Opowiadanie
Z mugolem za pan brat!
Broń Salazara Slytherina
Autor: | Pisces Miles |
---|---|
Korekta: | IKa |
Tłumacz: | Villdeo |
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Komedia, Romans |
Dodany: | 2006-11-15 19:11:41 |
Aktualizowany: | 2008-02-14 14:12:39 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Zrzeczenie: Harry Potter i wszystkie jego części są własnością Jane Katherine Rowling oraz firmy Warner Brothers. Ja tylko pożyczam.
Oryginał: Muggle Year
Zamieszczone za zgodą autorki.
Virginia spojrzała w lustro, spojrzała sobie prosto w swoje brązowe oczy. Spuściła wzrok. Włosy znowu odzyskiwały dawny rudy odcień.
Westchnęła głęboko i wzięła z toaletki gąbkę do demakijażu. Zaczęła ścierać z siebie tonę kosmetyków, tak mocno, że aż spuchł jej policzek. Znów spojrzała w lustro i rzuciła gąbkę, chcąc z siebie wyrzucić całą frustrację. Bezskutecznie.
Po tym, jak kurtyny został zasłonięte, bez słowa pobiegła korytarzem do garderoby, zamykając się na klucz. Usiadła, opierając się o ścianę i gapiła przed siebie, w lustro, przez kwadrans. W odbiciu widziała jakąś twarz. Czy to była ona? Nie, ta osoba na pewno nie nazywała się Ginny Weasley.
Lecz czy to była Virginia Weasley?
W to także wątpiła.
Wstała i rozejrzała się dokoła, szukając ubrań. Nagle przypomniała sobie, że została tu przyniesiona w samej szacie szkolnej, bez niczego. Szata leżała teraz na pudłach po rekwizytach.
Odgarnęła sobie z oczu czerwone już włosy i podeszła do jakiejś szafy, buszując w poszukiwaniu najnormalniejszych spodni i najnormalniejszego T-shirtu. Kiedy znalazła takowe ciuchy, obojętnie czyje były, założyła szatę i pomyślała "Co dalej?"
Stała przez chwilę, nie wiedząc, co robić. Po raz trzeci spojrzała w lustro. Podeszła bliżej.
Osunęła się na ziemię, klęcząc.
To było straszne, to było okropne... tamta osoba na scenie to nie była ani Ginny Weasley, ani Virginia Weasley.
Nie wiedziała, kto to był. Ale nie ona. To nie była osoba, która teraz patrzyła na nią w lustrze.
- Co ja wyprawiam - szepnęła, zaciskając ręce w pięści.
Nie, ona nie mogła tam występować, czuła taki wielki wstyd! Jak mogła to zrobić?
Co oni sobie myśleli? Że będzie tańczyła, jak jej zagrają, że zrobi wszystko, że... Że ona jest jakąś kukiełka, którą można pociągać za sznurki?
Flashback
- Ginny! - krzyknęła Lesley.
Draco zaskoczył wszystkich, gdy wkroczył do pomieszczenia, trzymając na rękach mokrą i drżącą Virginię, ubraną we własną przemoczoną szatę.
- O Boże, jaka ty jesteś mokra! - zawołała Felicity, wyjmując różdżkę.
- Znalazłem wam zastępstwo - powiedział bez ogródek Draco, nadal trzymając ją w ramionach i nie mając najwidoczniej zamiaru wypuścić. Virginia wyglądała, jakby w tej chwili najbardziej interesowała ją jej własna szata.
- Oj, Draco... - Lesley pokręciła niepewnie głową. - Nie wiem, czy to dobry pomysł... Zostały tylko trzy godziny, Ginny nie nauczy się wszystkiego w...
- Nie musi - przerwał szorstko. - Ona już wszystko umie.
- Umiesz? - Lawrence spojrzał na Virginię. - Wszystko?
- Tak, umie wszystko - odrzekł za nią zniecierpliwiony Draco.
- Ale tam był popraw-... - rzucił Spencer.
- To bułka z masłem dla naszej Virginii Weasley, a co myślicie? - oświadczyła Yvette, spoglądając na Spencera.
- Ja nie widzę żadnych problemów - wtrącił Charlie, opierając się o framugę.
- Ale... ale co z tańcem, z układami, ona nic nie umie! - zaprotestowała Gabrielle, chyba najbardziej nie lubiąca Virginii.
- Mamy jeszcze trzy godziny - odrzekł stanowczo Draco, posyłając Francuzce niechętne spojrzenie.
- Co to za poruszenie? - zapytał ktoś wysokim, nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Witamy, panie Knot - pozdrowił go Charlie z wyolbrzymioną grzecznością.
Korneliusz Knot zmarszczył tylko nos i wszedł do środka razem z McGonagall i Dumbledorem.
- Macie jakieś problemy?
Spencer spojrzał na niego wrogo i chciał już wyzwać starszego człowieka, ale Lawrence go powstrzymał.
- Panie ministrze, zniknęła nam odtwórczyni głównej roli, Pansy Parkinson - poinformował spokojnie reżyser bardzo formalnym głosem.
Knot spojrzał na niego jak na czubka.
- Wielkie nieba, jak? Co? Więc... Powinniśmy jej poszukać, trzeba zawiadomić ochronę!
- Może i trzeba - odparł Lawrence. - Ale najgorsze jest, że jeśli nie znajdziemy jej w ciągu dwóch godzin, przedstawienie się nie odbędzie.
- Nie wolno do tego dopuścić! - wykrzyknął minister cały czerwony na twarzy.
- Też tak myślimy - Lesley uśmiechnęła się słodziutko. - I dlatego znaleźliśmy kogoś na zmianę.
- Na zmianę? - Knot uniósł brew, patrząc na rozbawionego ta całą sytuacją Dumbledorea.
- Tak - odparł Lawrence. - Ginny Weasley.
Knot wyglądał, jakby w niego piorun strzelił. Najśmieszniejsze miał w tej chwil oczy - jak dwa spodki. Skierował je na Virginię, która bawiła się własnymi palcami. Wydobył z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk i wskazał na nią swoja laską.
- Kim... Kim jest ta dziewczyna?
- Moją siostrą - odpowiedział z sarkazmem z głosie Charlie. - Ginny Weasley.
- Ale... Ale... jej włosy! - krzyknął minister, potrząsając głową. - Czy ona nie powinna...
- To taki wybryk moich dwóch nieznośnych braci - wyjaśnił Charlie w upozorowanej cierpliwości.
Straszy człowiek ponownie potrząsnął głową i spojrzał na nich wszystkich, jakby powariowali.
- Myślicie, że zezwolę jej na udział w przedstawieniu?
- Jeśli ona tego nie zagra, nikt nie zagra - oświadczyła Lesley, spoglądając na niego.
- O nie - Knot zamachał swoja laską. - Nie pozwolę na to! Nie jestem taki głupi, żeby pozwalać, aby ktoś, kto był zastąpiony, zastępował teraz swoje własne zastępstwo! To absurd!
- Lepiej, abyś jej pan pozwolił, bo stracisz swoją ciepłą posadkę... A może nawet coś więcej? - zimny głos Adriana przeciął powietrze.
Knot spojrzał w jego morskie oczy i nieświadomie cofnął się krok do tyłu. Obrócił się w stronę Dumbledore'a.
- Czy to... Czy to jest postawa, którą uczniowie mają wykazywać względem Ministra Magii?
Spencer parsknął pod nosem.
- Nie wiem, jak uczniowie, ale my, mugole, bardzo pana nie lubimy, panie Minister Magii.
- Jak śmiesz! - krzyknął Korneliusz Knot.
- Panie Knot, jesteśmy w beznadziejnej sytuacji - odezwała się Lesley, krocząc do przodu. - Ufam, że Ginny Weasley umie zagrać tę role i możliwe, że pójdzie jej lepiej niż Pansy Parkinson. Ginny zrobiła wszystko na medal, zanim, eee, zanim doszło do pewnych wydarzeń.
Knot rozejrzał się dokoła i nie był zbytnio szczęśliwy, a tak prawdę mówiąc, to był wściekły. Spojrzał na Virginię, która wyglądała, jakby go w ogóle nie widziała. Był w bardzo trudnej sytuacji. Jeśli nie znajdą Pansy i on nie pozwoli zagrać Virginii, przedstawienia na pewno nie będzie.
