Opowiadanie
Z mugolem za pan brat!
"Wysokie Loty" na deskach Magicznego Stadionu...
Autor: | Pisces Miles |
---|---|
Korekta: | IKa |
Tłumacz: | Villdeo |
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Komedia, Romans |
Dodany: | 2006-11-13 10:19:58 |
Aktualizowany: | 2008-02-14 14:11:56 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Zrzeczenie: Harry Potter i wszystkie jego części są własnością Jane Katherine Rowling oraz firmy Warner Brothers. Ja tylko pożyczam.
Oryginał: Muggle Year
Zamieszczone za zgodą autorki.
When it's love you give *
I'll be a man of good faith.
then in love you live.
I'll make a stand. I won't break.
I'll be the rock you can build on,
be there when you're old,
to have and to hold.
Wielkość, wspaniałość, świetność.
Tylko tak można było opisać to, co publika widziała na okrągłej scenie. Trudno było uwierzyć, że tego wszystkiego dokonały nastolatki, dzieci i w dodatku tylko przez rok.
Miliony par oczy były w nią utkwione, tylko w nią, dziewczynę, która tańczyła, wyginała się na scenie do muzyki Fatalnych Jędz. Kolorowe światła plątały się po mrocznym nightclubie Drodze Donikąd.
Co ona tu w ogóle robiła? Nie wiedziała. Nogi same się poruszały, nie kontrolowała ich, jej ciało tańczyło, nie umiała, nie mogła nim sterować. To było takie naturalne, czuła, jakby należała właśnie tu, do tego świata, bo ten świat ją chciał.
I wiedziała, niestety, że to tylko sen, ale w tej chwili nic nie mogło zniszczyć jej wspaniałego nastroju. Prawie nic.
Robiła to, co pragnęła od pewnego czasu. Zrozumiała, że może to zrobić, umie to zrobić i w końcu to robi! Nawet, jeśli miałaby na końcu tego żałować.
Chciała to robić, to było jej marzenie.
Marzenie, które nareszcie mogła urzeczywistnić.
- Wiesz, Draco, boję się jej bardziej, niż nawet ciebie - mruknął Pucey, stukając go w bok.
- Kogo? - zapytał nieobecnie, patrząc zupełnie gdzie indziej.
Jego kumpel przewrócił oczami.
- Tej osoby, na którą właśnie patrzysz, ciołku!
- Przymknij się - odrzekł, odgarniając z twarzy swoje jasne włosy.
- Draco, rusz dupę, musimy zrobić małe powtórzenie, póki jeszcze mamy czas! - krzyknęła Lesley z garderoby. - W następnej scenie do niej wychodzisz!
- On wie i już idzie! - odpowiedział za niego Pucey, rozumiejąc, że Draco teraz w ogóle jest nieprzytomny, a tak w ogóle to by olał swoja choreografkę.
- Draco, muszę cię tylko trochę poprawić - zauważyła Florence, pomocniczka charakteryzatorki, trochę się czerwieniąc.
Westchnął niecierpliwie i usiadł na krześle. Za nim ludzie wchodzili i wychodzili, próbując tak nie trzaskać drzwiami, że było to aż śmieszne.
Musical trwał od około dwudziestu minut, a teraz była trzecia scena. Po pierwszej otrzymali owacje na stojąco. Po drugiej także.
Ciekawe, co by było, gdyby się dowiedzieli, że tam nie tańczy głupia Parkinson
Spojrzał w lustro, które odbijało plecy Virginii. Według scenariusza odwróciła się i uniosła głowę, spoglądając mu w oczy.
Co ona tu robiła?
Tak naprawdę, to nawet on nie wiedział, co.
Flashback
- Mamy ogromny, wprost niewyobrażalny problem - powiedział Lawrence, bardzo blady.
- Co to za problem? - zapytała powoli Felicity.
- My... - Faith rozejrzała się dokoła.
- Chodzi o Pansy? - zapytał Draco, spoglądając na spanikowaną dziewczynę.
Pokiwała gwałtownie głową.
- Tak, nie możemy jej znaleźć, nigdzie jej nie ma!
- JAK?! - krzyknęła Felicity. Do pokoju wpadł Spencer.
- Gdzie, do diabła, jest Adrian! - wrzasnął.
- Tutaj - odpowiedział mu zimny głos. Adrian widocznie stał za Draconem.
- Gdzieś ty do cholery był?! - warknął Spencer. - I gdzie jest Pansy?
- Nigdzie - odrzekł Lawrence, wzdychając głęboko.
- Co?
- Pansy zginęła?! - krzyknęła Lesley, wchodząc do pokoju. Za nią pojawiła się Felicity. - A szukaliście?
- Nigdzie jej nie ma!!! - Faith wyglądała, jakby się miała rozpłakać. - Jestem pewna, że z nami przyjeżdżała, a teraz jej nie ma! Wyparowała!
- Ćśś - Pucey przytulił swoją dziewczynę.
- Przedstawienie zaczyna się za pięć godzin, a my nie mamy żeńskiej głównej roli! Świetnie! Świetnie, cholera! - zaśmiała się gorzko Lesley. - Co robimy?
- Znajdziemy zastępstwo.
Dyrektorka musicalu zamrugała oczami i spojrzał na Dracona jak na wariata.
Felicity potrząsnęła głową.
- Nie żartuj, lepiej poszukać jeszcze raz Pansy.
- Co, jeśli jej nie znajdziecie? - zapytał, prostując się.
Uśmiechnął się, gdy nie uzyskał odpowiedzi. Potrząsnął głową i podszedł do kominka, biorąc z wazy na gzymsie garść proszku fiuu.
