Opowiadanie
* * *
Festiwal
Autor: | Miya-chan |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy |
Dodany: | 2005-07-11 22:44:59 |
Aktualizowany: | 2005-07-11 22:44:59 |
Soczystą zielenią traw daje o sobie znać początek lata. Kwiaty wybuchają nasyconymi barwami.
Czerwienią się maki, czerwieni się zachodzące słońce i czerwienią się wstęgi powiewające nad podwyższeniem, wokół którego zbiera się ucieszony tłum. Na twarzach zebranych dominuje wyraz ekscytacji i oczekiwania. Niektórzy mają spiczaste uszy.
Muzycy stroją instrumenty, na honorowym miejscu zasiada dwoje pięknych i szlachetnych. Jeden z nich protestował wcześniej przeciw takiemu wywyższaniu, ale został zakrzyczany. Trudno. Przynajmniej ma lepszy widok. Nieco dalej, pod czarnym baldachimem siedzi jeszcze ktoś, kogo skrywa cień...
Wreszcie na podwyższenie - scenę? - wchodzą tancerze w barwnych strojach, z kwiatami we włosach. W dłoniach trzymają długie wstęgi, które szarpie wiatr. Orkiestra wreszcie gra... Powoli, cichutko. Muzyka zlewa się w jedno z płatkami maków i z duszami tancerzy. Coraz głośniej - i ruszają w pełen gracji pląs. Coraz szybciej - i wydaje się, że razem z muzyką rośnie siła wiatru, który pląsa razem z nimi. Tańczą dokoła sceny, świetnie znają kroki. Gdyby ktoś choć raz się pomylił, zapanowałby chaos i skończyłby się świat.
Tak przynajmniej oni uważają.
Rytm staje się coraz mocniejszy, melodia coraz głośniejsza, ostrzejsza. Taniec coraz szybszy. Nie, zaraz... To już nie taniec, to obłęd! Tak samo jak muzyka. Jakby w pewnej chwili każdy zaczął grać tylko dla siebie, próbując zagłuszyć resztę orkiestry. Tancerze wirują na scenie, nie gubiąc się w tym zgiełku, a nawet więcej - dopiero w nim się odnajdując. Czy ich ruchy są spontaniczne, czy perfekcyjnie wyćwiczone? Czy w ogóle jest możliwe wyćwiczenie szaleństwa?
Nagle muzyka się urywa, gaśnie jak zdmuchnięta świeca. Dokładnie w tym momencie tancerze jednocześnie zeskakują ze sceny... Nie, nie jednocześnie. Zostaje dziewczyna o rudych włosach i rozgląda się zdezorientowana. Ale nie ma czasu by zrobić choć krok, bo podchodzi do niej kilka osób w czarnych kostiumach, z zakrytymi twarzami, ludzie cienia, anonimowi ludzie. Zarzucają na nią płachtę barwy krwi. Wkładają jej na głowę o wiele za dużą maskę o wykrzywionych ustach i grzywie jak płomienie. A na ręce szponiaste rękawice. Już nie ma rudowłosej dziewczyny - jest straszliwa bestia.
Orkiestra podejmuje grę tam, gdzie urwała. Tancerze wracają na scenę, ale to już nie jest scena, tak jak stojąca pośrodku istota nie jest już śliczną dziewczyną. Podbiega do nich, a raczej sunie po kamiennej płycie, ale skutecznie zagradzają drogę, smagają wstęgami i tańczą, tańczą, tańczą... Jedno doskonałe salto i na podwyższeniu - arenie - pojawia się ktoś nowy. Także kobieta, w zielonym kaftanie z wyhaftowanymi runami. W skrywającym twarz kapeluszu z wielkim piórem. Z cienką, ale niebezpieczną szpadą w dłoni.
Potwór widzi przeciwniczkę i rusza w jej kierunku, ale ta odskakuje, akrobatycznymi ruchami dorównując, a nawet przewyższając tańczących. Jej uniki wprawiają bestię w konsternację. A może nie? Może tylko zastanawia się kiedy uderzyć?
Taniec trwa. Dwie siły zwierają się w boju.
Wreszcie muzyka milknie ponownie, tym razem już na dobre. Zwyciężczyni odsłania twarz.
