Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Seven Days To The Wolves

Seven Days To The Wolves 1

Autor:Ariel-chan
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Komedia, Romans
Uwagi:Yaoi/Shounen-Ai, Erotyka
Dodany:2012-03-04 14:32:30
Aktualizowany:2012-03-04 14:33:30



Wszelkie prawa zastrzeżone by Ariel-chan ;3


Cel namierzony. Drapieżnik szykuje się do skoku… Oblizuje się, ślepia mu błyszczą, łapy chodzą w miejscu, w pogotowiu... Na raz i dwa, i… rusza!

- Mam cię~! - Złapał batonika w tej samej chwili, co jakaś starsza kobieta. - To moje! - warknął, szczerząc kły. Kobieta puściła „zdobycz” i uciekła z niemym strachem w oczach. - No, polowanie zakończone sukcesem, ostatni ‘Lionek’ mój. - Wrzucił batonika do wózka sklepowego, pełnego już po brzegi.

- Calibriii-chaaaan! - głos pełen dezaprobaty należał do wysokiego, czarno- i krótkowłosego, nieogolonego mężczyzny; do niego należała również ręka, która lekko pacnęła tamtego w niemądrą główkę. - Co ty robisz? Na cholerę ludzi straszysz? Znowu Tristan dostanie za nas ochrzan od właściciela!

- Przecież to sklep ‘wolf’s friendly’! - Calibri wzruszył ramionami i zaczął przegrzebywać towary w wózku. - Chipsy i gumiśki rozumiem, ale kto, ja się pytam, jada lukrecję?!

- Co nie znaczy, że możesz na ludzi szczerzyć kiełki. Idziemy do kasy, mamy już wszystko, o co Tristan prosił. I to on jada lukrecję. Albo jego Beta, nie wiem.

- Pewnie tak. Blee, nie tknąłbym świństwa.

Nazywam się Calibri. Ten wielki maruda to Andalus, mój przyjaciel i kochanek w jednym. Ja mam ogon, on go nie ma, choć obaj jesteśmy Wilkami. Tak, Wilkami, które chodzą na „polowania” do Supermarketów, ale to się wytnie.

Gdzie byśmy nie poszli, ludzie wszędzie będą na nas krzywo patrzeć. Z odrazą i niechęcią. Nawet tu, w okolicach wyjątkowo dla nas przyjaznych. Tak jak ta baba, którą przed chwilą wystraszyłem, by dorwać ostatniego ‘Liona’, a teraz łypie na mnie wzrokiem i obgaduje z drugą, taką w zielonym, moherowym berecie.

Obóz rozbiliśmy ponad dwa miesiące temu, daleko, daleko w lesie, w miejscu mało dostępnym dla ludzi, ale dzięki temu wyjątkowo spokojnym i błogosławionym. Droga do niego jest na tyle zawiła, że człowiek po prostu by się zgubił. Dla naszych nosów i uszu nie stanowi to żadnej przeszkody, a że przy okazji jesteśmy najszybsi, Tristan zazwyczaj nas wysyła na zakupy do Supermarketu oddalonego dobrą godzinę z buta, to znaczy z łapy, od naszego siedliska.

Kupujemy to, czego Matka Natura dać nam nie mogła, a co jest niezbędne do życia: kawa, herbata, cukierki, chipsy, batoniki, czekolada (taa, „niezbędne”!), płatki kukurydziane, jogurciki, banany (co my, małpy?), jabłuszka, lukrecje (blee!)… Ja bym się, oczywiście, słodyczy nie tknął, muszę dbać o linię!

No, dobra, cukierki, zwłaszcza coca-colowe, wpierdalam namiętnie. Odwalcie się, jedną słabość można mieć!

- ‘Briiii! Masz coś dla mnieeee?

- Oczywiście, jakże bym śmiał zapomnieć! Proszę! - Wręczył dziecku (a właściwie nastolatkowi, którego traktował jak dziecko!) batonika. Bo chyba nie myśleliście, że ten „Lion” to dla Calibriego, co? - Walczyłem o niego jak lew.

