Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Z mugolem za pan brat!

Gdy uczucia są za silne...

Autor:Pisces Miles
Korekta:Mai_chan
Tłumacz:Villdeo
Serie:Harry Potter
Gatunki:Akcja, Dramat, Komedia, Romans
Dodany:2006-10-24 10:56:48
Aktualizowany:2008-02-14 14:04:46


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zrzeczenie: Harry Potter i wszystkie jego części są własnością Jane Katherine Rowling oraz firmy Warner Brothers. Ja tylko pożyczam.

Oryginał: Muggle Year

Zamieszczone za zgodą autorki.


Virginia jeszcze nigdy w życiu nie była tak zakłopotana, sfrustrowana, wściekłą i rozczarowana w swoim życiu.

Była zakłopotana, ponieważ Draco całował ją przed wszystkimi Gryfonami, uczniami z innych szkół, jakimiś Hogwartczykami, duchami, obrazami, a nawet profesorem, mianowicie Flitwickiem, który widząc ich, o mało co nie spadł ze schodów.

Była sfrustrowana, bo nie umiała go odepchnąć, a fakt, ze jego usta były tak słodkie, miękkie i delikatne wcale sprawy nie ułatwiał. Już prędzej by go także pocałowała, niż odepchnęła.

Była wściekła, bo Draco, na dobrą sprawę, zabrał jej chwilę uświęconego, pierwszego pocałunku w życiu dziewczyny. I nie mówimy tu o całusach rodzinki i przyjaciół.

I ostatecznie, była rozczarowana, bo.... bo całował Ginny Weasley, a nie Virginię...

- Mam nadzieję, że się podobało, Ginny Weasley - uśmiechnął się drwiąco, ale była tak wstrząśnięta, że patrzyła mu tylko w rozbawione, szare oczy.

Jakaś przyziemna myśl podpowiedziała jej, że jego ręce ściskają ją coraz mocniej.

- ZABIJĘ CIĘ DRACONIE MALFOY!!! - to był Ron, wyciągający różdżkę.

Nadal jej nie puszczając, Draco uniósł głowę i spojrzał na Weasleya. Już pewnie miał coś powiedzieć, kiedy wszyscy usłyszeli głos:

- Malfoy, profesor Dumbledore chce pana widzieć - powiedział Snape. Jego oczy utkwione były przedramieniu Malfoya. - Natychmiast.

Blondyn spojrzał na profesora, lecz nagle skierował głowę w stronę Adriana, który stał, patrząc na niego w zimnej nienawiści.

- Już idę.

Nie odzywając się więcej, Snape odwrócił się i zniknął za rogiem.

Draco położył Virginię na dywanie i także odszedł.

***

- Jestem bardzo tobą rozczarowany, młoda damo - wysapała Ron. - Ciekawe, co by powiedziała mama, kiedy dowiedziałaby się, że pocałowałaś Malfoya, i to w dodatku Dracona Malfoya, samego syna Lucjusza Malfoya!

Virginia spojrzała na swojego brata, po czym westchnęła i usiadła na kanapie.

Dracona nie było na obiedzie, a po posiłku Ron postanowił widocznie, razem z Harrym i Hermioną, dać nauczkę swojej siostrze. Zaprowadził ja do Pokoju Wspólnego, gdzie aktualnie nie było zbyt wiele osób.

- To wszystko, co mi chciałeś powiedzieć?

- To nie jest postawa, którą powinnaś przyjąć! - wrzasnął.

Wyrzuciła ręce w górę w geście poddania się.

- Ron, przestań, jesteś starszy ode mnie tylko rok! To, kogo ja całuję, to nie twój interes, tym bardziej kogo pocałuję po raz pierwszy!

- Ginny, pozwoliłaś się pocałować Draconowi Malfoyowi? - zapytała podejrzliwie Hermiona. - Pierwszy raz w życiu?

- No to dobrze, to znaczy, że plotki był tylko plotkami - zauważył Harry, zamyślony. Tym sposobem otrzymał od Rona rozwścieczone spojrzenie.

- Na miłość Boską, to był Malfoy! Prawie cała szkoła widziała, jak się obściskujecie na korytarzu! Ginny, jesteś wyzuta ze wstydu?! Nie będę zaskoczony, jak jutro znów będą latały plotki!

- Już ludzie o nich gadają, Ron - poinformował zielonooki.

- Ron, przecież to nic wielkiego - odezwała się skromnie Virginia. - W lipcu będę go musiała pocałować przed milionami ludzi. - wzruszyła ramionami. - To dla mnie tylko praktyka, która, mam nadzieje, już się nigdy nie powtórzy.

Spojrzał na nią nieufnie.

- Powtarzam, nie podoba mi się scenariusz.

- Wiesz, Ron, to rzeczywiście nie twoja sprawa - przerwała Hermiona.

- Moja, bo gra tam moja siostra - odpowiedział.

- Bez nerwów, od tego się nie zachodzi w ciążę, Ron - ucięła Virginia z uśmiechem.

W środku czuła pustkę.

- Z tobą wszystko jest możliwe - mruknął jej brat.

***

- Yo, Draco, jak tam nocka? - Montague uśmiechnął się drwiąco, wychylając głowę zza słupka od bramki do Quidditcha. Dzisiaj odbywał się trening - oczywiście Ślizgonów (żeby wszystko było jasne). Wszyscy się zebrali oprócz Dracona, który właśnie przyleciał pędem z próby.

- Po co ci to wiedzieć? - warknął, mocując się z ochraniaczami i jednocześnie trzymając swoją miotłę, Nimbusa Dwa Tysiące Jeden.

- Bo wyglądasz jak, nie przymierzając, upiór - pociągnął temat Hase. - Z czego lecisz taki zziajany?

- Z próby - mruknął. Wiedział jak wyglądał i też się wcale z tego nie cieszył. Przerabiali scenę z piciem wina - dziś je przywieziono z Trzech Mioteł, a ich instruktorem był Dimitri Carines, ekspert w tej sztuce. Chester Dwight według scenariusza bardzo lubił alkohol i często popijał, więc co w tym dziwnego, że Draco był ululany, że ledwo się trzymał miotły? No, dobra, bez przesady, ale fazę miał.

Poza tym ciągle go męczyła wczorajsza rozmowa z Dumbledorem.

- Stworzenia Boże, musimy wymyślić jakąś taktykę. Przecież mecz z Krukonami już za tydzień! - obwieścił Pucey, siódmoklasista, który był ich kapitanem.

- A gdzie jest pani Pucey? - odezwała się Dolores Marshall, dziewczyna z krótkimi, ciemnymi włosami, jedna z pałkarzy drużyny. Od dawna było wiadomo, że jest zazdrosna o Faith Sherman, dziewczynę kapitana, która grała na stanowisku obrońcy.

