Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Dziady cz. II : Widowisko

Autor:Japyko
Korekta:Dida
Serie:Axis Powers Hetalia
Gatunki:Parodia
Dodany:2009-03-24 18:54:39
Aktualizowany:2009-03-24 18:54:39


Zamieszczono za zgodą autorki. Pobrano z AXIS*POWERS*HETALIA.


W pewną pochmurną noc pod cmentarzem zaczęła gromadzić się podejrzana grupa, która pod dowództwem chłopaka o charakterystycznej, słowiańskiej urodzie, ruszyła w kierunku cmentarnej kapliczki.

- Wlazłeś mi na nogę! - wrzasnął ktoś.

- Uważaj! Prawie nakapałeś mi tym cholernym woskiem ze świeczki do oka! - krzyknął ktoś inny. Powstał straszny rumor. Co i rusz członkowie dziwnej grupy podkładali sobie nogi, popychali się, rozdawali kuksańce na lewo i prawo, a także wytrącali świece i naczynia z rąk.

- CISZA! - wrzasnął w końcu Feliks. - Chcieliście Dziady, to będziecie je mieć, ale zachowujcie się cicho! I nie dewastować grobów! - dodał na widok krzyża, przewróconego niechcący przez Alfreda.

W jakim takim porządku dotarli do kaplicy. Feliks stanął przy jednej z trumien, złożył na niej plik kartek, miski z ziarnem oraz butelki.

- Ekhem... - zaczął Polska. - „Zamknijcie drzwi od kaplicy i stańcie dokoła truny; żadnej lampy, żadnej...” ŻE CZEGO?! - Feliks przerwał, popatrując na plik kartek. - Jak się to czyta?!

- Pokaż. - Toris wyjął z ręki Feliksa plik kartek. - To się chyba czyta „świcy”... Nigdy nie odprawiałeś Dziadów?

- Odprawiałem, ale to było wieki temu... - odparł Polska, po czym chrząknął i kontynuował: - „Żadnej lampy, żadnej świcy, w oknach zawieście całuny. Niech księżyca jasność blada szczelinami tu nie wpada. Tylko żwawo, tylko śmiało!”

- A sial z jedwabiu moźe być? - spytał Chiny, próbując zawiesić w strzelistym gotyckim oknie szal w kolorze pastelowego różu.

- Z braku laku... - Feliks wzruszył ramionami. - Gotowe?

- Mhm... - potwierdził Litwa.

- To zaczynamy...

- „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?” - Wszyscy uczestnicy rytuału wypowiedzieli te słowa jakoś bez przekonania.

- „Czyscowe duszeczki!” - Nikt nie posądzał Polski, pełniącego teraz rolę guślarza, o tak donośny głos.

- „W jakiejkolwiek świata stronie: czyli która w smole płonie, czyli marznie na dnie rzeczki, czyli dla dotkliwszej kary w surowym wszczepiona drewnie, gdy ją w piecu gryzą żary, i piszczy, i płacze rzewnie!”- Pałeczkę przejął Łotwa, trochę się jąkając.

- „Każda spieszcie do gromady! Gromada niech się tu zbierze! Oto obchodzimy Dziady! Zstępujcie w święty przybytek: jest jałmużna, są pacierze, i jedzenie, i napitek.” - Feliks prawie zdarł sobie gardło, od tak głośnego wywrzaskiwania słów w mrok, panujący pod sklepieniem kaplicy.

Zapanowała cisza.

- Gdzie te duchy? - zapytał po chwili UK.

- Kurka, moment! - rzucił Feliks i zaczął gorączkowo przeszukiwać kieszenie. Po chwili przerwał. - Ma ktoś kądziel?

Cisza.

- No to chociaż watę? Gazik jałowy? Cokolwiek?

- Bawełna może być? - Ktoś podsunął Polsce białą kulkę.

- Ok, uznajmy, że to kądziel. - Polska wziął do ręki zapałkę. - „Podacie mi garść kądzieli.” - Poczekał, aż czynność zostanie spełniona, po czym kontynuował: - „Zapalam ją; wy z pośpiechem, skoro płomyk w górę strzeli, pędźcie go lekkim oddechem.” - Podpalił kulkę bawełny udającej kądziel i szybko wypuścił ją z ręki. Wszyscy jak jeden mąż zaczęli dmuchać, próbując utrzymać płonącą kulkę w powietrzu.

