Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Z mugolem za pan brat!

Przyjaciel wie, ile wart jest sam...

Autor:Pisces Miles
Korekta:IKa
Tłumacz:Villdeo
Serie:Harry Potter
Gatunki:Akcja, Dramat, Komedia, Romans
Dodany:2006-11-07 12:51:14
Aktualizowany:2008-02-14 14:10:12


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zrzeczenie: Harry Potter i wszystkie jego części są własnością Jane Katherine Rowling oraz firmy Warner Brothers. Ja tylko pożyczam.

Oryginał: Muggle Year

Zamieszczone za zgodą autorki.


* Lay a whisper on my pillow

Leave the winter on the ground

I wake up lonely, I stare at silence

In the bedroom all around


- Hej, ziomku, gdzie cię posiało? - usłyszał głos Montague.

Draco odwrócił się, mając nadzieję, Nigel nie zauważył, że wyszedł z Nokturna. Więcej podejrzeń niż na razie miał, nie potrzebował.

- Hejka, Draco, nic ci nie jest? - spytała Dolores, pojawiając się za swoim kumplem.- Jesteś blady jak kreda. - przyjrzała się książce, którą trzymał w ręku, a potem jego ubiorowi. - Kupiłeś książkę w mugolskiej księgarni?

Zamrugał, odgarniając swoje jasne włosy. Odwrócił wzrok.

- Tak. Przymierzanie mnie znudziło, to poszedłem się przejść - odrzekł. Nie miał ochoty na wyjaśnianie niczego.

- Następna książka? - Nigel zmarszczył nos. - Nie nudzi cię to? Draco, jest tak wiele pięknych rzeczy na świecie, które można robić zamiast czytania. Na przykład chodzenie na imprezki, podrywanie dziewczyn... Stajesz się podobny do Granger.

- Czepiasz się - przewrócił oczami. - Kupiłem ją przypadkowo.

Ich koleżanka uśmiechnęła się tylko.

- Wiesz, chłopie, nigdy bym nie powiedziała, że tak bardzo się zgłębiasz w naukę.

- Nie, zazwyczaj zgłębiam się w co innego.

- W co? - zastanowił się Montague.

- W jajco - odparł zniecierpliwiony. - Byłem ci do czegoś potrzebny, że mnie wołasz?

Tym razem to Nigel uniósł oczy do góry.

- Czyżbyś pan, panie Malfoy, zapomniał, która godzina? Hę?

Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie, spoglądając na zegarek.

- Dochodzi wpół do siódmej.

Draco westchnął głośno.

- Dobra, nie rób afery, Montague. Pół godziny spóźnienia to jeszcze nic takiego.

Kumpel walnął go w plecy.

- Nie, dla nas nie, ale dla Spencera i reszty ekipy tak, i to wielki. Widzisz pan, panie Malfoy, kazali nam przyjść do Gadatliwego Kotła punkt szósta. Jeśli mogę ci coś zdradzić, Lesley oszalała. Po prostu myślała, że coś ci jebnęło. Wiesz, że jest straszna, gdy chodzi o twoją nieobecność, panie Malfoyu.

Blondyn parsknął.

- Och, co pan nie powie, Montague. Nigel, od kiedy ty się martwisz o jakiekolwiek reguły, co?

Dolores się zaśmiała. Trafił swój na swego.

- Co jest takie zabawne, Marshall?

- Nic, nic - powiedziała, zakrywając dłonią usta. - No dobra. To, że mówisz o zasadach dobrego wychowania, jeśli ich nie znasz, a Draco wręcz odwr-...

- Przymknij się, Dolores.

- Dobra... Dobra… Ha... - otarła łzę.

Draco patrzył na nich, kiedy wracali do Gadatliwego Kotła.

W środku byli już wszyscy, którzy nie pojechali na Stadion - tamci jeszcze nie wrócili.

Wydaje się to dziwne, ale żeby upilnować taka grupę, pojechali wszyscy nauczyciele ze szkoły, oprócz profesora Binnsa, który nie mógł po prostu opuścić Hogwartu, bo... bo nie, i Trelawney, która zapowiedziała, że jest zła aura i ona się nie rusza ze swojej komnaty. Nawet Snape wyjechał, choć on miał jakieś inne sprawy do załatwienia.

Po tym, jak naprawdę wszyscy się zgromadzili, zasiedli do stołów. Zajęli całą knajpę, co tu dużo mówić. Jedzenie nie gorsze było niż w szkole, a poza tym zazwyczaj byli tak umęczeni robotą za dnia, że jedli co popadnie, nawet suchy chleb.

Draco poszedł do swojego pokoju, który zajmował razem z Puceyem i Montague. Schował księgę głęboko do kufra i zszedł na obiad.

Przeklętą księgę, dodajmy.

Zastanawiał się nad tym odkąd opuścił Aleję Nokturnu.

Mam dość, mam dość, mam dość!

- Słuchaj, Draconie Malfoyu, czy ja mogę czasami od ciebie uzyskać jakąś uwagę? – powiedział ktoś za blondynem. Siedział przy stole specjalnie zarezerwowanym dla starszych Ślizgonów.

To był Adrian Pucey, który rzucił mu jego szatą w twarz.

- Ej! Potargasz mi włosy!

- Och. Draco, martwisz się o swoja urodę? - zadrwiła Faith, unosząc brwi. - A my wszyscy wierzymy, że nie jesteś lalusiem.

- Nie nazywaj mnie lalusiem, Sherman! - warknął Draco, składając szatę i kładąc ją sobie koło nóg. - Nie lubię ludzi, którzy się ze mnie naśmiewają, a szczególnie z tego, jak wyglądam!

- Naśmiewają się z tego, jak wyglądam? - zdziwiła się Dolores. - Rodzicom podziękuj za taką twarz!

- Ta, w każdym razie... - Pucey widocznie chciał coś powiedzieć, ale tym razem przerwał mu Spencer. Kolega Dracona przeklął pod nosem, czym zarobił sobie uwagę swojej dziewczyny.

Dokładnie na czas, mam dość paplania Puceya...

Chociaż wiedział, że Adrian zawsze zachowywał się wobec niego tak, jak właśnie powinien "przyjaciel", jego gadaniny nie mógł przełknąć. Drażniła go.

Liczy, że dowie się, co powoduje u mnie blokadę psychiczna do gry w Quidditcha.

- Dzisiaj... - zaczął Spencer, uśmiechając się. Wszyscy spojrzeli na niego zszokowani. Nie robił tego od dwóch miesięcy. - Dziś wieczorem, żółtodzioby, obejrzycie musical z prawdziwego zdarzenia. Jeden z najlepszych, jaki Londyn kiedykolwiek widział. Teatr został zarezerwowany specjalnie dla nas.

Lawrence pokiwał głową.

- Przedstawienie, które zobaczymy, nosi tytuł Miss Sajgon, jest wystawiane tutaj rokrocznie od pięciu lat. Wybraliśmy je, ponieważ fabułą jest zbliżone do Wysokich lotów. Też mają dużo wątków, rzecz też dzieje się w burdelu - sami widzicie. Różnica jest w tym, że aktorzy zamiast mówić będą śpiewali. To naprawdę wspaniała szansa, aby nauczyć się czegoś od profesjonalistów.

Lesley uśmiechnęła się.

- Najlepszą jednak wiadomością dla was powinno być, że dwadzieścia głównych ról będzie mogło porozmawiać z aktorami. Profesor McGonagall i Sprout zgodziły się także, aby wszyscy z piątych klas, po musicalu, zwiedzili West End na własna rękę.

Rozległy się z jednej strony oklaski, z drugiej jęki. Starsi skarżyli się, ze mają już po szesnaście/siedemnaście/osiemnaście lat i mogą sami o siebie zadbać, nie trzeba ich traktować jak przedszkolaków.

- Macie swoje - odpuściła im wreszcie McGonagall.- Pod warunkiem, że przed północą wszystkich was tu widzę w łóżkach i nie będziecie pili ciężkich mugolskich alkoholi.

- Łał... - Montague zatkało. - A już myślałem, że ta piła nigdy nas nie puści. Ciężkie alkohole... To zależy, kto ma jaką głowę...

- Aha, i panie Montague? - stanął sztywno. Usłyszała? - Pan się nie pakuje w kłopoty.

Ślizgoni zaśmiali się. W oczach zastępczyni dyrektora Montague był bardziej nieznośnym rozrabiaką od braci Weasley.

