Opowiadanie
Z mugolem za pan brat!
Zbieg okoliczności...
Autor: | Pisces Miles |
---|---|
Korekta: | IKa |
Tłumacz: | Villdeo |
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Komedia, Romans |
Dodany: | 2006-11-05 13:12:55 |
Aktualizowany: | 2008-02-14 14:08:54 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Zrzeczenie: Harry Potter i wszystkie jego części są własnością Jane Katherine Rowling oraz firmy Warner Brothers. Ja tylko pożyczam.
Oryginał: Muggle Year
Zamieszczone za zgodą autorki.
Yesterday, all my trouble seemed so far away*
Now it looks ad though they're here to stay
oh, I belive in yesterday...
- Gdzie go do diabła posiało?!!! - w studio rozległ się ryk Spencera.
- Uspokój się, Spencer - powiedziała ze spokojem Lesley, przewracając stronę katalogu.
- Przecież w końcu przyjdzie - dodała Felicity, patrząc na zegarek. - A ty przestań, rzeczywiście, bo dostaniesz jeszcze załamania nerwowego.
- Wszyscy dostaną, jak tak dalej pójdzie! - odrzekł. - Miał tu być o siódmej rano, jak wszyscy, ale oczywiście zachowuje się jak wielgachna gwiazda. - odwrócił się do Ślizgonów. - Gdzie jest Draco?!
Montague, jeden z operatorów kulis, wzruszył ramionami.
- A skąd ja mam wiedzieć?
- Ja bym mogła... - odezwała się cicho Pansy.
- NIE, NIE MOGŁABYŚ!!! - przerwał jej Spencer. - Jeszcze tylko brakuje tego, żeby się ktoś zgubił!
W tej chwili wszedł Draco. Miał mokre włosy, a krawat trzymał w ręce.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedział tylko, kiedy napotkał spojrzenie reżysera.
- Przepraszam? Kupię ci zegarek, spóźniłeś się piętnaście minut, człowieku! Coś ty robił?!!!
Draco westchnął wewnętrznie, przewracając oczami.
- Brałem prysznic trochę za długo, to wszystko.
Tak naprawdę zaspał w łazience prefektów. Gdy się obudził, była za piętnaście siódma, a kiedy przyszedł do dormitorium - ani żywej duszy.
- Nie macie może większych problemów? - dodał, uśmiechając się zaczepnie w purpurową z gniewu twarz Spencera.
- Po prostu nie spóźnij się następnym razem, bo Spencer jest strasznie nieprzewidywalny - wtrąciła Lesley, wkładając gazetę do torebki.
- Nie ma sprawy - odrzekł, wiążąc krawat.
W studio było pełno ludzi, aktorów, tancerzy oraz pomocników - większość nich była z Hogwartu i Durmstrangu. Z okazji ferii Wielkanocnych, Szkoła zorganizowała im wszystkim wyjazd do Londynu na dwa tygodnie. Mieli odebrać kostiumy, obejrzeć kilka mugolskich musicali, przygotować do występu Magiczny Stadion, zrobić próby i spotkać się z Londyńską Orkiestrą Filharmoniczną oraz Fatalnymi Jędzami.
Daleko w kącie zauważył Śniętą Trójcę i jakichś innych Gryfonów. Wiedział, że Granger jest odpowiedzialna za rekwizyty, a Weasley i Potter za wystrój sceny. Za pomocą magii wszystko było łatwiejsze, wystarczało machnięcie różdżki, aby wszystko było gotowe.
Niezły tłumek, a wszyscy są potrzebni... Nic dziwnego, że Knot nie chciał, żeby coś zostało skopane...
Draco oparł się o ścianę, zakładając rękę na rękę. Ziewnął, przymykając oczy.
Nawiasem, bardzo przyjemnie było się przespać w wannie pełnej parującej wody.
- Dracuś, gdzie wczoraj w nocy zniknąłeś?
Otworzył swoje ślepka. Przed nim stała Pansy. Uniósł brwi.
- Jesteś moją matka, że mam ci zdawać sprawozdania z tego, co robię? - zapytał.
Dziewczyna wyglądała na zawiedziona tą odpowiedzią.
- No... nie, ale chciałabym wiedzieć, bo mnie obcho-...
Spojrzał na nią zimno swoimi szarymi oczami.
- Nie mów, że cię to obchodzi, Parkinson, bo ci to zwisa i powiewa. Obydwoje bardzo dobrze wiemy, czemu się do mnie kleisz.
Zmieszała się.
Draco parsknął i, odepchnąwszy się od ściany, stanął do niej tyłem, odchodząc w inną stronę.
- Jeślibyś chciała wiedzieć, nie mam nic, czego ode mnie oczekujesz, ale za to posiadam coś, czego byś nie chciała.
- Yo, Draco! Tutaj! - ktoś krzyknął. Odwrócił głowę. Z drugiego końca sali kiwał do niego Hase.
Odwrócił się na pięcie i zostawił ją samą.
Suddenly, I'm not half a man I used to be
There's a shadow hanging over me
Oh, yesterday come suddenly...
- Ej, Draco, coś wykombinował Pansy? - zaciekawił się Montague, kiedy Draco usiadł na swoim siedzeniu w ekspresie do i z Hogwartu. Czerwono-czarny pociąg miał ich zabrać nas stacje King's Cross, skąd mieli przejść do dzielnicy West End. Montague i Dolores zapisali się jako pomocnicy do kulis, a Pucey był odpowiedzialny za garderobę. Faith zastępowała rolę Pansy i grała aktualnie Theriesę Goddard. A Hase i Bruce, choć mieli teraz SUMy, pojechali razem z nimi. Widocznie musical i urwanie się ze szkoły było ważniejsze i lepsze od egzaminu.
Tak naprawdę było to trochę niesprawiedliwe, że odwołano wszystkie egzaminy prócz SUMów i NUTek. Na przekór jednak temu do współpracy zgłosiło się wiele osób chętnych z piątej klasy.
- Nie twoja sprawa - warknął, kładąc ramię na półeczce pod oknem.
Dolores uniosła brwi.
- Widziałam, jak wpakowała się do kibelka. Płakała. Pokłóciliście się? Może ją rzuciłeś?
