Opowiadanie
Horteks-Szczur
Medżikal Pałka - Mejk Ap!
Autor: | Moonlight |
---|---|
Dodany: | 2005-08-24 19:57:00 |
Aktualizowany: | 2005-08-24 19:57:00 |
Poprzedni rozdział
Z góry ostrzegam, że niniejszy odcinek jest równie zabawny jak trzonek od szpadlograbi _^_
Napis, który tak zaintrygował Protazego, można podziwiać jadąc dowolnym szczecińskim tramwajem/autobusem z Basenu Górniczego w stronę miasta. Za Baltoną wzrok kierujemy w prawo, na wjazd na Trasę Zamkową. Po przeczytaniu napisu trzymamy się mocno, albowiem czekają nas dwa wyjątkowo denerwujące zakręty.
Jeśli zaś zmierzamy z miasta w stronę Basenu, wówczas dokonujemy operacji odwrotnej - najpierw przemierzamy dwa wyjątkowo denerwujące zakręty, po czym główkę przekręcamy na - uwaga, niespodzianka! - lewo.
Tyle uwag krajoznawczych. Dla wiernych czytelników, jak zwykle, literówki and other stuff. Enjoy!
Horteks-Szczur
odc. 5
Medżikal Pałka - Mejk Ap!
Naszych bohaterów zostawiliśmy w lesie - i, przy okazji, w dość kłopotliwym dla nich momencie. Zamaskowany Peleryniarz, który przybył z odsieczą, niepewnie podnosił się z ziemi... a raczej z półprzytomnego Protazego, który zamortyzował jego upad... skok. Tak, z pewnością był to skok godny bohatera. Peleryniarz nie był pewien, jak właściwie wygląda salto, ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że z pewnością wykonał je podczas upa... skoku.
- Kim on jest? - wyszeptała Malwinka, patrząc na trzymanego w ręce goździka. Ów romantyczny bohater, który przybył jej na ratunek - tak, właśnie jej! - wyzwolił w niej pewne pokłady... bohaterstwa.
Protazy powoli gramolił się ze ściółki, trzymając się za głowę. Dziewczyna wystąpiła krok do przodu.
- Ukarzę cię w imieniu Księżyca! - zawołała dziarsko, celując goździkiem w przeciwnika, który w tej chwili zaczął się zastanawiać nad swoim powołaniem.
- Atak Miłości i Dobroci! - zawołała Malwinka, wychodząc z założenia, że im głośniej wykrzykuje się nazwę ataku, tym większa jest jego siła rażenia. Z jej dłoni wystrzeliły strumienie różowego światła, przeplatane łańcuchami migoczących serduszek. Protazy zamrugał nerwowo, gdy sznury serc otoczyły go i zamknęły w potrzasku, przy akompaniamencie dochodzących nie wiadomo skąd tonów skrzypiec, cymbałków i pieśni anielskich.
- Magiczna Pałka Ładu Społecznego! - zakrzyknął Peleryniarz i zaczął metodycznie okładać Protazego, unieruchomionego przez obręcz serduszek, po głowie.
- Adidasek... Sprawiedliwej Kary! - dodał od siebie Krzysio, wyskakując w górę niczym karateka i wyprowadzając zgrabny kopniak w newralgiczny obszar ciała wroga.
- Ałaaaa! - zawył Protazy. Serduszka zamieniły się w kwiatki, które obsypały jego postać. Identyczne jak te, które Malwinka miała na paznokciach.
- Wy... zniszczycie mi fryzurę!
Peleryniarz zaprzestał okładania Protazego pałką. Akompaniament urwał się.
- Nie będziesz już czynił zła i występku? - zapytała Malwinka, grożąc mu goździkiem. Protazy najchętniej zgodziłby się teraz na wszystko, mrucząc pod nosem niewyraźne inwektywy pod adresem swojego pracodawcy. Ten kretyn zapewniał go, że chodzi o unieszkodliwienie dwójki dzieciaków i przysypanie ciał ściółką, a tymczasem z zimną krwią posłał go prosto w łapy wykwalifikowanych morderców!