- Raczej wilk! - Zaśmiał się chłopiec i od razu „zdobycz” otworzył.

Ten mały, złotowłosy i złotooki Wilczek to Delaney. De-la-nii. Mój czternastoletni podopieczny. Znam go tak krótko, a już zdążyłem przywiązać się do młodego, jak do własnego dziecka albo młodszego braciszka. Andalus też. Tristan twierdzi, że obudził się we mnie instynkt macierzyński. Ta, jasne! To w Andalusie „tacierzyński”?! Bez jaj, proszę, nie jesteśmy ludźmi. Tworzymy swego rodzaju rodzinę, wspólnotę, lecz nie ubieramy jej w typowo ludzkie ramy, bo to nam niepotrzebne. Wszyscy tu jesteśmy jednym… i tym samym po prostu.

Delaney uciekł z domu. Trafił do naszej Watahy ledwie dwa tygodnie temu i od razu zagrzał w niej miejsce, tak w namiocie, jak i w naszych sercach. Siedzi teraz przede mną po turecku, na swym puszystym, złotym ogonku, który wystaje mu między nogami i prawie merda. Tak, ma już ogonek. Z tym że my z Andalusem uważamy, iż i tak jest jeszcze za młody na pewne rzeczy, więc pilnujemy, by nikt mu się do owego ogonka nie dobrał. Taki Tristan na przykład. Co jest w sumie niemożliwe na chwilę obecną, ze względu na obecność Bety, lecz jednak…

Obejrzałem się za siebie. Rudowłosy, postawny i pewny siebie Tristan był naszym Alfem. Znaczy się, Alfą i Omegą. Po prostu Alfą, Przywódcą Stada. Ma dwadzieścia osiem lat, trzy lata więcej ode mnie, a właśnie ze swoim Betą (zastępcą!) tarza się po ziemi i bawi jak szczeniak. Typowe dla niego. Teraz, nie kiedyś.

Wróciłem wzrokiem do Delaney’ego, który zajadał się batonikiem jak wiewiórka orzeszkiem - dwoma łapkami.

- To co jeszcze chciałbyś wiedzieć? - spytał Calibri, zakładając nogę na nogę.

- Taaaak! - potwierdził nie wiadomo co Delaney, niczym ten Japończyk, co na wszystko „hai” woła, nawet jeśli zaprzecza. - Bo pierwsze, co mi mówiłeś, to to, żebym się nie zbliżał i nie spoufalał z Tristanem, bo basior jest niebezpieczny! Ale, z tego co widzę nawet teraz… on świata nie widzi poza swoim Betą!

- Tak, ale to teraz. Ty nie wiesz, co to było przed dwoma laty! Tris to był kurwiarz, jakich mało. - Delaney aż oczka wybałuszył w zdziwieniu. - Dziewięćdziesiąt procent Stada miał w swoim namiocie, czasem nawet po sparzeniu się ze sobą jakiejś parki. Trzeba było mu wybaczać, bo jest naszym Alfą i ma cholerną władzę w… hmmm, ogonie? Andalusa mi prawie zbałamucił. Na szczęście „prawie” robi wielką różnicę. - Machnął ręką i ogonem jednocześnie.

- A ciebie, ‘Bri?! Ciebie też nie, prawda?

- No gdzie tam! - Puścił mu oczko. - Wiesz, co się mawia! My, Wilki, raz sparowani i połączeni Więzią, żyjemy z partnerem do końca życia. Albo umieramy bez niego.

- Bez przesady! - Delaney chyba nie uwierzył.

- Ewentualnych skoków w bok z Alfą nie liczę, bo to w końcu Alfa, nie? - Calibri nagle przypomniał sobie swoje pierwsze spotkanie z Tristanem, dobre pięć lat temu.

To, co Calibri usłyszał na powitanie od Przywódcy Stada, zmroziło mu krew w żyłach. Tristan zmierzył go z góry na dół wyjątkowo pożądliwym wzrokiem i palnął z bezczelnym uśmiechem:

- Podniesiesz dla mnie ogonek?

