Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Z mugolem za pan brat!

Historia lubi się powtarzać...

Autor:Pisces Miles
Korekta:IKa
Tłumacz:Villdeo
Serie:Harry Potter
Gatunki:Akcja, Dramat, Komedia, Romans
Dodany:2006-10-30 10:54:48
Aktualizowany:2008-02-14 14:06:46


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zrzeczenie: Harry Potter i wszystkie jego części są własnością Jane Katherine Rowling oraz firmy Warner Brothers. Ja tylko pożyczam.

Oryginał: Muggle Year

Zamieszczone za zgodą autorki.


'm Standing on a bridge*

I'm waitin in the dark

I thought that you'd be here by now

Theres nothing but the rain

No footsteps on the ground

I'm listening but theres no sound


- DRACO, NIE!!!

Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na Dracona, który miał już przytknięty puchar do ust. Po chwili, która trwała wieczność, podejrzliwie spojrzał w swój sok z dyni.

Virginia szybkim krokiem podeszła do stoły Ślizgonów. W międzyczasie Malfoy powąchał ciecz.

- Draco, Weasley, co to ma znaczyć? - zapytał Snape, domagając się objaśnień.

- Ja... Ja... - nagle przyszło jej do głowy, że wszyscy się na nią gapią - uczniowie z Hogwartu, Beauxbatons, Durmstrangu. Wszyscy.

Kilku Ślizgonów prychnęło.

- Jej już kompletnie odbiło... - mruknął Hase.

Draco sięgnął po serwetkę i zanurzył ją w napoju.

- Mój Boże.... - szepnęła Virginia.

- O cholera! - wrzasnął blondyn, odskakując do tyłu i odrzucając serwetkę, a raczej to, co z niej zostało. Znad czary unosił się biały dym.

- Co...? - zaczął Snape, chwytając kielich i patrząc w niego. - Weasley, zabierz to razem z serwetką do lochów.

- Tak, panie profesorze - odrzekła posłusznie. Sięgnęła po jakiś pusty talerz i przykryła puchar, nie pozwalając ulatniać się parze.

- Draco, pójdziesz z Weasley i przygotujesz wskaźniki, tabele i odczynniki - rozkazał, podając swojemu wychowankowi srebrny kluczyk.

- Tak jest.

- Panie dyrektorze - Mistrz eliksirów odwrócił się do Dumbledore'a. - Pragnąłbym, aby Ślizgoni odeszli od stołu, ogłoszenie będzie musiało poczekać. - powiedział. - Niech nikt niczego nie dotyka, nawet skrzaty domowe.

- Tak, Severusie, jednak chyba będzie lepiej, gdy wszyscy uczniowie opuszczą salę - westchnął dyrektor. - Wszystko może poczekać.

Snape pokiwał głową.

- Chodź - mruknął Draco do Virginii, chwytając ją za nadgarstek.

Wyszli. Gryfonka nic nie mówiła.

Nie odzywali się do siebie, przygotowując wszystko, o co prosił Snape. Draco szukał w kredensie odczynników i tabel. Puchar z trucizną stał na stole. Virginia założyła rękawiczki.

- Tego tu nie zrobimy, musimy przejść do klasy - powiedział w pewnym momencie Draco, niosąc pod pachą jakieś zwoje.

- Dobrze - zgodziła się. Założyła na twarz maseczkę lekarską i uniosła talerz.

Dym, który kiedyś był biały, stał się smołowatoczarny, jak z papierosa. Chociaż nadal nie miała pojęcia, co to było, przypuszczała, że trucizna była śmiertelna.

- Co się stało?- spytał chłopak, zakładając rękawiczki.

- Opary zgęstniały na czarno - odrzekła stanowczym tonem. Sięgnęła po jakąś przeźroczysta folię i zawinęła w nią puchar.

- Na czarno? - Draco zmarszczył nos. - Wypiłbym coś, co paruje na czarno?

- No - odparła sucho.

Potarł ręką skroń.

- Wszystko gotowe? - rzucił Snape, wchodząc do środka, jego czarna szata rozkładała się jak skrzydła żuka szykującego się do lotu.

Blondyn kiwnął głową.

- Panie profesorze, opary zrobił się czarne - powiedziała Virginia, wskazując na truciznę.

- Czarne? - dobrze myślała, że oznacza o coś złego. Nauczyciel spojrzał w dół. - Niedobrze - mruknął, potrząsając głową.

Ostrożnie podnosząc czarę, zanurzył w niej szpatułkę, żeby pobrać próbkę. Następnie przeniósł ją nad jakiś pergamin z wykresem.

Wlał resztę "soku z dyni" do małego pojemniczka i podał Virginii, rozkazując, aby magicznie to zapieczętowała zanim schowa do kredensu.

- Panie profesorze, co to jest? - zapytała nerwowo. Nigdy nie zajmowała się truciznami, po prostu nigdy jej do głowy nie przyszło, że miałaby kiedykolwiek mieć wciąż tym do czynienia

Snape wciąż patrzył na wykres. Po chwili potrząsnął głową.

- Co to jest? - powtórzył zniecierpliwiony Draco. - Lub co to może być?

Mistrz Eliksirów westchnął.

- Dziwne. To jest magiczny eliksir, ale nie całkowicie. Widzicie te linie? - wskazał na jakieś czarne kreseczki na początku osi. - Jeśli ciecz jest magiczna, te kreski się nie pokazują. więc...

- Może został wymieszany z mugolską trucizną? - zasugerowała Virginia. - Z tego co wiem, czarodzieje na ogół nie używają żrących eliksirów, to bezużyteczne.

- W takim razie mamy problem – odrzekł z powagą.

- Dlaczego? - zapytał Draco.

- Nigdy nie zostało stworzone coś takiego jak pół mugolska i pół magiczna trucizna. - odpowiedział Snape, patrząc na wykres w dalszym ciągu. - Nie mam pojęcia, kto chce cię zabić, Draco, ale jest to ktoś strasznie inteligentny. A to... może być, nie, to JEST śmiercionośne - obrócił się i spojrzał poważnie ma Malfoya. - Gdyby nikt cię nie powstrzymał od picia tego, umarłbyś w ciągu pół godziny. Nie mam pojęcia jeszcze, co zostało użyte, aby stworzyć ten eliksir, ale został on na pewno odbarwiony i usunięto mu zapach. Sam wiesz, po co. Żeby zabić człowieka, który nic nie podejrzewa.

- Cholera, cholera, cholera... - mruknął pod nosem Draco, gwałtownie pocierając swoje włosy.

- Umarłby? - zapytała bezbarwnym głosem Virginia, siadając na stoliku.

- Tak - odrzekł Snape. Po raz kolejny potrząsnął głową i podniósł z ziemi jakiś patyczek. - Posprzątajcie ten cholerny bałagan i na wszelki wypadek jeszcze raz zapieczętujcie tę truciznę. Muszę się spotkać z dyrektorem.


***


- Ginny! Nic złego się nie stało? - zapytała zaniepokojona Hermiona, podchodząc do niej.

- No właśnie, wypił to w końcu? - dodał złośliwie Ron.

- Dotykał ktoś tego? - zainteresowała się Lavender, mocno trzymając Seamusa za rękę.

- Ciekawe, kto to mógł być - zastanowiła sie Parvati.

- Obojętne. Ale otrucie jest za bardzo radykalne, według mnie - rzucił Dean.

- No i? - przed Virginią stanęła Adela, kładąc rękę na biodrze.

Virginia westchnęła. Nie odpowiedziała na pytania. Wiedziała, co powinna zrobić: pójść do łóżka po północy, kiedy wszyscy już spali. Niestety, była dziesiąta. A z tego, co widziała, nikt jeszcze nie zamierzał kłaść się do łóżka.

Dwie godziny zajęło im sprzątanie w lochach. Przez dwie godziny nie odezwali się do siebie prawie ani słowem.

Sama nie wiedziała, czemu.

- Gdzie jest McGonagall? Co się stało, kiedy wyszliśmy? - spytała, wysłuchawszy lawiny pytań.

- Zostaliśmy wysłani do domów - odrzekła Geraldine. - Nic się ciekawego nie działo. Chyba chcieli, żebyśmy się nie potruli.

Dwoje drugoklasistów zaśmiało się.

- Aha... - odparła, ziewając.

- Więc? - Harry starał się czegokolwiek dowiedzieć.

- To nie było nic groźnego, jedynie śmiertelna trucizna, po której człowieka kona w męczarniach przez pół godziny - odpowiedziała z sarkazmem.

