Opowiadanie
Rezonans
Spadające gwiazdy
Autor: | Rinsey |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2013-01-19 12:22:03 |
Aktualizowany: | 2016-11-09 19:46:03 |
Następny rozdział
Kopiowanie całości lub fragmentów przez osoby trzecie bez zgody autorki jest zakazane.
Rozdział 1
Spadające gwiazdy
Jego oczy, jak przez całe jego krótkie i pozbawione jakiegokolwiek sensu życie, spoglądały w niebo. Sklepienie o barwie aksamitnej czerni mieniło się morzem gwiazd. Dla przeciętnego obserwatora stanowiło to olśniewający widok. Setki, a nawet tysiące jasnych punkcików wywoływały błogie rozluźnienie, a czasem nawet i minutę refleksji nad pięknem tego okrutnego świata. Jednak dla młodego, niespełna piętnastoletniego chłopaka był to znienawidzony obraz. Jego umysł nie mógł docenić piękna nocnego pejzażu, ponieważ od dnia swoich narodzin został przeklęty. Tak jak poprzednio jego ojciec. Tak jak wcześniej jego dziadek. Właśnie przez to nie mógł znaleźć dla siebie miejsca w tym znienawidzonym życiu. Z całego serca nie znosił klątwy, jaką został obarczony jako dziecko. Z pogardą patrzył na ludzi, którzy się dziwili, że chłopak posiadający taki „dar”, może być niezadowolony ze swojego losu. On sam chciał widzieć swoją przyszłość w świetle promieni słonecznych, a nie w chłodnym blasku księżyca. I właśnie tego dnia okazało się, że miał rację. Nie byłoby go tutaj, gdyby nie jego przekleństwo.
- Gadaj! Gdzie spadnie następna Ayn?! - wrzasnął mu do ucha potężny mężczyzna, trzymając go za boleśnie wykręcone do tyłu ręce. Chłopak nawet nie próbował się wyrwać. Wiedział, że napastnik był dla niego zbyt silny. Jak ciało drobnego, chudego wyrostka mogło się równać z masą wyrośniętego dorosłego człowieka?
- Nie wiem... - oznajmił zmęczonym tonem chłopak. Od dawna pragnął wyrzec się swojego daru. Przed nastaniem tego wieczoru poprzysiągł sobie, że już nigdy nie spojrzy w gwieździste niebo.
- Wydaje mi się, że kłamiesz, chłopcze - odezwał się nowy głos. Drugi oprawca w przeciwieństwie do rosłego dryblasa, był szczupłym, chociaż równie wysokim osobnikiem przemawiającym niskim, chłodnym basem. Gdyby tylko chłopak mógł ujrzeć jego schowaną pod kapturem twarz, mógłby zauważyć złote, niebezpiecznie zwężone tęczówki. - Wydzielasz aurę wyjątkowo uzdolnionego Hoshigari, a nawet gdyby tak nie było, mam zeznania całej wioski, która była świadkiem, że zlokalizowałeś poprzednią Ayn o tak drobnej mocy, że inni Hoshigari nawet jej nie wyczuli.
Wyczuwał jego aurę? Chociaż mobilizował całą swoją samokontrolę, aby ją stłumić? I nazwał go Hoshigari? To nie było tutejsze określenie na Opiekunów Gwiazd. To musiał być…
- Czy Equeshan tak proszą o wyświadczenie przysługi? - spytał ostro chłopak, jednak fakt, że nie przeszedł jeszcze mutacji sprawiał, że jego wypowiedź bynajmniej nie brzmiała groźnie.
- No, no, jestem pod wrażeniem. Znasz określenie Strażników spoza swojego wymiaru. Ale się pomyliłeś. - W tym momencie mężczyzna pokazał dryblasowi znaczący gest ręką, w rezultacie czego chłopak został zanurzony w całości w lodowatym jeziorze. Opiekun Gwiazd zaczął nieporadnie machać nogami. Jego ręce, wciąż unieruchomione przez oprawcę, boleśnie wbijały mu się w plecy. Usiłował wstrzymać oddech, ale płuca szybko zaczęły się domagać tlenu. Po minucie, zdającej się trwać całą wieczności, chłopaka wyjęto z zimnej wody. Gdy młodzieniec się krztusił, łapiąc zbawienne powietrze, zakapturzony kontynuował swoją wypowiedź. - Nie jesteśmy Equeshan. Daleko nam do tych zdrajców. Nie jesteśmy tacy mili jak oni, więc dobrze ci radzę, gadaj, gdzie spadnie najbliższa Ayn.
Hoshigari, zwani również Opiekunami Gwiazd słynęli z nietypowej zdolności. Gwiazdy układały się dla nich w mgliste mapy, dzięki którym można było odnaleźć coś niezwykle cennego…
- Czy jak to zrobię, puścicie mnie wolno? - spytał słabo chłopak.
- Naturalnie - odparł dryblas. Opiekun Gwiazd był zbyt otumaniony, aby zweryfikować, czy za tą odpowiedzią kryła się ironia. Nie patrząc na swoich ciemiężców, powiedział zrezygnowanym głosem:
- W świecie Varney, w mieście o nazwie Atlas, w okolicach niewielkiego jeziora.
Po tych słowach nastąpiła chwila ciszy.
- Spojrzałeś w niebo tylko raz. Nawet nie wszedłeś w sławetny trans. Myślisz, że ot tak ci uwierzymy?! - warknął dryblas, potrząsając chłopakiem, który był przekonany, że za chwilę ponownie wyląduje w lodowatym jeziorze. Już miał nabrać więcej powietrza w płuca, gdy rozległ się bas zakapturzonego osobnika.
- Mały mówi prawdę. Nie wyczuwam w nim kłamstwa. Faktycznie jest niesamowicie zdolny.
- Nie jestem zdolny - wydukał młodzieniec. Nigdy nie czuł się komfortowo, gdy ktoś chwalił ten znienawidzony dar. - Po prostu energia tej Ayn jest tak wielka, że każdy ćwierć Opiekun Gwiazd by ją wyczuł.
- Naprawdę mi imponujesz, chłopcze. Hashney puść go.
Dryblas bez chwili wahania opuścił chłopaka na ziemię. Młodzieniec zachwiał się, lecz szybko udało mu się odzyskać równowagę. Masując obolałe nadgarstki, spojrzał na szczuplejszego z przeciwników, który z niewiadomych przyczyn wydawał mu się być o wiele groźniejszy.
- Ze względu na twój niesamowity talent, spotka cię zaszczyt. Zanim odpowiesz mi na pytanie, które zaraz usłyszysz, dobrze się zastanów. Od tej odpowiedzi będzie zależeć twoja przyszłość. Czy chciałbyś się do nas przyłączyć? - spytał mężczyzna.
Opiekun Gwiazd próbował przyjrzeć się twarzy przeciwnika, jednak bez skutku. Słabe światło gwiazd i księżyca oraz kaptur uniemożliwiały mu dokładniejsze przyjrzenie się przybyszowi. Oczywiście, jego wygląd nijak by nie wpłynął na jego decyzję. Już dawno postanowił, że nie będzie wiódł życia Hoshigari, lecz mimowolnie intrygował go fakt, że dwójka przybyszów nie należała do tajemniczych Equeshan.
