Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

I właśnie dlatego

I właśnie dlatego

Autor:worek_kosci
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Horror, Mistyka, Mroczne
Uwagi:Self Insertion, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2007-03-21 21:03:49
Aktualizowany:2008-03-10 20:44:51



-...i właśnie dlatego, rozumiesz, Piotrek? Rozumiesz?

- Słucham?

- Jezu...z tobą to jak z małym dzieckiem...

- Przepraszam... Zamyśliłem się. Może pani powtórzyć?

- Lepiej zamyślaj się nad tym, że jeżeli nie będziesz...

To będziesz w niebędzie, niebytem-sznytem. Jak mnie nie będzie to będę w urzędzie, składał podanie o pranie i sranie. Boskie skaranie, zasługujesz na lanie za życia olanie, w nagrodę cię czeka przedmiotu oblanie, oj tak la la la, titiriti, u-ha!

- Co ci tak wesoło? Jeszcze będziesz się śmiał baranim głosem.

- Nie... to raczej taki nerwowy grymas.

- Nie opieraj się o ławkę. Z tych ocen ma ci wypadać?

- Chciałem jeszcze odpowiedzieć z historii...

- Sama zadecyduje, z czego cię będę pytać, chociaż nie wiem czy to coś da? Zobacz, jeden stopień, drugi stopień, trzeci stopień... Ze średniej to nie bardzo wynika...

W klasie pociemniało. Nad szkołą zebrały się chmury burzowe. Deszcz jest tylko kwestią czasu. Dzieci biegają, dorośli chodzą, psy robią na trawnik. Narrator jest wszechwiedzący. Wie, jaki jest sens życia i co was czeka po śmierci. Jest mistrzem tej gry.

- No dobrze, powiedz mi... - Żeby to nie był angielski, tylko nie angielski- ...Bo nie wiem czy wiecie, że generał Malinowski, który notabene był nekrofilem i odprawił stosunek seksualny z większością królów Polski... -Nie angielski, nie angielski, nie angielski- ...Znał doskonale język angielski? - Aaaa! Koszmar na jawie! - What is your name, Peter?

- Słucham?

- Eanglish! Speak Eanglish! Please!

- My name... have... nie...did, was, were? Ja wiem, pani profesor?

- Idź stąd! Normalnie chorzy ludzie! Nie mamy, o czym więcej rozmawiać!

Kolory trochę zbladły. Jarzeniówki powodują łzawienie.

Za plecami słychać jeszcze komentarze pierwszych ławek. Pocieszające kpiny. Czuję się skrzywdzony i jest mi żal. Wracam na swoje miejsce stawiając kroki i mrugając oczami.

Jakiś wiersz cyniczny, albo maz demoniczny. Otwieram i kartkuję, szukam wolnych stron.

- Co tam?- Cz. -...No, co tam..? - Gdzie?! Gdzie?! -...Wczoraj byłem, zrobiłem, zjebało się, obczajasz?- Tik tak... tik tak... tik tak...- Obczajasz?

- Nom, lipa, nie?

- Hyyyyy...Co tam?

- Mój pies...

- Co z nim?

- Zdechł.

- Hyyyyy...Tak?

- Normalnie, wstał, ziewnął i zdechł.

- Gram przez neta w gry.

- W co teraz?

- Teraz w to, bo w tamto już nie, ale może jeszcze będę.

Chwila wyczekującego milczenia. Jeszcze jedna chwila, oj tak, oj tak, ciężka sprawa, itd.

Czy mam gdzieś napisane, że potrzebuje towarzystwa, że jestem śmietniczką na śmieciowe zwroty, co słychać, jak leci, co powiesz, co tam, jak tam, gdzie tam...

Podrapał się w szyję, wstał i odleciał. W przejściu między ławkami miną się z O., który mrucząc chodził i mlaskał. Mmmmm...Cz., Hyyyyy...O.