- Pół godziny? Wspaniale! - zawołał Ron, klaszcząc w dłonie. - Jednak Malfoy powinien był to wypić!

Zanim ktokolwiek się odezwał, Virginia posłała mu straszne spojrzenie. Kąciki jej ust drżały nieznacznie.

- Uważaj, co mówisz, Ron, bo możesz tego pożałować - szepnęła cicho, odwracając się. Zignorowawszy spojrzenia współmieszkańców, wbiegła szybko na górę i wpadła do dormitorium, cicho zamykając drzwi.

Dopiero przed chwilą zrozumiała powagę sytuacji: Draco mógł umrzeć i gdyby nie ona, pewnie już by nie żył. Był tak blisko śmierci... Przeszył ją dreszcz. To było okropne, to było...

Wszystko, o czym w tym momencie mogła pomyśleć było tym, że Draco nieomal zginął.

A co by było, gdyby naprawdę umarł? Nie chciała o tym myśleć. Nie umiała o tym myśleć. Jednak wizja życia bez niego zabolała ją, zabolała ją tak, jakby ktoś ją dźgnął nożem. Nie umiała o tym myśleć.

Ironicznie, tylko to chodziło jej po głowie.

Gdyby jego nie było, to...

Zwinęła się w kłębek, przyciskając mocno do siebie koc. Chciała się ogrzać - ogarnęło ją zimno, bezbrzeżne zimno. Chłód powodowała to okropna myśl - mogła stracić Dracona. Zimno duszy powoli przekształcało się w niewiarę, a potem, o zgrozo, w przerażenie.

Śmierć Dracona byłaby koszmarem.

Dlatego, że go kochała....

Gorzej być nie mogło.

Isn't anyone tryin to find me?

Won't somebody come take me home

It's a damn cold night

Trying to figure out this life

Wont you take me by the hand

take me somewhere new

I dont know who you are

but I... I'm with you

I'm with you


***


Draco stanął przed drzwiami do Szpitala, rozglądając się. Nikogo nie było. Powoli otworzył wrota i wszedł do środka. Drzwi zamknęły się z hukiem.

- Panie Malfoy, to jest szpital, wiec niech pan pamięta, jak ma się pan zachowywać! - skarciła go Madame Pomfrey.

- Przepraszam - odrzekł bez entuzjazmu, patrząc na uczniów leżących na łóżkach. - Znowu epidemia grypy? Co oni tu robią?

- Grypa? Ha! - pielęgniarka potrząsnęła głową. - Większość z nich to ofiary tych pięciu nicponi. Ale owszem, kilku ma grypę. Ja nie wiem, jak Hogwart wytrzyma ten rok - mruknęła pod nosem. - Ciągle tylko boli tamto, boli to, boli pstro!

Draco wzruszył tylko ramionami i wszedł do komnaty roboczej.

Virginia spała z głową na stole, opartą o ręce. Westchnął i okrył ją swoja szatą. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie pogłaskać jej po włosach. Musiał to zrobić. Odgarnął jej kilka kosmyków z twarzy i usiadł na kanapie, biorąc do ręki podręcznik do starożytnych run. Jutro miał mieć test.

Tak naprawdę nie musiał się wiele uczyć. Choć to właśnie Hermiona była najlepsza ze wszystkich szóstych klas, nikt jak dotąd nie zauważył, że to Draco lokował się tuż za nią. I że miał najlepsze oceny z Eliksirów. Oczywiście, wszyscy myśleli, że to dzięki Snape'owi, ale Malfoy naprawdę był zdolny!

Jego kulą u nogi był zaklęcia. Reszta na pewno by pomyślała, że jak to by mogło być, ale Draco, mieszkając przez szesnaście lat razem ze Śmierciożercą, nienawidził wszystkiego, co wiązało się z różdżką. Przecież ojciec zmuszał go do nauki przekleństw.

Nienawidził tego, ponieważ to dzięki zaklęciu najłatwiej było pozbawić kogoś życia.

Kiedy przekręcał stronę, coś błysnęło. Obrócił swoje szare oczy.

To był tylko sokół, siedzący na parapecie. To jego wspaniałe złote oczy tak błysnęły. W ogóle cały ptak był piękny.

Dracona jednak drażniła obecność tego stworzenia. Zanim cokolwiek zrobił, jego uwagę zajął jęk, pochodzący z drugiej strony komnaty.

Virginia ziewnęła, rozciągając się. Poczuła, że coś przyciężkiego ześlizguje jej się z ramion, jednak złapała przed upadkiem.

- Co to? - zapytała, nawet nie otwierając oczu.

- Śpiąca królewna wreszcie się obudziła - zauważył sucho Draco, zamykając książkę.

Podskoczyła na dźwięk jego głosu, niemal spadając z krzesła.

Uniósł brew.

- Nigdy wcześniej nie widziałaś dużego, złego Malfoya?

- Co ty tu robisz? - powiedziała cicho.

- A może ty nie zapomniałeś, czemu służy ta komnata?

- Wybacz - odrzekła, posyłając mu mały uśmiech. - Jak tam przyjął twój dom nowe wiadomości?

Chłopak uniósł oczy w górę.

- Nijak. Wiedziałem, że będą o wszystko pytać, więc powłóczyłem się trochę po szkole. Spać poszedłem gdzieś tak o drugiej w nocy.

Wydymała usta.

- Czemu nie powiedziałeś, że nie wracasz? Jak ja weszłam do wspólnego, to myślałam, że mnie zaduszą.

Uśmiechnął się kpiąco.

- Ja widocznie jeszcze myślę.

Virginia parsknęła i obróciła się do stołu.

- Co robisz? - zapytał, podchodząc do niej.

- Nic. To jest książka o eliksirach Freda albo Georga. Może obydwu. Sama nie wiem, którego.

- Nazywasz to książką? - uniósł brew. Przed nimi leżały karty pergaminu, brudne i zniszczone, zszyte jakimś sznurem. Obok tego leżała okładka z tytułem: Eliksiry i trucizny. Poziom początkujący.

- No co? - zapytała, spoglądając na niego podejrzliwie.

- Ile to ma? - demonstracyjnie podniósł pergaminy.

- Nie mam pojęcia. Znaczy, Fred... albo George, któryś z nich kupił to, jak szedł do szkoły... Ale książka jest starsza, bo z komisu. - odpowiedziała, uśmiechając się. Bliźniacy zawsze grozili, ze otrują ją albo Rona i pozamieniają ich w króliki.

Draco spojrzał na Virginię, odległą, zamyśloną. Skierował wzrok na jej dłoń, trzymającą pergaminy. Była tam blizna, jasna blizna. Poczuł się winny. Cos ścisnęło za gardło.

Blizna była pamiątką po ich odwiedzinach w Komnacie Tajemnic. Nagle dotarło do niego, że ona nieomal tam nie zginęła.

- Myślałem, że po wczorajszych wydarzeniach weźmiesz się za coś bardziej profesjonalnego - parsknął po kilku sekundach ciszy.

Nie chciał myśleć o Komnacie Tajemnic,

- Wybacz, ale w tym polu eliksirów jestem całkowitym zerem. Chciałam się po prostu wprowadzić w nastrój. - rzuciła hardo, patrząc na niego rozeźlona, ale gdy dotarły do niej same słowa "wczorajsze wydarzenia" odwróciła głowę i spojrzała przez okno.

- Ej!

Podniósł z ziemi jakąś kartkę, która wypadła z "książki".

- Co?

Obróciła się i natychmiast, jak sparzona czymś, starała mu się wyrwać pergamin z ręki.

- Oddaj mi to!

- Ojej! Co my tu mamy, panno Weasley? - zapytał, grając zaskoczenie i wyciągając rękę ze świstkiem w górę, a drugą odpychając Virginię.

- Oddawaj!

- Ach, tajemnica? Może miłosny liścik do Pottera? - zapytał, uśmiechając się złośliwie. - W tym wypadku powinnaś pozwolić profesorowi Malfoyowi, aby to przeczytał. Może będę potrafił ci jakoś pomóc, moje dziecko.

- Błagam? - zmieniał strategię - zamiast na niego krzyczeć spojrzała wzrokiem wygłodzonego psiaka. Nawet ja bym się wzruszyła.

- E-e - zaprzeczył i poklepał ją dobrotliwie po głowie. - Virginio, bądź dobrą dziewczynka i pozwól wujaszkowi Draconowi zobaczyć swoje bazgrołki - mówiąc to, obrócił się szybko.