W odpowiedzi ‘Bri z oburzeniem sieknął mu z łapy w pysk, robiąc potrójną szramę, która, tak po prawdzie, nie zeszła Trisowi do końca do dziś, i sobie poszedł, tupiąc gniewnie nogami. Gdyby nie Andalus, groźnie szczerzący kły z daleka i reputacja najlepszego Alfy pod Słońcem, Tristan zastanawiałby się nad oddaniem… lub ewentualnie, nie przyjmowaniem Calibriego do Stada. Na szczęście, to wszystko oraz fakt, że Calibri się Alfie spodobał, sprawił, że łatwo mu darował. No i ten zachwyt pozostałych Wilków… Niektórzy nawet nalegali (jaja sobie robili!), by Tristan oddał młodemu Przywództwo nad Watahą!

- Haha, w życiu nie zapomnę miny Tristana i Wilków, którzy akurat byli świadkami! Ponoć byłem pierwszym, który mu odmówił. No, pięć lat temu Stado było nieliczne, nie to co teraz, trzydziestu z hakiem, ale i tak, nie spodziewałem się, że taką furorę tym zrobię. Ale, ale, ale, to nie znaczy, że mamy mu ufać! Masz być ostrożny i nie dać się temu skurwysynowi omamić…! Ała…! - Nie zauważył sygnałów ostrzegawczych na twarzy Delaney’ego, który nagle dostał dziwnego tiku, i poczuł czyjąś ciężką łapę na karku.

- Jak ty się wyrażasz o swoim Alfie, co, Calibri-chan? - Zmierzwił mu porządnie kasztanowe, półdługie włosy i dosiadł się na ziemi do ich półkółeczka, tworząc trójkąt.

- I nawzajem, Tris. Per „-chan” może się do mnie zwracać tylko mój Przeznaczony.

- To prawda, że już się nie kurwisz? - palnął prosto z mostu Delaney, doprowadzając Tristana do upadku w tył ze śmiechu.

Z „parteru”, to znaczy z trawki, opierdolił Calibriego, gdy już się trochę uspokoił:

- Czego ty uczysz tego dzieciaka, porąbańcu?!

- Życia. - bąknął urażony ‘Bri, kręcąc sobie loczka na palcu. - No dobra, z tymi przekleństwami to może trochę przesadzam!

- Tris, nie szkodzi, nie szkodzi! Staram się go nie naśladować! Wbrew pozorom wiem, że ‘Bri to zły przykład!

- Wielkie dzięki, szczeniaku! Więcej cię przed tym kurwiszonem ostrzegać nie będę!

- Oj tam, oj tam! Żartuję, ‘Bri!

- Pomoglibyście Andiemu z obiadem, a nie się wydurniacie, pierdoły jedne!

- Jakiś ty słoooodki, mój-ci, mój-ci malutki~~! - Tristan, wciąż leżąc, wyciągnął ręce do swojego Bety, a ten w odpowiedzi nadepnął mu gołą stopą na twarz.

- Ciebie to też dotyczy, leniwy samcze Alfa.

Tak, a oto i nasz Beta. Zielonooki i czarnowłosy, dwudziestodwuletni Wilczek, który dwa lata temu usidlił naszego Alfę. I został oficjalnie Betą. Nieoficjalnie to mnie nazywają Omegą, cokolwiek to ma znaczyć! Że niby jestem zastępcą zastępcy? Cholera, co za porąbane Stado! Jak nie czcionki, to literki!

- Gejzer, kochanie, kocham twoje nóżki, ale mógłbyś ją ze mnie zdjąć? …Dziękuję. Poza tym, co to? Reszta Stada łap nie ma, że Alfę i jego przyjaciół wołasz?

Tak, nie przesłyszeliście się. Gejzer. Jak ta woda, co tak niespodziewanie wytryskuje w górę. On i Tristan przynamniej odstają od tej naszej „czcionkowej” zasady!

