Opowiadanie
Fate
Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, na co trafisz.
Autor: | Saluchna |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Fantasy |
Dodany: | 2005-10-02 14:31:20 |
Aktualizowany: | 2005-10-02 14:31:20 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Taaaak.. Już widzę, jak wszyscy z radości skaczą. Po ponad tygodniu udało mi się napisać F 8... Czy ja naprawdę wierzę, że uda mi się go skończyć? Nah... Ale się postaram, obiecuję. Na czym to ja skończyłam...?
===============================================================
~~/Fate/~~
~~/8/~~
Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, na co trafisz. *
Uczucie ogólnego przygnębienia było przytłaczające. Nikt się do siebie nie odzywał, wszyscy tylko wbili wzrok w dogorywające ognisko. Atmosfera jak z taniego melodramatu, w którym wszyscy obwiniają się o czyjąś śmierć, wymyślając coraz to dziwniejsze sposoby na uratowanie jej czy absurdalne usprawiedliwienia dla siebie, by tylko choć trochę zmniejszyć przytłaczające poczucie winy. Gryzło ją, oczywiście - ale na razie... Nie potrafiła sobie powiedzieć, że Amelia nie żyje. Co chwila wydawało jej się, że słyszy jej radosny głos gdzieś z tyłu, że właśnie siada obok i zaczyna swoją beztroską paplaninę. I mogła przysiąc, że przed chwilą widziała, jak żar z ogniska odbija się w jej niebieskich oczach... Nie, to oczy Filii. Umysł robił sobie z niej żarty, okrutne żarty, które po pewnym czasie prowadzą do szaleństwa. Bała się tego - bo miała "na sumieniu" nie jedną, ale dwie śmierci. Kiedy myślała o Amelii obok niej pojawiał się obraz... Nie, nie myśleć o tym... O nim! Nie, nie, nie, nie. Sam tego chciał. Sam zaatakował. I pomimo swojej głupoty musiał wiedzieć, jak skończy. Wyrzuciła niechciane myśli z głowy - a przynajmniej odrzuciła je na bok - i wstała, chcąc się przejść. Miała ochotę choć na chwilę wyrwać się z tego otępienia, które ogarnęło wszystkich.
Zdążyła odejść na sporą odległość od ogniska, kiedy nagle poczuła ostry zapach bzu. Bez? O tej porze roku? No dobra, wyrzuty sumienia to jedno, ale halucynacje... To za wiele. Chciała wracać, ale było coś tak intrygującego i pociągającego w tym zapachu... Mimowolnie zaczęła iść ku jego źródłu, oddalając się coraz bardziej od obozowiska. Po jakimś czasie zapach zniknął tak nagle, jak się pojawił - ale nie była już na łące niedaleko ogniska. Była w lesie, ciemnym lesie, który przeraża nocą. Pełnym odgłosów natury, które ucho przeinacza i słyszy nie świerszcze, a trolle i nie ptaki, a upiory. Może i było to śmieszne - nie miejsce było straszne, a jego obraz wypaczony przez słaby ludzki umysł. Ale nie można było temu lasowi odmówić warunków do nazwania "nawiedzonym", nawet kiedy wyobraźnia nie dodawała własnych elementów to jego wystroju.
Nie bała się, oczywiście - w końcu nie na darmo nazywają ją najsilniejszą kobietą świata, prawda? Do czegoś ten tytuł zobowiązuje. Z zwłaszcza do nieokazywania strachu w tak "zwykłych" miejscach, jak ten las. Niepokoju jednak nie mogła się pozbyć - i nie było to dziwne, zwłaszcza, że pomimo krótkiej pozornie drogi, którą przebyła, by się tu znaleźć zdawała się być w samym sercu lasu, i do tego w sercu pozbawionym ścieżki, którą mogłaby tu przybyć. Ale i na to jest rada.
- Lighting.
Małe światełko powstało w jej dłoni i uniosło się nad głowę czarodziejki. Na wiele się nie przydało - rozjaśniło tylko najbliższy teren, nawet nie pięć metrów od niej. Reszta była pogrążona w czymś podobnym do czarnej mgły, ale równie dobrze mogła być to najzwyklejsza w świecie mgła, która zdawała się być czarna przez panujące wokoło ciemności.
Zrobiła kilka kroków w każdą stronę by upewnić się, że żadnej ścieżki nie ma, i pewnie dawno nie było - podłoże było tak zarośnięte i zasłane zeschłymi liśćmi, że wyglądało na nieruszone od przynajmniej kilkudziesięciu lat. I nigdzie, ale to nigdzie nie było widać śladów jej stóp, ani chociażby najmniejszego znaku, ze ktokolwiek przechodził tędy w ciągu ostatniego roku czy dwóch.
Wtedy pomyślała o czymś innym - tak prostym, że aż śmiesznym. Przecież jest czarodziejką! Wystarczy ruch dłoni i zaklęcie, by uleciała w niebo, z daleka od tego miejsca. Cóż, najprostsze rozwiązania zawsze są zostawiane na sam koniec. Spojrzała w górę - nie zobaczyła gwiazd ani księżyca, ale na niebie mogły po prostu być ciemne chmury. Stanęła pewniej i wyszeptała zaklęcie. Chwilę później poczuła, że jej stopy odrywają się od miękkiej ściółki, a zimne nocne powietrze zatrzepotało włosami. Lubiła to uczucie - miała wtedy wrażenie, że jest wolna. Uniosła się kilka metrów nad ziemię - ale powoli, by w ciemności nie uderzyć z rozpędu w żadną gałąź. Jedną ręką cały czas dotykała chropowatej kory drzewa, w tym mroku niewiele widziała, a dość łatwo zgubić się w locie, kiedy nie wiadomo gdzie jest góra, a gdzie dół. Po krótkim czasie zaczęła natrafiać na coraz więcej gałęzi. Splatały się ze sobą, tworząc zwarty dach, niemożliwy do przebycia. Gdyby miała miecz! Ale został przy jej rzeczach, które spoczywały bezpiecznie obok ogniska. Owszem, mogłaby spalić gałęzie porządnym Fireballem - ale wiedziała, że te drzewa są na wpół spróchniałe, co czyni je bardzo podatnymi na ogień. Przy minimalnie za dużej sile zaklęcia zapłonąłby cały las, włączając ją. Przed ogniem nie mogła się ochronić magicznymi barierami - przed magicznym tak, przed zwykłym - nie. Co zrobić, co zrobić...
Nie chcąc marnować energii usiadła na jednej z gałęzi i ponownie stworzyła światełko, by lepiej się przyjrzeć. Zobaczyła dokładnie to samo, co przed chwilą - ale dokładniej, tyle że w jaśniejszym świetle. Chciała już zejść na dół i poszukać drogi pieszo, gdy coś mignęło z pomiędzy plątaniny gałęzi. Coś jakby... Gwiazda? Poderwała się i podleciała w tamtą stronę - i na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech, gdy zobaczyła małą dziurę, przez którą widziała skrawek nieba. Szczelina była trochę za mała - ale spróchniałe gałęzie łatwo dały się ułamać. Wzbiła się pomiędzy nimi i kiedy już była na otwartej przestrzeni... Bardzo, ale to bardzo się zdziwiła. Z całą pewnością nie było to miejsce, w którym była jeszcze jakiś czas temu - w tamtych okolicach nie było bezkresnego lasu, który kończył się w oddali pasmem strzelistych gór. Ale cóż mogła zrobić? Nic. Więc poszybowała w kierunku czegoś, co wydawało się światłami okien gdzieś daleko, w pobliżu podnóży gór.