- Draconie Malfoy! - krzyknęła. - Oddajesz mi to! Natychmiast!

Nie usłuchawszy jej, rozwinął pergamin. Po kolorze łatwo było zgadnąć, że swoje musiał mieć.

Na papierze była narysowana dziewczynka. Znaczy, chyba. Dzieciak, który to rysował musiał mieć albo do lat pięciu, albo małe zdolności manualne. Mniejsza z tym. Postać była "ubrana" w czarną sukienkę z wielkim dekoltem i bez rękawów. Ta dziewczynka, ktokolwiek to był, miała czerwone, wprost marchewkowe włosy i duże, brązowe oczy. Na rękach miała białe rękawiczki, a na nogach butki na obcasach. Całości dopełniała czarno granatowa wstążka na czubku głowy.

- Tylko mi nie mów, że to ty - powiedział z powagą, ledwo powstrzymując atak śmiechu.

- Czemu nie? Jak to narysowałam miałam cztery lata. Co w tym złego, co? - próbowała go sprowokować do dyskusji.

- Nie, tylko...- zaraz wybuchnie śmiechem... - Wiesz, to jest narysowane... narysowane bardzo... eee.... bardzo... artystycznie!

Nie mógł się już dłużej powstrzymywać. Jego śmiech było słychać w całym skrzydle szpitalnym.

Spojrzała na niego wściekle.

- Rżyj, Malfoy, umrzyj ze śmiechu, ja przynajmniej posiadam wyobraźnię! - wyrwała mu rysunek, kładąc go na stole

- Ty to... to nazywasz wyobraźnią? - zapytał ,siadając na kanapie. W jego oczach pojawiły się łzy.

- Tak, a jak inaczej chcesz to nazwać?! - zdenerwowała się.

- Aua!

Pociągnęła go za ucho.

- Za co to?!

- Żebyś zamknął jadaczkę! - palnęła.

Oddychając ciężko, pochyliła się nad stołem i spojrzała na kartkę. Nieświadomie się uśmiechnęła.

Draco zajrzał jej przez ramię, patrząc znowu na kawałek pożółkłego pergaminu.

- Ale nie mów, że to ty.

- A nawet jeśli, to co?! - znów mu odpyskowała.

Wzruszył ramionami.

- Nic. Po prostu trudno mi sobie wyobrazić ciebie w takim stroju. Suknia bez rękawów? Białe rękawiczki? Szpilki?

Dźgnęła go palcem w żebra. Jęknął, co bardzo ją ucieszyło .

- Jestem dziewczyną. Normalną dziewczyna, rozumiesz? Oczywiście, tu mi pewnie działała wyobraźnia, jak malowałam tę sukienkę i resztę, te damskie fatałaszki.

- Skąd ci to u diabła przyszło? - zapytał, drapiąc się po głowie. - Nie jesteś mugolką. Wybacz. Według mnie jest to trochę, hmm... po prostu podobają mi się mugolskie stroje wieczorowe, wszystko.

- Chyba zapomniałeś, że jestem Weasley. Jak ty to mówiłeś?... z rodziny "wielbicieli szlam" - powiedziała, patrząc na niego. - A jeśli chodzi o strój... Kiedyś wzięłam jakąś gazetę taty i po prostuj sobie przeglądałam.... Chyba chciałam się namalować jak na bal.

- Jakby się tak przyjrzeć temu rysunkowi... to powiedziałbym, że jesteś nawet podobna – zauważył z pozorną powagą. - Ale trochę dziwnie wyglądasz na tym papierze - powiedział, spoglądając bez skrępowania to na rysunek, to na jej biust. - Na przykład twoje piersi nie są takie ma-....AUUU!!!! - trzasnęła go książką w głowę.

- Bardzo ci dobrze - mruknęła, dodatkowo stając mu na stopie.

- Ty mała kreaturo.....

Byli tak pochłonięci kłótnią, że nie zauważyli czegoś.

Nie zauważyli parzącej na nich pary złotych oczu....


***


- I oto rozpoczynamy jeden z największych meczów sezonu! Piękny dzień na rozgrywki! - to był oczywiście Dean, krzyczący do magicznego megafonu. - Ravenclaw przeciwko Hufflepuffowi! Idą nasi Puchoni! Fintch-Fletchey, nowy kapitan i ścigający, Friendel szukający, Abbot i Bones jako pałkarki, Nott i Perks ścigający, no i oczywiście Sally-Anne - obrończyni!

Trybuny Puchonów szalały kiedy ich zawodnicy unieśli się w górę. Nawet jeśli Hufflepuff był domem uważanym za najgorszy, w porównaniu z innymi zawsze mieli najlepszych ścigających. I choć zazwyczaj przegrywali, to teraz różnica w punktach duża nie była. Puchoni mieli szansę na awans.

- Jezu, ale wiary! - zawołała Yvette, wychylając się przez ogrodzenie. - Ginny, chyba jesteś pokręcona, na twoim miejscu byłabym tu zawsze! Tylu chłopa!

Virginia uniosła oczy w górę, opierając się o ściankę. Nie mogła uwierzyć w to, że Yvette wyciągnęła ją na mecz Quidditcha! I to nie grali nawet Gryfoni!

Ludzi było rzeczywiście sporo. Teraz wiadomo było, że ten sport jest najpopularniejszy.

Choć brutalny.

- KRUKONI GÓRĄ!!! - wydarła się blondynka, nieomal wypadając z trybuny i machając szalikiem. - DO BOJU!!!! DO BOJU!!!

- Ginny! Co za niespodzianka! - zawołał ktoś ciepłym, acz zaskoczonym głosem.

Virginia otworzyła oczy. Przed nią stał Adrian, patrząc na nią swoimi pięknymi oczami koloru morza.

- Hej! Też przyszedłeś na mecz? - zapytała głupio.

Uśmiechnął się ciepło, nie zauważając jej gafy i oparł ręce o barierkę.

- Ekscytujący sport, nie? Ale z drugiej strony niebezpieczny...

- Racja - westchnęła, spoglądając na niego. - Madame Pomfrey nieustannie przekonuje Dumbledore'a, żeby odwołał rozgrywki. Ale kiedy były odwołane, no wiesz, jak odbywał się Turniej Trójmagiczny, też nie była zbytnio szczęśliwa. - zaśmiała się, przypominając sobie, kiedy pielęgniarka była w stanie, kiedy nie wiedziała, jakiego leku ma użyć.

- Tak? W takim razie ci nie zazdroszczę - odrzekł, patrząc na boisko.

- Pomfrey to wariatka, ona jest naprawdę stuknięta - skomentował Ron. - Nie mam pojęcia, czemu jeszcze ją tu trzymają. Stalowy babsztyl, prawie jak chłop. - powiedział. Pamiętał jeszcze dobrze, jak dwa lata temu, podczas zadania z trytonami zawinęła go w ręcznik.

- Nie mów tak, Madame Pomfrey jest naprawdę miła i bardzo się martwi o wszystkich swoich pacjentów - zaprotestowała Hermiona. - Ktoś kiedyś mówił, że niemal zwariowała, kiedy pięć lat temu spetryfikowano dzieciaki. To nie jej wina, że musi brać na siebie taką dużą odpowiedzialność. A gdyby komuś się tak coś stało?

Adrian uniósł brew.

- Nie? Poważnie?

Harry wzruszył ramionami.

- Nie wiem o niej zbyt wiele, ale wszystkie eliksiry chyba bierze od Snape'a. Pamiętacie, jak Lockhart chciał mnie "uzdrowić" i usunął mi kość? Do dziś pamiętam odór Szkiele-Wzro i ból, jak mi odrastała kość w ręce. Paskudztwo! Sadyzm Snape’a objawia się nawet w jego eliksirach.

- Tylko kompletny dureń pozwoliłby się uzdrowić Lockhartowi - odezwał się ktoś szyderczym głosem.

Harry zacisnął zęby i już miał nadzieję gruchotnąć pięścią w znienawidzoną twarz Malfoya, kiedy okazało się, że powiedział to Crabbe. Draco stał dopiero za całą bandą, na końcu, za Montague i Hase, uśmiechając się kpiąco. Ewidentnie bardziej interesowało go to, co się działo na boisku.

- Ach, więc teraz wystawiłeś sobie reprezentację w postaci swoich goryli? - mruknął Ron.

Blondyn wzruszył ramionami, wychodząc do przodu.

- Skoro i tak byliście wtedy idiotami...