- Nie chodziłem z nią - przypomniał, chcąc zakończyć rozmowę.
We wzmiance o Pansy znowu poczęła się w nim burzyć krew.
Już od dawna podejrzewał, że musiała mieć jakiś powód, żeby go od tak dawna namolnie prześladować.
Chodziło o to, że Pansy pochodziła z ogromnej i zamożnej rodziny Parkinsonów - było to nie gorsze nazwisko niż Montague, czy nawet Malfoy. Szkopuł był taki, że Parkinsonowie już od dawna byli zadłużeni i przechodzili poważny kryzys finansowy.
Kilka nocy temu, Draco na stole w pokoju wspólnym znalazł list do Pansy. Pisała jej matka, każąc jej zrobić sobie z nim, Draconem, dziecko. Podobno jedynym sposobem, aby Parkinsonowie wyleźli z kryzysu było bogate małżeństwo ich jedynej córki. A to małżeństwo musiało być przecież czymś spowodowane.
Widocznie nie mieli pojęcia, że Draco zdążył rok temu odejść od swojej rodziny. Ale jeszcze gorsze świństwo popełnili, przekupując datkami Korneliusza Knota, aby to Pansy objęła główną rolę bez przesłuchania.
Najgorsza jednak była informacja od Snape'a. To "ukochany ojczulek" Dracona spowodował kryzys Parkinsonów. Draco domyślił się, że to jeden z jego planów, aby Malfoy młodszy wrócił na łono rodziny i przy okazji dołączył do popleczników Voldemorta.
Niech mu się nawet nie śni... Dobrze, że matka oprócz urody obdarzyła mnie także rozumem, bo inaczej byłoby krucho... pomyślał bardzo skromnie.
- Wiesz, że znowu wyrobiłeś sobie niezłą opinię, odkąd pojawił się Mroczny Znak? - skomentowała Faith, zarabiając tym samym wściekłe spojrzenie Dracona. Uniosła rękę, na znak, że się jakoby poddaje. - Hej, to była tylko informacja dla ciebie, a nie zaczepka.
- Stałeś się osoba publiczną, Draco. No bo wszystkie media walczą o jakiekolwiek materiały o musicalu - dodał Pucey.
Dolores pokiwała głową.
- No, patrz na to - przekopała swoją torebkę i rzuciła mu jakiś numer "Czarownicy".
Już sam tytuł nie spodobał się Draconowi.
"CZAROWNICA" TŁUMACZY, DLACZEGO TAK NAPRAWDĘ ZASTĄPIONO GINNY WEASLEY
Zamiana głównej aktorki w wielkim musicalu "Wysokie Loty" przez kilka tygodni pozostawała okryta woalem tajemnicy. Jeszcze pół roku temu Ginny Weasley, dawna odtwórczyni roli Gladys Winnifred, była najlepszą tancerką w szkole. Jednak wieść, że doznała kontuzji nie jest taka wcale prawdziwa, choć potwierdziło to kierownictwo i zaakceptowała większość publiczności.
Istnieje bardzo prawdopodobna pogłoska, dlaczego Ginny Weasley została odwołana z przedstawienia. Podobno miało to związek z biedną Pansy Parkinson. Mówi się, ze Weasley umyślnie rzuciła na Pansy zaklęcie, które, ku jej nieszczęściu, zadziałało na nią samą. Sprawdza się powiedzenie, że przestępstwo nie popłaca.
"Ona wale nie jest taka wspaniała" - mówi jedna ze współmieszkanek Weasley. - "Jest bardzo niemiła dla wszystkich i zamknięta w sobie, sądzę, że wiele osób zgodzi się w tym ze mną. Nie wiem, gdzie nauczyła się tego całego tańczenia, ale myślę, że chciała się tylko popisać. Jest zdolna do wszystkiego."
Rita Skeeter
Draco pogniótł gazetę i oddał ją, rzucając, właścicielce. Dolores spojrzała smutno na swój egzemplarz "Czarownicy".
- Nie niszcz rzeczy, które nie należą do ciebie. Wykosztowałam się na to sykla - poskarżyła się, wkładając czasopismo do torebki i wyjmując kosmetyczkę.
Reszta Ślizgonów jakoś dziwnie na niego patrzyła.
Jeśli byłby starym Draconem Malfoyem, pewnie dodałby coś od siebie o Weasleyównie, a nawet pomógł Ricie Skeeter otrzymać informacje. To przecież on udzielał jej wszelkich wiadomości i wywiadów podczas Turnieju Trójmagicznego.
Jednak Draco się zmienił. Czuli, że wiedział, co jest tak naprawdę grane i dlaczego. Cała szkoła wiedziała, że jest to związane z tym Mrocznym Znakiem, który się pojawił dwa miesiące temu, ale zabroniono im mówić cokolwiek komukolwiek, a co dopiero gazetom i Ricie Skeeter.
Otworzył okno. Wiatr potargał jego jasne włosy.
Brzydziły go te bzdury, które dziennikarka wypisywała na temat Virginii.
I niby ja tej wstrętnej babie pomagałem dwa lata temu... Na dodatek to zdrobnienie... Ginny... Jak ona może wytrzymać, kiedy ludzie ją tak nazywają..?! A ta współmieszkanka Virginii to pewnie Adela... Nie pierwszy raz ją obraża...
Pucey nie mógł już wytrzymać, żeby nie zadać pytania, bo coś wydawało mu się podejrzane w stosunku Draco - Weasleyówna. Szczególnie, że to chyba on ze Ślizgonów znał go najdłużej.
- Co ci jest, Malfoy? - zapytał, krzyżując ręce i nogi.
- A co ma mi być? odparł z niecierpliwością w głosie, patrząc na wspaniały, zieloniutki krajobraz za szybą. Był fascynująco piękny, ale Draco nie był w nastroju, by to docenić.
- Zachowujesz się, jakbyś nie był sobą - dodała Faith, posyłając Puceyowi uśmiech. Znali się tak długo i dokładnie, że zrozumienie między nimi było lepsze niż pomiędzy dwojgiem rodzeństwa.
- A kim mam być, jak nie sobą? - wymamrotał, przejeżdżając palcami przez swoje włosy.