Ale jeśli by się zgodził...
- Korneliuszu, sam widzisz, ze nasza młodzież jest bardzo zdesperowana - odezwał się w końcu dyrektor szkoły. - Ministerstwo powinno zostać poinformowane o zaginięciu Pansy, ale musical musi się odbyć. A jeśli Lesley mówi, że Ginny Weasley potrafi to zrobić, czemu by nie dać jej szansy?
Knot wiedział, że nie ma wyboru, choć chciał jeszcze grać na zwłokę. Wszyscy na niego patrzyli, jedni zastanawiając się, drudzy patrząc na niego litościwie, a niektórzy wyglądali, jakby mieli zacząć mu grozić.
- Świetnie! Masz rację, Dumbledore, spektakl musi się odbyć! Ale pod jednym warunkiem. Biorąc pod uwagę twoja złą sławę w ministerstwie, Ginny Weasley.
Virginia, cicha przez cały czas, uniosła głowę.
- Ta nędzniara powinna być szczęśliwa, że jej się udało - zadrwiła cicho Gabrielle, ale Virginia i tak usłyszała.
- Twoje imię nie będzie obwieszczone. Zagrasz jako Pansy Parkinson. Masa makijażu i te włosy powinny wszystko ukryć - obwieścił.
- CO?! - wrzasnęła Lesley. - Absurd!
- To niesprawiedliwe! - dodała Yvette. - Ginny występująca jako Pansy?!!!
- Albo zaakceptujecie ten warunek, albo poniesiecie surowe konsekwencje - powiedział zimno Knot, ignorując protesty i patrząc wprost na Virginię.
Atmosfera była bardzo, bardzo, bardzo napięta.
- Zgadzam się - rzekła w końcu, wyrywając się Draconowi i stając na ziemi.
Lesley potrząsnęła głową.
- Ginny, słuchaj, nie musisz tego robić, wolałabym już prędzej, żeby przedstawienie poszło z dymem, niż byś ty...
- Nie szkodzi, Lesley - przerwała łagodnie. - Nie obchodzi mnie, co sobie myślą inni, zrobię po prostu to, o co mnie prosicie.
End of flashback
Nienawidziła się za to, nienawidziła się za to, że była takim tchórzem! Czemu nie mogła o siebie zawalczyć, no czemu? I tak by jej pozwolili grać!
- Jestem po prostu nikim, którym mogą sobie pomiatać - szepnęła, obejmując się ramionami.
- Gdzie do diabła są Adrian i Draco? Konferencja prasowa się zaczyna! - krzyknął ktoś za drzwiami. Wszyscy byli podekscytowani uroczystą kolacją, a już najbardziej dziewczyny.
- Ginny, jesteś tam? Nic ci nie jest? - do drzwi zapukała Lesley. - Siedzisz tam już z pół godziny.
- Nie, świetnie... przebieram się! - odrzekła, wycierając oczy.
- Ginny, martwimy się o ciebie! - mówiła dalej blondynka. - Co cię napadło, żeby od razu po przedstawieniu uciec i się przebie-... Ginny?
- Nic mi nie jest, Lesley - powtórzyła, otwierając drzwi. - Naprawdę.
- Ginny?- instruktorka spojrzała na dziewczynę podejrzliwie.
- Dzięki BOGU! - krzyknęły dwa identyczny głosy zaraz za Lesley.
- A już myślałem, że nigdy nie będziesz ruda! - powiedział Fred, klepiąc swoją siostrę po plecach.
- Dokładnie przed przyjazdem rodziców, jakby mama i tata cię zobaczyli, to mielibyśmy małe posiedzenie. - Fred przewrócił oczami. I tak byśmy mieli szlaban, bez obaw. Wakacje dla naszych starych nie są przeszkodą.
- Chodź, idziemy, Ginny - George przytulił ją do siebie i pociągnął do przodu.
- Wiecie, ja... - zaczęła.
- Panno Weasley, wierzę, że... - zaczął Korneliusz Knot, zjawiając się tuż przed nią. - No. Konferencja prasowa zaczyna się za chwilę - przypomniał jej tylko.
- Panie Knot - Lesley zaczęła ponownie przekonywać ministra. - Może to by było fair, gdyby pozwolić jej na to, zagrała tysiące razy lepiej od Pansy Parkinson. Gdyby nie ona i nie Draco, przedstawienie nie odniosłaby aż takiego...
- Panno Weasley - powtórzył Korneliusz Knot, umyślnie ignorując mugolkę.
Virginia przełknęła ślinę i zmrużyła swoje ciemnobrązowe oczy, unosząc głowę.
- Wiem, że nie powinnam pokazywać się tam, gdzie mnie nie chcą, panie ministrze.
- Ginny? - Fred i George spojrzeli zdziwieni na swoja siostrzyczkę.
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Zobaczymy się jutro w Hogwarcie.
- JEST! JEST! Draco Malfoy!!! Hej, spójrz na mnie!!!
- A tam jest Adrian Bradley!!! Adrianku, to ja, tutaj!!!
- Ne znasz się, Draco jest ładniejszy, nie wiedziałam, że ma aż taki talent... Może pójdziemy po autografy?
- Chyba ogłupiałaś, teraz? Po pierwsze, jak my się tam dostaniemy? Tłumy fotografów. Lepiej poprosimy go jutro, na śniadaniu.
- A Pansy, widziałaś, była zadziwiająca! Nie miała pojęcia, że jest aż taka w tym dobra! Podjęli dobrą decyzję, że to ona zastąpiła Weasley.
- Racja. I tak ładnie wyglądała na scenie. Draco i ona pasują do siebie.
- O, nie, kochanie, Draco jest mój!!!
- Nie bądź debilna!
- Jak dziewczyny mogą być takie głupie? zastanowił się Pucey.
- Eee, jesteś zazdrosny o Dracona - podrażniła go Faith, figlarnie trącając w bok.
- Odezwij się - powiedział Montague do Dracona, który stał przy stoliku z mnóstwem kieliszków szampana.
- A co mam mówić? - mruknął, patrząc w dół.
- Dobrze się czujesz? - zainteresowała się Dolores. - Zachowujesz się za cicho! Przecież świetnie ci poszło!
Draco tylko parsknął, podnosząc głowę.
Niby wszystko było w porządku, ale wesoły to on nie był. Zupełnie przeciwnie.
To co zrobił, to było prawdziwe wariactwo. Ale nie panował nad sobą na tamtej przeklętej scenie!
- Czemu po prostu nie mogłem się przymknąć, do cholery? - warknął, chcąc rzucić kieliszkiem o podłogę.
- TE! - Pucey chwycił go za rękę. - Uwierz mi, nie chciałbyś tu robić scen.
Spojrzał na niego, po czym wyszarpnął rękę i walnął kieliszkiem w stół, niemal przewracając resztę.
- Wrzuć na luz, ziomku - powiedział Montague, patrząc na niego podejrzliwie. - Masz podły humor od zakończenia. Nie jesteś choć trochę wdzięczny, że już po wszystkim?
No właśnie, nie powinienem się cieszyć, jak wszyscy tutaj?
Odgarnął z czoła jasne włosy. Powinien świętować, żartować i takie inne, jak wszyscy, a nie zachowywać się jak dzieciak, który zgubił jedynego cukierka.
- A tak przy okazji, gdzie się podziała Weasley? - zapytał Nigel, popijając szampana i spoglądając na reakcję Dracona.
- Nigel! - syknęła Dolores, trącając go w zebro.
- A skąd mam tu u diabła wiedzieć? - odrzekł drwiącym głosem, krzyżując ręce.
No właśnie, skąd miał wiedzieć, gdzie była? Wyszła, nie, wyrwała mu się, niemal jak tornado, z ramion i gdzieś uciekła. Nie dała mu szansy nawet niczego więcej powiedzieć. Podobno ukryła się w garderobie. Nie szukał jej, przecież musiała kiedyś stamtąd wyjść. Czekał na nią pod drzwiami, po cichu. Po chwili pojawił się Montague i zabrał go na konferencję prasową, a potem na ten przeklęty bankiet na tyłach Magicznego Stadionu.
Knot rzeczywiście jest niezłym łgarzem, sam nie umiałbym skłamać im lepiej
Parsknął w duchu, spoglądając na Ministra Magii, który aktualnie rozmawiał z Ritą Skeeter, najbardziej znienawidzoną dziennikarkę stulecia.
