Opowiadanie
Odchodzę!
Dzień 1
Autor: | Mai_chan |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Fantasy |
Dodany: | 2005-07-05 00:44:41 |
Aktualizowany: | 2008-04-13 12:01:37 |
Następny rozdział
WSTĘP!!!!!
Dzień dobry!! Do napisania tej historii zainspirował mnie fik autorstwa Mazoku pt. "Spadkobierca". A mówiąc dokładniej pewien jego mały fragmencik. Lojalnie uprzedzam, że opowiada ona o Amelii i to ona gra tutaj pierwsze skrzypce. Miłego czytania życzę ja.
Treść właściwa!!!
ODCHODZĘ!
czyli historia pewnego buntu.
DZIEŃ PIERWSZY
Amelia siedziała na tarasie zamku i rozmyślała. Słyszała ostatnio wiele plotek. Wiele z nich dotyczyło tego jedynego tematu, który ją naprawdę interesował. Mówiono, że ON pojawił się w mieście. Niestety większość plotek była ze sobą sprzeczna. Ale Amelia miała wielką nadzieję, że choć część z nich mówi prawdę. Ostatni raz widziała go z rok temu, na trzecich urodzinach Vaala. A teraz zbliżały się jej własne urodziny. Osiemnaste. Tak bardzo chciała, żeby był przy niej w ten dzień. A to zbliżało się nieubłaganie. Jeszcze tylko tydzień... Amelia westchnęła. Podróże z Liną nauczyły ją, że w ciągu tygodnia może się strasznie wiele wydarzyć. Tak wiele, że nigdy nie zdołasz o tym zapomnieć. I to miał być właśnie taki tydzień. Ale Amelia o tym nie wiedziała. Jeszcze...
W tym samym czasie Zelgadis przeszedł przez bramy Seyruun. Cieszył się, że zdołał dotrzeć do miasta przed urodzinami Amelii. Miał jeszcze czas na znalezienie odpowiedniego prezentu. Do tej pory jakoś nie było okazji, choć często o tym myślał. Przechadzał się między straganami. "Co by mogło ucieszyć Amelię... O! Miała kiedyś podobną bransoletkę... No bez jaj, to było ze trzy lata temu! Ona już dorosła. Zmienił jej się gust i w ogóle. A może to... Cholera!! Co może ucieszyć dorastającą księżniczkę z odchyłem na punkcie sprawiedliwości!!" Zelgadis był coraz bardziej zdenerwowany. Zamyślił się. A może by tak odwiedzić Amę już teraz? Może wpadłby na jakiś sensowny pomysł na prezent? To był nawet niezły pomysł. Tylko najpierw... Zel spojrzał na swój zakurzony i brudny strój podróżny. "Najpierw muszę zrobić z sobą porządek!"
Książę Philionel był lekko zaniepokojony zachowaniem swojej córki. Ostatnio Amelia wydawała się lekko rozkojarzona. Oczywiście nie na tyle, by zaniedbywać sprawy państwa. Właśnie w tej chwili grzebała w papierach, szukając sprawozdania z wizyty delegacji księstwa Kalmaart. Ale w tych krótkich chwilach, gdy odrywała wzrok od papierów, wydawała się zupełnie inna. Patrzyła w niebo smutnym wzrokiem, jakby rozmarzonym, pełnym nadziei... I wzdychała. Martwiło to Philionela. Oto jego ukochana córeczka miała jakiś problem i nie chciała się nim podzielić z ojcem! Dziwna sytuacja. Dotąd Amelia nie miała przed ojcem żadnych sekretów, a teraz...? Cóż mogło oznaczać to smutne spojrzenie znad ksiąg rachunkowych? Może się zakochała? Nie... Książę szybko odrzucił tę możliwość. "Powiedziałaby mi. Na pewno by powiedziała."
Umyty, odświeżony Zelgadis stanął przed bramą zamku. Strażnicy spojrzeli na niego z zainteresowaniem.
- Kim jesteś przybyszu?
- Nazywam się Zelgadis Greywords i przybyłem, by zobaczyć się z księżniczką Amelią.