- Ucisz się, Dolores - wymamrotał, patrząc na przebieralnie, z której niestety, nie wyskoczyła Faith w pełnej gotowości. Za to wyskoczyła z wrót zamku. Właśnie biegła na stadion, a jej włosy, związane w kitkę, powiewały na wietrze.

- Sorry, Adrian, była próba! - próbowała się wytłumaczyć, chwytając go za rękę.

- Twojemu mężusiowi się nic nie stało - dokuczył jej Hase, wsiadając na miotłę.

- Hase, zamknij japę, twoje uwagi są niesmaczne - Draco uniósł oczy w górę, zakładając rękawiczki.

Dolores uniosła brew.

- Czujesz się dotknięty tą uwagę, Draco?

Spojrzał na nią rozdrażniony.

- Drużyna! Do roboty! - Pucey znów dał o sobie znać. - W tym roku czekają nas jeszcze dwa mecze, w tym jeden z tydzień. Mam gdzieś, żywi czy martwi, macie się stawić w pełnej gotowość i macie wygrać! Zrozumiano?! - ta uwaga była skierowana przede wszystkim do Dracona, który patrzył na niego najspokojniej na świecie.

- Wiecie, kto jest ich kapitanem? Cho Chang, szukająca! Ostatnio zmieniła miotłę na Nimbusa Dwa Tysiące i podobno obmyśliła niezłą strategię! Puchonów rozniosła w Puch!

Zgoda, może Pucey nie był najlepszym kapitanem, ale za to był niezłym ścigającym.

Draco wiedział, ze zaraz nawiąże do sromotnej przegranej z Gryfonami, w której on, Malfoy, się nie popisał. Mimo wszystko podobało mu się w zespole od zawsze. Jak na szukającego był nieźle zbudowany - nie najwyższy, szczupły, zwinny.

Lubił Quidditcha, ale nie był nim aż tak zafascynowany jak Potter.

- Draco, słuchasz, czy nie?! – uświadomił sobie, ze Pucey coś do niego mówi.

- Pewnie rozmyśla o małej Weasleyównie - prychnął Hase.

- Zamknij się, bo nie ręczę za siebie - mruknął, unosząc głowę.

- Czyżbyś był zmieszany?- Bruce uśmiechnął się przekornie.- Ryjówka pewnie była napalona na więcej.

- Dosyć - przerwał kapitan.- Pytałem, czy masz jakieś pomysły.

Draco potrząsnął głową.

- Nie, a po co?

- Patrzcie na niego! Przez taka postawę zawsze przegrywany! - powiedział Pucey.- Na miotły proszę! Będziemy ćwiczyć tak długo i tak intensywnie, aż nie będę pewien, że zwyciężymy Ravenclaw!

***

- Draco, jesteś świadom, że Śmierciożercy cię szukają.

- Tak, panie profesorze.

- Wiesz także dlaczego.

- Raczej nie, nie wliczając faktu, że uciekłem od ojca.

- Tak, to nie jest główny powód. Chodzi o to, że jesteś jedynym potomkiem Lucjusza Malfoya i powinieneś stanąć po jego stronie. Lord Voldemort rośnie w siłę, chce mieć tylu popleczników, ile tylko jest w stanie zgromadzić. Być może wojna rozpocznie się prędzej, niż myślimy. Musi przedtem jednak sprawdzić, kogo może być pewien. A ty, w takim razie, masz dwa wyjścia - albo umrzesz, albo się do nich przyłączysz.

- Czy to jest wszystko, co chciał pan powiedzieć, profesorze?

- Nie, Draco. Mroczny Znak może nękać cię przez całe życie. Jeśli nie zostanie usunięty, będziesz groźbą dla szkoły. Chciałbym cię tylko strzec, że Hogwart nie jest tak bezpieczny, jak sądzisz, choć wszystkie środki ostrożności zostały podjęte. Wszyscy profesorowie o tobie wiedzą i, choć większość cię podejrzewa o działalność na rzecz ciemnej strony, są gotowi pomóc i chronić ciebie oraz Harry'ego.

- A co to ma wspólnego z Harrym Potterem?

- On także powinien się wystrzegać Śmierciożerców, którzy, według wiarygodnych źródeł, są zebrani we wschodniej Rosji. Przygotowują się do ataku na mugoli, zdrajców, oraz, oczywiście, Harry'ego. Nie wiemy kiedy, tylko tyle, ze nastąpi to już wkrótce. Ta szkoła jest bezpieczna dopóty, dopóki nie ma niej przecieków. O tym nie wie nikt oprócz ciebie, mnie i ciała pedagogicznego. Czy rozumiesz, Draco, że jest to naprawdę poważna sprawa i że musisz pozostać nierozpoznawalny dla uczniów?

- Tak, panie profesorze.

- Pamiętaj tylko, proszę, że jeśli nie usuniemy Mrocznego Znaku, w szkole może wybuchnąć zamieszanie.

- Zamieszanie, które oczywiście spowoduję ja... - mruknął, otwierając oczy i pozwalając gorącej wodzie opryskiwać twarz. Słowa Dumbledore'a ciągle kołatały mu w głowie. To było bardzo niesprawiedliwe, z jednej strony on, Śmierciożerca, prawdopodobnie przyszły zdrajca Hogwartu, z drugiej Potter, osierocony bohater.

Jednak Śmierciożercy powinni pozabijać mugoli. Dla świętego spokoju.

- Jasna cholera - przeklął, bijąc ręką o mokrą ścianę prysznicu. Z gniewu zrobiło mu się gorąco.

Nienawidził być w takiej sytuacji, nienawidził być zależnym od innych i nie walczyć za swoja sprawę.

Krótko mówiąc lubił to jak psy dziada.

- Gdzie się tak spieszysz, Draco?- zapytał Hase, kiedy wyleciał z łazienki, wycierając swoje jasne włosy ręcznikiem (który od razu wrzucił do kosza z brudami). W pośpiechu włożył spodnie, naciągnął koszulkę i szatę, po czym opuścił dormitorium.

- Do Wspólnego - rzucił przed wyjściem. Nie był w nastroju, żeby w tej chwili z kimkolwiek rozmawiać i tak prawdę mówiąc, nie paliło mu się do Pokoju Wspólnego.

Wyszedł z domu, wchodząc po schodach i idąc korytarzem po lewo, mijając co chwilę grupki dziewczyn, które, widząc go, zaczynały chichotać.

Pierdolone idiotki

Z dziewczynami od razu skojarzyła mu się Virginia.

Ten pocałunek to po prostu był figielek, chciał tylko wkurzyć Weasleya i popatrzeć na reakcję Adriana Bradleya, nic więcej. Chyba mu się udało.

Nie mógł temu pomóc, ale było mu przyjemnie. Rzecz oczywista, że Virginia nie miała w tym względzie zbyt wielkiego doświadczenia. Jej usta były takie miękkie, trochę zimne, lecz bardzo delikatne, jak płatki róży. Nie było w nich nawet słodyczy, tylko niewinność, niewinność, która sprawiała, ze Draco czuł się trochę winny.

Ale tylko trochę.

Mam nadzieję, ze ona nie bierze tego na poważnie

Pchnął drzwi do komnaty w skrzydle szpitalnym.

Virginia siedziała przy stole, pisząc jakieś wypracowanie. Uniosła głowę, patrząc, kto wszedł. Zauważywszy, że to Draco, uniosła nos do góry, zacisnęła usta i pisała dalej.

Ewidentnie była zła.

- No co?

- Co: co?

Draco uniósł oczy w górę.

- Zachowujesz się jak dziecko.

- Ach tak? - zapytała ironicznie, unosząc brwi. - Umiem się też zachowywać jak noworodek.

- Przestań, Weasley – powiedział, siadając naprzeciw niej.- Sama wiesz, że to nic nie znaczyło, chciałem tylko wnerwić twojego brata.

- Coś mówiłeś? - wyglądała, jakby go ignorowała. - Czy ktoś tu mówił, że zostałam pocałowana? Nie przypominam sobie takiego wydarzenia.

- Virginio, dobrze się czujesz?

Zauważył, że jej źrenice jeszcze bardziej się zwęziły.

- Nie mnie całowałeś, tylko Ginny Weasley.

Niemal spadł z krzesła.

- Przepraszam, ale czy to nie to samo?

- Nie - odpowiedziała uparcie, pochylając głowę. - To dwie różne sprawy. Poza tym jesteś mi winien przeprosiny!

- Za co? - spytał, udając niewiniątko.

- To był mój pierwszy pocałunek!

- Przed chwilą powiedziałaś, że cię nie całowałem - powiedział, unosząc brwi.

- Wszystko jedno - mruknęła. - Co tu robisz? Słyszałam, że masz "niezwykle ważny" trening Quidditcha.

- Już się skończył - odparł lekko, rozsiadając się.

Po prawdzie Virginia była strasznie wściekła na Dracona. Sama nie wiedziała, co się z nią działo, ale fakt też, ze była strasznie rozczarowana. Gdzieś tam w głębi duszy wiedziała, że był jej dobrze, czując jego usta na swoich, ale ta myśl ja przestraszyła, czego następstwem była furia.

Tak bardzo uwydatnił to "Ginny”, przez co zrobiło jej się tak nieswojo, że miała wrażenie, że całował kogoś innego, co było strasznie śmieszne, ponieważ to była jedna i ta sama osoba.

Krótko westchnęła.

Nagle Draco wrócił do pionu, a w uszach słyszał bicie własnego serca.

- Weasleyówna, Hakuna matata, nie bierz tego tak do siebie – powiedział trochę nieswoim głosem. Nie chciał się z nią kłócić ani obrażać. To było mu najmniej potrzebne w tej chwili.

- Tylko... - przystanęła.- Tylko nigdy nie mów do mnie Ginny, nienawidzę tego imienia.

- Co?

- Nigdy nie nazywaj mnie Ginny - powtórzyła szeptem.

Spakowała się powoli i nic nie mówiąc, wyszła.

***

- Ginny, nic ci się nie stało?- zaciekawiła się Geraldine, wycierając swoje włosy czerwonym ręcznikiem.

Virginia uniosła głowę, patrząc na nią znad książki.

- Czemu?

Koleżanka wzruszyła ramionami.

- Jesteś strasznie zestresowana. Są trzy wyjścia: chodzi o plotki, próby albo wypracowania.

- Ploty mam w nosie - odpowiedziała rudowłosa, wracając do czytania.

Musiała przyznać, że cały dobry nastrój diabli wzięli od chwili pocałunku.

Z Draconem nie rozmawiała już od prawie dwóch dni, głównie dlatego, że nie mieli ani eliksirów, ani prób.

Była niedziela rano, a Virginia, dla odmiany, siedziała w swoim dormitorium. Za dwie godziny miała iść na salę. Całe dwie godziny dla siebie!

- Ginny, jesteś niesamowita, mówiłam ci kiedyś? - skomentowała Evelyne. - Paskudnie niesamowita. Za dużo wrażeń jak dla mnie.

- Gdzie posiało Adelę? - Geraldine rozejrzała się dokoła.

- Ze swoim chłopakiem, a czego byś chciała? - Evelyne uniosła oczy w gorę.- Ej, Gera, skończyłaś swoje wypracowanie z transmutacji? McGonagall chce je na jutro.

- Hyym! - dziewczyna była znana z tego, że często zapominała o zadaniach domowych. Evelyne potrzasnęła głową z dezaprobatą. - Czemu mi nie przypomniałaś?!

- Bo myślałam, że pamiętasz! - zaprotestowała.

- Jeszcze wierzysz w cuda? - zaśmiała się Virginia.

- Jesteś zajęta później? - spytała Geraldine, niezbyt się przejmując obowiązkami. - Słyszałam, że się skumplowałaś z ta Yvette?

- Na obydwa pytania: tak. Mam próbę. Nie patrz tak na mnie, dzisiaj tylko czytana! - odpowiedziała, pukając w okładkę mugolskiej książki „Ania na Uniwersytecie”

- Aha.

***

- To nie jest nasza siostra, powiedz, że to nie jest nasza siostra, Fred!

- Nie chcę cię martwić, George, ale ona rzeczywiście wygląda tak, jak ją opisała Rita Skeeter w Czarownicy. Zaczynam się zastanawiać, czy ja przypadkiem gdzieś siostry nie straciłem.

- Wiedziałeś, ze tak dobrze tańczy?

- Gdybym wiedział, to chyba nie był bym tak wstrząśnięty, prawda?

- No chyba.

- Yvette, uważaj!

- Tylko mnie nie zamocz!

- Idź się przebrać.

- Nie znowu, do cholery!

- Dzięki wielkie, Gabrielle - wtrąciła sucho Yvette, czując złość. Była cała różowa i klejąca od ponczu, który przed chwilą wyleciał w górę i wylądował jej wprost na głowie. Może wyglądało to śmiesznie, ale śmieszne nie było w ogóle.

- Wybacz, Dawes, spróbuję uważać - odrzekła z kpiącym uśmieszkiem, naprawiając wazę za pomocą zaklęcia. - Nawiasem, w różowym ci do twarzy. Przefarbuj sobie włosy.

- Doskonale, Ginny. Wy też chłopaki - Dominic kiwnął głową do Adriana i Dracona, będąc cały czas pod wrażeniem. - Tylko, Adrian, rzucaj trochę wyżej, bo następnym razem nie złapiesz. A ty, Draco, próbuj być ostrożniejszy, bo się wywalisz z kieliszkami.

Virginia uniosła butelkę. Draco położył kieliszki, do których nalała wina, ciągle się uśmiechając.

Następna sytuacji i następna minka

Uklęknął, według scenariusza, przed drewnianą scenką.

Spojrzał na nią swoimi szarymi oczami. Widział jej ugięte kolana, rozkołysane biodra i roziskrzone, brązowe oczy.

Przed chwilą zrozumiał, że Virginia ma nie tylko swoje alter ego - posiada takich ego multum!

Spokojna, kiedy się uczy. Przyjazna, kiedy przebywa z Yvette. Uprzejma dla Harry'ego i pozostałych Gryfonów.

No i złośliwa i podła dla niego.

Owszem, ludzie się zmieniają, ale ona robiła to w zawrotnym tempie..

To nie fair

Ostatnio dużo myślał o tym, co się miedzy nimi dzieje. Czy byli współpartnerami, czy może prawdziwymi przyjaciółmi? - nie wiedział. Nigdy nie posiadał żadnego przyjaciela, Crabbe i Goyle byli raczej "drugim planem" niż przyjaciółmi.

Jak Ron Weasley

Uśmiechnął się wrednie.

Zauważył też, że prawie nikt nie nazywa jej Virginią i dlatego czuł się miło uprzywilejowany.

Dobra, może i to zdrobnienie nie jest najlepszą opcją, ale czemu ona go aż tak nienawidzi? I jeśli tego nienawidzi, to czemu pozwala tak na siebie mówić?

- Ginny! - krzyknęły dwa identyczne głosy, kiedy zeszła w końcu ze sceny.

O mało co nie udusiły jej dwie pary ramion.

- Przestańcie! Ej, ej... Powietrza... Powietrza! - wydyszała, chwytając się na szyję.

- Kochana siostrzyczko, nie powinnaś dać nam buzi, przytulić, pogłaskać i powiedzieć, że jesteśmy najlepszymi braćmi na świecie? - zapytał Fred oficjalnym tonem, rozglądając się po suficie.

- Moja najdroższa siostro - kontynuował George. Zachichotała. - Czyż to nie przyjemność przebywać z nami? - po czym poczochrał ją po głowie.

- Fred, George, zabijecie mi żeńska rolę! - stwierdziła zimno Lesley.

George od razu do niej doskoczył, chwytając za dłoń i całując ją.

- To wielka przyjemność, spotkać tu także panią, panno Chestwood. Czy z przedstawieniem wszystko w porządku?

Fred, z drugiej strony, potrząsnął jej druga ręką.

- Kochana panno Chestwood, jak się pani miewa? Miło panią spotkać, jak tam praca?

Lesley zaśmiała się i zabrała ręce.

- Weźcie przestańcie.

- Lesley, kim jest tych dwóch, co?- zaciekawił się Spencer, unosząc brew.

Reszta, jakoś siakoś, zebrała się wokół duszy towarzystwa, jaka byli bliźniacy Weasley'owie.

- Fred i George Weasley, bracia Ginny - wyjaśniła.

Fred uśmiechnął się i potrząsnął ręką tym razem Spencera.

- Miło pana spotkać, dwóch największych urwisów, jakich Hogwart poznał, do usług. Ja jestem George Weasley.

- Witaj, George.

Virginia uniosła oczy ku górze.

- Ładny teatrzyk, Fred.

O, i następna minka zauważył w międzyczasie Draco Jest poirytowana i zarazem szczęśliwa. Tak się zachowuje przy swoich braciach

- To nie jest Fred, ja jestem Fred - zaprotestował George, wskazując na siebie.

- Cicho, George - szepnęła Lesley.

- Kiedy to ja jestem George! - powiedział Fred.

- Na pewno - skomentowała sytuację Lavender.

- Co wy tu robicie? - zapytał rzeczowo Seamus. - Mieliście otwierać sklep z magicznymi dowcipami.

- Zbankrutował - odrzekł George. - Mama nam nie pozwoliła, powiedziała, że jeszcze nie teraz. Nadal prowadzimy z nią zimną wojnę. Lesley pisała, że potrzebuje pomocników, więc przybywamy na ratunek pięknej instruktorce do walki z ekipą musicalu.

- Taa... wiecie, nie myślałem, że z tego będzie taka afera. Nawet Ministerstwo Magii się przejęło. - dodał Fred.

- Zostaniecie do końca?! - zapytała Virginia, a w jej oczach zapaliły się wesoły iskierki. Fred kiwnął głową, na co reakcja była bardzo prosta - siostra rzuciła mu się na szyję, nieomal ją miażdżąc.

Tak bardzo się cieszyła.

- A ty jesteś pewnie Adrian Bradley, cześć - George zapoznał się z Adrianem, podając mu rękę. Czarnowłosy uścisnął ją.

- Miło was spotkać, Georgu Weasley.

- Patrzcie, patrzcie, co my tu mamy, Malfoy - Fred odwrócił się i spojrzał wrednie na Dracona, który wydawał się bujać w obłokach. - Słyszałem, ze niezłe cyrki wyprawiasz z moja siostrą.... Ej, jest tam kto? - machnął mu ręką przed oczami.

Boże, ile odkryć... pomyślał, w ogóle nie zwracając uwagi na pozostałych Nie chce, żebym ją nazywał Ginny, czyli to oznacza, że: albo jestem dla niej kimś specjalnym, albo uważa mnie z totalnego głupka i frajera, który nie ma prawa wołać ją "psedskolnym" zdrobnieniem. Ciekawe, co by powiedziała, gdyby się dowiedziała, że jestem Śmiercio-....

- Hejka, Malfoy! Ale nie napalasz się na Ginny, no nie?! - wrzasnął przed nim Fred.

"Myślisz, że kim jesteś? Jesteś tylko Śmierciożercą. Nie masz prawa nawet myśleć o Ginny, nie masz prawa na nią patrzeć, ponieważ ona jest czysta, niewinna, a w tobie panuje zło i chaos."

"Ty nie jesteś wcale inny"

"Jesteś Śmierciożercą i będziesz nim do końca życia, czy ci się to podoba, czy nie. Ginny jest kimś pięknym cudownym, jest jak niebo. Nie masz prawa rujnować jej duszy."

"A skąd ty możesz wiedzieć, co ja mogę."

"Ponieważ ona cię nienawidzi."

Rozległ się głuchy łoskot. To Draco padł na kolana, podtrzymując się podwyższenia na scenie. Dostał drgawek, a przynajmniej jego ręka. Niektóre dziewczyny krzyknęły.

Psiakrew, co się znowu dzieje z tym znakiem?!

Starał się nie krzyczeć, w związku z czym chwycił swoje przedramię tak mocno, że nieomal złamał sobie rękę. Po jego twarzy spływały strużki potu.

Virginia stałą, jakby ją zmroziło.

- Co... co się dzieje?- mruknęła oszołomiona.

- Virginio.... - szepnął Draco. Miał trudności z koncentracją.

Potrzasnęła szybko głową i przebiegłą przez salę, ignorując jakieś protesty.

- Tak?

- Virginio... pójdziesz do lochów, w biurze Snape'a w kredensie znajdziesz białe pudełko.... Jak je otworzysz, zobaczysz buteleczką napełnioną czarnym eliksirem, zatkaną srebrnym korkiem... Przynieś mi ją... - wytłumaczył, co chwilę oddychając głęboko. Choć ochraniacz była na swoim miejscu, miał wrażenie, ze się ślizga i raz spadnie.

- Lochy, czarny eliksir... - wyjąkała i wyskoczyła ze sceny, kierując się ku drzwiom. - Zaraz wracam!!!

Wybiegła ze studia, ignorując zdumionych kolegów i koleżanki. Prawie sfrunęła po schodach na dół, po minucie znalazła się w lochach i otworzyła drzwi. W środku byli Harry, Ron i Dean, ścierający podłogę. Pewnie mieli szlaban.

- Ginny? Co ty tu robisz? - zainteresował się Harry, zaskoczony tym, że całą była zziajana i czerwona z wysiłku, a po jej twarzy spływały kropelki potu.

Virginia nawet na nich nie spojrzała, przebiegła tylko przez komnatę, aż dotarła do gabinetu Mistrza Eliksirów.

- Hej, Ginny, tam nie wolno...

Otworzyła kredens i wyjęła białe pudełko. W środku leżała mała buteleczka.

Zabrała ją i już pędziła z powrotem jak strzała.

W końcu dotarła do studia. Weszła, obejmując wszystkie twarze jednym spojrzeniem.

Jego nie było.

- Draco? - wydusiła z siebie, rozglądając się dokładnie, jakby trochę w panice.

- On... on poszedł do... - zaczęła Pansy, nic nie rozumiejąca.

- Poszedł do skrzydła szpitalnego - odrzekła Lesley, patrząc na Virginię spuszczonym wzrokiem.

- Kurwa - mruknęła, wylatując z sali i kierując się do szpitala.

Kopnęła drzwi do pokoju roboczego.

Draco klęczał na podłodze, jego twarz byłą kredowobiała. Mocno trzymał się za rękę.

- Virginio, daj mi to - powiedział przez zaciśnięte zęby.

Uklękła i chciała mu podać buteleczkę, ale...

Nagle przesunęła się za niego, obejmując w pasie i lekko odginając do tyłu.

- Co ty...?

Rudowłosa zignorowała jego wszelkie protesty. Chwyciła jego przedramię i zdarła ochraniacz. Zanim zobaczyła, co tak skrzętnie tam ukrywał, polała mu ramię czarna cieczą. Krzyknął, wyrywając się z bólu.

- Siedź spokojnie! - krzyknęła, okręcając jego rękę dokoła niego, trzymając ją coraz mocniej. - Siedź spokojnie...

Nagle zalała ja fala strachu. Jeszcze nigdy nie widziała Dracona Malfoya w tak złym stanie i właśnie tego tal się bała. Wystraszyło ją to bardziej, niż mogłaby przypuszczać...

- Virginio... - szepnął, odchylając głowę do tyłu i opierając ją o jej ramię. Wiedział, że jeśli spojrzy w bok, zobaczy jej policzek.

Draco nie chciał się przyznać, ale było mu niewiarygodnie przyjemnie, leżeć tak, w jej ramionach.

Powoli jego serce biło coraz wolniej, aż w końcu doszło do zwykłego rytmu.

Było mu tak dobrze...

Zamknął oczy.

- Co się...? - szepnęła, ukrywając swoją twarz w jego szyi.- Co się stało...?

Draco był zbyt zmęczony, żeby odpowiedzieć.

Po prostu puścił ochraniacz na podłogę.

- Draco? - przyciągnął w ten sposób jej uwagę. Były tam jeszcze resztki tego dziwnego eliksiru.

W końcu zniknęły, ujawniając Mroczny Znak, straszny symbol Lorda Voldemorta.

- Czy to...? - zaczęła, dotykając go drżącymi palcami.

Zreflektował się, jakie głupstwo właśnie popełnił. Wstał, wyrywając się jej. Odprężenie diabli wzięli. Chwycił się za ramię i spojrzał na nią, a jego wzrok mógłby zabić.

Wystraszyła się.

- Draco... - chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej.

- Tak, jestem Śmierciożerca, usatysfakcjonowana? - powiedział cicho.

- Draco... - powtórzyła.

- Tak, jest tak, jak wszyscy myślą, jak się wszyscy spodziewaliście.

- Ale ja...

- Nie obchodzi mnie to, co ty we mnie widzisz. Jestem Śmierciożercą, to wszystko, co ci mogę powiedzieć. Jeśli chcesz mnie nienawidzić, proszę bardzo, lecz jeśli mi współczujesz, to wyjdź, proszę. - powiedział uprzejmie chłodno, nie obracając się.

Virginia była zbyt wstrząśnięta, aby cokolwiek powiedzieć.

Sam wyszedł, trzaskając drzwiami.

Była zaszokowana.

***

- Nasze zaśnieżone pole wspaniale pasuje do pierwszego meczu nowego roku, czyli Krukoni przeciwko Ślizgonom! Warunki mamy doskonałe, słońce, nie widać nawet wiatru! A oto Krukoni! Kapitan i szukająca Chang, Balaban i Boot pałkarze, Brocklehurst, Finch-Fletchey oraz Sanches ścigający wraz z Patil - obrończynią! - zawołał Dean, kiedy na boisko wlecieli ubrani na niebiesko uczniowie z Ravenclawu.

- Ginny, nie mogę uwierzyć, że przyszłaś na mecz! Chyba chcesz zobaczyć, jak twój "chłopak" spada zmiotły, co? - zadrwił Ron, kiedy jego podeszła do balustrady.

To prawda, Virginia rzadko chodziła na rozgrywki Quidditcha, wiec ten raz tutaj był podejrzany, zwłaszcza, że plotki mówiły bardzo wiele. Plotek nie będziemy przytaczać.

Często zadawano pytanie: co jest pomiędzy nimi. Nie omieszkała go sobie zadawać także sama zainteresowana. Ludźmi zupełnie wstrząsnęło to, że odzywają się do siebie po imieniu.

Odkąd Virginia dowiedziała się o Mrocznym Znaku, nie rozmawiała z Draconem ani razu, ale jak na ironię, myślała o nim bez przerwy. Nadal słyszała w uszach gniew w jego głosie. I robiła dokładnie to, co powiedział - współczuła mu.

Było jej go żal. Odrobili tak wiele zadań dotyczących Śmierciożerców, wiedział, jaka jest jej postawa w stosunku do nich. Lecz nadal litowała się nad ich losem, nad życiem, w którym główne warunki dyktowała nienawiść, dążenie do zniszczenia i śmierci. Współczuła takim ludziom.

A Draco był jednym z nich.

- Ginny! - krzyknęła jej do ucha Yvette. - Ziemia do Ginny!

- Co? - mrugnęła oczami.

Hermiona uniosła oczy ku niebu i pociągnęła ją za szatę.

- Tylko nie mów, że znowu myślisz o Malfoyu?

Już dawno zdecydowała nie odpowiadać na takie pytania, przez co dawała tylko szansę Ronowi i innym Gryfonom do obrażania Draco.

Zauważyła, że tłum na trybunach szaleje i wszędzie łopocą zielone lub niebieskie chorągiewki.

- Wiecie co, trochę mnie dziwi, ze Cho została kapitanem - powiedział nagle Seamus, patrząc przez lornetkę. - I chociaż jest dobra szukającą, to zastanawia mnie, czy Malfoy nie jest czasami lepszy.

- On? Seamus, ten dureń nigdy nie pobił Harry'ego w żadnym meczu! - zaprotestował Colin.

Harry wzruszył tylko ramionami, próbując się nie uśmiechnąć.

- On rzeczywiście jest dobry. Tylko trochę za bardzo pewny siebie. No i jest całkowitym ignorantem.

- Nie chcę nic mówić - odezwała się Lavender.- Ale myślę, że on się jednak troszkę zmienił.

- A ty skąd wiesz? - zagrzmiał Seamus.

Wzruszyła ramionami.

- Po prostu tak sobie. Zachowuje się zupełnie inaczej, jakby chciał się pokazać od najlepszej strony. Już tak bardzo nie wyśmiewa ludzi. No, oprócz Rona, Harry'ego i Hermiony.

Virginia zwróciła uwagę na Ślizgonów, którzy właśnie pojawili się na boisku.

***

- ... No i szukający: Malfoy! - krzyknął Dean przez magiczny megafon.- Pani Hooch wchodzi na miotłę! Pamiętajmy, ze za przerzucenie kafla drużyna otrzymuje dziesięć punktów, a złapanie znicza oznacza zarobienie stu pięćdziesięciu punktów i kończy grę!

Draco skierował się za swoja drużynę.

- Proszę kapitanów o podanie sobie rąk - powiedziała pani Hooch. Cho uśmiechnęła się do Puceya, wyciągając dłoń. Uścisnął ją lekko i wsiadł na miotłę.

Malfoy otworzyło oczy. Chang ustawiała się zupełnie tak samo jak on.

- Zawodnicy wsiadają na miotły, zostaje wypuszczony kafel i... ruszyli! Pucey przejmuje kafla i leci do przody z prędkością strzały... jest już blisko obręczy Ravenclawu... Auć! Tłuczek został odbity przez Riddleya Balabana, wschodzącą gwiazdę Krukonów..... Pucey wypuszcza piłkę, przejmuje ją Mandy Brocklehurst i pędzi do bramek Ślizgonów. Brocklehurst i Sanches mijają się... O! To było niebezpieczne! Brocklehurst leci dalej i... JEST!!! JEDEN ZERO DLA RAVENCLAWU!!!!

Kiedy na trybunach wybuchło zamieszanie, Draco był wysoko w górze. Mandy wykonała piruet. Spod bramek Slytherinu wystartowała nagle jakaś zielona plamka. Draco uśmiechnął się. To był Montague, a cała akcja to była jedna z ich strategii. Montague przeleciał właśnie pod Padmą Patil, wzniósł się nieco i przerzucił kafla. Trafił.

- REMIS!!! DZIESIEĆ DO DZIESIĘCIU!!! Co za mecz! - wydzierał się Dean. - I wracamy do gry! Montague podaje piłkę Edwardowi Bruce'owi, Bruce... OJEJ! To był tłuczek, przesłany parze Terry'ego Boota. Bruce upuszcza kafla, łapie go Finch-Fletchey, uciekając z pola Ślizgonów. Uwaga! Koło jego ucha przemknął drugi tłuczek, odbity przez Dolores Marshall, Boot ochrania Fletcheya, który rzuca piłkę do Sanches, która celuje... NIESTETY! Sherman obrania! Znakomita akcja!

Draco zauważył, że Cho wypatruje czegoś w drugim końcu boiska. Oczywiście obydwoje czekali na pojawienie sie znicza. Według niego, czekali już za długi. Ziewnął i poleciał w kierunku swoich bramek.

- Malfoy! - wrzasnął Pucey. - Bierz się do roboty!

Gryfoni ryknęli śmiechem, razem z Deanem.

- Cóż to, Malfoy, potrzebujesz korków? - powiedział, ale uciszył go ostry wzrok McGonagall.

Jasne pomyślał blondyn, patrząc na Harry'ego, uśmiechniętego drwiąco. Uchwycił blask czerwieni przy barierce.

Takie włosy miała tylko Virginia Weasley.

A ona tu co? chce mnie zobaczyć zażenowanego? Po moim trupie!

Był zły. Prawdę mówiąc to był strasznie wściekły. Tylko, że na siebie, nie na nią.

Czemu właśnie on musi nosić Mroczny Znak? Czemu się poddaje, nie walczy z losem?!

Nie nienawidził tak myśleć, a fakt, że Virginia o wszystkim wiedziała, nie stawiał sprawy w lepszym świetle.

Był pewien, że teraz się go pewnie bała i nienawidziła.

Tak, to było pewne.

Ale kogo to obchodzi? Chce mnie nienawidzić, proszę bardzo pomyślał, choć i tak wiedział i myślał co innego.

Trudno było nie dopuścić do siebie w tej chwili, że jej obecność podniosłą go bardzo na duchu.

Tak bardzo, że zaczynał się tego bać.

Nagle zauważył, że coś koło słupka bramki Krukonów błysnęło na złoto.

- Czy to był znicz?!!! - zauważy także Dean.

Cho wystartowała.

***

- To znicz! Znicz! - podniecił się Ron.- Założę się o dziesięć galeonów, że Malfoy go nie złapie!

- No pewnie, patrz! Przecież Cho Już go prawie ma! - potwierdziła Hermiona.

- No dalej, Cho! - krzyknął Harry, niemal wypadając za barierkę.

- A Malfoy znowu przegra! A Malfoy znowu przegra - zaczął podśpiewywać Weasley.

- Proszę bardzo, Ron, dziesięć galeonów - powiedziała nagle z kąta Virginia. Zwróciła tym uwagę wszystkich Gryfonów.

- Ginny, postradałaś zmysły?! - zawołał George.

- Chyba się w nim nie zakochałaś, siostra? - zapytał surowym tonem Fred.

- Dziesięć galeonów, Ron - powtórzyła, nie zwracając na nich uwagi.

- Malfoy zwariował! - krzyknął Dean. - Stoi przy bramce Ślizgonów i nie robi zupełnie NIC

- Draco, leć, ośle! - wrzasnęła Faith.

Virginia spojrzała na jego dłoń. Ulatniał się z niej jakiś błękitny gaz. Doskonale wiedziała, że musiał coś zażyć przed meczem. Chyba naprawdę chciał kiedyś wygrać, choć przecież tego nigdy nie okazywał.

- Draco! - zawróciła mu uwagę Dolores, odbijając tłuczek.

Draco sobie stał, uśmiechając się szyderczo. Znicz pędził prosto ku niemu, a za nim leciała Cho. Kiedy piłeczka była kilka metrów od niego samego, łaskawie się ruszył do przodu i zanurkował, wyciągając rękę.

Wszystko wydarzyło w ułamku sekundy. Szukający wpadli na siebie, Draco spadł z miotły na śnieg z ponad siedmiu metrów. Wszyscy wstali, patrząc na zielona kulkę na boisku.

- Draco! - Dolores wylądowała tuż przed nim.

Odwrócił się na plecy. Wyciągnął w górę rękę, w której łopotał znicz, bijający swoimi skrzydełkami o skraj jego rękawa.

- Ma go! Malfoy ma znicz! Ślizgoni zwyciężają dwieście do piećdzisięciu! – powiadomił wszystkich Dean.

Virginia obróciła się, uśmiechając chytrze do swego brata i wyciągając rękę ubraną w mitenkę.

- Proszę moje dziesięć galeonów.

Spojrzał na nią morderczo, warcząc.

***

- Ładna gra.

Na dźwięk tego głosu jego serce zabiło mocniej.

Aktualnie leżał na śniegu. Po obiedzie nawet nie zajrzał do swojego pokoju wspólnego. Nie chciał po prostu wysłuchiwać gratulacji. Pragnął spokoju.

A teraz rudowłosa go zniszczyła.

W porządku jednak, gdyby jej nie chciał widzieć.

Ale przecież chciał…

- Przeziębisz się - powiedziała stanowczym tonem. - Jest zima, jakbyś jeszcze nie zauważył. Już masz mokrą szatę. Gratuluje meczu, zawsze wiedziałam, że coś tam jednak potrafisz.

- Coś tam jednak - podniósł się i spojrzał w niebo. Widział, jak ochładza mu się para z ust.

- Gratulacje też odnośnie tego eliksiru - dodała. - To chyba on wywołał ten błękitny dym i sprawił, że złapałeś znicz, co? - uśmiechnęła się złośliwie.

- Musisz być taka cwana, kiedy ludzie akurat tego nie chcą? - odgryzł się, zwracając głowę w jej stronę.

- Tak. Nie jestem Hermioną - odpowiedziała i usiadła obok niego, także patrząc w gwiazdy.

- Nie potrzebuję twojego współczucia. Nienawidź mnie do woli - mruknął.

- Wcale ci nie współczuję - odparła natychmiast, spoglądając na niego. - Zdziwiło mnie coś tylko.

- Niby co?

- Na przykład, dlaczego nie byłeś na wakacje w domu.

Trafiła w dziesiątkę. Draco pokazał jakiekolwiek uczucia - zmienił mu się wyraz twarzy.

- Skąd wiesz?! - gwałtownie się podniósł.

Wzruszyła ramionami, chytrze szczerząc zęby.

- Wybacz, ale w zeszłym roku, po jakiejś bijatyce z Ronem podsłuchałam, jak rozmawiałeś z Dumbledorem. Wtedy otrzymałeś Mroczny Znak?

Odwrócił głowę.

- Uważam to za "tak".

- Przestań, Weasley - wymamrotał.- Nie mów o czymś, o czym nie masz zielonego pojęcia.

- Wiesz co? Wydaje mi się, że ty wcale nie chcesz mieć tej "pieczątki"! - ciągnęła uparcie.- Co się z tobą dzieje? Z tego co wiem, zawsze walczysz o swoje!

Naprawdę taki jestem?

Spojrzał na nią, zamyślony. Usiadł z powrotem.

- To przez mojego ojca nie wróciłem do Malfoy Mansion. A Mroczny Znak otrzymałem zaraz po narodzinach, nie miałem szans na ucieczkę. Nie, nie byłem w tym roku w domu - spojrzał na nią. - Wiedziałem, że jeśli tam wrócę, już nigdy nie znajdę się w szkole, będę zmuszony stanąć po stronie Voldemorta. - ostatnie słowa wypluł gorzko.

- Wszyscy myślicie, że chcę być Śmierciożercą. To nieprawda. Właśnie dlatego chciałem zostać w Hogwarcie. Dumbledore mi nie pozwolił, ale poprosił Snape'a, żeby się mną zajął. Naprawdę wiele się przy nim nauczyłem, choć traktował mnie jak służącego. Mimo wszystko czułem się bezpiecznie, najbezpieczniej w ciągu całego mojego życia. Nie wiesz, co mój ojciec mi robił, do czego mnie zmuszał, co się działo, kiedy ujawnił się mój Mroczny Znak. Wiem, że chciał, żebym dołączył tam, gdzie on już należy. Dołączył do Voldemorta. Tak mnie przynajmniej powiadomił Dumbledore.

- To znaczy, że... że dopiero w tym roku ten... ten znak się ujawnił?- zapytała.- Czy... czy... dlatego masz takie… drgawki?

Chwyciła go w międzyczasie za ramię i odsłoniła rękaw.

Draco wzdrygnął się, kiedy dotknęła symbol Voldemorta.

- Dumbledore zakazał mi mówić komukolwiek. Jakbym chciał, żeby ktokolwiek wiedział - parsknął, zabierając swoją rękę. - Przez całe życie będę Śmierciożerca. Nic na to nie poradzę.

- Draco...- szepnęła, patrząc na niego. Odwrócił głowę, wstrzymując oddech i topiąc się w jej czekoladowobrązowych oczach. - Próbujesz zmienić przeznaczenie. Ja ci pomagam. Snape ci pomaga.

- Nie rozumiem - odpowiedział.


Flashback


- Panie profesorze, domagam się wyjaśnień - powiedziała Virginia, wchodząc do lochu. Właśnie skończyła się lekcja - pierwszy rok Gryfonów i Krukonów właśnie się pąkował.

- Weasley, zapominasz o manierach i dobrym zachowaniu godnym Gryfona - zwrócił jej uwagę.

- Domagam się wytłumaczenia w związku z tym całym projektem, na którym pracujemy z Draco. Jeśli mi pan nie odpowie, wycofam się. - odrzekła.

- Czy to była groźba, Weasley? - zapytał, spoglądając na nią przez zwężone źrenice. - Czy już zabrakło ci jakiegokolwiek respektu dla nauczycieli?

- Nie powinnam robić takich rzeczy. To już nawet nie są eliksiry - wyjaśniła spokojnie. - A to, co ma związek z Mrocznym Znakiem to chyba nie powinno mnie obchodzić!

Spojrzał na nią z niewiarą.

- Jak śmiesz...

- Severusie - odezwał się ktoś łagodnym głosem. Z cienia wyszedł dyrektor, patrzący na Virginię. - Mów dalej, Ginny.

Odetchnęła głęboko i odgarnęła do tyłu swoje brudne, długie włosy.

- Wiedzą panowie, że to, co się działo z ręką Dracona, nie było czymś normalnym. Uprzedzam pytanie: tak. Zobaczyłam znak, kiedy polałam mu ramię eliksirem. Wiem też, że Draco nie był w domu na wakacje. Panie profesorze, proszę powiedzieć, czy te dwie sprawy maja związek między sobą?

Snape westchnął.

- Tak, Weasley, mają związek. To, co próbujemy tutaj stworzyć, to eliksir, który potrafiłby zniwelować całkowicie Mroczny Znak.,

- Ginny - zaczął Dumbledore.- To wszystko musi zostać utrzymane w tajemnicy. Ministerstwo Magii nie pochwala tego typu projektów, ponieważ myśli, że wywoła to panikę, a poza tym da większe pole działania prawdziwym Śmierciożercom. Wszyscy, którzy o tym wiedza, to ja, profesor Snape, profesor McGonagall i ty. Nawet Draco nie wie, ponieważ nie chcę go stresować. On i tak ma już zbyt wiele zmartwień.

Virginia spojrzała na dyrektora.

- To znaczy, że nawet nie wiadomo, czy nam się uda?

Kiwnął głową.

- To wielka szkoda, że ktoś tak młody jak Draco jest skazany na taki los. To nie fair w stosunku do niego i w stosunku do wielu innych mu podobnych. Zgodziłem się, aby Draco został z Severusem, ponieważ wiem, że Lucjusz Malfoy połączył się już ze swoimi współprzymierzeńcami. Nie chcę skazywać jednego z moich uczniów na podobne życie.

- Czy rozumiesz, Weasley, ze jeśli dotrze to do uszu innych uczniów, powstanie zamieszanie. - powiedział z powagą Snape. - Powinnaś siedzieć cicho, ponieważ wybuchnie panika, kiedy okaże się, że tu, w Hogwarcie, jest szesnastoletni Śmierciożerca. Ministerstwo Magii zamknęłoby szkołę, pomyślawszy, że to Hogwart stworzył poplecznika Voldemorta.

Spojrzała w dół i kiwnęła głową.

- Moje usta są przypieczętowane.


End of flashback


- To znaczy, że męczą się tylko z mojego powodu?- zapytał cicho.

Spojrzała na niego.

- Nie chciałbyś, żeby Mroczny Znak zniknął?

Przejechał ręką po swoich jasnych włosach.

- No pewnie, a kto by chciał być Śmierciożerca? Nie rozumiem, dlaczego wszyscy myślą, że chcę nim być. – powtórzył.

- Ufam ci - uśmiechnęła się.

- Ufasz mi?- zapytał, spoglądając na nią.

W tym momencie go zszokowała, ponieważ, jak gdyby nigdy nic, uścisnęła go.

- Czuję, że nie jesteś na wskroś zły - szepnęła mu do ucha. - Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Wierzę ci, wierzę w to, że nigdy nie zostaniesz prawdziwym Śmierciożercą, choć już nim jesteś. Nie będziesz zabijał, jestem pewna.

Było jej gorąco, ale czuła się wspaniale, tak dobrze było czuć jego bliskość, mieć świadomość, że jest tuż obok. Czułą się z nim bezpiecznie, mimo tych wszystkich świństw, które jej zrobił,.

Przyjaciółmi?

Zamyślił się, spoglądając bokiem na jej włosy.

- Jesteśmy przyjaciółmi?

- No, chyba tak - odrzekła, wracając do dawnej pozycji. - A nie?

- Więc dlaczego nie pozwalasz mnie nazywać siebie "Ginny"? - wyrzucił bez zastanowienia.

Zamrugała oczami.

- Nienawidzę tego zdrobnienia - wyjaśniła cicho.- Czuję się taka... taka niedorobiona, kiedy ludzie mnie tak nazywają. To tak, jakbym nadal byłą pięciolatką. Chciałabym, by wszyscy wołali do mnie po imieniu, ale nie ma szans. Nawet Dumbledore mówi do mnie "Ginny".

Spojrzał na nią i poczuł że zna ją od dawna, od bardzo dawna. Nie wiedział, skąd mu sie to wzięło.

Wstał nagle i wciągnął różdżkę, przywołując dwie miotły.

- Chyba dawno nie grałaś w Quidditcha.

Uśmiechnęła się.

W jego ustach jej imię brzmiało jak muzyka.

- Ha, niedokładnie. Zazwyczaj Fred i George obierali mnie za cel i rzucali piłeczkami pingpongowymi, jakby to miały by być tłuczki.

Wciągnął do niej rękę, pomagając wstać.

- Nauczę cię.

- Co?! - krzyknęła.- Ale ja nawet nie umiem...

- Cicho siedź, Weasleyówna, to jest łatwiejsze, niż myślisz - przerwał, podając jej miotłę. - Jesteś zdolna dziewczyna, jak nie spadniesz w ciągu pięciu minut, będzie dobrze.

Spojrzała na niego morderczo.

- Ej!

Draco zaśmiał się tylko i przyniósł drewniana skrzynkę. Otworzył ją kopnięciem i wypuścił tłuczek i kafla.

- Patrz na to! - powiedział, chwytając kij i odbijając piłkę.

- Zabiję cię, Draco - wysapała, podenerwowana.- To jest barbarzyński sport! - uniosła się w górę. Zrobił to samo.

- Przywykniesz - odpowiedział, podrzucając jej pałkę. Wziął kafla i, odbijając go od ziemi, okrążył słupek, po czym złapał piłkę.

- Myślałam, ze jesteś szukającym - skomentowała, kiedy przerzucił kafel przez obręcz. - Widzę, że na stanowisku ścigającego też ci nieźle idzie.

Podleciał do niej, potrząsając głową.

- W porównaniu do innych jestem zerem. Nie chodzi o to, że nie lubię być szukającym, po prostu nigdy nie uda mi się zwyciężyć Pottera.

- Słyszałam, że ktoś tu chciał walczyć z fatum - zauważyła sucho.

Wzruszył ramionami.

- To nie fatum, chodzi o to, kto ma zdolność. Ale do tego nigdy się nie przyznam.

Zaśmiała się.

- Jesteś żałosny.

Spojrzał na nią spode łba.

- Uważaj! - wrzasnął nagle.

Virginia odwróciła się i odbiła tłuczek tuż przed swoja twarzą.

- Nieźle, byłabyś dobrą pałkarką.

- Może - odpowiedziała szybko, ponieważ piłka znowu leciała w jej stronę. - Jeśli połamię nogi i nie będę mogła tańczyć, to naprawdę cię zabiję. - pogroziła mu palcem.

Uśmiechnął się złośliwie.

Ale gdzieś tam, głęboko w sobie, coś wiedział.

- Po mnie... - szepnął sam do siebie.

Wiedział już, że nie nigdy więcej nie wystarczy mu przyjaźń Virginii...

***

- Ona jest tylko moja, Draconie Malfoy, i nikt nie ma prawa mi jej odebrać....

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.