Dolores trąciła Nigela nogą.

- Tak, tak, i nasz stary kochany Snape nie uratuje ci skóry.

Montague w odpowiedzi klepnął ją po tyłku , przez co wydawała z siebie coś w połączeniu pisku ze skowytem.

- Zrozumiane? - zapytała McGonagall, patrząc na nich wszystkich uważnie.

- Jasne, pani psor.

Lesley klasnęła w ręce.

- Świetnie. Ucieszyłabym się, gdybyście byli wkrótce gotowi, bo przedstawienie zaczyna się o siódmej i trwa do wpół do dziesiątej.

Draco ominął swoja podnieconą paczkę i poszedł do swojego pokoju.


***


"Jedynym dobrem na tej ziemi

Jesteś ty...."


***


" Ta dziewczyna jest ze mną!"


***


"Są tacy, co przegrali życie - pijacy i dziwki

Oni wszyscy i tak już wkrótce odejdą bądź umrą..."

No, dalej!

Strzelaj!

Nie zmienię zdania!

"Tak, odchodzę...

I zamierzam zabrać cię ze sobą!"


***


"Tam, gdzie nie pozwolą nam czuć..."

"Będziemy czuli!"

"I tam, gdzie czas płynie za szybko

Gdzie nic nie może wiecznie trwać

My przetrwamy..."


***


"Ja wierzę...

Wciąż wierzę, że wrócisz..."

"Pokonam ból i lęk..."

"Nie pozwalasz mi zostać w sobie...

Lecz po co się chcesz ukryć,

Skoro ja także cię potrzebuję?!"


***


"Ciągle się zmieniamy...

Ciągle się uczymy..."


***


"Zabieraj się! Nas już nie ma! Wracaj do innych frajerów!"


***


" Powiedz mi gdzie - ja pójdę

On za mną tęskni wiem o tym, czuję...."

***


"Zagubiłam się...

Odnajdź mnie, błagam..."


***


"Jeszcze raz zaczniemy...

My - bo ja i ty"


***


"Pocałuj mnie po raz ostatni

Na pożegnanie..."


***


"Tylko jedna noc... znaczyła aż tyle...?"


***


- I inżynier...! Simon Olzinger!

W sali aż zagrzmiało od oklasków, kiedy wszyscy aktorzy, grający w Miss Sajgon, pojawili się na scenie. Dziewczyny ukradkiem ocierały łzy, wspominając wzruszające zakończenie. Obsada pomachała im na do widzenia, zanim przysłoniła ich kurtyna.

- Tamten helikopter był zajebisty, mówię wam!!! - zawołał Pucey, biorąc za rękę Faith.

- A tamta statua! - dodała Dolores. - Czasami nie chce mi się wierzyć, że mugole umieją robić takie rzeczy!

- Mugole, kobieto, no co ty. Nam pójdzie o niebo lepiej, co Draco? - mówiąc to, powoli objął dziewczynę od tyłu.

Dolores uniosła brew, patrząc na jego ręce.

- Nigel, co ty robisz? - kłapnęła go po łapach.

Montague uniósł ręce do góry.

- Ja tylko próbuję okazać przyjaźń mojej najlepszej kumpeli, nic więcej.

Dolores odwróciła wzrok, zaczerwieniona.

- Te, te, te - powiedział Pucey lekko apodyktycznym tonem w ich stronę. Odwrócił się do Dracona, który nadal siedział, patrząc na pustą scenę. Większość uczniów opuszczała salę, a ci starsi stali, rozmawiając o tym, co będą robili wieczorem. Musieli się szybko ulotnić z teatru, skoro mieli wrócić przed dwunastą. A wszyscy dobrze wiedzieli, ale komu jak komu, ale McGonagall nie należy się narażać. - Idziesz z nami po wywiadzie z aktorami?

Blondyn nadal nie reagował. Faith klepnęła go w ramie. Draco spojrzał na nią, nosząc brew.

- Co?

- Pan kapitan się pyta, czy idziesz z nami się napić po małym tok-szoł z dziwką, żołnierzykiem i amerykańskim kochaśkiem. - począł wyliczać na palcach Montague. Dolores mocno go pchnęła w ramię.

- Jasne - odrzekł, wstając i wygładzając swoja czarna kurtkę. Musieli się ubrać po mugolsku, jeśli nie chcieli zwracać na siebie większej uwagi niż każda zorganizowana grupa na West End.

- Zbieramy się o dziesiątej w barze na dole, dobra?- poinformował go "pan kapitan", po czym pociągnął Faith ku wyjściu.

Draco przed wyjściem spojrzał jeszcze za siebie. Nagle ktoś go zawołał. Lesley, stojąca tuż przy scenie, kiwała na niego, żeby przyszedł.

Barlow D'Aguilar, który stał za nim, uśmiechnął się.

- Czyżbyś już się wprawił w nastrój a'la Chester Dwight? Bo widocznie czas na to.

Draco uśmiechnął się przebiegle.

- Nigdy nic nie wiadomo, D'Aguilar...

Barlow wzruszył ramionami i przepchnął się przez wyjście. Nie kolegowali się, raz czy dwa wypili tylko razem piwo kremowe w Hogsmeade. Barlow D'Aguilar był zabójczy, przynamniej tak uważały dziewczyny - kręciły je te jego brudnozłote włosy i ciemna cera Włocha. Wydawał się być "spoko", ale pozował trochę na playboya.

Obsada Miss Sajgon była bardzo miła, widocznie nie przejmowali się tym, że goszczą u siebie młodzież szczególną. Najbardziej podekscytowaną osobą byłą Myra, która chciała rozmawiać ze wszystkimi naokoło i w związku z tym ciągała zmordowanego Pierre'a wszędzie, gdzie się dało. Draco musiał przyznać, że dobrze ze sobą wyglądają, lecz miał nadzieję, że nie przekroczyli jeszcze pewnych granic... Bez przesady, te dzieciaki nie weszły jeszcze w okres dojrzewania.

- Słyszałem, Draco, że to ty otrzymałeś jedną z głównych ról? - zapytał ktoś głębokim głosem. Spojrzał w górę, zaglądając do brązowych oczu młodego mężczyzny.

- Ty jesteś?

- Lloyd Gray, grałem Chrisa - powiedział. Blondyn zauważył, że mówi z ciężkim amerykańskim akcentem. Wyciągnął do niego rękę.

- Miło cię poznać.

- Jak i ciebie - odwzajemnił uścisk. - Podobno dobrze tańczysz.

- Wiesz o musicalu? – zapytał zaskoczony Draco.

- Pewnie - odparł, jakby chodziło o czytanie jakiejś książki albo jedzenie ciasta na deser. - Każdy, kto pracuje w jakimkolwiek teatrze wie o tym. Wielu profesjonalistów albo gostków jak ja chce zobaczyć, jak Lesley i Spencerowi poszło z wami, z nastolatkami. – uśmiechnął się do niego, pokazując pełen stan uzębienia. - Podziwiam ludzi, którzy pracują z młodzieżą. Wierzymy w waszych reżyserów. Lesley i Spencer już kiedyś razem pracowali, powinno im pójść jak z płatka.

- Też z młodzieżą? - chłopak odwzajemnił uśmiech, lecz po swojemu. - Trudno wierzyć, że wszyscy na mnie liczą. To naprawdę duża odpowiedzialność.

- Trochę dziwne, że takie dzieciaki jak te tam też występują. To po raz pierwszy w produkcji aż takiej wagi. – powiedział poważnie Lloyd.- Ten musical to ogromne wyzwanie dla obydwu światów, naprawdę.

Draco zmarszczył brwi.

- Nie boisz się ludzi, którzy czarują?

- A po co? - zapytał, wzruszając ramionami. - Tacy ludzie jak my, aktorzy, wierzą w takie rzeczy. Nie raz spotykamy się z nimi na scenie.

Blondyn przyjrzał się mężczyźnie stającemu przed nim, nie bardzo mogąc uwierzyć, że to ta sama osoba, która przed chwilą grała w przedstawieniu zmęczonego życiem żołnierza. Lloyd przecież tryskał energią.

- Zastanawiałem się... Jak wy, znaczy się aktorzy, ukrywacie na scenie swoje uczucia?

Lloyd uniósł brew, po czym głośno westchnął.