- Zechciej poczekać panie, powiadomimy księżniczkę.
Jeden z żołnierzy pobiegł do komnaty księżniczki. Zapukał.
- Proszę! - Żołnierz wszedł do komnaty i zasalutował.
- Wasza wysokość, nie chciałbym przeszkadzać, muszę jednak oznajmić, że do zamku przybył człowiek, który pragnie się spotkać z waszą wysokością!
- Czy nie mówiłam ci, że masz mnie nie tytułować "wasza wysokość". Cholera, nie mieli kiedy przychodzić? Dopiero co przyjęłam delegację z królestwa Ralteague... - westchnęła Amelia bawiąc się złotym diademem - Kim jest ten przybysz?
- Mówi, że nazywa się Zelga...
- ZELGADIS GREYWORDS!!!
- Tak pani...
- To trzeba było tak od razu!!!
Amelia wybiegła z komnaty, pozostawiając zdezorientowanego żołnierza w błogiej nieświadomości. Czuła, że zaraz serce wyskoczy jej z piersi. "Zelgadis! Zelgadis jest w Seyruun! Jest TUTAJ!!" - myślała gorączkowo. Kiedy w końcu wybiegła na dziedziniec, ujrzała JEGO. Stał przed nią i uśmiechał się.
- ZELGADISIE!!!! - krzyknęła księżniczka rzucając się mu na szyję.
- Amelio... dusisz mnie...
- Oh, wybacz... - wydukała i puściła go. Zarumieniła się. - T... To może... chodźmy do ogrodu, dobrze?
- Dobrze Amelio.
Zelgadis z uśmiechem obserwował Amelię. Pewnie właśnie skończyła jakieś oficjalne spotkanie. Ubrana w piękną, długą suknię naprawdę wyglądała jak księżniczka, którą w końcu była. W dłoniach ściskała mały złoty diadem. Była trochę zakłopotana. Ale Zelgadis zdawał się tego nie zauważać. "Piękna jak zawsze." - pomyślał.
- Zelgadisie... Tak się cieszę, że cię widzę.
- Ja też się cieszę...
- Ja... Chciałabym cię zaprosić...
- Na twoje urodziny?
- No tak. Na moje urodziny. Są...
- Za równy tydzień o piętnastej?
- A skąd ty to u licha wiesz?
- Strażnik mi powiedział. ^_^
- Aha... No to co? Przyjdziesz?
- Czyż to nie oczywiste? Jasne że przyjdę!
Amelia uśmiechnęła się radośnie. Dawno nie śmiała się tak szczerze.
Philionel siedział na tarasie, dokładnie na tym samym, na którym tego ranka siedziała jego córka. Książę bardzo lubił to miejsce. Rozciągał się stąd widok na cały ogród zamkowy. A ogród był wspaniały. Założony przez matkę Amelii pielęgnowany był przez najlepszych ogrodników świata, pełen pięknych kwiatów, ozdobnych krzewów i drzew. Phil dojrzał w ogrodzie dwie rozmawiające postacie. "Hm... Czyżby to była Amelia? Tak, to ona! I ten chłopak... Jak mu było? Zilgedas? Zalgedis? A już wiem! Zelgadis! Ciekawe, co tu robi?"
Zelgadis był zachwycony pięknem zamkowego ogrodu.
- Jest cudowny! Doprawdy, nigdy nie widziałem tak pięknęgo ogrodu.
- Moja matka go założyła. Rzeczywiście, jest piękny...
- Ale nic nie jest tak pięknę, jak ty. ^_^ - Usłyszawszy ten jawny komplement, Amelia przybrała kolor dojrzałego buraczka.
- No co ty... Przecież ja... - stękała cicho. Zel zaśmiał się głośno.
- Oj Amelio, Amelio... Znamy się już tyle lat... Nie zamykaj oczu na fakty. Wyrosła z ciebie piękna, młoda dama.
- Ależ... - Amelia jeszcze bardziej się zaczerwieniła, jeśli to w ogóle możliwe. - Naprawdę tak sądzisz, czy tylko chcesz sprawić mi przyjemność? Powiedz prawdę, Zelgadisie. Nie rań mnie.