- Kim jesteście?
- Nie ty zadajesz pytania, śmieciu! - wrzasnął dryblas, robiąc krok w stronę chłopaka, który instynktownie się cofnął. Jego partner natychmiast powstrzymał go gestem ręki.
- Odpowiedz na moje pytanie. Czy chciałbyś się do nas przyłączyć? - powtórzył zakapturzony.
- Nie, nie interesuje mnie to, co chcecie zrobić z tą ogromną Ayn, która być może stanie się nawet Ayneres. Nie chcę być Opiekunem Gwiazd - odparł zrezygnowany chłopak. Czuł strach, ale nie taki, aby zgadzać się w ciemno na coś, co, jak miał przeczucie, nie było dobre.
- Rozumiem - odparł spokojnie szczupły napastnik przed uniesieniem prawej ręki. Zanim chłopak zdążył krzyknąć, z palca zakapturzonego osobnika wydobyła się cieniutka wiązka ciemnej energii, która w ułamku sekundy przebiła serce Opiekuna Gwiazd. Oczy młodzieńca na jedną chwilę spojrzały raz jeszcze w znienawidzony, gwiaździsty nieboskłon, gdy jego ciało nienaturalnie wygięło się do tyłu. Upadł na plecy, czując rozdzierający ból w okolicach klatki piersiowej. Jednym z ostatnich dźwięków zanotowanych przez jego świadomość był cichy trzask towarzyszący czyjejś teleportacji. Uśmiechnął się po raz ostatni ironicznie. Dopiero w chwili śmierci ujrzał zamiast kolejnej wizji zwyczajne nocne niebo pełne gwiazd. W jego ostatniej myśli pojawiło się przekonanie, że gwiaździsty nieboskłon jest naprawdę piękny.
Hoshi’mei - wielkie święto organizowane 13 sierpnia w Atlas było przez wielu, obok Świąt Zimowych, najbardziej wyczekiwanym dniem w roku. Ze względu na geograficzne położenie miasta właśnie tego dnia można było doświadczyć jednego z najpiękniejszych spektakli natury - pokazu spadających gwiazd. Co roku idealnie czyste niebo stawało się tłem dla setek mijających kulę ziemską meteorytów, tworzących niezapomniane widowisko. Niektórzy meteorolodzy dziwili się, że nad morzem, gdzie zwykle panowała nieprzewidywalność pogodowa, przez całe lata nie zanotowano deszczu, czy jakiegokolwiek zachmurzenia w czasie tej jednej doby. Zwolennicy nadprzyrodzonych teorii utrzymywali, że jest to czas, kiedy możliwe jest otwarcie portalu do innego świata. Natomiast większość ignorowała te absurdalnie brzmiące bajeczki i po prostu cieszyła się festiwalem wyprawianym na cześć cudu natury.
Lina Inverse nieco poirytowana odwróciła plakietkę z napisem „Otwarte”, tak aby od zewnętrznej strony drzwi było widoczne słowo „Zamknięte”. Wszyscy w Atlas mieli dzisiaj dzień wolny od pracy, a ona jedna wciąż jeszcze nie mogła uczestniczyć w radosnym festiwalu. Trudno było się jednak temu dziwić. Hoshi’mei stanowiło okazję nie tylko do obserwacji wieczornego nieba, ale i do napicia się dobrego wina, a gdzie ludzie mogli zakupić swój trunek, jak nie w winiarni? A skoro rudowłosa dziewczyna miała niekwestionowanie najlepsze wyniki sprzedaży, to najbardziej opłacało się wyznaczyć właśnie ją do świątecznego dyżuru. Lekkie zdenerwowanie Liny nie oznaczało, że nie lubiła swojej pracy. Pochodziła z Zefilli, sławnego na cały kontynent miasta produkującego wina. Od małego, chociaż mogło być to nieco niezgodne z prawem, była uczona wartości prawdziwego szlachetnego trunku, a jako że dodatkowo po rodzicach odziedziczyła kupiecką żyłkę, etat w winiarni był dla niej idealną pracą dorywczą na czas studiów w Atlas na prestiżowym uniwersytecie Dra’mattana na kierunku „Historia i archeologia”.
Jako wzorowy pracownik, Lina zamknęła kasę po przeliczeniu, czy ilość pieniędzy zgadza się z listą sprzedanych butelek. Gdy poszła się przebrać na zaplecze, szybko poczuła, że cała złość na właścicielkę sklepu jej mija. Na małym stoliku stało jeden z najlepszych trunków tuż obok kartki z napisem: „Miłego Hoshi’mei. Całuje Niss”. Nissmenia Walney była ekscentryczną kobietą w średnim wieku, której wydawało się, że powiadamianie pracowników o tym, że będą pracowali w święto, zaledwie dzień wcześniej, było całkowicie w porządku. Nieraz doprowadzała swoją najnowszą podopieczną do szału, lecz pomimo pozornej wrogości obie kobiety szybko zapałały do siebie sympatią. Właścicielka winiarni wiele wymagała, ale potrafiła odpowiednio wynagradzać zatrudnianych przez siebie ludzi.
Dziewczyna z uśmiechem zdjęła firmowy uniform i założyła lekką, dżinsową kurtkę. Na tak ciepły wieczór nie potrzebowała niczego innego. Sięgnęła po dużą, workowatą torebkę po wcześniejszym włożeniu do niej butelki szlachetnego trunku i opuściła sklep. Zaczynało się zmierzchać, gdy pokonała ostatni zakręt i weszła w wąską uliczkę prowadzącą do jej mieszkania. Mijając kolejną latarnię, spojrzała na zegarek. Wskazówki bezlitośnie wskazywały 21:30, co oznaczało, że nie miała zbyt wiele czasu, aby przygotować się do wyjścia. Jej współlokatorka Eria tonem nieznoszącym sprzeciwu zaproponowała jej wspólne wyjście na plażę jej znajomymi, aby uczcić Hoshi’mei. Grupa miała się spotkać o 21, a rudowłosa miała dołączyć zaraz po pracy.
Gdy tylko weszła do mieszkania, zdjęła buty i walnęła się na fotel. Po chwili obdarzyła swoją torbę chciwym spojrzeniem.
- O nie, nie będę się tobą z nikim dzielić - powiedziała do nie zgłaszającego żadnego sprzeciwu kawałka płótna, po czym wstała, wyciągnęła butelkę wina, przyniosła kieliszek wraz z otwieraczem z kuchni i już po chwili raczyła się cudownym smakiem oraz aromatem półwytrawnego białego wina, które zachwycało delikatną słodyczą pochodzącą jedynie z winogron.
O tak, teraz Lina Inverse czuła się naprawdę szczęśliwa.
Gdy jej kieliszek opustoszał, spojrzała raz jeszcze na zegarek, który wskazywał godzinę 22. Westchnęła i podniosła się niechętnie z fotela. W końcu obiecała Erii, że się pojawi. Wzięła kilka rzeczy z szafy i już po chwili oglądała się w lustrze. Do ciemnych dżinsów włożyła czerwoną, ściśle przylegającą do jej szczupłej i niewysokiej sylwetki, oraz rezonującą z jej ognistymi tęczówkami bluzkę. Po poprawieniu lekkiego makijażu nałożyła czarną przepaskę oraz swoją ulubioną dżinsową kurtkę. Usatysfakcjonowana, włożyła kupiony wcześniej lampion do torby i opuściła mieszkanie szybkim krokiem, aby zdążyć na główną część obchodów Hoshi’mei.
