jego stronę podobną serię. Był dobry, odbił wszystko. Widział, że nie mógł pokonać mnie magią. Zamachnął się mieczem (rany, w życiu nie widziałam takiego żelastwa!) i rzucił się na mnie z obłędem w oczach. Zrobiłam unik, choć mało brakowało by mnie trafił. Chciał grać ostro, proszę bardzo! Zamachnął się raz jeszcze, zablokowałam cios ostrzami. Prawą ręką przeciągnęłam mu następnie po brzuchu. Trafiłam. Zachwiał się. Przeciągnęłam mu raz jeszcze po torsie. Gdy zamachnęłam się kolejny raz, odrzucił mnie na ścianę jakiś pocisk. Nie wiedząc skąd, pojawiła się koło chłopaka kobieta. Ubrana w czerń, pomogła mu wstać. Widziałam, że szeptała mu cos do ucha. Następnie spojrzała na mnie.

- Kim jesteś? Jakim prawem wpadasz tu jak tornado i mordujesz moich siostrzeńców?!

Siostrzeńców?! Cóż, trochę mi ulżyło, choć....

- To oni nas zaatakowali pierwsi. Mam na imię A„eri, przynajmniej dotychczas tak mnie nazywano. Przybyłam tu w poszukiwaniu odpowiedzi.

- Jakich odpowiedzi?! Czego chcesz?!

Podeszłam bliżej. Chciałam jej się przyjrzeć. W końcu to mogła być moja matka. Miała okrągłą twarz i kruczoczarne włosy. Spod gęstej grzywki błyskały na mnie groźnie piękne, zielone oczy. Widziałam zdumienie malujące się na jej twarzy.

- Nie, niemożliwe....Czy to naprawdę ty? Córko! Aleś ty wyrosłaś! Podobna jesteś do ojca.

Ojciec, kim on był?!

- Kim jest mój ojciec?

- Człowiekiem oczywiście! - zaśmiała się dziwnie - Widzę, że masz jego figurę. On też był taki wychudzony, przynajmniej z tego co pamiętam.

- Z tego co pamiętasz?

- No tak, ty przecież o niczym nie wiesz. Widzisz, jedyna miłością mojego życia był Jeryges, ale z nim nie mogłabym mieć dzieci. A jemu zależało tylko na dziecku! Chciałam go zadowolić i cóż....Znalazłam kogoś kto mógłby mi ciebie dać. Widzę, że wybór był nawet niezły.

Czułam, że ziemia usuwa mi się spod nóg.

- Urodziłaś mnie, bo ten Jeryges tego chciał?!

- Oczywiście, całe stulecia czekał na ciebie a ja byłam tą, która mogła mu ciebie ofiarować! Jerygesie, kochanie, nasza córka wróciła, wróciła do nas!

- Witaj, córko.

Koło kobiety pojawił się nagle jakiś facet. Aż mnie skręciło od jego aury. To był Mazoku!

- Wróciłaś, by wypełnić swoje przeznaczenie? Jestem doprawdy wzruszony.

- Wzruszony demon? A to ci nowość.

Jeryges tylko się uśmiechnął.

- Proszę jaka dowcipna. Widzę, ze mimo braku fachowego wyszkolenia potrafisz walczyć. To dobrze. To bardzo dobrze.

- Czego chcesz ode mnie?

- Staniesz u mego boku w walce z rodem potworów. Pomożesz mi objąć przywództwo nad tą bandą.

- Ostatnio wszyscy chcą nad nami panować. Plaga, czy jak?

- Xellos, co ty tutaj robisz?

- Nic takiego. Ot podróżowałem sobie i przypadkiem trafiłem na nią. Nieźle Jerygesie, naprawdę nieźle. Nie podejrzewałem cię, ze byłbyś wstanie wymyślić coś takiego.

- Ciesz się, póki możesz, bo zaraz zginiesz.

- Co? Myślisz, że twoja córuchna mnie zabije? No nie wiem, ostatnio trochę się zaprzyjaźniliśmy, podróżujemy razem.....

- Nie bądź śmieszny. Ona zrobi wszystko co jej każę.

- Dość tego! Przestańcie się licytować jak gówniarze w piaskownicy! Ty - spojrzałam na Xellosa - przestań się przechwalać, a ty, "ojcze", przestań mówić o mnie jak o swojej zabawce. Nikt, ale to nikt nie będzie mówił mi co mam robić!

- Nic z tego kochana, zrobisz co ci powiem.

- Tak? Jak chcesz mnie do tego zmusić?

- Widzisz, jednym z warunków umowy było ślepe posłuszeństwo. Każdy z rodu miał je wpojone, ty też.