Klasa jest jednolitą formą. Jednostki połączyły się w zbiory, jak wymieszane kawałki plasteliny. Ciężko rozróżnić poszczególne kolory, gdy się obserwuje z odległości.

Te same gatunki tworzą własne ekosystemy. Folwark zwierzęcy. Ogród zoologiczny.

Sala podzielona na sektory. Z tyłu rośnie drzewo dla człowiekowatych. Stamtąd przylatują kokosy i banany odprowadzane salwami śmiechu. Środek, to zagródki dla kóz i owiec. Zakolczykowane, z dzwoneczkami pod szyją, skubią papier i gładzą sierść. Odgłosy wsi, zapachy laboratoriów. Pomiędzy, przycupnęły rzadkie gatunki. Mamut, o nienawistnym spojrzeniu, nietoperz wiszący obojętnie na opak, leniwiec, papuga, żaba i chomik. Z boku popiskują myszki i szczurki, a na grzędach gdaczą kury.

Czuję się jak wysłannik programu przyrodniczego, chociaż wiem, że i mnie można gdzieś zakwalifikować. Książę ciemności, demon zniszczenia, wysłannik piekieł, daj mi teraz marzyć daj... Czekam na dzwonek jak na zbawienie. Czasem modlę się o dzwonek, Panie Boże spraw żeby dzwonek, będę lepszym człowiekiem i zacznę chodzić do kościoła, tylko spraw żeby dzwonek. I dzwonek dzwoni a ja zapominam o obietnicach pakując zeszyty i książki. Pierwszy wyskakuje na korytarz, a tam tłum. Mieszany i zróżnicowany. Wielopłciowy i wielobarwny. I wnikam z impetem, byle szybko od ścisku, od wrzawy, od smrodu, wymijam, szturcham, uważaj!, o Jezu!, przepraszam!, i ściana i schody i w lewo i prosto, i noga i łokieć i głowa i ręka i ucho i szyja i plecy i dupa i dupa i dupa i sala - ławka - krzesło i siedzę...

Siedzę, i nie wiem czy siedzę tak jak należy, czy naturalnie, czy teatralnie. Przerwa trwa, ja się wiercę, garbię, opieram łokcie o blat, prostuję, noga na nogę, nogi wyprostowane, ręce skrzyżowane, a co ze wzrokiem? Jak mam witać wchodzących do klasy, przyjaźnie czy pogardliwie? Uśmiechać się czy wzgardzać? Miłość czy nienawiść? Zobojętnienie, złoty środek, po równo dla każdego. Więc czekam, a hałas przerwy ciągle dudni. Wchodzi Ł.

Stoi przez chwilę wahając się, rozważając coś w sobie...

- Koniec alienacji!- Wesoło, przyjaźnie przełamując lody pakuje się w moje towarzystwo, z pełnią życia, z garściami szczęścia, z brakiem podręcznika - Masz książkę?

Prezentuję bezgłośnie posiadany elementarz. Wypada powiedzieć jeszcze jakąś bzdurę, najlepiej śmieszną:

- Wczoraj widziałem przedśmiertne drgawki potrąconej przez samochód staruszki.

- Sssy sssy sssy...

- Zebrał się tłum gapiów...

- Sssy...I ktoś wrzucił między nich granat?! Sssy Sssy...

- Nie...Tylko się patrzyli...

Siedzę przy oknie i obserwuję zachmurzone niebo. Zerwał się wiatr, a oderwana gałąź przygniotła jakieś dziecko. Zagrzmiało i zaczął padać deszcz.