- Nigdy cię nie okłamałem. I teraz też nie kłamię. I nie chcę, abyś kiedykolwiek była smutna.
- Jesteś kochany. - zaśmiała się Amelia. Zelgadis wziął mały diadem z jej dłoni i założył go na jej głowę. Uśmiechnął się.
- Wyjdź za mnie.
Książę Philionel zakrztusił się herbatą.
Amelii nie dane było nacieszyć się tym pocałunkiem. Usłyszała, że ktoś zbliża się pośpiesznie w ich stronę. Oderwała się od Zelgadisa i spojrzała w stronę przybysza. Był to jej ojciec.
- Ty... ty... TY!!! Jak śmiałeś?!! Amelio, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co on mógł ci zrobić?!! Przecież mógł cię skrzywdzić, zszargać opinię, wykorzystać i jedna Pani Koszmarów wie, co jeszcze, poza tym powinnaś powiedzieć MI o nim!!!!
- Ale tato... Ja...
- Milcz! Jeszcze nie skończyłem! Poza tym to jest CHIMERA!!! - Phil nie zauważył iskier gniewu w oczach swojej córki - Jak mogłaś dać się tak zbałamucić chimerze?!
- OJCZE!!! NIE MÓW TAK NA ZELGADISA!!!
- JAK ŚMIESZ TAK SIĘ ODZYWAĆ DO OJCA!!!
- Ja go KOCHAM!
- Ty nic nie wiesz o miłości! To tylko szczeniackie zauroczenie!
- Tato, za tydzień kończę osiemnaście lat. - Amelia usiłowała mówić spokojnie.
- No i co z tego!!
- Mama miała siedemnaście lat, kiedy wzięliście ślub.
- To niczego nie dowodzi!
- Dowodzi, tylko nie chcesz otworzyć oczu na fakty.
- On jest zwykłym człowiekiem bez tytułu!
- Setki razy mogłam zginąć. I zawsze to ON ratował mi życie. Często narażając własne! Dzięki niemu dożyłam dzisiejszego dnia. CZYŻ TO NIE ŚWIADCZY O JEGO SZLACHECTWIE?!
- Zabraniam ci spotykania się z tym... Tym... Z NIM! Słyszałaś? ZABRANIAM!!!
Amelią wstrząsnęło. Przez chwilę stała w milczeniu patrząc na ojca spojrzeniem, które zabija. Zelgadis chciał coś powiedzieć, ale Amelia gestem nakazała mu milczenie.
- Przez sześć lat uczyłam się w świątyni Cephieda. Gdy miałam czternaście lat, wysyłałeś mnie w samodzielne podróże do innych państw w celach politycznych. Brałam udział w walkach z Copy Rezo, Gaavem, Fibritzo i Dark Starem. Mając piętnaście lat prowadziłam już delegacje i zajmowałam się papierami. W zeszłym roku to ja doprowadziłam do porozumienia z wrogimi krajami. Wiele widziałam w życiu, wiele przeszłam. Widziałam nie tylko śmierć matki, ale i sama byłam martwa! A za tydzień otrzymam papier świadczący o pełnoletności. Nauczyłam się sama sobie radzić. JESTEM JUŻ DOROSŁA, OJCZE! Przez całe życie robiłam wszystko dla dobra Seyruun. Rozumiem. Taki los księżniczek. Zawsze musiałam przeglądać papiery, podpisywać je, wyjeżdżać do innych królestw... Ja to rozumiem! Rozumiem, że bycie księżniczką oznacza wiele nakazów i zakazów. Ale jeśli nie wolno mi nawet kochać... To nie chcę być księżniczką. Wybacz tato, ale właśnie straciłeś następczynię tronu i córkę. Abdykuję. Zrzekam się tytułu, tronu, korony, władzy.
O d c h o d z ę.
