Opowiadanie
Dyliżans
Podczas silnego wiatru
Autor: | Avellana |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Baśń |
Dodany: | 2007-02-12 21:01:10 |
Aktualizowany: | 2009-03-03 21:04:10 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Był to jeden z tych niezwracających uwagi hoteli, mający lata świetności za sobą, ale nie zniżający się do poziomu spelun z pokojami na godziny. Kiedy pani Uta nierównym pismem wypełniała formularz, starsza kobieta w recepcji poinformowała ich zatroskanym tonem, że niestety zwiedzanie starego miasta przy takiej pogodzie jest praktycznie niemożliwe.
- W radio mówili, żeby przy takim wietrze nie wychodzić bez potrzeby z domów, a już zwłaszcza nie stawać pod drzewami.
- Nic nie szkodzi - odparła grzecznie pani Uta, biorąc od niej klucz.
W pokoju pani Uta z zadowoleniem wyciągnęła się na jednym z łóżek.
- Jutro wyjeżdżamy - zdecydował Rok. - Nie ma sensu tu siedzieć w takich warunkach.
- Jeśli wiatr nie ucichnie, dyliżans może nie przyjechać - mruknęła pani Uta, odwracając się do ściany.
Rok obejrzał dokładnie pokój, ale nie było w nim nic interesującego. W takich hotelach goście nie miewali do dyspozycji telewizorów, a nie chciało mu się słuchać radia.
- Wychodzę - powiedział wreszcie.
- Kup mi coś do czytania - poprosiła sennie pani Uta.
Nie zwracając uwagi na pełne dezaprobaty spojrzenie kobiety w recepcji wyszedł na ulicę. Wiatr prawie zatrzymał go w miejscu, szarpiące, ostre podmuchy nieprzyjemnie przenikały przez ubranie. Zacisnął usta i ruszył przed siebie.
Godzina nie była późna, ale o tej porze roku zmierzch nadchodził wcześnie. Wiatr był na tyle silny, by wprawiać w wibracje latarnie; ich światło drgało, jakby także targane wiatrem. Nie widział żadnych ludzi - było już po godzinach pracy i zapewne większość starała się siedzieć w domach, chroniąc przed przenikliwym chłodem. Rok ominął odłamany konar drzewa. Częściowo oderwany plakat łopotał gwałtownie, a przez zawodzenie wiatru dobiegały odgłosy jakiejś obluzowanej, tłukącej się blachy.
Rok zazwyczaj nie przejmował się warunkami zewnętrznymi, ale niemal z ulgą schronił się w zacisznym wnętrzu niewielkiego sklepiku.
Zaczął od wybrania książek - dwóch powieści przygodowych, sądząc z opisu na okładkach aktualnie najmodniejszych. Pani Uta czytała wszystko, a on nauczył się już, że w takich przypadkach warto wybrać coś, co choć trochę zajmie go na kilka godzin podróży. Zanim podszedł do kasy, spojrzał na stojak z gazetami. Wielkie tytuły donosiły o stanie zdrowia rannego w zamachu premiera. Poniżej, drobniejszą czcionką, omawiano postępy śledztwa i omawiano prawdopodobne hipotezy. Rok zdążył przeczytać, że zamachowca nie ujęto i że nikt nie przyznał się do zamachu.
- Kupujesz coś? - zniecierpliwił się sprzedawca.
Roka drażniła arogancja sklepikarzy, uważających, że wobec "dzieciaka" mogą być opryskliwi. Nie było to jednak warte zamieszania, jakie wywołałoby użycie magii.
- Ciotka chciała gazetę - wyjaśnił obojętnie. To było już dawno przemyślane. Powinien wiedzieć, jakie gazety czyta jego matka. W przypadku ciotki mógł nie być pewien. Sprzedawca wzruszył ramionami, więc Rok mógł wrócić do przeglądania tabloidów. Prasa brukowa używała na całego, przytaczając opinie ekspertów o tym, że podczas takiego wiatru nie da się strzelać precyzyjnie i dzikie spekulacje, że premiera ugodził wyrzucony z siłą kuli kamień. Ostatecznie kupił książki i dwie gazety, które po wyjściu na ulicę wepchnął do najbliższego kosza, na tyle głęboko, by z niego nie odleciały.