Zaczął recytować jakąś formułkę. Poczułam nagle straszny ból w całym ciele. Padłam na kolana. Słyszałam jego głos, tak wyraźnie w mojej głowie. Mówił mi, co mam robić. Nie mogłam się od tego uwolnić. Spróbowałam skupić moc. Potworny ból wstrząsnął moim ciałem. Nie mogłam, nie mogłam nic zrobić!

- Wszyscy odsuńcie się od niej, nie pochodźcie! - słyszałam głos Xellosa - Ona teraz nie będzie panowała nad tym co robi. Za chwilę będzie tu gorąco.

- Przestań się opierać, wtedy ból minie.

Cały czas miotałam się w konwulsjach. Nie mogłam się poddać. Widziałam, że Xellos szykuje się do ataku i to na mnie! Czułam, że tracę siły, głos Jerygesa coraz silniej rozbrzmiewał w mojej głowie. Wtedy stało się coś dziwnego. Wydawało mi się, że przez chwilę słyszę szum wody. Próbowałam skupić się na tym szumie. Na chwilę ból ustał. Wtedy wykorzystałam ten moment. Oślepiający strumień światła spłynął na mnie. Czułam ciepło z okolic blizn. Wstałam, powoli rozwijając kruczoczarne skrzydła. Klątwa Jerygesa została przerwana.

- Niemożliwe! To niemożliwe! Xellos, ty draniu, to twoja sprawka!

- Ja z tym nie mam nic wspólnego.

Jeryges zaatakował pierwszy. Nie zdołałam zrobić uniku - był za szybki. Zranił mnie w ramię. Potem jeszcze zaserwował mi takiego kopniaka, że zobaczyłam całe galaktyki gwiazd.

- Phi, jednak nie jesteś aż taka silna jak myślałem, pomimo tych cudacznych skrzydeł.

Tego już było za wiele! Nikt, ale to nikt nie będzie mnie tak traktował! Rzuciłam się na niego wymachując ostrzami. Tym razem to ja byłam szybsza - oberwał. Potem wszystko potoczyło się jak w koszmarze. Zaczęłam tracić kontrolę nad tym co robię. Z furią zaatakowałam go ponownie. Cięłam wszędzie gdzie popadło. On nawet nie miał szansy się bronić. Słyszałam jęk matki, ale nic mnie to nie obchodziło, nacierałam dalej. Ramię, brzuch, tors, szyja - nie miało znaczenia gdzie tnę. Czułam jakbym zapadała się w głąb siebie. Ogarnął mnie szał, nie byłam w stanie nad tym panować. Krwi! Tego tylko chciałam - krwi! Jeryges padł już bez sił. Widziałam strach w jego oczach. Kolejny zamach. Po chwili trzymałam w ręce jego odciętą głowę. Zawyłam w okrzyku dzikiego triumfu. Oddychałam gwałtownie i bardzo chrapliwie. Stałam tak przez chwilę nie mogąc się ruszyć. Czułam, jak znowu odzyskuję kontrolę nad swoim ciałem Z odrazą popatrzyłam na siebie. Odrzuciłam głowę potwora. Popatrzyłam otępiałym wzrokiem na salę. Wszyscy byli w ciężkim szoku. Fascynacja, pomieszana z przerażeniem malowała się na ich twarzach. Tylko Xellos wyglądał inaczej. Nie miał tego swojego uśmieszku. Był taki poważny. Może dopiero teraz zrozumiał, ile ryzykował wtedy w lesie? Chciałam jak najszybciej opuścić to miejsce. Rzuciłam się wyjścia. Biegłam jak oszalała, byle przed siebie. W końcu otaczały mnie tylko piaski. Padłam na kolana. Chciało mi się wyć. Wyłam, płakałam, złorzeczyłam. Chciałam umrzeć. Po co miałam żyć? Zrodzona by służyć demonowi, zdradzona przez wszystkich. Czułam jak moc wypełnia moje ciało. Ból. Nie mogłam sobie poradzić z taką jej ilością. Czułam się jakbym zaraz miała eksplodować. Mocniej, jeszcze mocniej! Niemalże czułam jak moje ciało rozrywane jest od nadmiaru mocy. Jeśli tak mam umrzeć to niech i tak będzie! Mocniej, jeszcze mocniej, niech ból rozerwie mnie na strzępy! Jestem potworem a one tak kończą! Niech moja własna nienawiść zmiecie mnie z powierzchni ziemi! Przez moment upajałam się bólem. Ciało paliło mnie żywym ogniem. Po chwili ból był nie do wytrzymania. Zemdlałam.