Amelia zerwała z głowy diadem, rzuciła nim o ziemię, odwróciła się i odeszła. Philionel nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Stał niczym głaz nie zwracając uwagi ani na pytania strażników, ani na Zelgadisa biegnącego za Amą. Niczego nie widział, niczego nie słyszał. W głowie wciąż huczały mu słowa córki. Córki, której już nie miał.
- Amelio! Zaczekaj!
- O co chodzi, Zelgadisie?
- Jesteś absolutnie pewna swojej decyzji?
- Tak.
- Czy nie postępujesz zbyt pochopnie? Może wystarczyłoby pogadać z Philem...
- Posłuchaj mnie Zelgadisie. Jestem absolutnie pewna tej decyzji. Rozmowa z moim ojcem nic nie da, bo on jest niereformowalny. Żeby do niego coś dotarło, trzeba mu to postawić przed nosem, albo dać mu solidnego kopniaka. Stosuję właśnie drugą metodę. On musi POCZUĆ, żeby zrozumieć. Jeśli teraz tam wrócę i będę z nim rozmawiać, dla niego będzie to równoznaczne z przyznaniem mu racji. A ja NIGDY nie zgodzę się z nim w tej kwestii. Od początków Seyruun dziedzic tronu miał wolny wybór wybranka serca. Moja matka nie miała żadnego tytułu szlacheckiego. Zresztą kiedy tata ją poznał, była pod wpływem dość wrednej klątwy. NIBY JAK MAM SIĘ ZGODZIĆ Z TYM HIPOKRYTĄ??!!
- Rozumiem Amelio, ale od razu tak drastycznie...
- Na mojego ojca działają tylko drastyczne środki.
- Rozumiem... Ale co teraz?
- Teraz... Muszę się spakować. ^_^ W końcu nie mogę cały czas paradować w tej sukni. Zaraz wrócę, dobrze?
- Dobrze.
Amelia wróciła bardzo szybko. Ubrana była w strój podróżny, na ramieniu zawiesiła torbę. Uśmiechnęła się do Zelgadisa.
- Jestem gotowa.
- Nie miałaś żadnych kłopotów?
- Bezproblemowo! Nikt mnie nie zauważył. ^_^
- Dobra, ale co dalej?
- Hm... Dobre pytanie...
- AMELIA!!!!! ZEL!!!!!!!
- Na bogów!
W stronę Zelgadisa i Amelii biegła znana na całym świecie ruda czarodziejka znana pod wdzięcznym mianem...
- Lina! Lina Inverse! Co ty tu robisz?
- Amelio, myślałaś, że mogłabym przegapić twoją osiemnastkę?
- A gdzie Gourry? - na twarzy Liny pojawił się cień smutku.
- Jest chory. Został w gospodzie, ale martwię się o niego.
- To może byśmy go odwiedzili? - zaproponował Zel.
- Nie chciałabym wam przeszkadzać... - powiedziała cicho Lina.
- Nie martw się. Nie mamy nic szczególnego do roboty. ^_^ - odparła szybko Amelia. - Tak naprawdę, to najchętniej zniknęłabym stąd na jakiś czas. Na dłuższy czas.
- A co się stało? Ama, coś ty przeskrobała...?
Lina z zainteresowaniem słuchała opowieści Amelii. Szli w stronę gospody.
- Żartujesz? Zrzekłaś się tronu?!
- A tak. ^_^ I nie żałuję.
- Nie wierzę...
- Phil też nie wierzył. - wtrącił Zelgadis.
- Wiesz Amelio, trochę mi go żal... Potraktowałaś go dość paskudnie...
- Wiem. Też mam trochę wyrzuty sumienia... Ale co miałam zrobić? Przytaknąć? Podziękować? Są sytuacje, kiedy po prostu trzeba się postawić. Dla mnie to była właśnie taka sytuacja.
- Powiedzmy, że rozumiem. Ale co zamierzasz teraz zrobić?
- Jakoś sobie poradzę. Albo wyruszę w podróż... Albo poszukam pracy.
- Rety... Nigdy nie sądziłam, że doczekam kłótni Amelii z Philionelem.