Tłum stoi w ciszy.
Cykl się urywa...
Ale światy trwają dalej.
Rozdział pierwszy: FESTIWAL.
Thaedrion VrAŠmineleth szedł szybkim, niespokojnym krokiem przez korytarze leśnej siedziby aż trafił tam, dokąd chciał. Biblioteka ciągle była w takim stanie, w jakim ją zostawił... No, może w odrobinę lepszym. To zdecydowanie nie było zajęcie dla jednej osoby, ale skoro akurat ta osoba zadarła z Brielle w dzień Przesilenia... W tej chwili siedziała wygodnie na stole obok sterty książek, z nosem w jednej z nich.
- Deidre - powiedział kapłan trochę ostrzej niż zamierzał.
Przyłapana mroczna elfka podskoczyła, omal przy tym nie spadając ze stołu, ale kiedy zobaczyła, że to tylko Thaedrion, odetchnęła z ulgą.
- Tę robotę powinien wziąć Sanear - rzekła konspiracyjnym szeptem - Albo wiesz kto? Sodrisel. Tak by wymusztrowała te księgi, że same z przerażeniem poukładałyby się na półkach.
- Ale dostało się tobie, a tymczasem co robisz?
- Czytam - odparła niezmieszana - Czytam o tej waszej symbolice Letniego Przesilenia. Nie byłam na festiwalu, więc chociaż czytam. A w sumie potańczyłabym sobie...
- No właśnie - wszedł jej w słowo Thaedrion - O festiwalu chciałem porozmawiać.
- O? - Deidre usadowiła się wygodniej na stole.
- Ty wysłałaś Pacolyn na Taniec Drzew?
- A co, dobrze tańczyła? - ucieszyła się mroczna elfka.
- Świetnie, tylko refleks powinna poćwiczyć - westchnął kapłan - To ona została Bestią.
- To chyba Piękną i Bestią w jednym, co?
- I wygrała.
- Poważnie?! - Deidre znów ledwo utrzymała się na stole - Będę jej musiała pogratulować!
Thaedrion przewrócił oczami, po czym zdjął stertę książek z najbliższego krzesła i usiadł.
- Nie rozumiesz? Bestia wygrała! - podjął zmęczonym głosem - A przecież Fearn powinien ją zwyciężyć, zgodnie z tradycją!
- Tak tak, słońce zwyciężające mrok, znam tę śpiewkę - mruknęła dziewczyna - Ale to przecież tylko zabawa. Świat się przez to nie skończy.
- Deidre - zabrzmiało pytanie tak ciche, że ledwo uchwyciła jego sens - Czy Pacolyn w ogóle zna legendę o Fearnie?
Na te słowa fuknęła jak rozzłoszczona kotka.
- A dlaczego mnie pytasz? Co to, ja jestem od opowiadania waszych legend nowo przybyłym?! Mogłeś sam. Mogła też Brielle, albo choćby Lyr.
- Lyr pochodzi z twojego ludu, a jest bardziej otrzaskany w naszych legendach niż ja - odparował Thaedrion - Ale to ty ciągle porywałaś Pacolyn z zasięgu naszego wzroku, więc nie było kiedy...
Zamilkł, wzdychając i zwieszając smętnie głowę.
- Hej - Deidre spojrzała na niego z ukosa - Nie sądziłam, że kapłan Najwyższej Mocy będzie tak zażarcie bronił obrządku, jakby na to nie patrzeć, pogańskiego.
- Ja też nie - wzruszył ramionami - Ale to przecież nie sprawa religii.
- No to czego? Może w końcu pozwolisz mi zrozumieć?
- A przypomnij sobie, kto w tym roku został wybrany by wystąpić jako Fearn.
W oczach mrocznej elfki zapaliła się iskierka olśnienia... I tym razem już wylądowała na podłodze.
- O szlag - jęknęła - ThA!ena.
Pozostało mu tylko markotnie pokiwać głową.
- Może jestem głupia - w słowach rudowłosej półelfki zabrzmiała kpiąca nuta - Ale jeśli się z góry zakłada, że musi się przegrać, to po co w ogóle walczyć?
