Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Opowieść Kruka

Rozdział 3

Autor:Saerie
Serie:Slayers
Gatunki:Fantasy
Dodany:2005-07-11 21:49:25
Aktualizowany:2005-07-11 21:49:25


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Heh, opowieści (a także drogi) ciąg dalszy. Wędrowaliśmy jakiś czas pustkowiem - dobrze, że od czasu do czasu były tam jakieś oazy, bo Lina bez jedzenia dosłownie marniała w oczach. Xellos oczywiście, zgodnie ze swoim zwyczajem, gdzieś zniknął. Wędrowaliśmy więc w piątkę - dwie gruchające parki (no, może teraz trochę przesadziłam - jakoś nie mieli ochoty na gruchanie - pewnie z powodu braku żarcia....) i ja na doczepkę. Przy okazji któregoś tam z kolei postoju postanowiłam powiedzieć im o czymś, tak na wszelki wypadek.

- Lino, muszę wam jeszcze coś powiedzieć. Tak na przyszłość.

- Co takiego?

- Z pewnością zauważyliście, że nie lubię się włączać bezpośrednio w potyczki. Robię to dopiero kiedy muszę. Dzieje się tak, bo kiedy przechodzę metamorfozę i atakuję to... - tu zaczęłam szukać słów jak im to powiedzieć - ...to czasami zaczynam tracić nad tym kontrolę.

- Jak to tracisz kontrolę? Nie wiesz wtedy co robisz?

- Nie Zel, niezupełnie. To trochę trudne do wytłumaczenia. Tam w zamku, gdy zaatakowałam Jerygesa....Z każdym zadanym ciosem coś się ze mną dzieje. To jest jak szał krwi, po prostu tnę, aż zabiję albo mnie zabiją. Nie czuję wtedy nic- strachu, bólu, litości. Jest tylko żądza krwi. Moja wola jakby nie istniała - mam wrażenie, że obserwuję wtedy wszystko z boku. Z trudem zawsze odzyskuje panowanie. Gdyby się kiedyś zdarzyło, że zaatakowałaby nas większa grupa i byłabym zmuszona do walki.....

- Możesz nad sobą nie zapanować i pozabijać wszystkich dookoła, łącznie z nami. - Lina mówiła spokojnie, patrząc mi w oczy.

- Tak. Dlatego gdyby coś takiego się zdarzyło - macie się odsunąć ode mnie jak najdalej. To tak na wszelki wypadek.

Widziałam ich poważne spojrzenia.

- Panienko, gdy tak mówisz to...mówisz tak jakbyś była potworem. Przecież one nie znają litości! Ty przecież nie możesz być...być...taka jak oni.....

- Łatwiej byłoby ci w to uwierzyć Amelio, gdyby ona wyglądała jak potwór?

Xellos, ten to zawsze wiedział kiedy się pojawić.

- Nie, nie o to chodzi, ale przecież, teraz ona jest normalna, to znaczy nie marzy ,by nas posiekać a wtedy... Amelia spuściła głowę. - Przepraszam, gadam od rzeczy.

Zelgadis objął ją ramieniem. Szeptał jej coś do ucha - miałam wrażanie, że dziewczyna trochę się uspokoiła.

Niewiele rozmawialiśmy tego wieczoru. Wszyscy szybko położyli się spać. Ja też - sen jest ponoć najlepszym lekarstwem. Oczywiście nie dane mi było długo spać, bo ktoś zaczął mnie szturchać. Xellos próbował mnie obudzić.

- Wstawaj, musimy o czymś pomówić.

- Xellos, litości, jest środek nocy...

- Wstawaj i nie marudź.

Odeszliśmy kawałek od obozu - widać nie chciał żeby ktokolwiek nas podsłuchiwał. Miałam trochę mieszane uczucia co do tego. Nie wiedziałam co ten kapłan kombinuje.

- Dobra, a teraz mów czemu spać mi nie dajesz i zmuszasz do spacerków?

- Spotkałaś kiedyś na swej drodze kogoś z mojego rodu?

- Inne Mazoku? Tak. Kiedyś, na początku mojej wędrówki można rzec. Czemu pytasz?

- Opowiedz mi o tym.

- Po co?

- Muszę się upewnić.

- Xellos, jest trochę za wcześnie na takie odpowiedzi. Mów co ci chodzi po głowie.

- Może przestaniesz w końcu odgrywać obrażoną królewnę i choć raz zrobisz coś bez zadawania tylu pytań? To czasami bywa bardzo męczące.

A to co?! Czegoś takiego to się nie spodziewałam. Już się zbierałam by mu wypalić co o tym myślę, ale powstrzymałam się. Coś takiego było w jego oczach, że wolałam nie zadzierać. Usiadłam więc na piasku i zebrałam myśli. Było wcześnie a miałam sobie przypomnieć dość niemiłe rzeczy....

- Dobra, niech będzie. To się zdarzyło, gdy miałam chyba 17 lat. Szwendałam się po jakieś nieciekawej okolicy. Pamiętam, że mocno wtedy padało, ba wręcz lało. Szukałam jakiegoś schronienia i udało mi się znaleźć opuszczoną leśniczówkę. Może i była opuszczona, ale dach i kominek były całe. Schroniłam się tam - musiałam wysuszyć ubranie i takie tam. W pewnym momencie drzwi otworzyły się z takim impetem, że aż zawiasy zatrzeszczały. Do środka weszły jakieś trzy stworzenia. Tak, stworzenia, bo wcale nie przypominali ludzi. Byli to twoi pobratymcy, że ich tak nazwę. Mieli chyba najpaskudniejsze mordy, o ile w ogóle oni mieli coś takiego, jakie w życiu widziałam. Chcieli trochę narozrabiać i tak się złożyło, że trafili akurat na mnie. Najpierw zaczęli mnie straszyć - "zabijemy cię", "posiekamy". Nie powiem, miałam stracha, wtedy jeszcze nie w pełni wiedziałam na co mnie stać. Robiłam jednak dobrą minę do złej gry i stwierdziłam żeby sobie poszli, bo pożałują. Wyśmiali mnie. Wtedy wysunęłam z gołej ręki ostrza. Jakoś to na nich nie podziałało. Stwierdzili, że pewnie jestem jakimś tam odmieńcem, tym bardziej nabrali ochoty na bitkę. Jeden z nich machnął czymś, co wyglądało jak macka. Trafił mnie w ramię. Pamiętam, że krew trysnęła mi na policzek. Gniew. Znowu go czułam. Wzbierał we mnie coraz gwałtowniej. Kolejny rzucił się do ataku. Nie zatrzymał się nawet, gdy zobaczył jak rozwijam skrzydła - zamilkłam na chwilę. Xellos w skupieniu patrzył na mnie. - Potem zaczęłam atakować. Najpierw nieporadnie i trochę na oślep. Jednak udało mi się drania trafić. Potem kolejne trafienie. Z każdym ciosem zaczynało mi się to coraz bardziej podobać. To było dziwne. Z jednej strony bałam się, byłam przerażona tym co wyprawiałam, jednak to było zagłuszone. Liczyła się tylko krew. W pewnym momencie całkowicie straciłam kontrolę. Gdy znów ją odzyskałam byłam sama. Ostrza miałam całe w ...no właśnie nie wiem co to było, bo na pewno nie krew. Rozejrzałam się po leśniczówce. W pierwszej chwili myślałam, że zwymiotuję - cała podłoga była nimi pokryta, to..., to wyglądało jakbym ich przepuściła przez maszynkę do mięsa. Leśniczówkę podpaliłam, a sobie obiecałam, że nigdy więcej nie dopuszczę, aby to się powtórzyło. Trudno jednak było wytrwać w tym postanowieniu. Świat nie jest, jak się okazuje, zbyt przychylnie do mnie nastawiony. Czy teraz powiesz mi na co ci ta historyjka?

- Wtedy, w leśniczówce, jeden z nich ci uciekł. Pojawił się w naszym wymiarze cały poraniony. Zanim zginął powiedział tylko jedno słowo...

- Potwór? - zaśmiałam się wrednie.

- Nie. Powiedział "Kruk".

- Kruk? Cóż, zawsze to lepsze niż sęp... No, ale do rzeczy, budzisz mnie, żebym ci opowiedziała jakąś historię którą i tak znasz?!

- Mówiłem ci, że musiałem się upewnić. Jak zobaczyłem jak załatwiłaś Jerygesa, przypomniałem sobie o tym. Musiałem sprawdzić czy to była twoja sprawka.

- Ano moja.

- Powiedz mi jeszcze jedno.

- Raany, namolny dziś jesteś.

- Taka moja natura. Jak udało ci się wyzwolić z klątwy Jerygesa? Przełamałaś ją, prawda?

- Szczerze, to nie wiem, jak tego dokonałam. Kiedy już mi się wydawało, że jest po mnie, usłyszałam coś. Najpierw ciche potem coraz wyraźniejsze. To brzmiało... wiem co pewnie sobie teraz pomyślisz, ale to brzmiało jak szum wody. Co się tak zamyśliłeś? Wiesz co to może oznaczać?

- Nie - uśmiechnął się rozbrajająco. - Ale wiem gdzie możesz zacząć poszukiwania.

Myślałam, że zaraz go uduszę. - I dopiero teraz mi to mówisz?!

- Nie, powiem ci rano, a teraz dobranoc - oczywiście wyparował.....