Imperator go zdradził. To było do przewidzenia. Tak, Protazy powinien się tego spodziewać, zwłaszcza odkąd jego kuzyn zajął intratną posadkę w budżetówce i najwyraźniej mieli się z Imperatorem ku sobie.
- No? - zapytał krótko Peleryniarz.
- Dajcie spokój - machnął ręką zrezygnowany Protazy. - Jak tak, to chyba możemy działać razem?
Krzysio i Malwinka wymienili zdumione spojrzenia.
- Czy możemy mu zaufać? - mówiło spojrzenie Krzysia.
- To nasza jedyna szansa - mówiło spojrzenie Malwinki.
- Piwa bym się napił - mówiło spojrzenie Peleryniarza.
- Zabierz nas do Szczura - powiedziała wreszcie Malwinka, która najwyraźniej objęła dowodzenie. - Gdzie on jest?
- Imperator więzi go w swojej kwaterze na terenie Stoczni. Mam nadzieję, że nie jest za późno.
- Teleportniesz nas tam? Jesteś przecież Międzywymiarowym Agentem! - wyrwało się Krzysiowi, który niejeden serial science-fiction widział, a w swoim czasie był wielkim fanem "Powrotu Motomyszów z Sarsa".
- Wykryją to - rzekł Protazy. - Imperator mnie kontroluje. Żeby zadziałać z zaskoczenia, musimy dostać się tam w inny sposób.
- Jedziemy autobusem! - zadecydowała Malwinka i obróciła się na pięcie. - Ale gdzie jest...
Peleryniarz zniknął tak samo, jak się pojawił. Bez zapowiedzi. Bezszelestnie.
- Szach i mat.
Stella uniosła brew, uśmiechając się lekko.
- Wygrałam, Szczurze. Wiesz, co to znaczy.
Gryzoń, siedzący na skraju szachownicy, skinął łebkiem.
- Ale pamiętaj, opowieść za opowieść.
- W mojej rodzinie nie łamie się raz danego słowa. Zaczynaj.
Szczur odchrząknął. Spojrzał na pełną nadziei i wyczekiwania twarz Stelli. Zależało jej na wysłuchaniu tej historii. Zaczął:
- Ziemianie wierzą, że Księżyc jest pokrytym skałami pustkowiem. Mało który z nich zdaje sobie sprawę, że filmy przedstawiające lądowanie przedstawicieli ich rasy na Księżycu to jedna wielka mistyfikacja...
- Naprawdę wierzą, że Księżyc jest pustynią? - zachichotała Stella. - Co za idioci! Może jeszcze wydaje im się, że są sami we wszechświecie, co? Napiszę o tym... Nie, w szkole mi nie uwierzą. Mów dalej.
- Królestwo Księżycowych Szczurów było kiedyś wielkie i potężne. Władała nim moja matka...
Korzystanie z komunikacji miejskiej jest jak rosyjska ruletka z kompletem nabojów. W stu procentach tyczy się to również komunikacji szczecińskiej.
Ponieważ ktoś potrzebujący przywłaszczył sobie tabliczki z rozkładami jazdy, więc niepodobna było stwierdzić, co przyjedzie i kiedy. Krzysio, Malwinka i Protazy zasiedli więc na lekko poszkodowanej przez los ławeczce, wypatrując nadjeżdżających autobusów. Tę chwilę Malwinka postanowiła wykorzystać na podzielenie się swoimi wątpliwościami:
- Po co ktokolwiek miałby zmieniać Ziemię w gigantyczny parking? To niedorzeczne!
- Biznes - Protazy wzruszył ramionami. - W tej części kosmosu podatki są niskie, bo żaden oficjalny wykaz nie obejmuje Ziemi. A co to za centrum handlowe bez parkingu?
- Centrum handlowe? - zdziwił się Krzysio. - Jest jedno w Szczecinie, ale ma parking. Piętrowy.