- „O tak, o tak, dalej, dalej, niech się na powietrzu spali!” - dopingował ich Felek. W końcu kulka się spaliła.

- „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?” - W glosach uczestników już w ogóle nie było słychać entuzjazmu.

- Mówiłem, do Dziadów trzeba cierpliwości!- parsknął Feliks. - Jak się nie podoba, drzwi są tam! - Wskazał na zabarykadowane wrota. - Tylko ostrzegam, podczas Dziadów umarli często robią sobie wycieczki po cmentarzu...

Wszystkich, którzy szykowali się do wyjścia, ostatecznie zniechęciły te informacje.

- „Naprzód wy z lekkimi duchy, coście śród tego padołu ciemnoty i zawieruchy, nędzy, płaczu i mozołu zabłysnęli i spłonęli jako ta garstka kądzieli.”

- „Kto z was wietrznym błądzi szlakiem, w niebieskie nie wzleciał bramy, tego lekkim, jasnym znakiem przyzywamy, zaklinamy” - dokończył przyzywanie dusz dotąd milczący Honda.

- „Mówcie komu czego braknie, kto z was pragnie, kto z was łaknie.” - Parę osób skrzętnie ukryło ziewnięcie. Ale po chwili zrobiło się ciekawie...

Bo oto na chwilkę kaplica została zalana oślepiająco białym światłem. Ze światła tego, z bojowym okrzykiem: „PASTAAA!”, wyłoniły się dwa identyczne aniołki.

- Kurde, tekst zgubiłem! - Feliks zaglądał we wszystkie zakamarki kaplicy, ale mimo to nie znalazł brakujących kartek. - Dobra, będzie improwizacja...

Niespodziewanie jeden z aniołków podleciał do Ludwiga i zaczął mówić:

- Do mamy lecim, do mamy (i do PASTY!). - A widząc niedowierzającą minę Niemiec dodał: - Cóż to, mamo, nie znasz Felicjana? Ja to Felicjano, ja ten samy, a to brat mój, Lovino.

- „My teraz w raju latam” - zaczął drugi aniołek. -„Tam nam lepiej niż u mamy” - rzucił kose spojrzenie Ludwigowi, którego najwyraźniej zatkało. - „Patrz, jakie główki w promieniu, ubiór z jutrzenki światełka, a na oboim ramieniu jak u motylków skrzydełka.”

- „W raju wszystkiego dostatek, co dzień to inna zabawka: gdzie stąpim, wypływa trawka, gdzie dotkniem rozkwita kwiatek” - zaczął mówić aniołek-Felicjano. - „Lecz choć wszystkiego (oprócz pasty) dostatek dręczy nas nuda i trwoga (oraz brak pasty!). Ach, mamo, dla twoich dziatek zamknięta do nieba droga!”

Wszyscy, nawet zwykle powściągliwy Japonia, trzęśli się od tłumionego śmiechu.

- „Czego potrzebujesz duszeczko, żeby się dostać do nieba?” - zaczął Feliks, dusząc w sobie kolejny napad śmiechu. - „Czy prosisz o chwałę Boga? Czyli o przysmaczek słodki? Są tu pączki, ciasta, mleczko i owoce, i jagódki. Czego potrzebujesz duszeczko, żeby się dostać do nieba?”

-„ Nic nam, nic nam nie potrzeba. Zbytkiem słodyczy na ziemi jesteśmy nieszczęśliwemi.

Ach, ja w mojem życiu całem nic gorzkiego nie doznałem. Pieszczoty, łakotki, swawole, a co zrobię, wszystko caca. Śpiewać, skakać, wybiec w pole [...]” - powiedział aniołek-Lovino, nie zwracając uwagi na tłumioną przez wszystkich wesołość.

- „Przylatujemy na Dziady nie dla modłów i biesiady, niepotrzebna msza ofiarna; nie o pączki, mleczka, chrusty - prosim gorczycy dwa ziarna (albo trochę pasty, jeśli łaska); a ta usługa tak marna stanie za wszystkie odpusty” - dodał aniołek-Felicjo.

-,,Bo słuchajcie i zważcie u siebie, że według bożego rozkazu: kto nie dozna goryczy ni razu, ten nie dozna słodyczy w niebie” - dokończył Lovino.

Feliks zaczął gorączkowo przeszukiwać wszystkie miski ustawione na trumnie.