- Draco, chyba nie jesteś... - zaczęła Lesley.
- Jestem. Jestem jak najzupełniej - przerwał jej łagodnie, nie odwracając się.
Pucey uśmiechnął się w jego stronę.
- Mówiłem ci, chłopie.
Przeczucie dobrze mu podpowiadało, że Virginia była w Komnacie Tajemnic, czuł to bardzo dobrze.
Draco spojrzał na otwarte wejście i zacisnął rękę na miotle tak mocno, jakby chciał ją złamać. Był jakoś dziwnie wściekły, ale nie było czasu, aby się zastanawiać dlaczego.
Wiedział, że tam na dole była Virginia, że za kilka minut znów ją zobaczy, zobaczy ją tak naprawdę od trzech miesięcy.
Serce zaczęło mu walić jak oszalałe. Poczuł się jak idiota z nudnego romansidła.
- Nie robię tego dla siebie - próbował sobie wytłumaczyć. Rozejrzał się dokoła. Ujrzał nieświadomą Jęczącą Martę, płynącą łagodnie w powietrzu. Potrząsnął energicznie głową. - Nie, robię to dla musicalu, nie dla siebie, nie chcę jej znowu widzieć!
Nawet on poczuł, że to tylko puste, nic nie znaczące słowa. Zaśmiał się gorzko.
Wszedł na miotłę i powoli leciał ogromnymi rurami. Woń, wydobywająca się stąd, odurzała go.
Chyba rzeczywiście zwariował.
- Do diabła - mruknął, zrozumiawszy, że w takiej smołowatej ciemności nie zobaczy nic. Westchnął głośno, po czym wyjął różdżkę i wyciągnął ją przed siebie, koncentrując.
- Accio Ręka Glorii - szepnął, zamykając oczy.
Po kilku minutach ciszy usłyszał dokładnie szmer po ruszającego się ku niemu przedmiotu. Otworzył powoli oczy i złapał lewitująca przed nim Rękę Glorii.
- Incendio
Wokół niego rozjaśniło się. Westchnął ponownie i zszedł z miotły, krzywiąc się trochę. Podłoga była zalana.
Pamiętał, jeszcze pamiętał tamten raz, kiedy delikatna i zimna dłoń Virginii spoczywała w jego dłoni. Wtedy pierwszy raz trzymali się za ręce, chociaż wtedy jeszcze nie byli przyjaciółmi, bardziej wrogami.
- Wrogowie - mruknął, spoglądając za siebie bez przyczyny.
Pamiętał, jakby to było wczoraj, jak chwycił jej zatrutą rękę i włożył gwałtownie do wody, pamiętał, że to wtedy po raz pierwszy nazwał ją jej imieniem, jej pełnym imieniem, imieniem wroga
Oczywiście, że byli nieprzyjaciółmi. Kiedy ta więź między nimi stała się taka niejasna?
Przez cztery lata to, co było pomiędzy nimi było takie oczywiste, proste - tam w ogóle nic nie było oprócz wrogości. On był synem wielkiego Lucjusza Malfoya, przewodniczącego Rady Nadzorczej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, a ona była córką nemezis jego ojca, Artura Weasleya, głupca kochającego mugoli i ojca siedmiorga rudych pociech.
Pamiętał, jak czepiał się Harry'ego i jego kumpla, Rona. Był zazdrosny o Hermionę, ponieważ mimo że była mugolką, miała niezwykły talent magiczny, którego on nie posiadał. To nie fair, myślał wtedy, nie fair, że to oni są zawsze na pierwszym planie. Tylko dlatego, że Harry Potter jako berbeć otrzymał bliznę od Lorda Voldemorta. Był zawsze tak zajęty wymyślaniem im różnych przykrości, że nie zauważył, że telepie się za nimi zawsze jakaś mała, cicha dziewczynka.
Nie wiedział czemu, ale nienawidził, gdy ludzie nazywali ją per "Ginny". Wydawało mu się to nieodpowiednie dla niej, choć nawet wiedział, jaka jest, wręcz nic o niej nie wiedział. Dopiero w tym roku zauważył ją naprawdę, została jej poświęcona uwaga, na którą zasługiwała i najzabawniejsze było, że to on poświęcał jej tę uwagę, której tak rozpaczliwie potrzebowała.
- Virginia...- westchnął, zamykając oczy. To było beznadziejne.
Nie wiedział czemu, ale wydawało mu się, że wcześniej żył bez żadnej przyczyny, bez żadnego powodu! Ta myśl była coraz silniejsza, coraz więcej o tym myślał, odkąd na ścianie, w marcu, pojawił się Mroczny Znak.
Taa, Mroczny znak...
Niemal się uśmiechnął. Nie oczekiwał, że Virginia w taki sposób zareaguje na jego symbol. Nigdy nie przypuszczał, że to ona będzie mogła go uwolnić od tego koszmaru.
W ogóle, Virginia Weasley zaskakiwała go ciągle i nieważne, czy był to złe, czy dobre niespodzianki.
I tak ją kochał.
Usłyszał plusk wody i, nie pomyślawszy zbyt wiele, pobiegł przed siebie, brudząc błotem spodnie od kostiumu.
Był tutaj. Oto Draco Malfoy po raz drugi zawitał do Komnaty Tajemnic.
- Virginio.
Tylko jedna osoba ją tak nazywała. Tylko jedna osoba chciała ją tak nazywać.
Tą osobą był Draco Malfoy.
Virginia powoli przełknęła tę dziwną zimną kulkę w swoim gardle i zakryła się, odwracając trochę. Serce waliło jej jak młotem.
