Opowiadanie
Wymiana
Autor: | San-san |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Komedia, Science-Fiction |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2012-05-06 08:00:38 |
Aktualizowany: | 2012-05-06 20:15:38 |
Prawa San.
Orbosoliusz przetarł macką oczy i ziewnął szeroko. Słońce wpadało do sypialni igrając na jego skórze i rzucając na ścianę tęczowe rozbłyski. Ktoś z dołu puszczał głośną muzykę, co było słychać nawet pod wodą. Cały basen sypialny drżał w rytm dudniących basów.
- A niech ich wysuszy. - Orbosoliusz zaklął pod dziobem i wygramolił się z basenu wciąż senny i otępiały. Tego poranka, mimo iż był to dzień wolny od zajęć, nie mógł sobie pozwolić na wylegiwanie się w wodzie. Młody Octopodianin studiował na Akademii Almeirimskiej na wydziale Filologii Egzotycznej kierunek Filologia Polska. Niespełna tydzień temu na korytarzu uczelni złapał go rektor.
- Orbi! Wspaniale się składa, że cię widzę - rektor był zaprzyjaźniony z rodziną Orbosoliusza, co miało zarówno swoje zalety, przede wszystkim jednak: wady. - Orbi, mam do ciebie sprawę. Niedługo przylatuje z Ziemi wymiana na naszą uczelnię. Tak się składa, że jeden ze studentów jest z Polski. Miałbyś niepowtarzalną okazję kontaktu z językiem, który studiujesz! Dlatego załatwiłem dla ciebie by cudzoziemiec ten został ulokowany w akademiku w twoim pokoju. Co ty na to?
- Echm... Czuję się zaszczycony - odparł Orbosoliusz bez przekonania. - Czy jednak nie byłoby mu wygodniej w którymś z hoteli? Przecież nasza uczelnia zapewnia zakwaterowanie przyjezdnym z innych uczelni...
- Naturalnie, naturalnie. Jednak o ile przyjemniej znaleźć się na obcej planecie i mieć możliwość skontaktowania się z mieszkańcami. Niewielu studentów uczy się tak egzotycznych i mało popularnych języków. No, ale nie ma o czym mówić, nie musisz dziękować.
-Aaa... A kiedy będą lądować?
- Spokojnie. Dopiero za kilka dni, więc masz jeszcze trochę czasu.
Orbiemu przeszły ciarki po mackach.
- Kilka dni!? Ależ panie rektorze, ja mam bardzo ważne plany. Chciałem jechać na wycieczkę do muzeum z kołem etnograficznym. Przecież nie zabiorę Ziemianina ze sobą, nurkujemy bardzo głęboko!
- Cóż, przykro mi. W takim razie będziesz musiał pojechać z następnym kursem. To wszystko Orbi. Liczę na ciebie. Ludzie z wymiany zostaną tutaj do końca semestru, chcę żebyś mi napisał po wszystkim sprawozdanie z tej wizyty. No to tyle, miłego dnia!
Rektor oddalił się zadowolony, kłapiąc mackami po błyszczącej posadzce. Orbosoliusz patrzył za nim załamany. Niech to płaszczka ukole! Przeżyje jakoś resztę semestru w towarzystwie kosmity, który może nawet okaże się miłym gościem. Ale nie ma siły, która zdoła mu wynagrodzić opuszczenie nurkowania z kołem etnograficznym do źródeł kolebki Oktopodian. Nikłe szanse, że następnym kursem również będą płynąć studentki z archeologii!
Tego dnia zatem, w ten cudowny słoneczny poranek (który można by z równym powodzeniem przechrapać na dnie basenu sypialnego), ma przywitać gościa z Ziemi.
Orbosoliusz wciągnął na siebie wczoraj uprasowane ubranie i obrzucił krytycznym spojrzeniem akademicki pokoik. Naprzeciwko okna chlupotała przyzywająco woda małego sypialnego basenu. By nie ulegać pokusie, Orbosoliusz zaciągnął nad basenem pokrywę. W pobliżu, z pomocą pracowników akademika, Orbi ustawił ludzki odpowiednik basenu - łóżko. Zmieściło się akurat pomiędzy basenem, a regałem. Żaden luksus, był to typowy pokój akademicki z maleńką kuchnią. Mieściła się tam chłodziarka, umywalka i szafki na sprzęt kuchenny, a od pokoju oddzielał ją tylko wąski blat niskiego stołu. Na wolnej ścianie wisiał monitor komputera i panel klawiatury. Poza znajdującym się we wnęce natryskiem do wyposażenia pokoju nie należało nic więcej. Zorientowany w kulturze kosmitów, Orbi skombinował fikuśne siedziska ludzi zwane krzesłami i poprosił o dodatkową szafkę by gość miał gdzie zostawić swoje rzeczy. Po tych krótkich oględzinach Octopodianin wzruszył mackami i wyszedł z pokoju.
Na lądowisku zebrała się spora grupka Octopodian. Komitet powitalny studentów z różnych wydziałów wystosował wielki transparent. Pracowicie wysmarowano na nim koślawe łacińskie litery gdzie napisano „Welcome in Almeirimia”, obok zaś widniał obrazek przedstawiający wesołą ośmiorniczkę. On sam trzymał przed sobą tabliczkę: „Mateusz Kościk”, co miało oznaczać imię i nazwisko kosmity, którego miał u siebie gościć. Obecny był również rektor i kilku profesorów Akademii, wokół uwijali się pracownicy lądowiska robiąc jakieś ostatnie przygotowania przed przylotem promu. W końcu, z niewielkim opóźnieniem, na niebie pojawił się czarny punkcik, który rósł z każdą chwilą by wreszcie okazać się brzuchem wielkiego promu trans-satelitarnego. Kursowały one pomiędzy planetą, a stacją dokującą pojazdy kosmiczne.