- Reszta stada ma łapki, ma, ale dzisiaj naszej czwórki kolej, jakbyś zapomniał, drogi Tristanie. - Gejzer założył rękę na rękę, próbując udawać złego, co z jego drobną, uroczą postacią niewiele współgrało. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.

- Ja byłem w sklepie! - przypomniał Calibri, który jednego nienawidził najbardziej na świecie: gotowania. - A jak Andalus chce gotować, niech gotuje, ja mu nie bronię!

Jedzenie przygotowujemy zwykle na ognisku lub na grillu. Tylko z podpałką do grilla ciężko, nie mam pojęcia, skąd Tristan ją bierze. Skąd w ogóle ma pieniądze na utrzymanie Stada? Oto jest pytanie… którego nikt nie śmie zadawać!

- W ogóle, Delani! - Machnął na niego ręką, by zwrócić na siebie uwagę. - Opowiadałem ci, jak ci dwaj się poznali? Jeszcze lepsza historia niż z moim policzkiem!

- Oo! Mów zaraz!

- Nie! Ani mi się waż, Calibri! - Gejzer rzucił się na Calibriego z pazurami, a raczej z łapami, by mu zatkać usta.

- Przecież to nic… takiego… Gejzerku! - tamten bronił się ze śmiechem, jak umiał.

- No nie, tylko się ze wstydu spaliłem! Masz się zamknąć! To rozkaz Bety!

Calibri wybuchnął śmiechem, bo Gejzer z taką poważną, złowrogą miną położył się prawie na nim, przyciskając do ziemi i próbując wymusić posłuszeństwo samym wzrokiem.

- Zostaw mojego Betę, Omego! - Tristan udawał, że się przejął, w rzeczywistości szczeniackie zabawy tych dwóch samczyków niezmiernie mu się podobały. Calibri uwielbiał drażnić Gejzera, Gejzer lubił dawać mu się prowokować.

- Ja?! To on na mnie z pazurami skacze!

Spojrzał na Tristana oskarżycielsko, zrzucając z siebie (mało delikatnie) lekko natrętnego Betę.

To właśnie było niesamowitą zmianą w Tristanie. Zakochał się od pierwszego wejrzenia… i tak mu już zostało. Miał to szczęście, że Wilcza Więź uaktywniła się obustronnie.

Gejzer zjawił się w obozie niespodziewanie, jak zresztą większość z nas, zmęczony, wygłodzony, brudny. Zajęliśmy się nim z Andalusem, nakarmiliśmy, napoiliśmy, umyliśmy… no dobra, umył to się sam, daliśmy mu czyste ubrania i otuliliśmy ciepłym kocem, bo akurat dni były chłodniejsze w tym naszym prawie tropikalnym, wiecznie ciepłym klimacie.

Niedługo później Tristan wrócił z codziennego obchodu. Gdy zamiast swojej zwyczajowej formułki na powitanie nowego członka Watahy Czcionki, stanął jak wryty i zaniemówił, a potem powiedział to, co powiedział, mnie i Andalusowi szczęki opadły do samej ziemi. To znaczy, wpierw Andi przedstawił go jako naszego Alfę, Gejzer szybko się podniósł i stanął z nim oko w oko. Tristan natomiast wyciągnął do Gejzera rękę i najnormalniej w świecie przedstawił się.

- Tristan.

Zdębiałem do kwadratu. Prawie spadłem z krzesła, na którym siedziałem ogonkiem.

Gejzer jednak musiał być w większym szoku. Zrobił się czerwony jak burak i nie odrywając wzroku od złotych tęczówek Tristana, podał mu rękę i odpowiedział:

- Izolda.

Jebłem. Tym razem serio jebłem z krzesłem w tył, szczęście, że mnie Andalus zatrzymał tuż przed ziemią!

- Yyy…. To znaczy sięęęę! Chciałbym być Izoldą! - zawołał spanikowany Gejzer, teraz dopiero czerwieniejąc po same uszy. - Przepraszam, panie Alfa! Gejzer jestem! Gej… zer…

Lecz i drugie spojrzenie w oczy Tristana upewniło go, że mógłby być Izoldą.