Gdy się obudziłam był już wieczór. Moi towarzysze rozbili obóz w tej oazie co ją mijaliśmy poprzedniego dnia.

- W końcu się obudziłaś. Martwiliśmy się o ciebie.

Lina wyglądała na bardzo zaniepokojoną.

- Co się właściwie stało, wtedy gdy wybiegłam?

- Biegłaś w niezłym tempie. Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteś. Xellos przyniósł cię wycieńczoną.

- Xellos?

- Tak. Nigdy nie wiadomo na co ten drań może się przydać. - Lina zaśmiała się cicho.

- Oo wypraszam sobie. Wcale nie jestem draniem, tylko czasami okoliczności zmuszają mnie do takiego zachowania.

- Tyyyyy, bądź lepiej cicho. Jest jeszcze parę spraw, których nie puściłam ci płazem, więc bądź lepiej cicho! A ty, A„eri, może coś zjesz? Zostało jeszcze i dla ciebie.

- Nie dziękuję. Chyba nie jestem głodna.

Podniosłam się z trudem. Kręciło mi się w głowie. Siedzieli jeszcze chwilę przy ognisku, po czym zaczęli się kłaść. Postanowiłam się przejść. Potrzebowałam trochę samotności by to wszystko sobie poukładać w głowie.

Odeszłam dość daleko od obozowiska. Usiadłam na nagrzanym pisaku i zatopiłam się w myślach.

- Noo, lepiej za ostro to ty mi tu nie rozmyślaj. Nie wiem czy zdołasz przeżyć drugi raz taką eksplozję mocy.

- Na swoje własne nieszczęście przeżyłabym.

- Na własne nieszczęście?

- Xellos, wiesz co czuje człowiek, który dowiaduje się takich rzecz jak ja dzisiaj? Własna matka urodziła mnie tylko by zaspokoić życzenie jakiegoś podrzędnego demona. Demon chciał mnie wykorzystać jako broń. A co ze mną?! Czy ktokolwiek tam pomyślał o tym co ja czuję?! Może i czasami wyglądam jak potwór z najgorszych koszmarów, ale ja też mam uczucia! A gdyby mi było jeszcze mało, to mam lukę w życiorysie i nie mam pojęcia skąd to mam! - mówiąc to wysunęłam ostrza. - Wiesz, kiedyś myślałam, że to poniekąd błogosławieństwo, że będę mogła walczyć o lepszy świat. Tylko że świat boi się tego i nienawidzi mnie za to. Ta broń to moja klątwa. Byłam kiedyś radosna, dużo się śmiałam. Teraz już tak nie jest, a wiesz czemu? Bo zmienił mnie żal. Zapamiętaj to, Xellosie, żal o jedyne uczucie zdolne naprawdę zmienić naturę człowieka. Żadna tam miłość czy inne brednie. Tylko żal. - schowałam ostrza - Wiesz co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? Lina i reszta dużo opowiadali mi o swoich podróżach i o tobie, jak im potrafiłeś namieszać. W sumie kawał drania z ciebie, Xellosie. Mnie też dałeś się we znaki, a i tak wolę twoje niż ich towarzystwo. Zabawne prawda?

Zawsze sama i zawsze głupia, oto właśnie jak skończę...

A jeszcze jedno. Chciałabym ci podziękować, że mnie przyniosłeś. Nie wiem czemu to zrobiłeś i coś mi podpowiada, że nie chciałabym wiedzieć, ale mimo wszystko, dzięki.

- Szczerze, to nie wierzyłem, że zdołasz to przeżyć. Dysponujesz naprawdę fenomenalną siłą.....

Nie słuchałam za bardzo co mówił. Cały czas miałam jeszcze przed oczami obraz matki i Jerygesa.

- O czym myślisz, bajarko?

- Co? A przepraszam. Ciebie zmuszam do słuchania a potem sama się wyłączam. Cóż... moje dobre maniery chyba gdzieś wyparowały. O czym myślałam? O tym, że wolałabym cię więcej nie spotkać.

- A to dlaczego?

- Wiesz jak się czuje dziewczyna, która ma świadomość, że stała się zabawką na jedną noc dla mężczyzny? A teraz sobie wyobraź co czułam, gdy tym facetem był Mazoku.

- W sumie to nie wiem.

- Cholera, żeby ciebie kiedyś któraś też wykorzystała a potem zostawiła. Ciekawie jakbyś się wtedy czuł?

- To byłoby raczej trudne, bo widzisz....

Zanim skończył mówić przewróciłam go na plecy i przyszpiliłam jego dłonie ostrzami do ziemi (tzn. środkowe ostrze schowałam, trzymałam go tylko dwoma zewnętrznymi ). Pochyliłam się nad nim, dotykając swoim policzkiem jego.