- Groch z kapustą, duszona fasola, cielęcina, proso, podpłomyki z zeszłego tygodnia... - mruczał, odkładając na bok niepotrzebne potrawy. - No kurka wodna, nie ma! Mogą być kluski śląskie? - zwrócił się do duszyczek, wpychając im w ręce wielkie kluchy. - No to teraz sio!

- Ale to nie pasta... - zmarkotniał jeden z aniołków.

- Jak mówię sio, to sio! - zdenerwował się Feliks. - Wiecie, ile duchów czeka w kolejce?! Mnóstwo! A teraz WON!

Aniołki, choć niechętnie, zniknęły.

- No, ładnieś dzieciaki wychował. - Felek zwrócił się do Ludwiga. - Powinieneś iść na kurs wychowawczy!

Gdzieś z daleka dało się słyszeć, jak zegar wybija północ...

***

- Dobra, o problemach wychowawczych pogadamy później... Co teraz miało być...? Acha... - Felek przełożył parę kartek. - „Już straszna północ wybija! Zamykajcie drzwi na kłódki, weźcie smolny pęk łuczywa, stawcie w środku kocioł wódki. A gdy laską skinę z dala niech się wódka zapala!” - odczytał Polska, powoli odsuwając się w kąt kaplicy.

- Takie marnotrawstwo... W głowie się nie mieści... - burczał Iwan, stawiając kocioł na wieku trumny. - Przynajmniej nie jest to dobrej jakości wódka...

- No! - krzyknął Feliks z kąta kaplicy. - Podpalajcie!

- Nie chce się palić! - zameldował Estonia.

- Kurka, pokażcie to... - Polska przejął łuczywo.

Od kociołka strzelił dwumetrowy płomień, a jakaś zbłąkana iskra spadła na szalik Rosji.

- Mój szaliczek! - wył Iwan, gdy Chiny próbował zgasić mały płomyk pełgający po szaliku.

- Spokojnie, towaźyśu Losjo - powiedział Wong, gdy udało mu się już zgasić owy płomyk.

- Właśnie Iwan. Przecież ten szalik nie jest jakąś integralną częścią ciebie! - bagatelizował Feliks.

- A właśnie że jest! - mruknął Iwan, oceniając straty poczynione „integralnej części siebie”.

- Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale jak Rosja może być jednocześnie i tu, i tam? - zapytał nagle Honda, wskazując w stronę okna.

Wszyscy spojrzeli we wskazanym kierunku.

Przez okno kaplicy właził Iwan, a raczej coś, co mogło być kiedyś Iwanem. Teraz to coś przypominało zombie z horroru niskiej klasy, nieustannie szarpanego przez latające wokoło ptactwo nocne.

- Błagam, dajcie mi choć szklankę najpodlejszego bimbru, bo się będę musiał tak wiecznie po Ziemi włóczyć o suchym pysku! - wycharczał Iwan-widmo. Nagle jeden z ptaków nocnych wyleciał na środek kaplicy i przybrał postać Białorusi.

- Ostrzegam, jeśli którykolwiek coś poda temu sukinkotowi, to osobiście delikwenta wykastruję, rozpruję mu brzuch tępym nożem, jelita nawinę na patyk i upiekę je na wolnym ogniu! - zagroziła, a po chwili dodała przesłodzonym głosem: - Dotarło?

Wszyscy, trochę przytkani, pokiwali głowami.

- Czyli nie dostanę wódki? - spytało smętnie widmo Iwana.

- No wiesz... Bardzo byśmy chcieli ci pomóc ale... Jesteśmy bardzo przywiązani do swoich jelit... - Najszybciej z szoku otrząsnął się Alfred.

- I nikt z nas nie planuje w najbliższej przyszłości śpiewać w chórku - dodał Feliks. - Więc won!

- Ja też? - spytał ten niewidmowy Iwan, dotychczas bez słowa gapiący się na swoją kopię.

- Ty zostań jak chcesz. - Polska wzruszył ramionami. - Ale to - wskazał na widmo Rosji - ma iść won!

- Ale będę was straszył w nocy! - rzuciło jeszcze widmo, wychodząc przez okno.

- Taaa... Przez to coś mamy małe opóźnienie. - Felek wymownie spojrzał na znikającą sylwetkę widma. - Trza wzywać następnego ducha!