Sala się wypełnia uczniami. Najpierw wchodzą pojedynczo, w milczeniu, niektórzy skarżą, że burza, że zmokną, nie mają biletu, nie mają domu. Następnie grupa na obcasach, w landrynkach i pastelach, żując gumy w równym tempie, trochę nerwowo. Później, nasi dzielni chłopcy, zwycięscy w konfrontacji z matematykiem w toalecie, zjednoczeni, w oparach swojego ducha, z okrzykami i pieśnią na ustach, zajmują bezpieczne pozycje na palmach i bananowcach. Na końcu wchodzą niewierząca, Jezu, można powiedzieć, że jestem poganką, ale szanuję papieża, papież jest fajny, oraz nadwierząca, która od nadmiaru roślin sama zamieniła się w drzewo i teraz swoją koroną zdziera farbę ze ścian. Szuranie krzesłami, szeleszczenie, chodzenie, wstawanie, siadanie, smarkanie, rozmawianie i dzwonek na lekcje.

Robi się cicho i strasznie, ale na krótko, bo znowu szuranie, smarkanie, siorbanie... Zgrzyt w klamce... Napięcie... To pawian się spóźnił, więc ulga i krzyki, i śmiechy...

- Zaczęła się już lekcja - Nauczyciel, profesorka, nagła śmierć, zaniemówienie. - Co mamy na dzisiaj? Gdzie jest twój zeszyt?... że co? Pies ci na niego nasikał? Masz mądrego psa, w sumie mu się nie dziwię. - Na razie nikt się nie uśmiecha, trwa wyczuwanie intencji. - A!.. Dzisiaj bierzemy wierszyki. Poezja pana Rysia spod budki z piwem, spisana przez panią Zdzisię z czwartego piętra. Kto tu umie czytać? Masz...Czytaj, ale głośno. - Ktoś z końca, szuka odpowiedniej strony albo dopiero pożycza od kogoś podręcznik. Czyta, a głos jego zachrypnięty, w rytmie lojalnego fana hiphopu, wydobywa się ze zniszczonego gardła.

Za oknem błyska. Huk grzmotu niesie się echem nad miastem. Czerwona łuna świadczy o pożarze jakiegoś budynku. Ktoś wzywa pomocy. Zamykam okno, bo zrobiło się zimno.

Słyszę nieśmiałe podziękowanie od zmarzniętej koleżanki z przodu. Nie słuchałem wiersza, dzisiaj nie będę aktywny.

- O czym mówi podmiot liryczny? - Pytanie rzucone w próżnię, deszcz stuka o parapet. - Posłuchajcie, najebany idę przez ciemną ulicę, potykam się o krawężnik i wpierdalam się w śmietnik, co chce nam przekazać?

- ...że totalitarny system... zniewolenie...

- Tobie wszystko się kojarzy z komunizmem, Cz.?

- To może, że życie jest pełne pułapek, rzuca nam kłody pod nogi, nie wiem... - Teraz ja próbuję swoich sił.

- Czy, aby na pewno? A tak naprawdę?

- Forma... - W. trzeci raz z rzędu popisuje się znajomością jednego wyrazu.

- Oj, chyba nie. Wpierdalam się w śmietnik, a później jest... Rzygam na swoje spodnie...

- To jest infantylne?... - Teraz Ł., bardzo sprytnie, uniwersalnie...

- Miałeś bardzo nieciekawe dzieciństwo Ł., skoro masz takie skojarzenia. - Pudło, profesorka do tego poszła jeszcze w upokorzenie. Atmosfera staje się coraz bardziej napięta. Deszcz nasilił bombardowanie na szyby i parapety, wiatr wyrywa drzewa z korzeniami. Na dworze rozległo się stłumione wycie syren. Nerwowe wyczekiwanie. Tylko deszcz i wiatr.

Nagle trzask i gasną światła. Drgnąłem. Właściwie wszyscy podskoczyli w miejscu.

- Uuuu... ale ciemno... - Szturcham Ł. On odpłaca się tym samym, może trochę za bardzo...

- Kontynuujemy lekcję po ciemku, i tak niczego godnego zapisania jeszcze nie ustaliliśmy.

E., a tobie jak się wydaje?

