Opowiadanie
Dziecko we mgle
Dziecko we mgle
Autor: | Heliogabal |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Obyczajowy |
Uwagi: | Wulgaryzmy |
Dodany: | 2012-02-11 15:06:58 |
Aktualizowany: | 2012-02-11 15:06:58 |
- Gdzie ty, kurwa, byłeś?! Pytam!
Tego mglistego, sobotniego poranka, darmową pobudkę rodzinie i sąsiadom z klatki zafundował pan mieszkający pod numerem pierwszym.
- Gdzie byłeś?! Mów, może znajdziesz dokumenty!
Syn pana Tadeusza (tego mieszkającego pod numerem pierwszym) nie był akurat w nastroju do rozmowy. Krzyki ojca wprawiały go tylko w ból głowy, a gardło z niejasnych powodów było zbyt zaschnięte, by wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Mimo to, Grzesiek (bo tak ów młodzieniec miał na imię) zebrał w sobie tyle siły, aby móc odpowiedzieć:
- Nie wiem...
- Jak to nie wiesz?! Nie wie! Słyszysz, Gośka? On po prostu nie wie!
Pan Tadeusz wymagał od syna większego wysiłku, niż mógłby przypuszczać. Jego dzielny potomek zwiedził wszak wczorajszej nocy sporą część Szczecina - trzeciego, co do zajmowanej powierzchni, miasta w Polsce. Zaczął od szturmu na klub przy Monte Cassino, gdzie wskutek intensywnego tańca nabawił się zakwasów. Towarzystwo postanowiło zmienić lokal około jedenastej, więc Grzegorz mimowolnie udał się wraz z nimi do oddalonego o parę ulic przybytku z ulgami dla studentów. Miał tam okazję podziwiać wdzięki wielu pań, o które (nie wiedzieć czemu) stała się nagle zazdrosna jego dziewczyna - Marika. Sprzeczka między partnerami zmusiła ich do wyjścia na zewnątrz, gdzie pożegnali się na dobre. Nie pierwszy raz Marika była tak niewyrozumiała wobec swojego chłopaka.
Grzesiek chciał już wracać, ale jego wierna ekipa postanowiła go wesprzeć w ciężkich dla niego chwilach i wszyscy udali się na długi spacer do popularnego klubu studenckiego, gdzie miała ponoć trwać szampańska zabawa. Tam posiedzieli trochę dłużej, trzeba było bowiem pocieszyć zranionego przez nieczułą kobietę Grzegorza. Kuracja wymagała dużych nakładów finansowych, więc w portfelu młodzieńca szybko zagościła pustka. Około trzeciej, gdy zamykano klub, kompania jednogłośnie zdecydowała o rozejściu się do domów.
* **
- Ja pierdolę, żeby takie menelstwo w moim domu wyrządzać! - krzyczał wciąż niepocieszony Tadeusz. - Żebym syna własnego musiał o piątej w nocy do samochodu pakować, zalanego w trupa! - żalił się wszystkim podsłuchującym przez ścianę sąsiadom.
- O czwartej - zaprotestował nieśmiało Grzegorz.
- O piątej piętnaście, z zegarkiem w ręku!
Trzeba oddać Tadeuszowi, że miał w owych okolicznościach lepsze od syna wyczucie czasu. Najbliższy autobus komunikacji nocnej miał przyjechać dopiero za godzinę, więc Grzegorz z kolegą zaczęli zmierzać pieszo w stronę domu. Podczas drogi obaj musieli walczyć z bezlitosnymi siłami natury. Każda nierówność terenu zdawała się tylko czyhać na okazję, aby pozbawić ich równowagi. Jakby tego było mało, orientację próbowała im utrudnić gęsta, śnieżnobiała mgła. Kilkakrotnie walkę tę przegrali, ale mimo to wytrwale brnęli dalej przez opustoszałe ulice, tory kolejowe, parki i blokowiska, aby po dwóch godzinach odysei dotrzeć do upragnionego celu - pętli tramwajowej na Krzekowie. Tam postanowili się rozstać. Obaj mieli do swoich domów już mniej niż kilometr. Grzesiek nie martwił się o kolegę, a kolega nie martwił się o Grzesia.
- Obiecałeś, że nie będziesz już pił. Obiecałeś - przypominał rozwścieczony ojciec. - Żadnego alkoholu od dzisiaj! Z domu będę cię wypuszczał tylko na zajęcia.
Grzesiek stracił już swoją anielską cierpliwość wobec staruszka.
- Spierdalaj! - krzyknął, po czym przewrócił się na brzuch i narzucił na głowę kołdrę. Tadeusz natychmiast ją zerwał.
- Spierdalać z własnego domu mi każesz? Ja ci, kurwa, niedługo tak rozkażę! Ja ci dam! Idę do pracy. Porozmawiamy, jak wrócę.
W całym pionie rozległo się trzaśnięcie drzwiami, a zaraz potem następne, gdy pan Tadeusz wychodził z mieszkania. Drzwiami do klatki trzasnąć już nie mógł, bo zamykały się same, ale wyglądał na człowieka, który z chęcią by to zrobił.
Pech chciał, że chodniki w tej części osiedla były dość nierówne, a miejscami nie było ich wcale. Grzesiek poległ. Tym razem nie miał już siły wstać. Odwrócił się tylko na drugi bok, by nie wąchać treści swojego żołądka, która przed chwilą wyciekła na popękany asfalt obok chodnika. Było zimno, a mgła z każdą minutą stawała się coraz gęstsza. Grzegorz nie był rad ze swojej sytuacji. Czuł, że może już się nie podnieść. Obwiniał samego siebie, choć przecież nie zrobił nic złego. To nie jego wina, że dzieciaki sąsiadów zaczęły pić już w szóstej klasie podstawówki. Tak samo nie było jego winą to, że ich rodzice im na to pozwalali - sami zresztą nie byli święci. A czy jego kochani mama i tata (nietrzeźwi tylko od święta) nie pozostawali bez winy? Przecież pozwalali mu się z nimi bawić, wychodzić na dwór. Gdy krzyczeli na niego za złe stopnie, jak miał odreagować? Biedny Grzegorz...
Nawet nie zauważył skąd wzięli się ci uprzejmi panowie. Wzięli jego komórkę, znaleźli numer zapisany w zakładce ICE i zadzwonili do jego ojca. Chłopak bał się, że chcą go okraść, więc cicho protestował przeciwko ich zachowaniu:
- Spadajcie. Spieprzaj.
- Synek! Zamknij mordę, dobrze? My ci dupę ratujemy - odezwał się jeden z nich. Gdy już udało im się dodzwonić do pogrążonego we śnie Tadeusza, oddali Grzesiowi kartę SIM, po czym szybko oddalili się, zabierając sobie telefon na pamiątkę. Po chwili pojawił się ojciec w swojej furgonetce. Grzesiek ucieszył się na jego widok, ale jego rodzic zdawał się nie podzielać tego entuzjazmu.
- Nigdy więcej - zwierzył się poduszce, kiedy tylko jego tatko trzasnął drzwiami. To samo powiedziało sobie wtedy wiele osób w Polsce - małych i dużych, starych i młodych, kobiet i mężczyzn. A mimo to...
Genialne XD Jak większość polskich studentów utożsamiam się z głównym bohaterem... ale mniejsza z tym ;p
Historia... cóż, to tylko fragment, taki wyjęty, tak totalnie bez sensu... i choć spotykamy się z takimi sytuacjami na co dzień, coś w nich jest... takiego intrygującego ;p Ponadto bardzo spodobał mi się subtelnie wpleciony humor ^^