Draco naprawdę tu stał, w wejściu, patrząc na nią swoimi szarymi oczami. Był rozgniewany, wiedziała to. Ale...
Co on tu właściwie robił?
- Co ty tu...?
- Co ty tu znowu robisz, co? - uciął zwięźle, próbując zignorować bardzo oczywisty fakt, że Virginia stała pośrodku tego dziwnego basenu, taka, jak ją Pan Bóg stworzył. Zakrywały ją tylko jej czarne włosy. - Miałaś już tu nigdy nie przychodzić, prawda? I co to tam się ulatnia w toalecie? Marta jest nieprzytomna.
Virginia przymknęła oczy i odwróciła głowę, próbując nie czuć się zbytnio szczęśliwą. Owszem, mógł pamiętać tamten raz, kiedy tu byli, ale kto by nie pamiętał? Przecież znajdował się w tajemnej komnacie Salazara Slytherina, to musiało być dla niego jakieś przeżycie, bądź co bądź.
Westchnęła głęboko, próbując nie gryźć się po ustach. Miała być zimna i nieprzystępna, a nie rozpływać się tylko dlatego, że przyszedł. Nie robiła mu łaski.
- Nie twoja sprawa, Malfoy.
Draco zmrużył oczy. Jej słowa były ostre jak nóż. Albo nie tyle słowa, co ton głosu.
Próbując stłumić gniew, podszedł do przodu.
- Idziesz ze mną, nie ma czasu - rozkazał zniecierpliwiony.
- Co? - obróciła się szybko, patrząc na niego dziwnie.
- Pansy zniknęła, wątpię, czy ją znajdą w dwie godziny. Zastąpisz ją - wyjaśnił. - Wychodź, nie ma czasu - powtórzył.
Owszem, wyszła. Trochę na złość jemu, a trochę z ciekawości. Za tę ciekawość była zła na siebie.
- Co to ma zna-... EJ! - krzyknęła, kiedy podszedł do jej ubrań i książek.
- Dobrze wiesz, co to oznacza - odparł zimno. Objął ja wzrokiem, zanim zasłonił ją czarna szkolną szatą. Jeśli by tego nie zrobił, jeśli stałaby przed nim naga, tak po prostu pozbawiona wstydu, nie odpowiadał za swoje czyny. Ponad to wszystko, był chłopakiem, najnormalniejszym pod względem fizycznym szesnastolatkiem. Poza tym, temperament miał rzeczywiście gorący, a już pewne było, że wybuchnie na widok nagiej Virginii Weasley.
- Nie pójdę! - oświadczyła, kładąc ramiona na piersiach.
Już chciał rzucić pod jej adresem jakąś niestosowna uwagę, gdy nagle jego wzrok złapała obita w czarną skórę księga, która wydawała mu się bardzo, bardzo znajoma. Chciał jej dotknąć, ale głos Virginii zatrzymał go.
- Nawet nie śmiej tego dotykać! - krzyknęła, łapiąc książkę i przygarniając do siebie.
- Co to jest? - zapytał cicho, gdy obróciła się do niego ponownie tyłem.
- Nie twój interes - odrzekła, rzucając mu groźne spojrzenie.
Westchnął głęboko, próbując się nie denerwować. Wcześniej, oczywiście, mówiła mu wszystko, a teraz...
Mocno zacisnął pieści, podszedł szybko do przodu i chwycił ją mocno za nadgarstek, zmuszając do tego, aby się odwróciła.
- Idziesz. Ze. Mną.
- Nie - wycedziła, nawet na niego nie patrząc. - Nie chce zastępować Pansy i nie umiem jej zastępować.
- Nie kłam - zadrwił. - Nie mogłabyś zapomnieć roli Gladys Winnifred, za dużo dla ciebie znaczyła.
Virginia odwróciła głowę, spoglądając na niego nienawistnie.
- Ach tak? Nie mam obowiązku być rezerwową! Jestem sobą i nie musze być nikim innym, a musical mnie gówno obchodzi!
- Wiesz, Virginio Weasley, twierdzę całkiem inaczej - powiedział, kiedy go odepchnęła, aż odszedł kilka kroków do tyłu. Sięgnął za siebie i, nie wiadomo skąd, wyjął skrypt scenariusza. - Zgadnij, gdzie to znalazłem.
Spojrzała przerażona na pergamin.
- Co to ma znaczyć?
- Recytowałaś to sobie, nawet gdy cię wywalili - uśmiechnął się pokrętnie. - Wziąłem to z pracowni. Nie kłam, Weasley, nie mogłaś się z tym rozstać. To bardzo dobrze, bo teraz jesteś potrzebna. Zagrasz Gladys Winnifred.
- Dobra, świetnie! - grzmotnęła księgą o posadzkę, zaciskając ręce w pięści. - Rzucę na siebie zaklęcie zapomnienia, zaspokojony?!!! W końcu zapomnę o roli, o przedstawieniu i wreszcie zapomnę CIEBIE!!!!
Chwyciła ciężko powietrze, gdy Draco nagle pojawił się przed nią, mocno chwytając za nadgarstek i ściskając go bardzo mocno.
- Nie odważysz się - wyszeptał cicho, utkwiwszy w niej swe spojrzenie.
Virginia nawet nie zdążyła złapać powietrza, gdy ją pocałował. Był to pocałunek szorstki, gwałtowny, nawet ją ugryzł! Nie próbowała go odepchnąć, nie, zamiast tego przylgnęła do niego mocno. Poczuła jego ręce na swoich biodrach.