Nie mogłam się doczekać poranka. Gdy w końcu pierwsze promienie pokazały się na niebie zbudziłam towarzyszy. Z niecierpliwością oczekiwałam na pojawienie się kapłana. Nastąpiło to dopiero po dość obfitym śniadaniu.

- Witajcie przyjaciele.

- Xellos, masz dla nas jakieś wieści?

- Wieści? - popatrzył na mnie jakby nie wiedział o czym mówię. - Aaa wieści! Taak, mam wieści. Jeśli udacie się na południe dojdziecie do Bulerii, miasta znanego z pewnego zwierciadła, które pokazuje wszelkie odpowiedzi.

- Wspaniale, no to chodźmy tam! - Lina już gotowa była do wymarszu.

- Jest jednak jeden problem.

- Jaki?! - myślałam, że wybuchnę.

- Pamiętacie miasto, gdzie wstęp miały tylko kobiety?

Kiwnęli twierdząco głowami.

- Otóż do Bulerii mogą wejść tylko mężczyźni....

- Ależ co za problem, przebierzemy się! - Amelii nic nie mogło wyprowadzić z równowagi.

Spojrzałam na Linę. Odeszłyśmy kawałek od grupy.

- Lino, czy myślisz o tym co i ja?

- Tak. Amelia nie może tam wejść. Od razu poznają, że jest kobietą.

- Właśnie. Jedynym wyjściem byłoby zostawić ją przed Bulerią, ale sama pewnie nie będzie chciała zostać. Może ty byś z nią została?

- Ja!! A czemu ja?! Też chcę zobaczyć to lustro!

- Lino, ty też nie możesz wejść. Wydaje mi się, że od razu rozpoznaliby w tobie dziewczynę. Wiesz, jesteś za ładna jak na chłopaka.

Pochlebstwa daleko mnie zaprowadzą. Lina oczywiście natychmiast się z tym zgodziła. Wróciłyśmy do reszty powiadomić ich co postanowiłyśmy. Plan był prosty. Cała ich piątka przybywa razem. Ja dojdę na drugi dzień i kupię sobie męskie przebranie. Amelia i Lina zostają a my idziemy do Bulerii.

W mieście panował spory ruch. Chodziłam z mocno naciągniętym kapturem. Ubrania kupiłam w małym sklepiku, gdzie sprzedawcą był dziadek który był tak stary, że pamiętał chyba nawet stworzenie świata. Gdy wybierałam sobie ubrania, dziadek przysnął więc mogłam śmiało od razu się w nie przebrać. Miałam na sobie czarne, wąskie spodnie, do tego białą, lniana koszulę, wychodzącą na wierzch i kamizelkę w kolorze spodni. Spojrzałam na swoje odbicie - na upartego chłopak. Zmierzwiłam trochę włosy (czy wspominałam, że są one krótkie i sterczące jakby piorun w nie strzelił?). Już lepiej, ale jeszcze mało chłopięco. Przymierzyłam jedną z czapek. Trochę lepiej. Przesunęłam ją bardziej na tył głowy odsłaniając przód - oo teraz dużo lepiej! Rozejrzałam się jeszcze po sklepie. Na półce były jakieś czarne barwniki. Nabrałam trochę barwnika na palce i na lewym policzku machnęłam sobie dwie czarne pręgi a na prawym jedną. Wypadało jeszcze tylko zmienić kolczyki (oo mam co zmieniać - trzy w każdym uchu....). Zmieniłam je na kółeczka różnej wielkości, oczywiście wpięte asymetrycznie. Dziadek jak spał, tak spał - zostawiłam mu pieniądze za rzeczy i wyszłam. Przyjaciół szybko odnalazłam w największej jadłodajni (czemu wcale mnie to nie zdziwiło?). Podeszłam lekko do ich stolika.

- Witajcie kochani! Dawno się nie widzieliśmy? Co u was słychać?

Widziałam, że wszyscy o mało nie zakrztusili się na mój widok. Wpatrywali się we mnie jakby co najmniej ducha zobaczyli.

- No nie mówcie, że nie poznajecie mnie?! To ja Azaki, brat takiej jednej pokręconej dziewuchy, co to z wami podróżowała.

- Ależ oczywiście Azaki, jakbyśmy mogli o tobie zapomnieć. - Xellos obejrzał mnie od stóp do głów. Dosiadłam się do towarzystwa i zamówiłam coś do jedzenia.

Po posiłku nadszedł czas rozstania. Pożegnaliśmy się z Liną i Amelią i ruszyliśmy do Bulerii.

- A„eri, muszę cię o coś spytać.

- Gourry, mów do mnie póki co Azaki. Co cię nurtuje?

- Co ty zrobiłaś z biustem?

Aż się zatrzymałam. Co ja niby miałam z nim zrobić?!

- Nie rozumiem Gourry, co masz na myśli?

- No bo jesteś płaska jak deska, to znaczy jak facet a przecież jesteś dziewczyną.

Xellos o mało nie zakrztusił się od śmiechu, Zel na wszelki wypadek zaczął wycofywać się na bezpieczniejsze pozycje.

- Gourry, nic z nim nie zrobiłam.

Popatrzył na mnie krytycznie.

- To w takim razie jesteś jeszcze bardziej płaska niż Lina.

Krwi! Dajcie mi jego krwi!!! Xellos nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Zel schował się za jakimś drzewem.

Popatrzyłam groźnie na kompanię.

- Jeszcze słowo o moim biuście a nie odpowiadam za siebie. A teraz w drogę!

Szybko doszliśmy do celu naszej podróży. Miasto otoczone było wysokim murem i posiadało tylko jedną bramę wjazdową. Weszliśmy bez problemów. Było popołudnie, ale stwierdziliśmy, że jutro poszukamy zwierciadła. Poszliśmy do zajazdu. Zamówiliśmy pokój czteroosobowy - już widziałam te kpiące spojrzenia kapłana. Potem usiedliśmy w rogu zajazdu i zamówiliśmy coś do zjedzenia. Jedliśmy w milczeniu przysłuchując się opowieści jakiegoś osiłka. Gość wyglądał jak szafa trzydrzwiowa z przystawką a i głos miał równie potężny. Chwalił się czego to on nie zabił, ile dziewic uratował i takie tam rycerskie bzdety. W pewnym momencie zaczął wszystkich przepytywać kim są. Oczywiście wszyscy jak jeden mąż że wojownikami. W końcu podszedł i do nas. Gourry oczywiście potwierdził, że jest wojownikiem, Zel nazwał się szermierzem, Xellos - cóż widać po nim, że kapłan. Na końcu osiłek spojrzał na mnie. A ja wypaliłam jak młody leśnik, że jestem żigolakiem. Od razu cicho szepnęłam do naszego rozgarniętego blondyna, że później mu wytłumaczę co to takiego. W zajeździe zapanowała cisza. Osiłek jakby spoważniał. Czyżby nie wiedział kto to żigolak?

- W końcu odnalazłem cię. Teraz będę mógł dokonać zemsty.

Cco?! A temu co odbiło?!

- Słucham?

- Ty odbiłeś mi kobietę, którą kochałem całym sercem. Nigdy ci tego nie wybaczę. - osiłek najwyraźniej nie żartował.

- Ale to jakaś pomyłka! Nie znam twojej ukochanej!

- Chcesz powiedzieć, że nigdy nie omotałeś słodkimi słówkami tej oto niewiasty! - podsunął mi pod nos jakiś mały portrecik. Namalowana była tam dziewczyna o twarzy jak księżyc w pełni do tego chyba z lekkim zezem albo malarzowi coś nie wyszło. Na dodatek ubrana w pastelowe róże, których nie cierpię.

- Nie, nigdy jej nie widziałem - oddałam osiłkowi obrazek.

- Z pewnością kłamiesz, żeby uratować skórę!

Powoli zaczynało mnie to denerwować.

- Słuchaj no, herosie, jeśli ci mówię, że jej nie znam to jej nie znam. Myślisz, że zadawałbym się z takim koszmarem?! Nie mógłbym potem usnąć przez miesiąc albo i dłużej. Daruj stary, ale ten kto ci ją gwizdnął musiał być pryszczaty na oba ślepia.

Eee chyba trochę przeholowałam. Byczek wyglądał jakby zaraz miał eksplodować.

- Zapłacisz za te słowa! Wyzywam cię na męską walkę!

Męska walka?! A co to do cholery takiego?!

- Dobrze, niech będzie.

Wyszliśmy na zewnątrz. Ludzie ustawili się wokół tworząc zamknięte koło.

- Jesteś pewna, że wiesz co robisz?

- Spoko Zel jakoś dam sobie radę.

Czekałam aż byczek zaatakuje. Jednak on zaczął się..... rozbierać. Popatrzyłam pytająco na towarzyszy. Oni też nie wiedzieli o co chodzi.

- Drogi chłopcze, jeśli chcesz wziąć udział w męskiej walce musisz się rozebrać - podszedł do mnie jakiś dziadek w powłóczystej szacie.

- Słucham?!

- Takie są reguły. Zdejmując odzienie udowadniasz, że nigdzie nie chowasz dodatkowej broni. A ja jako sędzia pojedynku muszę dopilnować żeby wszystko było zgodnie z tradycją.

- Trzeba ściągnąć WSZYSTKO?

- Ależ nie drogi chłopcze. Najdelikatniejsze części mogą zostać zakryte - dziadek puścił do mnie oko.