- Weź, tylko nie gadaj, że się zakochałeś w tej Weasleyównie - Montague uśmiechnął się szyderczo, patrząc na niego.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, Nigel leżałby martwy i w Londynie wyprawiliby mu pogrzeb. Jednak nie da się zabić wzrokiem, więc Draco jedynie mógł patrzeć na niego morderczo.
- Facet, jak to zaakceptujesz, to ci szybciej minie, zapewniam. W dodatku ona przecież nie jest taka najgorsza. Jakby nie była Weasleyówną, to bym cię z nią wyswatał, słowo - spauzował. Po chwili znowu się uśmiechnął. - Przynajmniej umie nieźle pokręcić dupcią. A te usteczka, mmm...
Dolores spojrzała na niego podejrzliwie.
- A ty skąd wiesz, co?
- Nie pamiętacie tej afery od razu po przesłuchaniu? Ja pamiętam... Ludzie, jak ja ją potem zatrzymałem w korytarzu, to moim jedynym marzeniem było ją przelecieć...
Aż zatrząsł się wagon, kilka osób pisnęło, a jedna walizka nawet spadła.
To po prostu Draco walnął Montague o drzwi, trzymając go za kołnierz.
- Powtórz to... - wysyczał, a jego szare oczy przypominały szparki.
Dolores zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na przyszły rozlew krwi przed sobą, a Faith nieświadomie przysunęła się do swojego chłopaka.
Nigel zaśmiał się Draconowi w twarz.
- Słuchaj, ziomku, wpadłeś i nic nie zrobisz - powiedział prosto.
Draco rozluźnił uścisk. Mimo że nadal patrzył na kumpla, jego wzrok był z lekka odległy. Uświadomił sobie, że jest zazdrosny o byle Montague. Myśl, że ktoś jeszcze mógłby dotykać, całować Virginię, wprawiała go w furię.
Po chwili, a raczej nawet dłuższej chwili, wypuścił Nigela, wpychając go na Dolores, która krzyknęła. Draco wyszedł, trzaskając drzwiami.
Coś ostatnio miał szczęście do pewnego bruneta. Przed drzwiami, przez szybę, wychylał się Adrian Bradley. Odwrócił teraz głowę, patrząc na niego swoimi oczami koloru morza.
Draco pomyślał, że zaraz wybuchnie.
Jednak zignorował go, chcąc jak najszybciej wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem. No i pomyśleć normalnie.
- Ona jest moja, Draconie Malfoyu...
Stanął. Odwrócił wzrok, znowu spoglądając w oczy Adriana. Były niebieskie jak zimna woda. I chyba miały zdolność przejrzenia człowieka na wylot. Draco zdał sobie sprawę z tego, że oczy Bradleya są jak rentgen i widzą w nim wszystko: duszę, myśli... i Virginię.
Nie odpowiedział.
Adrian przesłał mu lakoniczny uśmieszek i odwrócił się do okna.
- Pamiętaj, Malfoy, że cię ostrzegłem. Zejdź mi z drogi, bo pożałujesz.
- Blizna powinna zniknąć za kilka dni, tylko nie zapomnij jej tym nasmarować rano i wieczorem, dobrze? - Mała Gryfonka, pierwszoroczna, pokiwała powoli głową. Podniosła się i stanęła przed Virginią.
- Dziękuje, Ginny! Jesteś wspaniała lekarką! O wiele lepszą od Madame Pomfrey! krzyknęła, posyłając jej słoneczny uśmiech.
Virginia zaśmiała się i potrząsnęła włosami.
- Nie mów tak, Maggie, sama wiesz, że obydwie z Madame Pomfrey robimy to, co powinnyśmy!
Maggie spojrzała na starszą koleżankę. Madame Pomfrey była uważana w szkole za strasznie niecierpliwą osobę, którą najłatwiej jest zdenerwować. Uczniowie unikali skrzydła szpitalnego jak ognia, chodzili tu w ostateczności. Nic dziwnego, skoro o tej części zamku zasiano już tyle plotek
- Chyba nie jestem aż tak straszna, panno Brown? - pielęgniarka wyłoniła się właśnie z komnaty obok, stając przez pierwszoklasistką i patrząc na nią surowo. Maggie schowała się za plecami Virginii.
- Madame Pomfrey, straszenie ludzi nie jest zabawne!
Madame Pomfrey odsłoniła zęby w drobnym uśmieszku i położyła na stoliczek złota tackę.
- Oj, Ginny, znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
- No, już, zmykaj do wieży Gryffindoru. I co masz pamiętać, Maggie? - zapytała podchwytliwie.
- Że mam nasmarować się ta maścią po śniadaniu i przed obiadem! - wyrecytowała dziewczynka. - Wiem, wiem!
Rudowłosa uśmiechnęła się i wypłoszyła młodszą Gryfonkę ze Skrzydła Szpitalnego, zamykając za nią drzwi.
- Jeszcze trochę, Ginny i zleniwieję. Te dzieci cię wprost uwielbiają! - zażartowała Madame Pomfrey.
Dziewczyna uśmiechnęła się i wzięła z półki książki medyczne.
- Pani robi dla nich tyle dobrego, a oni nadal myślą, ze jest pani złośliwa i niemiła - spauzowała. - Madame Pomfrey, mogę zaświadczyć, że jest pani najlepszą i pielęgniarką, i nauczycielką!
Starsza kobieta pokręciła głową, patrząc znacząco na wychowankę. Virginia spuściła głowę, nie bardzo wiedząc, czemu Madame Pomfrey tak patrzy na nią.
- Coś się stało?
- Jesteś pewna, że nie jesteś chora, Ginny? Od dwóch miesięcy tylko pracujesz i się uczysz. - pielęgniarka przyjrzała się Gryfonce. - Spóźniasz się na posiłki, nie wracasz do domu na czas wolny i z nikim się nie kolegujesz. No i nie zareagowałaś zbyt normalnie na wiadomość dwa miesiące temu. Takie postępowanie nie jest zdrowe, Ginny, zapewniam. Nie wolno się zamykać w sobie, to do nikąd nie prowadzi. Coś się wydarzyło złego?
Virginia nigdy, nigdy w życiu by nie pomyślała, że Madame Pomfrey umie w taki sposób rozmawiać i że w ogóle ma ochotę z kimkolwiek tak rozmawiać.