Zamrugała oczami, czując się głupio, ale zanim mogłaby cokolwiek powiedzieć, Draco okręcił ją, zawijając w szatę i przerzucił ją sobie przez ramię, tak po prostu, choć swoje ważyła. Zanim się zreflektowała, co jest grane, zdążył wyjść z Komnaty Tajemnic. - Puszczaj! Zostaw mnie, Malfoy!!! - krzyknęła, kopiąc na oślep.
- Nie, nie zostawię cię, Virginio Weasley i przyjmij do wiadomości, że nie zrobię tego ani teraz, ani już nigdy! - oświadczył gorąco. - Jesteś MOJA, TYLKO moja i należysz TYLKO do MNIE, czy ci się to podoba, czy też NIE!!!
When there's love inside
I swear I'll always be strong.
then ther's a reason why.
I'll prove to you we belong.
I'll be the wall that protects you
from the wind and the rain,
from the hurt and pain.
End of flashback
Należysz TYLKO do MNIE, czy ci się to podoba, czy też NIE!!!
Powiedział to, nie mogła uwierzyć, że on, Draco Malfoy, skierował te słowa właśnie do niej, do Virginii Weasley. Marzyła na jawie, śniła po nocach, że ktoś mówi tak do niej, że ona należy tylko do niego, że ktoś chce ją opleść swoimi ochronnymi skrzydłami i zabronić dostępu do bólu, poniżenia, niebezpieczeństwa.
O Boże, Draco Malfoy tak powiedział!!!
- O, Gladys, co tu robisz? Myślałam, że wyszłaś z panem Goddardem - z myśli wyrwał ją głos przyjaciółki. Virginia uniosła głowę, patrząc jak Yvette Dawes, albo raczej Wallis Murray siada na ladzie przed nią.
- Źle się poczułam, poprosiłam go, aby mnie odprowadził - wyjaśniała, uśmiechając się do niej lekko.
Yvette spojrzała zamyślona na Virginię, po czym przymknęła oczy i posłała jej tajemniczy uśmiech.
- Oj, nadal tęsknisz za Chesterem.
Zamrugała oczami, odwracając głowę.
- Gladys, nie zaprzeczaj, kochasz Chestera Dwighta.
Virginio, nie zaprzeczaj, kochasz Dracona Malfoya...
- No, Gladys? - Yvette klepnęła ją lekko w ramię.
- Nie bądź głupia, Wallis - odpowiedziała cicho, bawiąc się łyżeczką, którą wzięła z kontuaru,.
- To ty jesteś głupia - parsknęła Yvette, wychylając się do tyłu. - Wszyscy wiemy, że jesteście "coś więcej" niż przyjaciółmi. Gladys, kochanie! Nawet ślepi by to zauważyli, a ty, jak zwykle, nie! Chester też jest w tobie...
- Nie jest - przerwała, spuszczając głowę.
- Nie denerwuj mnie! - ofuknęła ją Yvette. - Oczywiście i jak zwykle tego nie chcesz widzieć, ale wiesz, jak on się pałęta z kąta w kat, kiedy wychodzisz z Goddardem? Myślisz, że denerwuje się i wrzeszczy wtedy na wszystkich, bo jesteś dla niego jak siostra? Przecież znacie się od zawsze!
- No i? - mruknęła Virginia, bawiąc się palcami.
Właśnie, i co? Co z tego, że Draco i ja znamy się od pięciu lat?
Yvette westchnęła głośno.
- No dobra, zagramy inaczej. Powiedz mi, skarbeńku, co ty czujesz do niego? Znaczy, do Chestera. Nie brakuje ci go, jak wychodzisz z Glennem? Nie myślisz o nim, nie chciałabyś chodzić z nim do łóżka, a nie z Goddardem?
- Tak... - odrzekła powoli. - Ale...
- Nie ma ale! - Yvette wstała, kładąc ręce na biodrach. - Słuchaj, słuchaj, powiadam ci oto, że nie masz ŻADNEGO obowiązku poświęcania własnego szczęścia względem firmy! Masz to w umowie o pracę? Droga Donikąd poradzi sobie jakoś i bez twojej ofiary!
- Nie zrobiłam tutaj nic, nie odwdzięczyłam się za to, że wuj Enoch mnie tu zatrudnił, że dał mi pracę, dom! - zaprotestowała. - To najmniej, co mogę uczynić!
Yvette przyjrzała się swojej przyjaciółce, po czym westchnęła i sięgnęła do torebki. Położyła na ladzie jakiś papierek.
- Co to? - zaciekawiła się Virginia, patrząc na świstek.
- Przepustka - odrzekła sucho, przesuwając kartkę w stronę Virginii. - Chester mi kazał tobie to dać.
- Mi? - uniosła brew. - Po co?
- O Jezu, Jezu, Jezu - Yvette się zdenerwowała.- Widzisz to? - wzięła przepustkę w rękę i uniosła jej przed twarz.- To na turniej, zawody, czy jak to wy tam zwiecie! Ten świstek oświadcza, że możesz iść na ten pokićkany konkurs jako jego partnerka, połowica, narzeczona, kochanka, obojętnie co! Panimajesz?!
- Ale po co? - powtórzyła.
Blondynka przewróciła oczami i westchnęła głośno.
- Bo on cię kocha, debilko!
Virginia zamrugała oczami, patrząc na przepustkę.
- Winnifred, czasami zastanawiam się, gdzie ty posiałaś swój mały rozumek - powiedział ktoś cichym, jedwabistym głosem, wyłaniając się z ciemności.
Yvette zacisnęła pieści i obróciła się gwałtownie.
- Wiesz, Leilah, nikt cię nie pytał o zdanie!