Nomen omen, tak go czasami przezywają. Przezywamy, choć ja tam wolę jego imię. Przynajmniej jest oryginalne.

- Dobra, dobra! Nie powiem! Poddaję się! - zawołał Calibrii, żeby go Gejzer nie załaskotał na śmierć.

- No i dziękuję!

- Kij, ‘Bri! I tak się kiedyś dowiem!

- Nie dowiesz! Nie pozwalam. Jako twój Beta…

- Alfa mi opowie z wielką rozkoszą… Nie, Tris?

- Ahahaha, nie, nie ma mowy, Delaney! Nie chcę mieć u Gejzerka przerąbane, wiesz? Wystarczy, że pół Stada do dziś woła na niego „Izolda”… - dodał Alfa słyszalnym półgłosem.

- Tristan, cholera jasna!

- Aa, więc to o to loto? To ja już słyszałem tę historię! - ucieszył się Delaney.

- Calibriiii~~~! Zabijęęę!

- To nie ja! Weź ty się odwal ode mnie, a dowal do swojego Alfy!

- Kiedy to też nie ja! …Oj, Gejzer! Ty dokąd?!

Tristan zerwał się z miejsca i pobiegł za swoim uciekającym, obrażonym samcem Betą.

- No i się obraził!

- Zrobiłeś to specjalnie, ‘Bri?

- Oczywiście. On się tak łatwo obraża o każdą pierdołę. Uwielbiam go! Poza tym, przynajmniej może zajmą się tym obiadem… To na czym to skończyliśmy?

- Opowiedz mi coś… - Delaney otworzył paczkę cukierków i podał Calibriemu… raz, dwa, trzy, cztery… pięć sztuk; starszemu chłopakowi oczka rozbłysły z zachwytu, choć usilnie starał się nie dać tego po sobie poznać. - Tak ogólnie o nas. Bo właściwie to ja za dużo nie wiem. Tyle, ile zdołałem kapnąć się sam i usłyszeć to i owo w szkole. Internetu w domu nie miałem, czasem co najwyżej znalazłem coś w kobiecych czasopismach matki na nasz temat. Ale niewiele i zwykle same niepochlebne rzeczy.

- Te niepochlebne rzeczy to głównie przez takich skurwysynów jak Tristan. Jak się Gejzer pojawił, wyrzucił już resztę jemu podobnych niedobitków ze Stada. Tych najgorszych bynajmniej. Żeby mu Bety nie tknęli! A siebie wyrzucić nie mógł! - Rozłożył ręce niby to w bezradnym geście i zaśmiał się. - Podstawy znasz, nie? Kiełki, pazurki, ogonek. - Wskazywał sobie na odpowiednie części ciała. - Uszka mamy normalne, jak u ludzi. Niczym się prawie od nich nie różnimy.

- No właśnie! Niczym! Więc dlaczego jesteśmy inni?

- Prawdę mówiąc… - Westchnął. - …nie mam pojęcia, Delaney. Sam tego do dziś nie rozumiem. Rodzimy się ludźmi, z ludzkiej kobiety i mężczyzny. Dopiero około dwunastego, czternastego roku życia zaczynają nam wyrastać kły i pazury. Jak wyrośnie ogon, to znaczy, że już nie ma odwrotu i jesteś pełnoprawnym Wilczkiem, skarbeńku.

- Mnie swędział tyłek, jak wyrastał. I trochę bolało. A właśnie! Są też takie Wilki bez ogonów, prawda? Co to właściwie znaczy?

- Bez ogonów… - ‘Bri zawahał się przez moment. - …to są po prostu mieszańce, słońce. Pół Wilki, pół ludzie. Tacy, którzy mają poniekąd największą swobodę… bo mogą wybrać. Albo będą żyli jako ludzie, albo jako Wilki.