Protazy spojrzał na Krzysia i Malwinkę ze zdziwieniem.
- Nie mówcie mi tylko, że nic nie wiecie o otwarciu Centrum Handlowego Galaxy na Marsie!
- Skądś znam tę nazwę - stwierdził z namysłem chłopiec, a Malwinka obdarzyła go spojrzeniem świadczącym o jej wyższości intelektualnej.
Autobus nadjechał. Wśród zdążających ku niemu pasażerów pojawiła się, nie wiadomo skąd, przygarbiona starowinka w moherowym berecie, z laską w jednej i siatką zakupów w drugiej ręce. Wdzięcznym uśmiechem obdarzyła tych, którzy przepuścili ją pierwszą przy wejściu.
Wewnątrz autobusu nasi bohaterowie byli świadkami brawurowej akcji. Babuleńka, z laską pod pachą, bystrym wzrokiem omiotła wnętrze pojazdu, jednocześnie dokonując błyskawicznej analizy logistycznej sytuacji na płaszczyźnie krzesło - kasownik - własna pozycja, po czym z impetem cisnęła siaty z zakupami na jedno z siedzeń, tuż przed oczyma Protazego. W dwóch skokach znalazła się przy kasowniku, a potem - zdałoby się, w tej samej sekundzie - z triumfalną miną zebrała siaty i opadła na siedzenie. Zachichotała szatańsko, patrząc na Protazego, który natychmiast zaczął udawać, że znalazł się tu przypadkowo, kontemplując umieszczoną przez jakiegoś wandala na szybie nalepkę treści: "AP-SC is watching you". *
Kierowca autobusu z pewnością dobrze znał swój pojazd i jego możliwości. Zależało mu na bezpieczeństwie własnym i pasażerów. Szum wiatru wpadającego przez nieszczelne okna, trzeszczenie nadwozia, kołysanie i przechyły na zakrętach nie zapowiadały z pewnością niczego złego, a drzwi otwarte były wyłącznie dla zapewnienia świeżego powietrza, a nie dlatego, że gdyby spróbować je zamknąć, odłączyłyby się od reszty pojazdu. Wszechobecna rdza była miłym zabiegiem artystycznym.
Tak przynajmniej pocieszał się Protazy, usiłując nie odgryźć sobie języka podczas szaleńczej jazdy z prędkością prawie 50 km/h po najrówniejszej i najbardziej gładkiej ze szczecińskich ulic.
KAROLA NIE MA W DOMU TALERZY BO DOM TALERZY, BO DOM TALERZY JEST ZAMKNIĘTY - przeczytał Protazy najsłynniejszy szczeciński napis namurny, przewijający się za oknem. W tej samej chwili kierowca z niezwykłą mu finezją wszedł w wyjątkowo denerwujący zakręt i Protazy wylądował na panoramicznej klatce piersiowej jakiejś podstarzałej obywatelki, zapewne wierzącej, że odpadający płatami tynk na twarzy dodaje jej uroku i dziewczęcego wdzięku.
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... A raczej w miejscu, w którym czas i przestrzeń biegną w sposób nieco inny niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni...
Maciaszczyk Marian, lat czterdzieści sześć, spojrzał niepewnie na trzymany w ręce śrubokręt. Narzędzie pracy zdawało się patrzeć na niego wyzywająco. Wszystko jednak wskazywało na to, iż ostatnie wydarzenia nie były jego dziełem. Są rzeczy, których śrubokręt, nawet najbardziej wredny i zdesperowany, nie jest w stanie dokonać.
Maciaszczyk zastanawiał się, co właściwie się stało. Pamiętał, że skręcał śrubami bramkę do ogródka dla szwagierki Madzi. Potem... światło. Wysoki, przeciągły gwizd. I głupie uczucie bycia przeciskanym przez lejek. I nagle wszystko było inaczej. Owszem, za Maciaszczykiem w dalszym ciągu stała bramka i w dalszym ciągu trzymał on śrubokręt. Nie wspominając o garści śrub, jakie miał w kieszeni. Ale wszystko inne... zniknęło. Bo to, co rozciągało się przed oczyma oniemiałego Maciaszczyka, nie było bynamniej halą, w której powstawała najnowocześniejsza Betoniarka wszechwymiarów.