- I tak je wygłoszę - odrzekła, siadając wdzięcznie obok Yvette i zerkając na Virginię. - To przecież prawda.
- Niby co? - warknęła Yvette.
- Że Winnifred nie myśli - Gabrielle uśmiechnęła się zajadliwie.
- Leilah!
Gabrielle zaśmiała się perliście, olewając uwagi swojej "siostry".
- Trzeba być rzeczywiście kretynką, żeby się zastanawiać nad wyborem, który jest lepszy: Glenn Goddard czy Chester Dwight? No pewnie, że Glenn! Najbogatsza partia w mieście! Winnifred, każda dziewczyna oddałaby wszystko, aby być na twoim miejscu! On cię wprost rozpieszcza! Zatrzymanie długo człowieka, który jest bogaty i cię kocha nie jest rzeczą łatwą, więc łap go do ołtarza jak najszybciej! Naprawdę nie rozumiem, jak możesz się jeszcze zastanawiać.
Co takiego ma Malfoy, czego nie posiadam ja?
Nie szkodzi, Virginia też się nie rozumiała.
- Ciebie też nikt nie rozumie - mruknęła Yvette.
Gabrielle parsknęła i wyjęła pilniczek z torebki siostry, po czym zaczęła szlifować paznokcie.
- Nie mam pojęcia, co ty w nim widzisz? W Chesterze Dwighcie - dodała, wypluwając te słowa.
Właśnie, co ja w nim widzę? Co ja widzę w Draconie Malfoyu ? zastanowiła się. Od początku, od dnia narodzin wszyscy dokoła mnie uczyli, że mam się trzymać z daleka od Malfoyów, wrogów Weasleyów. Czy to ironia, czy nie, nie wiem, ale ja zakochałam się w jednym z nich, w tym, który za maską arogancji chował swoją prawdziwą duszę. Draco Malfoy okazał się dobry, opiekuńczy i...
- Jest arogancki, niemiły, no i najgorsze, bez grosza przy duszy! - mówiła dalej Gabrielle przesłodzonym głosem.
Hmm Czy Draco też nie ma pieniędzy? Uciekł z domu...
- Nie wszyscy są tacy, jak ty, Leilah - wygłosiła Yvette, patrząc na Virginię. - Nie słuchaj jej... Gladys?
Powiedział, że mnie nie zostawi. W jaki sposób?
Była nieprzytomna.
Yvette wstała i zniknęła za kurtyną, ciągnąc za sobą Gabrielle.
On cię kocha, debilko!
Czy Draco ją kochał?
JĄ?
Let's make it all for one and all for love.
Let the one you hold be the one you want,
the one you need,
'cause when it's all for one it's one for all.
When there's someone that should know
then just let your feelings show
and make it all for one and all for love.
- Międzynarodowy Konkurs Tańca i Muzyki Ameryki Łacińskiej - przeczytała, patrząc na przepustkę.
Kolista scena obróciła się powoli dokoła, kątem oka zauważyła, że zasłaniają zasłony, a pomocnicy krzątają się z rekwizytami i kierują tłem za pomocą różdżek. Zamknęła oczy, kiedy kurtyna znowu się rozsunęła, a światła ściemniały. Rozejrzała się tak, jak było to w scenariuszu. Siedziała na krześle, ale w jakiejś starodawnej bawialni. Na scenę puszczono trochę dymu, aby nadać scenie wygląd retrospekcji.
- Nie... nie! Przestań! - krzyknęła Myra, kiedy Pierre unosił w górę jej nogę. Wykonywała jedno z najtrudniejszych ćwiczeń, którego nienawidziły wszystkie tancerki w Hogwarcie.
- Zamknij się, Gladys, chcesz tańczyć najlepiej, to trzeba cierpieć! Tak mama nam powiedziała - mruknął Pierre, bardziej unosząc jej nogę w górę.
Myra ponownie wrzasnęła z bólu i kopnęła Pierre'a prosto w twarz, aż upadł na podłogę. Chwycił się za policzek.
- Ale ty to robisz specjalnie, żeby bolało! - krzyknęła, rozcierając sobie kolano.
- Jak wam idzie, dzieciaki? - zapytała Una Cret, która grała Antonię Dwight, zmarłą matkę Chestera. Uśmiechnęła się, siadając na fotelu.
- Cioteczko, Chester znowu mnie krzywdzi! - poskarżyła się Myra, podbiegając do niej. - Znowu!
- Chester, czemu nam drażnisz maleńką Gladys? - zbeształa Pierre'a Una, nie zwracając uwagi na głupią minę, którą odwaliła Myra.
Pierre parsknął, trzymając się za policzek.
- Nic jej nie zrobiłem, mamo, ona tylko jak zawsze zachowuje sie jak berbeć.
- Wcale nie!
- Tak!
Una uśmiechnęła się na widok kłócących dzieciaków i kiwnęła na nich ręką.
- Co to jest, mamo? - zapytał Pierre, spoglądając na papierek, który Una wyjęła z torebki.
- Ulotka - odrzekła, spoglądając w dół. - Chciałam kiedyś startować w tym konkursie, ale.. ale ja nie mam żadnych szans.
- Cioteczko, ciebie nikt nie pobije, jesteś najlepsza! - oświadczyła Myra, przytulając się do niej.
Una roześmiała się i potargała dziewczynce włoski.
- Wiesz, że coś mam nie tak z nogą, kochanie. Doktor mówi, żebym jak najmniej chodziła.
Pierre spojrzał zamyślony na Unę.
- Obiecajcie mi coś - powiedziała dziewczyna z Durmstrangu, obejmując ich. Wszyscy wiedzieli, że matką w przyszłości będzie wspaniałą. - Weźmiecie udział w tych zawodach.