- Zajebiście mają! …Choć ja wolę być takim całym Wilkiem, pewnie sam nie umiałbym się zdecydować.

- To nie tak, że mieszańce mają jakiś prawdziwy wybór. Na Matkę Naturę nic nie poradzisz! Matkę Naturę, czy raczej na Wilczą Więź. Ja, gdybym mógł wybierać, z jednej strony wolałbym być człowiekiem… z drugiej nie mógłbym wówczas być z Andalusem, a tego chyba bym nie zniósł.

- Cudowna jest ta wasza Więź, wiesz? Też bym taką chciał…

- Będziesz mieć! Skoro nawet Tristana dopadła, w co aż się wierzyć nie chce!

- A właśnie… Bezogoniaści, tak się ich nazywa, nie? Coś mi to… Kogoś mi to przypomina…

- Nooo… Pomyśl. - Uśmiechnął się ‘Bri, wyszczerzając ślicznie kiełki i specjalnie merdając swoim brązowo-rudym ogonkiem, by było go widać. - Kto nie ma ogona?

- Tris ma, Gej też ma… Ty masz… - Wskazał na niego palcem. - …Aa! Andi! Andalus nie ma ogona! To znaczy, że jest tylko połówką?

- Nie „tylko”, bo jest „aż” połówką. Przede wszystkim… moją połówką. Moim Przeznaczonym i Połączonym Więzią Życia… Ach… - Przez chwilę się zamyślił i rozmarzył, widząc w wyobraźni idealny obraz Andiego; by ukryć zawstydzenie nagle widocznie na jego obliczu, szybko potrząsnął głową i kontynuował: - Bezogoniaści zwykle mają lepiej w społeczeństwie, bo prościej jest obciąć paznokcie i spiłować kły niż ukryć ogon. Wielu spośród nas ukrywa się wśród ludzi. Ci, którzy odważą się dołączyć do Watahy, oficjalnie przyznają się do swojego wilkostwa… Wyrzuceni z normalnego społeczeństwa, w zamian zostają przyjęci do nowego, gdzie dostają najcenniejszą rzecz w świecie… o ile będzie im to przeznaczone. Wszystko ma swą cenę. Nawet miłość.

- Ej, ale ja wcale nie…

- Co takiego, Deli? - zachęcił go.

- Nie uciekłem z domu, by wiesz… znaleźć partnera. Po prostu miałem dość rodziców. Wariowali już kiedy zaczęły mi rosnąć kły i pazury, jak zobaczyli ogon, to byli po prostu przerażeni. Mój starszy brat lepiej to przyjął, ale też… Patrzyli na mnie jak na jakiegoś dziwoląga. Od razu przysiągłem sobie, że jak tylko ogon urośnie mi do końca, pójdę znaleźć sobie nową rodzinę. Zostawiłem im list, w którym jasno wyłożyłem, że mają mnie nie szukać, że będzie mi dobrze w Stadzie i że jeśli mi się zachce, to kiedyś się z nimi skontaktuję. I nie żałuję, prawdę mówiąc, cieszę się, że was poznałem, ‘Bri! Nie chcę stąd odchodzić! - Uśmiech rozjaśnił mu twarz i złote oczka.

- Nie bój nic! - Pogłaskał go czule po głowie. - Jak jesteś w Stadzie, rodzice nie mogą nam cię zabrać. Wedle naszego prawa jesteś dorosły i możesz o sobie stanowić… Aczkolwiek! Za zgodą naszego Alfy jesteś pod moją i Andalusa jurysdykcją, dla nas jesteś dzieckiem i jak zrobisz coś bez mojej zgody, to ci normalnie przetrzepię skórę! Nawet na Wilczą Więź Życia jesteś za młody, więc jak ktoś się do ciebie zbliży, masz zaraz do mnie lub do Andiego…

- ‘Bri, przecież wiem, ja rozumiem! - przerwał mu, przewracając oczami. - Akurat tego nie musisz mi tłumaczyć! Dżizas! Bo zacznę cię nazywać „tatuś”!