:::::~:::::~:::::~:::::~:::::~:::::~:::::
Powoli nastawał ranek - jeżeli można było tak nazwać nieznaczne przejaśnienie się ciemności. W każdym razie zrobiło się na tyle jasno, by mogła nie marnować nikłych zapasów energii magicznej na czar światła. Nie widziała już także świateł, które prowadziły ją przez noc - a może tylko nie były widoczne przy jaśniejszym świetle? Nieważne - wiedziała w którym kierunku ma lecieć, by do nich dotrzeć. Miała nadzieję, że już niedaleko - była wyczerpana całonocnym lotem, była głodna i powoli zaczynało jej brakować energii na podtrzymywanie zaklęcia lewitacji.
Las też jakby się przerzedził - nie miała już pod sobą zwartego dachu z gałęzi, a tylko pojedyncze drzewa, stojące w pewnym oddaleniu od siebie. Wylądowała więc - wolała nie ryzykować nagłego upadku, który zaowocowałby tak samo nagłym zgonem. No i spacer będzie przyjemną odmianą po ciągłym locie - po kilku godzinach zaczęły sztywnieć mięśnie, a teraz juz zupełnie ich nie czuła. Uderzenie stóp o ziemię powitała z ulgą. Przez chwilę rozciągała mięśnie, bolały przy pierwszych próbach ruchu, ale po krótkiej rozgrzewce było już normalnie.
Nawet bez magicznego oświetlania sobie drogi widziała ścieżkę, i to całkiem szeroką. Nie wyglądała może na często uczęszczaną, ale z pewnością nie była nieużywana. Po miękkiej trawie szło się przyjemnie i - co najważniejsze - cicho. Odrobinę obawiała się spotkania z czymś, co może mieszkać w tych lasach - była zmęczona, cierpiała na deficyt mocy energii i głód. A gdyby udało się dojść do tego miasta, domu czy co tam jeszcze może być, to z pomocą swojej sakiewki - której na szczęście nigdy nigdzie nie zostawiała - z pewnością załatwi sobie jakieś łóżko i posiłek. I może nawet ciepłą kąpiel? Ha, bardzo chętnie. Nie ma nic lepszego na obolałe mięśnie niż gorąca woda i olejki zapachowe.
Próbowała wymyślić sensowny powód, dla którego nagle znalazła się w jakiejś dziewiczej puszczy, gdzieś, gdzie nigdy nie była i nawet nie chciała być. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy - każdy miał na początku "tajemnicza siła", "podejrzane moce" albo "dziwnym zbiegiem okoliczności". Cóż - nie zostawi tak tego. Z pewnością znajdzie rozwiązanie zagadki - ale do tego potrzeba jednak odrobiny informacji, których w tym momencie nie miała, i nie zanosiło się na szybką zmianę tej sytuacji. Postanowiła więc skupić się na drodze.
Po jakimś czasie zza drzew zaczął się wyłaniać mur. Zbudowany z małych cegieł, zupełnie gładki, bez okien, drzwi czy czegokolwiek innego. Podeszła do niego i ostrożnie przesunęła po nim dłonią - był jak wypolerowany, śliski i przyjemnie chłodny w dotyku. Czuła jednak coś jeszcze - ściana lekko wibrowała od magii. A im dłużej jej dłoń stykała się z jego powierzchnią tym bardziej czuła się pozbawiona energii. Cofnęła szybko rękę - najwyraźniej to coś pobierało magię z otoczenia.
- No proszę. Mam gościa.
Drgnęła, kiedy usłyszała za sobą cichy głos. Nie znała jego właściciela - czy też może właścicielki? Nie mogła określić - słowa zostały wypowiedziane tak cicho, że nie potrafiła określić, czy to była kobieta czy mężczyzna. Odwróciła się i zobaczyła niewyraźną, ciemną sylwetkę na tle pobliskiego drzewa.
- Kim jesteś? - Spytała, jednocześnie przygotowując się do rzucenia zaklęcia, gdyby było potrzebne.
- Czy powinnaś o to pytać? Nie ja jestem na nieswoim terenie, ale ty.
- W takim razie na czyim terenie jestem? - Opuściła dłonie, w cichym głosie wyraźnie usłyszała rozbawienie, lecz dalej nie potrafiła zgadnąć, jakiej płci jest jej rozmówca.