- Mamo? - Francuz spojrzał na nią.
Una pogłaskała delikatnie jego policzek.
- To bardzo wielka szansa dla was obojga.
- Tak? - Pierre spojrzał sceptycznie na swoją "matkę", unosząc brwi.
Una uśmiechnęła się i sięgnęła do torebki, wyciągając błyszczący kostium.
- To piękne! - zawołała Myra.
- Podoba ci się?
- Tak, tak, cudowne! - odrzekła, kiwając energicznie głowa.
- Jest twój - powiedziała łagodnie Una. - Tylko urośnij.
- Mogę? - Myra spojrzała na Unę z niewiarą.
- Oczywiście.
- Cioteczko, dlaczego cioteczka uczy nas tańczyć? - zapytała Myra, obejmując ją.
- Abyście mogli latać w przestworzach - odrzekła.
- Latać w przestworzach? - Pierre zmarszczył nos. - Niby jak?
Una wstała i wykonała piruet, stając przed nimi.
- Czy nie czujecie się wolni, gdy tańczycie? Ja tak. Kiedy tańczę, czuję, jakbym się unosiła w powietrzu, jakbym mogła wysoko latać, tam, pod niebo, jak ptak, bez zmartwień, bez wątpliwości, bez niepokoju. Zostawiam wszystko to, co złe w tym świecie, kochani, i wpływam do swego własnego świata.
- Wysoko... - Pierre spojrzał na "matkę".
- ...Latać? - dokończyła Myra, mrugając.
Una pokiwała głową.
- Kiedy dorośniecie, będziecie mieli wiele zmartwień, przeszkód, barier w życiu. Kiedy byłam młoda, tańczyłam z samotności. Tańcząc czułam, że coś posiadam, czułam, jak rośnie we mnie nadzieja na lepsze jutro.
Nadzieja?
Virginia spuściła wzrok.
Rzeczywiście, zanim pojawiła się Lesley, jej życie było beznadziejne. Zanim pojawił się Draco, jej życie było puste, samotne. Przyszedł, i, nawet tego nie zauważając, dał jej tę nadzieję, o której właśnie mówiła Una.
- Nie rozumiem, cioteczko - powiedziała Myra, potrząsając głową.
Una uśmiechnęła się, wyciągając do niej ręce.
- Zacznijmy.
Myra spojrzała na nią, zastanawiając się, przeniosła wzrok na Pierre'a, po czym uśmiechnęła się i podeszłą do Uny.
Zaczęły powoli ściemniać się reflektory, aż w końcu nastała ciemność. Kurtyna zasunęła się, za nią rozległy się oklaski i wiwaty, a Virginia siedziała tam, gdzie siedziała.
- Gladys, wydaje mi się, że mnie unikasz powiedział łagodnym tonem Adrian, biorąc jej ręce w swoje.
Ginny, uciekasz ode mnie
Virginia spojrzała w zielononiebieskie oczy Adriana. Pamiętała dobrze, jak ją złapał, chcąc się dowiedzieć, czemu wybrała akurat Dracona Malfoya.
No właśnie, dlaczego? Skrzywdził ją, zranił, zniszczył pół roku życia i to było naprawdę głupie zakochać się w nim znowu po tej agonii, którą przez niego przeszła.
Adrian miał rację, co ona w nim widzi?
Ty już dobrze wiesz, co...
- Gladys? - powtórzył, głaszcząc ją po policzku.
- Słucham? - szepnęła.
Adrian uśmiechnął się lekko, wziął jej twarz w swoje dłonie i pocałował ją delikatnie.
- Nic, kochanie, nic, nie denerwuj się niepotrzebnie. Powiedziałem rodzinie o naszych zaręczynach.
Zaręczynach? Ale... Ale ona przecież nie chciała za nikogo wychodzić! A już na pewno nie za Adriana!
Nie, pragnęła być tylko z Draconem!
- Kochanie, nie czujesz się dobrze? - zapytał, kładąc rękę na jej czole.
- Panie Glenn, auto czeka - powiedział z powagą Jaquez, kłaniając się przed swoim "panem".
Adrian kiwnął głową.
- Dziękuje, Andre, powiedz matce, że już idę.
Chciała być z Draco, tylko nim! Powiedział, że nie pozwoli jej odjeść! Chciała, aby był z nią, aby ją obejmował, całował, chronił! Tylko Draco, tylko do niego chciała, mogła należeć, do niego i nikogo innego!
Nie zamierzała już temu zaprzeczać, a wręcz postanowiła to wreszcie zaakceptować. A nuż będzie lepiej?
- Glenn, wybacz mi - szepnęła, próbując powstrzymać prawdziwe łzy.
To było głupie, myślała o Draconie właśnie teraz, na scenie, gdy zastępowała Pansy Parkinson. No, ale nie mogła temu pomóc, nie umiała. Przecież to, co się działo w sztuce było tak łudząco podobne do jej własnego życia.
- O czym ty mówisz, Gladys? - zapytał Adrian.
- Przepraszam, ja nie mogę... Ja nie umiem... - wyjąkała. Odepchnęła go i wyleciała ze sceny, światło ciemniało. W mroku jarzyła się tylko ta para morskich oczu.
- Przyjdzie, nie martw się - powiedział Seamus, ubrany w jakiś śmieszny tużurek, z doklejonymi czarnymi wąsami. Pocieszał właśnie "Chestera" ochrypłym i donośnym głosem.
- No właśnie - dodała Lavender, siadając obok Dracona. - Sam wiesz, że jest nieprzewidywalna. Przyjdzie, znasz ją.
