Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Chatka

Chatka

Autor:kubson
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fikcja, Horror
Dodany:2006-10-15 11:28:23
Aktualizowany:2006-10-15 11:29:44



Oto fragment pamiętnika mojego zmarłego przed miesiącem przyjaciela. W swoim testamencie zezwolił mi na czytanie jego notatek, w tym pamiętników, toteż mam nadzieję, że publikując tych kilka fragmentów, nie postępuję wbrew woli zmarłego.

26 października 2005

Jak zwykle w środowe popołudnie udałem się na spacer do lasu rosnącego w pobliżu mojego domu. Dziś jednak postanowiłem zboczyć ze ścieżki i poznać jego rzadziej uczęszczane rejony. Spacerując pośród wyłysiałych brzóz, buków i nielicznych świerków spostrzegłem w gęstwinie leśnej niewielki budynek. Byłem zdziwiony, ponieważ znam dokładnie te tereny i wszystkich mieszkańców – przynajmniej ze słyszenia – ale nie mogłem sobie przypomnieć nikogo, kto posiadałby domek w lesie.

Zdecydowałem się podejść bliżej i obejrzeć domek dokładniej. Była to niewielka, ogrodzona siatką chatka z zapadającym się gdzieniegdzie dachem. Pomalowane przed wieloma latami na szaro deski zaczynały gnić i próchnieć. Domek posiadał dwa małe okna od frontu i po jednym po bokach. Szyby były całe, furtka oraz drzwi wejściowe wyglądały na nietknięte, po czym wywnioskowałem, że ktoś musi się owym domkiem zajmować. Na furtce i domku brak było skrzynki na listy lub jakiejkolwiek tabliczki z numerem czy nazwiskiem. Obszedłem kilka razy ową chatkę i zadowolony z odkrycia pomaszerowałem do domu.

Gdy tylko dotarłem, wyciągnąłem mapę okolicy, obejmującej także zwiedzany przeze mnie odcinek lasu. Zgodnie z moimi oczekiwaniami odkryty dzisiaj domek nie był na niej zaznaczony. Nie było w tym jednak nic dziwnego, ponieważ w tym wiejskim rejonie znajduje się wiele chatek i baraków działkowych, które nie są nanoszone na mapy.

Nie wiem czemu panuje we mnie dziwne podniecenie. Chyba na starość odradza się we mnie dziecinność i chęć odkrywania nowych tajemnic!


27 października 2005

Poprzedniej nocy, gdy zasypiałem, wiele myślałem o tej chatce. Próbowałem sobie przypomnieć jej wygląd i położenie. Wówczas uświadomiłem sobie pewien szczegół, na który wcześniej nie zwróciłem uwagi – zarówno przed furtką jak i przed drzwiami wejściowymi brak było ścieżki. Możliwe, że skryła się pod warstwą świeżo opadłych liści, jednak nie wydaje mi się, aby tak było.

29 października 2005

Ciekawość wygrała z rutyną – jak dotąd chodziłem na spacery tylko w środy, ale dziś złamałem swoją żelazną zasadę i ruszyłem, by ponownie przyjrzeć się chatce, tym razem bardziej dogłębnie. Miałem nadzieję, że spotkam właściciela albo chociaż znajdę ślad, który mnie do niego doprowadzi – nie byłem pewien czy dostatecznie uważnie obejrzałem dom – może gdzieś jednak widnieje nazwisko albo jakaś nazwa?

Gdy dotarłem do ogrodzenia zegarek pokazywał piątą. Było już dosyć ciemno, a z zachmurzonego nieba sączył się lekko lecz nieustannie drobny deszczyk. Nie wiem czemu chatka zrobiła na mnie zupełnie inne wrażenie niż poprzednio. Ówczesne zauroczenie przerodziło się w obawę, nie przesadzając: w lęk. W ponurej scenerii dom prezentował się zupełnie inaczej niż w słoneczny dzień. Nie wiem też dlaczego, ale taki obraz bardziej mi do niego pasował.

