Opowiadanie
Podarunek Chaosu
Podarunek Chaosu
Autor: | Serika |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Fantasy, Komedia, Przygodowe |
Dodany: | 2005-07-11 23:18:39 |
Aktualizowany: | 2005-07-11 23:18:39 |
To mój pierwszy i w sumie jedyny fik, który pisałam mniej-więcej na serio, jeden z dwóch w ogóle istniejących. Powstał jakieś trzy lata temu, na świąteczny konkurs Wszechbiblii - i to było naprawdę bardzo, bardzo dawno temu! Tak dawno, że niedawno go przejrzałam i włos mi się na głowie zjeżył, że mogłam napisać coś tak potwornie kulejącego pod względem stylistyki. O treści nawet nie wspominając... A, i oczywiście moja prywatna Mary Sue w roli głównej - czujcie się ostrzeżeni!
Ale ponieważ kilka sępów *morderczy wzrok* nie dawało mi spokoju, wrzucam tutaj. I ogłaszam, że zapominam o nim na zawsze. Cieszcie się, potwory przebrzydłe - i tak Wam tego nie daruję!
PODARUNEK CHAOSU
Morze barw, wirujących, kłębiących się wokół siebie, oplatających się... Niekończąca się przestrzeń wypełniona przez wszystko i nic. I umysł ogarniający to trwające wiecznie, lecz nigdy nie istniejące miejsce, gdzie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość stanowią jeden moment. Znudzony. Znużony otaczającym go ruchem, będącym zarazem bezruchem. Potrzebujący odmiany...
Myśli Pani Koszmarów, chaotyczne jak sama jej istota, wędrują ku ulubionemu z jej światów.
moje naczynie...
mój eksperyment...
Shabranigdo...
ruda czarodziejka...
rozbawienie...
nieudany, lecz udany...
niepokój...
Ceiphied...
wkrótce Gwiazdka...
ta, która miała nim władać...
KIRIAN...
Tak!!!
O, tak... To miał być jedyny ze światów władany przez istotę podobną do Matki Wszechrzeczy. Łączącą w sobie istotę Dobra i Zła. Kirian... Tą, która odrzuciła łaskę Bogini i ofiarowaną jej władzę. Jedyną, która odważyła się sprzeciwić jej planom. Świat nie może być pozostawiony samemu sobie. Stworzenie Shabranigdo i Ceiphieda było koniecznością...
Bogini już wie, co zrobić. Większość z milionów jej osobowości zgadza się ze sobą. Nieudany eksperyment wciąż można wykorzystać. Nikt nie potrafi rozbawić jej tak, jak inna istota czystego chaosu...
przybądź...
natychmiast...
zadanie...
nuda...
tutaj...
W otchłani Morza Chaosu materializuje się nieduża figurka, niemal niewidoczna w plątaninie figur i barw. Kształt przypominająca małą, ludzką dziewczynkę.
rozbawienie...
jeszcze tylko skrzydełka i łuk...
śmiech...
absurdalna forma...
byłby amorek...
śmiech...
rozdrażnienie...
śmiech...
Na twarzy dziewczynki pojawia się nieco sarkastyczny uśmieszek.
- Nie podoba ci się moja forma, co, mamuśka? Może jeszcze parę tysięcy lat, a się przyzwyczaisz...
wróć...
rządź...
nie mogę ingerować...
chcę...
nuda...
Dziewczynka chichocze.
- A co, Shabby i Ceiphy już ci się znudzili? To może nie trzeba było pozwalać, żeby posiekali się na kawałki? Dobrze wiesz, że nie wkopiesz mnie w rządzenie czymkolwiek. Żadna zabawa - siedzieć na tyłku i wydawać rozkazy idiotom.
nie...
nuda...
pobaw się...
nuda...
chcę zobaczyć...
daj to...
prezent...
nuda...
fragment mnie...
daj jej...
zabawa...
Przed dzieckiem pojawia się jakiś przedmiot. Lśniący złocistym blaskiem kamień. Mała przygląda mu się. Na jej twarzy pojawia się wyraz zrozumienia.
- To dla tej rudej wariatki, która ostatnio rozwaliła mi domek? Skąd wiedziałam... - śmieje się.
- Dostarczę jej ten kamyczek. I możesz mi wierzyć, że mam zamiar się przy tym naprawdę dobrze bawić. I wiesz co? Jak chciałaś amorka - to proszę bardzo. Da się załatwić! Wystarczy poprosić.
cierpliwość...
rozdrażnienie...
nie nadużywaj...
baw się...
nadzieja...
dobra zabawa...
Ręka dziewczynki zaciska się na klejnocie. Na twarzy pojawia się triumfalny, nieco złośliwy uśmieszek.
- Dobra, mamuśka, ja spadam, zanim wciśniesz mi berło tego czy tamtego świata. I uważaj, bo będziesz tu siedziała sama do końca świata, nudząc się jak mops! Życz mi powodzenia! Pa!
Figurka dziewczynki obraca się na pięcie, machając na do widzenia w kierunku największego kłębowiska wszechrzeczy. Znika.
chcę zobaczyć...
powodzenia...
baw się...
chcę zobaczyć...
23 grudnia
Mała wiewióreczka miała wyjątkową ochotę komuś dokuczyć. Robiło się zimno. Nie chciała jeszcze zapadać w sen zimowy, choć wiedziała, ze wszystkie jej koleżanki już dawno urządziły sobie wygodne, cieplutkie dziuple. Jeszcze trochę się pobawi... Ach, jaki wybór! Droga wiodąca przez przedmieścia Saillune od dawna nie była tak zatłoczona... W kogo by tak rzucić tym żołędziem? Może w tego woźnicę? Eeee, nie... Ten rudy, długowłosy chłopak będzie najlepszym celem. Hehe, ale się wkurzy! Nie, zaraz, to chyba dziewczyna... Nieważne! Byle tylko nie trafić w idącego obok blondyna... Taki duży, jeszcze odda... Cel, pal!
Lina Inverse, samozwańcza piękność i geniusz magii w jednym, usłyszała ciche "stuk!" i poczuła że coś uderzyło ją w głowę. I to całkiem mocno. Twarz czarodziejki wykrzywił grymas wściekłości. Niewiele myśląc, wycelowała formującą się w jej dłoni kulę ognia dokładnie tam, skąd nadleciał pocisk - w najbliższe drzewo.
- Ktoś ośmielił się mnie zaatakować - mruknęła pod nosem. - Mnie! Ale zapłacił za to... O tak, nie daruję!!!
- Pewnie żołądź spadł z drzewa, a ty od razu się wściekasz... Daj spokój... Przecież to jeszcze nie powód, żeby niszczyć takie ładne drzewko - powiedział jej towarzysz, przyglądając się osmolonemu kikutowi pnia, jedynej pamiątce po pięknym niegdyś dębie.
- Gourry, ile razy mam ci powtarzać, żebyś się w końcu ZAMKNĄŁ?! - wydarła się czarodziejka. - Nic nie rozumiesz, więc przynajmniej mnie nie denerwuj!
- Przecież ty też nic nie rozumiesz, Lino...
- A jak można to zrozumieć? Zniknęły! Po prostu zniknęły! Jeszcze wieczorem miałam je na sobie! A nikt, powtarzam, NIKT, nie mógł wejść do mojego pokoju! Zupełnie, jakby moje talizmany postanowiły iść sobie na spacer...
- Ja się tak nie wściekałem, kiedy straciłem swój miecz... A to była pamiątka rodzinna...
- No to co? Miecz to miecz! Oddałeś jeden, znalazłeś inny... A moje talizmany były jedyne w swoim rodzaju... Nigdy już ich nie zobaczę! - Lina wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać.
- Lina, patrz, przydrożna karczma, może coś zjemy? - zasugerował szermierz. Dziewczyna nawet nie spojrzała na budynek.
Gourry nie lubił, gdy czarodziejka była w takim nastroju. I nie wiedział, jak ją pocieszyć. Nie zareagowała nawet na zapach jedzenia. Dziwne... Zwykle to pomagało, ale najwidoczniej utrata talizmanów to nie był "zwykły dół". I pewnie nie chodziło o "ten czas w miesiącu"... Nie, chyba nie - zdecydował. Czarować mogła, i to równie dobrze, jak zwykle. Zdesperowany, postanowił podjąć jeszcze jedną próbę pocieszenia przyjaciółki.
- Lina?
- Czego znowu chcesz?
- Tak sobie pomyślałem... Zawsze chciałaś, żebym dał ci mój Miecz Światła. Może chciałabyś, żebym dał ci ten? Znajdę sobie jakiś inny. No, weź! - powiedział, odpinając od pasa broń.
- Idiota! Sądzisz, że zadowoli mnie jakiś głupi miecz?! Zejdź mi z oczu!
- Ale...
- Żadnego ale! Mam dosyć! Ja skręcam w prawo, ty w lewo! W lewo, to znaczy TAM, debilu! Do pałacu i tak trafisz.
Lina nawet nie obejrzała się za siebie. Gourry westchnął cicho. Wiedział, że nic nie jest w stanie poradzić na humory czarodziejki. Co złego było w tym mieczu? Przyjrzał mu się po raz kolejny. Znaleziona w jaskini kolejnych spacyfikowanych bandytów broń była prawdziwym dziełem sztuki. Ostrze zdobiły wymyślne runy - ciekawe, czy coś oznaczały? - a rękojeść... W rękojeść miecza mógł wpatrywać się godzinami. Zdobiona niebieskimi kamieniami - jak one się nazywały? - i uformowana w fantazyjne wzory, była po prostu piękna. Efekt psuła jedynie pochwa - stara i byle jaka. Jaka szkoda, że znaleźli jedynie miecz... Z pewnością stanowiłaby idealne dopełnienie doskonałości broni. Trudno.
Lina była naprawdę wściekła. Wściekła, wściekła, wściekła... Najchętniej puściłaby porządny Dragon Slave w to cholerne miasto. Głupia Amelia... To jej całe gadanie o świętach, radości, spotykaniu się przyjaciół... Może, gdyby nie wyprawa do Saillune, wciąż miałaby talizmany? Idąc kopnęła leżący na drodze kamień i cicho zaklęła. W kilku językach. Księżniczka pewnie znowu zacznie paplać o pięknie życia i tym podobnych pierdołach... Albo, co jeszcze gorsze, o tym, jakie to święta są cudowne. Prezenty, choinka, gadające zwierzęta, spełnianie życzeń. Co za idiotyczna legenda! Ciekawe, kto mógł wymyślić taki absurd - tego jednego, jedynego dnia Los może spełnić najskrytsze życzenia tych, którzy na to zasłużą... Bzdura!
Najgorsze było to, że przez Gourriego miała teraz wyrzuty sumienia. W sumie to przecież nie jego wina... Chyba naprawdę chciał ją pocieszyć, a ona zachowała się okropnie.
- Dosyć tego! - zdecydowała. - Nie będę przejmować się głupotami. Idę coś zjeść!!!
Nieszczęsny szef kuchni nie widział czegoś takiego w całej swojej, długiej karierze. Gdzie ta dziewczyna to wszystko mieści? No, na pewno nie w klatce piersiowej... Uśmiechnął się pod sumiastym wąsem - nic tak nie poprawia humoru, jak złośliwa uwaga! Od razu lepiej!
Lina tymczasem pochłaniała kolejną porcję w błogiej nieświadomości tego, co działo się w głowie niemal nie nadążającego za jej apetytem kucharza. Każdy, kto kiedykolwiek widział słynnego geniusza magii (TM^^) w akcji (przepraszam - przy stole) zauważyłby jednak, że coś się nie zgadza.
- Z tym jedzeniem jest coś nie tak... - pomyślała Lina. - Nie smakuje mi. Zupełnie mi nie smakuje... A przecież to całkiem przyzwoite jedzenie!
Odruchowo zagarnęła do siebie talerz z pieczenią, osłaniając go przed wyciągającą się po niego ręką... Nie, zaraz! Przecież jem SAMA! - przypomniała sobie. Wreszcie miała wszystko dla siebie i nikt nie mógł zadać idiotycznego pytania, nikt nie mógł zabrać jej ostatniego kawałka kurczaka...
- A właśnie, chcesz trochę?
No, nie! Nie widziała go od godziny, a już zaczyna rozmawiać z powietrzem... Wszystko przez Gourriego! Ale w sumie to przecież ona zachowała się podle, wrzeszcząc na niego zupełnie bez powodu... Lina, co cię to obchodzi, skończ z tym w końcu!
Nie... - podszepnął jej cichy głosik sumienia. Na prawdę chcesz to tak zostawić?
- Dobrze już, dobrze! - krzyknęła mocno już zirytowana czarodziejka. Szef kuchni spojrzał na nią, wzrokiem sporo mówiącym na temat jego opinii o zdrowiu psychicznym dziewczyny.
- Rachunek!
Lina rzuciła kucharzowi spory mieszek złota. Łatwo przyszło, łatwo poszło! Teraz tylko wystarczy znaleźć prezent dla Gourriego, i po kłopocie! Przecież i tak zapomni o całym zdarzeniu po pięciu minutach, kiedy tylko zorientuje się, że czarodziejka już się na niego nie gniewa. Tylko co by tu kupić? Z prezentami dla szermierza zawsze miała problem... Nigdy nie potrzebował nic szczególnego. Miał zbroję, pieniądze na jedzenie, miecz... Właśnie, miecz! Broń była cudowna, ale ta koszmarna pochwa... Oczywiście! Kupi mu nową pochwę na miecz, najlepiej z szafirami. Będzie pasować do rękojeści miecza. To będzie kosztowało jakieś...
Straszna myśl zwaliła Linę z nóg. Dosłownie. Czarodziejka poślizgnęła się na zamarzniętej kałuży i z głośnym łupnięciem wylądowała na ziemi. Niemal nie zwróciła jednak uwagi na ból zadka, rozpaczliwie zastanawiając się, czy zostały jej JAKIEKOLWIEK pieniądze? Prawa kieszeń? Nic. Lewa? Nic. Mała skrytka za pazuchą? Jak to - pusto?! Przecież sama chowała tam kilka klejnotów, ot, tak, na czarna godzinę! Co się dzieje? I, co najważniejsze, skąd wziąć fundusze?!
Wiewiórka po raz kolejny przyjrzała się swojemu ogonkowi. Takie piękne futerko, zupełnie zniszczone! I jak ona się teraz pokaże w towarzystwie?! No, jak!? Wstrętny rudzielec! A jej spiżarnia? Teraz przez całą zimę czeka ją jedzenie prażonych orzeszków! Fuj! Ścisnęła w łapkach podpieczony żołądź. Pokaże tym ludziom, jak to jest z nią zadzierać... Cel namierzony...Teraz!
Wlokący się drogą Zelgadiss o mało nie stracił równowagi, kiedy coś uderzyło go w głowę. Pewnie kolejny bandyta postanowił trafić go strzałą... Będzie miał nauczkę. Diem wind!!!!