Popatrzyłam na osiłka, ten już stał tylko w gatkach. Czułam, że ziemia obsuwa mi się spod nóg. Nie mogę się rozebrać przed tyloma facetami!!!!! Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Wsadziłam rękę pod koszulę. Zacisnęłam pięść. Ostrza wbiły się chyba odrobinę za głęboko. Następnie zwróciłam się do dziadka.

- Panie sędzio, czy można opóźnić pojedynek o jakąś godzinę?

- Z jakiego powodu?

- Podróżując tu zostałem ranny i rana jeszcze się nie zagoiła. Każdy gwałtowniejszy ruch otwiera ją na nowo, chciałbym po prostu zrobić przed walką porządny opatrunek. - akurat w tym momencie moja koszula zaczęła się pokrywać głęboką czerwienią.

- Dobrze, wyrażam zgodę. Pojedynek odbędzie się za godzinę!

- Gourry, idź kup dużo bandaży a wy pomóżcie dojść mi do pokoju. Cholera nie sądziłam, że rana zadana tym żelastwem tak krwawi.

- Może rzucę jakiś czar uzdrawiający. Ty się tu jeszcze wykrwawisz.

- Nie Zel, po to się zraniłam by zyskać na czasie. A teraz pomóżcie mi dojść do pokoju.

Gdy tylko weszliśmy do pokoju zrzuciłam z siebie koszulę. Akurat w tej chwili miałam głęboko w nosie, że dwóch facetów za mną stoi. Rozwinęłam skrzydła i się uleczyłam.

- No proszę, nie ma nawet śladu! - skrzydła zniknęły a ja się ubrałam.

- Musiałaś koniecznie się rozbierać przy tym?

- Zel skarbie, a kupiłbyś mi następną koszulę?

- Nie rozumiem.

- Gdybym dokonała transformacji w ciuchach to miałabym je już w strzępach - przecież te skrzydła potrzebują miejsca.

- Nie przypominam żebyś się rozbierała w swoich starych ubraniach.

- Zel, coś cię widzę męczy to moje obnażenie się. Przecież i tak nic nie widziałeś a poza tym tamte rzeczy są specyficznie uszyte - w płaszczu są dwa podłużne otwory.

- A kaftan ma odsłonięte plecy - Xellos dokończył za mnie.

Zel łypnął na kapłana, potem na mnie. Ja zrobiłam minę typu "naprawdę nie wiem, skąd on to wie". Na szczęście wrócił Gourry z bandażami.

- Teraz jak się uleczyłaś to na co ci te bandaże? - Zel i te jego pytania....

- Chyba nie myślisz, że wyskoczę goła i wesoła przed stadem facetów! Może daleko mi do Amelii, ale nawet jełop domyśliłby się, że nie jestem facetem.

- Daleko ci do Amelii?! Co masz na myśli?

Zel się zaczerwienił, Xellos zaczął cicho chichotać a ja zamarzyłam o potężnym fireball'u posłanym w tę blond czuprynę.

- Skoro ty Zel jesteś taki wrażliwy, muszę poprosić Xellosa o pomoc.

- Pomoc?

- Przestań chichotać i łap się za bandaże - ma to wyglądać na opatrunek!

Ponownie zdjęłam koszulę - kurde jakie to upokarzające! Owinęłam biust i miejsce skaleczenia bandażem. Skinęłam na kapłana. Ścisnął bandaże jak najmocniej potrafił - cholera, nie wygląda na takiego mocarza... Popuścił trochę, bo nie mogłam złapać oddechu. Następnie dobrze to pospinaliśmy agrafkami. Podeszłam do lustra - hm... nowy rodzaj stanika który spłaszcza biust. Stanęłam profilem. No, na upartego.....

- No i jak?

- Może być. Z grubsza wyglądasz jak facet.

- Z grubsza?

- Dziewczyno, spójrz na swoje ręce!

Czego ten Zel znowu chce?! Zerknęłam na dłonie. No co?

- Mógłbyś jaśniej?

- Który facet ma tak długie paznokcie?

Aaaa o to mu chodzi....

- Zacisnę w pięści i nikt nie będzie widział.

- Kto to jest żigolak??

- Cco?

- Obiecałaś mi to wyjaśnić.

- Widzisz Gourry, żigolak to taki facet, który dogadza kobietom a one mu za to płacą.

- Eee w jaki sposób dogadza?

Nie musiałam nawet patrzeć na kapłana - wystarczyło mi, że słyszałam ten zduszony śmiech.

- No wiesz Gourry, zabiera je do lunaparku, kupuje watę cukrową, ot coś takiego.

- Aha. Czy ja też mógłbym być żigolakiem?

- No nie wiem Gourry, nie wiem. Ale czemu chciałbyś być żigolakiem, skoro jesteś wojownikiem?

- No tak.

Uwielbiam konwersacje z osobnikami o inteligencji drewnianego stołu...

- Dobra chłopaki, ale muszę was poprosić o jeszcze jedną rzecz.

- Mianowicie?

- Widzisz Zel, któryś z was musi mi użyczyć bielizny.

- Nie masz własnej?

- Nie bądź taki dowcipny Xellos! Przecież nie wyjdę w swojej bo to natychmiast mnie zdekonspiruje. Któryś z was musi mi pożyczyć - popatrzyłam na kapłana i ex-chimerę.

- Wiesz bajarko, gdybym miał coś takiego to na pewno bym ci pomógł - Xellos, jeszcze jedno takie spojrzenie a zapomnę o byciu miłą dla ciebie!

- Zostajesz tylko ty Zel.

- Ja? A czemu nie poprosisz Gourrego?!

- Bo on jest duuużooo większy ode mnie! Nie gadaj tyle bo i tak na to czasu nie mamy!

- Dobra, niech ci będzie.

Podał mi jakiś kawał materiału po czym popatrzył wyczekująco.

- Nie, moi mili, teraz to wy wyjdziecie na korytarz!

Czyżbym usłyszała jęk zawodu? Z kim mi przyszło podróżować..... Ubrałam bieliznę Zela. Musiałam ją po bokach przyłapać agrafkami - może i szczupły z niego facet, ale ja to już jestem prawdziwym szkieletem. Udało mi się nawet to tak artystycznie spiąć, że nie było widać agrafek. Zawołałam ich żeby weszli. Zel na mój widok spłonął czerwienią, Gourry chyba właściwie nie wiedział co się dzieje, a kapłan miał ten swój nieodgadniony uśmieszek.

- I jak?

- Nieźle, ale nie masz wrażenia, że coś ci zwisa?

Hę? Zwisa? Popatrzyłam raz jeszcze do lustra. O cholera! Trzeba było to czymś wypchać.....

- Fakt. Xellos, jeszcze jeden chichot a nie ręczę za siebie! A teraz za drzwi!

Na szczęście zostało jeszcze bandaży. Popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze- szkielet o nijakiej budowie z takim hm....Wyglądałam trochę dziwnie. Zawołałam na współtowarzyszy.

- Zel, gdzieś ty tak to rozciągnął! Cały bandaż mi się tam zmieścił!

Zelgadis ponownie czerwony jak cegła. Xellos popatrzył na mnie, następnie na Zela. Czyżbym widziała podziw malujący się na jego twarzy??

- No, no, jestem zaskoczony. Nigdy bym nie przypuszczał....

- Oj, zamknij się Xellos.

- O co wam chodzi?

Nie!!!! Niech ktoś tego śpiącego-blond-królewicza zabierze ode mnie!

Po ustalonej godzinie zjawiliśmy się na miejscu bitwy. Rozbierać się przed taką grupą facetów - brr, upokarzające... Ze zgrozą jeszcze zauważyłam, że mój przeciwnik prócz śmiesznej przepaski na biodrach, nie miał nic pod spodem. Ratunku!!!! Na środek wyszedł dziadek-sędzia. Raz jeszcze wyjaśnił zasady pojedynku. Następnie podał nam miecze a raczej kawał żelastwa z rękojeścią, bo tak ten miecz wyglądał. Osiłek wziął i machnął parę razy. Wzięłam i ja. Cholera jakie to ciężkie! Miecz przyciągnął mnie do ziemi. Nie dałam rady go unieść. Chyba nie było nikogo kto by się nie zaśmiał na ten widok. Nawet dziadek-sędzia.

- Moje dziecko, jak chcesz walczysz, skoro nie możesz unieść broni?

- Załatwię go gołymi rękoma - prychnęłam wkurzona.

- Niech i tak będzie. Walkę uważam za rozpoczętą! - dziadek usunął się w tłum.