Deidre syknęła cicho, ale spojrzała na koleżankę nie bez podziwu. Nikt nie odzywał się w ten sposób do przedstawicieli starszych pokoleń. Co prawda Brielle w żadnym razie nie wyglądała staro, ale nosiła powłóczyste suknie, starannie fryzowała włosy i w ogóle dbała o konwenanse, choć świat wokół niej szedł naprzód.
- Pozwól, że ci wyjaśnię, moja droga - odezwała się aksamitnym głosem - że ta walka była zaledwie symboliczna. Czy nigdy nie świętowałaś przed przybyciem tutaj?
Mroczna elfka syknęła ponownie, teraz już głośniej. I zawtórował jej Thaedrion.
- Przed przybyciem tutaj - uśmiechnęła się niewinnie rudowłosa - walczyłam. I wygrywałam, w przeciwnym razie już dawno zostałabym zabita.
Mówiła to lekko, ale Deidre i Thaedrion wiedzieli ile goryczy kryje się za jej słowami. Przez ostatnie dwa miesiące otworzyła się na tyle jedynie przed nimi, dlatego byli trochę zdziwieni, że zdecydowała się jeszcze komuś opowiedzieć o swojej przeszłości.
Przynajmniej tej, którą pamiętała.
Ale cóż, Brielle to Brielle. Swego rodzaju opiekunka domowego ogniska. Ona powinna wiedzieć.
Teraz spojrzała na Pacolyn ze współczuciem i skinęła głową, przyjmując jej słowa do wiadomości.
- Kiedy Bestia Mroku zstąpiła na świat, zgasło słońce, a mroźny wiatr sprowadził chłód na ziemię i serca - podjęła - Ale znalazł się ktoś, kto rzucił jej wyzwanie. Fearn, leśny elf. Jeden z nielicznych, którzy nie zdążyli jeszcze pogrążyć się w lęku lub otępieniu.
- Leśny elf, a ubierał się jak pajac - prychnęła rudowłosa - Chyba, że to też jest symboliczne.
- Właściwie tak - Brielle pozwoliła sobie na nikły uśmiech - W każdym razie od tamtej pory co roku odgrywa się tamtą walkę, żeby odegnać lęki i złe moce. Dlatego wybraliśmy porę Letniego Przesilenia, zwycięstwa dnia nad nocą.
- Ale noc jest piękna! - zaprotestowała Deidre - Poza tym nie powiesz chyba, że rok w rok Bestia się grzecznie kładzie na łopatki! Czy dzisiaj pierwszy raz przegrała?
- Nie, drugi - odpowiedział Thaedrion - Ale to się stało, gdy mnie tu jeszcze nie było. Nawet Sodrisel była dopiero od paru miesięcy.
- Naprawdę nie rozumiem dlaczego traktujecie naszą panią kapitan jak jakiś zabytek - tym razem Brielle starała się zdusić uśmiech.
- Bo takich jak ona już by się w światach nie znalazło - zachichotała mroczna elfka - No ale co z tą Bestią?
- Elf, któremu przypadła ta niewdzięczna rola, był jeszcze młodziutki i piekielnie ambitny... Kiedy tylko zobaczył przeciwnika, a raczej przeciwniczkę, niepomny na nic zaatakował i szybko zepchnął ją ze sceny.
- I co? Wywołał tym jakąś katastrofę? - Pacolyn zmarszczyła brwi w dziecinnym naburmuszeniu.
- Biorąc pod uwagę, że kiedy dorósł, zaczął nosić się jak fircyk i został Strażnikiem Pieczęci - odrzekł ponuro Thaedrion - niektórzy do tej pory uważają jego zwycięstwo za najgorszą wróżbę z możliwych.
Deidre, gdy doszło do niej, o kim mowa, przewróciła się ze śmiechu. Ale Brielle nagle przyszło coś do głowy i spojrzała na Pacolyn z... Nie, to nie mógł być lęk. Nie w jej przypadku. Raczej zmieszanie, choć i ono mogło dziwić.
- To, co mówiłaś o swojej przeszłości - zaczęła powoli - Chyba nie powiesz, że byłaś gotowa zabić ThA!enę?