Na samym początku spotkania z dziennikarzami Korneliusz Knot obwieścił, iż "Pansy Parkinson doznała poważnej kontuzji podczas przedstawienia i musiała wrócić do Hogwartu, aby Madame Pomfrey mogła się nią zająć.
Virginia powinna być już w szkole...
Na myśl o niej zmiękło mu spojrzenie.
Powiedział, że ją kochał, bo on, Draco Malfoy, rzeczywiście kochał Virginię Weasley i nie mógł już nic na to poradzić. Zwykły fakt. Szczegół, że powiedział jej to przed oczami milionów ludzi nie szkodził zbytnio, i tak tego nie słyszeli. Z drugiej strony nie zrobiła najlepiej, uciekając od niego w tamtej chwili. Wpędzała go w jeszcze gorszy zamęt psychiczny, który sprawiał, że czuł się jak kretyn z mugolskiego taniego brazylijskiego serialu.
Zamęt psychiczny...
Potrząsnął gorzko głowa. Virginia przechodziła przez to samo, co on ostatnimi miesięcy. Cierpiała tak samo, wiedział to, kiedy ją czuł przy sobie, całował. Jej ból objawiał się w każdym jej słowie, ruchu.
Szczerze, to myślał, że się zabije, gdy widział ją w takiej agonii. To było straszne, tym bardziej, że widział, iż to wszystko przez niego.
W końcu zrozumiał, co to znaczy kochać.
Nie zasługujesz na nią, Malfoy, w ogóle nie zasługujesz na miłość, a szczególnie na uczucie Ginny.
Może nauczyłem się kochać, ale czy to oznacza jednocześnie, że zasługuję na miłość?
Spojrzał w górę. Gdzieś w rogu dostrzegł Pottera, który gapił się na niego. Ron i Hermiona, rozmawiali o czymś między sobą. Kiedy w końcu rudzielec zauważył, na co Harry tak zawzięcie patrzy, posłał Draconowi mordercze spojrzenie.
Ronald Weasley pewnie chce mnie zabić... Ech...
Uniósł brew i uśmiechnął się drwiąco. W odpowiedzi Ron uderzył pięścią o otwartą dłoń.
Harry, patrząc na niego po raz ostatni, trochę jakby ostrzegawczo, odwrócił się i wyszedł wraz ze swoimi przyjaciółmi.
Znał to spojrzenie, Potter już wcześniej patrzył tak na niego.
Powiedział, że nie zasługuję na jej miłość
Być może miał rację, może nie zasługiwał na miłość w ogóle, od urodzenia. Nie pamiętał, aby był kochany przez matkę czy ojca. Ojciec traktował go jak służącego, kazał swemu synowi robić rzeczy, których on się bał i których nienawidził. Matka nie była taka zła jak ojciec, choć nigdy nie zatroszczyła się o Dracona tak, jak powinna. Być może była to wina Lucjusza Malfoya, pragnącego kształcić chłopaka w "innym kierunku". Dla niej najważniejsze było, aby nie zabił im syna, bo ona więcej dzieci rodziła nie będzie.
- Hej, Draco, idziemy się przejść, idziesz? - zapytała Faith, spoglądając na blondyna zagubionego w świecie myśli.
- Nie... dogonię was - odrzekł, trochę zaskoczony.
Pucey wzruszył ramionami i złapał Faith za rękę.
- Trzymaj się.
- Tak w ogóle to ciekawe, gdzie jest Bradley - zadumał się nagle Montague, patrząc na tłum ludzi.
- Pewne tylko zachowuje swój tajemniczy image - odrzekła Dolores. - Nie pierwszy raz przecież zniknął ze sceny.
Draco zmrużył oczy. Nagle poczuł coś gorącego na piersi. Zajrzał do kieszeni szkolnej szaty i wyciągnął czerwony opal, który teraz się świecił!
Z myśli wydobył go trzepot skrzydeł.
Spojrzał w rozgwieżdżone niebo i zauważył czarną palmę przypominającą sokoła, którego już kiedyś widział...
To wszystko ma ze sobą związek i zaraz odkryję, jaki!
The last that ever she saw him, *
Carried away by a moonlight shadow.
He passed on worried and warning,
Carried away by a moonlight shadow.
Wrota skrzydła szpitalnego skrzypnęły i do środka weszła Virginia, zamykając je cicho za sobą. Szpital był puściuteńki, nawet Madame Pomfrey pojechała pomóc w razie jakichś nagłych przypadków na stadionie.
- W Hogwarcie jeszcze nigdy nie było tak cicho - szepnęła, rozglądając się. - Ciekawe, co robią inni.
- Hej!
Obróciła się zaskoczona, szukając właściciela głosu.
- Ej, panna Weasley!
Virginia sięgnęła z półki Tiarę Przydziału.
- Dobry wieczór, nic ci już nie jest?
Kapelusz pokiwał głową.
- To nie był mój najlepszy rok, ale teraz chyba wszystko w porządku. Nigdy nie lubiłam bliskich spotkań z pielęgniarkami, a Madame Pomfrey jest naprawdę nieznośna.
Dziewczyna usiadła na białym szpitalnym łóżku i położyła tiarę na kolanach.
- W takim razie naprawdę jesteś stara.
- No tak... można tak powiedzieć - odpowiedziało nakrycie głowy. - Jestem tutaj, odkąd wybudowano Hogwart. Zostałam utworzona przez czterech stworzycieli tej szkoły.
- Chyba dużo wiesz - Virginia uśmiechnęła się, gładząc zniszczoną tkaninę. - I chyba masz moc chronienia ludzi w wyjątkowo trudnych sytuacjach. Na przykład dałaś Harry'emu Miecz Godryka Gryffindora.
- Tak, tak, przypominam sobie - tiara pokiwała swoim czubkiem - Harry Potter jest niezwykłym chłopcem. Nie z powodu rodziców lub blizny od Sama-Wiesz-Kogo. Nie, jest niezwykły dlatego, iż jest sobą i nikim więcej.
Sobą i nikim więcej
Virginia schyliła zamyśloną głowę.
- Harry'ego Pottera naprawdę trudno było umieścić - mówiła dalej tiara. - Pasowałby do Slytherinu. Posiada wiele rzadkich talentów, które są miło widziane w tamtym domu.
- Czy popełniłaś kiedyś błąd?
Kapelusz uśmiechnął się.
- Patrząc, jak rośniecie, gdy widzę was co roku na Ceremonii Przydziału, nasuwa mi się to samo pytanie. Widzisz, panno, gdy człowiek dorasta, zmienia się jego system wartości, punkt widzenia, dorośleje fizycznie i psychicznie. Każde z was rośnie. Prawdę mówiąc, czasami mam żal do siebie za przydział, ale przecież nie mogę powiedzieć: pół tam, pół tu, prawda?
- Dlaczego wszyscy Weasleyowie należeli do Gryffindoru?
- Bo wszyscy z twojej rodziny posiadają przymioty godne Gryfona.
- Aha... - szepnęła Virginia.
- Coś cię dręczy - czubek tiary dotknął jej policzka. - Nie patrz tak, Weasley, jestem mądrzejsza, niż myślisz.
Dziewczyna zaśmiała się.
- Obserwowałaś mnie przez ostatnie pięć miesięcy, tak?
- Masz piekielną rację! - odrzekł kapelusz. - Nie jestem zwykła tiarą, zawsze to powtarzam w moich piosenkach. Widzę ciebie i twoją duszę, umiem zajrzeć w każdego Hogwartczyka i pomóc mu, gdy, oczywiście, potrzebuje pomocy.
- Naprawdę? - Virginia uniosła brew.
- Tak - potwierdziła stanowczo tiara.
Uwagę rudowłosej zwróciło pukanie do okna.
- Co to jest? - mruknęła, stając. Wzięła do ręki Tiarę Przydziału i otworzyła okno, wiatr rozwiał jej trochę włosy.
- Co tak puka...? - poczuła, że coś ciągnie ją za włosy. Odwróciła głowę i spojrzała w parę złotych oczu. - Co...
Ogromny, czarny sokół chwycił dziobem tiarę i odleciał.
- Cholera! - Virginia odgarnęła rude pasemko z oczu i wytężyła wzrok, chcąc zauważyć, w którą stronę pofrunął ptak. Nie marnując więcej czasu, wypadła ze szpitala, trzaskając drzwiami.