Była w połowie drogi, gdy jej uwagę przykuł niesamowity blask. Uniosła głowę, a kiedy spojrzała w niebo, ujrzała najpiękniejszą spadającą gwiazdę, jaką kiedykolwiek widziały jej oczy. Stała jak urzeczona, zapomniawszy, że się gdziekolwiek śpieszy. Niecodzienność tego zjawiska dotarła do niej dopiero po chwili. Obiekt wydawał się być coraz większy i większy. Gdy uświadomiła sobie, że meteoryt zbliżał się do niej z oszałamiającą prędkością, odruchowo zasłoniła oczy. Sekundę później poczuła delikatną falę uderzeniową towarzyszącą eksplozji oślepiającego światła. Jak tylko wszystko ucichło, zaczęła szukać wzrokiem miejsca wybuchu. Szybko oceniła, że do zderzenia z ziemią musiało dojść niedaleko pobliskiego jeziora u podnóża góry Yujin. Dziewczyna, nie namyślając się długo, ruszyła w tamtym kierunku. W jednej chwili zapomniała o znajomych i Hoshi’mei. Musiała zobaczyć, co to było.
Nie napotkawszy żywej duszy, szybko dotarła na miejsce. Zaintrygowana stanęła w miejscu, gdy ujrzała cel swoich poszukiwań. Pomiędzy niewielkim jeziorem i dosyć wysoką górą, na niewielkiej polance stała dziewczynka jaśniejąca delikatnym blaskiem. Była zupełnie naga. Jedynie długie włosy osłaniały jej przyszłe wdzięki. Eteryczna istota wydawała się być tak delikatna, tak krucha, że najmniejszy kontakt cielesny mógłby spowodować jej zniknięcie. Zjawiskowe dziecko nie zdawało się przejmować przybyciem obserwatora. Nie zaszczyciwszy jej jednym spojrzeniem, zaczęła tańczyć w rytm nieznanej muzyki.
Lina stała w niemym zachwycie. Nigdy w życiu nie widziała czegoś tak pięknego. Gracja każdego ruchu dziewczynki, której towarzyszyła delikatna aura ciepłego światła, sprawiała, że rudowłosa nie mogła oderwać od niej wzroku.
Nagle dziewczynka zastygła w bezruchu. Jej niewidome oczy skupiły się w jednym punkcie w oddali. Najpierw pojawił się zarys wysokiej, zakapturzonej sylwetki, która po chwili całkowicie się zmaterializowała.
- Miał rację, to Ayneres. - Lina usłyszała chłodny bas. - I to o jakiej mocy.
Widząc nowo przybyłego, dziecko przez pierwsze sekundy jedynie wpatrywało się w nowo przybyłego. Jej twarz zamarła w niemym przerażeniu, a małe usteczka nie wydały nawet najmniejszego dźwięku. Dziewczynka zaczęła się rozpaczliwie cofać, spoglądając z coraz większym lękiem na nieznajomego.
- Chodź ze mną dobrowolnie, Ayneres. Wiem, że mnie rozumiesz. Istniejesz dla tego jednego momentu. Jeśli zaś odmówisz, będę musiał użyć siły. - Jego głos był niesamowity. Chłodny i zmysłowy jednocześnie, zdawał się wprowadzać świetlistą istotę w trans.
Lina obserwowała rozgrywającą się przed jej oczami scenę z bezpiecznej odległości. Gdyby tylko milczała, nic by się nie stało. Mężczyzna był tak zaaferowany dziewczynką, że nie zwracał najmniejszej uwagi cokolwiek innego. Gdy później rudowłosa wspominała tę chwilę nie rozumiała, co ją tknęło, aby jednak się odezwać.
- Zostaw to dziecko w spokoju - powiedziała niskim, klarownym głosem. W jednej chwili dziewczynka otrząsnęła się z transu i w okamgnieniu znalazła się za Liną, tuląc się kurczowo do jej pleców.
Właśnie w tym momencie, niebezpieczny przybysz na nią spojrzał.
- Nie mieszaj się w nie swoje sprawy, śmiertelniku - zagrzmiał.
- Czego chcesz od tego dziecka? - spytała.
- To nie jest twoja sprawa. Jeżeli będziesz mi się sprzeciwiać, zginiesz - zagroził.
Zanim Lina zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, poczuła, że świetliste stworzenie ciągnie ją za rękaw. Zdezorientowana dziewczyna spojrzała na małą, kruchą istotkę, która tylko się uśmiechnęła i złapała ją za dłonie. To, co wydarzyło się chwilę później, wydawało się trwać dosłownie ułamek sekundy. Ponownie rozległa się eksplozja jasnego, ciepłego światła, które, ku jej szczeremu zdziwieniu tym razem jej nie oślepiało. Gdy powróciła ciemność, czerwonooka ujrzała przeźroczystą postać małej dziewczynki, otoczonej niezwykle słabą aurą.
- Co ty zrobiłaś? - szepnęła Lina, w odpowiedzi na co dziecko uśmiechnęło się delikatnie i ciepło. Tworzące jej kształt niewyraźne kontury zaczęły się coraz bardziej zamazywać. Dziewczyna wyciągnęła dłoń, aby chwycić drobne rączki, lecz jej palce musnęły jedynie powietrze. W jednej chwili poczuła, że uginają się pod nią kolana. Co się tutaj, do cholery, stało?
Zakapturzony osobnik stał oniemiały, nie mogąc uwierzyć w to, czego stał się świadkiem. Ayneres z własnej, nieprzymuszonej woli wniknęła w ciało śmiertelniczki. Zrobił krok w stronę zszokowanej dziewczyny. Jeszcze nic nie było stracone. Jeżeli zabije tę śmiertelniczkę, moc Ayneres powinna być wciąż do odzyskania.
- Mówiłem ci, abyś nie mieszała się w nieswoje sprawy - powiedział grobowym tonem zakapturzony mężczyzna. - Teraz nie mam wyboru. - Z jego rękawa wydobyła się długa klinga. - Muszę cię zabić.
Odbite od srebrzystego ostrza światło księżyca, sprawiło, że Lina otrząsnęła się z pierwszego szoku. Wstała z wielkim trudem i zaczęła się powoli cofać, obserwując uważnie przeciwnika.
- Proszę, proszę. Cóż za ciekawe widowisko. - Nagle rozległ się ironiczny głos. Pozostała dwójka zareagowała identycznie, wpatrując się w ciemność, z której dochodził nowy dźwięk. Lina nie usłyszała jego kroków nawet w momencie, gdy zaczęła dostrzegać sylwetkę ubranego na szaro mężczyzny w masce osłaniającej wszystko poza intensywnie niebieskimi oczami, widocznymi tylko ze względu na stosunkowo mocne światło księżyca.
- Twoja szansa na zdobycie mocy Ayneres minęła. - Nowoprzybyły zwrócił się do zakapturzonego osobnika.