Tym razem szedł pod wiatr, wbrew woli opuszczając głowę i wtulając ją w ramiona. Powinien wracać do hotelu. Tu nie było nic ciekawego, a cała magia świata nie mogła ochronić go przed przypadkowo spadającym rupieciem. Ale był zły - na tę durną pogodę i na wiatr, udający władcę tego miasta. Nie zamierzał mu się podporządkować.
Rzucił zaklęcie Powietrznej Drabiny i krok po kroku zaczął wspinać się w górę. Nie sądził, by ktoś go miał wypatrzeć, było zresztą za ciemno, by mieli szansę go rozpoznać. Wiatr teraz nawet się przydawał, tworząc coś w rodzaju stabilnej poręczy.
Wrażenie stabilności znikło jednak, kiedy tylko wydostał się nad poziom dachów. Podmuchy wiatru zaatakowały go ze wszystkich stron, zaciekle usiłując strącić na dół, aż wreszcie musiał zmienić zaklęcie, otaczając się przejrzystą bańką, niwelującą działanie żywiołu. Teraz dopiero mógł się spokojnie rozejrzeć. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do otaczającej go ciemności, tuż pod pułapem chmur dostrzegł gorączkową krzątaninę.
Bezcielesne stwory, połyskujące słabo w odległym świetle miejskich latarni, kłębiły się jak ryby w wyciąganej sieci. Rok wzniósł się wyżej, by popatrzeć na nie z bliska. Ich ruchy nie miały żadnego sensu, tak jakby nie potrafiły znaleźć dla siebie celu... Demony wiatru nie zachowywały się zazwyczaj w taki sposób. Chyba, że ten, kogo słuchały, tego chciał. Chyba, że ten, kogo słuchały, nie wiedział, że może im rozkazywać.
Rok rozejrzał się uważnie. Teraz już wiedział, czego szuka, więc szybko odnalazł właściwe miejsce. Skierował bańkę ku położonej na obrzeżach miasta okazałej posiadłości. Korciło go, by rzucić demonom wiatru wyzwanie, zdjąć osłonę i zmierzyć się z ich potęgą... Co jednak w ten sposób mógł udowodnić, i komu? Nie obawiał się prawie niczego, ale dlatego właśnie uważał niepotrzebne ryzykowanie za głupotę.
Nie zawracał sobie głowy drzwiami. Po prostu przeniknął przez ścianę, trafiając na korytarz na pierwszym piętrze. Nie potrzebował nawet zaklęć, by wyczuć, za którymi drzwiami znajduje się poszukiwana osoba...
Spodziewał się dziecka. Władcami demonów w takich światach zostawały zazwyczaj dzieci, które - w odróżnieniu od dorosłych - potrafiły jeszcze wierzyć w magię i pragnęły jej potęgi. Jednak siedząca przy biurku nad rozłożonymi zeszytami dziewczynka była od niego młodsza najwyżej o rok, albo o dwa lata. Kiedy wstała, okazało się, że prawie dorównuje mu wzrostem.
- Co tu robisz? - zapytała ostro.
- Pracuję tutaj. - odpowiedział spokojnie.
Zdumiewająco często taka odpowiedź wystarczała. Nie tym razem jednak.
- Pracujesz? - prychnęła. - Nikt tutaj nie zatrudnia dzieci.
Nie próbowała jednak wzywać pomocy. Najwyraźniej ciekawość była w niej silniejsza od gniewu.
- Niech więc będzie - uśmiechnął się. - Jestem magiem, przemierzającym różne światy. Teraz mi wierzysz?
- To jest już bardziej prawdopodobne - oceniła, przyglądając mu się krytycznie. - Ale po co przyszedłeś?