- Trudne? A to czemu? - wyszeptałam mu wprost do ucha.

- To tajemnica.

Delikatnie musnęłam ustami jego policzek. Potem trochę mocniej, znowu mocniej. Powróciły wspomnienia z tamtej nocy.... Co, myślicie, że muszę być ostro pokręcona, żeby akurat tę noc spędzić z nim? Wierzcie mi, że nie. Mimo iż po tamtej nocy część mnie znienawidziła go, pozostały jednak miłe wspomnienia. Czułam się wtedy kochana, potrzebna. Teraz znów potrzebowałam tych uczuć. Skoro własna rodzina nie mogła mi ich dać, musiałam je brać od obcego. Żałosne? Cała moja egzystencja jest żałosna, więc to już mi i tak by nie zaszkodziło. Teraz choć na chwilę mogłam o tym wszystkim zapomnieć, nie myśleć. Po prostu zapomnieć się...

Zaczęłam całować jego szyję. Próbował się ruszyć, ale przycisnęłam mocniej jego ręce do ziemi.

- Nie ruszaj się.... - wyszeptałam mu do drugiego ucha.

On tylko jęknął cicho, po czym otoczyło go światło. Gdy zniknęło, miał na sobie już tylko spodnie. Tego faceta jednak nie sposób zaskoczyć.... Podniosłam się lekko, siadając na nim okrakiem. Wypuściłam mu jedną rękę. Dotknęłam jego torsu. Pod palcami wyczułam świeże blizny. Poprzednim razem ich nie miał.

- To po ostatnich przygodach. Wciąż jeszcze czasami pieką.

Popatrzyłam na chwilę na jego twarz. W tych egipskich ciemnościach i tak niewiele widziałam. Zaczęłam kumulować energię. Wyczuł to i poruszył się nerwowo. Uspokoił się jednak gdy zobaczył (cholera, jak on widzi w tych ciemnościach?) jedno śnieżnobiałe a drugie kruczoczarne skrzydło. Ponownie dotknęłam blizn. Czułam ciepło narastające pod moimi palcami. Zasyczał lekko. Nigdy nie twierdziłam, że jest to bezbolesne. Po chwili było po wszystkim. Przeciągnęłam raz jeszcze ręka po teraz gładkim torsie, po czym.... zlazłam z niego. On jednak usiadł szybko i chwycił mnie za rękę.

- A ty gdzie się wybierasz?

- Zapomniałeś? Miałam cię wykorzystać i porzucić. Właśnie jesteś porzucany.

- Ale ja się wcale nie czuję wykorzystany.

Obrócił mnie tak, bym z bliska widziała jego twarz. Miał to swoje spojrzenie mówiące "no dalej, nieźle ci szło". Chwycił mnie delikatnie za podbródek.

- I co zrobisz z tym fantem moja ty skrzydlata? Mam ci pokazać jak się wykorzystuje człowieka?

Tak, tak, tak! Nie, nie, nie!! Aaaa czemu ja czasami po prostu nie mogę wyparować jak on?!

Już chyba miałam coś odpowiedzieć, ale on zamknął mi usta pocałunkiem. Z wrażenia chyba aż mi się skrzydła podniosły. Całował długo a ja czułam zalewający mnie żar. Gdyby jeszcze dłużej to potrwało, chyba by nastąpił u mnie samozapłon. Gdy skończył, przytulił mnie mocniej do siebie. Czułam, że próbuje mnie delikatnie położyć na plecach.

- O nie! Nic z tego!

Zatrzymał się w połowie przechylania.

- O co ci chodzi?

- To ja miałam dziś cię wykorzystać, a jak na razie wygląda, że to znowu ja tu będę ofiarą. Nie zgadzam się!

Jakoś z trudem wyczołgałam się spod niego, po czym zaczęłam się serdecznie śmiać. On wkrótce też mi zawtórował.

- Wiesz, aniołku....

Powiedział do mnie aniołku! Zawsze to lepiej niż "skrzydlata"........

- ..może to wykorzystywanie odłóżmy na kiedy indziej. Widzę, że będę musiał ci w międzyczasie udzielić jeszcze paru lekcji.

- Obejdzie się...... nauczycielu.

Teraz to on zaczął się pierwszy śmiać.

- Wracam do obozu, jutro czeka nas dalsza podróż, muszę być wyspana.

Następnego dnia ruszyliśmy dalej. Co nas potem spotkało..... Wieeele rzeczy. Już za późno by o tym opowiadać, może następnym razem?

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.