Osiłek uśmiechnął się tępo i rzucił się w moim kierunku z uniesionym mieczem. Na szczęście ledwo pięćdziesięciokilowy szkielet jest zwrotniejszy niż przerośnięta masa mięśniowa, więc udało mi się dość zręcznie uniknąć ciosu. Sprawa mimo wszystko wyglądała beznadziejnie - nie mogłam użyć ostrzy, a i z mocą musiałam uważać. Trzeba było szybko coś wykombinować. Póki co odskakiwałam jak pchła przed osiłkiem - czyżby on zdradzał pierwsze oznaki zmęczenia? W pewnym momencie machnął mieczem z taką furią, że ostrze zaklinowało się w drzewie. Natychmiast kopnęłam go w miejsce trochę poniżej kolan. Facet przyklęknął a wtedy kolejny kopniak z półobrotu. Chyba bardziej rozbolała mnie stopa niż jego ten twardy łeb. W każdym razie gość zostawił miecz w spokoju. Teraz moje szanse wyraźnie wzrosły. Osiłek, już trochę zmęczony, zaczął biec w moją stronę niczym taran - dobrze, że się trochę pochylił. Wyczekałam na odpowiedni moment, po czym z mocnego wybicia skoczyłam. Zaserwowałam mu kopniaka w kark i odskoczyłam kawałek dalej. Teraz to się dopiero wkurzył. Znowu się rozpędził. No to ja jeszcze raz - wybicie, ale on się w tym momencie zatrzymał i pięścią zadał mi cios w.... no poniżej pasa. Następnie odwrócił się do mnie plecami. Sił uderzenia powaliła mnie, ale nic poza tym - bandaże musiały wszystko zamortyzować. Spojrzałam na ludzi - wszyscy mieli skrzywione twarze i trzymali się tak, jakby to oni dostali (oczywiście prócz mojej trójki towarzyszy). Phi, co to za walka, gdzie można przeciwnikowi zadawać ciosy poniżej pasa.... Postanowiłam wykorzystać nieuwagę przeciwnika. Cicho zakradłam się do olbrzyma i wysuwając ostrze na ułamki sekund nacięłam mu przepaskę. Potem z całej siły przywaliłam mu w kark.

- A ty gdzie się wybierasz? Myślisz, że coś takiego jest w stanie mnie powalić?

Rany, facet wyglądał jakby zobaczył ducha. Publika, widząc mnie całą aż zamarła ze zdumienia. Nie czekając na odpowiedź byczka- trochę ciosów w brzuch (cholera, jak to boli - facet jest chyba ze stali! ). Potem odsunęłam się na pewną odległość, uśmiechnęłam się szpetnie.

- Mili państwo - oto naga prawda o naszym zawodniku. - pstryknięcie palców i lekki wietrzyk jak na zamówienie... Gatki spadły, facet przez to na chwilę stracił wątek. A ja uprzednio skupiwszy trochę mocy w dłoniach, jak się nie rzucę na niego z dzikim okrzykiem i jak nie złoję go prosto w karczycho. Kumulacja mocy opłaciła się - uderzenie było na tyle silne, że facet zemdlał. Natychmiast podbiegł dziadek-sędzia sprawdzić, czy go nie zabiłam. Gość żył, tylko że był nieprzytomny. Spojrzałam po twarzach ludzi - chyba wynik ich zaskoczył, bo mieli jakieś nietęgie miny. Podeszłam do swoich, ubrałam się i odeszliśmy stamtąd.

- Muszę przyznać, że nieźle się spisałaś. Nie sądziłem, że uda ci się go powalić.

- Dzięki za szczerość Zel, a teraz proponuję znaleźć jakąś łaźnię - jestem spocona i muszę się odświeżyć.

Przybytek czystości okazał się być niemalże po drugiej stronie miasta. Gdy tam doszłam, miałam już wszystkiego serdecznie dosyć. Co ciekawe, wieści w tym mieście rozchodzą się lotem błyskawicy. Gdy tylko weszłam do środka, mały pucołowaty gość - właściciel - od razu wiedział kim jestem i stwierdził, że za taki wyczyn to on mi nawet za darmo pozwoli korzystać z kąpieli. Zanim jednak poszłam się wymoczyć, spytałam go o zwierciadło. Na nasze nieszczęście, z bliżej nieokreślonych powodów, przybytek ze zwierciadłem jest zamknięty do pojutrza.... Jak pech to pech. Na koniec powiedziałam grubaskowi, żeby nikogo nie wpuszczał, bo nie życzę sobie towarzystwa. Facet stwierdził, że dla takiego mistrza wszystko - no proszę... Przeszliśmy do szatni. Oczywiście o zasłonkach tu nikt nie słyszał, ale na szczęście były duże ręczniki.

- Dobra chłopaki, umowa jest taka. Mamy dwie godziny - ja siedzę pierwszą a wy drugą. Wszystko jasne? - kiwnęli głowami, że tak. Cholera, znowu się trzeba rozbierać. Towarzysze jednak odwrócili się. Zdjęłam opatrunek i poszukałam po kieszeniach swojej bielizny (chyba nie myśleliście, że latałabym cały dzień w tej pożyczonej!?). Upewniwszy się, że wszystko jest zawinęłam się w ręcznik i do wanienki! Tylko, że wanienka okazała się basenem i to sporym! Ręcznik zostawiłam na brzegu i do wody. Ciepła, ale nie za gorąca. Aaaa! Tego było mi trzeba! Basen był nie tylko długi, ale i głęboki, mogłam sobie nawet ponurkować. Choćby za posiadanie takiej wspaniałej łaźni, już polubiłam to miasto. W pewnym momencie tego pływania nabrałam ochoty by skoczyć sobie na główkę. Podpłynęłam do brzegu i poparłszy się rękoma zaczęłam się podciągać w górę, gdy usłyszałam czyjeś chrząknięcie. Momentalnie zanurzyłam się po brodę szukając intruza. Tia, cała moja wesoła kompania w komplecie i w ręcznikach.

- Godzina jeszcze nie minęła!

- Wiemy, ale mamy inny problem - ex-chimera próbował patrzeć gdzieś w nieokreślony punkt na ścianie.

- Problem?!

- Wszyscy chcą naglę cię poznać. Kiedy dowiedzieli się, że tu jesteś, to zaraz przybiegli. Obawiam się, że mogą tu wejść lada moment.

- Przecież mówiłam, żeby nikogo nie wpuszczać!

- Spróbuj sama powstrzymać rozszalałą bandę wojowników.

- Dlatego postanowiliśmy cię uprzedzić też przy okazji zażyć kąpieli - Xellos, ten wredny uśmieszek zaraz ci zejdzie z gęby, oj zejdzie....

Spojrzałam na sufit - za dużo światła w tym pomieszczeniu. Zdecydowanie za dużo. Zel i Gourry przynajmniej się jakoś zachowują a po tym pokręconym kapłanie to się mogę wszystkiego spodziewać.

- Co będziecie tak stali, właźcie.

Odwróciłam się, by ich nie krępować. Skupiłam trochę mocy i lekki wietrzyk pogasił większość świec w żyrandolach.

- Hmm robisz odpowiedni nastrój?

- Nie bądź taki dowcipny Xellos!

Nie musieliśmy długo czekać na towarzystwo. Nagle do pomieszczenia wtargnął tłum różnej maści herosów.

- Witaj bohaterze! Mamy nadzieję, że nie masz nic przeciwko abyśmy się przyłączyli!

- Tak właściwie to mam - chyba nikt mnie nie słuchał bo wszyscy gotowali się do skoku. Niemalże naraz opadły wszystkie ręczniki a ja nie wiedziałam gdzie mam się schować. Po chwili cała ta masa była w basenie i płynęła do nas. Moja sytuacja była naprawdę nie do pozazdroszczenia- sama w basenie pełnym nagich facetów. Siedziałam zanurzona aż po samą brodę i tylko modliłam się w duchu, żeby żaden przypadkiem nie zanurkował, albo nie wykręcił innego numeru.

- Muszę przyznać, że walka była piękna. Wybacz, ale nie przypuszczałem, że zdołasz go pokonać. Mimo dość mikrej postury drzemie w tobie wielki duch!

- Dziękuję.

- Mistrzu, zimno ci, że siedzisz taki cały zanurzony?

Tego się obawiałam.....

- Nie. Pamiętaj, że jestem ranny. Nie chcę narażać was na oglądanie tej rany.

- Pewnie musi wyglądać przerażająco! Mnie, gdy kiedyś zranił niedźwiedź to....

...i w tym miejscu opowieść ile to krwi, mięsa czy czegoś tam stracił.

- Mistrzu, pokaż ranę, sprawdzimy jaka duża będzie blizna!

- Nie.

- Jeśli masz problem z podniesieniem się, to pomożemy!

Momentalnie złapałam się siedzących obok mnie Xellosa i Zela.

- Nie!

- Psst, Azaki nie chcę cię denerwować, ale zważ gdzie kładziesz ręce. Dla niektórych może to być trochę krępujące.

? O czym ten kapłan gada?! Po chwili jednak uzmysłowiłam sobie, gdzie trzymam ręce. O cholera.......... Momentalnie wyciągnęłam je z wody.

- Przepraszam Zel, to było niechcący.

- Wiem - szeptał jakimś dziwnym głosem.

- O patrzcie jakie on ma długie paznokcie!

Przepadłam.........

- Mistrzu, a na co ci takie długie pazury?! Normalnie jak baba!

- Jak to do na co? Zapomnieliście już czym się zajmuję? To - tu raz jeszcze zaprezentowałam dłonie - służy mi niemalże jako narzędzie pracy.

I nastała taka krępująca cisza. Wszyscy patrzyli na mnie jakim dziwnym wzrokiem. No tak, teraz to już chyba przesadziłam....

- Pokaż jak.

W pierwszej chwili zaczęłam podejrzewać Xellosa o brzuchomówstwo, ale to nie był on. Kto do cholery o to poprosił?! Oczywiście, po chwili wszyscy podchwycili gadkę i też domagali się prezentacji. Może od razu wyjść z wody i uciekać? Popatrzyłam na Zela - miał taką minę jakbym go zaraz miała... właściwie to nawet nie wiem o czym on sobie pomyślał. Popatrzyłam na Xellosa. Uśmiechnął się tak, że na chwilę odebrało mi mowę. Jednym słowem zgodził się wziąć udział w pokazie.