- Ty jeden....

- Właśnie wypuszczono kafla.... Zaczynamy! - Dean przerwał Harry’emu.

- Zignorujcie go - szepnęła Parvati, ciągnąc Pottera za rękaw. - Nie jest tego warty.

- Masz rację - odrzekł, patrząc wściekle na Ślizgonów i odwracając głowę w stronę rozpoczętego meczu.

- Ravenclaw przy piłce! Kafla trzyma Mandy Brocklehurst, wspaniała zawodniczka, która wrzuciła kosza na meczu ostatniego roku! Teraz zmyka przed tłuczkiem wysłanym przez Hannę Abbot! UWAŻAJ! To był drugi tłuczek, tym razem odbity przez Susan Bones. Obydwie dziewczyny to nowe zdobycze poprzedniego kapitana, Daniela Sheringhama. Brocklehurst otacza obręcz i... JEST! Dziesięć do zera!!!

Robert Sanches wyleciał nad tłum i pokazał wszystkim znak pokoju.

- Tak jest, niezwyciężony Ravenclaw! - skomentował Dean. - Kafla przejmuje Chloe Nott z drużyny Puchonów. Oddaje go Audrey Perks, która oddaje go... AUĆ! Perks poturbowana tłuczkiem odbitym przez Ridleya Balabana... choć nie puściła piłki!

Nagle pod Audrey wleciał Justyn, podchwycił jej piłkę, lecąc w stronę słupków Krukonów. Tuż przed obręczą uniósł piłkę i wycelował. Oczywiście trafił.

- Mamy dziesięć do dziesięciu!

- Puchoni poprawili swój skład - odezwał się George, pocierając podbródek.

- Grają nawet na niezłym poziomie! - Charlie wszedł na trybuny.

- Jak to? - zapytał Seamus. - Status zazwyczaj określa wytrenowanie szukającego.

- Pamiętasz rozgrywki na pucharze świata? - odpowiedział pytaniem nauczyciel. - Irlandczycy mieli tak dobrych ścigających, że Bułgarzy nie nadążali się bronić. Oczywiście, wiem, że Krum złapał znicza, ale Irlandczycy byli daleko do przodu - odetchnął. - W każdym razie, wszystko zależy od planu. No i oczywiście drużyna nigdy nie powinna zbytnio liczyć na pałkarzy.

- Ej, co to miało znaczyć! My też odgrywamy ważną rolę w tym całym bajzlu! - krzyknęli George i Fred.

Charlie wzruszył ramionami.

- Jasne, ale tak naprawdę działacie tylko czasami i nie decydujecie o wyniku końcowym, mam rację?

- Nadal jesteśmy ważni! - odrzekł mu Fred.

- Tak, tak... - jego brat pokiwał głową dla świętego spokoju. Niektórzy zaśmiali się, widząc jego minę.

Virginia także się uśmiechnęła, spoglądając na boisko.

Nagle zadrżała, słysząc znienawidzony głos... nie wiedziała czyj... Co nie przeszkadzało jej go nienawidzić.

Szlamy... jesteście krzywym zwierciadłem prawdziwych czarodziei...

Hańbicie nasze imię...

Więc umrzecie...

- Co jest u diaska! - zdenerwował się Dean, wrzeszcząc przez megafon.

- Co...? - zaczął Harry, lecz go ogłuszyło. Miotła Justyna miotała się we wszystkie strony, szarpiąc nim to w prawo, lewo, góra, dół... Ledwo się utrzymywał...

- Boże, on nad tym nie panuje! - krzyknął Ron. - Tak jak Harry kiedyś!

- Jest zaklęta? - zapytała Hermiona.

Stało się... chociaż nie... teraz Justyn wisiał uczepiony obiema rękami miotły ze dwadzieścia metrów nad ziemią... gdyby się puścił - spadłby...

- Justyn! - zawołała Mandy, próbując się do niego jakoś dostać, jednak nie mogła - przeszkadzała jej w tym zaklęta miotła.

- Uważaj! - Terry Boot chwycił ją za ramię, kiedy prawie dostała kijem w głowę.

- Zawołajcie panią Hooch! - rozkazała przytomnie Cho Chang. - Przecież trzeba im dać czas dla drużyny!

Już na "czas" Justyn wiedział, że nie wytrzyma dłużej, a na "drużyny" po prostu się puścił.

To było koszmarne... najpierw przeturlał się po daszku nad trybunami, po czym spadł na sztandary, które zamortyzowały jego upadek na rozmiękły śnieg.

Cisza.

Wokół jego głowy zaczęła się pojawiać czerwona ciecz. To była krew.

Pani Hooch oprzytomniała dopiero po kilku sekundach. Wyleciała na swej miotle na środek boiska.

- Mecz odwołany! - krzyknęła.

- Dobrze, ze to nie Gryfoni grają z Puchonami, prawda, Ginny? - Ron obrócił się. Jego siostry nie było.- Ginny?


***


- Poppy, czy Justynowi stało się coś groźnego?- zapytał Dumbledore, patrząc na bruneta, leżącego na łóżku, pozawijanego w bandaże.

Madame Pomfrey potrząsnęła głową.

- Wszystko, co mogę powiedzieć, to tyle, że miał szczęście, wręcz parszywe szczęście - westchnęła, posyłając Puchonowi współczujące spojrzenie. - Złamał kość piszczelową, dwa żebra i kość udową, kiedy uderzył o ziemię. Ma lekki wstrząs psychiczny, jednak nie twierdzę, by pozostawiło mu to jakiś trwały uraz na psychice.

- Panie dyrektorze - Virginia skinęła głowa, witając w ten sposób Dumbledore'a. - Znalazłam antyinfekujący eliksir, Madame Pomfrey - powiedziała, stawiając buteleczkę na stoliku koło łóżka.

- Dobrze. Możesz go podać temu biednemu chłopcu, Ginny - odrzekła.

- Tak jest, proszę pani - Virginia namoczyła czystą biała szmatkę cieczą i przemyła Justynowi głowę.

- Może powinniśmy iść do mojego gabinetu, panie dyrektorze - Madame Pomfrey zwróciła się do Dumbledore'a, odsłaniając zasłonę.

- Wiesz Poppy, Ginny Weasley rzeczywiście ma do tego smykałkę - powiedział po chwili.

- Tak, naprawdę ma talent,. Poza tym ciężko pracuje. – odrzekła pielęgniarka, uśmiechając się lekko. - Pomaga mi we wszystkim, włącznie z warzeniem eliksirów i odwoływaniem prostych przekleństw. Prawdę mówiąc, to więcej czasy spędza tu, w szpitalu, niż we własnym domu. Według mnie to było bardzo mądre posuniecie z jej strony, żeby ominąć piąty rok eliksirów i zająć się studiami medycznymi.

- Tak...oczywiście... - mruknął nieobecnie.

- Panie profesorze? - zapytał Harry, spoglądając na Albusa.

- Och... Harry, Ron, zawodnicy Ravenclawu i Hufflepuffu...Witajcie - pozdrowił ich dyrektor.

- Panie profesorze, czy Justynowi nic się nie stało? - zapytała Hanna Abbot nerwowo, chwytając mocno kij miotły.

- O Boże, śnieg! - zawołała Madame Pomfrey, patrząc na kapiące śniegiem buty, szaty i miotły. - Tutaj się odpoczywa i zdrowieje! Proszę wyjść i wrócić w nieskazitelnie czystym ubiorze! Już! Raz, raz!

- Ale my tylko chcieliśmy się dowiedzieć, czy Justyn dobrze się czuje! - wyjaśniła Hermiona.

Pielęgniarka westchnęła.

- Tylko pięć minut!

- Dziękujemy, pani! - Hanna wyglądała, jakby chciał ją ucałować. Natychmiast wleciała za parawan, razem z tłumem za sobą.

Virginia odskoczyła tak gwałtownie, że prawie upuściła buteleczkę z lekiem.

- Ginny? Co ty tu robisz? - zapytał Eddie Friedel, chłopak, który wraz z Virginią chodził na mugoloznawstwo.

- Pomagam w skrzydle szpitalnym - wyjaśniła cierpliwie.

- Aha.

- Nic mu nie będzie, Ginny? - Hanna spojrzała na nią, gotowa do płaczu.

- Chyba nie, przynajmniej jeszcze żyje - odpowiedziała, uśmiechając się lekko. - Złamał kilka kości i ma wstrząs mózgu, ale niegroźny. Śnieg zamortyzował upadek, a flagi zmniejszyły obtarcia do minimum, kiedy zleciał wzdłuż ściany. Nic mu raczej nie będzie.

- Dzięki Bogu! - Audrey Perks odetchnęła. - Bo co my zrobimy bez kapitana?

Puchoni zaśmiali się.

- Zostawiam was - zawiadomiła Virginia, podnosząc tackę z lekami.

- Odprowadzimy cię do Gryffindoru - powiedział Ron szybko, patrząc na Harry’ego i Hermionę.

Jego siostra westchnęła cicho.

- Dzięki.

- To chodź, Ginny! - zawołała Hermiona, kiedy stanęli przed wyjściem.

- Wybaczcie, ale muszę jeszcze coś zrobić w roboczym... Komnacie roboczej... - odrzekła, ziewając.

- Ginny, wiesz.... Przepraszam za tamten głupi komentarz wczoraj wieczorem - przeprosił szczerze Rona.

Przyjrzała mu się uważnie.

- Słuchaj.... ścieramy się ze sobą od przeszło pół roku... W rodzinie nie powinno być niesnasek... Myślałem sobie... ten rok powinien być o wiele lepszy od poprzednich, mamy tu Charliego, Lesley, Freda, Georga, to czemu nieustannie się sprzeczamy? - zapytał sfrustrowany. - Mama i tata nie pochwalaliby tego.

- Och, więc nawet mieszasz w to rodziców? - spojrzała na niego wściekle.

Zamrugał, zaskoczony, oczami.

- No, to nie...

- Ron, przestań nareszcie - wysapała cichym głosem.- Powiedzmy prawdę, wasza trójka nigdy nie traktowała mnie jak prawdziwą przyjaciółkę i nie mów, że kiedykolwiek się o mnie martwiliście, bo tak nie było. Przez te wszystkie lata chciałam się stać jedną z was i wiecie, co w zamian otrzymywałam? Upozorowaną sympatię, nieustanny brak czasu i uczucie bycia piątym kołem u wozu.

Hermiona zmarszczyła brwi.

- Ginny, jak możesz, my naprawdę...

- Hermiono, zawsze myśleliście o mnie, ty i Harry, jak o małej Weasleyównie, która ciągle się do was doczepia, mam rację? Przecież wszyscy tak myśleli - przerwała jej. - Ale ja w końcu dorosłam i mam własne życie, czy wam się to podoba, czy nie. Mam własne zainteresowania, mam swoje własne myśli, mam nawet swojego przyjaciela! Nie potrzebuję już kogoś, kogo i tak nie obchodzi to, co robię, nie obchodzi to, co myślę.

Ron spojrzał na nią podejrzliwie.

- Co znaczy "swojego przyjaciela"? Harry i Hermiona nie są twoimi przyjaciółmi, czy jak?

- Nie, nie są, wyobraź sobie - odrzekła. - Za to jest nim twój wróg, Draco Malfoy.

- Skoro tak chcesz, Ginny - powiedział gorzko jej brat. - Rób co chcesz, pełna samowolka, ale ostrzegam, że Malfoyowie nigdy nie będą dobrzy. To zła rodzina, zła od wewnątrz. Lecz jeśli nie chcesz mnie słuchać, nie mamy o czym rozmawiać.


***


Virginia spojrzała na pusty korytarz. Jeszcze trwała lekcja.

Zamknęła oczy i usiadła na podłodze, przyciągając do siebie kolana.

Nie mogła płakać... nie teraz....

- Virginio... - zawołał ktoś stanowczym, ale zarazem łagodnym głosem. Spojrzała w górę. Nad nią stał Draco. Jego szare oczy był niemal czarne w tym świetle.

- Draco... - szepnęła. Spojrzała na jego dłoń, która do niej wyciągnął. Położyła na niej swoją rękę. Podniósł ją w górę.

- Jestem twoim przyjacielem, prawda? - zapytał cicho.

Patrzyła w jego szare oczy... Nie mogła nic powiedzieć... Nieświadomie przechyliła lekko głowę w bok... Widziała tylko jego... Oczy... Usta....

Zadzwonił dzwonek.

I'm looking for a place

searching for a face

is anybody here I know

'cause nothings going right

and everythigns a mess

and no one likes to be alone



***


- Ginny! Jest jeszcze wcześnie! – zawołała Sprout, kładąc na stole jakieś donice.

- Dobry wieczór, pani profesor - Virginia uśmiechnęła się ciepło i otworzyła drzwi do cieplarni numer trzy. Roślinki stały wzdłuż okna. Kwiaty zwisające z sufitu wyglądały jak pozamykane parasole.

- Dziękuję ci za pomoc, dziecko, Neville tylko przyniesie kilka doniczek z cieplarni pierwszej, potem będziesz mogła pracować w spokoju.

- Pani profesor! - to był właśnie Neville, wchodzący do pomieszczenia.

- Wspaniale! - Sprout aż zaklaskała. - Możesz zabrać te nożyce i sekatorki. Nie zmarnuj zbyt wiele ziemi. Mandragory są jeszcze malutkie, więc Neville, mógłbyś troszkę uważać. Te starsze, Ginny, możesz poobcinać i zabrać je do profesora Snape'a. Żywię nadzieję, że dobrze go wykorzystacie wraz z Malfoyem.

- Tak jest, pani profesor - odpowiedziała Gryfonka, po czym zabrała potrzebne jej narzędzia. Neville przeniósł mandragory, a ona zaczęła ucinać liście.

- Trzymaj - powiedział kolega, podając jej sekator.

- Dzięki - mruknęła.

Dwa tygodnie. Dwa tygodnie temu Justyn spadł z miotły i od dwóch tygodni w Hogwarcie działy się dziwne rzeczy. A ona znowu miała koszmary. Koszmary o tym, że w szkole znowu będzie jak w horrorze.

Nikt nie bał się tego bardziej, niż ona.

Niedawno, w zeszłym tygodniu, Hogwart nawiedził troll, wpadając nagle do jednej z klas. Najbardziej ucierpiało biurko i ściany, dwie dziewczyny zostały poważnie ranne - jedna miała poważny wstrząs mózgu i złamaną nogę, druga o mało nie złamała karku i popękały jej żebra.

Następna tragedia była jeszcze gorsza. Koło Łazienki Jęczącej Marty zostało spetryfikowanych dwoje uczniów. Obydwoje pochodziło z Hogwartu, drugoklasista i trzecioklasistka. Całe szczęście, że mandragory już dorastały.

Virginia cierpiała. Wyglądało na to, że historia się powtarza. Te dzieciaki, leżące na łóżku nieruchomo, sztywno... Ich szeroko otwarte oczy... Patrząc na nich, czuła się winna... A patrzyła często, bo przecież pracowała w szpitalu.

Wszystko przypomniało jej przejścia z pierwszej klasy. Tom Riddle... Komnata Tajemnic...

Jak ona się tego bała....

Tak bardzo się bała....

- To okropne, prawda Ginny? - wzdrygnęła się na dźwięk głosu Neville'a.

- No... Kto by pomyślał, że będą się takie rzeczy znów działy - odrzekła nieobecnie, patrząc na swoją mandragorę.

To nawet nie było okropne... To było coś o wiele gorszego....Setki razy sobie postarzała, że bazyliszek już nie żyje, że Komnata Tajemnic jest zamknięta, że tylko ona może ją otworzyć, nie licząc Harry’ego....

W głębi rzeczy nie wspominał o tym żaden nauczyciel, nawet Dumbledore. Co jednak z tego, skoro wiedzieli już wszyscy uczniowie. Na szczęście o tym, że to ona otworzyła wtedy Komnatę, kontrolowana przez Toma Riddle’a i jego pamiętnik, wiedziało niewielu - jej rodzina, Harry, Hermiona, nauczyciele i Dumbledore. I właśnie pewnie dlatego oni milczeli.

Wpadała w paranoję. Czy to możliwe, żeby ona znowu była kontrolowana? Że to ona zabija tych mugolsko urodzonych? Ale przecież...

- Masz, zabierz to do Pomfrey. Już i tak kończymy - odezwał się znowu Neville.

Spojrzała na niego, mrugając oczami.

- Tak... Jasne... Już idę...

I poszła.

Isn't anyone tryin to find me?

Won't somebody come take me home

It's a damn cold night

Trying to figure out this life

Wont you take me by the hand

take me somewhere new

I dont know who you are

but I... I'm with you

I'm with you


***


- Czegoś pan chciał, panie profesorze? - zapytał z kpiącym uśmieszkiem Montague Charliego, niedbale siadając na krześle. Paru innych Ślizgonów usiadło na zielonej kanapie. Ci oczywiście w ogóle go nie pozdrowili.

Ignorując niegrzeczne powitanie, Charlie wszedł do pokoju Wspólnego Slytherinu.

- Chce widzieć Dracona Malfoya. Natychmiast.

- Widzisz, Montague, Draco staje się naprawdę popularny u Gryfonów - powiedział Hase, uśmiechając się złośliwie i przekręcając głowę w bok.

- Tak, zaczynam myśleć, że został Gryfo-... - nie dokończył - zauważył, że coś bezdźwięcznie przeleciało mu koło ucha. Odwrócił się. Za nim stał Draco, patrzący na niego wściekle.

Blondyn odstawił nożyk do papieru na stół.

- Za co to było? - zaskomlał Nigel.

- Za to, że jesteś idiotą i odzywasz się nie w porę - odwarknął. Montague chciał już coś odpowiedzieć, kiedy Draco znowu na niego spojrzał. Gdyby wzrok mógł zabijać, Nigel leżałby martwy. I to znaczy MARTWY.

- Nie wykłócaj się z cholerykiem... - mruknął Hase, spoglądając na kolegę siedzącego na krześle.

- Zamknij się.

Draco zignorował obydwu i podszedł do Weasleya.

- Czegoś chciałeś?

Charlie uniósł brew.

Kamienne wrota znowu się otworzyły - wyszli.

- Właśnie taką postawą charakteryzują się Ślizgoni względem nauczycieli z Gryffindoru?

- Cicho siedź, mam image i nie zamierzam go rujnować.

Rudzielec parsknął.

- Jasne.

- Więc? - Draco założył rękę na rękę.

Jego nauczyciel potrząsnął głową.

- Nigdy nie zrozumiem, jak moja młodsza siostra z tobą wytrzymuje.

Ślizgon znowu wzruszył ramionami.

- Po prostu wytrzymuje. Koniec bajki. To czego chcesz ode mnie?

- Potrzebuję kilku pomocników na szlaban - wyjaśnił. - Muszę iść do Zakazanego Lasu.

- Potrzebujesz pomocników, czy chcesz mi dać szlaban? - zapytał sucho Draco.

Charlie zaśmiał się.

- Nie, szlaban dostało kilku trzecioklasistów, Filch ich złapał, jak się wałęsali po zamku nocą. Już sobie wziąłem też Rona i Harry’ego, jeśli nie masz nic przeciwko.

Draco odwrócił wzrok. Wiedział, że coś się stanie, jeśli pójdzie. Tym czymś była pewna kłótnia z Gryfonami.

- Po co w ogóle?

Weasley uśmiechnął się ponownie.

- Pójdziesz, to zobaczysz.

- Dobra, nie ma sprawy. I tak nie mam nic do roboty. - odrzekł. - Poczekaj, tylko polecę po szatę.

W ciszy poszli do chatki Hagrida, gdzie stało czterech trzecioklasistów, a nad nimi pastwił się Filch.

- Tak, tak, próbowaliście uciec przed Panią Norris, ale nie mieliście szans, łobuzy. Na miejscu waszego nauczyciela wymierzył bym wam inną karę. Tak, tak, łańcuchy nadal wiszą u mnie w gabinecie, nadal czekają, naoliwione...

Draco przewrócił oczami. Słyszał tę gadkę już tyle razy ile McGonagall dała mu szlaban. Filch się powtarzał, co chyba wskazywało na demencję starcza. Prawdę mówiąc, cała szkoła by się cieszyła, gdyby odszedł. Ale niekoniecznie zszedł z tego świata.

- A co ty tu robisz, Malfoy? - warknął Ron na powitanie, kiedy wyszli zza chatki.

Blondyn wzruszył ramionami.

- Prawdopodobnie to samo, co ty.

Zawsze, ZAWSZE, kiedy przechodził obok Śniętej Trójcy zostawał obrzucany obelgami. Sam już przestał na to reagować. Ale nie, oni nadal byli zawzięci. Według Dracona stawało się to śmieszne.

- Idziemy, człowieczki! - zawołał Charlie. - Może już pan odejść, panie Filch – zwrócił się do woźnego.

Ten parsknął.

- Co sobie pan tylko życzy, Weasley.

Nauczyciel westchnął.

- Ten stary piernik nigdy mnie nie traktował jako nauczyciela, nie wspominając o Ślizgonach. Wszystko jedna wielka rodzina.

- Słuchaj, sam wiesz jacy są Ślizgoni. Jeśli Filch nie byłby charłakiem, to pewnie umieściliby go w Slytherinie - parsknął Harry.

Charlie spojrzał ostrożnie na Dracona. Ten jednak zachował kamienną twarz. Widocznie nawet nie próbował odpowiedzieć.

- Ou, Nasz Król Węży stracił głos? A może stracił słuch? - zaczął go prowokować Ron.

- Weasley, na twoim miejscu uważałbym na to, co mówię - uśmiechnął się za to afektownie. - Wiesz... nigdy nie wiadomo, co możesz stracić ty...

Ron pewnie by na niego naskoczył. Pewnie, bo jego starszy brat wstąpił między nich.

- Koniec rundy, nie chciałbym zeskrobywać waszych szczątek z chatki Hagrida. Poza tym, to oni mają szlaban, nie wy, więc jest szansa, że wy go także otrzymacie, jeśli powiem coś niecoś McGonagall. Mam powiedzieć?

- Nie, nie masz - mruknął Ron, patrząc zezłoszczony na Dracona. Ten tylko wzruszył ramionami i podniósł z ziemi latarenkę.

Przeszli przez kawałek błoni weszli na skraj Zakazanego Lasu. Sowy dawały o sobie znać, a nietoperze trudno było odróżnić od rosnących liści. Było mrocznie. Było strasznie. Trzecioklasiści wyglądali, jakby mieli narobić w portki. Wśród nich była brązowowłosa dziewczyna. Właśnie upadła na ziemię, usiadła i ukryła twarz w dłoniach, trzęsąc się okropnie.

Draco uniósł oczy ku ciemnemu niebu i wyciągnął do niej rękę.

- Wstawaj, kobieto, nie mamy całej nocy.

Dziewczyna spojrzała na niego swoimi niebieskimi oczkami, w których kryły się łzy.

- Ale....

- Czego się boisz? To tylko cholerny las! - odrzekł zniecierpliwiony i szarpiąc ja za ramię, postawił na ziemię.

- Musisz być tak okropnie nieuprzejmym? - zapytał szyderczo Ron. - Nic dziwnego, że masz taką opinię.

Ślizgon parsknął.

- A co cię obchodzi moja opinia, co, Weasley?

Gryfon zmarszczył gniewnie brwi.

- Dobra, druga runda zaliczona - to znowu był Charlie, wstawiając miedzy nich rękę z lampą. - Idziemy, jeśli mamy się wyrobić przed dwunastą. Ron, pójdziesz ze mną, Elijahem i Hubertem. Draco, Harry, potowarzyszycie w "spacerku" Jeremy'emu i Denette.

Dziewczyna zwana Denette spojrzała ukradkiem na Draco, czerwieniąc się. Charlie machnął różdżką i wyczarował dwa łuki i dwa kołczany ze strzałami.

- Weźcie to na wypadek, jakby wam były potrzebne.

Kiwnęli głowami. Draco i Ron wzięli po jednym zestawie.

- Tak, wiara, chodzi o to, że wpadłem ostatnio na trop jednorożca, wydaje mi się, że jakaś parka chce się tu osiedlić. Kłopot jest taki, ze to teren szalenie niebezpieczny. Jak znajdziecie te jednorożce, to mnie poinformujcie. Zwyczajowo, zielone iskierki oznaczają, że je znaleźliście, czerwone, że macie jakieś kłopoty albo co. Jeśli przed wpół do dwunastej nadal nic będziemy mieli, ja wypuszczam żółte i wracamy wszyscy do zamku. Zrozumiano?

- Tak - pisnęli najmłodsi.

Charlie uśmiechnął się do nich pogodnie.

- Zarąbiście, a teraz won i nie widzę was do jedenastej trzydzieści.


***


- Boję się! Chrzanić ten pierdolony las!!! - Jeremy wprost wyrażał swoje uczucia, wyraźnie taki miał zwyczaj. Reszta była w zamian cicho. Poza jego krzykami słyszeli tylko trzaski łamanych gałęzi pod ich stopami i szelest liści.

- Przymknij się, zanim coś ci się chcący bądź niechcący stanie - zadrwił Draco.

- Malfoy, musisz zawsze być taki nieuprzejmy? - zadał mu pytanie Harry, spoglądając na niego.

- Tak, muszę.

- Cholerny snob.

Nawet nie raczył odpowiedzieć. Skupił się na drodze przed sobą. Zakazany Las nie był miejscem, na które ogólnie mówi się "bezpieczne". Po prawdzie, to było ostatnie miejsce, gdzie pragnął się znaleźć, zaraz po Malfoy Mansion i Komnacie Tajemnic.

Zakazany Las... Był tu raz, pięć lat temu, razem z Potterem. Pamiętał, że ich kiedyś zobaczył w chatce tego przygłupa Hagrida razem ze smoczątkiem, bodajże Norweskim Kolczastym. Od razu pobiegł do McGonagall, powiadamiając ją, że Bliznowaty, Wielbiciel Szlam i Molica Książkowa mają smoka. Pamiętał, jak bardzo się cieszył, kiedy odjęła im sto pięćdziesiąt punktów. I pamiętał, że nieomal zemdlał, dowiedziawszy się o własnym szlabanie.

Z kim ja wtedy łaziłem po tym buszu....? A, no tak, z tym głupim kundlem Kłem

To pamiętał. I utkwiło mu jeszcze, jak wrzeszczał. Tak, że Hagrid słyszał go z drugiej strony lasu. A mówił mu, że tam nie wejdzie.

Draco do dziś drżał na wspomnienie martwego jednorożca i tej zakapturzonej postaci. Nadal nie wiedział, co to było. Centaur, który wyskoczył mu tuz przed nosem też nie był najlepszy, ale jego spotkaniem było jedynym, które zaliczał do "nadających się do pochwały" tamtej nocy.

- Panie Malfoy... - poczuł, że ktoś ciągnie go za rękaw.

- Co? - spojrzał niecierpliwie na szatynkę. Denette pokazała na coś ze strachem w oczach.

- Malfoy... - powiedział Harry, stojący przed nim. - Parz na to...

Przed nimi, na polanie pokrytej srebrna poświatą leżał jednorożec płci żeńskiej, jego srebrna grzywa połyskiwała w świetle księżyca. Przed nią spał maleńki, maluśki jednorożec, dziecko, opierający głowę o swoja matkę.

- Czy to nie piękne?! - krzyknęła Denette, składając ręce.

- Cholernie piękne! - zgodził się Jeremy

- Taa, cholernie piękny... - z Dracona wydobył się bardzo niski głos. - Rzeczywiście...

Przed jego oczami zapalił się jakiś fioletowy płomień. Srebrny jednorożec podniósł się i zaczął lizać powietrze - zupełnie z innej strony, niż gdzie pojawił się ogień. Z cienia coś się wychyliło. Jednorożyca nadal lizała to samo miejsce.

- O do diabła! - krzyknął blondyn, wyjmując strzałę i napinając cięciwę. Latarenka upadła na ziemie i rozbiła się. Draco był w pułapce - otoczony przez ogień.

- Co ty robisz, gościu! - usłyszał głos Jeremy'ego gdzieś w oddali.

Draco dziwnie się poczuł.

Ta... to coś, co lizał ten "damski:" jednorożec uśmiechało się złowieszczo. Widział to. Czuł to.

A to coś, co wyszło z cienia, to był jednorożec. Zauważył, że na boku miał ranę. Draco spojrzał w jego duże, szare oczy, widział w nich siebie.

I teraz rzecz najdziwniejsza: jednorożec był... czarny.

Ty umrzesz... A ona będzie moja na zawsze... Wszystko, co posiadasz... Na czym ci zależy... Będzie moje... Jeśli nie otrzymam od ciebie tego, czego chcę, po prostu to zniszczę...

Fioletowe płomienie nadal nie znikały. Wręcz odwrotnie.

Coś srebrnego przed nim poruszało się w powietrzu.

Ogniki także zaczęły tańczyć, ustawiając w jakiś kształt. Znajomy kształt.

Mianowicie Mroczny Znak.

- NIE!!! - wrzasnął i, nie myśląc wiele, wypuścił strzałę, która przeszła przez płomienie i powinna przeszyć to ukryte coś, co się śmiało.

Nie słyszał wiele - jedynie jakiś galop nie wiadomo czego i bicie własnego serca.

A transu obudziło go jakieś głuche walenie.

- Coś ty durniu zrobił!!! - wrzasnął mu nad uchem niezidentyfikowany głos.

- Malfoy!!! – poprawił ktoś nad drugim uchem.

Draco stał, patrząc swoimi szarymi oczami na punkt, gdzie strzelał. Oddychał głęboko, chcąc uspokoić swe skołatane serce.

- Co się stało? Co... Draco?

Malfoy zamrugał, spoglądając na Charliego. Tym niezidentyfikowanym głosem okazał się być centaur. Wściekły centaur. Cholernie wściekły centaur.

- Zakało, co się stało? - zapytał powtórnie nauczyciel. Za nim stali Ron i dwoje uczniów z trzeciej klasy.

- Ten twój chłopak niemal uczynił najstraszliwszy grzech, jaki można tylko popełnić!!! Zabiłby karmiącą matkę jednorożca!!! - wyjaśni uprzejmie Zakała, trzymając w ręku strzałę, której nie omieszkał złamać.

- Że jak?! - zawołał Charlie, odwracając się. Rzeczywiście, za nimi stały dwa jednorożce, patrzące na nich przestraszonym wzrokiem. - O Jezu....

Draco spojrzał na centaura.

- Co. To. Było?

- JEDNOROŻEC!!! - Zakała ryknął ponownie, zaciskając ręce w pięści. - Nie masz szacunku dla świętych stworzeń, ludzka istoto?!!!!!

- Spokojnie, Zakało, bez nerwacji! - krzyknął pospiesznie Charlie, machając przed centaurem rękoma. - To jeszcze tylko dzieciak! Wybacz mu, proszę. Gwarantuję, że nigdy więcej nic takiego się nie wydarzy. Słowo.

- Hmf - Zakała obraził się demonstracyjnie. - Lepiej pilnuj, gdzie ten twój dzieciak łazi, bo nie chciałbyś poznać pewnych tajemnic tego lasu, zapewniam.

I odszedł.

- Khe... - westchnął Charlie.- Zakały nie lubię, od razy wam mówię. Ale centaury zostawmy ministerstwu. - odwrócił głowę. - Draco?

Ślizgon nadal patrzył na miejsce, które lada chwila opuścił Zakała.

Bez słowa zabrał Harry'emu lampę i poszedł ścieżką prowadzącą na skraj lasu.

- Ej, Draco! Niebezpiecznie jest samemu łazić po tym miejscu! - zawołał za nim nauczyciel, ale nie obchodziło go to.

Musiał coś znaleźć.

I to szybko.


oh why is everything so confusing

maybe I'm just out of my mind

yea yea yea

It's a damn cold night

Trying to figure out this life

Wont you take me by the hand

take me somewhere new

I dont know who you are

but I... I'm with you

I'm with you


***


- Panie Malfoy, z tego, co wiem JA, to pan potrzebujesz tylko książek o eliksirach. Ta książka o nich nie jest - zauważyła pani Pince, przyglądając mu się zza swoich okularów.

- Przepraszam, ale mam pozwolenie na korzystanie z działu książek zakazanych, nie z książek o eliksirach, więc czy mogłaby się pani ruszyć i podać mi ten cholerny klucz?! - prawie krzyknął, zwracając na siebie uwagę wszystkich uczniów przebywających w pomieszczeniu.

Bibliotekarka spojrzała na niego zdumiona.

- Na Boga! Nie mam zamiaru pozwalać panu na takie zachowanie! Z pozwoleniem czy bez, ja...

- Niech pani wybaczy, pani Pince, on jest tylko w złym nastroju. Prawda, Draco? - ktoś widocznie chciał ratować sytuację.

- Panna Ginny nie powinna pomagać temu chłopakowi, bo on na to nie zasługuje - odezwała się pani Pince, patrząc ciągle na Dracona.

- Dawaj klucz i wpuść mnie! - warknął, zakładając rękę na rękę. - Nie będę tu stał cały dzień!

- Ty... - w pani Pince się gotowało.

- Poczekaj, Draco, ja ją wezmę! - powiedziała Virginia, patrząc na niego szybko. - Ja ją dla ciebie zabiorę, a ty grzecznie wrócisz do czytelni.

Draco posłał bibliotekarce mordercze spojrzenie i demonstracyjnie obrócił się na pięcie, odchodząc.

Nie zamierzał być niegrzecznym, po prostu był niecierpliwy, a nieokazywanie gniewu nie jest jego mocną stroną. Poza tym, zżerało go złe przeczucie. Musiał coś sprawdzić, bo inaczej niepewność by go zjadła.

Usiadł na krześle i spojrzał przez okno.

- Jezu, uspokój się, co cię żre? - zapytała Virginia. Spojrzał w jej zmieszana twarz. - Coś się stało ostatniej nocy?

- Nie - mruknął, zabierając jej z rąk ogromną, obitą w czarną skórę księgę.

Uniosła brew i usiadła naprzeciwko.

- Nie?

- Nie - odrzekł nawet się na nią nie oglądając. Otworzył księgę.

- Jeśli nie, to po co ci ta książka, co?

Pochyliła się do przodu i zamknęła mu książkę, przycinając jego rękę położoną na pożółkłej karcie.

Spojrzał na nią.

- Weasley, co ty do diabła robisz?

Virginia spoglądała na okładkę. Po sekundzie uśmiechnęła się szyderczo.

- Magiczne Stworzenia kojarzone z Czarną Magią, hmm... Nie wiedziałam, że Snape ma ambicje zostać też nauczycielem opieki nad magicznymi stworzeniami. Mógłbyś mi poinstruować głębiej, Malfoy, bo chyba czegoś nie rozumiem?

- Nie, nie mogę - odrzekł, wyszarpując jej książkę z rąk. Zrobił to tak szybko, że utraciła równowagę i upadła na niego. - Zejdź ze mnie i zostaw mnie w spokoju - powiedział, przywracając ją do pionu. Spojrzał jej w oczy. Znowu powrócił do swojej księgi i tajemniczych poszukiwań.

Virginia zamrugała oczami. Nie wiedziała czemu, ale dystans między nimi coraz bardziej rósł. Czuła to.

Co mu?

Nigdy nie był dla niej taki. Nigdy.

Zanim mogłaby cokolwiek powiedzieć, a chciała, ktoś ją postukał w ramię.

- Ginny, Madame Pomfrey chce się z tobą widzieć – wyjaśniała stojąca za nią dziewczyna.

- Już idę.

Wyszła z biblioteki, obracając się ukradkiem przez ramię...

Draco niczego nie zauważył...

Take me by the hand

take me somewhere new

I dont know who you are

but I... I'm with you

I'm with you


***


- Centaur... Pająk... Kot... Skorpion... Bazyliszek... - Draco wertował indeks. Już chciał zrezygnować ze wszystkiego, kiedy w końcu znalazł szukane hasło: "przeklęty jednorożec". Przewrócił księgę na podaną stronę.

- Jednorożec , najświętsze zwierzę magii. Patrz także: złote kopyto, włos jednorożca, róg jednorożca. J. oznacza czystość, zaatakowany może śmiertelnie zranić. Z ataków na j. znany jest Lord Voldemort, który, aby przetrwać, żywił się ich krwią. Lord Voldemort próbował zakląć j., aby był mu posłuszne. Palenie krwi j. wywołuje fioletowy, przeklęty płomień. Fioletowy płomień zauważa osoba przeklęta bądź paląca krew j. Nieudowodnione: j. zaklęte Klątwą Imperiusa stają się czarne, a ich oczy szare.

Draco był zszokowany. Bo wczoraj widział dokładnie, to, co zostało tutaj opisane. Jeśli to było prawdą, postać, którą wczoraj zauważył, chciała go przekląć, choć, z tego wynikało, że już z nim i tak jest coś nie tak... Tylko kto to mógł być?

Wyszedł z biblioteki, nawet nie zadając sobie trudu, by oddać książkę. Po prostu wziął ją ze sobą.

Czy to mógłby być ojciec...? Poczuł, jak po plecach spływają mu ciarki Tylko skąd on może wiedzieć, co ja robię w Hogwarcie...?

Pytanie, którego nurtowało nie było trudne - jego ojciec była ambitny. Strasznie ambitny. Dla Draco nie byłoby szokiem, gdyby dowiedział się, że coś lub ktoś go po prostu szpieguje.

- Nie wiem... Nie mam po prostu pojęcia! - z zamyślenia wyrwał go głos zza ściany. Spojrzał na nią, dotykając lekko muru.

Ku jego zaskoczeniu, otworzył się.

To było tajne przejście do wieży Gryffindoru. Po szkole ostatnio chodziły głupie plotki, że jakoby takie miało istnieć, ale w nie wcześniej nie wierzył. Spojrzał przez otwór. Było ciemno.

Głos należał do Harry’ego. Tyle zauważył.

- A zabolała cię blizna? - to była Hermiona, mógł się założyć.

Usłyszał westchnienie Pottera.

- Nie, to nie było aż takie dziwne, ale wiecie, przypominało mi to ten szlaban, który dostaliśmy pięć lat temu. Nie rozumiem tylko, czemu Malfoy się tak zachował, jakby zobaczył ducha.

Draco uniósł brwi, spoglądając na księgę. Więc oni nic nie wiedzieli, to on słyszał głos, widział te dziwne obrazy i czuł ciepło ognia.

- Harry, Voldemorta nie może być teraz w Hogwarcie, nie wariujcie - odezwał się Weasley.

- Nie masz racji, Ron - odrzekł Harry. Nastała cisza - Draco domyślał się, że Potter szuka podsłuchiwaczy. Szkoda tylko, że nie wiedział, że jeden z nich stoi tuż za ściana.

- Voldemort był tu, gdy byliśmy na pierwszym roku - powiedział po chwili. Draco pokojarzył odgłosy z tym, że Hermiona była pewnie zdziwiona, a Ron ogłuszony.

- Co... Jak... Co to znaczy, że tu był? - wyjąkała dziewczyna.

- Ale... To znaczy, że Sami-Wiecie-Kto był tu w Hogwarcie, w tej samej szkole? - Ron się wzdrygnął. - Ale... to nieprawda!

- Dumbledore kazał mi to trzymać w tajemnicy. Osoba, którą pięć lat temu spotkaliśmy ja i Malfoy to był Voldemort pijący krew jednorożca. Żył cały czas w Quirrelu.

- Ale... Ale...

Draco nie był w stanie już więcej wysłuchać. Jeśli Voldemort znowu wrócił... A wcześniej był już w Hogwarcie... To nic dziwnego, że jego ojciec chciał, by Draco przyłączył się, do Śmierciożerców... Przecież Czarny Pan w każdej chwili mógł tu powrócić...

Ona będzie moja na zawsze...

Znowu to samo... Ten głos, podobny do szczęku metalu...

Draco obrócił się dokoła - nikogo nie było.

To wszystko, na czym ci zależy...

Kto to jest?!!!

Zniszczę...

Coś widział jakiś obraz, to trwało tylko sekundę...

Odwrócił się. Na końcu korytarza, w odległości pięciu metrów od niego stała Myra, przyglądając mu się ciekawie.

- Draco, co ty...

- Myra, uważaj!!! - wrzasnął, skacząc do przodu. Zanim ktokolwiek mógł zareagować, on i jego kuzynka przejechali kilka metrów po podłodze w stronę schodów.

To dobrze. Bo tam, gdzie jeszcze sekundę temu stała Myra, leżała ciężka, ogromna zbroja rycerza, który się najwidoczniej przewrócił.

Ktoś zaczął krzyczeć. Rozległ się szmer. Trwało to dobrą minutę.

- Co się dzieje? Co się dzieje? - to był sam dyrektor. Dumbledore wystąpił przed uczniów.

Draco spojrzał na Myrę, patrzącą na niego. Dziewczynka wyciągnęła drżący paluszek i pokazała na coś. Za nimi rozległ się cichy brzdęk. Draco obrócił głowę.

Za nimi stała Virginia, patrząca na niego swoimi brązowymi oczami. Ten cichy brzdęk to była książka, którą najwidoczniej wcześniej trzymała w ręce.

W dłoni miała różdżkę, z której nadal się tliło, jak po świeżo rzuconym zaklęciu.

A za nią, na ścianie znajdował się Mroczny Znak.

Take me by the hand

take me somewhere new

I dont know who you are

but I... I'm with you

I'm with you

I'm with you...

PS *"I'm with you" Avril Lavine

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.