Półelfka skuliła się, jakby chciała się osłonić przed uderzeniem bata. Jej twarz momentalnie ściągnęła się w wyrazie bólu.
- Wybrałam pozostanie tutaj, żeby nie musieć już zabijać - szepnęła - Nawet mając ku temu tak idealną okazję.
Powiedziawszy to opuściła pokój, powstrzymując się by nie wypaść z niego biegiem. Delikatnie zamknęła za sobą drzwi.
- Chciałaś zyskać sobie jej zaufanie, cioteczko, a chyba je nadszarpnęłaś - stwierdził Thaedrion - Warto było?
- Ty i ThA!ena jesteście moją jedyną rodziną - przypomniała Brielle - Muszę was pilnować.
Kapłan Najwyższej Mocy machnął tylko ręką, przekonany, że po nim nie płakałaby tak jak po ThA!enie.
Nad miastem i lasem zaczęły zbierać się chmury. Zerwał się wiatr.
Komnatę oświetlało tylko słabe światło świec ustawionych dokoła Pieczęci. Ale nawet gdyby nie płonęły, długowłosa postać i tak odcinałaby się na mrocznym tle jeszcze głębszą czernią. Kilka cichych kroków przybliżyło intruza do celu - do ściany, na której wisiała pusta ozdobna rama. Patrzył na nią przez chwilę, aż wreszcie ostrym głosem powiedział kilka słów...
Nic się nie stało. Taka sama cisza jak przedtem.
Mężczyzna zmarszczył brwi i podszedł bliżej, za blisko.
- Czy myślisz, że padnę przed tobą na kolana?! - syknął, wyciągając rękę - Odpowiedz!!
Zaszumiało i coś pojawiło się wewnątrz. Jakby kręgi na wodzie po rzuconym kamieniu. Zachęcony, a może zniechęcony, chwycił ramę w obie dłonie, ale wtedy wystrzelił ku niemu strumień ognia. Ledwo odskoczył.
- Nie myśl sobie, że... - zaczął, gdy nagle dobiegł go odgłos otwieranych drzwi.
- Co tu robisz?!
Poznał ten głos, dlatego odwrócił się bardzo powoli, by jego właścicielka nie przywitała go ogłuszającym ciosem.
- Przyszedłem się przywitać - odpowiedział - Tylko że chyba wybrałem złą porę.
- Lyr? - elfka w kolczudze z niedowierzaniem przechyliła głowę na bok - Dlaczego nie dałeś znać, że wracasz?
- Lubię niespodzianki - uśmiechnął się lekko - Wszyscy pewnie świętują Przesilenie? Całkiem o nim zapomniałem. Kiedy w końcu i ty wybierzesz się na festiwal?
- I kto to mówi - wtrącił się ktoś ze śmiechem i w komnacie zapaliło się światło.
Sodrisel szybko okręciła się na pięcie, odgarniając z twarzy ciemne loki.
- Nie powinieneś przypadkiem pilnować czasem tego miejsca? - zapytała ostro.
Nowo przybyły odrzucił do tyłu rudobrązowy warkocz i podszedł do mrocznego elfa, ostentacyjnie ignorując kobietę.
- Witaj z powrotem, Lyr - uśmiechnął się - Od razu się robi bezpieczniej, gdy jesteś na miejscu.
- Dzięki... Ja też się cieszę, że już jestem.
- Więc po co w ogóle wyjeżdżałeś? - weszła mu w słowo Sodrisel - Poza tym... To trochę dziwne, że Strażnik nie czuje się bezpiecznie.
Mężczyzna z warkoczem udał, że nie słyszał jej uwagi.
- To jak, może przejdziesz się ze mną do miasta? - kontynuował - Co prawda już po Tańcu Drzew, ale festiwal ciągle trwa.
Lyr skinął głową i obaj opuścili pomieszczenie. Jeszcze na progu jego towarzysz przystanął, wystudiowanym ruchem poprawiając szal koloru wodorostów.
- I tym razem zamknę drzwi na klucz - rzucił głośno w przestrzeń.
Zanim zrobił jakikolwiek ruch, kapitan straży wypadła z komnaty jak burza i minęła go z wściekłością na twarzy.