Szara farba schodząca z desek wyglądała smutno, wprawiała w przygnębienie, natomiast niewielkie okna i kryjąca się za nimi złowroga czerń nadawały chacie coś przerażającego... zupełnie jakby te okna były wytrzeszczonymi w strachu oczami... Zaczął wiać lekki wiatr. Nieuprzątnięte liście przewiewane przez niewielkie podwórko działały na mnie jeszcze bardziej przygnębiająco.

Wyglądało na to, że jednak poprzednim razem niczego nie przeoczyłem – na domku rzeczywiście nie było żadnej tabliczki ani szyldu. Zanosiło się na pogorszenie pogody, wobec czego udałem się do domu.

Cały czas czuję dziwny niepokój. Widok domu siejący we mnie wcześniej lęk, napawa mnie teraz przerażeniem – wszystkie strachy rosną wieczorem do kosmicznych rozmiarów. Tym razem jednak jest nieco inaczej, niż to zwykle bywa. Nie boję się cienia, braku światła. Niezależnie od warunków prześladuje mnie wizja ponurego, zapomnianego i krzyczącego, pragnącego zostać zauważonym domu.

30 października 2005

Miniona noc była koszmarna. Około północy rozpętała się burza. Przez niewielkie okienko położone naprzeciwko mojego łóżka wielokrotnie widziałem zygzaki błyskawic. Grzmoty były potężne, kilka razy zadrżały szyby. Towarzysząca temu ulewa nie dodawała mi otuchy.

W związku z nękającymi mnie obawami postanowiłem zaprzestać swoich dociekań. Mam już swoje lata, a kiedy mieszka się samemu, podobne sprawy nie działają szczególnie korzystnie.

Wybieram się dziś do swego przyjaciela. Jego żona przygotowała dobrą wódkę. W dobrym towarzystwie i przy dobrym trunku łatwiej będzie mi się odprężyć.

31 października 2005

Udało mi się trochę uspokoić. Tak jak przewidywałem – trochę rozrywki dobrze mi zrobiło.

Jednak wciąż czuję dziwny niepokój. Nie mogę znaleźć jego źródła, choć podejrzewam, że jego korzenie sięgają do chatki...

02 listopada 2005

Od kilku dni prześladuje mnie ten sam sen. Nie zwróciłem na niego na początku uwagi, ale teraz gdy powtórzył się trzy razy, wydaje mi się, że może mieć jakieś znaczenie:

Śnię, że jestem w domu. Słyszę tykanie zegara. Jest to jedyny dźwięk, jaki mogę uchwycić. Kładę się do łóżka. Zegar tyka. Nie pozwala mi zasnąć. Nagle się zrywam, rzucam zegarem o podłogę, ten jednak tyka dalej. Właściwie to koniec snu... Nie! Jest jeszcze coś, ale nie pamiętam tego dokładnie. Wydaje mi się, że podczas jednego snu nie poprzestałem na rzuceniu zegarem tylko włożyłem na pidżamę płaszcz i wyszedłem. Nie jestem pewien, jaką godzinę albo datę wskazuje ów zegar, gdy nim rzucam – wydaje mi się, że jest około drugiej w nocy. Poza tym ten zegar wygląda niemal identycznie jak ten stojący na biblioteczce w mojej sypialni – czerwona obudowa, wąski pasek pokazujący datę znajdujący się obok środka, gdzie umocowane są wskazówki. Mój jednak – chociaż wskazówkowy – nie tyka.

03 listopada 2005

Powoli robi się zimno. Z dnia na dzień mrok zapada szybciej. Wizje odkrytej niedawno chaty przestały robić na mnie wrażenie. Doszedłem do wniosku, że poprzednio spanikowałem. W końcu to tylko domek. Poza tym czuję jakąś dziwną moc, która mnie do niego przyciąga. Jutro znów się tam przejdę, a jeśli nikogo nie zastanę, wkrótce zasięgnę języka w wiosce.

04 listopada 2005

Tym razem przezornie wybrałem się do lasu nieco wcześniej, tak by wizja chaty znowu mnie nie przeraziła. Domek wyglądał dziś inaczej, spokojniej. Oczywiście nikogo tam nie zastałem, nie było też śladów niczyjej obecności.