- Wszystko się może zdarzyć... - zanuciła cicho Ama. Stanęli przed drzwiami gospody. Gdy tylko weszli, gospodarz podbiegł do Liny.
- Panienko, twój towarzysz...
- Co z nim? - spytała zaniepokojona czarodziejka.
- Gorzej. Coraz gorzej. Robiłem co w mojej mocy, ale nie widać poprawy.
- Dziękuję. Zaraz do niego pójdę. - Amelia była lekko zaskoczona. Nigdy dotąd nie widziała Liny w takim stanie. W jednej chwili wyraz twarzy czarodziejki zmienił się diametralnie. Była smutna, jakby zmęczona, zgaszona... Widać było, że bardzo się martwi chorobą Gourry'ego. Była zupełnie niepodobna do tej wiecznie roześmianej dziewczyny, którą znała Amelia. Lina zdawała się nigdy niczym nie przejmować. A teraz... Ale czy to możliwe, żeby ten wielki, twardy mężczyzna mógł być tak ciężko chory? Kiedy weszli do pokoju, Amelia zrozumiała powagę sytuacji. Gourry leżał na łóżku i łapczywie chwytał powietrze. Zaciskał dłonie na pościeli. Widać było, że bardzo cierpi. Lina podbiegła do niego z wyraźnym zaniepokojeniem malującym się na twarzy.
- Gourry! Co się stało?!
- Li... na... - wykrztusił Gourry. Zakaszlał głośno. Czarodziejka uklęknęła obok posłania i pogładziła go po głowie.
- Ci... Nie wysilaj się. Chcesz czegoś? Wody?
Szermierz potwierdził słabym ruchem głowy. Lina podała mu szklankę do ust. Pił powoli. Amelia podeszła do Gourry'ego. Położyła dłoń na jego czole. Zmarszczyła brwi w wyrazie zmartwienia.
- Ma bardzo wysoką gorączkę. Czy badał go jakiś lekarz?
- Badał. - powiedziała cicho Lina. - Jakieś problemy z płucami. Nie mam pojęcia, o co tak naprawdę chodzi. Dał nam jakieś leki, ale to nic nie pomaga. Jeśli tak dalej pójdzie, to on... - Przełknęła ślinę - on może umrzeć. Ja nie chcę... Nie chcę go stracić Amelio.
Po policzkach Liny popłynęły łzy. Amelia położyła dłonie na jej ramionach. Zamyśliła się. W komnacie zapanowała cisza. Słychać było tylko cichy szloch Liny i głośny oddech Gourry'ego.
- Jestem mistrzynią czarnej magii. - powiedziała cicho Lina. - Ale co mi dały te wszystkie zaklęcia, na co mi one, skoro nie mogę pomóc człowiekowi, którego kocham? Nie umiem leczyć chorób. Ja nie przeżyję, jeśli on umrze. Ja nie mogę bez niego żyć!
- Lina... - powiedziała po chwili milczenia Amelia - Ja... Ja mogę spróbować... - Czarodziejka odwróciła się gwałtownie. W jej zapuchniętych oczach pojawiła się nadzieja.
- Umiesz leczyć choroby?
- Ja... Uczyłam się tego w świątyni... Ale nie wiem, czy mi się uda. To bardzo trudne zaklęcie, a i choroba jest bardzo ciężka. Szkoda, że nie ma tu Sylpheel, ona poradziłaby sobie w try miga! Nie próbowałaś wezwać wykwalifikowanego uzdrowiciela?
- Próbowałam. Jedyny dostępny sam jest chory. A sam siebie nie umie uzdrowić. Amelio, proszę...
- Nie musisz mnie prosić Lina. Spróbuję. Zelgadisie, przynieś proszę dwie białe świece.
- Już się robi.
- A ty Lina... trzymaj go. Mocno.
- Czy... czy to może mu jakoś zagrozić?
- Nie. Ale może boleć. A w jego przypadku... Myślę, że na pewno będzie boleć.
- Nie ma innego sposobu?