Draco patrzył przed siebie, nie zwracając uwagi na pary wirujące dokoła i nad nim, na górnej scenie.
W każdym razie był tutaj, na konkursie tańca. Bez partnerki.
Partnerka miała przyjść. Przynajmniej według scenariusza.
Musical kończył się za trzy sceny. Dracona w ogóle to nie podnosiło na duchu. Rola, którą grał, za bardzo go przygnębiała, ponieważ była taka, jak on, odwzorowywała jego życie, jego najprawdziwsze myśli i w końcu jego najprawdziwsze uczucia. Przeklinał każdą sekundę przedstawienia.
Publiczność oklaskiwała role jego i Virginii, choć nawet nie wiedzieli, że to ona tam gra.
- Uśmiech - Barlow trącił go w ramię. - Pokaże się. Nigdy cię wcześniej nie zawiodła, poza tym wtaplałeś się z nią w za wielkie bagno.
I owszem, bagno to było ogromne. Wywar tojadowy, trucizna bazyliszka, Komnata Tajemnic, jego Mroczny Znak, musical... Przeżyli w ciągu tego roku dużo, bardzo dużo, bardzo prawdopodobne, że nawet małżeństwo po złotych godach tyle nie przeżyło, co oni.
Draco wstał gwałtownie, zaskakując aktorów obok siebie, bo to nie było dokładnie to, co miał zrobić podług scenopisu.
Poczuł się nagle zmęczony, bardzo zmęczony. Męczyło go wszystko, poczynając od obejmowania się Virginii i Adriana, a na ich pocałunkach kończąc. Miał dosyć, nie mógł już tego dłużej wytrzymać.
Chciał wyjść.
Zrozumiał, że bez sensu był powrót do niej ot tak sobie. Akurat nie tak to sobie wyobrażał, chyba myślał, że go przyjmie z wyciągniętymi ramionami. Rzeczywiście egocentryczne i idiotyczne.
Może i był zbyt wielkim egoistą, może Virginia po prostu nie była z nim szczęśliwa tak, jak przypuszczał, może nie chciała z nim być, przecież pragnęła na siebie rzucić zaklęcie, aby wytrzeć go z pamięci.
- Che-... Chester, gdzie idziesz? - zapytała Lavender, patrząc, jak Draco kieruje się w stronę wyjścia ze sceny.
- Wychodzę - mruknął, wkładając ręce do kieszeni. Mimo że znał zakończenie tej całej historii, nie ufał temu, nie ufał, bo całkowicie stracił już nadzieję, że ona...
When it's love you make
I'll be the fire in your night.
then it's love you take.
I will defend, I will fight.
I'll be there when you need me.
When honor's at stake,
this vow I will make:
- Chester!
Na stadionie zapanowała cisza, w powietrzu dzwonił tylko jej głos. Dwa żółte reflektory nagle zostały skierowane w dwie strony okrągłej sceny. Wydawało się, że wszyscy zamarli, gdy Draco lekko obrócił głowę.
Grała? Czy nie grała? tylko to chciał wiedzieć.
Bo jeśli grała
- Chesterze - szepnęła Virginia, ale i tak ją wszyscy wspaniale słyszeli. Uśmiechnęła się lekko, patrząc na niego.
Zamrugał oczami, po czym odwrócił się, nie wierząc własnym oczom, w to co widział.
To była ona, tylko ona. Nie Gladys Winnifred, nie głupia Pansy Parkinson.
To była Virginia Weasley.
Jego... Virginia Weasley...
- No i to będzie koniec Roku Mugola - szepnęła Yvette.
- No, tylko jeszcze jedna scena i koniec - dodała Lavender, wzdychając. - Będzie mi tego całego szajsu brakowało, naprawdę.
Seamus uśmiechnął się przebiegle.
- Było nawet śmiesznie.
- Jasne, nie wspominając o tym wszystkim, co się narobiliśmy - mruknął Ingemar Crowther, drapiąc się po głowie.
Una Cret uśmiechnęła się lekko.
- Fajnie było. Szczególnie z tym musicalem. Nawet nie śniłam, że zagram w czymś takim.
- Masz cholerną rację - powiedział Leonard Girdinions.
- Było trudno - wtrąciła Blanche Mitterand, uśmiechając się. - Ale warto.
- Cieszę się, że tak myślicie - rzuciła Lesley, podchodząc do nich.
- A ty jesteś, kobieto, najlepszą instruktorką świata - dodał Barlow, mrugając do niej okiem.
Zaśmiała się i spojrzała na parę, która lawirowała na scenie, z lekka nieprzytomna.
- Zawsze wierzyłam, że im się uda - szepnęła.
- Nie wierzę, że oni tam tańczą, nie wierzę, że to Ginny zawołała cicho Hermiona, bujając się do taktu i trzymając krawędź kurtyny.
- Hermiono, zobaczą cię ludzie! - syknął Ron, przytrzymując ją za rękaw.
- I kto by uwierzył, że nie ćwiczyli razem przez trzy miesiące - Harry był pod wrażeniem. - To jest niewiarygodne, oni... Nie wiem, co powiedzieć...
Ron parsknął.
- Nadal nie akceptuję Dracona Malfoya i tylko siła boska będzie mnie trzymała po musicalu, żebym go nie zadźgał.
- RON! ofuknęli go Harry i Hermiona, spoglądając na niego groźnie.
- No co?
- Te młodziki nawet nieźle ze sobą wyglądają - skomentowała Myron Wagtail, wokalistka Fatalnych Jędz.