- Mówi się, ze profesjonaliści nie czują nic - spojrzał mu w oczy. - Ale to jest prawie niemożliwe.

- Dlaczego?

- Ponieważ każdy człowiek na ziemi posiada jakieś uczucia, których nie umie zataić. Zwykle jak się staje na scenie, próbuje się stłumić emocje, ale to naprawdę trudne, bardzo trudne. Próbujesz się przywrócić do rzeczywistości, ale tak naprawdę wpadasz w świat nierealny, świat fałszu.

- Fałszu?

- Tak. Teatr, książka, kino, telewizja, to wszystko to wymyślanki, bujdy na resorach. To morza, oceany kłamstw, ale kłamstw pięknych ,wzruszających, stworzonych dla rozrywki.

- Co, jeśli tam wpadniesz? - zapytał ostrożnie.

- Naucz się pływać - Lloyd uśmiechnął się.

Draco nie bardzo pamiętał, co zrobił później. Wyszedł z teatru sam, kiedy wszyscy łazili w paczkach lub parami. Na dworze był przeraźliwie zimno jak na tę porę roku.

Bez celu chodził ulicami, słysząc wokół siebie głosy, śmiech, krzyk, wrzask, płacz.

Poczuł się tak zagubiony w tym wszystkim, jak nigdy przedtem. Naprawdę zrobił coś, czego nie powinien? Zrobił coś, czego nikt nigdy by nie wymyślił, a już na pewno nie on? Czas, który przeżył wraz z Virginią zacierał się, był tak niewyraźny, jakby go nigdy w ogóle nie było. Czy to, co było między nimi, także nie istniało?

Nie, nie myślał tak. To wszystko było bardziej prawdziwe niż cokolwiek w jego przeklętym życiorysie. Śmiech, kłótnie, łzy, szepty, wszystko. Dała mu życie.

Sprawiła, że zaczął czuć coś, co nosił w sobie od dawna, zatajone nawet przed samym sobą.

Zaśmiał się gorzko.

Touch me now, I close my eyes and dream away

It must have been love, but it's over now

It must have been good, but I lost it somehow

It must have been love, but it's over now

From the moment we touched till the time I ran out

Nareszcie. Nareszcie przyznał się świadomie do tego, że kochał Virginię Weasley, dziewczynę o płomiennorudych włosach, bardzo pociągającą dziewczynę. Ale... ale jego najbardziej przyciągało to, co miała w sobie. Była jak nieoszlifowany diament, jak bomba, która lada chwila mogła wybuchnąć, spalając wszystko dokoła. Tak rozpaczliwie chciała zwrócić na siebie czyjąś uwagę, choć nie umiała tego zrobić.

Draco był wdzięczny całemu światu, że to on został kimś, kto miał szansę to odkryć. Gdyby tylko pozwoliłaby mu, on...

On co?

"Tylko jedna noc... znaczyła aż tyle...?"

Pamiętał to, co powiedział jej tamtej deszczowej nocy, nocy, która być może skończyłaby się inaczej, gdyby ten pocałunek nie został przerwany tak nagle. A wszystko przez jego cholerną dumę i zapieranie się.

Jedna noc, nie, dziesięć minut wystarczyło, żeby zawalił wszystko, żeby znowu się nie znali, znów mijali się zupełnie jak dwoje ludzi z dwóch odmiennych światów.

Teraz wiedział, że powinien był jej zaufać, zaufać całym sobą i mieć gdzieś wszystko inne, ponieważ liczyli się tylko oni.

Tylko czy nie za późno, żeby to wszystko naprawić...?

Kątem oka zauważył błysk. Odwrócił się, zatrzymując przed wystawą butiku z sukniami wieczorowymi. Jego uwagę przyciągnęła czarna sukienka bez rękawów.


- Ale nie mów, że to ty.

- A nawet jeśli, to co?!

- Nic. Po prostu trudno mi sobie wyobrazić ciebie w takim stroju. Suknia bez rękawów? Białe rękawiczki? Szpilki?

- Jestem dziewczyną. Normalną dziewczyna, rozumiesz? Oczywiście, tu mi pewnie działała wyobraźnia, jak malowałam tę sukienkę i resztę, te damskie fatałaszki.

- Skąd ci to u diabła przyszło? Nie jesteś mugolką. Wybacz. Według mnie jest to trochę, hmm... po prostu podobają mi się mugolskie stroje wieczorowe, wszystko.

- ...Kiedyś wzięłam jakąś gazetę taty i po prostuj sobie przeglądałam... Chyba chciałam się namalować jak na bal.

- Jakby się tak przyjrzeć temu rysunkowi... to powiedziałbym, że jesteś nawet podobna... Ale trochę dziwnie wyglądasz na tym papierze... Na przykład twoje piersi nie są takie ma... AUUU!!!!

- Bardzo ci dobrze.

- Ty mała kreaturo...

Szybko spojrzał na tabliczkę z godzinami otwarcia i wybrał się w drogę powrotną do teatru. Paczka pewnie czekała.


***


Virginia spojrzała w sufit Wielkiej Sali, bawiąc się nieświadomie naszyjnikiem. Wokół niej leżały sterty książek, połamane pióra i zagryzmolone kartki i pergaminy. Korytarze były o dziwo puste, mimo że dochodziła ósma wieczorem. Normalnie uczniowie odrabiali zadania domowe w Wielkiej Sali, mieli tym samym okazję do spotkania się z kolegami z innych domów. Jednak odkąd połowa szkoły wybyła do Londynu, pozostali zostawali w swoich domach i odpoczywali.

A na pewno nikt nie odrabiał pracy domowej. Virginia zaczęła się poważnie zastanawiać, czy naprawdę robi się gorsza od Hermiony.

Nie, nie myślała wcale o robocie, wręcz odwrotnie - jej myśli zajmowało odkrycie sprzed trzech dni.

Prześwitywało jej, że tę książkę oglądała jeszcze w wakacje na Nokturnie, a raczej tylko na nią spojrzała. Nie miała zielonego pojęcia, czemu miała ten starożytny wolumen ze sobą, wciśnięty miedzy czyste karty papieru a ciuchy i szaty.

Pamiętała, że widziała tę księgę w ten sam dzień, kiedy otrzymała ten dziwny krwistoczerwony opal.

Kiedy znalazła książkę, próbowała ją otworzyć, ale nici, widocznie była magicznie przypieczętowana. Tak więc musiała wrócić do skrzyni. Jednak nadal błąkała się w myślach Virginii.

Co to za antyk...?

Miała uczucie, jakby musiała odkryć jakąś tajemnicę. Księga musiała pewnie ukrywać coś wielkiego.

Możliwe, że wiadomości o Mrocznym Znaku.

Potrząsnęła a głową.

- Oszaleję tu, powinnam zwolnić trochę, a nie odkrywać tajemnice.

Wstała, decydując, że koniecznie musi zrobić przerwę. Wszystko jej się mieszało i nie była to najlepsza oznaka. Od wybuchy w pracowni, zaprzestała przeprowadzać eksperymenty i badania, co jeszcze bardziej ją frustrowało.

- Wszystko przez tych dwóch głupków... - mruknęła, wychodząc z pustego pomieszczenia.

Zabiję tych tumanów, jak tylko przyjadą z Londynu!!!

Zostawiła wszystko, zabierając ze sobą tylko książkę i kilka zapisanych pergaminów i kartek. Chyba nikt by jej nic nie ukradł, a skrzaty domowe sprawiały wrażenie czytania w ludzkich myślach. Była pewna, ze nie sprzątną tego bałaganu.

Zdecydowała się przejść do kuchni - miejsca najczęściej ostatnio przez nią odwiedzanego. Potrzebowała kawy. Albo gorącej czekolady, choć było już lato. Nieważne. Matka ją nauczyła, że gorący napój zawsze uspokaja.

- A propos rodziców... ciekawe czy tu przyjadą, zanim dostaną się na Stadion.

Otrzymała od nich list po tamtym całym wydarzeniu. Niestety, nie była w nastroju do jakiegokolwiek pisywania i rozmawiania, podrzuciła więc list Charliemu, aby im napisał, że nic jej nie jest, czuje się świetnie i nie chowa do nikogo urazy.

Nie chowa do nikogo urazy... bardzo śmieszne. Była przecież wściekła i zawiedziona. Tyle się napracowała, tyle zrobili prób. Chciała udowodnić, że nawet ona, Weasleyówna, coś potrafi ponad przeciętność. Chciała zrobić na wszystkich wrażenie.