- Skoro chcecie, niech wam będzie! Xellos, zanurz się tak jak ja.

- Ale my wtedy nie będziemy nic widzieć!

Spokojnie, tylko spokój może mnie uratować.

- Chłopaki, nie mogę wam zdradzać wszystkich zawodowych sztuczek, bo zostanę bezrobotnym.

Kapłan zanurzył się po szyję i już łapał mnie za brzuch. Gdzie do cholery z tymi łapami?!

- Odwróć się.

Zdumienie w jego oczach? Nie sądziłam, że kiedykolwiek to zobaczę. Posłusznie odwrócił się do mnie plecami.

- Weźcie pod uwagę, że ze względu na okoliczności w jakich się znaleźliśmy, pokaz może się w pełni nie udać. Ty - zwróciłam się do Xellosa - wyobraź sobie, że zamiast facetem jestem kobietą, to będzie ci łatwiej się rozluźnić.

- To chyba nie będzie takie trudne.

Chciałam go kopnąć, ale stwierdziłam, że odbiję to sobie na lądzie.

- A wy wyobraźcie sobie, że on jest kobietą, to wam będzie łatwiej. Jak wszyscy są gotowi to zaczynajmy.

No fajnie, ale właściwie to co ja mam robić?! Z braku lepszych pomysłów lewą rękę położyłam mu na karku. Samymi paznokciami, najdelikatniej jak tylko mogłam, przejechałam mu wzdłuż kręgosłupa - w dół i do góry. Jaka cisza - normalnie muchę było słychać! Potem położyłam mu obie ręce na ramiona i na plecach kreśliłam mu ostrożnie łuki - w dół i do góry. Co by tu jeszcze wymyślić? A wiem! Przytuliłam się do niego i objęłam ramionami. Teraz delikatnie drapałam jego ramiona, potem tors. A teraz zemsta nietoperza. Zastosowałam jego stary numer - objęcie w pasie a drugą głaskanie po szyi. Ta cisza zaraz mnie wykończy, nawet mucha przestała bzykać.

- Dobra, koniec pokazu, tyle wystarczy.

Cisza....... Spojrzałam po ich minach. Nerwowo spojrzałam na Zela - on też jakoś tak dziwnie patrzył. Co jest do ciężkiej cholery?!

- Yyy i jak było?

Nie skomentuję tego pytania...

- Delikatnie - Xellos wynurzył się lekko. - Patrzcie, zero zadrapań.

Dlaczego ziemia nie chciała się rozstąpić w tym momencie i mnie pochłonąć??

- Mam dość tego moczenia, wychodzę.

Tia, tylko jak ja miałam to zrobić. Wpłynęłam delikatnie, bliżej nieokreślonym stylem, w tłumek facetów. Ci, niemal z nabożną czcią odsunęli się ode mnie. Dopłynęłam do brzegu. No fajnie, a jak ja mam teraz wyjść?! Mocą wywołałam delikatny wietrzyk, który poruszył ognikami świec. Nagłe drżenie światła odwróciło uwagę wszystkich ode mnie (a przynajmniej miałam taką nadzieję....). Ja w tym czasie błyskawicznie wyskoczyłam na brzeg, złapałam pierwszy-lepszy ręcznik i biegiem do szatni. Przede wszystkim ubrać się! Majtki, koszula spodnie - uff jestem bezpieczna... Walczyłam właśnie z ochraniaczami dłoni, kiedy....

- Już uciekasz pięknolicy?

Przede mną stał hiper przystojny gość (może nawet szkoda, że w ręczniku....). Wysoki, szczupły, długowłosy brunet, ciemne jak węgiel oczy.... Hm.... Dlaczego ja akurat muszę go spotkać kiedy jestem przebrana za faceta?! Jednak ta twarz była mi jakaś znajoma.... Tia, widziałam go na mojej walce. I ten głos. Ty, to ty zdrajco wtedy krzyknąłeś o pokaz!

- Mam dość moczenia na dziś.

- Ależ oczywiście - podszedł bliżej. Spojrzał mi głęboko w oczy. O mamo! Wszak, że do Xellosa to mu brakuje, ale mimo to....

- Masz bardzo delikatne rysy i taką dziewczęcą sylwetkę - zaśmiał się cicho, a mnie się momentalnie zrobiło gorąco - czyżby odkrył kim jestem? Tylko jak?! A jeśli wyszedł za mną z basenu? Zbok jeden....... Udawałam, że nie wiem o czym mówi.

- No i co z tego?

- A to, że wiem kim jesteś pięknolicy. Żigolak! Dobre sobie - zmrużył oczy. - Wiesz, lubię takie typy jak ty - takie delikatne, a jednak drapieżni. Może powinniśmy się lepiej poznać. Co ty na to pięknolicy?

Zaraz, moment bo zaraz stracę wątek. Za kogo on mnie bierze?!

- Chyba przestaję cię rozumieć. Za kogo ty mnie bierzesz?

- Nie oszukujmy się, to nie kobiety przecież są twoimi klientkami. Tylko mężczyźni.

No nie! Tego to już za wiele! Jak by mi było mało kłopotów, to jeszcze to... To ja przebieram się za faceta - wmawiam wszystkim, że jestem mistrzem w podrywaniu kobiet a ten tu oto zabójczo przystojny facet proponuje mi randkę. To naprawdę ponad moje siły!

- To jak? Umówimy się? - chyba chciał dotknąć mojej twarzy, ale wysunięcie ostrzy skutecznie go zniechęciło.

- Zazwyczaj to ja stawiam warunki. A teraz daj mi spokój, potrzebuję odpoczynku.

- Ależ oczywiście - po czym odszedł.

Stałam tak z wysuniętymi ostrzami, próbując jakoś połapać się w tym, co tu przed chwila zaszło. Na myśl, że mam w tym mieście spędzić jeszcze dwa dni, robiło mi się słabo.

- Proszę, proszę - widzę, że zdobywasz coraz większą popularność. Nowy fan?

- Xellos, tylko bez żartów. Poza tym skąd wiesz co się stało?

- Byłem tu i wszystko słyszałem.

- Tia, fajnie, że mi pomogłeś. Przez chwilę myślałam, że facet naprawdę odgadł kim jestem.

- A co ci miałem pomagać? Ostatnim razem i tak stwierdziłaś, że poradziłabyś sobie sama.

Z trudem, ale postanowiłam, że uduszę go innym razem. Nakazałam mu zawołać resztę - jak dla mnie to miałam już dość tej łaźni na dziś! Wyszliśmy jakieś pół godziny później. Nie uszliśmy chyba nawet 100 metrów gdy znów trafiłam na tego chudego bruneta. Tylko, że tym razem był w otoczeniu jeszcze paru innych (ochrona czy jak?!). Do dziś jedno mnie zastanawia - jak on zdołał się tak szybko osuszyć i jeszcze zwołać kumpli...

- Pięknolicy! Ponawiam swoją propozycję i liczę jeszcze dzisiaj na spotkanie.

Czasami żałuję, że nie mam temperamentu Liny - jeden fireball i byłoby po sprawie....Z braku lepszych pomysłów wypchnęłam na środek Xellosa.

- Ja dzisiaj nie mogę, ale ten oto kapłan z przyjemnością dotrzyma ci towarzystwa. A teraz, wybacz, ale muszę iść!

Chwyciłam Zela i Gourrego za fraki i w nogi!! Zatrzymałam się, bo już brakowało mi tchu - chłopakom zresztą też.

- Kto to był? - ex chimera spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Facet zaczepił mnie w łaźni. Wyobraź sobie, że bardzo spodobał mu się Azaki i miał ochotę na bliższe z nim spotkanie.

Zel popatrzył na mnie z przerażeniem. - Chcesz powiedzieć...

- Tak, Zel, dokładnie tak.

- No ale przecież to nic dziwnego!

? Czy ja się przesłyszałam? Co temu blondasowi znowu strzeliło do tej łepetyny?

- Gourry, co masz na myśli?

- No przecież Azaki to ty, a ty jesteś dziewczyną. Nic dziwnego, że mu się spodobałaś!

- Gourry, jemu nie spodobała się A„eri, tylko Azaki! A to jest różnica?

- Jaka różnica? Przecież to i tak jesteś ty!

- Zel, trzymaj mnie, bo zaraz rozwalę mu ten łeb!!!!

Ex-chimera natychmiast rzucił się by mnie przytrzymać a król myślicieli w tym czasie cały czas się nad czymś usilnie zastanawiał. Wolałam nie wiedzieć nad czym.....

- To co teraz zrobimy?

- Do wieczora jest jeszcze trochę czasu. Proponuję rozdzielić się i pozwiedzać - może akurat trafimy na coś ciekawego?

- Może być. Aha jeszcze jedno, Azaki.

- Tak?

Zel przyglądał mi się przez chwilę.

- Uważaj na siebie - żebyś znowu nie wpadł w jakieś tarapaty.

Uśmiechnęłam się do niego i ruszyłam przed siebie. Gdy wyszłam na jakiś plac za moimi plecami znowu rozległy się wrzaski: "AA to on nasz mistrz!" Nie!!! Niech oni dadzą mi spokój - kolejny bieg po mieście. Jedna wąska uliczka za drugą, w końcu wpadłam do jakiegoś parku - nigdzie żadnej skały za którą można by się schować, tylko jakieś stare drzewo. Długo nie namyślając się, wdrapałam się na nie. Za chwilę nadleciał tłum fanów - widząc pusty plac pobiegli dalej - uff jestem uratowana, choć przez tę chwilę. Wolałam się nie ruszać z mojej kryjówki. Z nudów zaczęłam dopracowywać dialogi w jednej z moich najnowszych opowieści. Byłam tym tak zaaferowana, że nie zauważyłam jak się ściemniło. Już miałam złazić z drzewa, kiedy usłyszałam jakieś znajome głosy - Xellos i ten brunet...... Tylko tego mi jeszcze brakowało....