- Chciałem poznać królową powietrznych demonów tego świata.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Rok wiedział, że dziewczynka powinna wezwać ochronę i kazać usunąć stąd tego wariata... Ale zamiast tego patrzyła, marszcząc brwi, jakby próbowała przejrzeć go na wylot. Powinna uznać, że kłamie. Powinna uznać, że to idiotyczny dowcip. Ale jeśli naprawdę była królową powietrznych demonów, powinna uwierzyć w jego słowa.
- Od kiedy - zapytała w końcu.
- Nie wiem. Pewnie od kilku dni. Nie zorientowałaś się?
- Dlatego tak wieje? Bo one tu przyszły?
- Tak - odparł krótko.
Nie bała się i nie oskarżała go, że kłamie. Ale w jej głosie pojawiło się coś nowego. Nutka zachłanności...
- Co się teraz wydarzy? - zapytała niecierpliwie.
Całe życie tego pragnęła, uświadomił sobie. Rozpuszczona smarkula, dorastająca wśród dostatku, która uznała, że to wszystko za mało... Że musi jej się należeć coś więcej.
- Nie licz, że zabiorą cię do magicznego świata, gdzie poznasz przeznaczonego ci księcia - uśmiechnął się ironicznie. - Po prostu będą słuchały twoich rozkazów.
- Chcę je zobaczyć - zażądała.
Rok podszedł do okna i otworzył je. Spodziewał się tego, ale wiatr prawie wyrwał mu skrzydło z ręki. Z trudem umocował je tak, by nie roztrzaskało się o ścianę. Pokój wypełnił się zimnym powietrzem.
- Są tutaj - powiedział. - Nie widzisz ich?
Zmarszczyła brwi, wpatrując się w pustą przestrzeń. To było zabawne, ale za moment przestanie mu wierzyć i straci cierpliwość.
- Nie możesz ich zobaczyć, dopóki nie nakażesz im, by pojawiły się w widzialnej formie - wyjaśnił. - Rozkaż im to i powiedz, jaki kształt mają przybrać.
Dziewczynka skoncentrowała się, próbując wymyśleć, co by jej odpowiadało i nie skompromitowało jej przed nieznajomym. Rok tymczasem usiadł na jej krześle przy biurku. Jego uwagę przykuły kostki do gry, zrobione z jasnozielonkawego marmuru. Trochę mniejsze od tradycyjnych, stanowiły zapewne pamiątkę z jakiegoś wyjazdu. Ręcznie robione dla bogatych turystów, może związane z miejscową legendą...
- Chcę, żeby przybrały postać elfów - zdecydowała.
Nie wiedział, czy to wystarczająco precyzyjne, ale widocznie demony umiały czytać jej myśli. W powietrzu zaczęły materializować się zarysy wysmukłych sylwetek prawie-ludzi, o szpiczastych uszach, ostrych rysach i długich, prostych włosach. Dziewczynka podeszła do jednego z nich i spróbowała dotknąć przejrzyście szarego rękawa jego szaty. Oczywiście jej ręka przeniknęła jego ciało, nie napotykając żadnego oporu.
- Mówisz, że mogę im rozkazywać - w jej głosie zabrzmiało wahanie. - Ale co one tak naprawdę mogą zrobić?
Właściwie to wszystko nie była jego sprawa... Ale na swój sposób to było zabawne. A już na pewno ciekawsze niż siedzenie w hotelu i czekanie, aż wiatr ucichnie. Rok podniósł jedną z marmurowych kostek.
- Rozkaż im, żeby przebiły obicie tego krzesła - polecił.
Demony zafalowały, w pokoju zrobiło się jeszcze zimniej, kiedy drobne podmuchy badały otoczenie. Rok podrzucił kostkę w górę... Zawirowała w miniaturowej trąbie powietrznej i jak z procy uderzyła w oparcie, rozpryskując trociny, którymi było wypchane. Nie spodziewał się tego. Nie przypuszczał, że są aż tak silne, już teraz, nawet jeśli ich królowa nie umie jeszcze wydawać rozkazów, które wykorzystałyby dobrze ich siłę...
Dziewczynka oddychała głęboko, a jej oczy płonęły. Nie zwracała na niego uwagi, zajęta planowaniem dalszego życia. Miała potencjał, który szkoda byłoby zmarnować.