Mężczyzna stał na wzgórzu, z którego rozciągał się widok zapierający dech w piersiach. Rozległe łąki, upstrzone białym i żółtym kwieciem, zagajniki, pola złocące się w promieniach słońca... A na horyzoncie - morze. Maciaszczyk, aczkolwiek nigdy nie był orłem z geografii, wiedział dobrze, iż Szczecin nad morzem nie leży. Dlatego rozciągający się daleko, łączący się z niebem pas błękitu i szmaragdu zaniepokoił go. Nie przypominało to żadnego znanego mu miejsca. Z pewnością nie były to Międzyzdroje ani Ustka, ani też żadna z nadbałtyckich miejscowości, w jakich rokrocznie spędzał urlop.
Tym bardziej, że na międzyzdrojskim niebie, obok słońca, nie widniały nigdy dwa wschodzące księżyce.
Maciaszczyk postanowił udać się do małego miasteczka, rozciągającego się u stóp wzgórza. Na pewno od kogoś dowie się, gdzie jest i skąd odchodzi następny autobus do Szczecina. I przy okazji kupi papierosy.
Jego uwagę przykuł największy, najbardziej okazały z domów na skraju miasteczka, oddalony od innych zabudowań i oddzielony od nich rzadkim zagajnikiem. Przed domem, koło studni, niewysoka dziewczyna wymachiwała czymś w zapamiętaniu. Maciaszczyk przez chwilę kontemplował jej ruchy, kojarzące mu się z występami radzieckich gimnastyczek, które kiedyś z lubością oglądał na czarno-białym telewizorze. Musiał przyznać, że dziewczyna jest dość ładna, chociaż nieco za niska jak dla niego.
- Przepraszam bardzo! - zawołał, podchodząc do niej. - Czy mogłaby pani...
Bardzo szybko przekonał się, że tajemniczy obiekt w rękach dziewczyny jest mieczem. Wykonał zbieżnego zeza i zerknął na ostrze, które zawarło niezbyt obiecujący kontakt z jego szyją.
- Chyba się nie zrozumieliśmy... - zaczął, obserwując zachowanie dziewczyny. Jeden ruch - jego lub jej - i będzie po nim. Przełknął ślinę. Nieznajoma miała oczy jak dzikie zwierzę. I podzwaniające dzwoneczki wpięte we włosy, co nasuwało skojarzenie z kotem. Dość zdenerwowanym kotem.
- Wypuść broń - zasyczała dziewczyna.
- Ja... jaką broń? - zapytał Maciaszczyk, ale nie zdążył wykonać wysiłku umysłowego ze względu na błyskawiczną zmianę konfiguracji ostrze-szyja. Nieznajoma szybkim ruchem wytrąciła mu śrubokręt z ręki. Dopiero teraz opuściła miecz i lekko skłoniła głowę.
- Witam pana - rzekła.
- Moi przyjaciele, Krzysio i Malwinka, są teraz w niebezpieczeństwie - kończył swą opowieść Szczur. - A twój ojciec sprowadził mnie tutaj. Resztę znasz.
Zasłuchana Stella siedziała bez słowa, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Pokiwała głową.
- Tak - powiedziała wreszcie, czując na sobie spojrzenie Szczura. - Twoje Królestwo umarło... I masz rację, było piękne. Bywałam tam nieraz. Wiesz... znałam dobrze twoją matkę. To była niezwykła... szczurzyca.
- Nigdy wcześniej cię nie widziałem - zauważył Szczur. Stella uśmiechnęła się.
- Były powody, dla których nie powinieneś o mnie wiedzieć... Ona także o tym wiedziała.
- Moja matka?
- Zgadza się. Nigdy ci o mnie nie wspominała, prawda? Ani o moim ojcu?