- Ja naprawdę nie wiem pani profesor...

- Boję się ciemności - J. jak zwykle zwraca na siebie uwagę w idiotyczny sposób. Tym razem nie ma jednak salwy śmiechu, ponieważ wszyscy czują się nieciekawie. E. bezceremonialnie:

- Mogą cię zgwałcić! - Na zewnątrz znowu zagrzmiało. Nikt się nie odzywa, da się odczuć ogólne przygnębienie. Burza odcisnęła na nas swoje piętno.

- Muszę wyjść. Wracam za pięć minut. Siedzieć cicho. - Profesorka zamknęła za sobą drzwi. W pogrążonej w mroku klasie odeszła wszystkim ochota na rozmowy. Zaczęły przychodzić mi do głowy dziwne myśli. Myśli o końcu. Myśli o śmierci. Wydawało mi się, że jakiś cień posępnie sunie między ławkami. Niektórzy, wsłuchani w odgłosy burzy zaczęli zapadać w sen, a może to tylko złudzenie. Poczułem się strasznie samotny. Kwiaty paproci na parapecie.

Coś mi szeptało do ucha, że to już ostatni dzień, ostatnia chwila straconego czasu, że już nie będę miał drugiej szansy. Wewnętrzny głos jęczał w spazmach żalu. Domagał się, błagał abym zebrał się na odwagę, abym przyznał się do samego siebie i wyznał wszystko zanim zachłysnę się łzami...

Tymczasem burza rozszalała się na dobre. Rozbłyski gromów rozświetlały kopułę gęsto zachmurzonego nieba. Gdyby ktoś teraz spojrzał w górę ujrzałby wszechogarniające oblicze Stwórcy, który przypomniał sobie o swoim Dziele, i postanowił dokonać inspekcji.

Pozostawieni samym sobie nie spodziewaliśmy się, że Sąd dokona się właśnie dzisiaj.

Podczas gdy pogrążeni byliśmy w swoich smutnych refleksjach, przedzierając się przez rozmiękczoną ziemię, umarli zaczęli powstawać z grobów...


- Ciężka masa, co? - Orangutan zaszczycił mnie swoim współczuciem pełnym empatycznego patosu -Żyj trochę.

- Burza... - Zabulgotałem - ...Zbiera krwawe żniwo...

Magiczny nastrój wytworzony w klasie zaczął rozpadać się na kawałki. Granatowa płachta ciszy i ciemności, jednocząca nas, wiążąca we wspólnej apatii, rozdarła się w atmosferze szeptów. Ze smutkiem obserwowałem jak niesamowitość wywołana przez deszcz i wiatr na zewnątrz okazuje się tylko złudzeniem. Zniekształceni, zdeformowani w mrocznej klasie poszczególni uczniowie, jeden po drugim zaczęli wynurzać znad ławek swe głowy...

- Film ci się zjebał, Piotrek, o czym ty mówisz?

- Mówię, że... uuaach... - Przeciągłe ziewnięcie świadczące o zmęczeniu, usprawiedliwiające popełnioną gafę, uspokajające rozmówcę, normalizujące dziwność sytuacji... - ... ale pogoda...

- No, bez kitu... - Nadął policzki i profilaktycznie odskoczył saltem do tyłu wyczuwając instynktownie odmienność, z którą zbyt długi kontakt zagroziłby jego pozycji w stadzie.

Odprowadzałem go wzrokiem dopóki nie wsiąknął w szarą masę swojego społeczeństwa.