Jedno spojrzenie w głębię okien sprawiło, że obraz przyjemnej chatki ponownie uległ zmianie. Miałem wrażenie, jakby za szybami znajdowała się ogromna otchłań...

Trochę spłoszony i zawiedziony wróciłem do domu przed zmrokiem. Wizje domu jak dotąd nie powróciły.

05 listopada 2005

Stała się rzecz niesłychana! Mój czerwony, prostokątny zegar zaczął tykać! Nie jest to wprawdzie równie dokuczliwy odgłos jak ten we śnie, jednak wielce mnie zdziwił sam fakt, że zegar, który milczy przez kilkanaście lat nagle zaczyna wydawać jakiekolwiek odgłosy. Nie wiem czy istnieje jakiekolwiek powiązanie między tym zajściem a moim nowym odkryciem – bo w końcu co ma jakaś stara chatka do zegara?! Jednak coś przeczuwam, chyba nie do końca sobie to uświadamiając, że obie te sprawy są ze sobą ściśle powiązane i odegrają w moim życiu ważną rolę. Nie mam pojęcia skąd pojawiło się w moich myślach takie przeświadczenie!

Jutro pójdę do wioski zrobić zakupy. Przy okazji popytam o tajemniczą chatkę.

06 listopada 2005

Zgodnie z planem poszedłem do wioski. Opowiedziałem sprzedawcy o odkrytej niedawno chacie i spytałem, czy nie wie, do kogo należy i skąd się tam wzięła, bo nie pamiętam, żebym o niej słyszał. Ten jednak zrobił tylko duże oczy, pokręcił głową i powiedział, że nie może sobie przypomnieć nikogo, kto posiadałby w lesie jakiś domek i że sam nie przypomina sobie, by kiedykolwiek ją widział. Schowałem zakupy do torby i postanowiłem spytać w kilku innych miejscach.

Nikt nie potrafił mi udzielić jakichkolwiek informacji na temat tego domku. Zdaję sobie sprawę, że początkowe zainteresowanie nią przerodziło się już w fascynację, jeśli to nie fanatyzm, ale to właśnie brak informacji na jej temat wzmaga we mnie ciekawość.

Tykanie zegara staje się powoli nieznośne. Zupełnie jakby z dnia na dzień – albo z nocy na noc – robiło się głośniejsze.

09 listopada 2005

W radiu zapowiadają opady śniegu za tydzień. Przemknęło mi przez myśl, że dobrze byłoby odwiedzić chatkę zanim to nastąpi, ponieważ nie chciałem, by moje ślady były widoczne na śniegu. Nie wiem czemu – po prostu nie chciałem tego i już.

Sen opisany przed tygodniem nadal mnie prześladuje i zaczyna mnie już denerwować. Staje się równie nudny co niepokojący. Zegar w sypialni nadal tyka. Powoli zaczyna mi utrudniać zasypianie.

11 listopada 2005

Poszedłem obejrzeć domek, być może ostatni raz w tym roku, jeśli śnieg się dłużej utrzyma. Takie było założenie. To co się dziś wydarzyło zmienia jednak całkowicie postać rzeczy.

Jak zwykle po dotarciu do ogrodzenia otaczającego chatkę obszedłem je kilka razy. Dopiero przy trzecim okrążeniu zwróciłem uwagę, że zamek w furtce jest otwarty! Nie było dzwonka więc zawołałem kilka razy. Nie usłyszawszy odpowiedzi znowu krzyknąłem, tym razem o wiele głośniej, jednak bezskutecznie. Poczekałem jeszcze chwilę przed furtką, ale nie odważyłem się przez nią przejść. Chciałem to zrobić, jednak coś mnie powstrzymywało. Nie potrafię określić co to było. Ale to co zrobiło na mnie dziś największe wrażenie, nastąpiło dopiero w drodze powrotnej.

