Opowiadanie
Death
Death
Autor: | Mai_chan |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Dramat, Fantasy |
Dodany: | 2005-09-16 22:59:57 |
Aktualizowany: | 2008-02-27 00:05:26 |
DEATH
Czyli czy wasza boska authorka ma schizofrenię?
WSTĘP!
Nie wiem, co to jest. Po prostu nie wiem. Ale będzie smutne i miejmy nadzieję krótkie. To się ABSOLUTNIE nie nadaje dla dzieci i ludzi wrażliwych na sceny brutalne. Bardzo brutalne. Jakby co, to ostrzegałam. I oczywiście to ZNOWU jest o AMELII!! Powinnam się leczyć... Have a nice day!
Treść właściwa
Kurczowo trzymałam się za zraniony bok. Ból był nieznośny, a Recovery działało dość wolno. Ale już byłam bezpieczna. Ci ludzie, którzy mnie zaatakowali, już nie żyli. Byli potężni. Było tam kilku magów. Tak naprawdę wygrałam głównie dzięki szczęściu. Zabiłam ich. Okrutne, wiem! Ale gdyby nie to, oni zabiliby mnie. Jeszcze nie chciałam umierać. Ale moja wola załamała się, gdy weszłam do następnej komnaty. Nagle chciałam, aby tamci ludzie żyli, przyszli tu i zabili mnie. Łzy. Łzy spływające po policzkach, niepohamowany strumień łez. Nawet nie wiedziałam, że płaczę. Nic nie czułam. Nic. Byłam niczym pusty dzban - bez uczuć, bez życia. Tylko łzy. Niewidzącym wzrokiem wpatrywałam się w ten okropny obraz przede mną. Krew. Mnóstwo krwi na podłodze, na ścianach, na obrazach, na moim ubraniu, dłoniach, twarzy... Zapach krwi. Zapach śmierci. Ile ludzkich istnień pochłonęła ta noc? Ilu ludzi musiało stracić życie? I dlaczego? Dlaczego? Kto? Stałam tak przez dobrych kilka minut. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co się tak naprawdę stało. I w tym momencie zalały mnie uczucia. Łzy popłynęły jeszcze większym strumieniem, ręce zaczęły mi drżeć, w gardle utknęła niewidzialna gula. Powoli postawiłam krok. Potem drugi, trzeci, czwarty... Każdy kolejny krok sprawiał mi niesamowitą trudność, czułam niemal fizyczny ból. Kluczyłam wśród martwych ciał, szukając znajomych twarzy. Ich oczy wpatrywały się we mnie, jakby wytykając mi winę. A ja nie mogłam już nic zrobić. Patrzyłam tylko w ich blade, zakrwawione twarze, na których jeszcze widać było przerażenie. Znałam ich. Znałam ich wszystkich. Na głos powtarzałam imiona ludzi, którzy jeszcze poprzedniego wieczora mówili mi "dobranoc", których znałam niemal od urodzenia. Rin, Kayl, Dan, Orson, Johan, Aileen... Już nie potrafiłam zliczyć ciał. Nie wiedziałam nawet, czy umiem do tylu liczyć. Pytania. Pytania powtarzające się w myślach, wciąż te same, wciąż tak bolesne. "Czemu? Czemu? I czemu musiałam przeżyć, by to zobaczyć? Czemu muszę to oglądać?" Dławiący szloch. Żal. Nie... To zbyt mało. To była rozpacz. Czarna rozpacz, przed którą uciec można chyba tylko w śmierć.
Wciąż brodziłam w tym morzu krwi, cały czas podążając w jednym kierunku. I modliłam się w sercu do wszystkich bogów, których znałam, wzywałam nawet demony... "Żeby tylko ONI żyli... Żeby tylko..." Potok łez sprawił, że już słabo widziałam. Potykałam się o ciała, z trudem łapałam równowagę, by po chwili znów się potknąć. W końcu nie zdołałam utrzymać się na nogach. Smak krwi w ustach. Łzy mieszające się z krwią. Czy widzieliście kiedyś morze, które sięga kostek? Ktoś z was powie, że nie ma tak płytkiego morza. Ale tam, wtedy... Te kilka centymetrów było niczym kilometry. Czułam, jakby tonęła w tym szkarłacie. W tej życiodajnej cieczy, która jeszcze wczoraj krążyła w żyłach tych ludzi. Tak wiele krwi, tak wiele... Podniosłam się z trudem. Krew na ubraniu, na rękach, na twarzy. Spływa po twarzy, ale zostawia słaby ślad. Czerwona dama.