- Myślisz, że jakiś trzeciorzędny Equeshan może mi mówić co mam robić? - odparł ze złością.
Lina była pewna, że jak tylko drugi mężczyzna usłyszał te słowa, uśmiechnął się pod nosem.
- To naprawdę mój szczęśliwy dzień. Utrę nosa mądrzącemu się gnojkowi i zdobędę kilka nowych informacji o waszej grupie. - Powiedziawszy te słowa, niebieskooki dobył własnego miecza i wykonał kilka leniwych kroków w stronę przeciwnika.
Jak tylko dziewczyna usłyszała szczęknięcie metalu o metal, stwierdziła, że to już może być dobry czas, aby opuścić to dziwne miejsce. Gdyby tylko udałoby się jej niepostrzeżenie wymknąć, może udałoby jej się trafić na obchody Hoshi’mei. To był tylko koszmar senny, z którego się obudzi, jak tylko trafi nad morze, gdzie miała mieć miejsce główna atrakcja tego wieczoru. Zanim jednak zdołała pokonać jakikolwiek większy dystans, poczuła silny ból w klatce piersiowej. Miała wrażenie, jakby ktoś zapalił w jej wnętrzu olbrzymią pochodnię. Z trudem złapała głębszy oddech i nie zważając na swoje świeże postanowienie, oparła się o drzewo. Za chwilę ten dziwny atak na pewno minie…
Nagle na całą okolicę rozległ się wrzask zakapturzonego mężczyzny.
- Kim ty u licha jesteś? - załkał. Jeżeli wzrok nie mylił Liny, ten, który jej wcześniej groził, klęczał bezbronny na ziemi.
- Ziemio, bądź posłuszna mej woli. - Do uszu dziewczyny doszła cicha inkantacja. Z ziemi zaczęły się wydobywać liczne pędy, które zaczęły oplatać swoją ofiarę.
- Żywioł ziemi? - spytał przerażony zakapturzony mężczyzna. Na próżno można było szukać w jego głosie wcześniejszej pewności siebie. Strach stał się jedyną emocją dostrzegalną w jego tonie. - Ty… Jesteś Szarym Wilkiem?
- Możliwe. A teraz śpij niespokojnym snem. - Rozległ się chłodny, choć melodyjny tenor niebieskookiego.
Potem nastała cisza. Lina wiedziała, że zamaskowany mężczyzna zbliża się do niej. Jej uszu nie dochodziły żadne kroki, jednak widziała na własne oczy, jak bezszelestnie potrafił się poruszać i nie miała żadnych wątpliwości, że nie byłaby w stanie go usłyszeć nawet, gdyby nie zmagała się z okropnym bólem. Czy ona miała być jego następną ofiarą? Jeżeli z taką łatwością poradził sobie z pierwszym napastnikiem, ona sama nie miała żadnych szans. Zwłaszcza, że porażające ciepło w jej klatce piersiowej skutecznie uniemożliwiało jej jakikolwiek gwałtowniejszy ruch.
- Już czujesz ból? - Głos należący do zwycięscy pojedynku rozległ się tuż nad jej głową. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że w jego tonie zaniknął wcześniejszy sarkazm.
- A co ci do tego? - odparła opryskliwie. - Skoro mnie zaraz zabijesz, to chyba wszystko jedno, co nie?
- A niby czemu miałbym cię zabijać?
- Właśnie to chciał zrobić twój poprzednik. - Zaczęła mówić nieco poirytowana, że musi tłumaczyć tak oczywiste rzeczy. - A skoro przybyłeś tutaj zaraz po tym jak wniknęła we mnie ta… Jak ją nazywacie? Ayneres? To chyba ta moc ciebie tutaj przywiodła, co nie? A skoro ona ciebie tu przywiodła, to właśnie ona musi być twoim prawdziwym celem. No chyba, że dorabiasz sobie ratując damy z opresji, to zwracam honor - zakończyła sarkastycznie.
Mężczyzna zmierzył ją szafirowym spojrzeniem.
- Gadane niewątpliwie masz. Pomyślunku też ci nie brakuje, ale nie masz do końca racji. Owszem, zależy mi na mocy Ayneres, która wniknęła w ciebie, ale nie muszę cię z tego powodu zabijać. Są przyjemniejsze sposoby na odzyskanie tej mocy.
- Niby jakie? - spytała nieufnie dziewczyna.
- Ekstrakcja. Ale nie mogę tego zrobić tutaj, zwłaszcza, że lada chwila mogą się pojawić jego towarzysze.
- To wciąż nie brzmi zbyt optymistycznie - skomentowała sceptycznie.
- Wciąż jest to lepsza opcja niż zabijanie, nie uważasz? - zauważył nieco rozbawiony.
- Czyli co zamierzasz teraz ze mną zrobić? - odpowiedziała pytaniem.
- Póki co nie jest to pytanie, co ja zamierzam, tylko co ty zamierzasz.
- A co to za różnica? Nawet jakbym ci powiedziała, że nie mam zamiaru się nigdzie stąd ruszać, chyba nie za bardzo mam możliwość postawić na swoim.
- Przy przekraczaniu granicy wymiarów różnica jest ogromna. Fakt, czy zgadzasz się na to dobrowolnie czy jesteś zmuszana, znacząco wpływa nie tylko na jakość teleportacji, ale i na twoje samopoczucie w wymiarze docelowym.
Słysząc to, Lina uśmiechnęła się pod nosem. Ten sen zaczynał być zupełnie powalony. Świetliste dziewczynki, wojownicy walczący mieczami rodem ze średniowiecza zamiast pistoletami, władza nad ziemią, a teraz podróż do innego wymiaru. Niss na pewno musiała jej coś dolać do tego wina. Coś naprawdę mocnego, gdyż nigdy w życiu nie doświadczyła tak realistycznej mary nocnej wzbogacanej dodatkowo przeraźliwym gorącem w płucach.
Z trudem podniosła się z ziemi, łapiąc się za klatkę piersiową. Również niełatwo jej było wziąć kolejny oddech.
- No dobra, czyli jak udam się z tobą do twojego wymiaru i poddam się tej ekstrakcji, będę mogła wrócić do mojego wymiaru, tak?
- Tak.
- No to ruszajmy.
- Przed chwilą zrobiłaś mi cały wykład, że planuję cię zabić, a teraz tak po prostu się zgadzasz iść ze mną? - rzekł, ponownie świdrując ją swoim przenikliwym, szafirowym spojrzeniem.
- Chcę aby ten sen już się skończył i tyle, czaisz?
- Sen? - spytał nieco zaskoczony.
- Uhm - odparła ze znudzeniem dziewczyna.
- Uważasz, że to wszystko to twój sen? - dopytywał z niedowierzaniem.
- Uhm.
Nastała chwila ciszy.
- No dobra. W sumie jest mi to nawet na rękę. Może się nawet obędzie bez modyfikacji pamięci. - Westchnął i wyciągnął do niej dłoń. Dziewczyna najpierw spojrzała na niego nieufnie, po czym z wahaniem podała mu rękę. Mężczyzna chwilę później przyłożył dwa palce do ust i wypowiedział kilka słów w nieznanym Linie języku. W rezultacie tej czynności przed dwójką pojawiło się okrągłe zakrzywienie przestrzeni. Zaraz potem wojownik ruszył w stronę przejścia, ciągnąc za sobą rudowłosą. Dziewczyna odwróciła się za siebie, rzucając ostatnie spojrzenie na swój świat, po czym pochłonęła ją ciemność.