Usiedli sobie na ławeczce, która była nieopodal mojego drzewa. Dużo ze sobą rozmawiali, ale na tyle cicho, że ledwo cokolwiek słyszałam. Wiem nieładnie podsłuchiwać, ale co mi tam. Pochyliłam się delikatnie do przodu - dalej nic, jeszcze trochę - cholera, wydawało mi się, że tu jest gałąź! Nie było... Z impetem poleciałam na tyłek. Auu!! Bolało. Już miałam wstać, gdy poczułam, że ktoś bierze mnie pod ręce i ciągnie na ławkę - tia...fajnie...

- Proszę, proszę, a któż to spadł nam z nieba? Długo tam na nas czekałeś?

- Całą wieczność! A teraz życzę panom dobranoc! - próbowałam wstać, ale brunet usadził mnie na tyłku. Mógł to zrobić trochę delikatniej..... Następnie nastała taka niezręczna cisza. Spojrzałam w lewo - Xellos patrzył na coś trochę powyżej mojej głowy - popatrzyłam w prawo - brunet też patrzył na coś powyżej mojej głowy.

- Może sobie pójdę, skoro i tak najwyraźniej wam przeszkadzam.

- Ależ skąd! Zostań! Wiesz, muszę ci podziękować, że poznałeś mnie z Xellosem. To bardzo interesujący mężczyzna.

Spojrzałam z przerażeniem na kapłana. Ten tylko uśmiechnął się tak dwuznacznie. Nie!!! Tego już za wiele - nie dość, że porzucona przez Mazoku, to jeszcze Mazoku biseksualistę...

- Późno już. Żegnam was, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

- O, ja też!

A ja nie - pomyślałam sobie w duchu. Brunet poszedł a my siedzieliśmy w ciszy. Nie wytrzymałam musiałam go o to spytać.

- Xellos, czy ty...yyy no Ee inaczej. Co wy robiliście?!

- Czyżby ktoś był zazdrosny?

- Nie jestem zazdrosna tylko ciekawa. Mam nadzieję, że za mocno cię nie ukrzywdził - zadrwiłam z niego.

- Na pewno nie mocniej niż ja zaraz ciebie! - zanim zdążyłam się zorientować leżałam już na ławce, pod nim.... Unieruchomił mi ręce i patrzył tymi swoimi błyszczącymi oczyma.

- Xellos, nie wygłupiaj się! Nie tu!

- Nie tu? To ja myślałem, że krzykniesz "jak śmiesz, jestem damą!" czy coś takiego, a ty tylko "nie tu"... Zaczynasz coraz bardziej mnie zaskakiwać - i tu zaserwował mi taki uśmiech, że siłą powstrzymywałam się, by jego nie "ukrzywdzić" na tej ławce....

- Ty... złaź ze mnie ale już. Bo jak nie..

- Pamiętaj, że skrzydłami rozerwiesz sobie koszulę - po chwili zaśmiał się serdecznie i puścił mnie.

- Co cię napadło?! Odbiło już ci chyba zupełnie!

- Wybacz, ale nie mogłem się opanować by cię nie wkurzyć. Poza tym ten twój mały pokazik... Nie powiem, było dość sympatycznie. Skąd taka grzeczna dziewczynka zna takie sztuczki?

- Nie znam, musiałam improwizować. A następnym razem lepiej panuj nad sobą.

- Oj przestań. Wiem, że ci się podobało. Masz wtedy taki charakterystyczny błysk w oku. Nawet nie próbuj zaprzeczyć!

- Xellos, daj spokój. Przynajmniej ty miej litość - musiałam dziś pół-naga walczyć z gościem wielkim jak góra, pływać w basenie pełnym nagich facetów, uważać na zaloty jednego bruneta i jeszcze ty mi dzisiaj dokładasz... Ja mam w tym mieście wytrzymać jeszcze dwa dni!

- Dobra aniołku, będę o tym pamiętać. A teraz chodź, nim reszta zacznie nas o coś podejrzewać.

Aż bałam się pomyśleć, co mogłoby mi się jeszcze przytrafić...

Następny dzień zaczął się nadspodziewanie dobrze. Nikt mnie nie zaczepiał a i nigdzie nie widziałam Regisa - bo tak miał na imię owy brunet. Po prostu cudny dzień! Z nudów poszłam na zakupy. Przypadkiem znalazłam sklep z dość ciekawą biżuterią. Zobaczyłam tam po prostu fantastyczne kolczyki, które musiałam kupić.

- Dla dziewczyny? - sprzedawca dopytywał się ciekawsko.

- Niezupełnie. Dla siostry - odparłam.

Potem poszłam do owego parku z drzewem. Tam uważnie raz jeszcze obejrzałam zakupy - jedna para miała kuleczki z czerwonym kamieniem zawieszone na długich trzoneczkach. Druga z kolei miała złączone dwa małe oczka (jeden kolczyk wyglądał przez to, jak dwa) z kamienia o dość metaliczny połysku. Trzecia para była najmniejsza - po prostu ametyst umieszczony w srebrnej obwódce.

- Piękna biżuteria. Dla klientki?

O nie! Regis!

- Nie Regis, dla mojej siostry. Ma dziś urodziny. Tylko w ten sposób mogę to uczcić.

- Masz siostrę?

- Tak, ale dawno jej nie widziałem...

...tu parę nieistotnych szczegółów z mojego życia, tj. życia mojej siostry.....

- Xellos! Chodź tu! - tak ostro się zamachnął, że aż ławka zatrzeszczała.

- Witam, witam - kapłan słodko uśmiechnięty jak zawsze.

- Wiedziałeś, że Azaki ma siostrę? Ba, ona ma nawet dziś urodziny!

- Doprawdy? No proszę! Pozwolicie, że na chwile was opuszczę?

- Ależ oczywiście.

Doprawdy, ależ oczywiście... Jeszcze trochę tych słodkości i mnie zemdli....

- Azaki, chcę ci coś powiedzieć - jego słowa wyrwały mnie z zamyślenia.

- Co takiego?

- Nie wiem czemu z nim jesteś - to twoja sprawa, ale uważaj na niego. To nie jest dobry człowiek. On nie jest szczery. Mam cały czas wrażenie, że to co robi i mówi ma ku czemuś służyć. Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale uważaj na niego. Za tym gościem idzie tylko nieszczęście i żal. A teraz wybacz, ale też muszę iść.

Zatkało mnie. Totalnie. Przez dobry moment wpatrywałam się w pustkę analizując to, co właśnie usłyszałam.

- Już jestem, wybacz, że musiałaś czekać. Mam coś dla ciebie. Powiedzmy, że niejako na przeprosiny.

Przeprosiny? I on to powiedział?! Niech mnie ktoś uszczypnie.... Podał mi małe pudełeczko. Otworzyłam. W pudełeczku była srebrna bransoletka. Cieniutkie rurki połączone ze sobą kółeczkami a na środku dwa potężne kółka (nie wiem czemu, ale w pierwszej chwili skojarzyły mi się z obrączkami... tia, co też mi się marzy...). Musiał mi pomóc z zapięciem. Znowu nie wiedziałam co powiedzieć. Popatrzyłam tylko na niego szeroko otwartymi oczami.

- Wszystkiego najlepszego - wyszeptał mi do ucha i pocałował mnie delikatnie w policzek.

- Tak naprawdę to nie mam dziś urodzin. A tak szczerze, to teraz wcale nie wiem kiedy je mam.

- Faktycznie. Mniejsza z tym. Prezent to prezent.

I ja miałabym mu nie ufać!? Musiałby chyba być głupia....

Nareszcie trzeci dzień! Niemalże biegłam do przybytku ze zwierciadłem. Trzymano je w wielkim ogrodzie, pełnym najprzeróżniejszych stawów i stawików. Piękne miejsce, idealne dla zakochanych gdyby takowi mieszkali w tym dziwnym mieście. Zwierciadło wisiało... nie raczej lewitowało(?) nad małym oczkiem wodnym. Najpierw trzeba było napić się wody z tego oczka, a potem spojrzeć w lustro. Jego tafla była niezwykła (zwierciadła!) - wydawało się szare, z jakiego kąta by na nie, nie patrzeć, jednak kiedy człowiek napił się wody i pomyślał pytanie... Musiałam dobrze zastanowić się nad pytaniem. Nie chciałam przecież nieprecyzyjnych informacji. Napiłam się wody i spojrzałam w zwierciadło - "Kto uczynił mnie tym kim jestem?" - nic mądrzejszego nie przyszło mi wtedy do głowy. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, gdy nagle.... tafla zafalowała i wypełniła się głęboką czernią - miałam wręcz wrażenie, że patrzę w nicość. Ta "nicość" jednak pulsowała! [...falowała....] Cisza. Uświadomiłam sobie, że nie słyszę żadnego dźwięku. Spojrzałam raz jeszcze w nicość. [szumiąca woda] Niemożliwe, musiałam się przesłyszeć...Jednak nie. Słyszałam coraz wyraźniejszy szum [słowa]. Coś było ukryte w tym szumie, słowa, których nie mogłam zrozumieć. Coraz głośniejsze. Słowa tysiące słów - jedne mówione bardzo szybko, inne bardzo wolne, inne chyba nawet wspak - jedna wielka kotłowanina słów. I znowu...[cisza]. Nawet szumu wody [ja już to kiedyś widziałam]. Po chwili zwierciadło wróciło do swojej zwykłej formy a ja zorientowałam się, że znowu słyszę dźwięki otaczającego mnie świata. Koniec, zwierciadło odpowiedziało już na moje pytanie. Popatrzyłam na swoich towarzyszy.