Wyszłam wreszcie na korytarz. Ale i tam były tylko trupy. Szłam dalej. Wciąż ku jednemu celowi. Stanęłam przed drzwiami komnaty. Zaskrzypiały, gdy je otwierałam. Nie czułam nic, gdy patrzyłam na sztylet sterczący z piersi mojego ojca. Nie czułam nic, gdy sprawdzałam puls. Gdy zamykałam drzwi, nie skrzypnęły.
Szłam dalej. Następna komnata. Leżeli w łóżku delikatnie w siebie wtuleni. Od niedawna byli małżeństwem. Kto by pomyślał, że w końcu do tego dojdzie. Ona - potężna czarodziejka z ognistym temperamentem. On - dobrotliwy szermierz o małym rozumku. Doskonale pamiętałam ich ślub. Było mnóstwo kwiatów. Ona śmiała się tak radośnie, a on jak zwykle tylko się uśmiechał. A uczta? Tak... uczta to było to, co im się pewnie najbardziej spodobało. Zawsze mieli niesamowity apetyt, a wtedy udało im się zdobyć wymarzoną potrawkę ze smoka. Zatrzymali się na kilka dni u mnie i nawet nie zauważyli, gdy te kilka dni przerodziło się w kilka tygodni. Byli razem tacy szczęśliwi. Uśmiechali się przez sen. Nawet nie poczuli, że umierają.
Szłam dalej. Kolejna komnata. Była tam. On również...? Zdziwienie. Ale nie... W sumie to zawsze tak było. Ona udawała, że go nienawidzi, a on i tak zawsze był blisko niej. Pojawiał się w najdziwniejszych sytuacjach, denerwował ją, czasem doprowadzał do łez... Ale ona i tak zawsze cieszyła się z jego wizyt. Dobrze to ukrywała, ale nigdy nie potrafiła schować tej drobnej iskierki radości w oczach. Pewnie teraz było tak samo. Przyszedł do niej w nocy, żeby ją podenerwować, a może żeby pomówić z nią bez świadków? Kto wie? Już nie poznam odpowiedzi na te pytania. Ślady walki były dość wyraźne. Bronił jej? Tak, to możliwe. Ale że dał się pokonać? Jak to się stało? Był przecież tak silny, był w końcu potężnym Mazoku. A teraz leżał obok niej z szeroko rozrzuconymi rękoma i wielką raną w piersi. Ona opierała bezwładną głowę na tej ranie. Na sercu. Jej złote włosy nurzały się w jego krwi. Zawsze zazdrościłam jej tych włosów. Ona była taka piękna... A ja? Ja zawsze byłam tylko małą dziewczynką, która tylko przeszkadza. Czy kiedykolwiek myśleli o mnie inaczej? Już się nie dowiem. Już nie... Opuściłam komnatę ostatniej z rasy Złotych Smoków. A mogło być tak pięknie. Tak pięknie... Odwiedzili mnie zupełnie przypadkowo, bo akurat byli w pobliżu. A ja, głupia, nalegałam żeby zostali. Żałowałam tej decyzji. Może gdyby nie ja, oni jeszcze by żyli? Ale już nic nie mogłam zrobić.
