Opowiadanie
Kevin sam w domu
Rozdział 1, czyli wyjazdy szkodzą
Autor: | Yukihime |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Pandora Hearts |
Gatunki: | Komedia |
Dodany: | 2010-09-08 23:02:44 |
Aktualizowany: | 2010-09-08 23:17:44 |
Następny rozdział
Niedziela, 13 VI, Antoniego, Lucjana
Powinienem bardziej uważać na to, co mówię... Chociaż w sumie perspektywa rozniesienia mu rezydencji była zbyt pociągająca. Ale może od początku.
Niemal każdy kretyn z Pandory ma swojego ukochanego paniczyka, albo pana, w zależności od wieku. Ja nie jestem kretynem, więc mam panienkę. Mniejsza z tym, ważne, że moją sielankę w postaci przechadzki korytarzem przerwał Reim - i o mały włos mnie nie staranował, och, jak ja go kocham. Co dziwne (chociaż takie rzeczy nie powinny mnie już dziwić), rzucił mi się na szyję, obcałował, zapewnił o swojej dozgonnej miłości, a na koniec napomknął coś o wyjeździe swojego - ukochanego czy nie, ale zawsze - pana. Pytam się, co ja mam do tego, w końcu ja i rudy raczej nie mamy szans na udany, długotrwały związek i gromadkę dzieci (a na to ostatnie w szczególności - jeśli się mylę, proszę mnie poprawić, nie pogniewam się). Dowiedziałem się tylko tyle, że Reim wybywa również, w związku z czym dom pozostanie pusty. Że niby ja, u niego? Bez żadnych szkód materialnych? Równie dobrze mógłby wbijać gwoździe watą.
Poniedziałek, 14 VI, Elizy, Bazylego
Jestem.
Chwilowo nic mi się nie chce, ale wkrótce zamierzam poszukać czegoś do jedzenia, bo strasznie głodny się zrobiłem. Póki co rozłożyłem się w fotelu i kontempluję podłogę, naprzemiennie z sufitem. Tu nie ma much!
Później
Znalazłem coś, ściślej mówiąc, prawie nic. Plasterek kiełbasy na podłodze, nadgryziony przez myszkę, która na mój widok schowała się do nor... aj, ale tu przecież nie ma myszy i norek. Niemniej jednak, plasterek był nadgryziony. Podejrzewam, że zębem czasu, ale z braku dowodów zmuszony jestem umorzyć śledztwo na czas nieokreślony. To dziwne - przed chwilą się obudziłem i jedyne co pamiętam to pewien nightrayski dupek, wirujący w spódniczce pośród płatków białej róży. Gwoli ścisłości: spódniczka była jasnoróżowa. Na przyszłość: nie myśleć o Pandorze przed snem, a już na pewno nie podejrzewać członków o spokrewnienie z plasterkiem kiełbasy.
Wtorek, 15 VI, kogoś tam na pewno
Przez dwa dni biegałem po całej rezydencji w poszukiwaniu kalendarza - dzisiaj mam dość.
(Oczywiście nie mogę go sobie przynieść, bo jest oprawiony w ramkę i przybity do ściany. Rany boskie, co za głupol! Znaczy Rufus, nie kalendarz. Do kalendarza nic nie mam.)
Również przez dwa dni siedziałem głodny i również mam dość. Chrzanię dom! Idę gnać po coś do zjedzenia.
Później
Wróciłem! Nakupowałem sobie tyle jedzenia, że do jutra pewnie starczy. Idę testować.
Jeszcze później
Aaaua.
Uwziąłem się na wafelki przekładane czekoladą i wsunąłem wszystkie. Coś mi niedobrze, poza tym strasznie chce mi się pić, a z kranu nie zamierzam. Chociaż może...
Wiwat krany! Przynajmniej chwilowo nie czuję tych wafelków, a wodę (co jest trochę dziwne, zważywszy na to, że woda nie ma smaku). Gorzej, bo teraz jestem podwójnie pełny. Spać mi się nie chce, jeść tym bardziej... Mógłbym jeszcze pójść do biblioteki, ale jest wysokie prawdopodobieństwo, że się zgubię i zostanę tam do środy. Co tam, idę. Może znajdę coś ciekawego.
Środa, 16 VI, Aliny, Justyny
Zasnąłem na podłodze i boli mnie ucho. Książki nie są dobrym materiałem na poduszki. Z kolei ich zawartość jest zgoła interesująca - powybierałem same podręczniki, bo przynajmniej są śmieszne. Cóż, tutaj się trochę zawiodłem, ale sam fakt, że można napisać książkę o stu sposobach zabicia żuka jest dość... osobliwy.