- Nigdy. Czy gdzieś tu kryje się powód...?
Dziewczyna westchnęła.
- Opowieść za opowieść. Posłuchaj więc...
- Autobus do Szczecina? - powtórzyła dziewczyna, patrząc niedowierzająco na Maciaszczyka.
- No, bo widzi pani - ciągnął mężczyzna, nie spuszczając wzroku z miecza. - Robiłem tam na hali, już się zbierałem do końca, i nagle siup! I już jestem tutaj. Czary jakieś czy co?
- Czary?
- No, bo jak inaczej? Przeszłem tylko przez bramkę, co to ją dla Madzi do ogródka robię... O, gdzieś tu miałem śrubokręt...
- Przez bramkę? - przerwała mu dziewczyna. - I tak siup, z tego... Szczecina, tutaj?
Mówiła coraz szybciej, rumieńce wystąpiły jej na policzki. Maciaszczyk pokiwał głową.
- Musimy porozmawiać! - rzekła nieznajoma. - Zapraszam na herbatę. Mam na imię Ileana, a pan?
- Marian.
Ileana uśmiechnęła się promiennie i pociągnęła Maciaszczyka w stronę domu, podzwaniając dzwoneczkami.
- Patrz, gdzie leziesz!
- To ty uważaj!
- Ale tu krzaki są, po nogach mnie drapią.
- Cicho być! - Protazy uspakajał Krzysia i Malwinkę. Było już prawie całkiem ciemno, a droga, którą prowadził ich w stronę opuszczonej hali, nawet w świetle dnia nie zachęcała do spacerów. Postanowił, że nie będą pchać się główną drogą. A garnitur i tak już dawno spisał na straty.
W oddali ktoś krzyknął, rozległo się szczekanie psa i brzęk tłuczonego szkła.
- Boję się - powiedział Krzysio, rozglądając się na boki, chociaż i tak niewiele był w stanie zobaczyć.
- Głupi! To pewnie jakiś lokalny bezdomny. To ciebie mają się bać, od tego masz dres.
- Zamkniecie się wreszcie? - syknął Protazy. W tym samym momencie rozległ się przenikliwy dźwięk syreny przeciwmgielnej. Mężczyzna ze zrezygnowaniem wyciągnął z kieszeni telefon i przyjął rozmowę.
- Słucham?
- I cały nasz misterny plan diabli wzięli - szepnęła Malwinka. - Właśnie usłyszała nas cała dzielnica.
- No przecież! - produkował się Protazy do słuchawki. - Żadnych problemów. Ciała przysypałem ściółką. Przepraszam? Ach, tak, małe problemy. Słaba bateria, więc transmiter nie działa. Wracam autobusem. Tak, to więcej się nie powtórzy. Będę na kolacji. Ku chwale!
- Szef? - zapytał Krzysio, gdy Protazy schował z powrotem telefon.
- No. Okropny facet. Lepiej nie włazić mu w pole widzenia. Trzeba będzie pogadać ze Stellą.
- Kto to jest? - chciała wiedzieć Malwinka. Potknęła się o niewidoczny w ciemnościach kamień i tylko ramię Protazego uchroniło ją przed upadkiem.
- Jego córka. Chociaż... nie, jej lepiej też nie wchodzić w paradę. Jeśli Szczur jeszcze żyje, to jest w jej łapach.
- Czyli - podsumowała dziewczyna - mamy powstrzymać Imperatora przed zabetonowaniem Ziemi i Stellę przed zabiciem Szczura, nie pokazując im się przy tym na oczy?
- Motyla noga... - westchnął Krzysio.
-- PRZYPIS SPONSOROWANY --
*) AP-SC (Autobus Przeznaczenia - Szerzycielki Chaosu) - organizacja paramilitarna o kontrowersyjnych poglądach, której celem jest zdobycie władzy nad światem za pomocą środków komunikacji miejskiej. Można składać zamówienia na porwania, gwarantowana europejska jakość usług, dyskrecja i konkurencyjne ceny. Zadzwoń już teraz!
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.