Mogłam tylko iść do ostatniej komnaty. Nie miałam już sił na modlitwy, na klątwy, na błagania... Nie pamiętałam słów najprostszych modlitw błagalnych, a przecież znałam je od tylu lat. Z trudem otworzyłam drzwi. Krew. Znowu krew. Już nie płakałam. Zabrakło mi łez. Nie byłam w stanie spojrzeć na łóżko. Głowa tak mi ciążyła. Chciałam już tylko usnąć, zapomnieć, rzucić to wszystko. Ale nie mogłam. Musiałam jeszcze ostatni raz spojrzeć w jego twarz. Ból w sercu. Podłoga skrzypiąca cicho pod stopami, jakby i ona krzyczała: "nie! To niesprawiedliwe!". Usiadłam obok niego na łóżku. Przymknęłam oczy i położyłam się. Luksus mieszkania w zamku. Szerokie łóżka. Patrzyłam w jego twarz. Zawsze uważał, że jest brzydki. Głupiec. Był taki piękny. Nigdy nie udało nam się znaleźć lekarstwa na jego klątwę. Ale dla mnie zawsze był najpiękniejszy. Kochałam go. Kochałam go z całego serca, całą duszą, całą sobą. Czy on to kiedyś zauważył? Czy on kiedyś zrozumiał moje uczucia? Nie wiedziałam. A on tak często mnie ranił... Ignorował mnie, traktował jak młodszą siostrę... Chociaż nie... Czasem był taki miły... Czasem wydawało mi się, że on odwzajemnia moje uczucia. Ta ciągła niepewność. Wczoraj wieczorem obiecałam sobie, że dzisiaj mu powiem. Że wyznam mu, że go kocham. Mama mówiła, żeby nigdy niczego nie odkładać na jutro. Miała rację. Już było za późno. Pocałunek. Pierwszy pocałunek. Dziwne prawda? Miałam wtedy dwadzieścia lat i nigdy nie całowałam się z chłopakiem. A wszystko przez to, że sześć lat temu poznałam jego. I cały czas czekałam. Byłam głupia. Smak śmierci na wargach. Jego zimne usta. I strużka krwi spływająca po brodzie. Kwiaty w wazonie na stoliku. Nieśmiertelniki. Dawno temu, gdy byłam jeszcze mała, mama opowiadała mi, że kwiaty mają swoje znaczenie. Nieśmiertelnik odpowiedział mi na nurtujące mnie pytania. Nieśmiertelnik mówi: "Ten ból nie ścichnie nigdy". To prawda. Ten ból pozostanie na zawsze. Jeszcze raz spojrzałam na mężczyznę moich snów. Smutny uśmiech zagościł na mej twarzy. Pogładziłam go po policzku. Żegnaj mój kochany. Żegnaj.
Wyszłam z komnaty. Skręciłam korytarzem, potem weszłam na schody. Pamiętam, że gdy byłam mała nie pozwalali mi na nie wchodzić. Były bardzo strome i wąskie. Ale teraz nikt nie mógł mi niczego zabronić. Bardzo chciałam, aby przyszedł ktoś i powiedział: "Uważaj Amelio, schody są bardzo strome. Możesz się poślizgnąć i potłuc się." A ja oburzyłabym się na chwilę. Przecież nie jestem już dzieckiem, nic mi się nie stanie. A potem roześmiałabym się i powiedziała: "Dziękuję kochana Aileen, kochany Johanie, drogi Vanie, droga Juliano, że się o mnie troszczysz. Te schody są naprawdę niebezpieczne, ale bardzo chcę tam pójść, z wieży rozciąga się wspaniały widok". Ten ktoś uśmiechnąłby się do mnie i odchodząc jeszcze raz poprosiłby o rozwagę. Ale nie było nikogo takiego, kto by mnie ostrzegł.
Szłam długo, wspinałam się po tych krętych schodach. W końcu dotarłam na szczyt. Wieża. Ta wieża, z której jest taki piękny widok... Seyruun. Całe miasto było widoczne z tej wieży. Białe mury, ogrody, biblioteki, świątynie... Ludzie krzątający się po ulicach. Jeszcze nie wiedzą, co się stało. Jeszcze nie wiedzą, że ich królowa umiera. Ale dowiedzą się. Dowiedzą się już wkrótce. Stanęłam na blankach. Łzy. Pytanie. Czy mogę zrobić coś innego? Czy mogłabym żyć pamiętając o tym? Nie. Wiem, że nie. Nieśmiertelnik odpowiedział mi na to pytanie. Aż się dziwię, że jeszcze mi serce nie pękło. A może już pękło? Tylko tego nie zauważyłam? Nie wiem, nie wiem. Wiem tylko, że tak dłużej nie potrafię. Dotąd każdy krok sprawiał mi niesamowitą trudność. Ale ten... Ten był lekki, tak prosty. Jak w tańcu. Ostatni krok.
Nie poczułam bólu.
- "W nocy z 14 na 15 lipca rebelia barona Vilein dotarła do stolicy. Buntownicy dostali się w tajemnicy do zamku, przez nikogo nie zauważeni. Książę Philionel został zasztyletowany we własnej komnacie. Ciało młodej królowej Amelii znaleziono u stóp jednej z wież. Nikt, kto był tej nocy w zamku, nie przeżył..."
- Co się stało chłopcze? Czemu przerwałeś?
- Proszę pana, ale jak to jest, że nikt nie zauważył buntowników? Przecież nie mogli wymordować całego zamku zupełnie niepostrzeżeni!