Szkoła nie będzie istniała bez Tiary Przydziału, do diabła, muszę ją odzyskać!!!
Biegła korytarzami do wyjścia, trzęsąc się cała. Myślała, że skoczy w dół, kiedy nagle jedne schody zaczęły się poruszać.
- Weasley! - zawołał ochrypły głos, gdy dotarła wreszcie do wyjścia z budynku.
- Tak, panie Filch - odwróciła się powoli, patrząc grzecznie na woźnego.
- Co ty do cholery wyprawiasz, pałętając się nocą po szkole? - zapytał Filch. , trzymający na ręku Panią Norris.
- Ja... ja tylko... ja tylko wracam do swojego domu - wyjąkała w końcu. Gdyby Filch dowiedział się, że zniknęła Tiara Przydziału, to chyba by ją zabił.
Woźny parsknął i obrócił się.
- Lepiej wracaj do swoje dormitorium i siedź tam, aż nie wróci twoje towarzystwo - wypluł, głaszcząc swojego kota.
Westchnęła, kiedy wreszcie zniknął jej z oczu.
- Czy ten facet nie sypia? - mruknęła, przechodząc przez ogród. Obróciła się, nie bardzo wiedząc, gdzie iść. Oprócz tego razu, kiedy wpadła do jeziora, nie była tutaj sama, w ciemności. Nie była to najlepsza sytuacja, ponieważ bała się każdego, najmniejszego nawet szmeru. Virginia Weasley była strasznym tchórzem. W dodatku tak wiało, że nie mogła ustać w miejscu.
Nagle coś uderzyło ją w głowę. Spojrzała w górę, przeklinając, i ujrzała czarną plamę.
- TEJ! - krzyknęła, biegnąc za sokołem.
Gdzie to u diabła leci?
Biegła najszybciej jak potrafiła, trzymając głowę ku górze. Zatrzymała się nagle, ponieważ ptak zniknął w ogromnie gałęzi. Dotarła na skraj Zakazanego Lasu.
- Wejdę tam? Nie wejdę?
Przełknęła głośno ślinę i poszła powoli przed siebie. Nigdy nie była w tym ciemnym borze i zawsze wiedziała, że pewnie żywa stamtąd nie wyjdzie, ze swoją odwagą i siłą.
Ale nie mogę pozwolić, żeby tiara tam została! pomyślała, chcąc się zdeterminować. To moja wina i musze ją naprawić
Wyjęła różdżkę, chwyciła ją mocno i wkroczyła do cienia, rozglądając się dokoła. Ciemno, zimno... wieje wiatr... nic jej się nie stanie? To miejsce było gorsze, niż sobie kiedykolwiek wyobrażała. Kilka dni temu padało, ziemia była mokra, gdzieniegdzie było jeszcze błoto. Ten wiatr był w dodatku lodowaty, przenikał ją do szpiku kości...Serce jej biło jak oszalałe... . To jakieś ręce, czy korzenie? Coś wyje, ratunku . To wiatr? Nic jej tu nie zje?
- Gdzie ten ptak jest, do cholery! - wymamrotała, trzęsąc się całą z zimna i ze strachu. Aż wrzasnęła, kiedy usłyszała jakieś skrzeczenie. Rozejrzała się szybko dokoła.
Sokół siedział przed nią, na gołej gałęzi.
Nie myśląc wiele, Virginia podbiegła do przodu, ignorując fakt, ze jest cała brudna od rozmokłej ziemi.
- Tu jesteś! - krzyknęła ze szczęścia, spoglądając na drapieżnika. - Dzięki Bogu...
Zignorowawszy złote oczy ptaka, Virginia podeszła bliżej i ją zatkało. Oniemiała na widok pokrytego krwią, nieruchomego się ciała, które wisiało za ręce na tej samej gałęzi, co ptak.
- O Boże... - cofnęła się kilka kroków, nie myśląc zupełnie nic. - Boże, Boże, Boże... Pansy!
- Harry? Na co tak patrzysz? Bliźniaki cię szukały! - oznajmiła Hermiona, trącając go w bok.
- Na nic.
- Harry! Gdzie byłeś? - zapytał Ron, podbiegając do swego najlepszego przyjaciela. - Moja rodzinka przeszukuje cały stadion w poszukiwaniu ciebie - rozejrzał się. - Widziałeś może Ginny?
- Wróciła do Hogwartu, nie wiedziałeś? - odrzekła Hermiona, unosząc brwi.
- Wróciła do Hogwartu? - Harry złapał dziewczynę za rękę, patrząc na nią zaniepokojony.
- Harry, to boli! - krzyknęła.
Zamrugał oczami i puścił ją.
- Wybacz, po prostu... po prostu poczułem się dziwnie na tę wiadomość...
- Dziwnie? - Ron spojrzał na niego.
- To przeczucie - wyjaśnił Harry. - Tyle wiem. ale... - spojrzał na nich, nie wiedząc, czy powiedzieć.
- No co?
- No bo. . . wiedziałem jak Malfoy wraca przez fiuu, też do Hogwartu i... - odgarnął włosy. - Wiem, że nie powinienem, ale mam złe przeczycie... Dzieje się coś złego, naprawdę...
- Ale to nie ma związku z Sam-Wiesz-Kim? - zapytał Ron martwym szeptem.
Brunet potrząsnął głowa.
- Nie, blizna mnie nie bolała, czuję tylko coś nie tak, jak powinno być... nie umiem tego opisać...
- No to co robimy?- Ron podrapał się po głowie.
- Ja wiem co - odezwała się nieśmiało Hermiona.
- Co? - zapytali jednocześnie.
- Wracamy do szkoły, a co byście chcieli?
- Pansy! - Virginia zakryła usta i opadła na ziemię, patrząc zaszokowana na wiszącą za ręce dziewczynę. Na jej twarzy i rękach widniały rany, a jej szkolna szata była popruta. Miała wiele siniaków, a jeden rękaw, oderwany, zwisał jej żałośnie z ramienia. - O Boże, Boże, Boże... - powtórzyła, przygryzając wargę. - Ona chyba nie jest...
- Nie, nie jest martwa - rozległ się za nią męski głos. Virginia odwróciła głowę, napotykając spojrzenie złotych oczu sokoła.
- Nie...
- Jeszcze nie - dodał głos, który rozległ się dokoła niej.
Virginia wstała, odgarniając z twarzy włosy brudnymi rękoma. Spojrzała na sokola.
- Km jesteś?
Pamiętała już tego ptaka, widziała go wcześniej! Widziała go, zanim Mroczny Znak pojawił się w szkole, i to on doprowadził ją wtedy do jeziora. A jak ona wpadła, to...
- Puszczaj mnie! - krzyknęła Tiara Przydziału, "walcząc" z dziobem. - Nie wyrządziłeś już wielkiej krzywdy tej dziewczynie, Malfoyowi, szkole?
- Kim jesteś? - szepnęła ponownie, zawijając wokół siebie ręce.
- Zraniłaś mnie, Ginny powiedział głos.
Nagle oczy sokoła stanęły w słupki i zaświeciły na niebiesko. Błysnęło światło, musiała zmrużyć oczy. Jak przez mgłę widziała, że ptak zmienia postać, zamienia się w kogoś bardzo znajomego, zamienia się w...
- Adrian? - tak, Virginia stała przed Adrianem! Ale... ale jak...
Chłopak uśmiechnął się do niej. Nadal stał na gałęzi. Jego oczy były błękitne, tak bardzo błękitne, że aż żarzyły się w ciemności. Miał na sobie szkolna szatę. Jego włosami, zwykle związanymi w kitkę, bawił się teraz wiatr.
- Co ty... Dlaczego ty... Co ty zrobiłeś, znaczy, Pansy... jesteś animagiem? - wyjąkała, nie bardzo wierząc w to wszystko. To było nienormalne! Adrian?
Adrian spojrzał na nią łagodnie i wyjął z ust tiarę, ściskając jej przyrząd mowy, aby nie gadała.
- To była taka zabawa, Ginny - odrzekł bardzo cicho, odrzucając z szyi swoje czarne włosy.
Zabawa?
Nagle zabolała ją głowa, zabolało ją tak, że nie mogła tego wytrzymać. Kucnęła, trzymając się za nią. Bolało jak diabli! Niech jej ktoś pomoże w tym bólu!