Gdy tylko powróciła jej świadomość, poczuła palący ból. Miała wrażenie, że całe jej ciało trawi szkarłatny płomień. Chociaż miała wrażenie, że leży na zimnym marmurze, nijak nie wpływało to na straszliwe przekonanie, że zaraz spłonie żywcem. Jak z oddali dobiegł ją znajomy głos.
- Filia, do cholery, pośpiesz się z tą ekstrakcją! Moc Ayneres zaczyna szaleć!
- Ekstrakcja jest niemożliwa - odpowiedział mu głos młodej, zaniepokojonej kobiety.
Ayneres? Ekstrakcja? Wydawało jej się, że już gdzieś słyszała te pojęcia, ale ten nieznośny ból uniemożliwiał jej wszelkie próby skupienia myśli.
- Gdzie ja jestem? - powiedziała, z trudem uchylając lekko powieki. Tuż nad sobą ujrzała mężczyznę o niecodziennym wyglądzie. Lawendowe włosy, twarz o niebieskawym odcieniu i niesamowite, szafirowe tęczówki. Jej umysł ogarniał jedynie poszczególne elementy, lecz w żaden sposób nie mógł złożyć ich w całość.
- To tylko ciąg dalszy tego koszmaru. Pamiętasz? Zaraz się skończy - odparł pozornie spokojnie, lecz Lina wiedziała, że tak nie będzie. Czuła, że tkwiąca w niej kula żywego ognia zaraz wybuchnie.
- Odsuń… się… - wydyszała. Chwilę później z jej ciała wyzwoliła się ogromna dawka surowej energii. Znajomy mężczyzna musiał błyskawicznie odskoczyć, gdyż znalazł się poza zasięgiem wzroku Liny, która miała wrażenie, że nie zniesie dłużej tych katuszy.
- Filia, co ty wyprawiasz?! - ponownie usłyszała krzyk człowieka o szafirowych oczach.
- Usiłuję założyć blokadę. - Raz jeszcze odpowiedział mu skoncentrowany damski głos.
- Blokadę?! Miałaś wydobyć z niej moc Ayneres!
- Panie Zelgadisie, mówiłam ci już, że ekstrakcja jest niemożliwa!
W pewnym momencie jej cierpienie zupełnie ustało. A wraz z nim zniknęło poczucie świadomości. Wszędzie otaczała ją moc. Tylko ona się liczyła. Nie było ważne kim jest, ani gdzie się znajduje. W przypływie nowej, nieznanej siły uniosła się do góry, co stanowiło dla niej niewymagającą wysiłku błahostkę. Niedaleko stała wysoka blondynka z zamkniętymi oczami i ze złożonymi dłońmi. Jak wyglądałoby jej ciało, gdyby zetknęło się z tą cudowną mocą? Dziewczyna wyciągnęła przed siebie rękę. Wydobył się z niej potężny płomień. Zanim jednak trafił on do celu, tuż przed młodą kobietą rozpostarła się świetlista bariera ochronna. Niezadowolona z takiego stanu rzeczy rudowłosa już miała się przygotować następną falę energii, gdyż tuż przed nią pojawił się mężczyzna. Jego szafirowe spojrzenie spotkało się z jej płomiennymi tęczówkami, a sekundę później poczuła jego dłoń na swojej głowie.
W jednej chwili otaczająca ją moc się ulotniła. W umyśle z powrotem pojawiła się świadomość.
- Co się stało? - spytała wciąż nieco zamroczona.
Mężczyzna szybko wziął rękę i patrząc na stojącą niedaleko blondynkę, odpowiedział:
- Myślę, że ona udzieli nam odpowiedzi.
Lina odruchowo spojrzała we wskazanym przez jego kierunku. Młoda kobieta ubrana w długie, białe szaty była właśnie w trakcie usuwania własnej bariery. Po zakończeniu tej czynności zrobiła kilka kroków w ich stronę. W czasie tej krótkiej chwili, Lina poczuła, że otępienie zaczyna ustępować pełnej świadomości. Spojrzała na swoje dłonie. Jeszcze tak niedawno miała wrażenie, że spłonie żywcem, a teraz nie czuła nawet odrobiny tego wewnętrznego ognia. I ten moment, kiedy wydawało jej się, że powinna wyzwolić jak najwięcej tej energii… O co tu chodziło? Czy to był sen? Sen… To słowo stało się hasłem, pod wpływem którego zasypała ją masa obrazów. Hoshi’mei. Spadająca gwiazda. Świetlista dziewczynka. Uśmiechająca się i znikająca po umieszczeniu czegoś w jej wnętrzu. Napastnik. Drugi zamaskowany osobnik. Niebieskie oczy. Portal.
- To byłeś ty! Gdzie ty mnie zabrałeś?! - krzyknęła.
- Jak przestaniesz się wydzierać, to może uzyskamy jakąś odpowiedź - zauważył chłodno jej rozmówca.
- Uspokójcie się - wtrąciła się blondynka. - Jak się czujesz? - zwróciła się do rudowłosej, na co dziewczyna się nieco uspokoiła i odparła rzeczowo:
- Już dobrze. Nie czuję już żadnego gorąca.
- Rozumiem. Panie Zelgadisie, nie wiem jak to się stało, ale doszło do fuzji. - Tym razem skierowała swoją wypowiedź do mężczyzny.
- Do fuzji? - spytał z niedowierzaniem. - Filia, co chcesz dokładnie przez to powiedzieć?
- Nie mogę dokonać ekstrakcji, ponieważ moc Ayneres zespoliła się z duszą tej dziewczyny, a fakt, że jej ciało przetrwało taki przepływ mocy oznacza, że ma do niej powinowactwo. Rozumiesz już? - Wbiła w niego swój wzrok.
Na chwilę zapadła głucha cisza.
- Czy możecie łaskawie przestać rozmawiać, jakby mnie tutaj nie było? - wtrąciła poirytowana Lina. - Rozumiem, że to, w co usilnie chciałam wierzyć, że było snem, jest zasraną rzeczywistością, więc może wyjaśnicie mi, co się do cholery tutaj dzieje?! Albo wiecie co, mam to w dupie. Odstawcie mnie do domu i zapomnijmy o tym, co się wydarzyło, dobra?
- Przykro mi, ale obawiam się, ze jest to niemożliwe - rzekła łagodnie Filia.
- Niby dlaczego? - warknęła rudowłosa.
- Wniknęła w ciebie Ayneres, moc tak wielka, że jest na chwilę w stanie przyjąć cielesną postać. Normalnie bylibyśmy w stanie wyciągnąć z ciebie tę moc i pozwolić ci wrócić do domu. Ale ta moc się z tobą zintegrowała. Gdybym teraz dokonała ekstrakcji, zginęłabyś. Z drugiej strony nie panujesz nad tą mocą. Gdyby nie blokada Zelgadisa znowu wpadłabyś w szał magii.
- Szał magii? - Tak nazywano ten stan przerażającej pustki, gdzie nie istniało dla niej nic poza tą irracjonalną mocą?
- Tak. Jest to punkt, w którym mag traci kontrolę nad swoją mocą, co prowadzi do jego destrukcji.
Lina milczała przez chwilę, chłonąc nowe informacje.
- Ale skoro ta moc została zablokowana, to chyba już nie stanowię dla siebie i innych zagrożenia, prawda? Więc możecie mnie odesłać z powrotem do Atlas. - powiedziała z nadzieją dziewczyna.
- Niestety, wciąż byłabyś w niebezpieczeństwie. Widzisz, nastały niebezpieczne czasy. Pewna grupa, której członek chciał cię zabić, aby odzyskać moc Ayneres, odnalazłaby cię w okamgnieniu i przejęłaby moc Ayneres, zabijając cię. A nie możemy ryzykować twojego życia… - tłumaczyła spokojnie blondynka
- Nie wciskaj mi kitu - wpadła jej w zdanie Lina. - Przede wszystkim nie chcecie, aby ta moc dostała się w inne ręce. A skąd mam w ogóle wiedzieć, że nie jesteście od nich gorsi? Może, gdyby nie ta fuzja, już bym była martwa? - spytała podejrzliwie.
- Wydaje mi się, że już ustaliliśmy wcześniej, że gdybym chciał cię zabić, nie sprowadzałbym cię do tego wymiaru - wtrącił Zelgadis.
Dopiero w tym momencie dziewczyna przyjrzała mu się bliżej. Jego maska opadła, ukazując to, co widziała już wcześniej, lecz nie zdołała złożyć strzępków spostrzeżeń w jedną całość. Z pomiędzy jego lawendowych włosów, wyglądających na dosyć sztywne, wyłaniały się długie szpiczaste uszy. Jego twarz o niebieskawym kolorze była pokryta gdzieniegdzie drobnymi kamieniami. Najdziwniejsze było to, że pomimo niecodziennego wyglądu, chłopak wydawał się Linie naprawdę przystojny.
Jak tylko złapała się na tych myślach, lekko się zarumieniła, pokręciła głową i odpowiedziała na zaczepkę.
- Być może, ale wtedy nie myślałam do końca trzeźwo. Wydawało mi się, że to jakiś cholerny sen! Skąd mam wiedzieć, że nie wykorzystałeś chwili mojej słabości?
- Poczekajcie - wtrąciła Filia, widząc, że Zelgadis już się szykuje do kontynuowania przepychanki słownej. - Zacznijmy może od początku. Jestem Filia Ul Copt, główna kapłanka Ceiphieda w Rejonie Varney. A ty?
Rudowłosa spojrzała na nią nieufnie, lecz nie widziała niczego złego w ujawnieniu swojego imienia.
- Lina Inverse - odparła krótko.
- Ten stojący obok ciebie gbur to Zelgadis Greywords, najsilniejszy wojownik w naszym Rejonie, jeden z najsilniejszych wojowników spośród wszystkich dwunastu wymiarów.
- Dwunastu wymiarów? Nie, to wszystko to jakieś brednie… Może jednak Niss wsypała mi czegoś do tego wina... - Czerwonooka zaczęła mamrotać pod nosem.
- Panno Lino, to jest rzeczywistość. Im szybciej się z tym pogodzisz tym lepiej dla ciebie.
- Chyba muszę usiąść… - powiedziała dziewczyna. Powoli, bardzo powoli zaczęła w nią wsiąkać świadomość, że jest bardzo daleko od domu. Daleko od czegokolwiek, co znała…
Miała ot tak nagle uwierzyć w istnienie innych wymiarów? W istnienie magii? Z drugiej strony istniały teorie, mówiące o równoległych światach. Zwolennicy zdarzeń nadprzyrodzonych wierzyli, że w noc Hoshi’mei możliwe jest pokonanie granicy między wymiarowej. Ale to wszystko nie było poparte żadnymi faktami! Jak to możliwe, że garstka obłąkańców miała rację?! Jeszcze z innej strony słowo Ceiphied nie było jej obce. Kiedyś na pewno natrafiła na jakąś wzmiankę o pewnym tajemnym, starożytnym kulcie, który podobno przetrwał do czasów obecnych. Lecz jaki wniosek miała z tego wyciągnąć? Miała wierzyć w każde słowo tych ludzi?
Wtedy przypomniała sobie ten krótki moment, kiedy jej ciało trawił płomień. Co więcej, uświadomiła sobie, że wciąż tkwi w niej delikatne ciepło, którego wcześniej nie czuła. Magia była prawdziwa. Tego doświadczyła na własnej skórze. To był racjonalny fakt, na którym mogła się oprzeć. A skoro istniała magia, to czemu nie miałyby istnieć wymiary dla ludzi magicznych?
Dopiero później się zorientowała, że tuż obok niej zmaterializowało się stabilne, wygodne krzesło, na które opadła z ciężkim westchnieniem. To samo zrobiła Filia, zaś Zelgadis zwyczajnie oparł się o ścianę z założonymi rękami i obserwował uważnie obie młode kobiety.
- Czyli gdzie dokładnie jestem? - spytała po dłuższej przerwie Lina.
- W Eques - opowiedziała od razu Filia. - Istnieje dwanaście równoległych wymiarów, natomiast w samym środku znajduje się Eques, kraina magii i równowagi. Jej mieszkańcami, zwanymi Equeshan, są osoby obdarzone magią. Magia to miecz obusieczny. Może być wykorzystywana do budowania i do niszczenia. Do podtrzymywania życia i do jego uprzykrzania. Jest to ogromna odpowiedzialność, dlatego też te osoby, które zostały obdarowane potężną magią mają za obowiązek pilnować równowagi we wszystkich wymiarach. Stąd też niektórzy nazywają nas też Strażnikami.
- W porządku. Załóżmy, że wierzę w to wszystko. Ale tak naprawdę interesuje mnie tylko to, co mam zrobić, abyście pozwolili wrócić mi do mojego świata.
- Musiałabyś nauczyć się kontrolować moc, którą zyskałaś od Ayneres.
Lina popatrzyła się w osłupieniu na blondynkę.
- Jak mam niby tego dokonać?
- Pan Zelgadis będzie cię uczył.
- Że co? - wtrącił się nagle podenerwowany wojownik. - Filia, myślisz, że mam na głowie za mało obowiązków i chcesz mi dołożyć opiekowanie się totalnymi nowicjuszami?!
- Phi. Nawet bym nie chciała, aby mnie uczył taki gbur jak ty - zaperzyła się Lina. W sumie to Zelgadisa darzyła większym zaufaniem z tej dwójki, nie wspominając już o innych nieznanych jej magach, ale poczuła się nieco urażona jego reakcją na wiadomość, że miałby zostać jej mentorem.
- Wątpię, aby ktoś z tak niewyparzonym językiem jak ty był w stanie się nauczyć ode mnie czegokolwiek - odpowiedział zjadliwie.
- Hm… czyżbyś twierdził, że jesteś tak beznadziejnym nauczycielem?
- Raczej wątpię w potencjał uczennicy.
- Przestańcie w tej chwili! - wybuchła nagle Filia. Ku zaskoczeniu i rozbawieniu Liny, spod jej długich białych szat wydobył się nagle smoczy ogon zakończony różową kokardką. Blondynka była jednak zbyt zdenerwowana, aby zwrócić uwagę na to, co tak rozbawiło czerwonooką. -Panie Zelgadisie, chyba zapominasz, że tylko twoja blokada może utrzymać tak potężną moc w ryzach, przez co jesteś jedynym kandydatem na nauczyciela panny Liny.
- Jeszcze nie powiedziałam, że chcę się od kogokolwiek uczyć - burknęła rudowłosa.
Blondynka obdarzyła ją surowym spojrzeniem.
- W takim wypadku musiałabyś zostać tutaj do czasu aż nastanie pokój.
- To znaczy?
- Nie wiem. Ale może to być bardzo, bardzo długo - oznajmiła dosadnie Filia.
Linę na te słowa przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Nie dajesz mi żadnego wyboru.
- Nie wydaje mi się, aby to było dla ciebie nieprzyjemne. Uważam, że masz naturalny talent do magii. Co więcej, wydaje mi się to dziwne, że nie urodziłaś się z mocą. - Zmarszczyła brwi i przyłożyła palec do ust. - Może to ten potencjał skłonił Ayneres do wniknięcia w ciebie… - dodała szeptem bardziej sama do siebie niż do pozostałej dwójki.
- Niby na jakiej podstawie stwierdzasz, że mam naturalny talent do magii? - spytała sceptycznie rudowłosa. Nie mogła się pozbyć przekonania, że niebieskooka kobieta chce po prostu odwrócić jej uwagę od faktu, że w praktyce została więźniem tego wymiaru.
- Nawet, jak cię opanował szał magii, twoje ataki były niezwykle precyzyjne i przemyślane. Zwykle moc zaczyna się po prostu wydobywać niepowstrzymanie z ciała. U ciebie wyglądało to inaczej. Otaczała cię nierówna aura, ale skupiałaś moc w konkretne pociski energetyczne. I drugim elementem jest natura żywiołu twojej magii. Tylko najsilniejsi czarodzieje są w stanie władać żywiołami. W twoim przypadku moc niewątpliwie uformowała się w ogień. A to wszystko wydarzyło się przy twoim pierwszym w życiu kontakcie z magią. - Filii ewidentnie minął gniew pod wpływem zachwycania się potencjałem magicznym Liny. - Panie Zelgadisie. - zwróciła się do mężczyzny. - Wydaje mi się, że z panną Liną moglibyście osiągnąć Rezonans.
Zapadał już zmrok, gdy z pięknego, lecz ascetycznie urządzonego kościoła, wyszła ostatnia osoba. Ksiądz w podeszłym wieku z dobrotliwym uśmiechem na twarzy żegnał staruszkę, która zanim opuściła świątynię przeżegnała się co najmniej trzykrotnie. Dopiero, gdy jej sylwetka zniknęła z jego pola widzenia, kapłan wyjął zza strojnej fioletowej szaty paczkę papierosów. Po wyciągnięciu jednego z nich, przyłożył używkę do ust i już po chwili wydobywał się z nich ciemny dym o duszącym zapachu.
- Pieprzona dewotka. Tu się przeżegna, tam kit wciśnie, a swoje zrobi, po czym przylatuje do konfesjonału - powiedział na głos, gładząc się po długich, siwych włosach. Drobne zmarszczki na jego poirytowanej twarzy mogły świadczyć o dojrzałym wieku, jednak żywe zielone oczy wciąż błyszczały nieprzeciętną bystrością.
- To po co tutaj siedzisz, stary dziadzie? - Nagle rozległ się drugi głos. Ksiądz uniósł głowę i spojrzał na mniej więcej dwunastoletnią dziewczynkę o ciemnych oczach, siedzącą na szczycie wykwintnej kolumny, podtrzymującej strop budynku.
- Seruś, zapominasz się! Nie wolno tak mówić do pana Guesha! - Znikąd pojawił się trzeci głos, nieco piskliwy, chociaż zdecydowanie sympatyczniejszy od wcześniejszego niskiego altu.
- Zamknij się Frena! A poza tym ile razy mówiłam, abyś tak do mnie nie mówiła!
- Seruś, mój ty bezdziurkowcu. - Tuż przed dwunastolatką zmaterializowała się druga panna. - Jestem twoją starszą siostrą - oznajmiła ze słodkim uśmiechem. - I zawsze będziesz dla mnie małym serkiem topionym, Seruś.
- NA SHABRANIGDO I CEIPHIEDA! NIE JESTEM SEREM! MAM NA IMIĘ SERYA!!! - wydarła się ciemnooka.
Kapłan z rozbawieniem patrzył na dwie siostry, które pomimo więzów krwi różniły się jak ogień i woda. Długie, czarne włosy Seryi rezonowały z jej ciemnymi oczami. Zdobiła ją zwiewna długa sukienka z krótkim rękawkiem o kolorze ognistej czerwieni. Małe usta i lekko zadarty nos były elementami wspólnymi w wyglądzie obu dziewczyn, jednak Frena, przez to, że się więcej uśmiechała w przeciwieństwie do wiecznie naburmuszonego rodzeństwa, wydawała się o wiele sympatyczniejsza. Pogoda wewnętrzna drugiej z sióstr była widoczna w jej ubiorze, ukazując się w postaci spodni w łagodnym pastelowym błękicie dopasowanych do lekkiego, białego topu. Jej krótkie, jasne blond włosy podpięte z jednej strony spinką o kształcie motyla były tego samego koloru co jej oczy.
Guesh westchnął. Naprawdę uwielbiał rodzeństwo Ashley, jednak nie było czasu na beztroskie kłótnie. Mieli zadanie do wykonania.
Pstryknął palcami i na moment otoczyła go delikatna aura, co przyciągnęło uwagę kłócących się sióstr. Ciemnooka ze zdziwieniem spojrzała na młodego, przystojnego mężczyznę po dwudziestce ubranego w czarne spodnie i ciemną bluzkę, który zajął miejsce starego księdza.
- Eee… To ty jednak nie jesteś starym dziadem?
- Właśnie to usiłowałam ci cały czas powiedzieć, pleśniaczku - wtrąciła z ironicznym i słodkim jednocześnie uśmieszkiem Frena.
- Nie jestem… - Jej siostra wypowiedziała te słowa, niemalże warcząc.
- Serya, Frena, chciałbym abyście kogoś poznały. - Guesh wtrącił, zanim nastąpiło wznowienie kłótni. W momencie, gdy uniósł dłoń, po jego prawicy zmaterializowały się dwie sylwetki zdające się podtrzymywać ogromnego mężczyznę. - To samo się tyczy was, moi drodzy. - W chwili, kiedy wypowiedział te słowa cała sala błyskawicznie wypełniła się setkami osób o twarzach skrytych w panującym w świątyni półmroku. Widząc to, Serya rozejrzała się nieco nerwowo.
- Nie wiedziałam, że jest nas aż tyle - szepnęła.
- To również próbowałam ci powiedzieć, Seruś - odpowiedziała cicho Frena. Powaga w jej głosie spowodowała, że Serya nawet nie zareagowała na użycie znienawidzonego zdrobnienia jej imienia.
- Jak zapewne wiecie, dokładnie wczoraj, niedaleko stąd, pojawiła się na ziemi Ayneres o wyjątkowo potężnej energii. - Guesh mówił pogodnym tonem, robiąc raz po raz przerwy na zaciągnięcie się papierosem i wydmuchanie dymu. - Jej wyśledzenie zleciłem pewnej parze. Podkreślałem, że jest to zadanie ogromnej wagi. I nadszedł wreszcie ten dzień… I okazało się, że Ayneres trafiła w ręce przeklętych Equeshan. - Dopiero w ostatnim zdaniu pojawił się tak niesamowity chłód w jego tonie, że dwie siostry, które stały najbliżej, gwałtownie się cofnęły. W zielonych, bystrych oczach pojawił się bezlitosny błysk. - Jeden z wyznaczonej przeze mnie dwójki zjawił się na miejscu i nie dał rady. Wróg go najprawdopodobniej unicestwił, gdyż nie znaleźliśmy po nim żadnych śladów, nie licząc echa jego aury magicznej. Ale gdyby jego partner był na miejscu, nie tak by się to skończyło. Jednak nasz drogi Hashney nie pojawił się na scenie tego wieczoru. - Odwrócił się w stronę dwójki zamaskowanych osobników trzymających mocno poobijanego dryblasa. - Gdzie wtedy byłeś, Hashney? Składałeś raport Szaremu Wilkowi?
- Nie, panie. - Zaczął się tłumaczyć potężny mężczyzna. - To nie tak.
- A jednak pod twoją nieobecność pojawił się Szary Wilk, który nie byłby w stanie wyczuć Ayneres tak szybko. Więc jaki z tego wniosek? To ty sprowadziłeś tam Szarego Wilka. -oznajmił lodowatym tonem Guesh.
- Panie, daj mi wytłumaczyć… To nie jest tak jak myślisz.
- Rozkazy naszego Czerwonego Pana były jasne i klarowne. Każdego podejrzanego o zdradę… - Wyciągnął z ust papierosa i przyłożył go do czoła Hashneya, na co mężczyzna zasyczał z bólu. - Mamy unicestwić.
Serya ujrzała malujące się na twarzy skazańca przerażenie. Nie miała pojęcia, co ma o tym wszystkim sądzić. Jeżeli Hashney zdradził, niewątpliwie zasłużył na śmierć, ale co jeśli był on niewinny? Chciała wyrazić na głos swoje przemyślenia, lecz chłód w oczach zazwyczaj przyjaznego Guesha całkowicie ją sparaliżował.
- Panie, błagam! - krzyknął potężny mężczyzna, próbując się wyzwolić z mocnego uścisku towarzyszów broni.
Białowłosy mężczyzna nie odpowiedział. Zamiast tego uniósł gwałtownie jedną rękę. W krótkim czasie Hashney zaczął się dusić. Po paru sekundach jego ciało ogarnęły przedśmiertne drgawki. Minutę później jego ciało zwisło bezwładnie.
- Ostrzegam was, moi drodzy, każdy, kogo będę chociaż podejrzewał o współpracę z Szarym Wilkiem, właśnie tak skończy - powiedział cicho Guesh. Echo rozniosło jego słowa po całym kościele, a mały podźwięk wzmocnił dobitnie przekaz. - Czerwony Pan wybitnie mnie przed nim ostrzegał, więc oficjalnie nadaję priorytet pozbycia się tego Equeshan.
- A jak niby zamierasz tego dokonać? - Z tłumu rozległ się głęboki, kobiecy głos. Pytanie zostało zadane nadzwyczaj spokojnie, biorąc pod uwagę, że chwilę wcześniej odbyła się mało przyjemna egzekucja.
- Czyżbyś wątpiła w moje metody, moja droga? - zapytał niebezpiecznie łagodnie zielonooki.
- Ależ nie. Nie chcę tylko, abyśmy stracili jednego z najlepszych dowódców naszego ruchu przez nie do końca przemyślane decyzje. - Można było usłyszeć stukot obcasów, po czym w słabym świetle ukazała się sylwetka niezwykle pięknej kobiety. Krągłe kształty podkreśliła długą czarną suknią z dwoma wcięciami na wysokości ud. Długi brązowy warkocz snuł się za właścicielką, gdy ta pokonywała odległość dzielącą ją od przywódcy.
- Jednym słowem wątpisz w moje metody - przyznał z uśmiechem, patrząc w jej jasnobrązowe oczy.
- No cóż, przed chwilą pośrednio rozkazałeś wszystkim tutaj obecnym upolowanie Szarego Wilka za wszelką cenę. - odparła, odwzajemniając uśmiech. - Co nie tylko sprowadziłoby zagładę na zebraną w tej pięknej świątyni większość, ale również ujawniłoby częściowo nasze plany.
- Mówisz tak, jakbyś dobrze znała Szarego Wilka. - Guesh zaczął się na nią patrzeć z pewnym zainteresowaniem.
- Bo tak też jest. I wiedz, że jest on o wiele bardziej niebezpieczny niż sobie wyobrażasz. Nieostrożność będzie cię kosztować życie.
- Masz zatem jakąś propozycję? - Dowódca spytał z uprzejmą ciekawością. Już dawno zniknęło jego chłodne oblicze, ustępując miejsca miłemu dżentelmenowi.
- Gdybym jej nie miała, nie zabierałabym głosu. - Uśmiechnęła się z wdziękiem.
Guesh patrzył na nią w milczeniu, dokładnie analizując nowe informacje.
- Nie widziałem ciebie tutaj wcześniej. Jak masz na imię, moja droga?
Brązowowłosa piękność obdarzyła go kolejnym uśmiechem.
- Jestem Elsevien.
Co do nazw to się zgodzę, jak zresztą napisałam niżej - jeszcze ich nie ogarnęłam. Ale wiem, że po kolejnych rozdziałach przyzwyczaję się do nich. :) Mnie tam nawał akcji na początku zupełnie w niczym nie przeszkadza. ^^ Czytam dalej...
Hehe, za ten pierwszy rozdział zebrałam na naszym forum niezłe bęcki, że za dużo swoich nazw tam powsadzałam i że się można pogubić ^^', ale cieszę się niezmiernie, że póki co Ci się podoba :) Pisząc tę historię starałam się aż tak nie pędzić z akcją jak w "W poszukiwaniu...", ale z kolei za bardzo zaczęłam się zatracać w opisach świata, które niekoniecznie muszą być zrozumiałe dla czytelnika ^^' (Oj, przyznam się, że wyjątkowo lubię pisać Zelgadisa w tej odsłonie ;D )
Bardzo dobry początek. :) Już po kilku pierwszych akapitach widać, że poprawił Ci się warsztat pisarski. Historia naprawdę mnie zaintrygowała. Ta cała sytuacja z mocą Liny, którą otrzymała od tej spadającej gwiazdy (wybacz nie zdążyłam jeszcze ogarnąć wszystkich nazw xD) i musi nad nią zapanować... No i Zelgadis w takiej odsłonie jest cudny. :D