- Na moim. Tyle ci wystarczy.
Chciała już powiedzieć coś mniej grzecznego, ale powstrzymała się - jeżeli zrazi tą osobę do siebie nie będzie mogła liczyć, że przyjmie ją pod swój dach.
- Czy mogę w takim razie prosić o skromną przysługę, oczywiście za zapłatą?
- Zależy czym chcesz mi zapłacić, moja droga.
- Pieniędzmi, oczywiście! Jestem zmęczona i głodna. Czy mogę liczyć na pomoc?
- Moja odpowiedź brzmi: tak. Nie będziesz już zmęczona ani głodna, gwarantuję ci to.
Uśmiechnęła się i pogratulowała sobie cierpliwości - gdyby nie to, z pewnością skończyłoby się na gwałtownej odmowie i może nawet jakiejś walce. A tak... Cieszyła się, że odpocznie. Kiedy już będzie znów rześka i pełna energii wypyta ją, czy jego o to miejsce.
- Czy możemy? - Ciemna sylwetka poruszyła się i przysunęła się trochę, jej właściciel poruszał się bezszelestnie.
- Oczywiście. Dziękuję z góry.
- Masz za co.
Nagle poczuła się dziwne... Tak... Lekko? Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że znajduje się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Straciła też panowanie nad swoimi ruchami - jej ciało samo zaczęło się wyginać od tyłu, tak bardzo, że zaczęły ją boleć wszystkie kręgi.
- Co robisz?! - Krzyknęła zanim zaczęła krzyczeć znowu - ale z bólu. Kręgosłup wyginał się coraz bardziej, czuła, że żebra i kręgi zaczynają pękać. Ból był potworny, nie mogła wytrzymać bez krzyku.
- Chciałaś już nie być zmęczona i głodna, prawda? Spełniam obietnicę. Martwi nie czują nic.
Krzyknęła jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze.... Dziwiła się, że jeszcze żyje, że rdzeń kręgowy wytrzymuje takie wygięcie. Ale już ją to nie obchodziło - nie mogła walczyć, nie mogła nic zrobić. Jedyne, co mogła to czekać na śmierć i modlić się, by nadeszła szybko. W końcu jej prośba została wysłuchana - życie opuściło ją, kiedy jej głowa dotknęła pięt.
:::::~:::::~:::::~:::::~:::::~:::::~:::::
Zaczynał martwić się przedłużającą nieobecnością Liny - powiedziała, że idzie się przejść... Ale to było prawie pięć godzin temu. Wiedział, że ją nie aż tak łatwo zranić czy przestraszyć - ale to normalne, że martwi się o osobę, którą kocha, prawda? Tym bardziej, że okolica była co najmniej nieprzyjemna. Wstał i poszedł w stronę, w którą udała się czarodziejka - może i niepotrzebne, ale pójdzie jej poszukać.
Zrobił zaledwie kilka kroków, i gdyby nie to, że był środek nocy i wszyscy naokoło spali, to roześmiałby się głośno. Idiotyczne. Martwił się o Linę przez porządny kawał czasu, a ona najspokojniej w świecie spała sobie kilka metrów dalej! Gdyby zadał sobie prędzej tyle trudu, by rozejrzeć się dokładniej zauważyłby ją, jej rudą czuprynę nie sposób było przeoczyć.
Pochylił się nad nią i przykrył kocem, który z siebie zrzuciła we śnie. Kiedy znalazł się na tyle blisko, by widzieć ją dokładnie zauważył coś w jej dłoni i wyjął to. Okazało się, że trzyma mały bukiecik białego bzu.
_______________________________________________________________________
Sal
_______________________________________________________________________
* Forrest Gump... A raczej jego mama ^^
Dziwne...
Wyjatkowo obrzydliwy rozdział. Ta śmierć Liny zaskoczyła mnie. A może nie powinna. Przecież tym opowiadaniem rządzi przeznaczenie... Taki tytuł.