- Co się stało? Dowiedziałaś się czegoś?

- Nie Zel, chyba nie. To zwierciadło jest przereklamowane....

- Co zobaczyłaś?

- Przecież mówię, że nic, Xellos! Nic, tylko czerń i chyba coś słyszałam. Nie umiem powtórzyć co to było, to było niezrozumiałe [zabiję go]. - aż odskoczyłam. Czy ja to sobie pomyślałam?

- Opuścimy już to miasto, dziewczyny pewnie muszą się tam nudzić jak mopsy....

Szybko doszliśmy do owego miasta u stóp Bulerii. Nareszcie mogłam przebrać się w swoje normalne ciuchy - giń Azaki, witaj ponownie A„eri! Oczywiście skierowaliśmy się do najbliższego zajazdu, w którym miały na nas czekać. Nie było ich. Nie wiem czemu, ale wszyscy mieliśmy co do tego złe przeczucia. Podpytałam oberżystę, co się stało. Na szczęście Lina i Amelia to dość charakterystyczne postaci, nie miał więc problemu, by je sobie przypomnieć. Powiedział, że jakoś dwa dni temu przybyła grupka obcych mężczyzn - mieli czarno-białe szaty i bardzo nieprzyjemne gęby. Coś zagadali do czarodziejki, o co im chodziło trudno teraz powiedzieć. W każdym razie Lina w dość ognisty sposób dała im do zrozumienia, żeby się od niej odczepili (Amelia wcale nie była gorsza). To musiało wkurzyć owych gości - miny mieli takie, jakby mieli zaraz przywołać najgorsze kreatury z Otchłani. Następnego dnia dziewczyn już nie było - owych facetów też nie. Gdy zapytałam, czy mógłby mi coś więcej powiedzieć o tych ludziach - oberżysta nabrał nagle wody w usta. Stwierdził tylko, że oni mają swoją siedzibę gdzieś w pobliżu, ale nic więcej nie wie. Usiedliśmy w trójkę przy stoliku.

- Nie wiem jak wam, ale mnie się wydaje, że w jakiś sposób ci goście uprowadzili je. Xellos, może ty przypadkiem wiesz kim byli ci ludzie.

- Niestety, nie wiem.

Zel chwycił go za ubranie.

- Kłamiesz, kłamiesz jak zawsze! Mów kim oni są!

- Zel, nie tutaj... - próbowałam uspokoić ex-chimerę.

- Chciałbym ci pomóc Zelgadisie, ale naprawdę nie wiem kim oni są. To nie potwory są przecież wszechwiedzące - syknął kapłan.

- Najgorsze jest to, że nawet nie wiemy, gdzie zacząć szukać.

!! Gourry, jak chcesz to potrafisz powiedzieć coś logicznego![biel] Znowu...[BIEL] Co się ze mną dzieje! A jeśli....

- Mam pewien pomysł. Może uda mi się je zlokalizować, ale musimy znaleźć jakieś odosobnione miejsce.

Wyszliśmy poza obręb miasta. Znaleźliśmy małą polanę. Może być. Rozwinęłam białe skrzydła i zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że w jakiś sposób uda mi się nawiązać łączność z Liną albo z Amelią. Skupiłam się na ich postaciach. Znalazłam! Sygnał był bardzo cieniutki, musiałam włożyć dużo wysiłku w to by go nie stracić. To chyba była Amelia. Przemówiłam do niej - zero odzewu, jest więc nieprzytomna. Spróbowałam na moment przejąć kontrolę nad jej ciałem. Nigdy jeszcze tego nie robiłam. W ogóle nie sądziłam, że potrafię coś takiego! Zmusiłam Amelię do otwarcia oczu. Ciemność, rozproszona delikatnym płomieniem pochodni. Obok niej jakaś postać - Lina! O nie... Lina miała cały prawy policzek we krwi. Wyglądała na nieprzytomną. Spojrzałam delikatnie na ciało Amelii - ruch musiał jej sprawiać ból, bo jęknęła cicho - siniaki, skrzepy krwi. Przestałam kontrolować jej ciało. Próbowałam teraz poszperać we wspomnieniach - znaleźć lokację, gdzie są. .....las... Nie proszę już starczy! ....uderzenie... Milcz, głupia wiedźmo! .....wąwóz...... Nie poddam się, jeszcze mnie popamiętacie ......kolejne uderzenie... Zamilcz! .....góra o wyglądająca jak startujący do lotu orzeł...... krzyk, nieludzki wręcz krzyk.....

- Obudź się! - Zel wymierzył mi siarczysty policzek. Następnie patrzył czy cokolwiek to pomogło. Spojrzałam na niego z wyrzutem.

- To bolało!

- Zaniepokoiliśmy się - zaczęłaś nagle krzyczeć. Mówiłaś nie swoim głosem. No i nagle to pojawiło się na twoich rękach. Co ty zrobiłaś?!

Spojrzałam na ręce - były pokryte siniakami i zakrzepłymi strupami.

- Znalazłaś je? - Xellos mówił spokojnym głosem.

- Tak. Nawiązałam kontakt z Amelią, ale była nieprzytomna.

Zelgadis pobladł momentalnie.

- Gdzie one są? - głos mu drżał

- Nie widziałam dokładnie. Ale musimy kierować się w miejsce z wąwozem i górą, wyglądającą jak startujący do lotu orzeł.

- Co za poetycka lokalizacja. Tylko gdzie my tę górę zajdziemy?

- Xellos, nie pora na żarty. Przecież potrafisz się szybko poruszać - mógłbyś przelecieć się po okolicy i poszukać jej.

Kapłan patrzył tak jakoś niewyraźnie.

- Proszę, Xellos, one naprawdę wpakowały się w niezłe tarapaty.

Westchnął po czym nagle wyparował. Zel stał w milczeniu. Jego twarz... Wydawało mi się, że nagle przybyło mu ze sto lat. Spojrzałam na Gourrego - to samo. W ty momencie poczułam ukłucie zazdrości - czy gdyby mi się to przydarzyło, ktokolwiek przejąłby się moją dolą? Chciałam odejść na bok, by uleczyć rany, gdy...

- Jak to możliwe? Przecież Lina to świetna czarodziejka - jedno jej zaklęcie jest w stanie zniszczyć świat?! Jak mogło do tego dojść! - jego głos przeraził mnie - nienawiść, tym był teraz przepełniony.

- Chyba, że jakoś udało im się pozbawić je magii. Wtedy ich szanse zmalałyby.

! Gourry, ty...ty myślisz! A co gorsza, możesz mieć rację.

- Poczekajmy na naszego zwiadowcę, a teraz wybaczcie mi na moment.

Opuściłam polanę, weszłam do lasu. Uzdrowiłam się, po czym zaczęłam kumulować moc. Przeraziło mnie to co zobaczyłam. Ci którzy im to zrobili... To nie mogli być zwyczajni ludzie. Na starcie z nimi trzeba się odpowiednio przygotować. Powoli osiągałam maksimum swoich możliwości - czułam lekki ból - to normalne. Rozluźniłam się, po czym znów zaczęłam kumulować moc - znowu do tego samego poziomu. Raz jeszcze, musi mi się w końcu udać. Osiągnęłam maksimum i... jeszcze mogę trochę pomieścić, i jeszcze trochę i jeszcze. Wystarczy, tyle już wystarczy. Xellos był w błędzie. Ten cały Jeryges wcale nie zawarł umowy z moim dalekim przodkiem, bo mieliśmy specyficzny dar. Prawdziwą naszą siłą była możliwość powiększania pojemności magicznej ciała. W dość szybkim czasie, mogłam nawet stać się dwa razy silniejsza niż byłam - a do słabeuszy raczej nie należę. Jednak ten sekret wolałam zachować tylko dla siebie. Wróciłam do normalnej postaci. Wydawało mi się, że Zel mnie woła. Tak też było. Kapłan wrócił i miał pomyślne wieści - znalazł górę, którą widziałam. Na szczęście nie była zbyt daleko od miejsca w którym się znajdowaliśmy. Pobiegliśmy tam natychmiast - mijaliśmy las, wąwóz, dokładnie tak jak to widziałam. W końcu dotarliśmy do góry - u jej podnóża znajdowało się jakieś wejście - zabarykadowane niestety olbrzymim głazem Zel, dużo nie namyślając się posłał w kamień ognity pocisk. Aż otworzyłam usta ze zdziwienia, gdy pocisk zbliżając się do głazu tracił swoją moc! Nasz blond-wojownik miał rację - w jakiś sposób, owi ludzie pozbawili dziewczyny magii. Chciałam sprawdzić, czy na mnie też to działa. Podeszłam do głazu - w moich dłoniach urosła nagle szkarłatna kula - rzuciłam - kamień rozprysnął się na tysiące kawałków. Teraz jeszcze tylko jedna kwestia wymagała wyjaśnienia.