- Inne zaklęcie nie zadziała na tak poważną chorobę. Nawet Ressurection. To jest najsilniejsze, ale powoduje ból. Mogę tylko obiecać, że zrobię co w mojej mocy, aby go uleczyć. Naprawdę, nie znam innego sposobu.
- Ufam ci, Amelio.
Zelgadis zapalił świece i ustawił je przy wezgłowiu łóżka.
- Co mam robić?
- Ty też go przytrzymaj.
- Dobrze.
- I... trzymajcie kciuki.
Amelia przełknęła ślinę. W myślach jeszcze raz powtórzyła formułę zaklęcia. Po dłuższej chwili uklęknęła i wyciągnęła dłonie nad głową Gourry'ego.
- Cephiedzie, który sprawujesz pieczę nad tym światem...
Amelia wykonywała jakieś skomplikowane gesty. Płomienie świec powiększyły się.
- Który śpisz zaklęty w świętym ogniu...
Napełnij tego człowieka swoim tchnieniem...
I pozwól mu żyć...
Gourry zaczął krzyczeć i rzucać się. Lina i Zel ledwo go utrzymali. Ruchy dłoni Amelii stawały się coraz szybsze i bardziej skomplikowane.
- Użycz swej mocy swej niegodnej służce...
I ześlij nań uzdrowienie...
Na czole Amelii pojawiły się krople potu. Gourry krzyczał coraz bardziej.
- Przez dłonie tobie poświęconej...
HEALING!
Światło oślepiło ich. Przez dobrych kilka sekund nie mogli nic dojrzeć. Dopiero po chwili wszystko wróciło do normy.
- Gourry! - Lina pochyliła się nad szermierzem. I nagle na jej twarzy pojawił się radosny uśmiech. - On... Oddycha swobodnie. I gorączka spadła! Amelia jesteś wielka!! - W oczach czarodziejki znowu pojawiły się łzy, tym razem szczęścia. Amelia uśmiechnęła się słabo. I straciła przytomność.
Gdy otworzyła oczy, był już wieczór. Jak przez mgłę zobaczyła nad sobą twarz mężczyzny.
- Amelio? Jak się czujesz?
- ...Jestem w raju...
- Bredzisz... -_-
- Ze... Zelgadis?
- Tak, to ja. Jak się czujesz? - spytał z uśmiechem kładąc jej świeży kompres na czole.
- Tragicznie. Co z Gourry'm?
- Lepiej. Gorączka spadła i oddycha już swobodniej. Lina się nim zajmuje. Ale pewnie niedługo wpadnie ci podziękować.
- O bogowie... Więc się udało?
- Tak. Jesteś wielka. Tylko co się TOBIE stało?
- To zaklęcie... Jest bardzo trudne... Poza tym nieznany wysiłek... takie zużycie mocy jest bardzo wyczerpujące dla organizmu. Gdy pierwszy raz użyłam tego zaklęcia straciłam przytomność na trzy dni, a potem za każdym razem puszczałam krew z nosa. Ale... i tak jest nieźle.
- Amelia!!
Wypowiedź Amelii przerwało głośne trzaśnięcie drzwiami. Uradowana Lina podbiegła do dziewczyny.
- On żyje, rozumiesz? Będzie żył!! Jest zdrowy!! - krzyczała czarodziejka. Prawie płakała ze szczęścia. - Lekarz mi powiedział!
- Świetnie. Tylko... Nie krzycz tak, dobrze? Trochę... głowa mnie boli.
- Rozumiem. To może... ja cię zostawię... żebyś mogła odpocząć...
- Dobra... Chętnie odpocznę... Czuję się beznadziejnie...
- No to do zobaczenia... - Lina ruszyła w stronę wyjścia. Tuż przed drzwiami zatrzymała się. Odwróciła się w stronę Amelii i Zela. Uśmiechnęła się wesoło. - ... i dziękuję.
Ciąg dalszy nastąpi!! Już następnego dnia!
Fajne? Fajne? Fajne? Pochwały (mam nadzieję, że tak) i bluzgi (mam nadzieję, że nie) proszę słać pod maila Mai_chan_13@poczta.onet.pl.
Mai-chan.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.