- Tylko nie „Dżizas”, jestem ateistą! …Ale „tatuś” może być.

- Właśnie! - coś mu się nagle przypomniało. - Ponoć wiesz coś o Rezerwatach! Co to w ogóle są, te Rezerwaty? Rodzice straszyli, że mnie tam wyślą, jeśli mi ogon wyrośnie, jakbym w ogóle miał na to jakiś wpływ! …Calibri, coś nie tak? - Delaney zrobił wyjątkowo zatroskaną minę, zobaczywszy reakcję ‘Briego. - Zbladłeś… Jak nie chcesz mówić, to nie musisz…

- Nie, w porządku… - Potrząsnął głową, jednocześnie otrząsając się z przerażenia i chłodu, które go ogarnęły. - Wiedziałem, że prędzej czy później o to spytasz. - „Rezerwat” to słowo, którego nie słyszał od pięciu lat, bo nawet Andalus starał się go przy nim nie wymawiać. - Czas już chyba przejść nad tym do porządku dziennego, co, Calibri? - pomyślał i założył swoją wystudiowaną maskę obojętności na twarz. - Rezerwat, czyli Ośrodek Resocjalizacyjny dla Wilków. W tym miejscu ludzie starają się zrobić z nas… ludzi. Uczłowieczyć Wilki.

- Jakim cudem? …To w ogóle możliwe? …I to prawda, że… obcinają tam ogony? - Wzdrygnął się na samą myśl o tak okrutnym i pozbawionym sensu procederze. Bo przecież Wilk i bez swojego ogona pozostanie Wilkiem, nie?

- Prawda… Ale najpierw Wilk przechodzi… - Przełknął ślinę, zastanawiając się nad doborem odpowiedniego słownictwa. - …specjalne szkolenie. Ogon obcinają po wyjściu, ewentualnie… za karę. Tak przynajmniej słyszałem.

- Masakra! Ogon to nasza największa duma… A jak to musi boleć, brrr… Co to za szkolenie?

- Przede wszystkim… łamią tam Wilka psychicznie. Wmawiają ci, że jesteś nikim, że nie jesteś człowiekiem, nie masz… żadnych praw. Traktują cię, jak zwierzę, żeby złamać doszczętnie. Zniszczyć. Tak długo to trwa, aż sam zaczynasz w to wszystko wierzyć i zrobisz w końcu wszystko, by tylko zostać człowiekiem…

Widział, że popełnił gafę zadając to pytanie, lecz z ciekawości chciał słuchać dalej.

- Potem… kiedy już psychicznie cię mają w garści… zabierają się za twoje ciało.

Złapał się za ogon nad tyłkiem, jakby chciał go chronić.

A Calibri mówił dalej. Z przerwami, lecz głosem beznamiętnym i spokojnym. Jedynie drżące dłonie, które chował w rękawach koszuli mogłyby go zdradzić.

- Zmuszają Wilka do kopulacji z ludzkimi kobietami. Nie tylko. Przede wszystkim z Wilczycami.

Delaney’emu szczęka opadła.

- Ale jak… Przecież to… Fizycznie nawet niemożliwe! I do tego z Wilczycami? Przecież Wilczyce…

- …Kochają tylko siebie, wiem. Ale widzisz. Jak cię naćpają różnymi lekami i dragami, to nagle wszystko zaczynasz widzieć w innych barwach… Najgorzej jest kiedy, rozumiesz… pobudzą cię seksualnie, tak cholernie bardzo… a potem zamkną w jednym pokoju z Wilczycą. Po jakimś czasie… nawet najbardziej odporny Wilk zaczyna wymiękać. I chce, czy nie chce… musi.

- Tak… bez niczego, bez Więzi? Ja pierdolę, w ogóle nie chce się wierzyć….

- Tak, Delaney, bez. Zostaje tylko chuć. W zasadzie tylko po to, by zostawić potomstwo… Najdziwniejsze jest to, że z Wilka i Wilczycy też rodzi się człowiek, więc właściwie o co chodzi? Niech się ludzie rozmnażają, my nie musimy.