A więc będziemy się bawić, Ginny?
Ona jest tylko moja, Draconie Malfoy, i nikt nie ma prawa mi jej odebrać...
- Nie! - krzyknęła, próbując odegnać ten głos.
Jeśli pragniesz się bawić, Ginny, przystaję na to...
Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca, jesteś moja...
- Błagam! - wrzasnęła, unosząc głowę.
Tak bardzo cię zraniłem, Ginny? Naprawdę? Nigdy nie widziałem cię naprawdę szczęśliwej, dlaczego? Co mam zrobić, abyś zaczęła się śmiać? Dla ciebie wszystko, przysięgam...
Ona jest tylko moja, Draconie Malfoy, i nikt nie ma prawa mi jej odebrać...
- Przestań!
Uciekasz ode mnie...
Co takiego ma Malfoy, czego nie posiadam ja?
Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca, jesteś moja...
- Ginny - przemówił do niej łagodnym i uspokajającym głosem. Ten koszmar w jej głowie skończył się. Poczuła na policzku czyjąś dłoń. Zmusiła się do tego, aby unieść głowę i spojrzeć Adrianowi prosto w oczy. Bała się, cholernie, niewypowiedzianie się bała! - Ja cię nie skrzywdzę - szepnął, a jego czarne włosy zatańczyły. - Przysięgam - powiedział, pochylając się.
- Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca...
- Kim jesteś? - krzyknęła, odpychając go najmocniej, jak umiała. Upadła tym samym na plecy. Poczołgała się kilka kroków do tyłu.
- Ginny - powtórzył łagodnie, niemal kochająco. - Przysięgam ci, że nic ci się nie stanie.
Potrzasnęła głową.
- To ty... Czym ty jesteś? Nie powinno cię być w Gryffindorze... Naprawdę chciałeś zniszczyć Tiarę Przydziału! A Pansy! Ty... Ty...
- Więźniu z Azkabanu? - podpowiedział, a jego usta wygięły się w chytrym uśmieszku.
Objęła się mocno, patrząc na niego zszokowana. Czuła, że jest jej zimno i gorąco na przemian i dygocą jej ręce.
Adrian obrócił się trochę i wskazał palcem, nawet nie używając różdżki, na tiarę, która wpadła do błota.
- Naprawdę chciałabyś wiedzieć, kim jestem, Ginny? - zapytał niskim, z lekka poirytowanym głosem, utkwiwszy w niej spojrzenie. - Naprawdę chciałabyś wiedzieć, w jakim domu powinienem się znajdować?
Dziewczyna przełknęła ciężko ślinę. Nie chciała wiedzieć nic prócz tego, jak się stąd wydostać!
- Puść mnie, ty...! - krzyknęła tiara.
Ignorując protesty starego kapelusza, Adrian sięgnął w jego głąb. Wyglądało na to, że czegoś szuka.
Zaczął coś wyciągać.
- Co...?
Chłopak ponownie upuścił Tiarę Przydziału na ziemię i uniósł w górę przedmiot, który wyciągnął. Uśmiechnął się przebiegle.
- Broń Salazara Slytherina, srebrny łuk.
- Ty... jesteś Ślizgonem? - zadrżała.
Adrian trochę pochylił głowę.
- Pewnie tak, przecież tylko prawdziwy Ślizgon mógłby wyciągnąć tę broń, tak samo jak Gryfon miecz Godryka Gryffindora, Krukon włócznię Roweny Ravenclaw i Puchon tarczę Helgi Hufflepuff.
- Ale dlaczego...
- Odpowiem ci Ginny, przyrzekam - spuścił wzrok. - Ale musimy jeszcze kogoś zaprosić. Jestem pewien, że on także bardzo chciałby wiedzieć, kimże ja to jestem.
Virginia spojrzała na niego, gdy naciągnął cięciwę ogromnego łuku i założył strzałę. Napiął i wycelowawszy, puścił.
Lost in a river that Saturday night,
Far away on the other side.
He was caught in the middle of a desperate fight
And she couldn't find how to push through.
Strzała poleciała tak szybko, że ledwie ją zauważyła w ruchu. Wbiła się w końcu w pień jakiegoś uschniętego drzewa, przypinając coś do niego.
Kosmyk jasnych, srebrnoblond włosów.
- Zapraszamy cię - zadrwił Adrian. - Draconie Malfoyu.
- Giiiiiinyyyyy!!!! - zawołała Ron, otwierając drzwi do Skrzydła Szpitalnego, ale tu, niestety, nikogo nie było.
- Nie ma jej! - obwieściła Hermiona, wychodząc z pracowni.
- Nie ma nawet Madame Pomfrey - Ron przygładził swoje rude włosy. - No to gdzie, do cholery, mogą być? Malfoy jest z nią, to pewne.
- Ron - Hermiona wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała. - Naprawdę myślisz, że Malfoy byłby zdolny skrzywdzić Ginny?
- A czemu nie?- odrzekł. - Jest Ślizgonem, w dodatku synem Lucjusza Malfoya. A ten jest straszny.
Dziewczyna pokręciła głową i usiadła.
- Jest, ale nie o to chodzi. Nie sądzisz, że się zmienił? A w szczególności w stosunku do twojej siostry.
Rudzielec westchnął głęboko i zaprzeczył uparcie.
- On się zmienił, ale moje nastawienie do niego nie.
- A ty co myślisz, Harry? Harry? - Hermiona spojrzała na czarnowłosego chłopaka.
- Co ty robisz, wyglądasz przez okno?- spytał Ron.
- W Zakazanym Lesie pali się jakieś światło odpowiedział powoli.
- Co?
Ron i Hermiona wstali, podchodząc do szyby. Rzeczywiście, coś najwidoczniej się paliło?
- O Boże! - krzyknęła dziewczyna. - Co tam się dzieje?
- Tiary Przydziału także nie ma - dodał Harry, spoglądając na półkę.
W końcu komnaty rozległo się ciche pohukiwanie.
- Fawkes!
Feniks usiadł na łóżku. Hermiona wyglądała na zdziwioną.
- To... To feniks!
- Owszem, przyjaciel Dumbledore'a - wyjaśnił zielonooki, siadając obok ptaka. - Co tu robisz? Szukasz Tiary Przydziału?
Fawkes kiwnął swoją mała czerwoną główką.
- Wiesz, gdzie ona jest? - zapytał Harry, głaszcząc feniksa po grzbiecie.
Czerwony ptak ponownie przytaknął, po czym załopotał skrzydłami i wzniósł się w powietrze, wylatując ze skrzydła szpitalnego.
Harry odetchnął.
- Idziemy za nim.
- Adrian Bradley - wysyczał Draco, wychodząc zza drzewa, za którym się ukrywał.
- Witamy - pozdrowił go brunet z jawną wrogością.
Draco spojrzał na wiszącą Pansy i odwrócił wzrok na "Gryfona".
- Co z nią?
Adrian wzruszył ramionami.
- Nic... Przeszkadzała.
- Jesteś Ślizgonem, nie powinieneś zostać przydzielony do Gryffindoru, w ogóle nie powinno cię być tu, w Hogwarcie - powiedział cicho blondyn, marszcząc brwi.
Drugi chłopak uśmiechnął się zajadliwie.
- Widzę, że nadal nie rozumiesz.
Draco zmrużył oczy.
- Niby czego?
- A tego - Adrian wskazał ręką na rozdygotaną Virginię, która przenosiła wzrok z jednego na drugiego, w zależności, który mówił. - Widzisz, Malfoy, w mojej grze to ja zawsze zwyciężam. Ale, niech cię, byłeś mi bardzo pomocny.
- Czym ty jesteś? - wyszeptał Draco.
Adrian odwrócił się do niego, stając wyprostowany.
- Myślałem, ze profesor Snape ci wszystko wyjaśnił. Choć, może powinienem powiedzieć, wyjaśnił swemu bratu, a ty podsłuchałeś? Jesteś inteligentny, Draconie Malfoyu, chyba wpadłeś na trop, czym mogę być, lub raczej, kim. Wiesz, nie każdy uczeń Hogwartu umie się wpakować do więzienia w wieku trzynastu lat.
- Nie jesteś Śmierciożercą - warknął Draco po kilku minutach martwej ciszy. - Nigdy nie zauważyłem, abyś nim był.
- Nie schlebiaj sobie - parsknął Adrian.
- Ale masz związek z Lordem Voldemortem. Czuję to.
Virginia westchnęła cicho, coraz mocniej się obejmując. Nic, nie rozumiała, nic, nic, nic, nic! Nie chciała nic rozumieć, było jej zimno, i bała się, przeraźliwie się bała. Bała się każdy skrawkiem ciała. O siebie, Dracona, o szkołę, o wszystko A przy tym ciągle miała jakąś śmieszną myśl, że to tylko sen, koszmar i zaraz się obudzi w garderobie na Magicznym Stadionie... Bo to, co się tu działo, nie mogło być normalne!
Adrian przymknął oczy, a wokół niego wytworzyła się jakaś dziwna aura. Nie był już tym łagodnym, miłym uczniem, nie, był... no właśnie, kim był?
The trees that whisper in the evening,
Carried away by a moonlight shadow.
Sing a song of sorrow and grieving,
Carried away by a moonlight shadow.
- Ciepło, Draconie Malfoyu - odrzekł niskim, niebezpiecznym głosem. Długie włosy, którymi w dalszym ciągu bawił się wiatr, całkiem go zasłoniły. - Mam związek z Lordem Voldemortem... lub raczej, z Tomem Marvolo Riddle...
Virginia skuliła się w sobie, próbując zatrzymać napływ bolesnych wspomnień, które dał jej pamiętnik. Znowu to samo, to okropne uczucia bycia naiwną... znowu ją kontrolowano?
- Tomem Marvolo Riddle?- powtórzył Draco. - Jesteś...?
- Jestem synem Toma Marvolo Riddle'a, synem, którego stworzył i torturował przez ponad czterdzieści lat - wyjaśnił Adrian, mrużąc z gniewu swoje morskie oczy.
Oboje, i Draco, i Virginia byli kompletnie zszokowani.
- Nie ma mowy! - Draco zrobił krok do przodu. - Musiałbyś mieć...
- Czterdzieści lat, owszem - potwierdził, wzruszając ramionami. - A raczej powinienem mieć. Lecz czasami magia i zaklęcia działają dziwnie. Ale z innej przyczyny nadal wyglądam na szesnastolatka.
- Jakiej? - Draco przyjrzał mu się uważnie.
- Masz ją w ręce - odpowiedział Adrian, unosząc dłoń.
Blondyn stanął w miejscu i poczuł ciepło w pieści. Uniósł ją przed oczy, otwierając. W ręce trzymał krwistoczerwony opal na czarnej tasiemce, święcący się.
- To Cela Psyche - kontynuował Adrian. - Moja dusza została zamknięta w tym opalu, gdy miałem trzynaście lat. Zostałem sprzedany w ciemny półświatek magii, w końcu trafiłem do Borgina i Burkesa. Magia utrzymywała mnie przy życiu, ale moc, którą odziedziczyłem od Riddle'a, została przypieczętowana. W tym stanie mój ojciec mógł mnie uważać za śmiecia, bezużytecznego sługę, którego mógł kontrolować i robić z nim, co chciał.
- Po co to wszystko? - szepnęła Virginia. W jej brązowych oczach widniały łzy przerażenia.
- Po co? - Adrian zaśmiał się gorzko, zaciskając mocno pięści. - Bo byłem pomyłką. Dla niego byłem tyko wpadką po jednonocnej przygodzie z mugolką.
- Z mugolką? - Virginia wyglądała na zdziwioną.
- Voldemort spał z mugolką? - zapytał Draco sceptycznym tonem, unosząc brew. - Nawet takie rzeczy są możliwe.
- Z moim nieszczęsnym ojcem wszystko jest możliwe - zadrwił Adrian, lecz twarz mu pociemniała. - Nigdy nie pomyślał, że syn może go przewyższyć potęgą. Nigdy nie pomyślał, że jego syn nadal może żyć, choć bez duszy. Nigdy nie pomyślał, że jego syn przeżyje, nawet choćby miał być jak pusta muszla bez wnętrza. Nigdy w końcu nie pomyślał, że mogę pałać do niego tak wielka nienawiścią, że będę domagał się zemsty, nie dla siebie, lecz dla swojej biednej matki!
Wręcz palił się z nienawiści.
Draco nie wiedział, co myśleć. Prawda nie była tylko szokująca, ona była absurdalna!
Adrian uśmiechnął się lakonicznie.
- Czekałem na szansę, czekałem, odkąd mój ojciec został pokonany przez Harryego Pottera i żył z Quirellem jak pasożyt. Czternaście lat zajęły mi poszukiwania Celi Psyche, ale okazało się, że nie mogę nawet tego dotknąć, ponieważ zostało rzucone zaklęcie. To wtedy Korneliusz Knot mnie złapał.
Chyba dlatego Knot tak bardzo nienawidzi Adriana przemknęło przez głowę Virginii. Zakryła usta dłonią.
- Naturalnie zostałem wsadzony do Azkabanu - ciągnął spokojnie Adrian. - Bez procesu. Knot podejrzewał, że jestem po stronie Voldemorta, ale nie miał dowodów. Zamknął mnie tylko dla własnego "bezpieczeństwa". Przez dwa lata nie znalazł nic na moją niekorzyść, więc pod presją ministerstwa musiał mnie uwolnić.
- Ale czemu... czemu Dumbledore... - wyjąkała.
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Wydaje mi się, że chciał mieć na mnie oko. To byłą najgłupsza rzecz, jaką mógł zrobić, nalegać, abym ukończył edukację. Magia mnie tylko wzmacniała.
- Czego chcesz od tej szkoły? - zapytał Draco. - Ty byłeś sprawcą tego całego zamieszania w tym roku?
- Tak, można tak powiedzieć - odpowiedział Adrian, pochylając głowę i spoglądając na Dracona zmrużonymi oczami. - Chcę zniszczyć wszystko, wszystko, co mogłoby pomóc memu ojcu w zdobyciu władzy, pozyskaniu mocy. Zniszczyć wszystko i wszystkich, prócz... odwrócił głowę, kierując wzrok ku Virginii i uśmiechając się łagodnie. - Ciebie.
Virginia przełknęła tę wielka gulę, jaką miała w gardle i chciała wstać i napluć mu po prostu w twarz, ale nie mogła się ruszyć! I to nie dlatego, że się bała, ona była unieruchomiona!
Draco zacisnął pieści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w skórę. Ostatkiem sił powstrzymywał się od tego, aby podejść do przodu i po prostu zabić Adriana. Obojętnie, w jaki sposób, byle skutecznie.
- Pragnę zgładzić wszystko, oprócz ciebie, Ginny - powtórzył brunet łagodnym tonem, unosząc palcem jej twarz w górę. - To moja dusza przywołała cię wtedy do Burkesa i Borgina. Byłem tam, widziałem twe wnętrze, gdy patrzyłaś na Celę Psyche. Ty byłaś czysta, niewinna, piękna, inna od każdej osoby, która kiedykolwiek tam weszła. Pomagałaś Tomowi Marvolo Riddle'owi odzyskać moc za pomocą jego przeklętego pamiętnika tylko przez swoją uczciwość, tylko przelewając myśli na pożółkłe kartki.
- Czytałeś mi w myślach, jak twój ojciec? - szepnęła, spoglądając na Adriana.
- Nie, nie w myślach - odrzekł, a wzrok mu zmiękł. - Czytałem w twej duszy.
- Duszy? - powtórzyła, nie bardzo wiedząc, co myśleć.
- Widziałem w tobie smutek i gniew - mówił dalej. - Desperacką potrzebę udowodnienia wszystkim swoich talentów, widziałem samotność w twych oczach. Gdzieś tam, głęboko w sobie, pragnęłaś kogoś, kto by cię chronił, kto by przebił się przez mur, który wokół siebie wybudowałaś przez pięć lat, kto zobaczyłby tylko ciebie. Wiedziałem to wszystko i zapragnąłem ci pomóc.
- Chciałeś mi pomóc? - zapytała nieśmiało.
- Tak - szepnął, uśmiechając się do niej jasno. - Nigdy bym cię nie skrzywdził, nie. Pragnąłem cię ochronić za pomocą Celi Psyche. Odkąd cię zobaczyłem, chciałem ci tylko pomagać...
Tak, rzeczywiście była samotna, była zła, rozgoryczona tylko dlatego, urodziła się Weasleyówną. Wszyscy zostawiali ją z tyłu.
Chciała udowodnić, że umie tańczyć lepiej - i Adrian jej pomógł... Pomógł jej wyjawić, że ona też potrafi, ona sama, nieważne pod jakim nazwiskiem.
Agonia, przez którą przechodziła, gdy dziennik Toma Riddle'a nadal ją nawiedzał. Jej stałe wizyty w komnacie Tajemnic, aby się schować, ukryć. . rzeczywiście uciekała od bólu i cierpienia, gdy otwierała Komnatę. To było jak nałóg - czy to nie są objawy samotności, chorobliwej samotności?
Coś gorącego zaczęło jej spływać po policzkach i Virginia poczuła, że ktoś delikatnie gładzi ją po twarzy.
- To już koniec, Ginny, nic cię już nie skrzywdzi, ból się niebawem skończy - wyszeptał, uśmiechając się lekko.
Przez chwilę wiedziała tylko jego, świat zalała jakby jakaś fala czarnego atramentu, tylko on był widzialny. Pochylił się...
Ale... Ale przecież ona nie nazywała się tak naprawdę Ginny, tak nie brzmiało jej imię!
Nienawidziła, jak ludzie ją tak nazywali! Nie, jej imię brzmiało. . brzmiało...
Kocham Cię, Virginio...
- Virginio! - krzyknął tylko Draco, patrząc przerażony na to, co widział przed oczami - włosy Adriana zaczęły oplatać dziewczynę, a ona... Virginia wydawała się być nieprzytomną zahipnotyzowana, wyglądała, jakby nią manipulowano, nie, nią [/i] manipulowano! [/i]
Ten głos... był taki bliski...słyszała go już wcześniej, nie tylko w rzeczywistości, ale też w snach... Mówił, że ją kocha, że ją ochroni, zapewni jej bezpieczeństwo... I ona rzeczywiście czuła się z nim bezpieczna...
- Draco...
Adrian był wściekły. Gwałtownie odwrócił głowę, patrząc na Dracona, który wyjął różdżkę.
- Ty... - wysapał, idąc krok naprzód. - Nienawidzę cię. Zbyt często mi się przypominasz, Draconie Malfoyu. Ten twój Mroczny Znak może cię uczynić najpotężniejszym ze Śmierciożerców, a kiedy Lord Voldemort się całkowicie przebudzi, zostaniesz jego głównym źródłem mocy. Twoja mroczna potęga mi przeszkadza, twoje uczucia do Ginny sprawia, że mam ochotę cię zamordować!
Draco chwycił się za ramię, które go nagle dotkliwie zabolało. Upadł na kolana, ściskając je.
- To ty... - wyszeptał ściekły. Na jego bladej twarzy perliły się kropelki potu. - To ty wtedy wywołałaś Mroczny Znak.
Brunet uśmiechnął się przebiegle.
- Zawsze mówili, że jesteś zdolny, Draconie Malfoyu. Tak, prawda, chciałem uwolnić z ciebie tę mroczną potęgę, aby cię zżarła od wewnątrz, żeby cię zniszczyła. Pragnę twej śmierci, Malfoy, i umrzesz z mojej ręki, zanim Śmierciożercy cię odnajdą i zaprowadzą do Voldemorta.
- Nie... - Virginia zakaszlała. Coś ścisnęło ją mocno za gardło, że nie mogła mówić.
- Mówiłem ci, Malfoy - dodał Adrian. - Ginny jest moja i TYLKO moja. Zniszczę wszystko co kocha i w końcu zostanie moją. A ty jesteś pierwszy na tej liście, bo ciebie przecież kocha najbardziej!
- Nie... - powtórzyła, rozpaczliwie chcąc się ruszyć i zatrzymać Adriana, którego długie włosy uniosły się i podążyły w stronę zagrożonego Dracona.
Blondyn zamknął oczy, coraz mocniej ściskając ramię. Czuł, jak pulsuje mu krew, jak drży mu ręka...
- Nie... - Virginia przymknęła oczy, nie chcąc tego oglądać.
- Zmów modlitwę, Draconie Malfoyu! - zaśmiał się Adrian.
All she saw was a silhouette of a gun,
Far away on the other side.
He was shot six times by a man on the run
And she couldn't find how to push through.
Rozległ się jakiś dziwny trzask, a w następnej sekundzie Draco uniósł głowę, patrząc w oczy Adriana.
- Weasley, zobacz! - dziewczyna usłyszała ochrypły głos Tiary Przydziału.
Draco został otoczony przez jakaś czarną, przeźroczystą jednak magiczna barierę.
- Mroczny Znak chroni tego chłopaka - kapelusz pokręcił głową. - Z drugiej strony to niedobrze. Bardzo niedobrze.
Adrian przygryzł wargę i cofnął się.
- Gnojek - mruknął. To była moc jego ojca, Lorda Voldemorta, moc Toma Marvolo Riddle'a. To ta potęga ochroniła teraz Dracona Malfoya.
- Widzę, że Voldemort już się czuje odpowiedzialny za ciebie - wypluł. - Ale ja nie przegram, nie z ojcem!
Draco zakaszlał i spojrzał na Adriana, który nagiął już cięciwę łuku Slytherina.
- Teraz naprawdę się pomódl, Malfoy - wyszeptał. - Bo nic cię nie uratuje, nawet potęga mego ojca.
Draco pochylił głowę i zamknął oczy, przygotowując się na śmiertelny cios.
To oczywiste, że tarcza nie wytrzyma mocy Salazara Slytherina i Draco zginie.
- Nie... - Virginia poczuła, jak po policzku spływają jej łzy. Już czułam, że Draco odchodzi, już powoli znika.
Nie chciała tego, nie teraz, nie po tym, jak powiedział, że ją kocha!
- Draco! - wrzasnęła, wyciągając przed siebie ręce, jak gdyby wyrywając się z czegoś.
- Weasley, nie! - krzyknęła Tiara Przydziału.
Virginia próbowała przedostać się przez coś, co wyglądało jak niewidzialny drut kolczasty pod napięciem. Jakieś magiczne nitki kaleczyły jej skórę, po kilku sekundach była cała we własnej krwi, jednak nie to było ważne. Nie namyślając się, gwałtownie się wyrwała i ostatkiem sił rzucił na ziemię przed wstrząśniętego Adriana. To dziwne zaklęcie nadal nią trzęsło, jednak coraz mniej.
Przecież ją kontrolował! To jego włosy tak ją poraniły, ale miała siedzieć w miejscu! Poza tym niemożliwe było, aby przeszła przez nie żywa!
I stay, I pray
See you in heaven far away.
I stay, I pray
See you in heaven one day.
- Virginia! - wrzasnął Draco, spoglądając w górę. - Nie dotykaj!
Adrian szybko otrząsnął się z szoku i usunął swoją magię, zanim Virginia się podniosła. Ale to dało Draconowi dosyć czasu na to, aby zejść Bradleyowi z celu. Jednak zrobił to zbyt nieostrożnie - strzała drasnęła go po szyi. Na ramię zaczęła skapywać krew.
- Cholera! - warknął Adrian, patrząc na niego. Wyglądał na zdezorientowanego.
- Draco! - Virginia podniosła się, chcąc dojść do niego, chcąc być po tamtej stronie, po jego stronie.
- O nie, kochanie, nie pójdziesz nigdzie - szepnął brunet, wyciągając rękę. Unieruchomił jej nogi. Zaryła nosem w ziemię. Zabolało jak diabli.
- Umrzesz, Draconie Malfoyu - wysyczał Adrian. - Umrzesz !
- Giiiinyyyy!!!
- O. Mój. Boże!!!!! - krzyknęła Hermiona, patrząc na ich wszystkich.
- Co z Pansy! - zawołał zszokowany Ron.
- Adrian?- Harry spojrzał na okrytą cieniem postać, stojącą przed nim, którą otaczały włosy.
Adrian zmrużył oczy i stanął przed nimi. Z jego oczu emanował jakiś dziwny ogień.
- Co wy tu robicie?
- A ty co tu robisz? - odrzekł Ron. - I co się stało Ginny, do diabła?
Bradley uśmiechnął się chytrze.
- Och, boimy się o siostrzyczkę?
Ron zacisnął pięści.
- Jasne! Przecież to moja siostra!
Adrian parsknął.