- One nie są wszechwładne - przerwał jej rozmyślania.
- Nie można ich przecież zranić - spojrzała na niego jak na zawalidrogę. Chciałaby już zostać sama ze swoim darem.
Rok podszedł do okna i zamknął je. Powietrzne istoty zawirowały i po prostu zniknęły.
- Wiatr potrzebuje przestrzeni - powiedział.
- Zabiłeś je?! - teraz dla odmiany była zszokowana i przerażona. Jej nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie... Jak podmuchy wiatru.
- One nie znają pojęcia śmierci - wyjaśnił. - W każdym wietrze jest ich nieskończenie wiele i wszystkie pamiętają to samo. Teraz już będą wiedziały, w jakiej postaci się przed tobą pojawiać.
- Czy one... Czy będę mogła z nimi rozmawiać?
- Nauczysz się.
- Czego jeszcze mam się nauczyć? - spytała. Już się nie bała. Już znowu patrzyła wprost na niego, skoncentrowana na jego słowach.
- Nie mów nikomu, bo zamkną cię jako wariatkę. A jeśli udowodnisz, że mówisz prawdę, to tym gorzej dla ciebie. Wyjedź z miasta. Najlepiej w góry albo nad morze, gdzieś, gdzie są silne wiatry. Naucz się nad nimi panować. Dopiero później spełniaj swoje pragnienia.
Łatwo udzielało się rad, łatwo grało rolę starszego brata, rolę mistrza. Rok wiedział, że on na pewno nie miałby cierpliwości czekać. Ona była zbyt niecierpliwa, zbyt zachłanna. Pragnęła teraz, zaraz, całego świata u nóg. Ale jeśli nauczy się czekać... Jeśli nauczy się czekać, ten świat za kilka lat będzie bardzo interesującym miejscem.
- Zostaniesz, żeby mnie uczyć? - spytała wprost.
Pokręcił głową.
- Nie zostanę w tym świecie - odparł krótko. - Podróżuję.
- Czy jest tu ktoś potężniejszy ode mnie? - szybko się uczyła.
- Nie.
- Więc zostając tutaj, miałbyś ten świat dla siebie - podsunęła.
- Nie ma tu tego, czego szukam. Nie interesuje mnie władza - wzruszył ramionami.
Spodziewał się dalszych pytań - jak podróżuje, czego szuka? Miał już przygotowane kłamstwa. Ale dziewczynka straciła nim zainteresowanie. Albo może inaczej - obmyślała już coś nowego.
- W takim razie masz moją wdzięczność. Możesz odejść - powiedziała ze sztucznym dostojeństwem. Jak bardzo by o tym nie marzyła, nie dorosła jeszcze do roli królowej. Na razie była tylko dziewczynką, przymierzającą niedopasowane ubrania matki. Ale to się szybko zmieni.
Rok skłonił się bez słowa. Podniósł z podłogi marmurową kostkę i skierował się do okna. Demony z ulgą wpadły do wnętrza, otaczając swoją panią migotliwym kokonem.
- Kim jest dla ciebie premier? - zapytał, choć właściwie mógł się domyśleć odpowiedzi.
- To brat mojej matki - rzuciła przez ramię. Otaczające ją demony pochłaniały jej uwagę, próbowała z nimi rozmawiać.
Nie odwróciła się, kiedy Rok wyszedł przez okno wprost na powietrzną ścieżkę. Pozwolił, by wiatr zaniósł go z powrotem do hotelu. Ona nie wydała rozkazu, był tego pewien. Czy demony powietrza były mu wdzięczne, bo uświadomił ich królowej jej przeznaczenie? Ich nie obchodziło, czy ona zawładnie całym światem, czy może spali się w akcie bezsensownego buntu. Tu i teraz była ich władczynią i demony powietrza były szczęśliwe.
Pani Uta zdążyła zasnąć, owinięta kocem. Musiał ją obudzić i przypomnieć, że zamierzała wziąć kąpiel, zanim zejdą na kolację. A do rana wiatr ucichł zupełnie i spadł pierwszy tej zimy śnieg.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.