Za późno na marzenia...

Spojrzała w filiżankę gorącej herbaty z cytryną, którą trzymał przed nią skrzat. Wydawało się, że są bardzo podekscytowani gośćmi. Krzątali się, pracowali, gotowali, nieustanny ruch. Dziwne, bo przecież obiad skończył się dawno temu, a one powinny sprzątać, nie gotować.

Nie odezwała się. Ostatecznie to nie byłą jej sprawa, prawda? Nauczyła się już nie wtrącać w nie swoje sprawy. Po pierwsze Ron i jego przyjaciele zawsze wyłączali ją ze swoich interesów, a po drugie miała z tymi "nie swoimi sprawami" złe wspomnienia.

Westchnęła głęboko, gdy obraz zamknął się za nią.

Nie mogła nadal uwierzyć, że jej życie tak bardzo się zmieniło, w dodatku w tak krótkim czasie. Tylko kiedy bardziej? W ciągu ośmiu miesięcy... czy jednej nocy?

- O nie, Virginio Weasley, o nie, o nie, o nie, nie będziesz teraz o nim myślała, nie, nie, nie!!! Draco Malfoy jest przeszłością, było minęło. Nie pamiętasz, co sobie obiecywałaś? Nie pamiętasz, że on nigdy nie będzie cię lubił w taki sposób, w jaki ty lubisz jego? Kobieto, on dobra sprawę cię nienawidzi bardziej niż cokolwiek na tym padole, więc przestań... - mruczała sobie pod nosem, idąc korytarzem. Czuła na sobie wzrok postaci z obrazów. Tak bardzo chciałaby być niewidzialna! To była konsekwencja pojawienia się w tym świecie, bycia w światłach reflektorów jak jakaś gwiazda, bycia upokorzoną, bycia znienawidzoną przez kogoś, kogo tak bardzo kochała, kochania kogoś, kogo nigdy nie będzie mogła tak po prostu wyrwać sobie z serca...

Nigdy?

W tym samym momencie, kiedy zrozumiała znaczenie tego słowa, zderzyła się z kimś. Upadła na posadzkę, pochylając głowę.

Naprawdę nigdy nie zapomnę o Draconie Malfoyu...?

Nie! Nie będzie płakała! Poczuła, jak palą ją oczy.

Przecież to było wprost nienormalne, a ostatnio coraz bardziej nieznośne. Wszystko, co mogła robić, to myśleć o nim, śnić o nim...

Make believing we're together

That I'm sheltered by your heart

But in and outside I turn to water

Like a teardrop in your arms

- Nic ci nie jest? - spojrzała w górę. Nad nią stał Montague. To chyba było oczywiste, że na niego wpadła. Podał jej jeden z pergaminów, które upuściła. Popatrzyła na niego podejrzliwie.

Montague jest dla niej miły... Ślizgoni, którzy za nim stoją nie wyśmiewają się z niej....

No tak, przecież miała czarne włosy!

- Zrobiłem ci coś? - zapytał powtórnie, trochę zażenowany. Nie miał pojęcia, że dziewczyna, której chciał pomóc, to ta sama, zwykła, ruda, nikomu niepotrzebna Weasleyówna.

- Nie potrzeba mi twojej pomocy, Montague - powiedziała zimno, odgarniając włosy i patrząc na niego gniewnie.

Grupka za nim przeżyła szok.

- T-ty... Ty jesteś... ty jesteś Ginny Weasley? - zapytała jakaś mała, na krótko obcięta dziewczynka.

- Tak - odparła, wyrywając Montague z ręki pergamin i składając resztę kartek. Szukała książki, ale jej nie było.

- Trzymaj.

Virginia zamarła, słysząc szybkie bicie własnego serca. Nie słyszała tego głosu od dwóch miesięcy. Miała teraz ochotę wstać, podmieść się i uciec... ale była niestety wstrętnym tchórzem.

Rzuciła sobie rękawicę. Odwróciła się powoli. Serce biło jej tak szybko, jakby zaraz miało stanąć. Kiedy spojrzała w tę parę szarych oczu, miała ochotę zemdleć, tu i teraz, na korytarzu.

Patrzył na nią tak, jak tylko on umiał, tak jak niegdyś, pół roku temu chociażby. Nie mogła tego znieść.

Przełknęła ślinę, i sięgnęła po podręcznik drżącą ręką, próbując nie dotknąć jego dłoni.

- Dziękuję, Malfoy - odrzekła szorstko, odwracając wzrok. Nie chciała mu patrzeć w oczy, nie chciała rozdrapywać tej rany.

I spróbowała sama siebie przekonać, że nie było przed sekundą tego błysku w jego oku, błysku oznaczającego ból.

Gdyby tylko nie powiedziała tego takim tonem, to...

NIE!

And it's a hard winter's day, I dream away

It must have been love, but it's over now

It was all that I wanted, now I'm living without

It must have been love, but it's over now

It's where the water flows, it's where the wind blows

- Ginny Weasley! Co u Boga ma oznaczać kolor twoich włosów?!!!

Odetchnęła cicho i spojrzała na Rona. Oczywiście jego wrzask zainteresowały wszystkich naokoło.

- Ginny... Czemu twoje włosy są... Czarne?- zainteresował się Harry, spoglądając na Hermionę, która patrzyła na Rona. Ślizgoni tylko prychnęli.

- Może wstydzi się swojej rodziny. Jakby moje włosy był czerwone, też bym je przefarbował - burknął Montague, patrząc na Dracona. Nie, Malfoy... cóż Malfoy spoglądał ciągle na Virginię, a jego oczy były bardzo nieczytelne.

- Przymnij się, Montague! - wrzasnął Ron.

- Weasley, weź sobie na wstrzymanie - powiedział Pucey, uśmiechając się chytrze. - I tak już cię słucha cała szkoła.

- Powiedz dziękuję swoim umiłowanym braciom. - przerwała sprzeczkę Virginia.

- Fredowi i George'owi? - zapytała Hermiona.

- Tak, właśnie im! - odpyskowała jej. Hermiona cofnęła się w tył.

- Ginny, uważaj jak mówisz, co mówisz i do kogo mówisz! - wysapał Weasley.

Tego już za wiele. Była jego siostrą, a dla Rona ważniejsza okazywała się własna dziewczyna od jedynej siostry, w dodatku młodszej.

Potrząsnęła głową. Nagle jej uwagę zwrócił ciemny kącik. Podeszła tam i kopnęła kogoś w nogę.

- O, cześć Gin - odezwał się nieśmiało Fred, patrząc na trącego się po kostce bliźniaka.

- Chyba się za nami stęskniłaś przez te dwa tygodnie, co? - zajęczał George.

- Wręcz odwrotnie, mam was dosyć - odpowiedziała bardzo cicho.

Po raz pierwszy w ich życiu przestraszyli się swojej młodszej siostry. Westchnęła głęboko.

- Nie prowokujcie mnie, błagam was - gdyby którykolwiek z nich coś jeszcze powiedział, nie byłaby zdolna powstrzymywać się, żeby im czegoś nie zrobić. - Proszę...

- Gi-... - zaczął George, ale ona już była przy końcu korytarza.

- Nie prowokuj mnie, powiedziałam! - krzyknęła, odwracając się.

Wszyscy się na nią gapili, wszyscy! Jakże ona tego nienawidziła!

Wparowała do Wielkiej Sali. W środku McGonagall stała nad jej wypracowaniami i zapiskami, patrząc na nie zaciekawiona. Spojrzała na nią teraz.

- Panno Weasley, pani...

Nie czekając na to, aż nauczycielka skończy, zgarnęła wszystko na raz do torby i wyszła, próbując powstrzymać łzy, które już i tak spływały jej po twarzy.


***


- Nic ci nie jest?

- Nie - odrzekł znużonym tonem padając na łóżko. Nawet nie był łaskaw się przebrać do snu.

- Wyglądasz jak trup - skomentował Goyle, głośno ssąc lizaka.

- Możliwe - powiedział zniecierpliwiony, i zanim mogliby cokolwiek powiedzieć, zasunął zasłony i rzucił na łóżko zaklęcia uciszające. Nie chciał słyszeć ich bzdurnej gadki. Oczywiście nie zajmował pokoju tylko z Crabbem i Goylem, ale tylko z nimi rozmawiał bardziej normalnie.