Oddaliłem się od chaty na jakieś sto metrów, gdy między drzewami w połowie drogi między mną a domkiem dostrzegłem czyjąś postać. Podbiegłem w jej stronę, ale zniknęła mi z oczu, Już pomyślałem, że to przywidzenie lecz gdy zawróciłem o mało nie wpadłem na pewną starszą panią. Nie wiem czemu (to dosyć dziecinne skojarzenie) od razu skojarzyła mi się z czarownicą: ciemna, brudna chusta na głowie, dziwna, jakby workowata kurtka oraz wystająca spod chusty grzywka kręconych włosów opadająca na pooraną zmarszczkami twarz. Chciałem przeprosić, bo jak wyżej wspomniałem, o mało na nią nie wpadłem, ale spojrzała na mnie tak przerażająco, że zaniemówiłem. Jej ciemne, niemal czarne oczy zdawały się wiercić w moich myślach, przenikać mnie na wylot. Uśmiechnęła się złowieszczo powiedziała lekko skrzeczącym głosem: “Słyszysz tykanie?” po czym roześmiała się wniebogłosy. Cofnąłem się, ona także postąpiła kilka kroków w tył po czym przysłoniło mi ją drzewo. Byłem roztrzęsiony. Nigdy się tak nie bałem, w każdym razie odkąd pamiętam. Moje ciało pokryło się potem. Rozejrzałem się, skupiłem uwagę na niebie i spróbowałem się opanować. Z marnym skutkiem, ale wystarczająco, żeby rozeznać się ponownie w sytuacji. Wróciłem do miejsca, w którym niemal nie wpadłem na tą wiedźmę, ale nie było po niej śladu. Żwawo jak na człowieka w moim wieku obiegłem kilka najbliższych drzew, wielokrotnie patrzyłem w kierunku chatki, jednak po kobiecie nie było ani śladu. Odważyłem się podejść jeszcze raz do furtki – ku mojemu zdziwieniu była już zamknięta.

Boję się. Nawet pisząc pamiętnik oglądam się co chwilę i czujnie nasłuchuję. Ciągle słyszę tykanie. Czasami zastanawiam się, czy to możliwe, aby zegar tykał tak głośno! Co to wszystko znaczy? Skąd ta staruszka wiedziała o tykaniu?! Te pytania nie dają mi spokoju. Wątpię, czy będę miał spokojną noc!

12 listopada 2005 (ranek)

Przed pójściem spać poprzedniego dnia żywiłem pewne nadzieje, że zmęczony wrażeniami szybciej zasnę i uniknę tym samym lęków, które tak często mnie ostatnio nawiedzają gdy kładę się do łóżka. Moje życzenie właściwie się spełniło lecz... To była jedna z najgorszych nocy w moim życiu. Znowu rozpętała się burza – trochę późna pora roku jak na grzmoty i błyskawice – i co chwila śniły mi się koszmary. Oczywiście znowu rzucałem tym cykającym czerwonym pudełkiem, ale tym razem sen skończył się niezwykle...

Zdenerwowany na owe cykające pudełko wstałem z łóżka, rzuciłem zegarem o ziemię, a ponieważ ten nie przestał tykać – przeciwnie – tykał jeszcze głośniej - narzuciłem płaszcz i wyszedłem. Po chwili – jak to w snach często bywa – stałem już u celu swej przechadzki, mianowicie przed furtką owej demonicznej chaty. Było ciemno, niebo było zachmurzone, ale od domku biła jakaś dziwna, biaława poświata. Ten sen swoją kolorystyką dziwnie przypominał przedwojenny, czarno-biały film.

Przejęty owym widokiem cofnąłem się kilka kroków i przywarłem do drzewa, na które przypadkowo wpadłem. Moją uwagę przykuł silny kontrast między bielą bijącą od domu oraz niezmierzoną czernią kryjącą się za małymi okienkami. Nagle szare drzwi otworzyły się na oścież, a z izby powędrował w moją stronę potężny blask. Z chaty wybiegła otoczona białą poświatą, blada, jasnowłosa dziewczyna, odziana w długą białą suknię. Stałem na wprost drzwi, wprawdzie za płotem, ale w stosunkowo niewielkiej odległości, jednak byłem pewien, że mnie nie dostrzegła. Na jej ślicznej, młodej twarzy rysowało się przerażenie. Z oczu po bladych policzkach spływały łzy. Rozejrzała się nerwowo, dobiegła do zamkniętej furtki po czym dobiegła do siatki i zaczęła nią szarpać. Po lesie rozniósł się metaliczny brzęk, mając za tło niemy, słyszany tylko w wyobraźni, lecz przerażający, rozpaczliwy krzyk młodej dziewczyny.