- Xellos, szlag wie na co tam trafimy. Pomożesz nam w walce, czy swoim zwyczajem, znikniesz? - spojrzałam na niego poważnie.

- Sam jestem ciekaw na co stać mieszkańców tej góry, dlatego pomogę wam.

To zaczynajmy. Już chciałam wbiec w ciemne przejście, ale kapłan zatrzymał mnie. Wykonał pewien nieokreślony ruch laską i resztki głazu uniosły się- następnie skierował je w przejście. Pułapki. Widać, ludzie z góry nie spodziewali się nieproszonych gości, bo kamienie nie wywołały żadnego efektu.

- Dlaczego moc Zela nie działa, a twoja tak?

- Widzisz, żeby mnie pozbawić mocy, trzeba by się naprawdę mocno napracować - puścił do mnie oko.

Staraliśmy się iść jak najciszej. Przejście było długie - prowadziło w głąb góry. Z czasem zaczęły nas dobiegać jakieś dźwięki - chyba śpiew. W końcu doszliśmy do czegoś, co wyglądało na główną komnatę - pełno było w niej mężczyzn w czarno-białych szatach. Na podwyższeniu znajdował się posąg jakiejś istoty - w pierwszej chwili miałam wrażenie, że to gigantyczny szkielet. Pod posągiem, na kamiennej płycie leżały dziewczyny - wciąż nieprzytomne. Schowaliśmy się w cieniu.

- Xellos, wiesz co to za jedni?

- Tak, bajarko, teraz już tak. Ten posąg to wizerunek jednego z pośledniejszych demonów. Swoją mocą potrafił pozbawiać śmiertelników magii. Widać, ci tutaj oddają mu cześć.

- Czy czeka nas walka z Mazoku? - nie podobała mi się ta myśl.

- Wątpię. Choć jeśli będziemy zwlekać to kto wie. Mnie wygląda, że oni przy pomocy naszych czarodziejek chcą ożywić swojego mistrza.

- To się rozczarują - było za ciemno żebym widziała twarz Zela, ale sądząc po głosie, był gotów na wszystko.

W moich dłoniach znów pokazała się szkarłatna kula. Rozdzieliłam ją na kilka mniejszych. Nikt, ale to nikt nie spodziewał się ataku, a już najmniej magicznego. Miecze zalśniły w nikłym blasku pochodni. Ich szczęk był dla mnie wręcz ogłuszający. Jęk pierwszych ofiar. Ja chciałam jak najszybciej dostać się dziewczyn. Drogę zatarasował mi potężnie zbudowany mężczyzna o kwadratowej szczęce. Miał pozawieszane pełno różnej maści amuletów. W ręku trzymał długi, wyglądający na bardzo ostry sztylet.

- Stój! Nie pozwolę by przerwano ceremonię wskrzeszenia!

- Nie będzie żadnego wskrzeszania. Zabieram je stąd!

- Kim ty jesteś by mi rozkazywać głupia dziewczyno! Zaraz przekonasz się co to znaczy zadrzeć z wyznawcami....

Nie zdołał dokończyć. Upuścił sztylet na widok moich czarnych skrzydeł i ostrzy powoli wysuwających się z ochraniaczy.

- To lepiej ty uważaj z kim zadzierasz!

Mężczyzna przewrócił się i próbował na czworaka uciec jak najdalej ode mnie. On mnie teraz nie obchodził. Spojrzałam na kamienną płytę. Lepiej, żeby Zel i Gourry nie widzieli w jakim stanie były ich ukochane. Natychmiast zabrałam się do leczenia ich ran - parę minut i nie było żadnych śladów na ich ciałach. Tylko, że nadal były nieprzytomne. Nagle usłyszałam jakiś stłumiony jęk nad sobą. Szybko odwróciłam się - nade mną stał owy główny kapłan ze wzniesionym w górę sztyletem - jakby szykował się do ataku. Po chwili z jego ust pociekła strużka krwi i padł na ziemie nieżywy - za nim z zakrwawionym mieczem stał Zelgadis. Jego oczy płonęły gniewem. W pierwszej chwili wystraszyłam się, że i na mnie się rzuci. W międzyczasie, Xellos i Gourry dopełnili reszty dzieła. Wszędzie walały się ciała wyznawców - może niektórym udało się uciec, ale szczerze w to wątpię. Znałam ten stan w którym się znajdowali - ja przecież też wiedziałam co to gniew.

- Są całe, ale nieprzytomne. Musicie mi pomóc je stąd wynieść.

Gourry, niosący Linę szedł z przodu, za nim Zel z Amelią, ja z kapłanem zamykałam pochód.

- O czym myślisz bajarko?

- O niczym szczególnym Xellosie. Po prostu przeraża mnie ludzki brak szacunku dla życia. Jak oni mogli chcieć poświęcić dwie pierwsze lepsze czarodziejki, żeby wskrzesić jakieś coś wyglądające jak kostucha. Wydaje mi się, że my ludzie jako rasa powinniśmy trzymać się razem.

- Ludzie maja wybór i to jest w was najlepsze. Wy sami obieracie swoje ścieżki, nie jesteście przypisani tylko jednej.

- Och, doprawdy? Ja znam jeden wyjątek i to wcale nie był mój wybór!

- A jednak przerywając klątwę Jerygesa dokonałaś wyboru. Jak mówiłem - wy, ludzie zawsze macie wybór - uśmiechnął się do mnie.

Świeże powietrze musiało podziałać pobudzająco na dziewczyny, bo zaraz po wyjściu z groty odzyskały przytomność. W pierwszej chwili zaczęły krzyczeć, żebyśmy przestali, dopiero po chwili zorientowały się co się dzieje. Ze zdumieniem spojrzały po sobie, że są całe. Szybko wyjaśniłam im co się stało i jak je znaleźliśmy. Amelia zaszlochała cicho - Zel objął ja i zaczął pocieszać. Lina stała w miejscu. Zacisnęła mocno dłonie. Z taką nienawiścią spojrzała na tę górę, że mówię wam, przestraszyłam się. Jeśli gniew miałby postać cielesną, wyglądałby tak jaka Lina w tym momencie.

- Nie można dopuścić, by coś takiego znów się powtórzyło. Najlepiej, żeby ślad po tym miejscu pogrzebany został raz na zawsze w ziemi - mówiła spokojnie, dziwnie głuchym głosem.

- Lino, - zaczęłam delikatnie - to miejsce było chronione przed magią. Nie wiem czy cokolwiek możemy zrobić by je zniszczyć.

- Owszem możemy. Przypadkowo zniszczyłem pieczęć chroniącą tamto miejsce przed magią.

Zdziwiona spojrzałam na kapłana - co mu się stało, że nam pomógł??

Lina, podniosła ręce w górę - nie słyszałam co recytowała - mówiła zbyt cicho - widziałam tylko, jak amulety, które nosiła rozbłysły karminowym blaskiem. Powoli w jej rękach zaczęła pojawiać się szkarłatna kula - Giga Slave! Czułam wibrującą moc wokół ciała młodej czarodziejki - potęga, jej moc była wielka. Kula rosła w jej dłoniach. Wspaniała feerie czerwonych barw. Po chwili rzuciła kulą w górę. Cisza. Po chwili ogłuszająca eksplozja. Nawet ziemia zatrzęsła się od tego uderzenia. Po górze nie zostało śladu. Zupełnie jakby jej tu nigdy nie było. Tamci zdążyli już odejść kawałek a ja wciąż stałam zauroczona potęgą tego zaklęcia. Za mną stał Xellos.

- Nie sądziłam, że to zaklęcie jest aż tak potężne.

- Wzmocnione owszem. Lina nie ma aż tyle siły by rzucić coś tak destruktywnego.

Zabawne, ale miałam wrażenie, że też mogłabym zniszczyć tę górę. Nie znałam swoich pełnych możliwości - nigdy nie musiałam ich użyć, ale takie przeczucie.... [zabiję go] ..znowu... co się dzieje?! Co to za myśli? Otrząsnęłam się i ruszyłam za resztą. Wieczór spędziliśmy w mieście pod Bulerią. Amelia na krok nie odstępowała Zela, w jej oczach cały czas były łzy. Lina była dziwnie cicha, jednak kiedy Gourry zaczął z nią rozmawiać, miałam wrażenie, że na chwile wróciła dawna Lina - pewna siebie, bezczelna i przede wszystkim nieustraszona. Nie wiem, co przeżywały w trakcie porwania. Mogłam to wyczytać wtedy z ich wspomnień, ale nie chciałam. Miałam dość cierpień - nieważne, moich czy cudzych. Nocą, parami porozchodzili się do swoich pokoi. W taki dzień, nawet nie chciało mi się w duchu żartować z tej sytuacji. Ja zajęłam ostatni, jednoosobowy pokoik (kapłan wyparował jeszcze przed miastem). Byłam zmęczona i sen zmorzył mnie szybko. Powiedziałam sen? Raczej jakieś dziwne majaki. Śniło mi się całe moje życie - dosłownie - różne sceny powyrywane z mojego życiorysu, ułożone w dziwny ciąg zdarzeń. Rzeczy miłe i te o których chciałabym zapomnieć. Raz przelatujące w tempie, że z ledwością cokolwiek rozpoznawałam, inne przeciągnięte do oporu w czasie. [OBUDŹ SIĘ!!] Zerwałam się z łóżka zlana potem - słońce dopiero wschodziło.....

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.