***

- Trza wzywać następnego ducha! Jak to leciało... „Podajcie mi, przyjaciele, ten wianek na koniec laski.” - Prośba została spełniona. - „Zapalam święcone ziele, w górę dymy, w górę blaski!”

Blaski raczej w górę nie poszły, ale dym był pierwsza klasa. Prawie się wszyscy podusili.

- Khy, khy! „Teraz wy, pośrednie duchy, coście tego padołu ciemnoty i zawieruchy, żyłyście z ludźmi pospołu; lecz, od ludzkiej wolne skazy, żyłyście nie nam, nie światu, jako te cząbry i ślazy, ni z nich owocu, ni kwiatu, ani się ukarmi zwierzę, ani się człowiek ubierze”, khy, khy. „Lecz w wonne skręcone wianki na ścianie wiszą wysoko. Tak wysoko, o ziemianki, była wasza pierś i oko!” Khy, khy! „Która dotąd czystym skrzydłem niebieskiej nie przeszła bramy, was tym światłem i kadzidłem zapraszamy, zaklinamy.” - Feliks rozkaszlał się po raz kolejny. - A tak w ogóle z czego był ten wianek?! Z tytoniu?!

Felkowi nie dane było się tego dowiedzieć, gdyż nagle pod sklepieniem kaplicy zmaterializował się duch baaardzo, ale to bardzo podobny do Elżbietki.

- Na głowie kraśny mam wianek, w ręku zieloną patelnię, przede mną bieży baranek, nade mną leci motylek... - zaczął mówić duch panny Węgry.

- PATELNIA?! W tekście stoi jak wół, że badylek! - przerwał Polska, przewracając kartki swoich niekompletnych „Dziadów”.

- Ale jest patelnia. Bo patelnią można się bronić.

- Mhmm... Więc czego potrzebujesz duszeczko, żeby się dostać do nieba? Bo chyba nie przyleciałaś na Dziady, żeby kogoś zlać patelnią?

- O, skąd wiedziałeś, że po to? Zaprosiłeś tego drania po to, bym mogła go zamordować? - ucieszyła się Elżbieta.

- No... Właściwie to nie wiedziałem, ze się zjawisz... Ale jak chcesz kogoś zamordować, to nie mam nic przeciwko. W końcu Dziady są po to, by żywi spełnili życzenia zmarłych.

Elżbietka przez chwilę rozglądała się po kaplicy, po czym pokręciła głową.

- Nie ma go. No to ja znikam...- rozległo się ciche pyknięcie i ducha już nie było.

Zapadła cisza.

- Zbieramy się! Koniec! - zarządził nagle Feliks. - Arthur, bądź łaskaw zdjąć swoje cztery litery z tego grobu...

Ledwie UK wstał, a grób zapadł się i wylazł z niego nieboszczyk owinięty w całuny, prześcieradła i szmaty do podłogi. Ożywieniec przez chwilę mierzył się wzrokiem z Arthurem, po czym ten drugi z głośnym wrzaskiem, rozwalając drzwi od kaplicy, wybiegł na zewnątrz. Widmo podążyło za nim.

- Kurcze, takie ładne drzwi... Teraz to się tylko nadają na podpałkę... - zafrasował się Felek, lecz po chwili na jego twarz wypłynął szczery, słowiański uśmiech. - A skoro mowa o podpałce... U kogo robimy sobótkę? A, i nie zapraszajcie Arthura, bo Anglicy mają dziwna skłonność do przyciągania zjawisk paranormalnych i piorunów kulistych...


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze
  • : 2013-02-28 16:31:19

    Przyznam, że ciężko mi się czytało, szczególnie słowa użyte w rytuale. Niemniej jednak tekst pozytywny.

  • Sylwek : 2010-09-22 14:58:39

    Świetny pomysł, a ja właśnie wczoraj czytałam "Dziady" ;)

    Szkoda, że tak krótko, ale i tak wspaniale wyszło :)

  • Tamao : 2010-06-21 20:12:46
    Świetne

    Bardzo dobry tekst zabawny, pomysłowy - dawno się tak nie uśmiałam

  • Iskra : 2010-06-19 23:14:39
    Dobre!

    Ale się uśmiałam! Super sprawa! Gratuluję pomysłu!

  • Moyashi : 2010-06-12 16:43:58
    Świetny pomysł

    Rozbroiło mnie. Wyszło fantastycznie!

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze