Opowiadanie
Fate
Watch your friends' behaviour. It's important.
Autor: | Saluchna |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Fantasy |
Dodany: | 2005-10-02 15:04:01 |
Aktualizowany: | 2005-10-02 15:04:01 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Napraaaaaaaawdę się ktoś zastanawiał czy Lina żyje, czy nie? Yay, chyba udało mi kogoś się zainteresować tym fikiem ^^ Hmm... Chyba wraca mi ochota na pisanie tego czegoś :] Mam już skończone zakończenie [jak to dziwnie brzmi...], teraz muszę 'tylko' napisać środek :] Co za koszmar... Wiem CO napisać, w jakiej kolejności... Ale nie mogę napisać T_T. Ciężkie życie grafomanki T_T
==============================================================
~~/Fate/~~
~~/9/~~
Watch your friends' behaviour. It's important.
Obudził się rano niezbyt wypoczęty, pewnie dlatego, że siedział do późna w nocy i zamartwiał się o Linę. Kiedy o tym pomyślał dalej wywoływało to u niego rozbawienie - co jak co, ale nie popisał się zbytnio. Nie zauważyć kogoś, kto leży dosłownie pół metra dalej... Byłoby to zabawne, gdyby nie było żałosne. No dobra - nie wspominać, zapomnieć, modlić się, by nikt nigdy o tym nie wspomniał.
Podniósł się z niewygodnego posłania, czy raczej czegoś, co miało posłanie udawać - cienkiego koca rozłożonego na kupce liści, plus jeszcze cieńszy kawałek materiału jako kołdra. Narzekałby, gdyby się jeszcze nie przyzwyczaił - lata wędrówki pozwoliły na zupełne przywyknięcie do niewygody i zimna w nocy. Bywało nawet gorzej - czasami nie miał nawet na czym się położyć, jak nie za gołej ziemi.
Pochylił się nad Liną, uważając, by nie nadepnąć na jej włosy, które zalewały prawie całą powierzchnię naokoło jej głowy. Szturchnął ją lekko, trzeba było już wstawać. Może i nie mieli sprecyzowanego celu podróży - w gruncie rzeczy to nie było nawet mowy o jakiejkolwiek podróży - ale i tak nie można spać do południa. PO słońcu stwierdził, że do dwunastej już całkiem blisko - było wysoko nad horyzontem, w powietrzu nie było już porannej wilgoci a na roślinach nie znalazł ani śladu rosy. Długie podróże przydały się jeszcze na jedno - umiał czytać znaki.
Czarodziejka nie reagowała na potrząsanie. Ukucnął obok niej i zaczął szturchać ją mocniej - miał już doświadczenie w budzeniu Liny. Po chwili położył na jej ramieniu drugą rękę i potrząsnął jeszcze mocnej. No co jest... Zwykle dało się ją dobudzić po kilku minutach!
- Lina... Lina. Lina! - Prawie zaczął krzyczeć - Lina, wstawaj...!
Czarodziejka poruszyła się nieznacznie i potrząsnęła głową, rozrzucając włosy jeszcze bardziej. Złapała jego dłoń i zdjęła ze swojego ramienia.
- Jeszcze chwilkę, mamo... Pięć minut... Mm...
Uśmiechnął się pod nosem. Chyba nie za bardzo wiedziała, gdzie jest.
- No dobrze... Przyślę siostrę, żeby cię obudziła - powiedział udając kobiecy głos - Luna, chodź tu na chwilę...
Lina zerwała się raptownie z posłania, zaczęła nerwowo rozglądać się dookoła. Kiedy nie zauważyła ani swojej siostry, ani matki przeniosła spojrzenie na Zela. Jej oczy zwęziły się w podejrzeniu.
- Czy mi się wydaje... Czy ty robisz sobie ze mnie żarty..?
W odpowiedzi uśmiechnął się i pocałował ją delikatnie, najpierw w policzek a potem w usta. Uśmiechnęła się także, ale już nie tak miło. Nagle zarzuciła mu ręce na szyję i wpakowała mu się na ręce.
- Teraz za karę zaniesiesz mnie do źródełka! I będziesz pilnował, czy nikt mnie nie podgląda!
:::::~:::::~:::::~:::::~:::::~:::::~:::::
Spojrzała z zazdrością na roześmianych Linę i Zela. Żałowała, że tak nie potrafi... Nie umiała tak po prostu przejść do porządku dziennego nad śmiercią Amelii i... I swoim snem. Swoją przepowiednią, poprawiła się w myślach. Kiedy Ame umarła... Zaczęła się bać tego, co zobaczyła jeszcze bardziej - umierająca w rzeczywistości Amelia wyglądała tak samo, jak Amelia umierająca we śnie.... Rana była identyczna, księżniczka miała nawet ten sam wyraz twarzy! Wzdrygnęła się na samą myśl o obrazach pozostałych ciał, które wryły się mocno w jej pamięć.
Wcisnęła twarz w ramię Xellosa, o którego opierała się przez całą bezsenną noc. Nawet nie zauważył... Od wieczora był dziwnie pogrążony w myślach. Zachowywał się, jakby zupełnie nie zauważał co się dzieje wokół niego. Kiedy próbowała coś powiedzieć, zacząć rozmowę.... Ignorował ją. Może i miał jakiś ważny temat rozmyślań... Ale mógł przynajmniej się odezwać, prawda? A przez to czuła się okropnie, jakby nie obchodziła zupełnie nikogo na tym świecie.
A poczuła to jeszcze bardziej, kiedy bez żadnego ostrzeżenia zniknął. Nie spodziewała się tego i upadła na ziemię, ledwo zdążyła podeprzeć się dłonią by nie uderzyć się w głowę przy zderzeniu z ziemią. Niech go...
:::::~:::::~:::::~:::::~:::::~:::::~:::::
Zapatrzył się w płomienie ogniska, pozostałe obrazy były ledwo rejestrowane przez jego umysł. Owszem, widział co się działo naokoło, ale nie poświęcał temu żadnej uwagi. Jego myśli od dłuższego czasu były zaprzątnięte tylko jednym - jak, kto, i dlaczego. Nie miał najmniejszego pomysłu na tożsamość swojego "brata bliźniaka", a tym bardziej na jego powody. Bo jakieś musiał mieć - nie słyszał, by ostatnio ktoś polował na Ryuzoku. A innego powodu nie widział, przynajmniej na razie. Bo co to miałoby być, jak nie polowanie? Zabójstwo na zlecenie, czy co?
Nagle go olśniło. Może przecież spytać Zellas. Nie powinien, ale może. Nie zabroniła wszakże, a nigdy po prostu nie musiał. Nie będzie to zbyt mile widziane - to jak przyznanie się do słabości. A tego nie wybaczała - za okazanie słabości karą była śmierć. Wiedział jednak, że ma u niej 'specjalne' względy - był w końcu jej najlepszym i najpotężniejszym sługą, a takich się nie zabija z byle powodu.
Teleportował się na Wolf Pack...
I zamurowało go. Dosłownie.
Po raz pierwszy od kiedy pamiętał... Po raz pierwszy nie zastał Zellas na Wolf Pack. Zawsze była, nigdy nie musiał na nią czekać czy jej szukać. Jej obecność była tak wyraźna, że nie było mowy o pomyłce - z pewnością był tu najsilniejszą istotą. A że był pod względem mocy drugi po Zellas... To nie było mowy o pomyłce.
Dla pewności 'przeszedł' się po wszystkich zakątkach wyspy, w których mogła przebywać, potem nawet te, w których raczej by się jej nie spodziewał. I dalej nic. Bardzo, bardzo dziwne... I podejrzane - z tego, co wiedział jego pani nigdy nie opuszczała swojej siedziby. Oparł się plecami o jeden z filarów w głównym hallu i zaczął intensywnie myśleć. Wiele razy zdarzały się sytuacje, w których powinna coś zrobić... I od takich sytuacji miała jego. Więc 'misja' odpada - ona je daje, nie wykonuje... 'Odwiedziny' u innych Lordów też odpadały - zdarzało się, że inni pojawiali się na wyspie - ale to zawsze oni przychodzili do Zellas, nigdy ona do nich. Więc... Co? Jego rozmyślania zakończyły się tak nagle, jak zaczęły - nagle poczuł jej obecność w jej komnacie.
Bez chwili namysłu przeniósł się tam, co wywołało przelotne zdziwienie na twarzy Zellas - co było niespotykane. Ostatni raz zdziwiło ją... Chyba nic nigdy jej nie zdziwiło. Nieważne. Wykonał krótki, niedbały ukłon i wyprostował się, czekając na pozwolenie mówienia. Nic nie powiedziała przez dłuższą chwilę, uznał to za zgodę. Nigdy nie zaczynał rozmowy, nie z nią - do teraz.
- Juuoh-sama... Gdzie by..
- Co cię tu sprowadza? - Przerwała mu lodowatym głosem - Nie pamiętam, bym cię wzywała.
- Wiem, pani. Ale mam... Pytanie - odpowiedział po chwili wahania.
- Nie jestem tu po to, by odpowiadać na twoje pytania, Xellos.
- Wiem, pani. Jednak prosiłbym..
- Nie - spojrzała na niego zimnym wzrokiem z odrobiną pogardy - Jeżeli jesteś na tyle nieudolny, by nie móc samemu znaleźć odpowiedzi..
- Nie jestem - tym razem to on przerwał jej - Mam tylko wątpliwości.
- To już twoja sprawa, nie moja - w jej dłoni pojawił się kieliszek wina, wypiła łyk - I nigdy więcej nie próbuj mi przerywać, kiedy mówię. A teraz podejdź.
Doskonale wiedział, co nastąpi. Ale czy miał inne wyjście? Nie miał, oczywiście. Jak zawsze... Kiedy tylko zrobił kilka kroków do przodu uśmiechnęła się, ale z żadnej strony nie był to miły uśmiech, nawet przy olbrzymiej wyobraźni i szczerych chęciach. Uklęknął na jedno kolano i nisko pochylił głowę.
Nie pozwoliła mu długo czekać.
W każdym milimetrze jego ciała eksplodował potworny ból, ostry i gwałtowny. Czuł, jakby jego ciało chciało się rozerwać od środka, ale nie mogło. Miał wielką ochotę krzyczeć i paść na ziemię. Ale nie poruszył się wcale. Bo byłaby to oznaka słabości. Pozwolił sobie tylko na zaciśnięcie pięści, by choć trochę odreagować. Nie na wiele się to zdało... Ból był jedyną rzeczą, o której był w stanie myśleć. Nagle zapragnął po raz pierwszy sprzeciwić się i zniknąć bez pozwolenia. Gdyby nie był pewien, że zabiłaby go za to... A tak... Mógł tylko czekać, aż to się skończy. Wiedział, że nie skończy się szybko. Sapnął cicho i zacisnął pięści jeszcze mocniej.
:::::~:::::~:::::~:::::~:::::~:::::~:::::
Spojrzała w niebo. Słońce już zaczęło się zniżać... A jego wciąż nie ma. Z jednej strony wiedziała, że nie jest małym dzieckiem - ale z drugiej bała się o niego. Może to po prostu leżało w jej naturze? Zawsze 'lubiła' się zamartwiać, nawet bez powodu - jak teraz. Była całkowicie pewna, że zaraz wróci, przeprosi za poranek i uśmiechnie się uroczo, tak jak tylko on potrafił. Heh... Zdążyła już poznać go na wskroś. Usłyszała cichy, głuchy dźwięk za plecami.
Kiedy się odwróciła przez chwilę poczuła ulgę - wrócił, cały i zdrowy, siedział za jej plecami. Ale po chwili zmieniła zdanie - nie siedział, tylko był oparty o drzewo, i nie cały i zdrowy, a nieprzytomny i poraniony. Zerwała się tak szybko, że zdążyła dwa razy się wywrócić zanim dotarła do niego. Przedstawiał sobą żałosny widok - cały był pokryty drobnymi zadrapaniami, z których sączyła się jego czarna krew, a między nimi było kilka większych, głębokich ran. Nie zdawał się regenerować. Drogi Cephiedzie.... Cephiedzie, ratuj go... Potrząsnęła nim delikatnie, by nie uszkodzić żadnej rany. Nie reagował - a dotykając go poczuła, że jego ciało jest zimne jak lód. Zwykle było chłodne... Ale nie aż tak! Ogień... Ogień... Spanikowała zupełnie. Przez chwilę bez celu biegała wokół niego, szukając czegoś, co mogłaby podpalić. Dopiero po jakimś czasie dotarło do niej, że może stworzyć ogień magiczny, a do tego nie potrzebuje drewna. Którego - jak zauważyła dopiero po fakcie - jest naokoło mnóstwo. Uklękła obok niego i wytworzyła w dłoni mały płomyk, a potem spory płomień. Parzył dłonie, ale nie zważała na to. Przystawiła go do piersi Xellosa. Po chwili sprawdziła czy pomaga... I nic. Nic, zupełnie tak, jak było. Czyli źle. Cała jej wiedza kapłanki mówiła, jak ratować rannych ludzi, Ryuzoku, zwierzęta.. Ale nic, zupełnie nic nie wiedziała o rannych Mazoku. Co oni... Negatywność. Negatywne uczucia. Tego potrzebuję... Rozejrzała się wokoło - byli sami. Skąd... Prawie że palnęła się w czoło, kiedy zrozumiała, jak głupio się zachowuje. Sama może trochę 'wytworzyć'... Ale jak...? Wiedziała, że z pewnością czuje teraz jakieś negatywne uczucia, ale widocznie było ich za mało... Przywołała w myślach obraz ze swojego snu. Xell umiera. Od razu napłynęły jej łzy do oczu. Nie powstrzymywała ich - widziała, że im dłużej płacze tym mniejsze są jego rany i... 'Nabierał kolorów'. Przytuliła się do niego i płakała dalej - ale już nie ze smutku. Po chwili objął ją słabo i otworzył na chwilę oczy. Zobaczyła w nich wdzięczność zanim zamknął je z powrotem.
_______________________________________________________________________
Końcówka jest mocno chaotyczna... Ale tak miało być ^^
Sal
_______________________________________________________________________
Czy muszę wspominać, że opinie mile widziane? Sama nie wiem po co to robię, ale... =='
hm
Rzeczywiście trochę chaotyczna końcówka. Ale co tak naprawdę stało się w poprzednim rozdziale? To Lina umarła czy nie?