- Buntownicy byli doskonałymi skrytobójcami, przeszkolonymi do takich zadań. Kilkukrotnie słyszymy o podobnych sytuacjach, choć nie tak sławnych.
- To smutne... Oni nie mieli szans...
- O co ci chodzi, mały! Nie zamierzamy teraz rozczulać się nad tymi wydarzeniami, tylko poznać fakty! Dobrze, zapiszcie pytania. Pierwsze: Wymień reformy wprowadzone przez królową Amelię z Seyruun i oceń ich skutek. Drugie: wymień przyczyny rebelii barona Vilein. Przypominam, że baron nie zgadzał się z pokojową polityką królowej. Trzecie: Oceń skutki Rzezi Królewskiej Seyruun, otworzyć nawias, wielkimi literami, albo Krwawej Nocy, zamknąć nawias... Co znowu?!
- A ja myślę, proszę pana, że ona nie została zamordowana.
- Nie ONA, tylko królowa Amelia! I niby dlaczego tak sądzisz!?
- Ona popełniła samobójstwo.
- Nie ma ku temu żadnych dowodów.
- Ona... Ona jako jedyna przeżyła noc... A potem, gdy zobaczyła co się stało, zabiła siebie.
- Sentymentalny dureń. Idź lepiej pisać te swoje bzdurne książeczki, ale na razie trzymamy się FAKTÓW!! FAKTY mówią, że królowa została zamordowana! I tyle!
- A niby skąd mielibyśmy to wiedzieć, skoro nikt wtedy nie przeżył? Może mi pan wierzyć, że było tak, jak mówię.
- ul Copt! Nagana! Za bezczelne odzywanie się do nauczyciela! Siadaj i się nie odzywaj!
Chłopiec uśmiechnął się smutno pod nosem. Nauczyciel nie wiedział o nim tak wiele... Nie wiedział, że od ponad stu lat ma piętnaście lat i doskonale pamięta wszystko, co się wtedy wydarzyło. Bo tam była jego "matka". Pamiętał ją. Ma po niej nazwisko. Pamiętał też królową Amelię. Był wtedy dość mały, miał bodajże osiem lat, jeśli to przełożyć na ludzkie. Królowa bardzo go lubiła, bawiła się z nim, dawała mu cukierki... Lubił ją. Ale tamtej nocy... Nie mógł jej pomóc. Jego skrzydła były jeszcze słabo rozwinięte. Pamiętał to. Pamiętał, jak leciał w jej stronę najszybciej jak potrafił, jak ona spada w dół, prosto na kamienny dziedziniec. Pamiętał... Wszystkich pamiętał. Lina i Gourry Gabriev, Zelgadis Greywords, książę Philionel, królowa Amelia, Xellos, mama... Westchnął. Nauczyciel nie musi mu wierzyć. On to spisze dla potomnych. Zawsze chciał zostać pisarzem. Dlaczegóż więc miałby nie spisać prawdziwej historii? Wyciągnął z plecaka mały zeszyt. Nauczyciel go ignorował, więc nie musiał się bać wykrycia. Już wiedział, co chce zrobić w życiu. Napisze książkę o tych ludziach. O tych, którzy zginęli wtedy podczas Rzezi Seyruun. Całą ich historię, od czasów, kiedy się poznali sześć lat przed ich śmiercią. Od tamtego pamiętnego spotkania dziecinnie wyglądającej czarodziejki i wolno myślącego szermierza. W końcu doskonale znał tą historię. Słyszał ją tyle razy...
Zastanowił się nad tytułem. Wyciągnął pióro, unurzał je w atramencie i postawił pierwszą kreskę. Po chwili na karcie zeszytu widniał już napis, tym jego zawijasowatym pismem. "The Slayers". Ostatni Starożytny Smok uśmiechnął się pod nosem. Tak... To był dobry tytuł. Ten tytuł zapewni im nieśmiertelność.
Koniec.
Opowieść tę dedykuję mojej pani od historii, z którą cały czas przerabiamy jakieś wojny i odpowiadamy na tak kretyńskie pytania, że aż mnie skręca, oraz wszystkim, którzy piszą krwawe fanfiki.
No i się wyrobiłam w niecałych trzech stronach "dziesiątką"...
Uwagi proszę słać pod mojego maila: stworzenie@gmail.com (stary też działa, ale prosiłabym jednak o korzystanie z tego...)
Mai-chan.
smutne
Ładne, ale pod koniec smutno mi się zrobiło. Mogło się chyba lepiej skończyć.