- Mamo, patrz, ten pan czaruje!!! - usłyszał. Rozejrzał się spanikowany. Jak mógł się tak zapomnieć i użyć magii na uczęszczanym trakcie, w dodatku tak blisko miasta?!
Wszyscy się na mnie gapią... Wszyscy się na mnie gapią... Dlaczego, u licha, musi tu być tak dużo ludzi? Wszyscy się na mnie gapią... Na wszelki wypadek poprawił zasłaniającą twarz "woalkę".
Gdyby Zelgadiss pomyślał trochę bardziej logicznie, być może doszedłby do wniosku, że trudno nie gapić się na kogoś, kto tak bardzo usiłuje nie zwracać na siebie uwagi, że jego starania aż biją po oczach... Niestety myśli chimery zaprzątnięte było daleko istotniejszą kwestią.
Saillune... Stolica białej magii. Jak mógł nie pomyśleć o tym aż do tej pory? Przeszukał taki kawał świata, a kto wie, czy sposób na przywrócenie mu ludzkiej postaci przez cały czas nie był na wyciągnięcie ręki? W mieście były dziesiątki bibliotek! Najwyższy czas, by dokładnie przeszukać je wszystkie!
O czym ty marzysz, i tak nic nie znajdziesz - szepnęła jakaś część jego osobowości. Ta, która nigdy w niego nie wierzyła. Na zawsze pozostanie chimerą! Zawsze będzie sam, bo kto mógłby polubić takiego dziwoląga? Nie zasłużył na przyjaźń... Nie zasłużył na miłość...
Wzrok Zelgadissa powędrował ku manierce ozdobionej niebieską bransoletką z gwiazdką. O czym ty myślisz?! - skarcił siebie samego. Przejdzie jej, zanim się obejrzysz. Pewnie już o tobie zapomniała! A nawet, jeśli nie - przecież to tylko dziecinne zauroczenie. Pozna jakiegoś bogatego, przystojnego księcia, wyjdzie za niego i będą żyli długo i szczęśliwie... Jak mogłeś ośmielić się nawet marzyć o tym, że coś dla niej znaczysz?! Oj, Zel, może byś w końcu zmądrzał... Spójrz prawdzie w oczy, jesteś i będziesz wyrzutkiem społeczeństwa! Zawsze! Zawsze! Zawsze....
I dlatego, waśnie dlatego, nie wolno ci pokazać się w pałacu! Ona musi zapomnieć, nie zasłużyłeś, nie zasłużyłeś...
Błękitna bransoletka upadła na stwardniałą od mrozu błotnistą drogę. Szermierz nie obejrzał się. Mała figurka zeskoczyła z przydrożnego drzewa i podniosła ją.
- Oj, chimero, chimero... Będziesz musiał się naprawdę postarać, żeby to naprawić... Na razie masz u mnie sporego minusa... Auuu!!!!
Pocisk wiewiórki trafił idealnie. Pisnęła usatysfakcjonowana. Taki skrzat na pewno nic jej nie zrobi! Nie rzuci kuli ognia, nie zrzuci jej z bezpiecznej gałęzi podmuchem wiatru...
Mała spojrzała w górę, wyciągnęła rękę i uśmiechnęła się.
- Chodź tu, mała. No, chodź...
Ten uśmiech przyciągał wiewiórkę. Zapomniała o zemście, jaką poprzysięgła rodzajowi ludzkiemu za ogonek... Zapomniała o odwiecznym strachu dzikiego zwierzątka przez wszystkim, co duże i obce. Bez wahania zbiegła po pniu weszła na wyciągniętą dłoń.
- Kto ci tak załatwił kitkę, co, Wiewióra?
Zwierzątko zapiszczało i zacmokało, usiłując opowiedzieć o podłej, rudej wiedźmie i tym drugim. Tylko po co? Przecież ona nie zrozumie...
- Taka mała i płaska? I taki niebieski, z kamykami? Tak, Wiewióra, wiem, którzy. Nie będziemy dla nich tacy okropni, co, mała? Tylko trochę ich pomęczymy... Co ty na to?
Wiewiórka wydała z siebie radosne piśnięcie. Tak, to jest to! Coś jej mówiło, że będzie ciekawie. Zachwycona czekającymi ją wrażeniami wślizgnęła się do kieszeni płaszczyka dziecka. Teraz się prześpi. A później... Cóż, później będzie kolej na zabawę.
Gourry po raz kolejny obejrzał wystawę sklepu z bronią. Ile razy już tędy przechodził? Pięć? Dziesięć? Nigdy nie był mocny w rachunkach... Zresztą, czy to ważne? I tak nie miał nic lepszego do roboty. W zasadzie mógł iść od razu do pałacu - Amelia na pewno ucieszyłaby się na jego widok - ale wtedy mógłby natknąć się na Linę. Była na niego zła... Co on takiego zrobił? Obraził ją czymś? Spróbował sobie przypomnieć... Była nieszczęśliwa. Chciał ją pocieszyć. Ofiarował jej nawet swój nowy miecz... Właśnie! Dziewczyny przecież zwykle nie lubią mieczy! Może Lina przestałaby się złościć, gdyby dał jej coś, co lubią...
Zamyślony szermierz potknął się i upadł, boleśnie lądując na zadku. Dopiero wtedy zauważył, że przypadkiem o mało nie staranował małej dziewczynki. Dziecko podniosło się, otrzepało płaszczyk i odwróciło się, żeby odejść...
- Mała, nic ci się nie stało? Przepraszam, zamyśliłem się, nie zauważyłem, to moja wina...
- Nic mi nie jest, proszę pana... - odpowiedziała, schylając się po upuszczony przedmiot.
Wzrok Gourriego zatrzymał się na leżącej na ziemi spince. Ozdobionej pięknym, złocistym kamieniem. Takim, który idealnie pasowałby do włosów Liny... Tak!
- Mała? Widzisz, ja... Ja szukam prezentu dla mojej... hmm... przyjaciółki...
I ja... Widzisz, Linie na pewno by się spodobała... Ile chcesz za tę spinkę? - wypalił w końcu.
- Chciałby pan ją kupić? - zapytała. - To pamiątka, jest bardzo cenna... Nie jest na sprzedaż. Zaraz, zaraz, czy powiedział pan - Lina?!
- Tak! Tak ma na imię moja przyjaciółka! Znasz ją?
Mała roześmiała się.
- Co za pytanie, wszyscy słyszeli o słynnej Linie Inverse! Ale mam pan rację, znamy się. Przejęłam po moim dziadku sklepik z lekami, umiem też robić mikstury magiczne... Panienka Lina Inverse była kiedyś u mnie! I dlatego myślę, ze mogłabym zrobić dla pana wyjątek. Powiedzmy... 1000 sztuk złota!
Szermierz sięgnął za pazuchę. W jego sakiewce powinno być wystarczająco wiele klejnotów i monet, by zapłacić nawet pięciokrotnie wyższą cenę. I pewnie było - tylko, że sama sakiewka zniknęła! Gdzie ona jest!? Może przełożył ją gdzie indziej? Tu? A może tu? Nie ma!
- Jakiś problem, proszę pana?
- Ja... Chyba... nie mam pieniędzy!
Dziewczynka popatrzyła na niego ze współczuciem.
- Okradli pana? Może wróci pan do domu i przyniesie... Co ja mówię, przecież na pewno podróżował pan razem z panienką Liną, więc wszystko miał pan przy sobie... Już wiem! Może ma pan coś, co można by było zamienić na broszkę? Potem to sprzedam i nic nie stracę!
Gourry zaczął się zastanawiać... Zniszczona zbroja... Ubranie... Miecz. Tylko miecz mógł być wart wystarczająco dużo. Popatrzył na piękną, zdobioną szafirami rękojeść, przypomniał sobie delikatne runy na klindze... Lina powiedziała, że zawsze może znaleźć sobie inny. I znajdzie. A Lina dostanie prezent i na pewno przestanie się gniewać!
- Co sądzisz o tym mieczu, mała? Na pewno jest wart 1000 sztuk złota!
Dziewczynka skinęła głową.
- Zupełnie się na ty nie znam, ale wierzę panu. Ale... przecież nie może pan chodzić bez miecza! Mam pomysł! Mój dziadek, zanim został lekarzem, był całkiem niezłym szermierzem. Jestem pewna, ze na strychu został jego stary miecz! Może nie jest taki piękny, jak ten, ale w końcu miecz to miecz...
- To znaczy - mój miecz za miecz twojego dziadka i spinkę? Umowa stoi!
Twarz małej rozjaśnił radosny uśmiech.
- Tak się cieszę, że się dogadaliśmy! Chodźmy teraz do mojego domku, dam panu ten miecz... I niech się pan w końcu rozchmurzy! Na pewno jej się spodoba!
Gourry skończył testować nowy miecz. Nic szczególnego, ale świetnie wyważony. To musiała być robota całkiem niezłego zbrojmistrza... Szkoda tych ładnych, niebieskich kamyków. Ale teraz przynajmniej pasuje do pochwy!
Kirian pomachała mu na pożegnanie, stojąc na progu domku. Wiewiórka wysunęła łepek z kieszeni i poruszyła noskiem. Biedny człowiek, tak bardzo lubił ten przedmiot...
- Nasz szermierz ma plusik, co, Wiewióra? To było takie milutkie... No, i czym się martwisz? Przecież powiedziałam ci, ze pomęczymy ich tylko trochę!
Wiewiórka pisnęła cicho. Na zgodę. Jego tylko trochę... Ale ta wiedźma... O, tak, wiedźma nie może mieć taryfy ulgowej!
- Tak sądzisz, Ruda? To lepiej schowaj się, bo zmarzniesz. Idziemy pogadać z twoją starą znajomą!
Lina szwendała się po mieście już trzecia godzinę. Pieniądze, pieniądze... Niemożliwe, jak to się stało? NIGDY nie miała problemów z pieniędzmi! A na dzień przed wigilią pewnie raczej nie uda jej się nic zarobić... Bandyci pewnie siedzą sobie w cieplutkich jaskiniach... Przestępcy się pochowali, bo po mieście kręci się cała masa straży, która usiłuje pilnować porządku...
Hmmm.... Może by tak coś sprzedać? Popatrzyła sceptycznie na swój znoszony, podróżny strój, niewiele warte, "wybuchowe" klejnoty (jasne, ktoś weźmie i wyleci w powietrze razem z nimi!), miecz... Jest jeszcze przepaska na czoło...
Wzrok czarodziejki zatrzymał się na wielkim, czerwonym szyldzie. "Peruki - skup włosów i sprzedaż". Włosy... W sumie i tak zawsze miała problemy z ta rudą szopą! - pomyślała. Rozczesywanie przez pół godziny, wpadanie do zupy (jeszcze mają bezczelnie ochotę na MOJE jedzenie!), wplątywanie się we wszystko, co popadnie... Niewielka strata, krótki żal! - zdecydowała, przekraczając próg sklepu.
- Dzień dobry - burknęła.
- Czym mogę służyć? Wydaje się, ze nie ma panienka raczej problemów z łysieniem - palnął niski i raczej pulchny sprzedawca.
- Problemów?! Jak ja ci dam łysie... eee.... to znaczy... - Lina nagle zrobiła się bardzo słodka. Widzi pan, tak pomyślałam, że skoro potrzebujecie materiału na peruki... to może... Ile pan da za moje włosy?
- Ach, więc w tym rzecz! Pomyślmy... Rudy jest bardzo modny w tym sezonie, ma panienka szczęście! Mogę panience ofiarować całe... 10 sztuk złota!
Twarz Liny nabrała w jednej chwili koloru sałatki z buraczków.
- Ile?! - wrzasnęła. Parę groszy za takie piękne, zadbane, błyszczące włosy?!
Wypadła ze sklepu trzaskając drzwiami. Co za bezczelność!!! Co ja mogę kupić za marne 10 złotych monet?! [WACIKI?! <- przypis autorki :P] Poradzi sobie inaczej!
- O, panienka Lina!!! - usłyszała gdzieś koło siebie. Czy raczej - pod sobą. - Nie widziałam, że jest panienka w Saillune!
- Cześć, Kiri, i nie wchodź mi dziś w drogę - odwarknęła czarodziejka, wściekła na cały świat.
- Coś się stało, panienko?
- Ostrzegałam, lepiej nie pytaj...
Mała ledwie mogła dotrzymać jej kroku.
- Przepraszam... - pisnęła mała. - Mam tylko takie pytanie...
- Czego chcesz? I lepiej się streszczaj!
- Widzi panienka... Znalazłam to na strychu domku. Pomyślałam, że mogłabym to sprzedać i dostać trochę pieniędzy... Może zna panienka kogoś, kto mógłby zainteresować się czymś takim?
Lina stanęła jak wryta. Dziewczynka trzymała w ręku pochwę na miecz. Wysadzaną szafirami, zdobioną runami identycznymi, jak na mieczu Gourriego. Niewiarygodne! Jak to możliwe, że znalazła się właśnie w rękach małej lekarki?!
Mała popatrzyła na nią zdziwiona.
- Coś się stało? Podoba się panience?
- Ile za nią chcesz, malutka? - głos Liny zrobił się nagle słodki jak miód.
- No... nie wiem, ile warte są takie rzeczy... Poza tym jest stara i pewnie trudno znaleźć pasujący do niej miecz...
- Dam ci 10 sztuk złota! Umowa stoi?
- Jasne, panienko!
- To poczekaj tu chwilę, zaraz wrócę.
Lina zniknęła za zakrętem. Kirian zachichotała pod nosem.
- Wiewióra, nie przypuszczałam, że tak łatwo pójdzie! Nasza rybka złapała haczyk... Ciekawe, jak będzie za chwilę wyglądać...
Czarodziejka wróciła po 5 minutach. Ostrzyżona prawie na zapałkę. Mała z trudem powstrzymała się od śmiechu, a Wiewióra pisnęła radośnie, kiedy potrącony przez Linę przechodzień mruknął coś o chłopcach, którzy nie patrzą, gdzie idą.
- Twoja kasa, mała - powiedziała, podając jej niewielki, ale dość ciężki woreczek. Dziewczynka podała czarodziejce pochwę miecza.
- Mam nadzieję, ze mu się spodoba! Cześć! - zawołała, znikając w tłumie.
Lina jeszcze raz obejrzała nowy nabytek. Jest idealna! - pomyślała. Tylko, zaraz, zaraz... Jak Kiri mogła znaleźć ją na strychu, jeśli jej domek wyleciał w powietrze na moich oczach!? Ech, nieważne...
- Masz gościa, księżniczko! - zaanonsował lokaj.