Stałem jak oniemiały i nie byłem w stanie się poruszyć. Po chwili obudziłem się. Obudziło mnie cykanie zegara. Leżał na szafce, toteż uspokoiłem się nieco, wierząc, że wszystko to był tylko sen. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Było to o tyle przerażające, że była noc, byłem pewien, że zamknąłem furtkę a jedyny przyjaciel, który posiadał do niej klucz nie przybywał do mnie nigdy o tak późnej porze.

Wstałem powoli z łóżka i podążyłem do drzwi. Czułem jak na ciało występują mi kropelki potu. Podszedłem do drzwi, zacisnąłem zęby. Stanąłem twarzą w twarz z tą starą kobietą, którą widziałem wcześniej w lesie, a którą powoli zacząłem uznawać za przywidzenie. Na jej pooranej zmarszczkami, starej twarzy pojawił się przerażający uśmiech. Wypowiedziała swoim skrzeczącym głosem znane mi już, ale wcale nie mniej szokujące słowa: „Słyszysz tykanie?” i tak jak przedtem zaniosła się potwornym śmiechem.

Po chwili ponownie usłyszałem pukanie. Otworzyłem oczy. Leżałem w łóżku, był już dzień. Wstałem szybko i zarzuciwszy szlafrok poszedłem otworzyć. Dopiero gdy w drzwiach ujrzałem swego przyjaciela, przypomniałem sobie koszmar minionej nocy. Ten widząc moje przerażenie i bladość na twarzy pokręcił głową, i spytał czy wszystko w porządku. Zaprosiłem go do środka, zaparzyłem herbaty i opowiedziałem mu wszystko od początku: od momentu odkrycia chatki do chwili, kiedy obudził mnie swoim pukaniem. Starałem się przy tym nie pominąć żadnego szczegółu.

Mój przyjaciel pokręcił głową jak to miał w zwyczaju i popadł w zadumę. W końcu chyba sobie wszystko dokładnie przemyślał, ponieważ podsunął mi myśl tyle oczywistą co trafną: jeśli to co mu opowiedziałem wszystko jest prawdą, jeśli nic mi się nie przywidziało, to najprawdopodobniej coś prosi mnie o pomoc. Ktoś jest zniewolony w tej chacie, ktoś potrzebuje mojej pomocy. Według niego powinienem przeciąć siatkę…

Szczerze przyznam, że wielce zdziwiło mnie zimne podejście mojego przyjaciela do tej jakże niezwykłej sprawy. Byłem jednak zgodny z jego pomysłem i postanowiłem nie pozostać bezczynnym na wołanie o pomoc, jeśli wydarzenia ostatniej nocy rzeczywiście nim były.

Pożegnawszy przyjaciela poszedłem do komórki, wyciągnąłem z niej przecinak do drutu i mam zamiar wyciąć w siatce otaczającej chatkę otwór, który umożliwi przejście… komukolwiek.

13 listopada 2005 (wieczór)

Wróciłem. Nie stało się nic niesamowitego. Żeby nie zwrócić niczyjej uwagi ukryłem swój przecinak pod płaszczem. Chyba naprawdę robię się dziecinny – przez chwilę czułem się jak Raskolnikow niosący siekierę. Moje zamiary były jednak szlachetne, chociaż generalnie trudno nazwać przecinanie czyjegoś płotu dobrym uczynkiem. Trochę się bałem, że ktoś posądzi mnie o chęć włamania, ale chyba nikt mnie nie zauważył.

Teraz nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać… w towarzystwie cykającego zegara.

14 listopada 2005

To wszystko mnie trochę przerasta.

Nie wiem już co jest prawdą a co fikcją.