Prawda prawdą i fakt faktem. Z nikim, prócz Adriana, własnych braci i nauczycieli nie zamieniła od dwóch miesięcy słowa. Kiedy wszyscy naokoło omawiali swoje najlepsze imprezy, planowali spotkania, zdobywali nowych przyjaciół, schadzali się potajemnie na randkach i po inne rzeczy, ona siedziała w Skrzydle Szpitalnym, lub bibliotece, pisała wypracowania, odrabiała prace domowe, robiła wszystko, aby nie żyć tak, jak oni. Ponieważ to złamało jej serce. Świadomie uciekała i chowała się przed światem, przed wszystkimi. Nie chciała po raz kolejny przeżywać podobnego koszmaru.
- Ginny?
- Tak? - spojrzała na pielęgniarkę szkolną, przygryzając wargę. Westchnęła. - Pani jest za wrażliwa. Złego się nie stało, to było tylko kilka nieporozumień. Ministerstwo tylko błędnie przyjęło to, co powiedziałam. - uśmiechnęła się. - Pani też czyta te śmieszne artykuły Rity Skeeter?
Madame Pomfrey odetchnęła i wzięła Virginię za rękę, patrząc jej w oczy.
- Jeśli cokolwiek, COKOLWIEK, będzie nie tak, ja tu jestem, pamiętaj.
Virginia odwzajemniła uśmiech i odwróciła głowę. Jej wzrok utkwił w połatanej tiarze.
- Pracuje pani nad tym już tak długo. Czy ta tiara żyje?
Na wzmiankę o Tiarze Przydziału kobieta zmarszczyła brwi, uśmiechając się zażenowana.
- Wiesz, nigdy bym nie pomyślała, ze kapelusz może być tak nerwowy. Musiałam go zaczarować, aby się w końcu zamknął! A co do życia... Ktoś na nią rzucił zaklęcie, jeszcze nie całkiem zniknęły jego skutki, ale powiedzmy, że będzie dobrze i od września będziemy mogli używać jej jak dawniej.
- Wyglądała wtedy na martwą - zaśmiała się Virginia.
- O, nie martw się, martwe przedmioty przecież nie mogą umierać! - uśmiechnęła się. - Ginny, ta tiara była tu jeszcze, kiedy ja chodziłam do szkoły. No to jak ci idą te twoje badania z Mrocznym Znakiem, co?
Dziewczyna zamrugała oczami, patrząc na nią zaskoczona.
- Kochanie, całe ciało pedagogiczne się dowiedziało. Dyrektor im powiedział w związku z zatuszowaniem tej sprawy z symbolem na ścianie.
Virginia odetchnęła z ulgą.
- Mam kila tez i na razie trudno je obalić. Na razie szukam odpowiednich składników, które obniżyłyby kwasowość eliksiru, bo jest strasznie żrący. - parsknęła we wstręcie. - Profesor Snape jest najgorszym nauczycielem w tej szkole, ciekawe, skąd dyrektor go wytrzasnął.
Jej wypowiedź wywołała śmiech Madame Pomfrey.
- Słuchaj, co jak co, ale jego nikt nigdy do końca nie będzie zdolny poznać.
Rudowłosa przewróciła oczami.
- Ma pani rację.
- Nie mogę uwierzyć w to wszystko, to jest po prostu śmieszne - oznajmiła Lesley, popychając oszklone drzwi.
- Hogwart nie był najgorszy. chociaż mogliśmy to odczarować po cichu - mruknęła Yvette.
- Nadal zachowali się nierozsądnie - powiedziała Felicity.
- Lesley! - krzyknął ktoś wesołym głosem.
Lesley uśmiechnęła się i przytuliła mocno Agatę.
Reszta weszła do środka, podziwiając wszystkie kostiumy, również swoje. Najładniejszy należał do Pansy, była to sukienka, w której miała zatańczyć tango. Większość tej całej "reszty" to byli wszyscy, którzy mieli jakiekolwiek rolę mówiące, osoby uczestniczące w tworzeniu garderoby no i oczywiście Felicity. Pozostali pojechali na Magiczny Stadion, powoli przygotować scenę. Początkowo miała odbyć się próba z udziałem ministerstwa, jednak nikt nie był łaskaw stamtąd przyjechać, w związku z czym mieli trochę wolnego.
- Zobaczmy nasza główną rolę - powiedziała zachwycona ich przybyciem właścicielka. Pansy wykroczyła dumnie przed tłumek. Gabrielle zmarszczyła brwi. Aghata spojrzała na dziewczynę i pokiwała z uznaniem głową. - Niezła, naprawdę ładna.
Felicity westchnęła z ulgą, a Lesley padła na krzesło, wzdychając głośno. Aghata wcześniej już im zapowiedziała, że jeśli nie spodoba jej się aktorka, nie odda kostiumu.
Właścicielka sklepu zaczęła zaganiać aktorów do przymierzalni i rozdawać im stroje. Felicity podążyła za Pansy. Lesley pozostała nadzorować pozostałych, w tym Dracona, który miał niebywale prosty kostium: czarne luźne korsarki i duża czarna koszula w stylu "pirat z Karaibów". Wszystko było dla potrzeb musicalu z lekka pozszywane, połatane, podniszczone.
- Super! - Lesley aż klasnęła w ręce. - Nie, Aghata?
Ta zaśmiała się.
- Wygląda jak cwaniaczek-kieszonkowiec, ale podoba mi się to.
Felicity zaśmiała się na jego widok, a Draco przewrócił oczami. Pomijając już, że czuł się jak na wybiegu, musiał się ubrać w jakieś łachmany, które stojące wokół niego kobiety nazywały kostiumem. I nawet to nie było takie złe, ale ten srebrny kolczyk w uchu to już była przesada. Czuł się jak niedorobiony pirat i z kolei jemu się to absolutnie nie podobało.
- A jak tam żyje Ginny, mam nadzieje, że wszystko u niej w porządku? - zapytała Agata. Ku jej zaskoczeniu, nikt nie odpowiedział, a w lokalu zapanowała nieswoja cisza.
- No, tak, jasne... - odrzekła powoli Lesley, spoglądając to na Yvette, to na Draco, który zamknął oczy i oparł się o ścianę.