Neanril krzyczał z bólu, będąc na granicy jawy i snu. Oczy miał szeroko otwarte, ale nie widział nic i nikogo w swoim otoczeniu, nie słyszał wołającego go ze strachem głosu, tylko czuł, czuł, czuł...
- PRZESTAAAAAAAAAAŃ!!!
...Aż poczuł mocny policzek, który przywrócił go do rzeczywistości.
- Kto ma przestać? - usłyszał i zobaczył nad sobą twarz delikatną niczym u woskowej lalki. Być może do tej twarzy nie pasowały króciutko ostrzyżone włosy - z wyjątkiem tej strzechy na czubku głowy - ale w innej fryzurze jej sobie po prostu nie wyobrażał.
- Nie wiem - powiedział jeszcze nie do końca przytomnie i opadł na poduszkę. Przestrach w oczach dziewczyny natychmiast zastąpiło rozdrażnienie.
- No jasne - parsknęła - Znowu się nawdychałeś, co?! Kiedyś w końcu przedawkujesz, żeby nie było, że cię nie ostrzegałam!
- I to mówi osóbka, która "zawsze marzyła by zgłębić sekrety szamanizmu"? - Neanrilowi udało się słabo uśmiechnąć.
- O tak, zdecydowanie ci gorzej - dziewczyna otarła mu spocone czoło - Zimny okład by ci się przydał. Nie masz gorączki przypadkiem?
- Nie mam gorączki ani nie jestem po kadzidłach - westchnął, chwytając ją za rękę - Lepiej byś uchyliła okno.
- Wreszcie jakieś rozsądne słowa z twojej strony - skomentowała, po czym podniosła rolety i otworzyła okno na oścież, pozwalając słabnącym promieniom słońca i świeżemu powietrzu wpaść do pokoju. W pierwszej chwili Neanril mocno zacisnął powieki, ale nie potrzebował wiele czasu by przyzwyczaić wzrok do światła.
- Wyszedłbyś stąd przynajmniej dziś - odezwała się dziewczyna - Pamiętasz chyba, że jest festiwal. Nawet pogorszenie pogody nie odrywa nikogo od zabawy.
- Wiem - skinął głową.
- Ludzkie dzieci biegają w kolorowych maskach i puszczają latawce. Smutne to takie.
- Na pewno nie.
- Tak - uparła się - I złowieszcze.
- Nie - potargał jeszcze bardziej kępkę jej jasnych włosów - A ty zrzędzisz jak stara baba. Jak co roku zresztą.
Spojrzała na niego przenikliwie i powiodła paznokciem po wzorach na jego twarzy, jakby chciała je rozdrapać.
- Bo jest smutno - powtórzyła, wpadając w dziecinny ton - Pamiętasz jeszcze Larę?
Zamiast odpowiedzieć, Neanril uchylił się od jej dłoni i przysunął się bliżej okna. Wziął głęboki wdech, wpatrzony w przeszłość.
- I jak co roku - rzekł w końcu - rewelacyjnie poprawiasz mi humor, malutka.
- Nie nazywaj mnie tak.
Deidre biegła coraz głębiej w las. Nie spodziewała się żeby Pacolyn wróciła do miasta, a nigdzie w siedzibie nie było po niej śladu. Tylko że las był wielki. Za wielki i zdecydowanie za ciemny, zwłaszcza w taką pogodę. Elfka zastygła w bezruchu, słysząc daleki pomruk grzmotu.
- Jeśli zmoknę zanim cię znajdę - burknęła pod nosem - masz u mnie wielkie lanie.
Po czym jej irytacja wzrosła, bo przypomniała sobie, że nie skończyła porządków w bibliotece.
- I lepiej dla ciebie żebyś się znalazła zanim ja oberwę od Brielle.
a reszta....
Ciag dalszy by sie przydał... oj przydał...
Mnie też boli. A tymczasem mam gupi zastój.
*kopie zastój*
A gdzie ciąg dalszy? T_T
Boli mnie straszliwie brak ciągu dalszego, bo zapowiada się ciekawie... A i stylowo jest niezgorzej. Tylko naprawdę brakuje dalszego ciągu...