Amelia aż podskoczyła z radości. Przyjechali! Nareszcie!!! Już nie mogła się doczekać, aż zobaczy panienkę Linę... Jakie życie jest cudowne!!! Jutro Wigilia, usiądą przy stole, pośpiewają kolędy, powspominają podróże... Wszyscy razem, jak za dawnych, dobrych czasów!
Nie, nie wszyscy... - uświadomiła sobie. Przecież nikt nie wie, gdzie jest pan Zelgadiss... Nawet wysłała kilku ludzi, aby dostarczyli mu zaproszenie, ale nikt nie wiedział nawet, gdzie go szukać... Pewnie kręci się teraz gdzieś po zewnętrznym świecie, sam, z daleka od przyjaciół... Jakie to musi być straszne - być samotnym w Wigilię...
Księżniczka odpędziła od siebie ponure myśli. Przecież powinna się cieszyć, przyjechała panna Lina i...
Biegiem wypadła na dziedziniec zamku. Z rozpędu rzuciła się na szyję Gourriemu.
- Dzień dobry!! Jak cudownie znowu pana widzieć!!! - rozejrzała się zdezorientowana. - Gdzie panienka Lina?
- Lina... Lina była trochę rozzłoszczona, więc rozdzieliliśmy się... Na pewno wróci, kiedy jej przejdzie. JEŚLI jej przejdzie...
- Pokłóciliście się? - mina Amelii w jednej chwili zmieniła się z radosnej w zmartwioną.
- No, tak jakoś wyszło... Ale na pewno mi wybaczy! Mam dla niej prezent! - szermierz wyjął kupioną od małej spinkę i z dumą pokazał ją księżniczce.
- Jaka ŚLICZNA!!! Lina będzie zachwycona!!! Zawsze narzekała, że nie może znaleźć nic, co pasowałoby do jej rudych włosów. Ta spinka jest wręcz idealna!!!
- Mam nadzieję, Amelio... - westchnął Gourry. - Wiesz, jak czasem trudno ją zadowolić...
- Będzie dobrze! Niech pan pamięta, że życie jest piękne, a przyjaźń i miłość zwyciężą wszelkie przeciwności losu!!! Sprawiedliwość zatriumfuje nad...
Gourry prawie nie słuchał przemowy Amelii, kiedy podążał za nią do przeznaczonej dla niego komnaty. Spodoba jej się... MUSI jej się spodobać... Ale nie pokaże jej prezentu od razu! Jutro jest Wigilia, to najlepszy czas na godzenie się, tak mówiła przecież mama... To jest myśl! Zamknie się w pokoju i będzie udawał, że go nie ma, a potem przyjdzie na kolację i da jej spinkę! NA PEWNO jej się spodoba!
Co za okropna sytuacja! - Amelia wciąż nie mogła się uspokoić... Pokłócić się tuż przed samymi świętami. Tak nie wolno!!! To NIESPRAWIEDLIWE!!! I w dodatku mi też zepsuli świąteczny nastrój... Trzeba coś z tym zrobić, przecież są święta! Już wiem! W mieście jest teraz tak cudownie - ludzie są dla siebie mili, kupują sobie prezenty, wszędzie wiszą świąteczne dekoracje... Przejdę się, może kupię coś ciekawego... Na pewno mi przejdzie i znowu będzie tak, jak być powinno!
Księżniczka minęła bramę zamku, uśmiechając się do salutujących jej strażników i została dosłownie wciągnięta przez ogarnięty przedświąteczną gorączką tłum.
- Tanie prezenty!!! Wszystko po miedziaku!!!
- Poplose ten nasyjnik dla mamy!
- Dla takiej ślicznej panienki wszystko za pół ceny!
- Ryby! Ryby! Świeże ryby!!
- Tato, kup mi misia, tatusiu, proszę!
- Choinki!!! Świerki, jodły, tanio!!
Od razu lepiej! Oczy Amelii błyszczały radością, gdy, chodząc od straganu do straganu, usiłowała zdecydować, co by tu kupić... I dla kogo? W sumie miała już prezenty dla wszystkich znajomych!
- Może panienka chciałaby kupić jakiś eliksir albo amulet? - usłyszała.
Zaraz, zaraz, przecież tu nikogo nie ma... Gdzie...? Ach, tu jesteś! Amelia spojrzała w dół i dopiero wtedy dostrzegła uśmiechającą się do niej, małą dziewczynkę.
- Rodzice wysłali cię, żebyś znalazła im klientów? Nie powinni puszczać cię do miasta samej...
- Nie, to nie tak, panienko! Mój dziadek umarł, mieszkam sama i muszę mieć z czego żyć... Dziadziuś zostawił mi księgi, więc nauczyłam się robić magiczne przedmioty i mikstury. I teraz je sprzedaję! - dodała z dumą.
Przecież nie mogę tak zostawić tej małej - pomyślała Amelia. Biedactwo... W sumie niczego teraz nie potrzebuję, a mała i tak pewnie nawet nie umiała przeczytać tych ksiąg, ale... I tak coś kupię! - zdecydowała.
- wiesz, przydałyby mi się jakieś eliksiry...
Oczy dziewczynki rozszerzyły się z radości.
- Naprawdę!? Kupi coś panienka!
- Jasne! Jak masz na imię, mała?
- Kiri. Mieszkam w domku za miastem. Po dziadku. - dziecko chwyciło Amelię za rękę. - Chodźmy!!! Pokażę panience, co mam!!
- To prawdziwe laboratorium! - księżniczka nie mogła wyjść z podziwu. - Ile książek! O, co jest w tym flakoniku? A w tym? A w tym?
Kirian weszła po krześle na stół i, stając na palcach, zdjęła z półki kilka buteleczek. Wiewiórka wyślizgnęła się z jej kieszeni usadowiła się na jednej z szafek. Stąd będzie miała świetny widok!
- To czyni człowieka silniejszym. Ten leczy rany... A to... Dziadek mówił, że ten eliksir jest jedyny w swoim rodzaju. Znalazł go podobno w ruinach starej świątyni smoków. Inskrypcje w pomieszczeniu, w którym był przechowywany mówiły, że zawarty w tym flakoniku płyn jest w stanie zamienić każdą żywą materię w ludzkie ciało... Ciekawe, po co komu coś takiego!? Zresztą to chyba tylko legenda...
Amelia z otwartymi ustami przyglądała się małej, niepozornej buteleczce. To było tu przez cały czas! Lekarstwo dla pana Zelgadisa! Tak blisko! Przypomniała sobie, że Lina mówiła coś o dziecku-lekarzu, które miało cofnąć rzucone przez Mazendę zaklęcie... Skoro mała mogła wówczas stworzyć tak skomplikowany eliksir, być może była też w stanie pomóc chimerze... Jak mogła nie pomyśleć o tym wcześniej? Gdyby tylko przyszła tu te dwa lata temu... Ale nieważne! Przecież teraz miała sposób na przywrócenie panu Zelgadissowi ludzkiej postaci dosłownie na wyciągnięcie ręki..
- Zapłacę ci za to... 10000 sztuk złota... Nie, 50000!!!
- Ależ, panienko... Nie sądzę, żeby eliksir był wart nawet 100 sztuk złota. Przecież nikt nie wie, co tam jest naprawdę...
- Nie przejmuj się, stać mnie na to! A jeśli inskrypcje mówiły prawdę, dla mnie jest on najcenniejszą rzeczą na świecie... Poproszę tatę, żeby przysłał tu kogoś z pieniędzmi.
- Dziękuję, panienko! Może panienka wziąć eliksir od razu...
Amelia wsunęła buteleczkę do kieszeni i skierowała się do wyjścia. Na progu obejrzała się:
- Kiri, a może chciałabyś spędzić z nami Wigilię? Przecież nie możesz tu siedzieć sama! Przyjdź jutro do pałacu! Koniecznie!
Mała odwzajemniła uśmiech księżniczki.
- Do pałacu?! Bardzo panience dziękuję, ale mam już inne plany. Nich się panienka nie martwi, poradzę sobie. Ale to bardzo miło ze strony panienki...
- Gdybyś się jednak zdecydowała, nie krępuj się! A, mała, jeszcze jedno!
- Słucham, panienko?
- Śliczną masz tę wiewiórkę!
Kirian zamknęła drzwi za Amelią.
- Patrz, Wiewióra, mamy już trzeci plusik!
Zwierzątko przyjęło to do wiadomości, ale najwidoczniej nie przejęło się zbytnio radosną nowiną, gdyż ziewnęło i zwinęło się w kłębuszek.
- Zastanawiałaś się, co ona w nim może widzieć? Jest taka słodka, a on tak ją traktuje... Głupi człowiek! Trzeba będzie naprawdę się postarać, żeby dostrzegł, jaki skarb przez cały czas czeka na niego w Saillune... I już ja to załatwię.
Na twarzy dziewczynki pojawił się uśmieszek. Bardzo, bardzo złośliwy, zupełnie nie pasujący do twarzy dziecka.
- Tak... Będzie musiał wybrać. I lepiej dla niego i dla wszystkich, żeby ten wybór okazał się właściwy...
Śpiąca wiewiórka podświadomie zjeżyła rude futerko.
Lina prawie biegiem pędziła na zamek. Wreszcie odzyskała humor. Mam dla niego prezent! Mam dla niego prezent! Zapomni o tym całym, idiotycznym incydencie i wszystko będzie, jak dawniej! Nieszczególnie jej przeszkadzało, że co chwilę wpada na jakiegoś nieostrożnego nieszczęśnika, który nie zdążył zejść jej z drogi.
- Uważaj, gdzie idziesz! - usłyszała tuż nad uchem.
- Sam uważaj, ty... ZEL!?!??
Zelgadiss nie wyglądał na zbyt szczęśliwego z przypadkowego spotkania.
- Czy my się znamy, chłopcze?
- Chłopcze?! - Lina zaczęła już wypowiadać inkantację zaklęcia, gdy przypomniała sobie o włosach, czy raczej ich braku... Co ona najlepszego zrobiła?!
- Zelgadiss, nie poznajesz mnie? To ja!
- Co za "ja"? - mruknęła chimera. Gdzie on już widział tego chłopca?
- Jak to, co za ja?! JA!!! Lina Inverse, najpiękniejsza i najgenialniejsza czarodziejka świata!
Zelgadissowi mina zrzedła jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe.
- Eeee... cześć, Lino... mam cos do załatwienia, na razie!
Odwrócił i szybkim krokiem ruszył w stronę najbliższej uliczki. Zejść jej z oczu... Zejść jej z oczu... Lina była szybsza.
- A ty gdzie się wybierasz, co? - powiedziała, chwytając go za rękę. - Ładnie to tak, unikać starych znajomych? Może jeszcze postanowiłeś nie pokazywać się Amelii, żeby przypadkiem nie była dla ciebie miła, zgadłam?
Chimera nie odpowiedziała. Bo co niby miał powiedzieć? Że Lina jak zwykle czytała mu w myślach?
- Tym razem nie uciekniesz przed nami! Idziemy! - zakomenderowała.
- Gdzie? - Zelgadisowi wymsknęło się nieśmiałe pytanie.
- Jak to gdzie, na zamek!
- A jeśli powiem, nie? - postanowił choć raz postawić się czarodziejce.
- Mów co chcesz. I tak pójdziesz! A wiesz, dlaczego? Bo nie zamierzam dać ci żadnego wyboru! - uśmiechnęła się do siebie triumfalnie.
- Lina Inverse i Zelgadiss Greywords! - obwieściła strażom czarodziejka. - Zostaliśmy zaproszeni przez księżniczkę Amelię.
Jeden z żołnierzy przyjrzał jej się sceptycznie.
- Zawsze mi się wydawało, że Lina Inverse jest dziewczyną... - powiedział cicho do swojego kolegi, z zakłopotaniem drapiąc się po głowie. - Co robimy?
- No, nie wiem... Z tymi magikami to nigdy nic nie wiadomo - inteligentnie podsumował drugi strażnik. - Może lepiej ich wpuścić, bo oberwiemy?
Twarz Liny sugerowała, że jego obawy są w pełni uzasadnione.
- Dobra, wchodźcie! - zdecydował.
Lina powstrzymała się przed zdzieleniem go fireballem tylko dlatego, że miała wyjątkowo, niesamowicie wręcz dobry humor. Zacisnęła tylko mocniej dłoń na prezencie dla Gourriego i mruknęła:
- Jeśli jeszcze raz ktoś nazwie mnie chłopcem, naprawdę pożałuje...
- Zelgadiss!!! Jak miło znów cię widzieć! - zagrzmiał książę Philionel. - Wspaniale, że wreszcie zdecydowałeś się odwiedzić moją córkę! Sprawiedliwość...
- Przepraszam, że przerywam w tak podniosłym momencie, panie... - chimera zdecydowanie nie miała ochoty słuchać kolejnej przemowy monarchy. Lina przyszła mu z pomocą.
- No, właśnie! Gdzie jest Amelia? Sądziłam, że wyjdzie nam na spotkanie...
- Och, wiedziałem, że nie możesz doczekać się spotkania z moją małą córeczką! Tak za tobą tęskniła! - książę najwidoczniej postanowił zignorować czarodziejkę i dać z siebie wszystko, żeby pocieszyć Zelgadissa, który wyglądał, jakby zaraz miał zapaść się pod ziemię.
- Amelia wyszła na miasto jakieś pół godzinki temu. Na pewno niedługo wróci! Przez cały dzień czekała na pannę Linę, a po tym, jak Gourry przyszedł tu bez niej, postanowiła, że trochę się odpręży... Ale dlaczego nie przedstawisz mi swojego młodego przyjaciela?
Cierpliwość Liny miała tego dnia zdecydowanie za dużo wrażeń.
- FIREBALL!!! - wrzasnęła czarodziejka, trafiając tuż obok bardzo zdziwionego, "przerośniętego krasnoluda".
-ZAMACH!!! - odwrzasnął książę, po czym ruszył do ataku. I o mało się nie przewrócił, kiedy przyjrzał się swojemu niedoszłemu mordercy jeszcze raz. I poznał go. Zatrzymał się tak gwałtownie, że Zelgadiss mógłby przysiąc, że spod jego butów unosiła się para.
- LINA?! Lino, co ty wyprawiasz?!
- Co ja wyprawiam!? Nie jestem chłopcem! - wybuchnęła. - Nie jestem mała! I nie jestem PŁASKA!!!
- Przepraszam, ja... - zaczął książę, ale zorientował się, ze czarodziejki nie było już w komnacie.