Niewolnicy narzuconego sobie stylu. Walczą z systemem ograniczającym ich wolność, tworząc jeszcze bardziej surowe zasady. Nowe religie. Nowy folklor. Każda grupa ma własna tradycję, mundury, pieśni i hymny czczące zmarłych idoli, oraz rygorystyczne kodeksy honorowe. Wyznawcy kroczący tą samą drogą, zbici w ciasną gromadę zaczynają powoli zlewać się w jedną całość. Zakapturzone postacie w obwisłych strojach łączą się w jeden organizm, asymilując przy okazji otaczającą ich materię, chodnik, ławki i barierki wraz z żywopłotem. Po drugiej stronie ulicy równie bezpłodna masa, czarny glut złożony z naszywek i łańcuchów bezskutecznie gwałci śmietnik. Przemykam cicho, główny bohater, obserwując te ciekawe zjawiska, atomy tworzące pierwiastki, kultury bakterii tworzące pleśń.

Zastanawiam się, czy gdy po skończonej kopulacji, taki pulsujący twór zacznie odrzucać zrośnięte wcześniej ciała i dzielić pomiędzy nie, zjednoczoną przedtem świadomość, każda powłoka odzyskuje własną osobowość, czy jest to całkowicie przypadkowe. Uśmiecham się mimowolnie na myśl, że poszczególne jednostki nie rozróżniają siebie od innych, i po zakończeniu bezowocnej orgii, obdarzone nowym ciałem wracają do nowych domów i nowych rodzin.

W szkole nie ma prądu. Gęste chmury całkowicie pozbawiły świat widziany przez okno dostępu do słonecznych promieni. W sali jest ciemno i zimno. Gwar rozmów tłumi odgłosy z zewnątrz. Tylko błyski gromów coraz częściej rozświetlają nasze twarze...

Gwar rozmów. Jak oddać dokładne brzmienie gwaru? Hałas. Wszyscy coś mówią, ale nikt nie hałasuje dla hałasu. Pojedyncze wypowiedzi składają się na bełkot, uporządkowane wiązki logicznych zdań puszczane ze wszystkich stron tworzą gwar. Pulsujący, wzbierający, zapadający się w sobie i rozrastający się pomiędzy ścianami klasy. Bijące serce. Szum płynącej krwi w tętnicach. Organizm żyjący na szkielecie sali lekcyjnej. Może jednak sala to nie szkielet, ale rodzaj pułapki. Akwarium. Szklany klosz z umiejscowionym wewnątrz żyjącym mózgiem. Pozwijana kora nie składa się jednak na całość, nie współpracuje ze sobą nawzajem, każda komórka zajęta swoimi sprawami przyczynia się do kruchości tego bytu.

Niewielka ingerencja z zewnątrz, sygnał wysłany ze świata po drugiej stronie klamki powoduje panikę. Niema panika. Rozpaczliwa implozja. Zapaść zagłuszająca wszelkie dźwięki. Pogrzebany żywcem, któremu kończy się powietrze. Poganiana i podsycana śmierć gwaru, desperacko wpędzana w jej minutę rozkładu. Wystarczy tylko zgrzyt zardzewiałych zawiasów w drzwiach sali lekcyjnej.

Zgrzyt.

W klasie zrobiło się cicho. Ktoś jeszcze kaszlnął. Jego kaszel zaraził kaszlem pozostałych. Kaszel, kaszlnięcie, odkaszlnięcie, koncert kaszlu, kaszlowy chór, orkiestra strojąca swoje struny głosowe. Kaszlowy teatr, dramaty, opery i operetki gruźliczych odchrząkiwań?

Po chwili przedstawienie skończone, tylko burza niszczy świat na zewnątrz?

Do klasy wpełzły dwa cienie. Słudzy szatana pragnący przedstawić nam swoją ofertę na najbliższe wakacje. Najbliższe wakacje będą wyjątkowe, nigdy się nie skończą.

- Kaszelek dusi? - Profesorka. Trwoga zasiana w naszych sercach rozprysła się porażona promieniem nadziei. Chociaż, może nie całkiem rozprysła, zaczaiła się raczej, wyczekując na dogodniejszą okazję -W szkole nie ma ani jednej latarki, Cz., ty jesteś sprytny, znajdź w tej szafce świece, powinny tam być.