(Pytanie: Po co wymyślać sto sposobów zabicia żuka, skoro można mu powiedzieć, że ma ładne futerko? Co prawda żuki futerka nie mają, ale ten może uwierzy i wyjdzie poszukać lusterka. I po żuku!)
Czwartek, 17 VI, Laury, Alberta
Dzisiaj przerabiam wafelki przekładane toffi. Wiem jedno - będzie ciężko. Jeśli mam wykitować po tych dwóch, co przed chwilą zjadłem, dziękuję bardzo i biorę się za karmelki. Niestety, karmelki również się na mnie obraziły. Jak tak dalej pójdzie, chrzanię dom po raz drugi i wyjdę na zakupy w poszukiwaniu jakiegoś NORMALNEGO posiłku.
Później
Mam! Mam! Kawałek kiełbasy. Ta myszka chyba jednak na mnie zadziałała. Poza tym wzbogaciłem się o parę bułeczek (bez rodzynek, chociaż już prawie się przemogłem) i mnóstwo różnego innego żarcia. No, może nie mnóstwo, ale...
Jeszcze później
Zachciało mi się zupy. Osobiście nie wątpię w swoje umiejętności kulinarne, to jeszcze potrafię zrobić.
Gdzie tam!
Absolutne ZERO garnków. Nic po prostu. Może aż tak bardzo się nie myliłem i on naprawdę nic nie je? Może go wyprodukowano... Nie, no owszem, mógłbym sobie zrobić zupę w kloszu od lampy, ale jednak wolę nie. Póki co upiekłem sobie bułeczkę nad piecykiem. Wyszła pyszna.
Piątek, 18 VI, niechcemisiębiagaćnogimnieboląjuż
Powinienem się bardziej przykładać do książek, bo naprawdę można znaleźć tam różne fajne rzeczy. Oprócz atlasu żuków, interesujące wydają się atlasy roślin - od prób odczytania niektórych nazw łacińskich można się nabawić trwałego oczopląsu... Nie żeby mi przeszkadzało, ale chyba zrezygnuję. Nuda definitywnie odbiera mi poczucie humoru. Nie chcę nic mówić, ale naszła mnie ochota na zrobienie czegoś Reimowi. Tyle że owo coś raczej nie będzie należało do najprzyjemniejszych zabiegów.
Sobota, 19 VI, nie to że tego, ale przed chwilą dostałem zawału
W skrócie: siedziałem w kiblu i dostałem zawału, a potem mało nie udławiłem się ze śmiechu.
Tak, wiem, że powyszrze, nie, źle, wróć, powyższe zdanie brzmiało jakoś tak dziwnie, więc postaram się rozwinąć myśl na tyle, żeby była w miarę zrozumiała. Jeśli ktoś nie zrozumie, niech się nie martwi, bo ze mną już tak jest.
No więc koło godziny osiemnastej COŚ wzięło się do otwierania drzwi wejściowych. Tak, kluczmi. Czy jakoś tak. Nieważne. W każdym razie były dwie opcje: albo to Reim, albo powinienem zacząć szukać taniej trumny. Chociaż lepszy byłby słoik po dżemie.
Oczywiście, Reim to nie był. To by było za proste (tak przy okazji, nie chcę wiedzieć, co się z nim stanie, jak wróci). Tak mnie to zszokowało, że z wrażenia dałem dyla do najbliższego kibla i zacząłem gryźć palce. Naturalną koleją rzeczy było to, że słodziutka wiewióreczka mnie znalazła. Rany, jakby Oz widział jego minę, jak drzwi otwierał, to by się ze śmiechu posikał! Ja zamiast „dobry wieczór” powiedziałem „dzień dobry”. Rudy się widać obraził za takie straszne faux pas, bo zamknął drzwi i gdzieś poszedł. Po pół godzinie i mnie się znudziło, bo ta akurat toaleta jakimś szczególnym pomysłem na dekorację się nie odznaczała. Niebiesko i w rybki. Banał.
Potem Rufus łaskawie wyjaśnił mi (wyraźnie i powoli, jak do blondynki), że przyrządy kuchenne to on trzyma w szafeczce w jadalni. Wielkie dzięki, serio. Rany, co za facet...!
Niedziela, 20 VI, zaraz-się-ukwiczę
Ten dzień upłynął pod znakiem absolutnego skretynienia, może dlatego, że akurat była niedziela. W każdym razie, debilizacja w toku...
Więc tak. Po przebudzeniu (na zimnej posadzce, nie no, loffciam go) moja eteryczna osoba udała się do jadalni. Widocznie nie za bardzo eteryczna, bo zaraz po tym, jak się w owej jadalni znalazłem, siedzący przy stoliku Rufus odwrócił się powoli i łypnął na mnie tak, jak to tylko Rufusy łypią...
Po czym efekt dramatyczny został w malowniczym stylu schrzaniony, bo na widok książki, którą trzymałem w rękach mózg rudego widocznie zrobił PING, toteż on (rudy, nie mózg) zerwał się z krzesła i w dyrdy za drzwi. No co, może jeszcze nie wolno mi czytać szczegółowych opisów przebiegania rozrodu u słoni? Nieważne. Ważne, że na stoliku była miseczka, a w miseczce były lody. Waniliowe. Nie muszę chyba mówić, że jak jego rudość wróciła, lody poszły się kochać w krzaki?
Po południu było jeszcze ciekawiej, bo wpadłem na genialny pomysł, żeby upiec ciasto. W związku z tym począłem się łasić do pana domu, metaforycznie znaczy się. Reim by mi nie wybaczył czegoś takiego.
W każdym razie (pomimo ww. pana domu, który za wszelką cenę chciał mi zaprezentować swój stosunek do mnie i do moich pomysłów), zgromadziłem sobie produkty potrzebne do wykonania z grubsza normalnego i zjadliwego ciasta. Jaja, cukier, masło... Już mam to wszystko mieszać, ale nie, mój mózg również zrobił PING i przypomniałem sobie, że w tej całej swojej wspaniałości zapomniałem o mące. Dobra, szukam mąki. Nie ma mąki. Lecę po mąkę.
Mam mąkę. Fajnie, mieszam cały towar, piekę. Jest ciasto. Super, ale przydałaby się jeszcze jakaś polewa, czekoladowa może? Szukam kakao. Kiedy nauczony doświadczeniem zacząłem gmerać w szafce w toalecie, Rufus przyszedł popatrzeć.
Cham.
Gnam po kakao. Umpa pa, mam. Teraz trzeba dodać cukru pudru i masła. Dobra, cukru nie ma, masło wyszło. Zapierniczam po masło i cukier. Okej, jest polewa, cały garnek. Ale ciasto z polewą czekoladową byłoby lepsze, gdyby posypać je posiekanymi orzechami. Świnia jedna, widziałem, jak się śmiał. Przezornie przygotowałem sobie znaleziony w szafie tasaczek. Rzekłbym, że artystyczny nieład, ale to trochę denerwujące, znaleźć w cukiernicy reimowe skarpetki i to do tego świeżości nie tej, co trzeba... Jeśli okaże się, że diuk Barma trzyma w wannie trupa do towarzystwa, jadę oświadczyć się Gilbertowi. Niech mnie weźmie pod swoje czarne, zemocone do granic możliwości, głupiutkie, ale za to zdrowe psychicznie skrzydła!
Herbata postanowiła dołączyć do lodów i w krzaczkach urządzili sobie międzygatunkową orgię. Wyraźnie zadowolony diuk prychnął mi w mąkę, w związku z czym świeżo udekorowane ciasto pokryło się subtelną warstewką białawego proszku. Szlag mnie trafił i chciałem winowajcy to właściwie okazać, ale plan pieprznięcia go przez łeb deską do krojenia mięsa spełzł na niczym, bo niedoszły denat wykazał się refleksem i w porę się usunął. W niewiadomy sposób resztki polewy znalazły się na mojej głowie, ale to nic, bo znalazłem w sobie dość siły, aby z wałkiem w ręku unieruchomić wroga na podłodze. Pominąwszy fakt, że w trakcie owej czynności stuknąłem łebkiem o blat stołu, wygrana była po mojej stronie. Aż zadziwiające, że od niewinnego pieczenia ciasta przeszliśmy do rękoczynów... Ale to on zaczął.
BUM!
W sumie to trochę Reimowi współczuję. Co jak co, ale taki obrazek mógł go trochę zestresować. Taki obrazek, czyli moja skromna osoba zamierzająca się wałkiem do ciasta na Rufusa, którego tasaczek był wycelowany tak mnie więcej w moje oko, a całość podana w polewie czekoladowej (i przyprószona gdzieniegdzie mąką)...
Będzie się działo. Oj, będzie.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.