Lina przebiegła przez pół zamku, znalazła pokój, w którym nocowała, gdy ostatnio zatrzymała się w Saillune i zamknęła się na klucz. Łzy same popłynęły je do oczu. Wszyscy są dla mnie tacy podli... Nawet Zelgadiss! Założę się, że Gourry... Przypomniała sobie, jak potraktowała go w drodze, i jak w zamian ofiarował jej najcenniejszą rzecz, jaką posiadał. Nie, Gourry pewnie wytrwałby przy mnie nawet, gdyby ktoś zamienił mnie w ropuchę - pomyślała, i ta myśl wydała jej się szczególnie pocieszająca. Wielką, zieloną i oślizgłą... Jeszcze tak nie wyglądam, nie jest tak źle! A co do Gourriego... - spojrzała na swój najnowszy zakup. Pokaże się dopiero jutro wieczorem, na kolacji, wystroi się, uczesze... nie, wróć! Wystroi się, umaluje, da mu prezent... Gdzie ja schowałam ten papier do pakowania?...
Tymczasem, w komnacie audiencyjnej, książę Philionel wytrwale usiłował poprawić Zelgadissowi humor.
- Pisała do ciebie listy i wysyłała posłańców licząc na to, że cię znajdą. Co tydzień! A czasami nawet co trzy dni!
- Tak, książę...
- I napisała dla ciebie wiersz! Och, moja mała córeczka jest poetką!
- Tak, książę...
- Naprawdę marzyła o tym, że pojawisz się w te święta! Co za cudowna niespodzianka!
- Tak, książę...
- I na pewno polubicie się z księciem Corwinem, którego zaprosiłem na święta! Będą taką piękną parą!
Chimera aż zapomniała przytaknąć. Jaki książę?! Jaką parą?! Czarodziej zupełnie przestał słuchać kolejnych, radosnych okrzyków monarchy. Oczywiście... Trzeba się było tego spodziewać. Jak zwykle miał rację! Jest niczym! Nikogo nie obchodzi! I pomyśleć, że kiedy usłyszał o tych listach... Jak mógł stać się nagle tak naiwny?! Na pewno jest bardzo zakochana... W przystojnym, romantycznym, bogatym księciu z bajki...
- Tak, książę... - mruknął na pół do siebie, na pół do wciąż recytującego przemowę władcy Saillune.
- Panie Zelgadissie, słyszy mnie pan?
Chimera teraz dopiero zorientowała się, że w komnacie są teraz trzy osoby. I że zwrócił się do niego nie książę, lecz wysoki, smukły młodzieniec odziany w bogate, błękitne szaty.
- Mam na imię Corwin! Jestem zaszczycony, że mogę wreszcie pana poznać! Księżniczka Amelia tyle mi o opowiadała o pańskiej mądrości i odwadze! - wyszczerzył się w uśmiechu. Co najgorsze, szczerym - ocenił Zelgadiss.
- Miło mi - odburknęła chimera.
- Moje serce wypełnia radość, że wreszcie przyjechał w te skromne progi! Amelia również będzie zachwycona! Jej serce wyrywało się ku panu! Może pokażę panu, gdzie są pokoje dla gości! Musi być pan zmęczony po długiej podróży!
Corwin elegancko ukłonił się Philionelowi, i niemal wypchnął Zelgadissa z komnaty. Zrezygnowana chimera powlokła się za nie przestającym paplać księciem. Jaki on jest podobny do Amelii! Pełen życia i optymizmu... Jej ojciec ma całkowitą rację, będą idealną parą... Popatrzył na młodzieńca z nienawiścią. Jest wszystkim tym, czym ja nie jestem - pomyślał.
Amelia wbiegła do komnaty swojego ojca, już od progu wołając:
- Znalazłam!!! Znalazłam!!! Tato, wreszcie je znalazłam!!!
Philionel nie był bynajmniej zaskoczony wybuchem entuzjazmu córki. W końcu u nich to rodzinne!
- Córeczko!!
- Tatusiu!! - Amelia rzuciła mu się w objęcia. - Tatusiu, znalazłam!!!
- Ale co, kochanie? - książę wreszcie postanowił dowiedzieć się, o co chodzi.
- Lekarstwo na klątwę pana Zelgadissa! Znalazłam je! - wydała z siebie okrzyk radości, wyjmując z kieszeni flakonik. - Widzisz!?
- To cudownie! A ja, Amelio, mam dla ciebie niespodziankę!
- Jaką, tatusiu?
- Sprawiedliwość zatriumfowała! Przyjaźń wreszcie zwyciężyła! Pan Zelgadiss przyjechał do Saillune i jest tu, w pałacu! Czyż to nie cudowne?
Amelia zaniemówiła. Zamrugała kilka razy powiekami, otworzyła i zamknęła usta, i w końcu wydusiła z siebie:
- Tutaj...?
Książę z dumą pokiwał głową.
- Tak! Nie mógł się doczekać, żeby znowu cię zobaczyć, już ja to wiem! Nie przeszkadzaj mu teraz, córeczko, na pewno chce odpocząć. Corwin zaprowadził go do pokoju gościnnego.
- Corwin? - Amelia na chwilę straciła cały entuzjazm. Ale tylko na chwilę. Pójdę do siebie, tatusiu, jest już dosyć późno. Muszę się wyspać, jutro na pewno będzie cudowny dzień. W końcu to Wigilia!
Księżniczka cicho zamknęła za sobą drzwi. Co za pech! Pan Zelgadiss przyjeżdża do Saillune i tatuś od razu poznaje go z Corwinem! Na pewno naopowiadał mu najprzeróżniejszych historii o tym, jak bardzo się kochają i jaki to będzie piękny ślub. I jacy będą potem szczęśliwi...
Westchnęła cicho. Problem w tym, że wcale nie miała ochoty na żaden ślub. I na "życie długo i szczęśliwie" z przystojnym księciem też niekoniecznie. Ze mną jest coś nie tak - pomyślała, otwierając drzwi swojej komnaty. Corwin jest bardzo miły, uprzejmy, przystojny. Zna się na etykiecie, modzie i sztuce. Jest oczytany i inteligentny. Będzie walczył u mojego boku o miłość i sprawiedliwość. Nasze księstwa się połączą, powstanie Mocarstwo Dobra, albo Wielkie Księstwo Białej Magii, albo... Czy to ważne? Książę Corwin ma tylko jedną, jedyną wadę - podszepnął jej wewnętrzny głos, którego zawsze słuchała, pomimo wszystkich, logicznych argumentów rozsądku. Nie jest panem Zelgadissem...
24 grudnia
Obudziło go słońce. Świecące prosto w oczy. Kto wymyślił sypialnie od wschodu? Najprawdopodobniej Shabranigdo - odpowiedział sobie, przekręcając się na drugi bok. Kiedy ostatnio spał w porządnym łóżku, pod pościelą pierwszej, a nie "drugiej" świeżości? Oj, dawno... Zresztą w sumie nie miał szczególnej motywacji do wstawania. Ostatnią rzeczą, której pragnął, było natknięcie się na Amelię. Lub kogokolwiek z towarzyszy dawnych podróży. Albo, co najgorsze, tego cholernego, wiecznie uśmiechniętego, przesłodzonego Corwina. Który najwidoczniej nie zauważył, że wczoraj wieczorem usiłował grzecznie powiedzieć mu "do widzenia", i przesiedział w jego pokoju do późnego wieczora, zasypując go pytaniami o podróże. I Amelię. A potem powiedział, przerażająco radośnie, "Dobranoc! I nie martw się, jutro wszystko się wyjaśni!". CO ma się wyjaśnić!? I po co tak się dopytywał o księżniczkę? Oczywiście. Chciał się upewnić, czy na pewno do siebie pasują. Przed ŚLUBEM. A prawda jest taka, że są dla siebie stworzeni. Nic dziwnego, że tak się cieszył...
- Niektórzy po prostu mają szczęście - westchnął Zelgadiss.
- Nie mogę się doczekać, aż przyjedzie reszta gości! - Amelia zerwała się z łóżka. Miała jeszcze tyle do załatwienia! Przecież musiała sama dopilnować, żeby wszystko było jak należy! Nie dlatego, że nikt nie mógł zrobić tego za nią, ale co to za Wigilia bez witania nowo przybyłych, nakrywania do stołu... No, powiedzmy, pomagania w nakrywaniu do stołu. Przecież ma być tyle osób! Tata jak zwykle zaprosił jakieś pół miasta. Plus władcy sąsiednich księstw. Plus jej przyjaciele. Właśnie! Musi się z nimi przywitać!!! Zwłaszcza z Liną, przecież nie widziały się wczoraj!
Wybiegła z pokoju, po drodze dopinając ostatnią zapinkę sukienki. Ten dzień był zbyt niezwykły, by marnować go na zwykłe chodzenie! Jak co roku, zresztą - przypomniała sobie. Życie jest piękne! Jest cudowne! Jest...
- Ach, tu jest sypialnia panienki Liny! - zorientowała się, że o mało nie minęła drzwi i nie pobiegła dalej.
- Panno Lino!!! Dzień dobry!!! Jak panienka spała?! - krzyknęła, licząc na to, że czarodziejka ją usłyszy.
Odpowiedział jej dźwięk podejrzanie przypominający przeklinanie pod nosem człowieka, którego właśnie obudził jakiś hałas. I który bynajmniej nie zamierzał jeszcze wstawać. Kiedy słowa stały się wreszcie w miarę zrozumiałe, zdołała usłyszeć:
- ...w środku nocy! Dobranoc!!!
Cóż, najwidoczniej panienka Lina nie podzielała jej entuzjazmu do wstawania, skoro świt. Trudno! W takim razie pójdzie przywitać się z... Przypadkiem rzuciła okiem na podłogę. I ujrzała wysuwającą się spod drzwi karteczkę.
- "Przyjdę dopiero na kolację, ponieważ mam niespodziankę dla G. Bez dyskusji, bo idę SPAĆ. I jak następnym razem mnie obudzisz..." - przeczytała księżniczka. To nie można było tego po prostu powiedzieć?
- Panie Gourry, mamy piękny poranek!!!
Cisza. Może spróbować jeszcze raz?
- PANIE GOURRY!!! JEST SZÓSTA PIĘĆ, MAMY PIĘKNY PORANEK!!! - skąd jej to nagle przyszło do głowy?
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Amelia instynktownie odskoczyła do tyłu, i całe szczęście, bo inaczej z całą pewnością oberwałaby nimi. W progu stał zszokowany Gourry. W błękitnej piżamce w księżyce. Szermierz przecierał oczy mrucząc:
- Lino, czy coś się stało?
Dopiero po kilku chwilach zorientował się, że stojąca przed nim dziewczyna ma czarne włosy i zdecydowanie zbyt obfite kształty, aby pomylić ją z rudym geniuszem magii.
- Cieszę się, że już się pan obudził! Jest tyle do zrobienia!!!
- Co...? Gdzie...? Kiedy...?
- To może pójdziemy na śniadanie?
Okazało się, że Gourry jest w stanie obudzić się w ciągu ułamka sekundy.
- Co jest dzisiaj na śniadanie, Amelio? Jajecznica? Grzanki? Poczekaj chwilę, już lecę! - szermierz szybko zniknął w sypialni i pojawił się po minucie. W koszulce na lewą stronę, ale za to zdecydowanie gotowy psychicznie na to, co przyniesie nowy dzień. To jest, oczywiście, pierwszy posiłek.
Gourry pałaszował już piątą porcję. Amelia wpatrywała się w swój, pusty już, talerz. Iść, nie iść, iść, nie iść... Nie! Nie może przecież tak mu się narzucać, może dlatego jej unika? Uśmiechnęła się, decydując się na dokładkę. Mam coś dla niego. To ma być niespodzianka. Więc nic nie szkodzi, jeśli nie spotkam go aż do wieczora. Pewnie bym się wygadała, a tak - ucieszy się jeszcze bardziej! Która to może być godzina...? Zerknęła za okno. Słońce było już całkiem wysoko nad horyzontem. Pewnie niedługo...
- Księżniczko, masz kolejnego gościa!
- Sylphiel! Jak dawno się nie widziałyśmy!!! - Amelia rzuciła się na szyję kapłance, omal nie zwalając jej z nóg.
- Panienko Amelio... Zaraz mnie panienka udusi... - wyksztusiła nieszczęsna ofiara radości księżniczki. - Panna Lina i pan Gourry już przyjechali? - zapytała, gdy tylko odzyskała oddech.
- Tak, i pan Zelgadiss też tu jest! Jeszcze tylko panna Filia, i będziemy w komplecie!
- Filia? Kto to... Ach, już pamiętam! Wspominała mi panienka o niej w liście. Bardzo chciałabym ją poznać, na pewno znajdę w niej pokrewną duszę... Obie jesteśmy kapłankami, więc musimy być do siebie podobne...
Amelia nie wspomniała w liście o temperamencie smoczycy. I nie zamierzała wyprowadzać Sylphiel z błędu. Pewnie zresztą Filia nie zrobi tym razem żadnego numeru... Zwykle naprawdę była nieśmiała, miła i spokojna... No, chyba że...
- Panna Filia!!! Nie spodziewałam się panienki tak wcześnie!
- Wiesz, tak pomyślałam, że może pomogę w przygotowaniach... - smoczyca wyswobodziła się z uścisku księżniczki. Amelia najwidoczniej nie tylko zamiłowanie do sprawiedliwości odziedziczyła po tatusiu...
- Jak miło z panienki strony! Przydałby się ktoś, kto pomógłby szefowi kuchni, podczas, gdy ja będę zajęta w przygotowywaniu sali głównej.
- To może ja też pomogę? - zasugerowała cicho Sylphiel.
- Właśnie! Przecież panienka świetnie gotuje! Dziewczyny, marsz! Idziemy do kuchni! - zakomenderowała Amelia, zapominając na chwilę o etykiecie.
Obie kapłanki ledwo mogły nadążyć za rozentuzjazmowaną księżniczką. Zwłaszcza smoczyca, targająca ze sobą ogromny pakunek.
- Może pani pomóc?
- Nie sądzę, żebyś dała radę - rozbawiona Filia pozwoliła Sylphiel przez chwilę potrzymać worek z tajemniczą zawartością. Który to worek o mało nie wgniótł kapłanki w podłogę.
- Co tam jest?! Kamienie?
- Dowiesz się w swoim czasie! - roześmiała się smoczyca. Słyszałam, że byłaś kapłanką, prawda?
- Tak, ale po tym, co stało się w Sairaag...
- A, właśnie! - Amelia postanowiła zmienić temat. - Jak tam Valgaav? Wykluł się wreszcie?
- Minie jeszcze wiele lat, zanim się wykluje. 30, może 40... Smocze dzieciństwo również jest bardzo długie. A dzięki temu, że na razie raczej nie sprawia kłopotów, mogłam zostawić go pod opieką Jillasa i Gravosa i przyjechać tutaj! Mam też nadzieję, że poradzą sobie z prowadzeniem sklepu...
- Sklepu? Jakiego sklepu? - Amelia poczuła się niewtajemniczona.
- Nie pisałam ci?! Zupełnie zapomniałam! Pomyślałam, że muszę mieć z czego żyć i założyłam sklep z porcelaną. I maczugami! - dodała z dumą.
Sylphiel popatrzyła na nią lekko zszokowana. Maczugami? Może lepiej nie wiedzieć, co smoczyca tu przydźwigała?... Kapłanka rozejrzała się po pomieszczeniu, którego próg właśnie przekroczyła. To się dopiero nazywa kuchnia! Można byłoby wyżywić pół miasta! Przecież tu jest ze 30 kucharzy, nie licząc pomocników...
- Gourry, kochanie! - dopiero teraz zauważyła szermierza, właśnie kończącego śniadanie. - Tak się cieszę, że cię widzę!
- Cześć, Sylphiel! - Gourry nawet pamiętał jej imię! - Jak leci?
- W porządku...
- Patrz, co kupiłem Linie! - szermierz nie mógł powstrzymać się przed zaprezentowaniem spinki kolejnej osobie. - Spodoba jej się? Amelia mówi, że tak! - dodał z dumą.
- Na pewno... - kapłanka sprawiała wrażenie trochę smutnej. Ciekawe, dlaczego? - pomyślał Gourry.
- A gdzie Lina? Nie widziałam jej jeszcze...
- Nie wiem. Jest na mnie trochę zła... Ale na pewno będzie na kolacji!
- Gourry, kochanie, może chciałbyś spróbować ciasta, które przyniosłam? A ja zapakuję spinkę! Przecież nie możesz jej tego tak dać!
Gourry spojrzał z wdzięcznością na wychodzącą kapłankę, dobierając się do makowca.
Filia popatrzyła z zakłopotaniem na worek z prezentami. Przecież nie może taszczyć go ze sobą przez cały dzień! Co z nim zrobić... Właśnie! Może po prostu postawić wszystko pod choinką?
- Amelio, czy mogłabyś pokazać mi, gdzie jest główna sala zamku? No wiesz, ta, w której ma być kolacja... Muszę odłożyć prezenty w jakieś logiczne miejsce! Ale i tak nikt nie dostanie przed pierwszą gwiazd...
- Sala!!! Przecież jeszcze nie widziałam, jak ją udekorowano! - przypomniała sobie księżniczka. - Chodź! Na pewno jest już choinka!!!
Choinka rzeczywiście była. Stała na środku ogromnej sali, otoczona stołami, na które zaczęto już przynosić talerze i sztućce. Ściany niemal w całości pokryte były jodłowymi stroikami z wielkimi, czerwonymi kokardami. Z sufitu w kilku miejscach zwisały pęczki jemioły (kto to wymyślił?!). W kominku wesoło tańczyły języki ognia. A przy kominku...
- Księżniczko Amelio! Jak to się stało, że nie widziałem jeszcze tego pięknego dnia twojego promiennego oblicza? - Corwin chyba przygotowywał sobie te koszmarne przemowy z wyprzedzeniem... - A cóż to za piękna dama towarzyszy ci dzisiejszego poranka?
Filia, nieprzyzwyczajona do tego typu pochwał (zwłaszcza ze strony przystojnych książąt) aż się zarumieniła.
- Filia Ul Copt, była kapłanka Świątyni Króla Ognistego Smoka - odpowiedziała, dygając. Nie przećwiczony dyg chyba nieszczególnie jej wyszedł, ale kto zwracałby uwagę na takie drobiazgi?
- To dla mnie prawdziwy zaszczyt. Nieczęsto prawdziwe piękno łączy się z niewątpliwą cnotą w jednej, uroczej osóbce... Ostatnio jednakże los zaszczyca mnie tak niezwykłymi spotkaniami nadspodziewanie często - tym razem zwrócił się do Amelii, która, zakłopotana, obserwowała jakiś niewiarygodnie interesujący fragment podłogi.
- Księżniczko, piękna księżycowa noc, taka, jak wczorajsza, sprzyja rozmaitym przemyśleniom. Jestem bardzo rad, że los otworzył mi oczy na pewne kwestie, których dotychczas nie dostrzegałem. Podczas dzisiejszej kolacji zamierzam ogłosić coś bardzo ważnego nie tylko dla mnie, lecz i dla ciebie... Jestem przekonany, pani, że ty również zgodzisz się ze mną, że... Och, ale przecież miałem zachować to na wieczór! Wybaczcie, panie, czas na mnie...
Książę wykonał pełny gracji, dworski ukłon (udany!) i wyszedł z komnaty, na progu oglądając się i uśmiechając radośnie do Amelii. Która nie miała szczególnie szczęśliwej miny... Jasne. Wreszcie się zdecydował. Tata będzie zachwycony! Ślub, unia księstw, przymierze sprawiedliwości... Powinnaś się cieszyć, głuptasie - pomyślała, ale mimo najszczerszych chęci nie mogła przekonać się do tej myśli. Ale przecież i tak nic na to nie poradzi...
- Panienko Amelio, coś się stało? - Filia skończyła wypakowywać z worka zawinięte w kolorowy papier z kokardkami przedmioty. A przynajmniej część z nich, bo worek bynajmniej nie był pusty...
- Nic, nic... - na ustach księżniczki pojawił się wymuszony uśmiech. Który niemal natychmiast przeszedł w jak najbardziej szczery na widok stosu prezentów.
- To wszystko dla nas?!
- Oczywiście. Dla ciebie, Gourriego, Liny, Sylphiel, twojego taty, twojego wujka... Dla Zelgadisa też coś mam, choć nie przypuszczałam, że się pojawi. I jeszcze trochę zostało! Tak pomyślałam, że Wigilia to czas, kiedy nikomu nie można odmówić gościny. Co by było, gdybyśmy na przykład mieli niezapowiedzianego gościa? A tak - wystarczy dla wszystkich!
- To takie CUDOWNE! - Amelia zaczęła rozpływać się w zachwycie dla pomysłu smoczycy. - Ma panienka rację, trzeba pamiętać o tych, którzy być może mają się gdzie podziać! Jaka byłam głupia, ze sama o tym nie pomyślałam! Sprawiedliwość nakazuje, abyśmy wszyscy darzyli się szacunkiem i przyjaźnią! Wigilia... Ale chodźmy teraz do kuchni!!!
Amelia przez całą drogę do kuchni nie mogła przestać wychwalać wspaniałości Świąt. Znalezienie się w ferworze świątecznych przygotowań też bynajmniej nie przerwało jej monologu. Który trwał, trwał i trwał...
- Robi się późno, nie, Wiewióra?
Zwierzątko pisnęło cicho. Racja!
- A my musimy jeszcze znaleźć naszą ostatnią ofiarę... Ciekawe, gdzie on się szwenda? Jak myślisz, co może robić Mazoku w wigilijny wieczór?
Wiewiórka spojrzała na nią jak na wariatkę. Mazoku!? Co, u licha, ma wspólnego Mazoku ze Świętami?
- Zobaczysz, Ruda, zobaczysz...
Późno, pusto i nudno... Co ci ludzie widzą w tych całych Świętach!? Tyle zamieszania, wydawania pieniędzy i straconego czasu tylko po to, żeby zjeść kolację... A przez to wszystko nawet nie ma z kogo się ponabijać... Pewnie zaraz usiądą sobie razem w cieplutkich domkach, dadzą sobie prezenty... Szkoda, ze jeszcze nigdy nie dostałem prezentu... Nie, wróć, o czym ja myślę!? Ooo, tu się chyba coś dzieje...
Rzeczywiście, coś się działo. Na stojącego pod balkonem człowieka, powtarzającego błagalnie coś w stylu "przepraszam, kochanie!", kolejno spadały kolorowe bombki, jakieś pudełka, a na końcu... choinka! A z mieszkania na pierwszym piętrze dobiegał wrzask bardzo, bardzo rozwścieczonej kobiety...
- NIE POSPRZĄTAŁEŚ!!!
Xelloss uśmiechnął się. To znaczy, uśmiechnął się szerzej, niż zwykle. A jednak święta mają też swoje zalety! I przynajmniej nie on jeden będzie spał dziś gdzieś na wycieraczce. Oho, facet rzucił czymś w otwarte okno domu... Ciekawe, co...
- Och, to naprawdę dla mnie, kochanie?! DZIĘKUJĘ! - głos tej samej hetery.
Nie, jednak tylko on. Chyba, że pójdzie sprawdzić, czy w Wigilię wilki mówią ludzkim głosem. A z tymi zaletami to chyba jednak trochę przesadził... W dodatku jest zimno.... Nie, żeby mógł zmarznąć, ale mimo wszystko nic przyjemnego. Bleh, prezenty, co za głupota... Ciekawe, jakby to było, gdyby... Zaraz, co się z tobą dzieje?!
- Zdecydowanie za dużo czasu spędzam wśród ludzi... - mruknął do siebie. - A święta to zdecydowanie najgorszy, najobrzydliwszy, najbardziej przesłodzony zwyczaj, jaki...
- Eeee tam, Xelloss, ty im po prostu zazdrościsz! - usłyszał czyjś głosik. Gdzieś na poziomie swojego pasa. Mała dziewczynka z dwoma kucykami przyglądała mu się rozbawiona.
Mazoku aż otworzył z zaskoczenia oczy.
- Skąd wiesz, jak się nazywam!?
- No wiesz, nie poznajesz mnie? - prychnęła mała ze śmiechem. Gdzie on już ją widział? Tak, właśnie, to ta smarkula od manuskryptu Wszechbiblii!
- Gdzie idziesz na Wigilię, co? - dzieciak najwidoczniej postanowił być wścibski.
- To... tajemnica! - wypalił. Jak zwykle wtedy, gdy nie miał przygotowanej odpowiednio złośliwej odpowiedzi na dane pytanie.
Mała popatrzyła na niego z chytrym uśmieszkiem.
- A to znaczy, że idziesz ze mną! - wykrzyknęła radośnie, chwytając kapłana za rękę.
- Ale... Co... Gdzie!?
- Zobaczysz, chodź!
Co się dzieje? Ta mała ma w sobie coś dziwnego... Dlaczego ja w ogóle z nią idę!? Dosyć tego! Spróbował się jej wyrwać. Dziewczynka spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Jej wzrok... Dlaczego ja CHCĘ z nią iść?!
Minęli bramę zamku. Strażnicy założyli chyba, że w Święta nic nikomu nie może się stać, bo jakoś żadnego nie było widać w pobliżu... A, jednak są! Tyle, że odwróceni plecami do bramy. I śpiewający jakąś kolędę (pewnie wiedziałby jaką, gdyby tylko aż tak nie fałszowali...).
Mała zatrzymała się gwałtownie. O mało na nią nie wpadł.
- Zapomniałabym! Mam cos dla ciebie! Znalazłam to na strychu domu dziadka. Tak sobie pomyślałam, że jesteś kapłanem i na pewno zrobisz z tego dobry użytek!
Xelloss tylko wytrzeszczył na nią oczy. Chyba już nic nie będzie w stanie go dzisiaj zdziwić...
Dziewczynka wepchnęła mu coś do kieszeni.
- Chodź!
Gourry wiercił się niecierpliwie na krześle. Kiedy książę Philionel wreszcie skończy gadać!? Rozumie się samo przez się, że wigilijną kolację powinna poprzedzać uroczysta przemowa, ale dlaczego musi ona trwać godzinę!? Sprawiedliwość, świąteczny nastrój, sprawiedliwość, dzielenie się radością, sprawiedliwość... Goście, których było chyba z pół setki, usiłowali ukryć ziewnięcia. Nawet siedząca obok Sylphiel wyglądała na znudzoną. I gdzie jest Lina? Powinna już być... Chyba, że postanowiła darować sobie wysłuchiwanie przemowy monarchy. Tak, ona jest taka mądra... Drzwi się otwierają... Zelgadiss!? Co on tu robi? Jak miło, Amelia miała rację, że spotkają się wszyscy! I Lina!!! Zaraz... Dlaczego ona tak dziwnie wygląda? I dlaczego chimera mruczy coś o przyciąganiu go tu zupełnie niepotrzebnie? Nieważne! - stwierdził Gourry, ściskając w ręku zapakowaną spinkę. I czy książę powiedział "czas na PREZENTY"!?
Najwidoczniej tak, bo goście ożywili się nieco. Na chwilę. Bo do władcy podszedł książę Corwin i powiedział coś do niego, co sugerowało, kolejną, długą i nudną przemowę. Zieeew... Tylko nie to...
Mazoku, ciągnięty za rękę przez Kirian przez długie korytarze pałacu, wyciągnął z kieszeni przedmiot, który dała mu mała. Manuskrypt!? Co jest grane, ma całą kolekcję, czy jak?
Przyjrzał się dokładniej pergaminowi... Co to za magia? Biała? Jasne, ten dzieciak to ma wyczucie! Zaklęcie uzdrawiające... Które może uzdrowić każdą żywą istotę... Zaraz, co tu jest napisane? Z trudem odczytał zatarte przez czas runy. Może być użyte przez jedną osobę tylko jeden, jedyny raz... Wówczas pergamin ulegnie zniszczeniu, a w pamięci maga nie pozostanie ani jedno słowo zaklęcia... Kto mógł wymyślić coś tak idiotycznego?! - pomyślał, stając wraz z Kirian pod ogromnymi, zdobionymi płaskorzeźbami drzwiami.
- To jak, kapłanie? Wchodzimy?
Mała popchnęła drzwi, które otworzyły się, skrzypiąc zdecydowanie za głośno, jak na gust Xellossa. Oczy całej pięćsetki gości i mającego właśnie rozpocząć mowę Corwina zwróciły się ku wrotom. Kirian popchnęła Mazoku tak, że niemal wleciał do środka sali i... Zaraz, gdzie ona się podziała? Zniknęła!? Nagle przestał wyczuwać jej obecność, ale nie wyczuł też żadnego czaru, teleportacji, niczego! Co...
- Pan Xelloss, jak cudownie, teraz naprawdę wszyscy jesteśmy w komplecie! - oczywiście Amelia. Czy nikt jej nigdy nie zasugerował, że wkurza wszystkich naokoło?!
- Co ty znowu kombinujesz, znowu będą przez ciebie kłopoty - Lina jak zwykle postanowiła być sceptyczna.
- Lina... Kto to jest, gdzieś już go chyba widziałem... - bez komentarza.
- Jak śmiesz przychodzić tu bez zaproszenia? - wydarł się kolejny znajomy głos. Wynoś się stąd, bo jak nie... - Filia sięgnęła pod spódnicę, odsłaniając na chwilę całkiem zgrabne nogi. Miał ochotę przygadać coś upartej smoczycy, ale księżniczka była szybsza.
- Ależ, panno Filio! Jest Wigilia! Przecież sama pani mówiła, że radość trzeba dzielić ze wszystkimi! Jak pani może!? Panie Xellossie, oczywiście jest pan MILE WIDZIANY - tu uśmiechnęła się tak słodziutko, że niemal zrobiło mu się niedobrze. Pewnie jeszcze zaraz powie, że życie jest piękne...
Filia nagle zauważyła coś bardzo interesującego na podłodze. I zrobiła się czerwona. Ma za swoje! - pomyślał Mazoku, zbyt zdezorientowany wszystkimi wydarzeniami dnia, żeby zaprotestować, gdy Amelia sadzała go przy stole. Na szczęście w przyzwoitej odległości od pozostałych członków drużyny. Jakim cudem, u licha, on w ogóle dał się w to wszystko wciągnąć?
Gourry uśmiechnął się, pocieszony. Dzięki Xellossowi (wreszcie przypomniał sobie, jak nazywa się ten koleś!) wszyscy zapomnieli o Corwinie. Niektórzy już zaczęli wymieniać się prezentami. Dobrze! Jedna, koszmarna przemowa mniej! Rozejrzał się po sali. Amelia daje coś ojcu... Filia rozdaje te swoje pakunki - ciekawe, co to jest? O, Zelgadiss otwiera. Porcelanowa filiżanka? Po co Zelgadissowi porcelanowa filiżanka? O, Corwin też taką ma! No tak, to było chyba do przewidzenia... Lina by wiedziała! Lina... O, tam jest!
Szermierz mocniej ścisnął w ręku spinkę. Teraz! Czarodziejka w ogólnym chaosie, nie zauważyła nawet, kiedy podszedł...
- Lino... Ja... To znaczy... Mam coś dla ciebie, to znaczy... Chciałem cię przeprosić i... No... Nie chciałem, żebyś była na mnie zła i... Wiesz, że nie jestem dobry w takich mowach. Po prostu chciałem ci to dać! - wyjąkał, podając dziewczynie mały, zawinięty w złoty papier, pakuneczek. I dopiero w tym momencie zauważając, co przez cały czas "nie pasowało mu" w Linie.
- Ojej... Chyba jednak będziesz zła...
Lina popatrzyła na niego zdziwiona, wyrywając mu z ręki prezent.
- No, pokaż w końcu, chcę zobaczyć! I nie jestem na ciebie zła, głuptasie! Po prostu ja... Nieważne! - ucięła kłopotliwą dyskusję. - I ja też coś dla ciebie mam! Trzymaj! Spodoba ci się!
Taaak, na pewno będzie zadowolony - pomyślała, odwijając papier i zerkając na rękojeść miecza Gourriego, tak dla własnej satysfakcji z udanego zakupu. Co!? Gdzie miecz!? Nie zdążyła porządnie rozpatrzyć tej kwestii, gdyż jej wzrok przykuła spinka ze złocistym kamieniem.
- Jaka ŚLICZNA!!! Będzie mi pasowała do oczu i wło... Do oczu! Skąd ją wytrzasnąłeś?
- Kupiłem... Pomyślałem, że ci się spodoba...
- Zaraz, zaraz! A CO zrobiłeś z mieczem!?
- Sprzedałem - odpowiedział krótko, odwijając papier z długiego, wąskiego przedmiotu, który wręczyła mu Lina. Jego oczy rozszerzyły sie z zachwytu.
- Piękna!!! Pasuje do... Pasowała...
Lina wciąż była w lekkim szoku.
- Chcesz powiedzieć, że sprzedałeś miecz, żeby kupić mi prezent?! - wyksztusiła. - Zrobiłeś to DLA MNIE!? Oh, Gourry... - chciała zarzucić mu ręce na szyję, ale w ostatniej chwili rozmyśliła się i tylko uśmiechnęła się, zarumieniona.
Szermierz nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Jak zwykle.
- Lina... Przykro mi... Chciałem, żebyś ją dzisiaj założyła... Dlaczego...?
- Dlaczego obcięłam włosy? Bo była totalnie spłukana i nie miałam na prezent dla ciebie, głuptasie! - czarodziejka nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Nikt nie jest bardziej ironiczny od Losu - pomyślała.
- Wiesz co? Zrobię sobie z niej naszyjnik! O, widzisz, tak też będzie ładnie wyglądać! A włosy odrosną. - stwierdziła, przyczepiając spinkę do łańcuszka, który nosiła na szyi. - I jak?
- Ładnie! - wypalił Gourry, po kilkukrotnym przemyśleniu odpowiedzi na to skomplikowane pytanie. W końcu nigdy nie wiadomo, co chciałaby usłyszeć kobieta...
- No, widzisz! A ten nowy miecz może nie będzie taki zły... Przynajmniej z daleka wygląda fantastycznie. Nie wiem jak ty, ale robię się głodna! - Lina wreszcie doszła do siebie. - Sugeruję pozbierać prezenty... I DO JEDZENIA MARSZ!!!
Gourry z entuzjazmem pokiwał głową. Wreszcie było tak, jak powinno być!
Ukryta gdzieś w cieniu, w najdalszym końcu sali, mała dziewczynka uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.
- Pierwszy eksperyment zakończony sukcesem, nie, Wiewióra? Teraz trzeba im jeszcze pokazać coś ciekawego... Przecież nie pozwolimy, żeby nie cieszyli się z moich prezentów, co?
Zwierzątko pisnęło potwierdzająco. Byli tacy uroczy, kiedy oboje nie wiedzieli, co powiedzieć! Tylko, co takiego interesującego może być w spince lub mieczu?
- Zobaczysz, zaraz zobaczysz... Ale teraz spójrz tam! Coś mi się wydaje, że zbliża się finał eksperymentu numer dwa...
Amelia rozglądała się po sali, wypatrując ofia... przepraszam, osób, którym jeszcze nie dała prezentów. Tatuś dostał, wujek dostał... Lina i Gourry porwali podarunki, szybko je odpakowali i rzucili się do stołu, jakby ktoś miał zaraz zabrać im to całe jedzenie - niektóre rzeczy chyba nigdy się nie zmienią! Panna Filia dostała... Corwin... Na szczęście jakoś nie widać go w pobliżu - odetchnęła z ulgą. Pewnie na jej widok od razu przypomniałby sobie o nie wygłoszonej mowie... I tak nie zapomni! I co ja mam zrobić, powiedzieć "nie, postanowiłam poszukać sobie innego ideału!"? Skazana na sukces... Dlaczego musi być księżniczką!?
Właśnie... Jeszcze jeden prezent... Najważniejszy. Gdzie jest pan Zelgadiss? Zauważyła go. Siedział przy stole i wpatrywał się w obrus. Najwidoczniej wszyscy byli zbyt zajęci swoimi sprawami, żeby zwrócić na niego uwagę... Tym lepiej!
Podeszła do niego. Zauważyła, że ręce trzęsą się jej ze zdenerwowania. Spokojnie...
- Panie Zelgadissie?
- Amelia? - chyba jednak nie wyglądał na zachwyconego.
- JA... Przyszłam się przywitać! Jakoś tak się złożyło, że się jeszcze nie widzieliśmy... Jak podróże? - to było idiotyczne pytanie. Ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.
- Jak zwykle nic... Nigdzie nic nie ma... - nawet nie musiała pytać, o co mu chodziło.
- Tak mi przykro... Ale jest Wigilia, trzeba cieszyć się życiem! Niech pan się wreszcie uśmiechnie! Nie cieszy się pan, że jest pan wreszcie wśród przyjaciół i w ogóle...?
- Jasne... - nie wyglądał na szczególnie przekonanego do tego, co właśnie powiedział.
- No, i tak trzeba było od razu! A ja mam coś dla pana! - powiedziała z właściwym sobie entuzjazmem, podając mu prezent.
- Co to? - zapytał, odwijając wielką kokardę z flakonika.
- To jest... Lekarstwo na klątwę!!! - wypaliła, pewna, że zrobi to na chimerze odpowiednio duże wrażenie. Na tyle duże, że na przykład się ucieszy. Myliła się.
- Jasne... A niby skąd ta pewność? Stąd, że miły sprzedawca eliksirów na pewno nie kłamie?
- Dziadek dziewczynki, od której to kupiłam, znalazł to w starej świątyni! Ten płyn zamienia każdą żywą materię w ludzkie ciało i... To znaczy... Myślałam... Niech pan przynajmniej spróbuje! Dlaczego pan zawsze od razu nastawia się do wszystkiego tak negatywnie!? - wybuchnęła. Pan Zelgadiss był taki niesprawiedliwy!
- Przepraszam... - zrobiło mu się wstyd, że tak potraktował biedną, naiwną księżniczkę. W sumie to nie jej wina, ze wierzy we wszystko, co jej powiedzą... - Dziś wieczorem wypróbuję, a jutro rano zobaczymy. I tak nie wyjdzie... Co ty na to, Amelio?
Kirian przyglądała się scenie z nieszczególnie zadowolona miną.
- Nawet jej nie podziękował... I co my mamy z tym zrobić, Ruda?
Wiewiórka prychnęła. Dać nauczkę! Kiedy ten facet wreszcie zacznie cokolwiek rozumieć!?
- Też tak sądzę! Chciał wypróbować... Oj, wypróbuje, wypróbuje i to wcześniej, niż sądzi... mam nadzieję. Co myślisz o pewnym dość ryzykownym planie?
Rude zwierzątko zdecydowanie miało ochotę na odrobinę rozrywki.
Sylphiel westchnęła cicho, oglądając otrzymaną od smoczej kapłanki filiżankę. Śliczna! Wszyscy takie dostali... Gourriemu też się podobały! Po raz kolejny spojrzała na szermierza. Zapomniał o całym świecie, podbierając rozmaite kąski Linie. Która odwzajemniała mu się dokładnie tym samym. Jest z nią szczęśliwy... - pomyślała. Bez względu na to, jakich zaklęć jeszcze się nauczę, nigdy nie stanę się NIĄ. Nigdy...
- Panienko! Wreszcie cię odnalazłem, słońce mego życia, które rozjaśnia mroki nędznej egzystencji zagubionego w samotności! - usłyszała czyjś bardzo, naprawdę BARDZO rozradowany głos.
Sylphiel zamrugała oczami ze zdziwienia. Kto to... Tak! Ten młody rycerz, którym kiedyś opiekowała się w świątyni, gdy został ranny w jakiejś walce...
- Pan Corwin? Co za niespodzianka... Ale oczywiście mogłam spodziewać się pana na dworze... Cieszę się, że jeszcze mnie pan pamięta...
- Bogini! Jak mógłbym zapomnieć to oblicze jaśniejsze niż księżyc w bezgwiezdną noc? Po tym, jak opuściłaś świątynię, przeszukałem pół świata, pytając o kapłankę o oczach jak szmaragdy, lecz nikt nie potrafił wskazać mi drogi...
Zaczerwieniona po uszy na skutek usłyszenia tylu komplementów naraz, Sylphiel zaczęła powoli przyzwyczajać się do stylu wypowiadania się księcia. Może trochę staroświecki, ale w gruncie rzeczy taki uroczy...
- Więc jak trafił pan do Saillune? Słyszałam, że pan i Amelia...
- Ach, jakże mógłbym porzucić pamięć anioła, który niegdyś ocalił me nędzne życie? Ale, wracając do twego pytania, pani, kilka dni temu, spacerując po stolicy mojego księstwa, spotkałem małą dziewczynkę przepowiadająca przyszłość przechodniom. Powiedziała, że aby odnaleźć szczęście, muszę udać się w podróż. Tam, gdzie sprawiedliwość rządzi miastem, spotkam moje przeznaczenie... Od razu myśli moje skierowały się ku Saillune, lecz nie rozumiałem, co miała na myśli mała wieszczka. To szanowny książę Philionel pragnął, żebym pojął za żonę jego piękną i mądra córkę... Muszę ci się przyznać, pani, ze przez pewien czas, wbrew sobie, rozważałem tę propozycję... Ale wczoraj moje oczy otworzyły się! Jakże mogłem nie dostrzec od razu, ze serce księżniczki jest zajęte?! - książę zaczynał robić się melodramatyczny.
- Amelia chyba nawet sama nie zdaje sobie z tego sprawy... - mruknęła Sylphiel.
- Ten młodzieniec, który wczoraj przybył do pałacu, Zelgadiss... - kontynuował Corwin. - Nie zamierzam odbierać mu serca młodej damy! Tym bardziej, że niezawodnie wyczuwam, iż ona także nie jest mu obojętna. W głębi duszy jestem przekonany, że kiedyś odnajdą się nawzajem... Och, jak mogłem zapomnieć!?
- o czym? - Sylphiel udało się dojść do głosu. Jak miło było słuchać, jak ktoś mówi, a nie wysilać się na nie klejącą się konwersację...
- Zamierzałem, pani, pomóc losowi i ogłosić zaręczyny tej pięknej pary! Ale to całe zamieszanie z prezentami...
- Może dobrze się stało? Nie jestem pewna, czy panienka Amelia byłaby zadowolona z interwencji...
- Z pewnością znasz ich lepiej niż ja, pani... Ale spójrz, jak piękna noc! Czyż warto marnować ją na duszenie się w komnacie, choćby najpiękniejszej? Jestem przekonany, iż pałacowy ogród oświetlony jest lampionami... Musi być niezwykle piękny o tej porze...
Kirian obserwowała, jak książę podaje kapłance ramię i razem opuszczają salę. Uśmiechnęła się do siedzącego jej na kolanach zwierzątka.
- Dwa zero dla nas! Myślę, że raczej nie trzeba będzie w to więcej ingerować, co, Wiewióra? Sami sobie poradzą! Przynajmniej oni nie sprawiają kłopotów... Będzie z nich parka jak dwa razy dwa!
Wiewiórka w pełni zgadzała się z dziewczynką. Niektórzy są tacy nieskomplikowani...
Filia z zadowoleniem przyglądała się zgromadzonym w sali gościom. Filiżanki podobały się wszystkim! - pomyślała z dumą. Starała się dobrać każdemu odpowiedni kolor i wzór, i udało jej się! Tak! To jest to, co chciałaby robic w przyszłości: sprzedawać porcelanę i śliiiiczne, kolczaste maczugi! Dołożyła sobie kolejną porcję. Tym razem karpia w galarecie - jeszcze trochę, a zniknie cały w przepastnych żołądkach Liny i Gourriego...
- Jeszcze trochę, a tak utyjesz, że nie uda ci się zmieścić nawet we wrotach tego pałacu! - ten głos... Irytujący, tak bardzo irytujący... Filia postanowiła go zignorować, ale wiedziała, że jeszcze chwila....
- A tak poza tym, jak leci, smoczyco?
- Dobrze - odburknęła. Tylko spokojnie, przecież nie chcę zepsuć Amelii przyjęcia, tylko spokojnie...
- I tylko tyle? Nie masz ochoty pogadać ze starym przyjacielem?
- Nie jesteś przyjacielem! - tylko spokojnie...
- No wiesz, a tak się cieszyłem, że zobacze mojego ulubionego smoka! - czy on chociaż na chwilę mógłby przestać się tak idiotycznie uśmiechać!?
- Nie mógłbyś doczepić się w końcu do kogoś innego?! - wybuchnęła. Rozejrzyj się, masz tu tyle miłych ludzi, nad którymi mógłbyś się popastwić, dlaczego zawsze to musze być JA!?
- Bo uwielbiam cię wkurzać, oczywiście! - uśmiech chyba nie mógłby być jeszcze szerszy... - A poza tym tak siedzisz sama... Nie docenisz tego, że dotrzymuję ci towarzystwa?
- Idź się poznęcać nad kimś innym! Potwory lubią przecież torturować biedne, małe niewinne stworzonka... Założę się, że zaraz się znudzisz i na przykład zabierzesz wiewiórkę tej ślicznej, małej dziewczynce...
- JAKIEJ DZIEWCZYNCE? - aż otworzył oczy... Ciekawe, co on ma do małych dziewczynek?
- Tej, która tam przed chwilą stała. Nie moja wina, że najwidoczniej jesteś ślepy. I przestań się wreszcie na mnie gapić, kupo zgniłych śmieci!!! (<- tłumaczenie autorki :P) Co, nie dotarło?! - Filia miała poważny zamiar cisnąć w niego talerzem. Wraz z zawartością.
- Dotarło. Wiesz, naprawdę pomyślałem, że się nudzisz. Nawet miałem zamiar ci coś dać. Proszę bardzo! - Mazoku cisnął coś na stół, odwrócił się i odszedł. Dość szybkim krokiem.
Wkurzyłam go! Jeden zero dla mnie! - smoczyca nie posiadała się z radości. A swoją drogą ciekawe, co tym razem chciał wykręcić? Sięgnęła po leżący na stole pergamin. To pismo... Starożytne runy smoków!? Zainteresowana zabrała się do czytania. To brzmi bardzo głupi żart... Ale aury pieczęci świątyni przecież NIE DA SIĘ podrobić! A pergamin był tak stary, że obawiała się, że rozsypie jej się w rękach... Czy to możliwe, żeby on naprawdę chciał...? Niemożliwe - odpowiedziała sobie. On jest czystym złem, demonem nad demonami, który... pomógł nam wygrać z Darkstarem i w sumie nigdy nie zrobił mi nic złego, chociaż aż za często go prowokowałam - jakaś część niej miała najwidoczniej dość wywrotowe poglądy na temat natury Mazoku. Zaraz, zaraz, dlaczego mam wyrzuty sumienia z powodu tego wstrętnego, bezczelnego, przemądrzałego potwora!? Nie mam, powinnam go nienawidzić, nie mam.... NIENAWIDZĘ GO! Od razu lepiej! Tak właśnie powinno być. A to zaklęcie się przyda! - pomyślała, chowając pergamin do kieszeni. Kto wie, co się może przydarzyć jej czy Valowi?
- Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego wszystkie smoki są takie uparte? Chyba lepiej by na tym wyszły, gdyby mniej kierowały się dumą, a więcej CZYMKOLWIEK innym...
Wiewiórka nie miała pojęcia, dlaczego. Ale jej zdaniem ta blondynka trochę przesadziła. Najpierw o mało nie wpakowała mu karpia w galarecie na głowę, a potem z zadowolona miną schowała pergamin, jakby nigdy nic. Zdecydowanie nie tak, jak trzeba...
- Chyba najwyższy czas naprawdę wkroczyć do akcji, nie, Ruda? Pokażę ci coś!
Zwierzątko wierciło się niecierpliwie. Nareszcie coś się będzie działo!
- Tylko tak sobie myślę, że to trochę ryzykowne... jeśli nie wyjdzie. Ale musi wyjść, nie? Patrz!
Wiewiórce przez chwilę wydawało się, że w cieniu coś się poruszyło. Przyjrzała się dokładniej ciemnemu zaułkowi komnaty... Tam NAPRAWDĘ coś było! Dziwne języki czarnej mgły łączyły się ze sobą, formując postać. Jedną, drugą, trzecią... Przerażona wiewiórka wślizgnęła się do kieszeni dziewczynki.
- Nie bój się, Ruda! To tylko ja! - zwierzątko nadal nie rozumiało, co mogą mieć wspólnego wyłaniające się z mroku stwory ze słodką, małą Kiri.
- To proste, Wiewióra! To tylko kawałki mnie! Fragmenty mojej esencji, jasne? Pozwoliłam im na pewną autonomię, ale wciąż w pełni je kontroluję. Po co mam im się pokazywać po raz kolejny? Mam zamiar trochę ich postraszyć, tym razem, a mojej obecnej formy chyba raczej się nie przestraszą... Niezłe z nich paskudy, co?
Zwierzątko wychyliło główkę z kieszeni. Nie miało zamiaru się stamtąd ruszać.
- Chyba będę musiała przeznaczyć je chwilowo na straty... Ich energia wróci do mnie, po pewnym czasie, ale.. czego się nie robi dla zabawy?!
- W tamtym kącie coś się rusza! - hrabina D. wzdrygnęła się. - Jak można było dopuścić do tego, by po pałacu biegały myszy? W dodatku na PRZYJĘCIU!
- ŁAAA!!!! - wydarła się baronowa G. - To jest za duże na mysz! TU JEST SZCZUR!!!!
- Drogie panie, nie ma o co robić tyle hałasu... Zaraz poradzimy sobie z tymi stworami - diuk H. był bardzo odważnym człowiekiem. Do chwili, gdy zobaczył wyłaniającego się z cienia stwora... bynajmniej nie szczura!
- Tu jest POTWÓR!!! - wrzasnął cienkim głosikiem, w niczym nie ustępującym falsetowi obydwu arystokratek.
Reakcja gości była bardzo łatwa do przewidzenia. Większość zgodnie i z niezwykłym u ludzi wysoko urodzonych entuzjazmem rzuciła się do wyjścia. Ktoś ogłosił wszem i wobec przerażonym głosem, że jakaś nieszczęsna dama zemdlała z wrażenia. Któryś z najdzielniejszych rycerzy chwycił za miecz i rzucił się w stronę domniemanego zagrożenia. Po czym gwałtownie się zatrzymał i jeszcze szybciej pomknął w dokładnie przeciwnym kierunku.
Lina ze zdziwieniem spostrzegła, że przy stole zdecydowanie ubyło ludzi. Interesujące... Dlaczego wszyscy wychodzą? Czyżby książę Phil zapowiedział pokaz fajerwerków, a ona nawet tego nie zauważyła? I co oni krzyczą? Zaraz, JAKI POTWÓR?!
Postanowiła zrobić z tym porządek. Jak śmiał psuć takie miłe, PYSZNE przyjęcie? Kątem oka dostrzegła, że Zelgadiss zdecydował się na to szybciej.
- Astral Vine! - chimera nie lubiła tracić czasu na niepotrzebne zastanawianie się w sytuacji, która była oczywista. Co za paskudztwo! Wygląda chyba jeszcze gorzej ode mnie!
Stwór najwyraźniej też nie zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. Zelgadiss ledwo zdołał zablokować cios jednej z jego bardzo licznych macek. Potwór sprawiał wrażenie zaskoczonego. Pewnie zastanawia się, jakim cudem w ogóle ktoś mu się stawia - pomyślał mag, zręcznie unikając kontaktu z odnóżami (?) bestii, która najwidoczniej miała ochotę go objąć i przytulić. Gdyby tylko udało mu się trafić w jakiś słaby punkt... Oko... Dlaczego on nie ma oczu!? Tylko macki i korpus! Nawet łazić toto porządnie nie umie! Odsłonił się! TERAZ!
Miecz chimery uderzył w sam środek tułowia bestii. I, zamiast przeciąć ją na pół, ześlizgnął się z głośnym brzdęknięciem. Aż poleciały iskry. Niemożliwe! Przecież miecz wzmocniony zaklęciem powinieniem dać sobie radę ze WSZYSTKIM!
- Chcesz jeszcze jednego? - Lina, wyraźnie wkurzona, obdarowywała fireballami kolejnego stwora. Identycznego, jak jego kolega. Kulą ognia oberwał też jeden ze stołów i czubek choinki. Cóż, trudno, wszystko ma swoją cenę...
Problem w tym, że to coś nie wyglądało na szczególnie przejęte. Może lubiło ciepełko? Czarodziejce przemknęło przez myśl, że porządny Dragon Slave pewnie załatwiłby sprawę. A chwilę później także to, jak bardzo jej ulubione zaklęcie spodobałoby się zamkowi i jego mieszkańcom. A raczej - NIE spodobało... Trzeba będzie spróbować czegoś działającego na trochę mniejszą skalę...
- Gourry, odsuń się!!! Balus Rod!!! - krzyknęła. Szermierz, z zakłopotaniem obserwujący walkę, odskoczył, gdy bicz światła przeciął powietrze, trafiając w ciało bestii. I nie robiąc jej szczególnej krzywdy... Co to jest?! Po raz kolejny instynktownie sięgnął po miecz. I po raz kolejny przypomniał sobie, jak niewielkie szanse ma bez magicznej broni w walce z tego typu stworzeniem.
- Lino, uważaj, tam jest kolejny! - czarodziejka nawet się nie odwróciła, zbyt zajęta obecnym przeciwnikiem, by móc zwrócić uwagę na cokolwiek innego. Gourry wiedział, że nie ma szans przeciwko DWÓM takim stworom. Ktoś musi coś zrobić! Rozejrzał się. Zel usiłował poradzić sobie z mackami jeszcze jednego. Amelia szeptała pod nosem jakąś inkantację. Filia właśnie trafiła swoim laserowym oddechem kolejnego - CZWARTEGO?! Zmieciony siłą zaklęcia potwór poleciał do tyłu i bardzo malowniczo wylądował na choince, przewracając ją na jeden ze stołów. Tyle jedzenia się zmarnowało! Wszyscy są zajęci, a Lina...
Gourry rzucił się z mieczem na stwora. Może przynajmniej powstrzyma go do czasu, aż ktoś będzie w stanie mu pomóc? Czy on naprawdę musi mieć tyle macek!? Cholerna meduza...
- Zabierz to ode mnie! - wrzasnął, gdy coś długiego i oślizgłego owinęło się mu wokół nogi. - Masz za swoje! - zamachnął się mieczem na przytrzymujące go odnóże bestii. Ostrze przeszło przez nie jak przez masło. Szermierz o mało nie stracił równowagi, gdy kawałek macki pozostał na jego nodze, a pozostały kikut potwór cofnął gwałtownie, sycząc wściekle. Swoją drogą to ciekawe, jakim cudem on w ogóle wydaje odgłosy!? Gourry był chyba jeszcze bardziej zaskoczony, niż jego przeciwnik. Jak to możliwe, że wzmocniony magicznie miecz Zelgadissa nie mógł zranić czegoś takiego, a jego zwykła broń... Zaraz - pomyślał - czy aby na pewno zwykła?
Amelia skończyła inkantować. Pan Zelgadiss odskoczył przed mackami potwora... Tak, to był odpowiedni moment! Teraz!
- Elmekia Lance! - to powinno załatwić sprawę! Nie załatwiło, za to zwróciło uwagę przerośniętej meduzy ku księżniczce. Gdzie on się podział?! Poczuła, że cos śliskiego chwyciło ją za ramiona. I ścisnęło. MOCNO.
- ŁAAAAA!!!!!.... - wydarła się księżniczka, usiłując wyrwać się z objęć potwora. Pewnie krzyczałaby dłużej, gdyby stwór nie postanowił jej uciszyć. Macka owinęła się wokół szyi dziewczyny...
- Amelia!? - Chimera zauważyła nagły brak przeciwnika. I odkryła, że oprócz pełzania umie się on także teleportować. - Puść ją, draniu!!!
Cichy syk pseudomeduzy brzmiał bardzo sarkastycznie. Zwłaszcza, gdy akompaniowały mu zduszone pomruki księżniczki, która powoli zaczynała robić się sina.
Miecz był bezużyteczny. A czary mogłyby zranić zarówno stwora, jak i Amelię. Co robić? - Zelgadiss dawno nie czuł się tak bezsilny. Gdyby tylko mógł przebić się przez tę przypominająca metal skórę... Eliksir! Jeśli naprawdę działa, uczyniłby stwora praktycznie bezbronnym... Ale, jeśli jest skuteczny, mógłby uczynić cię prawdziwym człowiekiem - podpowiedział jeden z jego wewnętrznych głosów. Amelia, uleczenie, Amelia, uleczenie, Amelia...
Szybkim ruchem otworzył flakonik i chlusnął jego zawartością w potwora. Przerośnięta meduza zasyczała tym razem naprawdę głośno, gdy jej szare macki o metalicznym połysku zaczęły nabierać bladoróżowej barwy... Działa!!! Cios mieczem... Jeden, drugi... Bezwładne ciało księżniczki upadło na ziemię wraz z oplatającymi ją odnóżami bestii. Zelgadiss wepchnął miecz aż po rękojeść w ciało istoty.
- Sssss.... - zaatakowany najwyraźniej nie był tym zachwycony. NA potwierdzenie tej teorii zaczął rozpływać się w powietrzu... Po chwili z miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się gigantyczna meduza, pozostały tylko wijące się języki czarnej materii, które powoli rozproszyły się w nicość.
- Amelia!? Amelio, słyszysz mnie?
- Czy na niego naprawdę NIC nie działa!? - Lina wypróbowała dziesiąte z kolei zaklęcie. Bezskutecznie. Kątem oka dostrzegła, że Zelgadiss poradził sobie jakoś z przeciwnikiem i teraz zajęty był próbą uleczenia księżniczki. Gourry też dawał sobie radę - wydał właśnie z siebie radosny okrzyk, aby uczcić obcięcie stworowi kolejnej macki. Filia jeszcze raz cisnęła potworem - tym razem o ścianę. Maczugą. Nieważne, że tak naprawdę nic mu nie zrobiła - czarodziejka poczuła się gorsza. I bardzo, bardzo sfrustrowana.
- Taaak... Ośmielasz się zadzierać z geniuszem magii, wielką, niepokonaną Liną Inverse!? Słyszałeś kiedyś, jaki los spotykał moich przeciwników?!
Drwiący syk sugerował, że prawdopodobnie słyszał. I wcale, ale to wcale się tym nie przejmował. To było NAPRAWDĘ wkurzające!
- Tyś, któraś częścią króla koszmarów... Tyś, któraś uwolniona ze wszechświata... Mroźna, mroczna klingo ciemności... - złocisty kamień zawieszony na szyi Liny zalśnił dziwnym blaskiem. - Bądź mi mocą, bądź mi ramieniem... - czarodziejka poczuła, że ze spinka emanuje mocą. Co się dzieje? - Kroczmy wspólnie ścieżką zniszczenia, miażdżąc dusze Bogów! Laguna Blade!!! - ostrze nicości pojawiło się w rękach dziewczyny. Lina zacisnęła na nim dłonie. Wiedział, że ma tylko chwilę, zanim zaklęcie rozproszy się... Broń chaosu przeszyła przestrzeń tego i kilku sąsiednich wymiarów. Stwór najwidoczniej znał taki, do którego nie docierała. Jeden cios... Drugi... Trzeci...
- Jak mogłam nie trafić!? Zaklęcie zaraz... - Nie! Lina zorientowała się, że nie była zmęczona. Wcale. Chociaż normalnie nie utrzymałaby Ostrza Nicości nawet przez połowę tego czasu. Ten kamyk jest lepszy od talizmanów Xellossa! Czarodziejka uśmiechnęła się triumfalnie.
- Uciekaj, uciekaj, i tak w końcu cię dopadnę!
Przerośnięta meduza zrobiła jeszcze jeden unik. Poruszała się coraz wolniej.
- Zmęczyłeś się, co? - Lina była już pewna zwycięstwa. I słusznie. Następny cios rozpłatał korpus potwora na pół. Formująca jego ciało czarna materia zmieszała się z esencją rozpraszającego się Ostrza Nicości, aby po chwili ulotnić się zupełnie...
- Załatwiłam go!!! - dziewczyna musiała podzielić się tą nowiną ze światem. Zaraz, czy ktoś to w ogóle usłyszał? Rozejrzała się po sali. Sytuacja wyglądała na prawie opanowaną. Amelia zaczynała odzyskiwać przytomność - hehe, Zel pewnie znowu będzie potem ściemniał, że ma ją gdzieś. Gourry najwidoczniej załatwił "swojego" stwora, gdyż z mieczem w dłoni ruszył na pomoc Filii, która wprawdzie utrzymywała paskudztwo na dystans, ale nie była w stanie go zranić... To już nie będzie żaden problem! - pomyślała. One nie potrafią w sumie nic oprócz wymachiwania... Macki ostatniego stwora zalśniły czerwonym blaskiem.
- Filia, uważaj!!!
Smoczyca usłyszała ostrzegawczy okrzyk Liny. I w tym samym momencie poczuła, że coś ja popchnęło. Upadając na ziemię jakieś trzy metry od miejsca, gdzie przed chwilą stała, dostrzegła, że strumień czerwonego światła trafił w stojąca tam postać. Co...?
- Xelloss?! Nic ci nie jest? - głos Liny wskazywał na to, że jest zaniepokojona. Dziwne... Po co ktoś miałby przejmować się Mazoku? Wstała i otrzepała przybrudzoną spódnicę. W sumie to całkiem miło z jego strony, że jej pomógł, tylko czy nie mógłby wcześniej ruszyć tyłka?
- Xelloss?! - wzrok Filii zatrzymał się na leżącym na ziemi kapłanie. - Przestań się wygłupiać i wstawaj!
Mazoku nie poruszył się. Smoczyca podeszła do niego, Wyciągając nieodłączna maczugę. Już ona pokaże temu bezczelnemu Potworowi, że nie warto się z niej nabi... Stanęła jak wryta. Kapłan leżał skulony na ziemi, przecięty niemal na pół przez świetlny pocisk stwora. Z rany sączyła się czarna substancja - nie wiedziała, czy była to po prostu materia budująca jego ciało, czy coś w rodzaju krwi, ale tracił tego czegoś zdecydowanie za dużo... Ludzka forma Mazoku zamigotała, stając się coraz bardziej przezroczysta... Czy to znaczy, że...?
- Jeśli ściemniasz, zrobię z ciebie miazgę - mruknęła smoczyca. Przymknęła oczy, usiłując skoncentrować się na jego energii. Jeśli naprawdę nie udaje... Prawie jej nie wyczuła! Głupi Potwór! Jak zwykle musi się w coś wpakować! Powinien już zacząć się regenerować. Nie zaczął. W zamian za to jego materialna forma robiła się coraz mniej wyraźna...
Powinnam coś zrobić. W końcu uratował mi życie... znowu - przypomniała sobie jego walkę z Valgaavem i skały, które o mało jej nie zmiażdżyły (inna sprawa, że w sumie naprawdę mógł sobie darować zrzucanie jej potem na antycznego smoka...). Sięgnęła do kieszeni. Pergamin z zaklęciem... Może i tak by mi się do niczego nie przydał? - pomyślała.
Filia cicho wyszeptała inkantację. Poczuła wypełniającą jej dłonie moc - nie, to nie była biała magia... Coś innego, znacznie potężniejszego... Chaos? Rana Xellossa zaczęła się zasklepiać. Niesamowite! Naprawdę działa nawet na Mazoku!
Gourry potężnym ciosem unicestwił ostatniego stwora. Co tu się dzieje? Xelloss leży na ziemi,a w zasadzie, co jeszcze dziwniejsze, na kolanach Filii, a Lina, Zelgadiss i Amelia przyglądają się temu z otwartymi ustami. Czyżby znowu coś go ominęło? Zdecydowanie nic nie rozumiał... Oho, kapłan otworzył oczy! Ciekawe, w sumie prawie nigdy tego nie robi...
- Xelloss? Słyszysz mnie? Jak się czujesz? - od kiedy to smoczyca tak się o niego troszczy? Chyba jednak DUŻO przegapił... Ale przynajmniej jest ciekawie!
Ten Mazoku chyba po raz pierwszy w życiu wygląda na zdezorientowanego - pomyślała Lina, obserwując dochodzącego do siebie Xellossa. Potwór usiadł i popatrzył na nich, jakby po raz pierwszy w życiu ich widział. Chyba ma dość wrażeń na dzisiaj...
- No wiesz, Filia, kto by pomyślał, że aż tak mnie lubisz! Wiedziałem, że nie oprzesz się mojemu nieodpartemu urokowi! - znowu ten wkurzający uśmieszek i przymrużone oczy. Zdecydowanie nic mu nie jest - uznała Lina, tracąc zainteresowanie sytuacją.
Czy on naprawdę zawsze MUSI być taki złośliwy? Ten typ chyba już tak ma... - pomyślała Filia. W sumie to ja dzisiaj byłam chyba gorsza... Do głowy przyszła jej pewna myśl. Każdy normalny smok uznałby ją za, delikatnie mówiąc, szaloną, ale... w końcu jest Wigilia! Amelia miała rację!
- Xelloss? - wypaliła. - Wiesz co? Mam coś dla ciebie!
Zatkało go kompletnie. No, tego się raczej nie spodziewał, punkt dla mnie! Nawet nie wiedział, co odpowiedzieć!
Wepchnęła mu do ręki zawinięty w kolorowy papier przedmiot. Jedna z jej ostatnich filiżanek. Mazoku powoli odpakował ją.
- I jak? Podoba się? - Xelloss nie odpowiedział. Wpatrywał się w porcelanowe naczynie wyglądając tak, jakby właśnie przeżył największy szok w swoim długim życiu.
- Mówiłam, że plan się uda! Mówiłam!!! - Kirian, ukryta za resztkami stołów i choinki, o mało nie zaczęła skakać z radości. - To TAKIE SŁODZIUTKIE!!! Podobało ci się, Ruda?
Wiewiórka spojrzała na nią z wyrzutem. To nie było w porządku, dawać i odbierać...
- Tak sądzisz? Myślisz, że jednak powinnam im coś zostawić?
Zwierzątko potwierdziło. W gruncie rzeczy to niesprawiedliwe, że tylko ruda wiedźma i jej szermierz skorzystali na tym wszystkim...
- Dobrze, dobrze, nie złość się tak! Zawsze możemy zrobić taki mały przekręcik...
- Na pewno znajdziemy drugi taki eliksir, niech pan się nie martwi! - Amelia powtarzała to już chyba dwudziesty raz.
- Tak, tak... - nie chciało mu się z nią dyskutować. Wiedział, że gdyby postąpił inaczej, nie darowałby sobie tego do końca życia, ale... jego szansa przepadła. Ostatecznie i nieodwołalnie.
- Przepraszam, to moja wina, gdybym tylko uważała... Tak mi przykro! - czy ona nie mogłaby w końcu przestać o tym mówić?
- Nie twoja - odburknął, czerwieniąc się, co przy jego niebieskawej karnacji sprawiało dość interesujące wrażenie. Czy mogło być czyjąkolwiek winą, że jest idiotą, który zamiast stanąć twardo na ziemi buduje zamki na piasku, marząc o czymś zupełnie nierealnym?
- Panie Zelgadissie! - jasne, Amelia już wróciła do siebie. To niesamowite, że po tym wszystkim potrafi jeszcze powiedzieć coś z taką radością w głosie...
- Panie Zelgadissie, niech pan popatrzy na swoją rękę!!! - co takiego interesującego może być w mojej ręce? Popatrzył. Była różowa. I miękka... I... ludzka!!!
- Niemożliwe... To....
- Przed chwilą były tylko palce!!! Panie Zelgadissie, pan się staje CZŁOWIEKIEM!!!
Rzeczywiście, przemiana postępowała powoli, ale nieprzerwanie.
- Ja... Kropelka eliksiru musiała chyba upaść na... - nagle dotarła do niego cała istota odkrycia Amelii. - JESTEM CZŁOWIEKIEM!!! NARESZCIE!!! AMELIO, DZIĘKUJĘ!!!
Zelgadiss porwał księżniczkę w objęcia. Biedactwo, po raz kolejny tego dnia o mało nie zostało uduszone.
- DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ!!!!!!!!!!!!
Lina wpatrywała się w nich, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć... Niewiarygodne! Te Święta były po prostu niewiarygodne... Jeszcze trochę, a pomyślałaby, że ktoś to wszystko zaplanował! Spinka i miecz, eliksir... A, i najpierw zniknięcie talizmanów!!! Tak, jakby ktoś pomyślał, że złocisty kamień i Talizmany Demoniej Posoki to trochę za dużo dla jednej osoby... Ale przecież nie mogły tak po prostu zapaść się pod ziemię!!!
- Gdzie są, u licha, MOJE talizmany?! - powiedziała raczej do siebie, niż do kogokolwiek innego.
I ktoś ją chyba usłyszał...
Cztery świecące czerwonym blaskiem punkty pojawiły się przed Xellossem, który wciąż wpatrywał się w filiżankę, nie bardzo wiedząc, co właściwie powinien zrobić.
są twoje...
twoje...
Smoku Chaosu Xellossie...
twoje...
ktoś musi zająć wakat...
twoje...
Nowo obrany Lord Ciemności po raz pierwszy w życiu nie padł na kolana przed przełożonym. Był w takim szoku, że ZAPOMNIAŁ.
- Wy też to słyszeliście!? - ciszę przerwał głos Liny.
- Co to było!?
- Może lepiej nie pytajmy - mruknęła Lina. - Hej, Xelloss, dostałeś awans, ZAUWAŻYŁEŚ?!
Sądząc po całkowitym braku reakcji Mazoku, wpatrującego się dla odmiany w filiżankę I talizmany, NIE ZAUWAŻYŁ...
- I jak, Wiewióra, teraz zadowolona?
- No, już lepiej. Chyba jednak za bardzo dałaś im w kość, ale w sumie wyszło miło. Prawdziwy z ciebie amorek!
- Jak ja ci dam amo... TY MÓWISZ!?
- A co, mama cię nie nauczyła, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem?!
- Chyba właśnie nie bardzo...
Wiewiórka zachichotała.
- A właśnie, co masz do amorków?
Kirian spojrzała na nią podejrzliwie.
- Dlaczego pytasz?
- Zamiast się zastanawiać, może lepiej się PRZEJRZYSZ?!
Dziewczynka zerknęła w pierwszą lepszą, w miarę całą, choinkową bombkę, których szczątki poruzrzucane były po całym pomieszczeniu.
- Skrzydełka?! Łuk!? Mamuśka, za co?!
śmiech...
śmiech...
poczekaj...
śmiech...
wkrótce Walentynki...
śmiech...
Książę Philionel stanął w progu, zupełnie oniemiały. Towarzyszący mu Corwin i Sylphiel przyglądali się sali z otwartymi ustami. I nic dziwnego. Komnata była zrujnowana. Na samym środku leżała choinka. Spod niej sterczały kawałki stołów, które zostały przez nią całkiem skutecznie zgniecione. Wszędzie walały się potłuczone bombki i naczynia, o resztkach wigilijnych potraw już nie wspominając... Gdzieś z boku sali Zelgadiss wydzierał się, podrzucając do góry Amelię, Xelloss gapił się na trzymane w ręku porcelanowe naczynie wypełnione... talizmanami Liny? (skąd one się tu wzięły!?), Lina i Gourry krzyczeli coś o swoich sakiewkach, które znaleźli na przewróconej choince (jeszcze dziwniejsze...).
Książę aż jęknął z wrażenia.
- To NAJGORSZE święta, jakie kiedykolwiek przeżyłem! Komnata zniszczona! Zastawa stołowa już nie istnieje! Goście porozjeżdżali się i teraz nikt już nigdy nie powie, że Saillune jest bezpiecznym miastem! A książę Corwin twierdzi, że moja córka kocha innego!
Amelia i Zelgadiss zamarli. I bardzo zgodnie się zaczerwienili.
- Tato, co powiedziałeś?!
- Księżniczko Amelio, w twym sercu czyta się jak w otwartej księdze - Corwin postanowił odpowiedzieć za niego. - Jak mógłbym odbierać je innemu mężczyźnie?! Tym bardziej, że moja dusza zwraca się ku innej...
Nie wiedzieć czemu, Sylphiel zarumieniła się po uszy.
- TO NIESPRAWIEDLIWE!!! - biedny książę nie wierzył własnym uszom. A miało być tak pięknie...
- A ja sądzę, ze nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - Filia obserwowała wszystko z dziwnym u niej opanowaniem. - Sądzę, że wszyscy czegoś się dziś nauczyliśmy. Że nie można zawsze myśleć wyłącznie o sobie... Że nie zawsze warto przedkładać nasze pragnienia nad potrzeby innych. Że czasem trzeba coś poświęcić, bo czymże byłoby życie bez odrobiny poświęcenia? Wydaje mi się, że to jest prawdziwy dar, jaki zgotował nam dzisiaj Los...
Ukryta za przewróconą choinką mała dziewczynka uśmiechnęła się do siebie.
KONIEC (nareszcie, nie?)
I co, próchnicy można dostać od nadmiaru słodyczy, prawda? _^_
świetne więcej takich fików pisz... a może kontynuacja?
Podarunek Chaosu
Jedno z lepszych opowiadań jakie czytałem... bardzo wciągające...troche więcej akjci by nie zaszkodziło ale bardzo miło sie cyztało;]
sweet
iiii tam, od nadmiaru próchnicy ;P
<znęca się>
to jest taakie sweet *__* i taakie optymistyczne... i świąteczne! To, że tobie się nie podoba, to nie znaczy, że innym nie może, o! ^^V