Why she had to go, I don't know she woldn't say
I said something wrong, now I long for yesterday...
- Trochę jestem zaskoczona, że tu jej z wami nie ma. Myślałam o Ginny jako o twojej miniaturce, Lesley - zaśmiała się Agata. - Ona jest czasami za spokojna. Przecież ekstra wyglądała w tym kostiumie, który kupiłaś jej na początku września.
Lesley pokiwała głową.
- Pokochała go.
- Jakim kostiumie? - zaciekawiła się Yvette.
- A tym - Agata wskazała na zielony strój wiszący na ścianie. Wszyscy, nawet Draco, na niego spojrzeli.
Rozpoznał go. Widział ten kostium na niej tylko jeden, jedyny raz. Miała go na sobie, gdy zderzyli się przed studiem, ponad pół roku temu.
- Jest wspaniały! - zawołała Felicity.
Draco odepchnął się od ściany i wszedł do przebieralni, zdejmując z siebie stój i z prędkością światła zakładając swój szkolny mundurek i szatę.
- Gdzie idziesz, Draco? - zapytała łagodnie Pansy, podchodząc do niego, ale cofnęła się, gdy spojrzał na nią.
- Moje przymierzanie się chyba skończyło, skoro noszę tylko coś takiego. Idę w takim razie na spacer. - odrzekł szorstko, spoglądając na Lesley, która kiwnęła głową.
- Masz być w hotelu na piątą. No i zdejmij te szatę, bo straszysz ludzi.
Chłopak przewrócił oczyma i zdjął czarny płaszcz, rzucając nim w Puceya, który wymamrotał coś o niesprawiedliwej służalczości.
Draco wyszedł ze sklepu. Przykrył dłonią oczy, bo raziło go słońce.
- CHOLERA JASNA!!!!
Piskliwy krzyk było słuchać w całej szkole. Całej.
Madame Pomfrey, przestraszona, weszła do pracowni. Virginia siedziała na podłodze, cała przysypana popiołem i jakimś prochem, a dwa rozwalone kociołki leżały obok niej.
- Co się stało?! - zapytała pielęgniarka, odgarniając sobie od oczu kurz i pył. Dziewczyna zakaszlała.
- Nic się nie stało, to tylko mój kociołek i kilka pergaminów wyleciały w powietrze.
Kobieta zamrugała oczami.
- Ale ty się nigdy nie pomyliłaś ze składem tak... O mój Boże!!!
- Co? - Virginia próbowała sobie zgarnąć z włosów popiół.
- Twoje włosy są czarne! - krzyknęła Madame Pomfrey.
Gryfonka spojrzała na nią dziwnie, po czym wypadła z komnaty i wleciała do łazienki, gapiąc się w lustro nad umywalka.
Jej włosy rzeczywiście stały się czarne. Ani kosmyka, ani smugi dawnej rudej czupryny.
O Jezu...
- Co się wydarzyło? - zapytała pielęgniarka, otrząsając się z przeżytego szoku.
Virginia warknęła cicho do swego odbicia, odgarniając z twarzy czarny kosmyk.
- Nic, to tylko moi bracie chcą się mnie pozbyć. Fred i George musieli coś włożyć do kociołka albo dolać do eliksiru, który ważył się już dwa tygodnie! Zamorduję ich! Posiekam! Zabiję! Uduszę...!
- Cicho, cicho! - zawołała starsza kobieta, potrząsając głową. - Nie wyzywaj już ich, im i tak nigdy na myśl nie przyjdzie, że mogliby kogoś zabić swoimi wybrykami. Tacy już są.
- Tak, rzeczywiście, mogłabym się o to założyć - mruknęła, przygryzając wargę. Westchnąwszy, odkręciła kurek i próbowała zmyć sobie pył z twarzy.
- Wracaj do domu i weź prysznic - zasugerowała starsza kobieta.
Virginia jeszcze raz spojrzała w lustro i zakręciła kran.
- Racja. Tak w ogóle to wieki nie wykapałam się przyzwoicie.
- No to zmykaj. Poproszę skrzaty, żeby posprzątały tamten bałagan.
Dziewczyna zaśmiała się i wypadła ze szpitala.
Jestem jedynym facetem w Londynie? Nie, nie jestem, więc niech się przestaną gapić!!
Wszystkie, normalnie wszystkie dziewczyny na ulicy, zerkały na niego, gapiły się, lub po prostu go zaczepiały. Czuł się jak jakiś eksponat w muzeum albo obraz w galerii.
Nie zaprzeczał temu, nigdy nawet nie chciał, że jest przystojny, a nawet sexy - jak go opisywały dziewczęta w szkole. Ale bez przesady, nienawidził być osoba publiczną aż tak. Nigdy nie można się schować od tych oczu, zero prywatności, nic. Pomyślał, że rzeczywiście był idiotą, kłócąc się z Potterem o to, że tamten ciągle zwraca na siebie uwagę, bo lubi. Potter zaprzeczał.
Teraz wcale mu się nie dziwił.
Virginia pewnie czuje się podobnie przez swoje włosy...
Pomyślał, wędrując ulicami mugolskiego Londynu z rękami w kieszeniach. Zawsze chciał wiedzieć, jak to jest być natychmiast rozpoznawalnym, na przykład jak się czują tacy Weasleyowie ze swoimi słynnymi płomiennymi włosami i masą piegów.
Z drugiej strony, oprócz tego, że była Weasleyówną, Virginia nigdy się zbytnio nie wyróżniała z tłumu. Przez lata wydawała się ukrywać, unikać jakiejkolwiek uwagi. Draco sądził, że to bardzo rozsądne. Nic dziwnego, kiedy patrzyła na swojego brata i jego przyjaciół, pewnie miała dosyć.
Zatrzymał się i westchnął głęboko. Myślał już o niej od kilku dni, a nawet nocy, dokładnie odkąd ją spotkał na korytarzu przed wyjazdem. Tak wiele razy rozważał, jak by się zachował na jej miejscu, gdyby był w jej butach.
Nie dotykał tylko tematu, jak bardzo musiała się czuć pokrzywdzona i jak dobrze umiała się kamuflować po tym, co jej zrobił dwa miesiące temu.
Yesterday, love was such an easy game to play
Now I need a place to hide away
Oh, I belive in yesterday...
Bez niej musical nie miał w sobie tego czegoś. Wiedział, co czuli Lesley i Spencer, nie wspominając o Lawrence'u, który to przecież nalegał, aby Virginia zagrała główną rolę.
Przez wąską uliczkę przemknął wiatr, potrząsając jakimiś dzwonkami i wyprowadzając tym samym Dracona z zamyślenia. Rozejrzał się. Stał pod księgarnią. Nie miała ona nazwy, a wewnątrz wydawało się bardzo ciemno. Szyba była zaśniedziała, prawdopodobnie nikt jej od lat nie czyścił, a w środku wielki wentylator rzucał to cień, to światło, na zakurzone książki.
- Ciekawe, jakie książki serwują sprzedawcy w takim obskurnym sklepie. Pewnie jakieś antyki - wymamrotał.
Ciekawość go zgubiła. Otworzył dębowe drzwi. Kiedy wszedł, kurz lekko uniósł się w górę. Blondyn zakaszlał. Po plecach przebiegł mu dreszcz, gdy drzwi zamknęły się, poruszając dzwoneczek. Zdziwiło go, że w środku nikogo nie było.
Był ciemno i duszno, widocznie wentylator nie na wiele się zdawał. Lokal był większy, niż Draco myślał na początku. Faktycznie, to było tutaj mnóstwo regałów z górą starych i poniszczonych książek. Księgarnia wyglądała bardziej jak jakaś starożytna biblioteka, niż sklep.
Kto by chciał otwierać księgarnię podobną do biblioteki...?
Wszedł miedzy dwa regały, patrząc na grzbiety wolumenów. Wszystkie był obite w skóry i miały jakieś dziwne inicjały. Musiały być strasznie, strasznie stare. Niektóre były nawet spleśniałe i miały przypalone kanty.
Musiał się dowiedzieć, co to za sklep.
Poszedł głębiej. Szczelnie zaciekawiła go krótka półeczka, do połowy przykryta atłasową narzutą.
Draco natychmiast zauważył jedną z ksiąg. Miała ona metalowe brzegi. Sięgnął po nią, wyciągając. Zmarszczył brwi, krzywiąc się - swoje ważyła.
Na okładce wyrzeźbiono:
"Sztuka Mroku. Śmiercionośne inkantacje."
- Co robi magiczna książka w mugolskiej księgarni?
Od początku wiedział, że coś było nie tak. Nagle ściana zaczęła się poruszać, obracając się. Stało się to tak szybko, że ledwie zauważył, że coś dzieje.
- Kurwa! - przeklął, wpadając w kupkę popiołu i żużlu.
- Panicz Malfoy, co za urocza niespodzianka - zarechotał ktoś nudnym głosem.
Draco zajrzał wściekły w parę znudzonych, czarnych oczu.
- Borgin.
- Ginny? To ty?- widocznie ktoś się zdziwił.
Virginia przewróciła oczami i zostawiła drzwi do dormitorium otwarte na oścież.
Odwróciła się i spojrzała na dwójkę drugorocznych.
- Tak, to ja, zadowolone?
Dziewczynki spojrzały w podziwie na jej kruczoczarne włosy.
- Co ty zrobiłaś? Rozumiem, wstydzisz się naturalnego koloru włosów swojej rodziny?- zapytała jedna z nich bez zastanowienia.
Rudo-... Czarnowłosa spojrzała na nią wściekle, zaciskając ręce w pieści.
- Nie, Berenice, jestem ofiarą własnych braci.
I nic więcej nie mówiąc, trzasnęła drzwiami w ich zdumione twarzyczki.
Szybko pozbyła się ciuchów i po chwili latała po komnacie w poszukiwaniach swojego miękkiego, prostu z domku zielonego ręczniczka frotte.
- Za co mnie pokarałeś takim rodzeństwem, Boże? - poskarżyła się, wszystko z kufra wywalając na łóżko. W końcu, znalazłszy ręcznik, pomknęła do łazienki, trzaskając drzwiami. - Co za bracia... - spojrzała na swoje odbicie w lustrze. - Dlaczego ja?
Spojrzała na siebie jeszcze raz.
To ja...?
Niemal dotknęła nosem odbicia.
I owszem jej włosy były czarne, ale dopiero teraz zauważyła, że się kręcą, jakby je skręcała lokówką dobre kilka godzin.
C te głupki narobiły?
Serce podskoczyło jej do gardła, kiedy lustro nagle krzyknęło:
- Coś ty sobie narobiła, Ginny Weasley?!
- Nie twoja sprawa!
Tafla więcej się nie odezwała.
Virginia potrzebowała odrobiny relaksu, w związku z czym zamiast szybkiego prysznica postanowiła zafundować sobie kąpiel w gorącej wodzie i z eterycznymi olejkami. Jak pomyślała, tak też zrobiła.
Po chwili zanurzyła się w parującej wodzie, wzdychając głośno. Tak się zatopiła, że wystawał jej tylko czubek głowy, nos i oczy.
Ale dobrze... wieki tak się dobrze nie czułam...
- Wspaniale... Ciekawe, jakby to było w łazience prefektów...
Jeszcze teraz pamiętała spojrzenie swojej mamy, kiedy jej jedyna córeczka nie została prefektem. Co tu się dziwić, wypadało na to, że Percy był ostatnim z rodziny. Ron się nie klasyfikował, więc cała odpowiedzialność spadła na Virginię.
Zachłysnęła się, tracąc nagle równowagę i wpadając do wody. Wynurzyła się, wypluwając wodę i trąc oczy. Odetchnęła głęboko i przygładziła swoje czarne włosy, dotykając szyi.
Poczuła coś. Spojrzała w dół, zauważając czerwony opal.
Zdjęła naszyjnik i spojrzała na niego badawczo. Nigdy nie odczuła tej rzeczy - to dziwne, żeby coś, co nosiła na szyi, promieniało w taki dziwny sposób. Nie zauważyła tego wcześniej.
- Co to może być...?
Miała jakieś niewyraźne przebłyski pamięci, że około trzech miesięcy temu zadała sobie to samo pytanie.
Jak mi to nie przeszkadzało, to dalej mi będzie przeszkadzać...