Śniłem, tak jak poprzedniej nocy, że zbudzony tykaniem zegara wyszedłem do lasu. Znowu stałem przed chatką; biła od niej taka sama poświata jak poprzedniej nocy. Czekałem na rozwój wydarzeń, choć wiedziałem, że przynajmniej do pewnego momentu wszystko potoczy się tak samo jak ubiegłej nocy. Znowu otworzyły się drzwi, znowu mrużyłem oczy porażony potężnym światłem. Dziewczyna otoczona anielską łuną ruszyła do furtki a potem podbiegła do siatki. Odkrywszy otwór przecisnęła się przez niego i pobiegła w głąb lasu po czym rozpłynęła się w powietrzu Chciałem biec za nią, odnaleźć jakiś ślad, jednak jakaś brutalna i nieznosząca sprzeciwu siła zmusiła mnie do powrotu do domu.

Rano obudziły mnie promienie słońca – zapomniałem zasłonić okna, a słońce świeci teraz naprawdę nisko. Nie wiem czemu, czuję się w jakiś cudowny sposób oczyszczony, lekki. Straciłem pewność co do tego, czy mój sen był rzeczywiście tylko snem. Coś się zmieniło. Może pomogłem uciec tej młodej dziewczynie? Może ona była prawdziwa? A jeśli ktoś ją więził, to jaki miał ku temu powód? Postanowiłem nie zwlekać już dłużej. Nie mogłem powstrzymać swojej ciekawości. Zostawiłem na stole liścik do mojego przyjaciela, tak na wszelki wypadek – żeby wiedział gdzie się udałem – i ruszyłem.

Szedłem przez las znajomą mi trasą lecz już w powietrzu wyczuwałem jakąś zmianę. Zrozumiałem o co chodzi, gdy dotarłem do chatki, a raczej do miejsca, gdzie jeszcze w nocy stała chatka, a w którym obecnie znajdowała się mała polanka.

Zszokowany, zawiedziony i pogrążony w rozmyślaniach dotarłem do domu. Położyłem się na łóżku tak jak wszedłem – w płaszczu i w butach. W domu panowała zupełna cisza. Właśnie! Zegar umilkł! Gdy sobie to uświadomiłem skoczyłem na równe nogi i podszedłem do szafki na której stał. Bez wątpienia był to ten sam zegar, który jeszcze wczoraj leniwie cykał. Teraz jednak milczał…

Nie wiem co się tak naprawdę działo w ciągu ostatnich dwudziestu dni. Nic z tego, co opisałem w swoim pamiętniku, nie zostało zmyślone, przynajmniej celowo, a uchodzę za człowieka przy zdrowych zmysłach i za takiego też się jak dotąd uważałem.


………………………………………………………………………

Tutaj notatki mojego przyjaciela się kończą. Ostatni opublikowany przeze mnie wpis z pamiętnika zmarłego był zarazem ostatnim przezeń napisanym. Znalazłem mojego przyjaciela leżącego przy uchylonych lekko drzwiach 17-go listopada 2005 roku, dwa dni po śmierci, jak ocenił lekarz. Przyczyną zgonu był zawał serca, prawdopodobnie wywołany strachem, co potwierdza przeraźliwy grymas, który pozostał na jego twarzy.

Szukałem śladów na potwierdzenie historii opisanej w jego pamiętniku. Wierzyłem zmarłemu – jego prawdomówność nie podlegała wątpliwości – to ja byłem owym przyjacielem, który poradził mu, by przeciął płot. Żałuję teraz, że nie poszedłem z nim zobaczyć tej chaty. Teraz nie potrafię jej zlokalizować, poza tym sam zmarły napisał, że zniknęła…

Ostatni czynnik jaki zwrócił moją uwagę: zegar zmarłego leżący na podłodze zatrzymał się 15-go listopada o drugiej nad ranem. Gdy przez chwilę pozostałem sam w domu mojego zmarłego przyjaciela, zdało mi się, że słyszę tykanie. Jednak to pewnie złudzenie – zegar stoi.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • kasiats : 2011-10-27 21:50:06

    Tajemnicze, mroczne i działające na wyobraźnię. Bardzo mi się podobało. Zdarzenia są nierzeczywiste, a zarazem tak opisane, by były bardzo realne i proste do wyobrażenia. Masz bardzo ciekawy styl pisania. Z chęcią przeczytam inne twoje prace :) Pozdrawiam i życzę weny.

  • Skomentuj