- Już myślałem, że zapomniałeś o niej, zawsze włócząc się ze swoją dziewczyną i Chłopcem Który Przeżył.
- Co masz na myśli?
- Bardzo dobrze wiesz, co, Ronaldzie Weasleyu - odparł zimno Adrian.
- Co tu się dzieje? - zapytał rzeczowo Harry.
Bradley szeroko otworzył oczy, słysząc pohukiwanie. Nad nim pojawiła się jakaś ognista kula, chociaż...Wykonał tarczę.
- Fawkes! - krzyknęła tiara.
- Fawkes! - zawołał Harry.
Feniks wziął w dziób Tiarę Przydziału i uniósł się w górę, wdzięcznie łopocząc skrzydłami.
- Przeklęty kurak! - Adrian chrząknął, a jego włosy opadły. - Zawsze nienawidziłem feniksów, te ptaszyska nie umieją pilnować własnych interesów uśmiechnął się i zwrócił wzrok na Harry'ego. - To chyba ten sam ptak, który sprawił, że Tom Marvolo Riddle z tobą przegrał, zgadza się, Harry Potterze?
Zielonooki spojrzał na niego podejrzliwie.
- Skąd wiesz o mojej walce z Tomem Riddlem w Komnacie Tajemnic?
Four a. m. in the morning,
Carried away by a moonlight shadow.
I watched your vision forming,
Carried away by a moonlight shadow.
- Harry! - jęknęła Virginia, unosząc głowę. - On...
- Harry, Ginny jest ranna! - krzyknęła Hermiona, patrząc na zakrwawioną rudowłosą.
- Czego chcesz? - zapytał Harry.
- Ach, chcesz być dzielnym bohaterem i ponownie uratować Hogwart, tak? - zadrwił Adrian, spoglądając na Dracona. - Wiesz, Malfoy, nie dziwię się, że tak bardzo go nienawidzisz.
Draco przełknął ślinę, próbując stłumić ból emanujący z Mrocznego Znaku na jego ramieniu. Myślał, że się rozpadnie z tego bólu.
- Tak, widzę cię, Draconie Malfoyu - drwił dalej Adrian. - Tak jak widzę wszystkich. Umiem zobaczyć wrogość, jaką odczuwasz ku Harry'emu Potterowi, bo przewyższa cię we wszystkim. Widzę nienawiść, którą odczuwasz do swego ojca, Lucjusza Malfoya, ponieważ traktuję cię jak sługę i widzę odrazę, jaką chowasz do Mrocznego Znaku!
Draco posłał mu śmiercionośne spojrzenie i ponownie opadł na kolana, zgrzytając zębami.
- Wiesz, Malfoy, jesteś dla mnie największa groźbą. Tkwi w tobie jakaś nieskończona mroczna siła. Dlatego chcę, abyś zginął, abyś wyleciał po prostu z tego pięknego obrazka, jaki sobie zmalował mój ojciec. Tak, kontrolowałem tamtego jednorożca za pomocą Imperiusa, chciałem, aby w twojej duszy zapączkowały niepokój i przerażenie.
- Ty... - warknął Draco.
- Nie wygrasz ze mną, Malfoy - szepnął Adrian niebezpiecznie cicho. Teraz odetnę mego ojca, Lorda Voldemorta, od największego źródła mocy! Raz na zawsze!
- Tak myślisz? - zapytał Draco, rzucając opal na rozmiękłą ziemię.
Stars move slowly in a silvery night,
Far away on the other side.
Will you come to talk to me this night,
But she couldn't find how to push through.
- Co...? - Adrian spojrzał na niego podejrzliwie.
Draco zmrużył oczy i obiema rękami uniósł różdżkę do góry.
- Mutarearma... .
Adrian spojrzał na niego przerażony. Blondyn uśmiechnął się przekornie.
- Gladius!
- NIE! - wrzasnął Adrian, gdy różdżka przekształciła się w nóż.
Nie myśląc wiele, Draco przebił tym nożem krwistoczerwony opal.
Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Adrian jakby zamarzł, szeroko otwierając oczy.
Ziemia pod nim niknęła.
- Kurwa! - przeklął, gdy ta dziura zaczęła go pochłaniać. - To Pętla Czasu!
- Pętla Czasu? - powtórzył Harry.
- Chyba myślisz, że jestem głupi, co, Bradley? - zaszydził Draco, wstając i trzymając w ręce swoją różdżkę-nóż. - Myślisz, że nie sprawdziłbym, co to jest? Ukradłem to Virginii, ponieważ czułem, że ten opal jest podejrzany. A niby po co mi dobre oceny?
- Ty... - wysapał Adrian, zapadając się w ziemię.
- Cela Psyche zostanie zniszczona, a ty wrócisz, tam, skąd jesteś - ciągnął Draco. - Wszystko się skończy, a ty przegrasz swoją własną grę, Adrianie Bradleyu Riddle!
Adrian wrzasnął z bólu, gdy Draco stał na kamieniu.
- Idź tam, skąd jesteś... - dodał cicho blondyn, jeszcze raz zgniatając opal. - Czyli do diabła...
- Gra się jeszcze nie skończyła - wydyszał Adrian, odwracając głowę. Draco zmarszczył brwi. Bradley utkwił wzrok w zakrwawionej, nieruchomo leżącej postaci.
- Nie śmiej jej... - zaczął Draco, ale było już i tak za późno.
Czarne, jedwabiste włosy Adriana pochwyciły Virginię i uniosły ją w powietrze.
- Ginny! - wrzasnęli Harry i Ron.
- Ginny, obudź się! - dodała Hermiona.
- Virginio! - wrzasnął Draco, podbiegając do Pętli Czasu.
Virginia powoli otworzyła oczy, patrząc w światło pod sobą. Coś było nie tak... Odwróciła głowę i spojrzała przerażona w twarz Adriana, który trzymał ją za biodra.
I stay, I pray
See you in heaven far away.
I stay, I pray
See you in heaven one day.
- Co ty robisz? - zapytała, powoli zatapiając się w świetle.
- Idziesz ze mną - szepnął, mrużąc oczy.
- Nie...! Błagam, nie...! - wrzasnęła, panikując. - NIE!!! DRACO!!!
- Zakończenie historii się jednak nie zmieni, Ginny - Adrian uśmiechnął się delikatnie. Już go prawie nie było. - I tak naprawdę nigdy nie będziesz z Draconem Malfoyem, tylko ze mną, z Adrianem Bradleyem!
Virginia potrząsnęła głową i uchwyciła się ziemi, próbując wyjść z tego czegoś, co ją wciągało.
- Pomocy! - krzyknęła, przez zamglone oczy widząc Dracona.
- Virginio! - zawołał, łapiąc ją za rękę. - Trzymam! Nie puszczę!
- Draco...
Prawda ją uderzyła jak grom z jasnego nieba. Właśnie schodziła z tego świata, była wsysana do jakiegoś ponadczasowego wymiaru śmierci. Nie chciała tego. Nie.
- Nie... - szepnął Draco, czując, jak mu się wyślizguje. - Virginio, nie rób mi tego...
Dziewczyna spojrzała na niego zrozpaczona i wpadła do świetlistej dziury.
Pętla się zamknęła i nastąpiła eksplozja, oświetlająca cały las.
Draco głupio patrzył w kawałek ziemi, gdzie światło bladło, powoli, bardzo powoli... Wiatr, teraz już delikatny, jakby go nie było, rozwichrzył mu trochę włosy...
- Virginio...
Draco wyciągnął drżącą dłoń i walnął nią mocno w ziemię, nie wierząc w to, co przed chwilą stało.
Czuł, że coś gorącego zasłania mu wzrok i spływa po twarzy, raz za razem.
To był łzy. Spadały na ziemię, kropla po kropli.
Harry'ego, Rona i Hermionę zatkało. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Patrzyli tylko niemo, jak słodko-gorzki chłopak przed nimi się powoli załamuje. Załamuje się po stracie Weasleyówny.
Jego Weasleyówny.
Jego Virginii Weasley.
Far away on the other side.
Caught in the middle of a hundred and five.
The night was heavy and the air was alive,
But she couldn't find how to push through.
Carried away by a moonlight shadow.
Carried away by a moonlight shadow.
Far away on the other side.
But she couldn't find how to push through.
* - "Moonlight shadow" Maggie Reilly&Mike Oldfield
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.