- A ma pani ogień? - Bezczelny, ale zbyt sympatyczny żeby się na niego obrazić. Cz. wyskoczył z ławki, zakręcił się w powietrzu jak podniebna baletnica i płynnym ruchem wylądował przed nauczycielką.

- Cz. to nałogowy palacz, niech się teraz nie wykręca, wypala szluga jednego za drugim -

Drugim cieniem okazał się nasz ulubiony szkolny ksiądz. - Niech Bóg ma w opiece twoje płuca.

- Hyyy, hyyy, hyyy?

Cz. zapalił świece. Czerwony blask obudził cienie. Te cienie to duchy. Indiańscy wojownicy tańczący na ścianach klasy wokół świecowego ogniska. To taniec śmierci. Jestem tego pewny.

- Posłuchajcie! - Za oknem ryknął piorun rozświetlając twarz księdza elektrycznym blaskiem. - Ale efekt z tym piorunem, he, he - zaśmiał się pośrednik między Bogiem a ludźmi - jak w filmie.

- Posłuchajcie księdza, ma wam coś do ogłoszenia.

- Posłuchajcie, dzisiaj jest dzień, a ten dzień jest tym dniem, to ten dzień, tak, jesteśmy tego pewni, jesteśmy pewni co do tego dnia dzisiejszego.

- Skąd ta pewność? - Poczułem nagły przypływ pewności siebie, chyba dlatego że jest tak ciemno. - Proszę księdza, wyglądam przez okno i widzę, widzę burze... ten deszcz i pioruny, i w ogóle, nie wiem, ale wydaje mi się, wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale mam takie dziwne przeczucie, że ta burza... ta burza to...

- Piotrusiu, nie denerwuj się - Profesorka, jak to miło z jej strony, ze dodaje mi otuchy. Nie powiem: ta burza to koniec świata, nie powiem, to zabrzmi głupio, zrobię z siebie durnia, nie teraz, nie przy niej, tylko nie koniec świata, coś innego?

- ...to coś... złego - Tajemniczo, tak, użyłem całej swojej inteligencji.

- Oj, to nic złego, a przynajmniej większość z was nie ma się czego bać, ci którzy chodzili do kościoła mogą odetchnąć z ulgą. To koniec świata moi drodzy. Apokalipsa. Dzień Sądu Ostatecznego. Dzisiaj jesteśmy świadkami powtórnego przyjścia Jezusa. - Tak, to zdecydowanie coś większego niż rok dwutysięczny, to przebija wszystko co było do tej pory.

- Proszę księdza - Profesorka. - Jak powinniśmy się na to przygotować?

- Czy to będzie bolało? - J., sam nie wiem, śmiać się czy płakać. - Ja rzadko chodziłam do kościoła.

- Będziesz się smażyła w piekle! - Ktoś z końca sali, J. zalała się łzami.

- Dzieci, dla mnie też to jest nowość, zachowujmy się naturalnie, tak będzie najlepiej, tak mi się wydaje - Ksiądz ma pewnie i tak zbawienie wpisane w kontrakt, wątpię aby się przejmował, pewnie nie może się doczekać - Wiecie co? Przemyślcie sobie wasze życie, posiedźcie sobie w ławkach, a później zejdźcie sobie na dół, przed szkołę, tam będą wszyscy.

- Popatrzcie na to z innej strony? - Pani profesor, nasza pocieszycielka - ...przynajmniej nie musicie już stresować się maturą.

- Teraz bądźmy poważni. Ten dzień jest zaiste wspaniały, bądźmy więc poważni.

- Ksiądz ma racje. Bądźmy poważni.

Poważnie wygląda się w trumnie.