- Przecież człowiek nie został stworzony tylko po to, by się rozmnażać! - oburzył się złoty Wilczek. - Człowiek nie, a co dopiero Wilk…

- Wiem, Delaney. Ale powiedz to tym z Rezerwatu.

- Calibri-chan! Delaney! - Andalus machał im już z daleka; podszedł do nich tanecznym krokiem, ukłonił się nisko. - Podano do stołu, moje drogie samczyki.

- Ja nie jestem głodny. - oznajmił nagle Calibri, wstając szybko z miejsca. - Idę do namiotu się zdrzemnąć.

Andalus zdążył chwyć go za ramię i na jedną sekundę spojrzał mu w oczy. Szkliły się. A więc uciekasz, żeby nie pokazać łez… co?

- A to mi zabraniacie słodyczy przed obiadem! Dobrze, że miałem jeszcze zachomikowane cukierki… Ups… - Spojrzał niepewnie na Andalusa, bo sam właśnie się wydał. Tylko Calibri pozwalał mu zjeść coś nie coś nawet przed obiadem, pod warunkiem, że się z nim podzielił.

Ale myśli Andalusa zaprzątało teraz zupełnie co innego.

- Delaney. O czym rozmawialiście? - zapytał.

- Aa… Spytałem go teraz o Rezerwat… No co? Jednak zrobiłem coś złego?

- Taaak… Mogłeś mnie o to spytać. - Andalus złapał się za głowę. - Ale nie przejmuj się. I tak byś się kiedyś dowiedział, więc… - Spojrzał na niego poważnymi, jasnobłękitnymi oczami. - Pięć lat temu uciekliśmy z Calibrim z Rezerwatu.

Wiedział, że teraz będzie musiał czuwać przy swoim Przeznaczonym i uspokajać go przez całą noc. Chyba że… zrobi to wcześniej?


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze
  • Moyashi : 2013-02-04 16:49:11

    Wesołe, to jako pierwsze przeszło mi przez myśl. I faktycznie uroczy, chociaż po opisie miałam poważne wątpliwości xD Przekleństwa generalnie mocno mnie rażą, ale tutaj całkiem swobodnie i naturalnie się wkomponowały i z racji tego narzekać nie będę. Lekki i przyjemny tekst, momentami mi zgrzytała interpunkcja, ale ogólnie mi się podobało. Styl raczej młodzieżowy. I Rezerwat mnie zaciekawił. Czemu Tristan skojarzył mi się z Brianem? xD Podoba mi się ciepła atmosfera w Stadzie, a dialogi mnie ujęły, zwłaszcza ten z "Izoldą". Efekt końcowy bardzo sympatyczny.

    ...jest szansa na kontynuację? :3

  • : 2012-08-22 15:39:50

    Nie podobało mi się. Interpunkcja leży i kwiczy, styl nie przypadł mi do gustu... Sorry, ale tylko 4/10

  • Lycoris : 2012-03-09 18:55:47

    Czyta się lekko i nawet przyjemnie. Brakowało mi trochę opisów i kilka miejsc było niejasnych [zwłaszcza jeżeli chodzi o dialogi]. Popracuj trochę nad tym i będzie miodzio ;D

    Z fabułą trochę na razie krucho, ale coś węszę gorący ciąg dalszy i już nie mogę się go doczekać <merda wyimaginowanym ogonem> xD

  • Ariel-chan : 2012-03-08 19:03:28
    ;3

    Chudi. Czemu bym miała zaniechać? O.o

    ...

    No dobra, znalazłyby się powody ku temu xD

    Ale w takim razie odsyłam do Antologii Omikamich :P Po dowody, że NIE zaniechałam xD

    Evelyn, dzięki ;3 *_* Za docenienie uroku moich Wilczków <3

  • Chudi X : 2012-03-08 18:50:01

    No no, moja droga Ariel-chan :D już myślałem, że zaniechałaś działalności twórczej, a tu taki pokaz. Pięknie!

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze