Do "Mój Pierwszy Gej - Część dwudziesta pierwsza: Del-chan’s Part 9. Dziewczę płci męskiej." Krytyki ciąg dalszy
Kiedy zobaczyłam, że Eas znalazła w końcu w sobie siłę, by napisać komentarz do tej twórczości, stwierdziłam, że to wystarczająca motywacja do kopnięcia mojego lenistwa w cztery litery i postanowiłam, że ja również mogę dorzuć swoje trzy grosze. Ale tylko trzy, więcej mi szkoda.
Może zacznę od krótkiego wyjaśnienia: przy całej mojej sympatii dla gatunku yaoi nie byłam w stanie przebrnąć przez choćby jeden cały rozdział – za każdym razem już kilka akapitów wystarczało, bym się znudziła lub bym załamała ręce, a ogólny zarys i co poniektóre szczegóły znam dzięki fragmentom podsyłanym mi przez znajome. To opowiadanie jest zwyczajnie kiepskie. Nie tragiczne – prawdziwe tragedie to ja widziałam czytając pewne mangi – a kiepskie. Dlaczego?
Po pierwsze: styl pisania. Nie chodzi o to, że stylu tu nie ma; raczej o to, że ów styl przypomina mi miejscami zapis nagranej na dyktafon pogawędki podchmielonych kumpli, którzy już trochę odpłynęli poza granice tego, co realne (tyle że wybuchy śmiechu zastąpiono emotami). Na litość, tak się nie robi! Zaś te kawałki, które są pisane zwykłym już sposobem narracji są niemożliwie nużące. Nie jestem żadną pisarką, ale jestem czytelniczką i po autorze spodziewam się, że napisze swoją historię w sposób wciągający i atrakcyjny, a nie wywołujący w najlepszym razie ziewanie, a w najgorszym potrzebę zniszczenia tego, co akurat miało pecha znaleźć się pod ręką. Czytając to opowiadanie odniosłam bardzo przykre wrażenie, że mam przed sobą podrzędny fanfik.
Po drugie: fabuła i bohaterowie. Zarówno jednemu, jak i drugiemu brakuje, no, wszystkiego. Brakuje realizmu, brakuje polotu, brakuje jakiejkolwiek atrakcyjności. Jestem yaoistką, tak zwaną fujoshi, od wielu lat, ale w tym opowiadaniu absolutnie żadnemu bohaterowi nie udało się zdobyć mojej sympatii. Wręcz przeciwnie – nie raz i nie dwa miałam ochotę przyłożyć im po głowach. O Del wypowiadać się nie będę, bo Eas dobrze ją podsumowała i zgadzam się z tym, co napisała w stu procentach. Zaś chłopcy? Nie, nie dam rady. Oni są bardziej jak bohaterowie jednego z yaoiców najniższej klasy. I choć może to dla niektórych nowość, to powiem głośno: życie nie jest jak manga! Życie rządzi się własnymi, innymi niż w komiksach, prawami. Zacznijmy choćby od thego, że w prawdziwych związkach podział top/bottom najczęściej nie istnieje, a kiedy już jest obecny to i tak daleko mu do tego chorego wymysłu, jakim jest seme i uke, gdzie te słowa zdają się warunkować charakter osoby. Na dodatek, i mówię to z żalem, wszyscy bohaterowie zachowują się tak, jakby ich rozwój emocjonalny zatrzymał się gdzieś w okolicach gimnazjum (a miejscami zdaje się mieć tendencję spadkową).
Na koniec chcę tylko dodać, że choć fanfikową weteranką nie jestem, to swoje w życiu przeczytałam i mogę stwierdzić jedno: są na tym świecie autorzy, którzy potrafią nawet największą sztampę, najpospolitsze klisze i najgłupsze schematy napisać tak, że całkiem przyjemnie się je czyta, dzięki czemu nawet przy zwykłych gniotach zdarzało mi się dobrze bawić. Tobie, droga Autorko, się to nie udało.