Orbi widział wiele holo przedstawiające ludzi. Mimo wszystko zobaczyć pierwszych przedstawicieli na własne oczy, było dla niego dużym przeżyciem. Gdy otwarła się śluza z wnętrza promu wyszło dziarsko kilka niezwykle wysokich, smukłych i kościstych postaci. Ich skóra wydawała się blada i jednobarwna, dwu kosmitów miało znacznie ciemniejszą karnację. Ich czaszki porastały kępy różnobarwnej sierści ściętej krótko bądź też zaplecionej. Poruszali się na dwóch kończynach a po bokach mieli tylko po dwie macki. Najtrudniej było Orbiemu rozróżnić płeć kosmitów, wydawali się tacy jednakowi. Gdy jednak podszedł do niego kosmita o krótko przystrzyżonej sierści na głowie Orbi domyślił się, że to samiec.
- Cześć. Witam na mojej planecie. Bardzo miło mi ciebie poznać.
- Siemka, nieźle nawijasz. - Mateusz Kościk rozciągnął otwór gębowy w grymasie uśmiechu i wyciągnął przed siebie jedną z kończyn. Orbi przez chwilę gapił się na niż bezmyślnie. Dopiero po chwili nieco zdenerwowany przypomniał sobie zasady ziemskiego powitania i uścisnął delikatnie palce kosmity jedną z macek. Czy nie uraził gościa? Ten jednak wydawał się dosyć zadowolony.
- Ach, sorki wy witacie się trochę inaczej nie? - Mateusz wydał z siebie specyficzny dźwięk, od którego Orbiemu zrobiło się przyjemniej odzywając łaskotliwym drganiem gdzieś w trzewiach.
- Nie kłopocz się, Octopodianie zazwyczaj szturchają się lekko na znak powitania. Ściskanie jest trochę... Jakby tu powiedzieć... Kojarzy się z płodzeniem jajek.
Mateusz wytrzeszczył oczy wyraźnie speszony a jego skóra nieco poróżowiała.
- Przepraszam nie obraziłem cię może? - zapytał zaniepokojony tubylec, na co ziemianin znów wydobył z siebie mile łechcący dźwięk.
- Ależ skąd. Przecież lepiej żebym wiedział, czy nie składam komuś przypadkiem niedwuznacznej propozycji. Musisz mi wszystko tłumaczyć. Studiuję fizykę, nie miałem okazji zbyt wiele przypatrzeć się waszym zwyczajom. Ta wymiana wyszła tak nagle...
Orbi zrozumiał go doskonale.
- Mam na imię Orbosoliusz, twoje imię już znam: Mateusz prawda? Dobrze to wymawiam?
Drogę do akademika pokonali cały czas rozmawiając. Okazało się, że Mateusz zna również angielski, który był bardziej popularnym na wydziale Filologii Egzotycznej dialektem. Oznaczało to, że z powodzeniem dogada się i z innymi Octopodianami. Na wykłady z fizyki miał natomiast uczęszczać z translatorem. Sam Mateusz okazał się bardzo energiczną i dowcipną osobą. Łechcący miło trzewia dźwięk, który często z siebie wydawał, okazał się być najzwyklejszym śmiechem. Polak zdziwił się niepomiernie, kiedy Orbi poinformował go, że Octopodianie śmieją się zupełnie bezdźwięcznie. Niemniej ludzki śmiech wydawał się o wiele bardziej przyjemny i skłaniał do tego samego.
Mateusz witał wszystkie nowości z niezwykłym entuzjazmem. Fascynowała go octopodiańska technologia, wynalazki, ale i najzwyklejsze rzeczy jak wodne drogi, którymi poruszali się piesi na ulicach, roślinność porastająca wysepki uliczne, budowa domów i zwykłe domowe sprzęty. Zdecydowaną wadą kosmity było to, że wszystkiego chciał dotknąć i użyć zanim wytłumaczyło się mu, co, do czego służy. Zanim dotarli do akademika zdążyli ściągnąć na siebie uwagę chyba połowy miasta. Rewelacje dopiero się jednak zaczęły. Mateusz obszedł wzdłuż i wszerz każdy kąt, szperając tu i ówdzie, zaglądając do szafek i dotykając wszelkich włączników. Ogromnym aplauzem obdarzył natrysk wodny i łazienkę, a z nie mniejszym uznaniem spotkało się wielobarwne podświetlenie sufitu. Taka tam fanaberia władz, od czego w końcu płaci się te cztery ory miesięczne, zaznaczył skromnie Orbi, Mateusz jednak już zaglądał pod pokrywę basenu.
- To mój basen sypialny, wiem jednak, że wy takich nie macie, to łóżko jest dla ciebie - Orbi wskazał na miękki pościelony materac.
- To wy śpicie w czymś takim? - chłopak nie krył zdumienia. - Nie utopisz się?
Orbi zapełgał kolorami plamek wokół dzioba, co oznaczało u niego irytację. Cóż za ignorant z tego ziemianina! Na miskę pełną skorupiaków! Toż zostawić go samego, to stanie się jakieś nieszczęście. A cały czas przecież nie da się mieć tego ruchliwego dwunoga na oku.
Obawy Orbosoliusza wciąż rosły. Tymczasem obcy położył się na swoim materacu by odespać męczącą podróż i zmianę czasu. Zamykając oczy rzucił tylko senne „do...braaaaoc” i „obudź mnie jak będę chrapał”. Orbi nie bardzo wiedział, o co chodzi z tym chrapaniem, ale gdy przybysz zaczął podejrzanie warczeć, zdecydował się schować pod wodą basenu i zdrzemnąć nieco. Następnego dnia, Octopodianin postanowił wtajemniczyć Mateusza w kilka najważniejszych spraw dotyczących zachowania się. Czuł się przy tym jakby tłumaczył oczywiste sprawy niedorozwiniętej ikrze.