- Ta jest o wiele lepsza od Pansy Parkinson - Orsino Thurston, perkusista, uśmiechnął się do niej zawadiacko, patrząc na Lawrence'a i Spencera.
- Oni nie tylko razem dobrze wyglądają - powiedział Spencer.
Lawrence pokiwał głową.
Gildeon Crum, główna gitarzystka, uniosła brew.
- Im jest w ogóle ze sobą dobrze - wytłumaczył Spencer.
Myron pokiwała głową.
- Oni, hmm.... Rzeczywiście grają bardzo naturalnie.
Orsino uśmiechnął się ponownie.
- Cóż, może po prostu nie grają?
- Nasz Król Węży nigdy nie był ze sobą zbytnio szczery - parsknął Pucey, kładąc ręce na piersiach i obserwując ciągle scenę.
- Od pierwszego roku tak było - zauważyła Faith, chwytając go za rękę.
- Cuda i dziwny, Malfoy i Weasley współpracują z niezłymi skutkami - Montague uśmiechnął się pokrętnie.
- Po przedstawieniu jest podobno przyjęcie - powiedziała Dolores, stając za nimi.
- Tylko hulanki, swawole ci w głowie, Dolores - Nigel przewrócił oczami. - Jak chcesz się uchlać, to ci kupię kilka browarów i będzie po sprawie!
- Morda w kubeł!
- Prawie koniec, pani profesor - Charlie uśmiechnął się.
McGonagall skinęła głową.
- Zawsze twierdziłam, że każdy Weasley jest utalentowany.
- Prawda - szepnął, szczerząc zęby i patrząc na scenę. - Jakby mogło być inaczej?
- Dostojny panie profesorze Weasley - szepnęła mu za ramieniem Felicity.
Charlie uniósł brew, patrząc na nią.
Zamrugała oczami.
- Trzeba będzie podziękować twojej siostrze, Charlie. Za wszystko.
Światła gasły powoli, a Draco i Virginia kończyli tańczyć. Na Stadionie panowała niezwykła cisza, rozbrzmiewała tylko spokojna, coraz cichsza muzyka.
Virginia dotychczas jeszcze nigdy nie czuła się tak prawdziwie, naturalnie. Byli tylko oni. Nie Chester Dwight i Gladys Winnifred, nie.
Draco Malfoy i Virginia Weasley.
Dla niej to było dosyć. Wiedziała, że to wszystko mogłoby jej wystarczyć na całe życie, nawet jeśli Draco tylko grał swoją rolę. Było jej tak dobrze, że myślała, że znajduje się w jakimś niebie.
- Draco... - to było coś cichszego niż szept.
Delikatnie położył palec na jej wardze. Wiedziała, że się zdenerwowała, było jej gorąco, serce skakało, ale i tak było jej dobrze. Napięcie na stadionie rosło.
Draco pochylił się lekko i złożył na jej ustach najsłodszy, najdelikatniejszy, najczulszy pocałunek, jaki tylko mógł istnieć na tym świecie.
Widownia oszalała - tylko tak to można było określić. Ludzie powstawali i klaskali, wyli, gwizdali i skakali.
Chyba. A może to tylko w głowie jej tak huczało?
Ale czy to teraz ważne?
that it's all for one and all for love.
Let the one you hold be the one you want,
the one you need,
'cause when i's all for one it's one for all.
When there's someone that should know
then just let your feelings show
and make it all for one and all for love.
- Nie wierzę! - krzyknęła Lavender, zarzucając ramiona za Seamusa.
- Zrobili to! - wyszeptała Lesley, zakrywając usta obiema rękami.
- Zdumiewające! - wrzasnęła Yvette, wchodząc na stół i podskakując. - JESTEŚ NAJLEPSZA, GINNY!!!!
Barlow przewrócił oczami.
- Yvette, cisze
- Ron! RON! - Hermiona rozpaczliwie chciała, aby Ron pozostał na swoim miejscu, a nie wyrywał się, jak teraz.
- Zabiję go, zabiję go, zabiję go! - wrzeszczał, jednak przekrzyczeć publiki nie zdołał. - Puść mnie, on musi być martwy!!!
- Widzicie to co ja? - zapytał Montague z ogłupiałą miną.
- Tak... Myślę, że tak - odpowiedział powoli zaszokowany Pucey.
- I ciekawe co na to powie ten stary piernik Knot - parsknęła Felicity, kładąc ręce na biodrach.
Charlie zaśmiał się.
- Musi przeprosić Ginny. Tylko tego od niego wymagam. A my razem z nim.
Don't lay our love to rest
'cause we could stand up to you test.
We got everything and more than we had planned,
more than the rivers that run the land
We've got it all in our hands.
- Virginio....- poczuła jego ciepły oddech na swoim uchu. Podświadomie czuła, bo chyba teraz nie umiała czuć normalnie, że ją bardzo mocno obejmuje. Była nieprzytomna, a w dodatku trochę wstrząśnięta i roztrzęsiona. Czuła się jak pijana powietrzem.
Przytuliła się do niego, mocno, mocno, nie chcąc go puścić. Jeśli... Jeśli by tego nie zrobiła i odeszła tak po prostu, to wiedziała, że już nigdy nie będzie mogła, nie będzie umiała z nim być...
- Kocham cię, Virginio...
Now it's all for one and all for love.
It's all for love.
Let the one you hold be the one you want,
the one you need,
'cause when it's all for one it's one for all.
It's one for all.
When there's someone that should know
then just let your feelings show.
When there's someone that you want,
when there's someone that you need
let's make it all, all for one and all for love.
PS: * "All for love" by Rod Stewart, Sting i Bryan Adams
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.