Krytyki ciąg dalszy
Kiedy zobaczyłam, że Eas znalazła w końcu w sobie siłę, by napisać komentarz do tej twórczości, stwierdziłam, że to wystarczająca motywacja do kopnięcia mojego lenistwa w cztery litery i postanowiłam, że ja również mogę dorzuć swoje trzy grosze. Ale tylko trzy, więcej mi szkoda.
Może zacznę od krótkiego wyjaśnienia: przy całej mojej sympatii dla gatunku yaoi nie byłam w stanie przebrnąć przez choćby jeden cały rozdział – za każdym razem już kilka akapitów wystarczało, bym się znudziła lub bym załamała ręce, a ogólny zarys i co poniektóre szczegóły znam dzięki fragmentom podsyłanym mi przez znajome. To opowiadanie jest zwyczajnie kiepskie. Nie tragiczne – prawdziwe tragedie to ja widziałam czytając pewne mangi – a kiepskie. Dlaczego?
Po pierwsze: styl pisania. Nie chodzi o to, że stylu tu nie ma; raczej o to, że ów styl przypomina mi miejscami zapis nagranej na dyktafon pogawędki podchmielonych kumpli, którzy już trochę odpłynęli poza granice tego, co realne (tyle że wybuchy śmiechu zastąpiono emotami). Na litość, tak się nie robi! Zaś te kawałki, które są pisane zwykłym już sposobem narracji są niemożliwie nużące. Nie jestem żadną pisarką, ale jestem czytelniczką i po autorze spodziewam się, że napisze swoją historię w sposób wciągający i atrakcyjny, a nie wywołujący w najlepszym razie ziewanie, a w najgorszym potrzebę zniszczenia tego, co akurat miało pecha znaleźć się pod ręką. Czytając to opowiadanie odniosłam bardzo przykre wrażenie, że mam przed sobą podrzędny fanfik.
Po drugie: fabuła i bohaterowie. Zarówno jednemu, jak i drugiemu brakuje, no, wszystkiego. Brakuje realizmu, brakuje polotu, brakuje jakiejkolwiek atrakcyjności. Jestem yaoistką, tak zwaną fujoshi, od wielu lat, ale w tym opowiadaniu absolutnie żadnemu bohaterowi nie udało się zdobyć mojej sympatii. Wręcz przeciwnie – nie raz i nie dwa miałam ochotę przyłożyć im po głowach. O Del wypowiadać się nie będę, bo Eas dobrze ją podsumowała i zgadzam się z tym, co napisała w stu procentach. Zaś chłopcy? Nie, nie dam rady. Oni są bardziej jak bohaterowie jednego z yaoiców najniższej klasy. I choć może to dla niektórych nowość, to powiem głośno: życie nie jest jak manga! Życie rządzi się własnymi, innymi niż w komiksach, prawami. Zacznijmy choćby od thego, że w prawdziwych związkach podział top/bottom najczęściej nie istnieje, a kiedy już jest obecny to i tak daleko mu do tego chorego wymysłu, jakim jest seme i uke, gdzie te słowa zdają się warunkować charakter osoby. Na dodatek, i mówię to z żalem, wszyscy bohaterowie zachowują się tak, jakby ich rozwój emocjonalny zatrzymał się gdzieś w okolicach gimnazjum (a miejscami zdaje się mieć tendencję spadkową).
Na koniec chcę tylko dodać, że choć fanfikową weteranką nie jestem, to swoje w życiu przeczytałam i mogę stwierdzić jedno: są na tym świecie autorzy, którzy potrafią nawet największą sztampę, najpospolitsze klisze i najgłupsze schematy napisać tak, że całkiem przyjemnie się je czyta, dzięki czemu nawet przy zwykłych gniotach zdarzało mi się dobrze bawić. Tobie, droga Autorko, się to nie udało.