Wyszli także do supermarketu gdzie dokonali skromnych zakupów. Mateusz, mimo poruszenia, jakie wzbudzało jego pojawienie się, zachowywał się zupełnie swobodnie. Mało tego, wydawał się być zadowolony, że jest w centrum uwagi. Almeirimia słynęła ze swoich wymian z Ziemią gdyż tylko w tym okręgu uczono ziemskich języków. Miało być to swego rodzaju wizytówką Almeirimii. Układ rozkręcał się jednak powoli i wśród obywateli miasteczka zdarzało się wielu Octopodian o dosyć staromodnym sposobie myślenia. Ci właśnie odbywali swoje małe strajki wykonywane od 07.30. w wydzielonej strefie, z przerwą na koffę o 12.00. (jak można by to przeliczyć na ziemski czas). Strajk dotyczył izolacji międzyplanetarnej i po całym dniu spędzonym z Mateuszem Orbi miał poczucie, że chętnie by dołączył do strajkujących.
Następnego dnia zaczynały się już zajęcia. Orbi dał Mateuszowi swój stary komunikator, gdzie wpisał godziny swojego planu zajęć i zainstalował program mapy campusu wraz z najbliższą okolicą. Ziemianinowi bardzo przypadło to do gustu. Majstrował przy komunikatorze i zanim nie dotarli do budynków Akademii, połączył się już z siecią studencką. Rozstali się przed drzwiami. Orbi szedł na zajęcia zamyślony i zaniepokojony. Umówili się na obiad w kantynie studenckiej i gdy skończyły się ostatnie zajęcia przed przerwą obiadową, Orbi popędził na miejsce spotkania pełen złych przeczuć. Mateusz był już na miejscu, a wokół niego utworzył się niewielki tłumek. Zadowolony z siebie chłopak perorował o czymś gestykulując żywo, a inni studenci słuchali go z zaciekawieniem. Z początku Orbosoliusz myślał, że są to studenci filologii angielskiej, po chwili jednak okazało się, że Mateusz mówi cicho po polsku przez translator, a urządzenie tłumaczyło bezpośrednio na standardowy octopodiański.
- Na ławicę makreli! Co się tu dzieje?
- Orbi dobrze, że jesteś. Właśnie omawiamy pewną kwestię dotyczącą zajęć. Wiedziałeś, że wydział fizyki nie ma zajęć praktycznych?
- Możliwe - zawahał się Orbosoliusz. - I co z tego?
- Jak to co? - zdziwił się Mateusz i zwrócił się do wszystkich. - Kochani, macie wspaniały rozwój cywilizacji. Stosujecie takie rozwiązania technologiczne, jakich w ogóle nie znamy na Ziemi. I chcecie mi powiedzieć, że uczycie się o tym wszystkim tylko w teorii? Dajcie spokój, w planie zajęć mamy tylko wykłady!
- Ależ to niezmiernie ciekawe - próbował zaprotestować jakiś fizyk.
- Tak jest, trzeba najpierw dogłębnie poznać zasady. Dopiero na czwartym roku mamy egzamin ze znajomości obudowy kabiny retencyjnej w standardowym wyposażeniu mieszkalnym...
- Jakiej znowu kabiny?! Przecież to nawet nie jest... To, to... To zwykły hydrofor. Ja mówię o waszych komputerach, o systemie łączności, choćby taki translator. Niby takie proste, ale ile w tym finezji. Nie dociera do was? Sami powiedzcie - Mateusz spojrzał z nadzieją na zebranych wokół stolika. - Czy ktoś wie jak naprawdę działają te fale atomowe, o których była dziś mowa?
- Fale atomowe, to sygnał naładowany dodatnio lub ujemnie wysyłany przez każdy atom, o sile zwiększonej proporcjonalnie do masy cząsteczki w stosunku do...
- Łojezu znowu mi z teorią wyjeżdża. A wiesz chociaż, przyjacielu, jak działa taka fala kiedy zmieni się polaryzację atomu? Hę?
Zawstydzeni Octopodianie nerwowo zafalowali mackami.
- Powiedz lepiej, jak przełączyłeś translator? Przecież był ustawiony tylko i wyłącznie na jednostronne tłumaczenie. - Odezwał się w końcu Orbi.
- E tam, prościutko. Właśnie, że przełączyłem rodzaj fal. W zasadzie nieco intuicyjnie, ale...
- Jak to przełączyłeś! Atom? Przełączyłeś atom?!
- Nno... Tak. W zasadzie... Przecież tu jest taki mały przełącznik, nie muszę grzebać się w strukturze atomu wystarczy, żeby pomanipulować przy kierunku rozchodzenia się drgań. Przyznajcie sami, nie uczą was tego na zajęciach?
Studenci zgodnie zaprzeczyli, a ktoś z fizyków nieśmiało zaproponował.
- Może rzeczywiście wystosować podanie do dziekana, przecież to nie może być, żeby student z Ziemi lepiej orientował się w naszej technologii niż my sami.
Poparło go kilka osób aż w końcu zadowoleni uczniowie spokojnie rozeszli się do swoich stolików przyjaźnie trącając Mateusza na pożegnanie.
Usiedli razem z Orbim, który w tym czasie przyniósł tacę z dwiema porcjami podsmażanych skorupiaków. Mateusz gadał i gestykulował żywo nie przerywając jedzenia. Wydawał się być wciąż podekscytowany wiadomościami, które zdobył i nowo zawiązanymi znajomościami. Paplał wciąż, przynajmniej odłożył translator. Nikt go wokół nie mógł już zrozumieć, więc Orbi nie musiał się aż tak bardzo wstydzić. Choć w błyszczącej powierzchni metalowego kubka, widział wyraźnie swoje poróżowiałe z zażenowania centki. Gdy wreszcie zajęcia skończyły się, z ulgą powitał akademicki pokój. Mateusz wydawał się wciąż pełen energii. Zachęcony przez Orbiego w końcu zasiadł przed panelem komputera, co pochłonęło go zupełnie. Wreszcie zrobiło się naprawdę późno i nadeszła pora spać. Kosmita zachrapał momentalnie, gdy tylko położył się na swoim materacu jakby ktoś popryskał jego poduszki środkiem nasennym. Orbi zastanawiał się czy wszyscy Ziemianie są tacy, czy to jakiś wyjątkowy egzemplarz, ale i jego prędko zmorzył letarg.
Kilka następnych dni wydawało się być podobnych do siebie, tak jakby ktoś wciąż puszczał tę samą płytę. Gdy powiedział o tym Mateuszowi, ten rzucił sprzed monitora.
- Może masz dzień świstaka.
Po czym znów pochłonął go świat sieci. A Orbi nie domagał się tłumaczenia. Z każdym dniem Polak zdobywał nowych znajomych i dokonywał różnych małych odkryć dotyczących życia Octopodian. Na przykład prawdziwym szokiem było dla niego, gdy spostrzegł brak jakichkolwiek stróżów prawa. Dociekając pewnej kwestii, która zakwitła mu w głowie robił różne dziwne rzeczy. Zaglądał w obiektywy kamer, nałogowo zapominał legitymacji studenckiej tłumacząc się obłudnie przed zaniepokojonymi woźnymi. Włączał głośno muzykę w czasie ciszy nocnej, raz zostawił kartę płatniczą przed wejściem do sklepu, a raz wręcz wyniósł stamtąd kilogram octopodiańskich melonów. W każdym z przypadków dostawał, co najwyżej upomnienie, wszystkie „zaginione” przedmioty wracały do Mateusza przynoszone przez szczęśliwych znalazców i zawsze każdy wybryk kończył się bez żadnych konsekwencji poza surowym upomnieniem. Jednak incydent z melonami przeważył sprawę. Orbi rzecz jasna natychmiast poczłapał zapłacić za nie, a gdy wrócił wszystkie cętki mu poczerwieniały. Jednak na reprymendę Mateusz zareagował zgoła niewłaściwie. Zamiast okazać choć krztynę skruchy, ze spokojem wcinał zwędzone melony i patrzył wzrokiem czystej niewinności.
- Daj spokój. - rzekł w końcu leniwie przeciągając głoski. - To był taki tam mały sprawdzian.
- Na co niby?
- Na to, że jesteście budynie, ot co! Słuchaj Orbi, nie obrażaj się. Naprawdę. Ale jesteście wszyscy tak porządni, że aż się niedobrze robi. Nie macie żadnej policji, żadnych żandarmów, nawet kamery, które poprzypinano tu i ówdzie, na ulicach czy w akademiku to czyste atrapy. Głupia podpucha! W życiu nigdy chyba nie złamałeś najmniejszego przepisu. Czy wy w ogóle macie spisane jakieś prawo? Wam to chyba zaprogramowano w genach. W dodatku słuchałem waszej muzyki, jeśli nie jest to zżynka twórczości innych planet to pozostają same smęty. Architekturę macie żadną... W sensie, bardzo czysto kwadratowo, okrągło, porządnie... No wiesz, co mam na myśli. Nic oryginalnego. Założę się o roczne stypendium, że na gdybyście nosili krawaty to najbardziej popularnym wzorem byłyby nudne szarozielone prążki. Nie widziałem ani jednego porządnego klubu w pobliżu, a w sklepach macie tylko cudownie świeże owoce morza, wodę i soki owocowe. A gdzie alkohol? Wódka jest nieśmiertelna; na wszystkich znanych mi planetach sprzedają nasze odpowiedniki Luksusowej.
- A... A co to takiego ta wódka? Brzmi dobrze... - Zainteresował się Orbi zupełnie zbity z tropu.
Mateusz popatrzył z zadumą na łupinkę melona i uśmiechnął się przyjaźnie.
Orbi otworzył jedno oko i natychmiast je zamknął. Poza powiekami ktoś najwyraźniej ustawił halogenowe reflektory oślepiające go przy każdej próbie spojrzenia na świat. W dodatku chyba ta sama osoba (bądź jej wspólnik), ustawili w całym pomieszczeniu głośniki emitujące bardzo niskie dudniące dźwięki. W głowie mu od tego szumiało i buczało, co tylko potęgowało ból konkurujący o uwagę z mdłościami. Leżał tak przez jakiś czas, w końcu jednak nad wszystkim wygrało dojmujące pragnienie. Powoli, macka po macce, wciąż nie otwierając oczu spróbował zorientować się w terenie. Dotknął jakiegoś miękkiego ciała, które zajęczało. Orbi zastanowił się, ale w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć, skąd mogło się tutaj wziąć, bo niewątpliwie znajdował się u siebie. Wymacał również owłosioną nogę mogącą należeć tylko do Ziemianina. „Mateusz”, przemknęło mu przez myśl. Niedaleko owej nogi znalazł kojąco chłodną powierzchnię jakiejś butelki. Coś jednak mówiło mu by nie sięgać do żadnej z nich. Z wielkim wysiłkiem otworzył jedno oko i koncentrując się na tym by podtrzymujące zataczające się ciało oraz by odnóża nie natrafiły na żadną z porozrzucanych po całym pokoju przeszkód. Po wyczerpującym marszu dotarł wreszcie do łazienki gdzie ugasił pragnienie wodą z kranu. Przyglądając się swojemu zieleniejącemu w lustrze odbiciu próbował przechytrzyć pamięć i wydrzeć z jej okowów kilka cennych szczegółów. Omiótł nieco bystrzejszym spojrzeniem pokój, wziął kilka głębokich wdechów i spojrzał raz jeszcze, a pamięć nagle stała się obłudnie przyjazna i posłuszna.
Leżący w poprzek materaca Mateusz wyjątkowo nie chrapał. Prawdopodobnie dlatego, że głowę miał w misce z chrupkami. Butelka istotnie stojąca koło jego nogi miała kilka sióstr stojących w różnych, strategicznie rozmieszczonych punktach pomieszczenia. Większość butelek otaczała splecione ze sobą cielska dwóch studentów mechaniki. Najprawdopodobniej. Filozofia objęła w posiadanie wysepkę stołu i jego okolice. Zoologia maczała macki w basenie. Filologia wyniosła się dość wcześnie, jeśli dobrze pamiętał. Prawdopodobnie zrobili to w celu śpiewania na ulicach. Kilku przedstawicieli różnych kierunków wydziału Filologicznego nie mogło się zdecydować na odpowiedni język, co doprowadziło do sprzeczki, która w rezultacie przeniosła się kilka pięter niżej. Nad wszystkim unosił się wciąż doprowadzający do mdłości słodkawy odór melonów.
Taki to był właśnie cudowny poranek pierwszej (i oczywiście ostatniej) imprezy Orbiego.
Wszystko zaczęło się kilka tygodni wcześniej, gdy energiczny Ziemianin z pomocą studentów Chemii zaczął pędzić bimber na tutejszych melonach. Efekt był piorunujący. Skład owoców bardzo wspomagał ich prędką fermentację toteż pierwsze butelki zapełniły się bardzo szybko. Ale degustacja, jak zapewniał Mateusz, musi być dokonana w odpowiednio dużym gronie. Chętnych zebrało się sporo, szczególnie wśród Octopodian z wydziału Orbosoliusza. Cóż powiedzieć więcej. Studenci dowiedli metodą doświadczalną, że organizmy Octopodian bardzo szybko wchłaniają alkohol, na który są szczególnie podatne.
Z Mateuszem nie rozmawiali przez cały dzień, rzucając co najwyżej szeptem półsłówka i krzywiąc się przy zbyt głośnych odpowiedziach. Orbi spodziewał się lada dzień nagany ze strony władz akademika. W pierwszej chwili wydawało mu się, że o wszystkim dowie się i sama uczelnia. ba! Że oto rektor we własnej rozległej osobie przyjdzie złożyć w jego macki informację o wyrzuceniu go ze studiów. Jednak nic wielkiego się nie działo. Wszystkie śmieci grzecznie uprzątnięto, drobne szkody naprawiono, nikt nie zgłaszał się ze skargą. Nikt nie mówił ani słowa nawet mimo pewnego spustoszenia, jakie studenci zrobili na ulicach. Orbiemu nie mieściło się to w głowie. Mateusz, który naturalnie był sprawcą tego wszystkiego pocieszał go wzruszeniem ramion.
- Mówiłem, rozejdzie się po... Ościach...
- Nie wspomniałeś, że to będzie miało TAKIE skutki!
- Wyluzuj, raz w życiu się dobrze bawiłeś. A pretensje miej do siebie, jeśli wypiłeś ciut za dużo. Ja widzisz się nie skarżę, zresztą inni też nie. Tylko ty zrzędzisz. No, ale spoko, następnym razem nieco obniżymy procent...
- Jakim następnym razem!? Co ty opowiadasz? Jeśli nas tym razem nakryją, wylecimy stąd. A ty pierwszy, na swoją planetę!
- Orbi, nie gniewaj się tylko posłuchaj uważnie.
- Nazywam się Orbosoliusz - mruknął obrażonym tonem.
- Weź, idź z takim imieniem. Słuchaj Orbi, to nie ze mną jest coś nie tak tylko z wami. Pamiętasz to podanie, które wysłaliśmy do dziekanatu? Byłem tam ze trzy razy z chłopakami by sprawdzić jak sprawy idą. I wiesz co? Odrzucili ten projekt. Czujesz? Jak dotąd te wasze wykłady tylko zamulają o rzeczach tak banalnych, tak podstawowych... A jeśli nie to wykładowcy mówią strasznymi ogólnikami.
- Widocznie taki program ma fizyka. Nie trzeba było przyjeżdżać jak ci się nie podoba.
- Uspokój się. No już. Choć pokaże ci coś.
Mateusz przysunął się do pulpitu komputera i machnął przynaglająco ręką.
- Spójrz to mapa Almeirimii. Poprzecinana tymi waszymi kanałami, to infrastruktura, to wyłącznie domy mieszkalne i budynki administracyjne, - mówił przełączając na różne widoki. - a to, jest sieć, którą nazwałem bazą. Czyli praktycznie fundamenty całego miasta. Nie widzisz pewnej prawidłowości?
- Wyglądają jak... Pentagram?
- No coś w tym rodzaju. W każdym razie bardzo regularny kształt. Skala jest zatrważająca, część tej figury ciągnie się pod poziomem wody. A wszystko jest dokładne jak od linijki. Nie zastanawia cię to?
- Może... Ale co to ma do rzeczy?
- Jak to? Przecież to zupełnie inny rodzaj budownictwa. Wasze budynki to bezładnie porozrzucane muszelki na plaży. Wygodne, przestrzenne... Ale zupełnie niepraktyczne... Fortyfikacyjnie. Jednym słowem wygląda to tak, jakbyście na ruinach „czegoś” zbudowali sobie miasto. Jeśli cię to nie przekonuje, to spójrz na to. - Polak zmienił okno i wyświetlił holo dwóch makiet statków kosmicznych. - Ten tutaj, to wasz współczesny transporter, a ten to nieco przestarzały produkt zupełnie innych macek. Ma działka laserowe, ma fantastyczny kształt, ma niezwykle mocną obudowę i wzmacniany dodatkowo kadłub jakby był przygotowany do dalekich międzygwiezdnych podróży.
Chłopak znów zmienił widok i porównywał kolejne maszyny.
- To jest współcześnie dobudowane. Chyba nawet rozmiary zostały powiększone, ale bazą jest maszyna zupełnie innej generacji. Jasne: lakier i skrzydła... Wszystko cacy odnowione. Tylko to nie jest tak naprawdę wasza robota!
Orbi był wstrząśnięty do głębi.
- Jestem wstrząśnięty! Jak to nie nasza robota? A czyja niby?
Mateusz wzruszył ramionami i wystukał na klawiaturze jeszcze kilka haseł.
- Myszkowałem tu i ówdzie i w zasadzie mogę mniej więcej już odróżnić waszą radosną twórczość od „nie waszej”. Wnioski idą za tym takie: Nie zbudowaliście broni, nie macie w ogóle własnego systemu zbrojeniowego. System Energii Odnawialnej również nie jest waszego autorstwa. Połowa tego, na czym opiera się wasza ekonomia to obcy twór, a do tego dojdzie jakieś 20% zapożyczeń z innych planet. Na przykład muzyka, już o tym wspominałem. Twój budzik to „khj-khj’s-dn” utwór grupy „A-phr-a” z Bernarda w układzie Cephei. Znany szlagier, jeszcze mój tata tego słuchał.
Orbi milczał przez jakiś czas ważąc sobie słowa Ziemianina. Mateusz domyślając się tych zmagań umysłowych zaproponował łaskawie.
- Może nam się tylko tak wydaje. Warto zasięgnąć opinii kogoś z wydziału mechaniki albo w ogóle popytać waszych, co o tym sądzą.
Postanowienie zostało zrealizowane nader szybko. Dwóch studentów mechaniki zagadniętych o całą sprawę wydawało się być jeszcze bardziej poruszonych niż Orbi.
- To niesamowite! - zawołał jeden z nich przyglądając się holomakiecie miasta. - Wygląda to na bardzo stare fundamenty. I masz rację, to nie jest nasz typ architektury inżynieryjnej. Jednak w naszej historii brak wzmianek o jakiejkolwiek innej cywilizacji, która miałaby swój udział z robieniu czegoś takiego.
- To wszystko jest bardzo tajemnicze - odparł drugi. - Moja siostra studiuje historię. Może znać jakieś szczegóły.
Szybki kontakt z siostrą przez komunikator rozwiązał sprawę. Octopodianka wyśmiała brata za dziwne pomysły i rozłączyła się, gdyż musiała się uczyć na koło z ery starożytnej.
- Musimy utworzyć sztab dochodzeniowy - zapalił się Mateusz.
- Jaki znowu sztab?
- No przedstawić problem w szerszym gronie.
- Najpierw zapytamy o zdanie wykładowców. Starsi na pewno coś muszą wiedzieć. Przecież to niemożliwe, by nikt nie zauważył, na czym stoi Almeirimia.
Mateusz zaczerwienił się lekko i gwałtownie zaoponował.
- To nie jest dobry... Ja nie mogę w tym brać udziału.
- Jak to?
- Ponieważ... Te zdjęcia i plany miasta ściągnąłem ze strony rządowej.
Orbi aż stracił oddech.
- Włamałeś się do systemu rządowego!?!! Tyyy...!
Polak pierwszy raz chyba okazał jako taką skruchę. Patrzył nieszczęśliwym wzrokiem i tak się czerwienił, że w końcu obaj mechanicy stanęli po jego stronie.
- Widocznie nasze tajne informacje są za słabo strzeżone. Wniosek jest taki, że każdy mógłby się włamać przy odrobinie zdolności. Niech nasz rząd się cieszy, że Mateusz nie miał złych zamiarów.
Po długich namowach udobruchali Orbiego i ten zgodził się pójść z całą sprawą do rektora ze względu na dobre kontakty z nim. O sprawie włamu postanowili przemilczeć do czasu aż ktoś nie zapyta wprost.
Następnego dnia, przed zajęciami Orbi udał się do rektora. Czekali na niego w kantynie. Wrócił w paskudnym humorze i gdy usiadł nie odzywał się jakiś czas.
- I co? Powiedziałeś mu o tej stronie rządowej? - nie wytrzymał Mateusz.
- Nie było potrzeby. Gdy tylko dałem do zrozumienia co wiem, rektor bardzo się stropił i natychmiast zaczął się tłumaczyć. Dawno temu, kiedy my jeszcze pływaliśmy w oceanach naszej planety jako tępe głowonogi, rezydowała na niej zupełnie inna rasa. Była niezwykle wysoko rozwinięta i tworzyła rzeczy tak znakomite i tak trwałe, że bez uszczerbku przetrwały wiele tysięcy lat. Jednak były to istoty bardzo agresywne. Prowadzili wiele wojen aż w końcu wybili się nawzajem do szczętu, stosując broń masowego rażenia. Promieniowanie przez wiele lat uniemożliwiające życie na powierzchni miało wpływ również na wody oceanów.
- Chcesz powiedzieć... Że zostaliśmy...
- Tak. Promieniowanie nie było dla nas szkodliwe. Podziałało na przyrost komórek mózgowych i w ten sposób pierwsi Octopodianie zaczęli tworzyć małe społeczności. W procesie ewolucji wyszliśmy następnie na ląd, gdzie zastaliśmy świat w zasadzie przygotowany dla nas do zamieszkania. Tak można by w uproszczeniu powiedzieć.- Jednym słowem obecny stan naszej technologii dalece przewyższa to, co w rzeczywistości bylibyśmy w stanie osiągnąć sami. - dodał któryś ze studentów.
- Tak jest. Ale... - tu Orbi westchnął szczególnie dramatycznie - Nie wolno mi o tym nikomu mówić, ponieważ to wielka tajemnica, która zapewnia nam bezpieczeństwo. Nie będąc w stanie wytwarzać własnymi mackami odpowiedniego zabezpieczenia militarnego, zmuszeni jesteśmy do handlowania z innymi planetami. Gdyby jednak odcięto nam źródło, zostaniemy w zasadzie narażeni na każdy atak!
- Fi! - parsknął rozdrażniony Mateusz. - Prawdopodobnie zaszkodziłoby to propagandzie rządowej! Też mi nowina. Akt Planetarny chroni kilka takich planet. Tylko to sporo kosztuje. Wasz rząd z pewnością chce oszczędzić sobie czynszu militarnego. Podatek od Nie-zbrojenia wzrósł ostatnio o kilka sztonów.
Wszyscy Octopodianie spuścili dzioby na kwintę. Wiadomość była rzeczywiście fatalna. Bogata i piękna planeta Octopodian była kuszącym kąskiem. Bez ochrony Akty Planetarnego mógłby się wywiązać konflikt, może nawet o charakterze zbrojnym.
- Hej, nie może być tak źle. - próbował ich pocieszyć Mateusz - w końcu tyle lat zdołano to ukrywać przed... No nawet wy nic nie wiedzieliście. Nie zapominajmy o Unii Międzyplanetarnej i układach pokojowych. Nie jeden Akt łączy gwiazdy, jak mawiają.
- Jeśli ktoś będzie chciał nas zaatakować, to nie będzie pytał Unii o zgodę, ani przestrzegał gry fair, jak wy to mówicie. A wystarczy, że dobiorą się do starożytnej technologii, będą umieli bronić się przez długi czas. Jeśli importujemy broń, to mogą już coś podejrzewać. Najgorsze jest to, że nikt nie zna prawdziwego zagrożenia.
- Powiedzmy zatem innym! - zapalił się Mateusz. - Trzeba działać, jeszcze nie jest za późno.
- Nie wolno nam tego rozgłaszać. Obiecałem rektorowi trzymać dziób na kłódkę!
- Ja natomiast nie obiecywałem. Trzeba zwołać odpowiedni sztab kryzysowy! - Mateusz gestykulował żywo widelcem i już wyłowił z tłumu kilku znajomych Octopodian.
Mimo pewnej obawy, zdano się na energicznego Polaka. Zebrał on dzięki swoim znajomościom coś jakby delegację powstałą z przedstawicieli różnych wydziałów i kierunków. Nie zdradził jednak celu akcji kusząc wszystkich tajemnicą. Tłumek był dosyć spory, więc zamiast spotykać u Orbiego w pokoju, wybrali się do wielkiej hali, pusto stojącej nieopodal doków. Niegdyś był to hangar motorówek, w końcu jednak wybudowano nową halę bliżej centrum, a w starej pozostawiono pustostan. Choć były pewne obiekcje przeciw wchodzeniu do środka, Mateusz zapewniał, że nie ma w tym nic złego.
Sprawę objaśniono za pomocą przenośnego holo-komputera. Wszyscy byli poruszeni, najbardziej chyba studenci fizyki z grupy Mateusza. Wywiązała się z tego krótka dyskusja, niewiele jednak było do powiedzenia. Nikt nie miał pomysłów jak przeciwdziałać problemowi. Z nadzieją spoglądano na Ziemianina.
- Miałeś rację. Jesteśmy mało kreatywni. Nie potrafimy zrobić nic, czego nie wymyślono już na innych planetach. A nawet, nie potrafimy skopiować dobrze tego, co mamy pod dziobem. Jesteśmy skończeni jako nacja. Wyginiemy! Jeśli nie dziś, to wkrótce. Nasz rozwój już dawno się zatrzymał.
Czarne myśli ogarnęły wszystkich, A Octopodianom wyraźnie poszarzały cętki. Mateuszowi było ich ogromnie żal. Sam mógł pochwalić się planetą, na której nieustannie dawano wyraz kreatywności zabijania się nawzajem z i to wielką inwencją.
- Słuchajcie, to nie tak, że jesteście do niczego. Naprawdę. Żyjecie sobie spokojnie, jesteście dla wszystkich mili do porzygania... Nikomu nie wyrządziliście szkody. A jak się napijecie to jesteście naprawdę spoko. Mam szwagra, któremu nieźle odwala jak się napije, ale gadka Filozofów przebija nawet jego. Żaden bełkot pijacki nie jest bardziej bezsensowny niż chór entuzjastycznej Filologii. Natomiast popis, jaki dali moi kumple z Fizyki... Chciałbym, żeby to wrzucili u nas na You Tuba.
Kilku obecnych na ostatniej bibie popatrzyło po sobie ze zmieszaniem i zrozumieniem zarazem. Orbi zamyślił się głęboko, aż zaświtała mu w głowie bardzo dziwna, bardzo niepokojąca i zachęcająca jednocześnie myśl.
- Mateuszku drogi! - zawołał z emfazą - Jesteś genialny! Musisz nas upić!
Akcja: „melonówka” przeszła ich wszelkie oczekiwania. Wszystko zostało przeprowadzone w pustym hangarze gdzie poznoszono całe hektolitry wódki. Przygotowano także odpowiedni sprzęt: obwody scalone, sztalugi, gitarę (pożyczoną od Włocha z wymiany), ołówki, papier, całą masę narzędzi i kabli. Nie wiadomo było, co może się przydać. Mateusz prowadził skrupulatne notatki. Notował pilnie całą masę szczegółów. Wiek badanego, specjalizację, stosunek masy ciała do wypitego alkoholu, czas itd.
Wkrótce pozostał jako jedyny trzeźwy i poczuł się bardzo głupi. Minimalna ilość melonówki widocznie wpływała tylko na kolor ich ubarwienia. Druga porcja pozwalała wciąż zachować jako taką koncentrację. Wówczas studenci poddani naprędce przygotowanym testom - wykazywali lekkie podniecenie oraz sporą bystrość i klarowność umysłów. Dalej już było bardzo indywidualnie. Z reguły ‘tercja’ (wg terminologii Mateusza) dawała sporego kopa i zwłaszcza studenci Filozofii i ogólnie: nauk Ścisłych Inaczej, Reagowali dość gwałtownie. Jedni zaczynali tłumaczyć stosunek bytu do prawa, snuć teorie octopodianizmu oświeconego; drudzy nucili, rymowali, wykazywali się elokwencją, a ktoś bliżej nieznany Orbiemu, wykazał nadspodziewany talent muzyczny. Zmiany te były tak raptowne i różnorodne, że bardziej trzeźwi towarzysze pokładali się na podłodze i mienili kolorowo od bezdźwięcznego śmiechu. Natomiast, gdy przestraszonych nieco fizyków poddano poczwórnej dawce, płynne natchnienie tak rozjątrzyło ich umysły, że nie oglądając się na resztę zaczęli konstruować coś z kabli i rurek. Jedna z Octopodianek nie mogąc przez jakiś czas znaleźć sobie zajęcia łyknęła sobie zdrowo z porzuconej przez nieuwagę Mateusza butelki i opadł ją istny szał twórczy. Z początku zarysowała powierzchnie dostępnych jej kartek, gdy jednak wyczerpała to źródło rozbiła butelką by kawałkiem szkła wydrapać na ścianie hangaru szczegółową panoramę miasta. Ziemianin notował jak szalony i wkrótce stało się jasne, że odnaleźli klucz do rozwiązania problemu. Orbi stał przez jakiś czas obok Mateusza na trzeźwo oceniając skutki eksperymentu. W końcu jednak w przypływie mściwości wlał w siebie pół butelki na raz.
- Łomatko! Coś ty zrobił?! Jak ja teraz sam nad wami wszystkimi zapanuję. - na serio przestraszył się Mateusz. Orbi miał go jednak z nic. Z powagą zasiadł przed zapomnianym holo-komputerem i puścił migawkę estrella-booka - seria encyklopedii Octo-Britannica. Mateusz patrzył z zapartym tchem jak jego gospodarz wchłania 32640 stron w zatrważającym tempie. W końcu szalę przeważyło, gdy ów zaczął recytować hasła z pamięci.
Mateusz z wielkim zaangażowaniem przyssał się do butelki.
Koniec roku był wspaniałym wydarzeniem. Rektor wygłosił pompatyczną mowę dotyczącą kosmitów z Ziemi, zaznaczając jak bardzo uczelnia jest zobowiązana i rada z tych kontaktów. W zasadzie połowa przemówienia traktowała o tym.
Mateusz niewiele przebywał wśród „współplemieńców”. Serdecznie żegnał się z nowymi przyjaciółmi obiecując pisać i zapraszał do Polski. Fakultet Socjologii składający się głównie z Octopodianek złożył w jego ręce podarek w postaci zatopionego w szklanej kuli modelu Almeirimii. Na spodzie widoczna była figura starożytnego fundamentu udająca podstawkę. Do tego dołączono kartkę, na której podpisali się w dwóch językach po octopodiańsku i po Polsku wszyscy studenci obecni w eksperymencie.
W końcu przyszła pora na pożegnanie z Orbosoliuszem. Młody Octopodianin wręczył mu butelkę melonówki i trącił przyjaźnie w ramię.
- Nie było tak źle prawda?
- Nie. Tak bardzo nie. Ale leć już lepiej, bo się rozmyślę i każę ci jeszcze wypłacić mi odszkodowanie za uszczerbek na zdrowiu.
Mateusz uśmiechnął się szeroko.
- To, co? Widzimy się w następnym roku na Ziemi?
- Chcesz mnie przedstawić waszym głowonogom?
- Raczej napoić cię prawdziwymi specjałami.
Roześmiali się obaj po swojemu i Mateusz zawrócił do promu. Na schodkach jeszcze odwrócił się i machając do wszystkich zakrzyknął coś po Polsku. Chwilę później wszedł do środka i właz zamknął się za nim.
Wszyscy machali jak szaleni wolnymi mackami. Gdy tylko prom uniósł się w powietrze Orbiego obstąpili przyjaciele.
- Co mówił? O co chodziło?
- Przetłumacz nam Orbi.
- Powiedział: „Przeproś ode mnie rektora, za włam do zbiorów uczelni”.
Orbi minął osłupiałą grupkę ze spokojem i ruszył do akademika by napisać rektorowi raport z wymiany.
Świetne:) Oryginalny pomysł. Przy ''uściśnięciu dłoni'' i ''imprezce'' nieźle się ubawiłam. Ogólnie to według mnie opowiadanko powinno się zaliczyć do ''komedii'', bo czytało się z uśmiechem na ustach, ale nie naciskam. Ach, te studenckie życie!...
Błędy to złośliwe zakalce, które wymykają mi się spod palców ;) - moja niedokładność, mimo iż poprawiałam kilka razy, ot edytorka od siedmiu boleści :P
% ... Coś mnie tchnęło na taką pointę, ale już nie do końca pamiętam co. Może próba wejścia w humor jaki pojawia się na czytadłach fantastycznych polskich fantastów, gdzie zazwyczaj alkohol jest osią humoru.
Nie wiem czy to smutne, raczej wyobrażałam sobie, że rozmemłani mieszkańcy tej planety po alkoholu zaczynają myśleć bardziej mniej trzeźwo a bardziej artystycznie. Nie wiem czy można by to nazwać przesłaniem, raczej moją małą przewrotnością ^^
Podczas lektury rzuciły mi się w oczy drobne błędy językowe, np.: "Choć pokażę ci coś" czy "Bez ochrony Akty Planetarnego"
Poza tym, sympatycznie się czytało - tylko czemu to alkohol jest odpowiedzią na wszystko? Przesłanie, że nie da się być twórczym na trzeźwo, jest dość przygnębiające... ^^'
Arigatiu ;*
Ale nie słodzić mi zbytnio.
Mi łatwo woda sodowa do głowy uderza ^^
Sanciu, jak tylko dojrzałam Twe opowiadanie w czytelni (a trzeba powiedzieć że jestem dość opóźniona... ^^') natychmiast ruszyłam by jest przeczytać.
I co?
I jestem naprawdę zachwycona Twą pomysłowością. xD Ładnie napisane, ciekawie przedstawione. Urzekło mnie to, jak został "po kosmiciemu" opisany Mateusz. Zamiast rąk - macki, zamiast włosów - sierść. Właśnie w tym momencie się zakochałam. :D No i nie ma to jak polski student deprawujący istoty pozaziemskie. :D
Świetne opowiadanie. ;)