I mówiąc to, założyła opal z powrotem na szyję.
Wyszła z wody, opatulając się ręcznikiem. Natarła się balsamem i poczęła wycierać włosy, zakładając ubranie.
Cos świecącego przy jej łóżku przykuło jej wzrok. Okazało się, że to ze skrzyni. Kiedy jednak podeszła do niej i otworzyła ją, przestała błyszczeć w tak dziwny sposób.
A to co?
Odłożyła ręcznik na łóżko i żałowała, że pochowała wszystko, co pół godziny temu wywaliła z kufra - teraz musiała to zrobić ponownie.
Nagle dotknęła czegoś skórzanego. Wyjęła to. To coś okazało się być bardzo ciężką i starą księgą.
A na okładce, srebrnymi literami, pisało:
Sztuka Mroku. Uzdrowienia
Why she had to go, I don't know she woldn't say
I said something wrong, now I long for yesterday...
PS: * "Yesterday" The Beatles
PPS: Myślę, ze wam sie to przyda do następnego rozdziału:
"Miss Saigon"
AKT I
Saigon - kwiecień 1975 roku
W przeddzień wkroczenia wojsk północnowietnamskich i Vietcongu, Szef - właściciel nocnego klubu Dreamland, organizuje wieczór pod hasłem "Wybory Miss Saigon".
Ta impreza ma mu pomóc w zdobyciu większej sumy dolarów na czarną godzinę i upragnionej wizy do USA. Jego podopieczne umawiają się między sobą, że - niezależnie od wyniku plebiscytu - tytuł "Miss Saigon" będzie należał się tej, która zdoła wyrwać się z oblężonego miasta jako żona amerykańskiego żołnierza.
Sutener wprowadza do "zespołu" młodziutką nowicjuszkę - Kim. Rozpoczyna się szalona zabawa. Uczestniczą w niej z jednej strony zdesperowane dziewczyny pragnące za wszelką cenę zdobyć męża, a z drugiej - goniący za zapomnieniem o nadciągającej katastrofie amerykańscy żołnierze. Wśród nich spotykamy Chrisa i Johna, wojskowych pracowników ambasady
Sfrustrowany, pałający odrazą do tego, co dzieje się wokół Chris dostrzega w tłumie Kim - równie samotną jak on. Widzi to John. Chce zrobić przyjacielowi niespodziankę i dobija targu z Szefem. Wkrótce wystraszona Kim idzie do łóżka z Chrisem, który nie jest do końca przekonany czy właśnie tego pragnął.
0 brzasku Chris próbuje zebrać myśli. Chciałby uciec jak najdalej od wydarzeń ostatniej nocy ale tak naprawdę nie ma dokąd. Wie, że w ojczyźnie nikt na niego nie czeka, a przy tej bezbronnej dziewczynie po raz pierwszy od dawna poczuł, że jest ktoś, na kim być może mu zależy
Kim budzi się. Chris prosi ją, aby z nim zamieszkała i obiecuje wykupić ją od Szefa. Umawiają się na następny wieczór. Szczęśliwy Chris biegnie do telefonu i opowiada o wszystkim Johnowi. Ten bezskutecznie próbuje sprowadzić przyjaciela na ziemię: sytuacja uległa zaognieniu i w każdej chwili należy spodziewać się rozkazu ewakuacji.
Chris nie przyjmuje tego do wiadomości. Chce kontynuować swój romans z Kim. Idąc na umówione spotkanie - natyka się na Szefa, który w zamian za Kim żąda wizy do Stanów. Dochodzi do ostrej wymiany zdań. Ostatecznym argumentem okazuje się wycelowany w głowę sutenera rewolwer. Tymczasem dziewczęta - nieco zazdrosne, ale przychylne Kim - przygotowują dla niej i Chrisa coś w rodzaju ceremonii zaręczynowej. Wznoszą toast na cześć prawdziwej "Miss Saigon".
Uroczystość zostaje przerwana wtargnięciem Thuya - kuzyna Kim. Dowiadujemy się, że rodziny obojga młodych zaplanowały i ślubowały sobie nawzajem ich małżeństwo. Teraz Thuy przyszedł po swoją "własność". Obaj rywale stają naprzeciw siebie. W ruch idą rewolwery. Thuy wycofuje się, ale oświadcza, że nie da za wygraną.
Chris obiecuje Kim, że nie zostawi jej w Sajgonie. Oboje wyznają sobie gorącą miłość.
Ho Chi Minh (dawniej Saigon) - kwiecień 1978 roku
W mieście trwa defilada w trzecią rocznicę zwycięstwa.
Thuy, który jest teraz wysokim urzędnikiem komunistycznego reżimu, sprowadza z obozu pracy Szefa i rozkazuje mu odnaleźć Kim.
W nocy Kim budzi się i rozpamiętuje swą miłość do Chrisa. W tym samym czasie w Atlancie Chrisa nawiedzają senne koszmary towarzyszące mu noc w noc od chwili powrotu z wojny. Jego żona, Ellen pragnie mu pomóc, ale podejrzewa, że mąż coś przed nią ukrywa.
Obie kobiety obiecują sobie, że będą - wbrew przeciwnościom - kochać i żyć dla tego mężczyzny.
Szef sprowadza Thuya do mieszkania Kim. Ten stara się najpierw prośbą, a potem groźbami nakłonić dziewczynę do małżeństwa. W końcu Kim oświadcza, że ostatecznym powodem jej odmowy jest Tam - dwuletni synek jej i Chrisa. Doprowadzony do wściekłości Thuy rzuca się na dziecko z bagnetem, ale Kim zabija go strzałem z rewolweru Chrisa.
Tymczasem Szef zakrada się do zdewastowanego przez komunistów Dreamlandu. Tam w skrytce odnajduje schowane na czarną godzinę pieniądze, sztuczną biżuterię i koronę "Miss Saigon". Z tym majątkiem zamierza uciec najpierw do Bangkoku, a następnie do wymarzonej Ameryki. Jest jednak drobny problem: nie ma żadnych szans na amerykańską wizę.
Kim wbiega do Dreamlandu razem z Tamem i błaga Szefa o pomoc w przedostaniu się za granicę. Ten wpada na pomysł, że chłopiec - półkrwi Amerykanin - to jedyna szansa na wjazd do USA. Każe więc Kim pozostać w ukryciu, a sam idzie zorganizować przerzut do Bangkoku.
Dziewczyna zostaje sama z synkiem. Po tragicznych wydarzeniach tego dnia zdaje sobie sprawę, że gotowa jest ponieść każdą ofiarę, by jej synek nigdy nie doświadczył cierpień, które były jej udziałem.
Pod osłoną nocy uchodźcy, a wśród nich Szef i Kim z Tamem zmierzają w kierunku czekających przy brzegu łodzi.
AKT II
Atlanta - wrzesień 1978 roku <font> Na specjalnie zwołanej konferencji, John prezentuje program założonej przez siebie fundacji. Ma ona na celu ściąganie do USA tzw. Bui Doi - szykanowanych w Indochinach dzieci, które pozostały tam po amerykańskich żołnierzach.
Wśród oklaskujących jego żarliwe wystąpienie są Chris i Ellen. John ma dla przyjaciela szokujący rewelację: według informacji zdobytych przez fundację, Kim jest w Bangkoku. W dodatku Chris jest ojcem małego Tama. Obaj weterani postanawiają wspólnie zbadać problem na miejscu, w Bangkoku. Chris nie bez wahania obiecuje wtajemniczyć we wszystko swoją amerykańską żonę.
Bangkok - październik 1978 roku
John pojawia się w dzielnicy uciech. W tłumie prostytutek , stręczycieli i sex-turystów odnajduje Szefa, a za jego pośrednictwem Kim i Tama. Próbuje na własną rękę przedstawić dziewczynie realną sytuację. Po chwili, dostrzegając w jej oczach ciągle gorącą i obsesyjną miłość do Chrisa, daje za wygraną. Obiecuje jedynie, że wieczorem wróci razem z Chrisem.
Szef jest wściekły, że sprawy mogą wymknąć mu się spod kontroli. Postanawia zdobyć adres hotelu, w którym zatrzymał się Chris i wydać tam Kim.
Tymczasem dziewczyna zasypia. We śnie nawiedzają ją koszmary. Najpierw - duch zastrzelonego Thuya. Następnie powraca do niej cały splot wydarzeń, zakończony ewakuacją amerykańskiej ambasady w Sajgonie w 1975 roku. W ten sposób dowiadujemy się, jak doszło do rozstania Kim i Chrisa.
Po przebudzeniu Kim idzie pod wskazany przez Szefa adres. W hotelu nie zastaje ukochanego, lecz jego żonę, której istnienia nawet się nie domyślała. Ellen szybko orientuje się, że mimo upływ czasu ta drobna dziewczyna jest jej groźną rywalką. Kim blaga Ellen, by przynajmniej pozwoliła Chrisowi zabrać do Ameryki Tama. Ellen kategorycznie odmawia. Wówczas Wietnamka rzuca jej w twarz: skoro jest tak pewna miłości swego męża, to niech każe mu przyjść wieczorem i wszystko powtórzyć wobec Kim.
Ellen czuje się oszukana przez męża. Jednak, po wyjściu Kim, uspokaja się i postanawia walczyć o niego do końca. Wracają Chris i John. Dochodzi do pełnej wyrzutów rozmowy , w trakcie której Chris stara się wyjaśnić żonie, kim naprawdę była w jego życiu Kim. W końcu małżonkowie godzą się, ale ku rozpaczy Johna podejmuje decyzję - z jego punku widzenia fatalną dla Kim, a zwłaszcza dla Tama: matka i dziecko mają pozostać w Bangkoku, a Ellen z Chrisem będą im pomagać w miarę możliwości.
Kim wraca do domu. Oświadcza Szefowi, że czas by spakował się, bo wieczorem przyjdzie Chris i całą ich trójkę zabierze za ocean. Szef czuje, że wkrótce jego marzenia spełnią się. Roztacza swoją wizję Ameryki, która jawi mu się jako jedna wielka dzielnica rozpusty a w niej już niedługo prym będzie wodził on.
Tymczasem Kim przygotowuje synka na spotkanie z ojcem. Wyprowadza Tama przed dom. Po chwili przybywają - prowadzeni przez Szefa - John, Chris i Ellen. We wnętrzu domu pada strzał. To Kim zastrzeliła się. Zrobiła to, aby Chris bez zastrzeżeń mógł zabrać Tama do USA. W ten sposób spełniła swoje wcześniejsze postanowienie. Oddala życie w zamian za nadzieję poprawy losu własnego dziecka.
KIM - siedemnastoletnia Wietnamka. Osierocona, bez rodziny, przyjaciół i pieniędzy, podejmuje u Szefa pracę jako prostytutka. Jej pierwszym klientem jest pracownik amerykańskiej ambasady - Chris Scott.
CHRIS - żołnierz, pracownik amerykańskiej ambasady w Sajgonie. Pierwszy klient i jedyna miłość Kim. Przeżycia wojenne powodują u niego smutek i depresję, znajomość z Kim przywraca mu wiarę w szczęście.
SZEF - właściciel nocnego klubu "Dreamland", sutener, pracodawca Kim. Chciwie zbiera pieniądze i szuka możliwości ucieczki z oblężonego miasta do Stanów Zjednoczonych. Do swych celów chce wykorzystać Kim i jej miłość do Amerykanina.
JOHN - żołnierz amerykański, najbliższy przyjaciel Chrisa. To dzięki niemu Kim i Chris odnaleźli się w piekle wojny. Po zakończeniu wojny John zostaje działaczem społecznym na rzecz amerykańsko-wietnamskich dzieci.
ELLEN - żona Chrisa, poślubiona w dwa lata po jego powrocie z wojny, kiedy stracił nadzieję na odnalezienie Kim. Mocno stoi na ziemi, kocha męża i wspiera go w ciężkich chwilach.
THUY - Wietnamczyk, kuzyn Kim. Rodzice dzewczyny obiecali mu ją za żonę. Kiedy Kim odmawia dotrzymania umowy Thuy postanawia ją odzyskać za wszelką cenę...
GIGI - wienamska prostytutka pracująca w "Dreamlandzie", przyjaciółka Kim.
TAM - mały synek Kim i Chrisa.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.