Żałosne... zaśmiał się gorzko. Podobnież jestem ozdobą domu, a nie mam żadnych bliskich przyjaciół...

Oprócz niej.

Podniósł się, przejeżdżając sobie ręką po włosach.

- Wszystko zrujnowałem. Na amen.

Wiedział to bardzo dobrze, odkąd powiedziała do niego "Malfoya", odkąd spojrzał jej w oczy, wystarczyła tylko sekunda i wiedział, że chciała o nim zapomnieć, wytrzeć z pamięci Dracona Malfoya i najwidoczniej się jej to udawało. Przynamniej poszło jej lepiej od niego. Jej głos w tamtej chwili był dla niego jak nóż. Powiedziała to takim tonem, że aż zabolało go gdzieś w środku.

Widział w niej walczące ze sobą uczucia, ale jasne było, że Virginia była bardzo zdeterminowana, aby o nim zapomnieć, zapomnieć o wszystkich szczęśliwych wspomnieniach, które mu dała, najlepszych chwilach w ciągu jego przeklętego szesnastoletniego życia. Sam się skazał na to jej zapomnienie, wiedział o tym, złamał jej serce tak bardzo, że pewnie nigdy więcej nie otrzyma szansy, aby to naprawić.

Nigdy więcej...

Mocno potarł twarz, próbując zarazem zetrzeć z siebie ten cały żal, budzącą się w nim desperację i jeszcze coś. Może to było zagubienie? Skrucha?

Nigdy wcześniej niczego nie żałował, no może oprócz faktu, że był synem Lucjusza Malfoya, ale na to nie miał żadnego wpływu. Musiał to przyjąć.

A teraz mógł wybierać, i do cholery, wybrał źle....

- Rozpierdoliłem to wszystko!!!!- krzyknął, mocno przyciskając do siebie poduszkę. Jego oddech był bardzo nierówny.

Ona jest moja, Draconie Malfoyu...

- Adrian Bradley...

Pamiętaj, Malfoy, że cię ostrzegłem. Zejdź mi z drogi, bo pożałujesz.

Spojrzał na okutą czarną książkę, leżącą w papierowej torbie na szafce nocnej. Wiedział, że ten dziwny opal na szyi Virginii jest kluczem do zagadki, do otworzenia księgi, a przynamniej tak powiedział Borgin.

Usiadł, próbując się skoncentrować.

Jeśli to miała być jego ostatnio szansa, był skłonny zaryzykować... Przecież ceną nie było tylko otwarcie tego woluminu, była nią także...

Przekonamy się, Bradley, kto tu komu zejdzie z drogi!!!


***


Kilka następnych dni zleciało Virginii dobrze i powoli - właśnie wtedy, gdy inni biegali, męczyli się, zdawali z różnych przedmiotów... najwięcej zamieszania było z musicalem. Za trzy dni miała odbyć się próba generalna, za dziesięć przedstawienie. W najgorszym stanie była Lesley.

Było już po SUMach i NUTKach, więc wszyscy wręcz palili się teraz do pomocy. McGonagall stwierdziła, że przez to całe wydarzenie dzieciaki opuszczają się w nauce.

Kiedy Hermiona kilka razy wspomniała, że szkoda, że nie ma egzaminów, Ron spojrzał na nią jak na wariatkę.

Co do Rona... wyjrzała na zielony stadion do Quidditcha. Chyba ciągle jest na mnie wściekły...

Wiedziała, że była niemiła dla Hermiony, ale, wstyd przyznać, powiedziała tak specjalnie. Była o nią zazdrosna, zazdrosna o to na przykład, że czasami rodzice i rodzina poświęcali tamtej więcej czasu niż siostrze i córce. Wszyscy obchodzili się z nią jak z jajkiem, jak z przyszłą panią Weasley.

W każdym razie to prawda, odkąd tylko Ron i Hermiona zaczęli ze sobą kręcić na dobre. Byli w sobie zakochani i było to widać.

Virginia czuła się tylko pokrzywdzona, dlaczego miała być gorsza od Hermiony? Dlaczego jej, Virginii, nie poświęcili przez całe życie tyle uwagi, co Hermionie przez wakacje?

Przez pewien czas była traktowana jako najważniejsza, ale te czasy już dawno minęły. Mama i ojciec uważali ją za następnego chłopca, następnego Weasleya... Nigdy nie wierzyli, że będzie zdolna w czymkolwiek wyprzedzić sześciu starszych braci... Uważali ją za najgorszą...

Koniec z pesymizmem, Virginio Wu...

Przeciągnęła się. Odkąd zakończyły się egzaminy, nie miała co robić. Nikt nie potrzebował jej pomocy w przedstawieniu, tak czy owak nawet nikt jej się nie spytał, czy byłaby chętna. W ogóle nikt się nią nie przejmował.

Wszyscy pewnie już wiedzą o moim wydarciu się na bliźniaków...

Czuła się trochę winna. Nigdy nie krzyczała w taki sposób na nikogo z rodziny, wręcz przeciwnie.

Z drugiej strony naprawdę mnie wkurzyli...

- Ginny.

Lekko podskoczyła, zaskoczona. Odwróciła się w stronę drzwi, gdzie stała McGonagall, oczywiście z ciasno spiętym kokiem, ale bez tiary.

- Pani profesor. Mam coś wykonać?

Nauczycielka uśmiechnęła się do niej lekko i usiadła na tapczanie, rozglądając się po pracowni.

- Przeżyłaś tu coś około dziewięciu miesięcy, prawda?

Virginia posłała jej zakłopotane spojrzenie.

- Ja tu tylko pracuję, pani profesor, staram się wracać do Gryffindoru na czas!

Kobieta zaśmiała się.

- Nie zwracam ci przecież uwagi, panno Weasley. Nigdy tylko widziałam, aby jakikolwiek uczeń pracował z aż takim entuzjazmem. Nawet panna Granger tyle się nie uczy, no może tylko przed egzaminami. - mrugnęła do niej okiem. Virginia stanęła jak wryta.

I to była Zastępczyni Dyrektora? Nauczycielka surowa i bezwzględna, potrafiąca odebrać sto punktów osobie z własnego domu? Gdzie się podziała ich profesor McGonagall?

- Ginny... wiesz chyba, po co to wszystko robiłaś przez cały rok?

Dziewczyna spojrzała w dół.

I jeszcze raz mów, że wiesz...

Uśmiechnęła się szeroko, tak dla picu.

- Wiem, pani profesor, że sprawiłam trochę problemów, ale za bardzo się zaangażowałam, szczególnie z badaniami nad Mrocznym Znakiem.

McGonagall pokiwała głową.

- Profesor Snape mnie zaszokował, mówiąc, że wspaniale ci idzie.

Virginia zaniemówiła. Snape nigdy, przenigdy jej nie pochwalił, narzekał tylko i wydawał swoje rozkazy. Oczywiście nie odzywała się ani słowem, wykonując polecenia, ale trochę go polubiła. Nikomu tego nie zdradziła, nie była jeszcze aż tak zdesperowana.

Nauczycielka wyczarowała herbatę.

- Po prawdzie, dyrektorem także to wstrząsnęło - odłożyła filiżankę na stoliczek, znów spoglądając na swoją uczennicę. – Naprawdę nie chowasz do nikogo żadnej urazy po tamtym... wydarzeniu?

Virginia wolała nie odpowiadać.

Kobieta westchnęła.

- Wszyscy byliśmy i jesteśmy tak zabiegani... Ale czuję się zawstydzona, że nie poznałam cię lepiej, Ginny, w końcu jestem twoja wychowawczynią i ponoszę za ciebie jakąś odpowiedzialność. Dobrze jednak, że przeszłaś to bez żadnych komplikacji i nadal pracujesz dla szkoły jak dawniej - uśmiechnęła się do niej. - Gryffindor jest dumny z uczniów takich lub ty lub Hermiona.

Virginia spojrzała w dół. Znowu została do niej przyrównana. Była już chora od tego.

- Jest pani ze mnie dumna dlatego, że jestem Gryfonką? Czy Virginią Weasley? A może tylko uczennicą z dobrymi ocenami?

McGonagall uniosła brew, ponieważ Virginia nazwała się swoim pełnym imieniem. Odchrząknęła i otworzyła usta, kiedy nagle drzwi otworzyły się i wkroczył Ingemar Crowther...

- Drogi Merlinie! - krzyknęła nauczycielka, wstając gwałtownie.

... niosący na ramionach nieświadomą Yvette Dawes...


***


- Kim jesteś?

Yvette otworzyła oczy, patrząc w biały sufit. Zamrugała oczami.

Przy niej siedziała Virginia, skrzyżowawszy ręce, parzyła jej prosto w oczy. Po raz pierwszy świdrowała ją wzrokiem, i pomimo że chyba była na nią zła, w jej oczach czaiło się coś dziwnego.

- Virginia? Co... gdzie ja jestem? - zapytała, próbując usiąść, ale chwycił ją taki ból, że upadła z powrotem, krzywiąc się.

Widząc to, czarnowłosa wstała i tak jej ułożyła poduszkę, żeby było jej lepiej. Yvette przyjrzała się jej. Ostatnio w ogóle z nią nie rozmawiała. Zauważyła, że Weasleyówna jakoś zblakła, zmizerniała.

Zalało ja poczucie winy.

- Znajdujesz się w skrzydle szpitalnym – poinformowała ją, siadając. Yvette odwróciła głowę, unosząc brwi.

- Szpitalu? Dlaczego?

- Spadłaś ze sceny, kiedy robiliście próbę przed próbą generalną. Wygląda na to, że bardzo się zakręciłaś. Na szczęście twoim nogom nic nie jest, więc możesz wystąpić bez obaw - dodała szybko, gdy Yvette spojrzała na nią przerażona.

Blondynka westchnęła.

- To chyba było naprawdę nieostrożne. Nie śpię za dużo i ciągle myślę o pokazie... Przy okazji, jak długo tu leżę?

- Dwa dni.

- Dwa.... - Yvette była zszokowana. - To znaczy.. .To znaczy, że generalka jest już dzisiaj!!!

Odrzuciła koc i próbowała stanąć na nogach, ale ją w nich zgięło.

- Tak... jest dzisiaj... - odrzekła spokojnie Virginia, z powrotem ją przykrywając. - I z tego, co słyszałam, w twoją scenę włożą Malfoya i Parkinson.

- O... nie chciałam przecież... To wszystko moja wina...

Skrzywiła się. Nienormalnie ja bolało miedzy nogami. Spojrzała pytająco na dziewczynę.

- Jak ja się tu dostałam?

- Ingemar Crowther cię przyniósł, nieświadomą - znowu skrzyżowała ramiona.

W orzechowych oczach Yvette błysnęło rozczarowanie.

Uśmiechnęła się lekko, odwracając głowę.

- Chyba... Chyba będę mu musiała podziękować...

Virginia czuła, że coś jest nie tak, bardzo nie tak. Znaczy, wiedziała już, co było nie tak najbardziej. Możliwe, że Yvette to bardzo zaboli, może jego także...

Wzięła blondynkę za rękę, patrząc na nią znacząco. Yvette spojrzała na nią dziwnie, nie wiedząc, co tamta chce powiedzieć.

- Yvette, ty... ty... Ty poroniłaś.

Nie odpowiedziała, nie uśmiechnęła się, nic. Nawet nie była zbytnio oszołomiona. Tylko zbladła bardzo.

- Nie - odrzekła w końcu, kręcąc głową.

Virginia odetchnęła głęboko.

- Tak, Yvette, poroniłaś. Jak Ingemar cię przyniósł, miałaś całe nogi we krwi. Dobrze, że miałaś spodnie... Madame Pomfrey i ja już sprawdziłyśmy... byłaś w ciąży i prawdopodobnie straciłaś to dziecko podczas upadku.

- Nie... - zaprzeczyła Yvette, wymachując rękoma. - Jak ja mogłam poronić?!!! Mam tylko siedemnaście lat! Virginia, jak...

Tymczasowa brunetka spojrzała na nią gniewnie.

- Nie jesteś wiatropylna, to ci zapewniam - odetchnęła.- Powiedz tylko z kim?

Yvette ukryła twarz w dłoniach, kręcąc głową.

- Nie mogę być...

Virginia chwyciła ją brutalnie i potrzasnęła za ramię.

- Cholera, Yvette, zrozum, że miałaś dziecko! Życie w twoim życiu! Dzieci to skarb, cud, a ty właśnie jedno straciłaś! Czy ci się to podoba, czy nie, miałaś zostać matką i już nią nie zostaniesz. Mogłabyś chociaż powiedzieć z kim, bądź trochę odpowiedzialna, obydwoje bądźcie!

Po policzku Yvette spłynęła łza. Nagle zarzuciła ręce za plecy Virginii i zaczęła płakać, wyrzucając z siebie całe cierpienie i napięcie. Druga dziewczyna usiadła na łóżku, pocierając jej ramię. Trochę dziwnie się czuła – nigdy nie musiała nikogo pocieszać.

- Ja... ja wiedziałam, że to pomyłka! On powiedział, że ja byłam pomyłką... My... nie chcieliśmy, ale ja byłam tak zazdrosna! Przez całe życie się tak nie czułam! Tak bardzo chciałam go mieć dla siebie, na własność! Nie wiedziałam, że dojdzie aż do tego... co ja mam robić? Podejrzewałam to, ale nie chciałam się do tego przyznać! A teraz ja...

Virginia zaszlochała i mocno ją do siebie przytuliła. Nieważne się stało, że Yvette nie zwróciła na nią ani razu uwagi od dwóch miesięcy. Nieważne się stało, że to ją, Weasleyównę, ludzie olali. Yvette cierpiała podobnie przez ten czas, a nawet jeszcze gorzej. I to ona się nie zainteresowała nią, a nie na odwrót. Virginia uważała, że nią samą pomiatać wolno, ale jeśli chodzi o jej przyjaciół, o jej najbliższą przyjaciółkę, to... to wszyscy wokoło mają przerąbane!

- Yvette... - powiedziała po chwili, ścierając jej łzę. - To jest nieważne, dobrze? Było, minęło. Teraz musimy się nauczyć odpowiedzialności i akceptacji. Musisz powiedzieć to rodzicom i jemu.

- Nie mogę... - wyszeptała blondynka. - On i tak ma już dużo kłopotów, ja też byłam jego...

- To nie znaczy, ze wszystko ma spaść na ciebie, Yvette! - krzyknęła Virginia, potrząsając nią. - On też musi ponieść tego konsekwencje! Możesz go nienawidzić, ale....

- Ja go kocham! - wtrąciła, ale natychmiast zamknęła usta i spuściła głowę. - Ale to się nie liczy, on ma mnie gdzieś.

Brunetka potrząsnęła energicznie głową i chwyciła w dłonie twarz Yvette.

- Powiesz mu. Musisz. Jest za to odpowiedzialny i obojętnie, czy to dla niego ważne, czy nie, przez ostatnie kilka tygodni był przyszłym ojcem.

- Jestem taka zmęczona, Ginny... - Francuzka przymknęła oczy. - Mam tylko siedemnaście lat, nie wierzę w to, zrobiliśmy to i... Nie wiem co robić. Jak ludzie to przyjmą?

- Powiesz jemu i swoim rodzicom. Madame Pomfrey i ja nie puścimy pary z ust, słowo - odrzekła z powagą. – Zachowasz twarz.

Yvette potrzasnęła głową.

- Nie wiem, czy to zrobię, nie umiem...

Virginia uśmiechnęła się i objęła ją, próbując się nie rozpłakać.

- Jesteśmy razem, Yvette, będę tu zawsze, jeśli mnie potrzebujesz. Jesteśmy przyjaciółkami...

- Virginio....

- Kto to był?

Blondynka spojrzała w brązowe, niewinne oczy swojej przyjaciółki.

Wiedziała, że nie może jej okłamać.


***


- Ej! Tobie nie wolno!

Zignorowawszy dwójkę uczniów strojąca przed wejściem do studia, Virginia weszła do środka, kopiąc drzwi.

Weszła tu po raz pierwszy od dwóch i pół miesiąca, wkroczyła w miejsce, które dało jej najwięcej szczęśliwych wspomnień.

Jednak teraz studio nie istniało dla niej, a szczęśliwa nie czuła się na pewno.

Prawdę mówiąc była strasznie wściekła.

Wszystkich w środkuj zmroziło na jej widok. Była tam cała obsada i pomoc techniczna, a także kilku nauczycieli. W końcu sali został ustawiony podłużny stół, a przy nim siedziało dużo ludzi, kilkoro nawet ubranych po mugolsku. Korneliusz Knot także był obecny. Siedział na środku stolika i gapił się w Virginię zaskoczony.

W studiu panowała cisza.

Draco i Pansy którzy najwidoczniej tańczyli, zanim weszła, stali na środku studia. Widząc swego największego wroga, Pansy nieomieszkała mocno wtulić się w Dracona, a jakże. Nawet Ron nie był zbytnio ucieszony. Hermiona uniosła brwi, mocno zaciskając rękę na jakimś pergaminie.

Olewając ich wszystkich, ten cały tłum, którego nienawidziła, Virginia rozejrzała się dokoła. Utkwiła wzrok w grupie tancerzy siedzącą w kącie. Poszła przed siebie, mijając zaskoczoną Pansy i jej niedowierzającego własnym oczom partnera. W końcu stanęła przed reszta aktorów.

- Barlow D'Aguilar - wyszeptała przez zaciśnięte zęby.

Barlow spojrzał na nią zaskoczony, nie bardzo wiedząc, czemu został wywołany. Odgarnął z oczu złote włosy.

- Czego chcesz, Weasley?

Patrzyła na niego przez około pół minuty, po czym chwyciła go za kołnierz, pociągając do góry. Chłopak był tak zaskoczony, że nie zareagował, co było błędem - po sekundzie już tkwił przy ścianie.

Kilka osób głośno wciągnęło powietrze, ale znowu nastała cisza. Wszyscy obserwowali niepozorną dziewczynę.

Virginia spojrzała na niego gniewnie.

- Nie pytaj się czego chcę, bo dobrze wiesz, coś jej zrobił, D'Aguilar.

Wyglądał na oszołomionego.

- Nie wiem...

Potrząsnęła nim energicznie.

- Nie wiesz? Nie udawaj, D'Aguilar, bo wiesz bardzo dobrze, co się stało. A teraz musisz ponieść konsekwencje!!!

Flashback

- To Barlow, Ginny - wyznała Yvette, spuszczając wzrok. - Barlow D'Aguilar.

Virginia uniosła tylko brew. Nie była zbytnio zaskoczona, nie. Blondynka przyjrzała jej się wyczekująco, po czym zaśmiała się gorzko. - Ach, już wszyscy o tym wiedza?

- Nie - odparła stanowczo Virginia.- Podejrzewałam, że ze sobą kręcicie, ale, że dojdzie do czegoś takiego...

Yvette odwróciła wzrok i padła na poduszkę, zakrywając twarz rękoma. Koniecznie musiała stłumić łzy.

- To był błąd, powiedział, że ja byłam pomyłką.

Brunetka zmarszczyła brwi.

- Nie chciałam z nim zaczynać, ale on... jakoś się to wszystko stało. To było takie naturalne. Mogę wydawać się doświadczona w takich sprawach, ale tylko się taka wydaję... Czasami rozmawialiśmy na przerwach, spotkaliśmy się kilka razy po szkole. Byłam szczęśliwa, tak bardzo szczęśliwa, nikt nigdy nie o mnie nie troszczył, zanim tu przyszłam. A teraz miałam dwie osoby, dla których coś znaczyłam, ciebie i Barlowa.

Odetchnęła, odwracając wzrok.

- Naprawdę myślałam, że mogę mu zaufać. Po pewnym czasie uzależniałam się od niego. Zanim mogłabym pomyśleć normalnie, poszliśmy razem do łóżka.

- Yvette, niedawno skończyłaś siedemnaście lat - powiedziała powoi Virginia. - Wiesz, że to było bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony.

- Wiem - szepnęła. - Wiem, że źle zrobiłam, ale nie mogłam się powstrzymywać, on też nie… Wtedy zaczął się koszmar…

- Koszmar? - zapytała Gryfonka.- Sama powiedziałaś, że wy...

- Po tamtej nocy stałam się dla niego szmatą - wtrąciła, błagając wzrokiem Virginię, aby nie przerywała. - Im więcej razy ze sobą spaliśmy, tym bardziej on był dla mnie zimny i nieczuły. Byłam bardzo cierpliwa, wybaczałam mu, ale...

Yvette znowu zaczęła płakać. Odwróciła twarz.

- Gdy byłiś-śmy w Londynie, ja... ja widziała-am jak on to robi z inną dziewczyną, z jego szkoły...

Virginia niewiele razy w życiu czuła się tak wściekła.

Yvette został oszukana, nie, ona oddała mu wszystko, a ta świnia...

End of flashback

Barlow spojrzał na nią gniewnie i odepchnął, wygładzając ubranie.

- A co ty o mnie wiesz, Weasley, nie udawaj, że jesteś wszechwiedząca.

- Wiem dosyć - wysapała, znowu do niego podskakując i chwytając jedną ręką za koszulę. - Macie teraz wielgachny problem.

Zaśmiał się.

- A co ona ma za problemy, co? - uśmiechnął się przebiegle. - To była tylko zabawa, Weasley, czy ty myślisz, że taka dziwka jak ona coś by dla mnie znaczyła? Przestań, ona jest niczym...

W studiu rozległo się klaśnięcie.

Barlow dostał z liścia.

- Ty pieprznięta... - wyszeptał, trzymając się za policzek.

- Powtórz to! - wrzasnęła, ponownie pociągając go za kołnierz. - Ona poroniła! Jeśli masz trochę rozumu w tym swoim jebanym mózgu, to pójdź z nią porozmawiaj, zanim nie jest jeszcze za późno! Bo ona może w każdej chwili nie chcieć cię już nigdy widzieć. Wiesz, co znaczy NIDGY?

- Poroniła? - Barlow potrząsnął głowa. - Bez przesa-...

- TAK!!! - krzyknęła znowu takim tronem, że wszyscy podskoczyli. Puściła go, spoglądając na niego z obrzydzeniem. Głęboko odetchnęła, potrząsnęła głową i odwróciła się.

- Rób, co chcesz, to nie moja sprawa, Barlowie D'Aguilar.

Obróciła głowę i spojrzała mu w oczy.

- Tylko żebyś nie żałował.


***


- Poroniła! Ciekawe która to! - zawołał Montague, wyjadając Dolores sałatkę z talerza,

- Nie pozwalaj sobie - odezwała się, klepiąc go po ręce. Spojrzał na nią niewinnie i, w podziękowaniu, oddał swoje skrzydełko z kurczaka.

- Rzeczywiście, ciekawe - zastanowiła się Faith. - I owszem, Barlow jest jako takim playboyem, ale nie myślałam, że może którejś dziewczynie zrobić dziecko.

Pucey wzruszył ramionami.

- Ja zaskoczony nie jestem. Może odreagowuje problemy rodzinne, jego rodzice się rozwodzą. Podobno mieszkał w Szwajcarii, ale uciekł z domu.

- A ty co na to, Draco? - zapytał głośno Nigel.

Draco zamrugał oczami. Nie bardzo przesłuchiwał się ich rozmowie.

- Na co?

- Myślisz, że z którą wpadł? No wiesz, D’Aguilar jakąś wypierdolił i była dzieciata... AŁA!!! Co ty robisz, kobieto! - krzyknął, trąc się po boku.

- Nigel, przestań przeklinać - ostrzegła go Dolores.

- Co?

- I lepiej zajmuj się własnymi sprawami - odchrząknął Draco, nakładając sobie gulaszu. - Nie jesteś lepszy od D'Aguilara, uwierz mi.

- Malfoy...

- Co prawda, to prawda - powiedział nagle Bruce. - Ciesz się, Montague, że ty nie wpędziłeś żadnej laski w takie kłopoty....

Po sekundzie na jego oku wylądował ziemniak. To Nigel strzelił mu z widelca.

- Przemknij się, Bruce. - ostrzegł. Dolores spojrzała na niego oburzona.

- Co? Czyli ty...

Draco postanowił dalej ich nie słuchać i skupić się na obiedzie.

Barlow D'Aguilar nieźle wpadł...

W odróżnieniu od całej szkoły, Draco chyba wiedział, do kogo nawiązywała Virginia mówiąc na tę dziewczynę per "ona". Na Yvette Dawes. Po prawdzie, to tylko zbieg okoliczności spowodował, że teraz to wiedział.

Późno wrócił do Dziurawego Kotła po przedstawieniu. Nie chciał, aby ktokolwiek go złapał. Kiedy szedł korytarzem w stronę swojego pokoju, Yvette przeszła obok niego, jakby go nie bardzo zauważając i otworzyła jakieś drzwi. Zauważył, że ją zamurowało. On ukrył się w międzyczasie za zakrętem, nasłuchując.

Jak Yvette była w ciąży, to facet mógł mieć niezłe komplikacje. pomyślał, bawiąc się swoim obiadem. A Virginia...

Westchnął i spojrzał na stół Gryfonów. Śnięta Trójca siedziała do niego tyłem. Myra, jak zwykle przy końcu stołu, dyskutowała nad czymś ożywienie wraz z Pierre'm. Już pewien czas temu zauważył, że Virginia nie przychodziła na posiłki. Widocznie miała pozwolenie McGonagall.

Zachoruje, jak będzie tak harowała...

It must have been love, but it's over now

It must have been good, but I lost it somehow

It must have been love, but it's over now

From the moment we touched till the time I ran out

Wiedział, że pracowała ponad miarę. Kiedy inni świętowali zdanie egzaminów, przyszłą premierę musicalu i po prostu robili sobie imprezki, ciesząc się, że za tydzień już są wakacje, ona nadal była nieuchwytna, ucząc się. Draco nie bardzo rozumiał, czemu nadal ślęczy nad badaniami nad Mrocznym Znakiem.

Zmieniła się, zauważył to, gdy mijała go nieświadomie na korytarzu lub wychodziła, kiedy zaczynał się wykłócać z jej bratem.

Byłaby szczęśliwsza, gdyby nic się nie stało...?

Spuścił głowę, zamyślony.

Wcześniej też nie wyglądała na zbyt wesołą, ale on jeszcze pogorszył sprawę swoim Mrocznym Znakiem i w ogóle...

Mroczny Znak...

Tak się zdenerwował, że wbił widelec w mięso. Jego koledzy podskoczyli.

- Draco... nic ci nie jest? - spytała Faith, marszcząc brwi. Zazwyczaj traktowała go jak brata, choć nigdy nie pokazywali tego publicznie.

- Skończyłem... - odparł. Wstał i podążył do wyjścia. Poszedł przed siebie, wzdłuż korytarza, tam, gdzie nogi poniosą. Wiedział, że za dużo o niej myśli, ale co mógł zrobić...

Chwycił się za ramię i oparł o ścianę.

Gdzie się podział sens tego wszystkiego, wszystko się za bardzo pogmatwało i to ty zniszczyłeś, Draconie Malfoyu! Dlaczego, do diabła, tylko ty musisz mieć jakieś głupie podejrzenia?!!! Dobrze wiesz, że to nie mogła być ona!!!

Pomyślał o Mrocznym Znaku, pomyślał o książce, którą kupił i czerwonym opalu, który wisiał na szyi Virginii. To wszystko miało ze sobą związek, musiało mieć.

Wiedział, że to wszystko jest kluczem.

Dziś wieczorem dowiem się wszystkiego...


***


Było jej gorąco, bardzo gorąco. Podświadomie odrzuciła od siebie kołdrę. Spała.

Śniła o czymś, czego nie mogła zidentyfikować. Zamiast spokoju, odpoczynku, sen przynosił jej zmęczenie. Ciągle śniła o tym samym przez ostatnie kilka miesięcy.

W marzeniach sennych czuła, że walczy o coś, że musi walczyć i uciekać, bo coś złego ją złapie. Walczyła o kogoś, do kogo może należeć, miejsce, gdzie może przebywać, szukała kogoś, kto ją pokocha naprawdę, bezwarunkowo.

Przekręcała się z boku na bok. Co chwila miała dreszcze. Czuła, że ktoś stoi tu przy niej, stoi i patrzy na nią.

Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca, jesteś moja

Kto to był? Znam tę osobę? Czemu ten głos wydaje mi się tak znajomy... ?

Przez ostatnie dwa miesiące słyszała we śnie ten sam głos, głos, który nie pozwalał jej się obudzić.

Jesteś moja...

Czy to...

Nie opuszczaj mnie...

NIE! NIE STRZELAJ!!!

Jesteś tylko moja... Nie pozwolę cię skrzywdzić byle komu...

Ale ja...

Te głosy był tak daleko, hałas wokół niej był nieznośny, a to wszystko wydawało się tak prawdziwe, jakby śniła o swej przeszłości. Może to właśnie było to? A może to tylko iluzja, jak iluzja było jej życie w tym roku?

Coś świeciło na czerwono...

A więc będziemy się bawić, Ginny?

Nie zawiodę cię, najdroższa...

Znała ten głos, słyszała go tak wiele razy! Znała tę osobę! Ale skąd? SKĄD?!!!

Myślisz, że kim jesteś? Jesteś tylko Śmierciożercą. Nie masz prawa nawet myśleć o Ginny, nie masz prawa na nią patrzeć, ponieważ ona jest czysta, niewinna, a w tobie panuje zło i chaos.

Ty nie jesteś wcale inny

Jesteś Śmierciożercą i będziesz nim do końca życia, czy ci się to podoba, czy nie. Ginny jest kimś pięknym cudownym, jest jak niebo. Nie masz prawa rujnować jej duszy.

A skąd ty możesz wiedzieć, co ja mogę.

Ponieważ ona cię nienawidzi.

Kogo nienawidzę? Kto jest Śmierciożercą?

Draco? Czy to on ją prześladował? Nie, to był ktoś inny, ktoś, kto posiadał przenikający wzrok... kogo to były oczy...? Kto...

Ona jest tylko moja, Draconie Malfoy, i nikt nie ma prawa mi jej odebrać...

Do kogo w takim razie należała? Do kogo chciała należeć?

Znała odpowiedź, lecz nie chciała się do niej przyznawać... była zbyt bolesna...

To jeszcze nie wszystko, najsłodsza, to jeszcze nie koniec...

NIE! Nie chcę więcej! Błagam... Wypuść mnie...

Czemu musiała to przeżywać? Dlaczego? Ma tylko piętnaście lat, czemu? Dlaczego?

Ginny... Chodź do mnie... Ja nie będę ci nigdy rozkazywał... Nie będę cię zmuszał cię do tego, czego nie chcesz robić... Ja nie będę ignorował twego istnienia... Nie ja...

Ktoś ją wołał... Czy ten ktoś mógłby jej pomóc? Czy może ta osoba także sprawiła by jej cierpienie?

Ty umrzesz... A ona będzie moja na zawsze... Wszystko, co posiadasz... na czym ci zależy... Będzie moje... Jeśli nie otrzymam od ciebie, tego, czego chcę, po prostu to zniszczę...

Ona będzie moja na zawsze...

Wszystko, na czym ci zależy...

Któż miałby umrzeć? Draco? NIE! Wszystko, tylko nie jego śmierć! Przecież pragnęła, aby ją...

Zniszczę...

Zniszczy mnie?

Przyjdź tam, gdzie zostaniesz nareszcie doceniona...

A kto mógłby ja docenić? Była nikim...


Czy chcesz, aby ktoś cię docenił?

Tak, aby ktoś bezwarunkowo mnie...

Więc chodź ze mną...

Czuła, że rzeczywiście gdzieś idzie. Ale tam, gdzie szła było coraz ciemniej. Gdzie ten głos ją zabierał? Gdzie?

Nie chcę iść... Proszę... błagam, nie...


***


- NIE! - wrzasnęła, otwierając oczy i oddychając ciężko. To wszystko było tak rzeczywiste, jak gdyby... jak gdyby...

Zatkało ją.

- Co się wydzierasz, Weasley? - powiedział ktoś z zewnątrz sennym głosem. Przez szparę między zasłonami do łóżka wleciała smuga światła.

- Ginny? Co się stało?

Nie odpowiedziała. Nie, ponieważ była zbyt zajęta uświadamianiem sobie, że ktoś właśnie stoi u nóg jej łóżka i przygląda jej się spokojnie. A jednak przez jego szare oczy prześwitywało wzburzenie...

Co do cholery Draco Malfoy robi u mnie w łóżku?!!!!!!

Yeah it must have been love, but it's over now

It was all that I wanted, now I'm living without

It must have been love, but it's over now

It's where the water flows, it's where the wind blows


***


PS: * - "It must have been love" Roxette

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.