Nie mam pojęcia jak mógłbym przemyśleć swoje życie. Urodziłem się i już, teraz siedzę w szkole i czekam na koniec świata. Wypada posiedzieć w milczeniu i bezruchu, skoro wszyscy milczą i nikt się nie rusza. Wyglądam przez okno. Za oknem świat i burza z deszczem i piorunami. Przed szkołą osiedle mieszkaniowe czteropiętrowych bloków. Ulice i chodniki zalane. Ludzie. Na zewnątrz wyszła większość mieszkańców osiedla. Tłum moknie w strugach lejącej się z nieba wody, rodziny i znajomi stoją z głowami podniesionymi w górę, w milczeniu obserwując oblicze Stwórcy. Nikogo nie dziwią ożywieni zmarli przechadzający się pomiędzy nimi. Tak. Tylko zmarli się poruszają.

Mam wrażenie, ze moja świadomość opuszcza moje ciało. Przenikam przez szybą w oknie i przelatuje ponad głowami ludzi zgromadzonych w dole. Tysiące nieruchomych posągów ze wzrokiem utkwionym w przeznaczeniu. Tysiące gnijących ciał szukających swojej poczekalni.

Nie mogę się zatrzymać, mknę przez deszcz nie moknąc, przenikam przez drzewa i budynki jak przez hologramy rzeczywistości. Widzę wszystko i wszystkich. Wciąż nabieram prędkości, a wraz z nią przybywa mi informacji. Informacje rodzą się w mojej głowie jak pączkujące winogrona, rzeczy, o których nie miałem do tej pory pojęcia stają się oczywiste jak wiedza, którą nosiłem w sobie od zawsze, od urodzenia, od początku istnienia wszechświata. Nie jestem w stanie nasycić się nią, i wiem, że nieskończone spełnienie odnajdę tylko w tym, co nie ma końca.

W moim sercu rodzą się wątpliwości.

Kim jestem, i co ja tutaj robię?

- Co robisz? - Ł. , wyrwał mnie z zamyślenia, sprowadził na ziemię.

- Nic, zapatrzyłem się w burzę.

- Schodzimy na dół, do wszystkich?

- Nie wiem. A co o tym w ogóle myślisz, ten koniec świata i te sprawy?

- Mam to gdzieś.

- Idź, ja chciałem jeszcze coś załatwić.

- W porządku, rozumiem.

- Na razie.

- Cześć.

Jest mi smutno. Rozglądam się po klasie oświetlonej drgającym płomieniem świecy, i widzę, że nie jestem osamotniony w tych refleksjach. Wszystkim jest smutno.

Albo teraz, albo nigdy.

- W. ? - Drgnęła, chyba ją przestraszyłem.

- Tak?

- Nie jesteś prawdziwa.

- Co?

- Nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Byłem przy tobie niewolnikiem ciszy.

- Masz naturę psychopaty.

- Dlaczego tak myślisz?

- Nieważne.

- Rozmawiałaś z innymi

- Jezu, nie podsłuchuj.

- Wymyśliłem sobie ciebie.

- Co?

- Jesteś tylko cieniem tej W. , którą mam w głowie, przepraszam, to nie twoja wina. Na razie.

- No hej.

Jest mi teraz wszystko jedno. Wychodzę przed szkołę gdzie wchłania mnie tłum. Stoję w deszczu i poszukuje wzrokiem znajomych twarzy. Ciężko wypatrzeć jakąkolwiek, ponieważ wszystkie twarze zwrócone są do nieba. Zabawne, ale bez używania wzroku i tak wiem kto jest kim. I widzę też więcej.

Jednak nie wszyscy mieszkańcy osiedla wyszli na ulice. Chociaż nie ma prądu, wiele osób postanowiło pozostać w swoich mrocznych mieszkaniach. Najczęściej są to rodziny z małymi dziećmi. Wtuleni w siebie wpatrują się w telewizory. Telewizory działają mimo braku zasilania, a obraz jaki tam się wyświetla całkowicie absorbuje uwagę oglądaczy.

I ten głos płynący z głośników. Monotonny, ale urzekający, głęboki i hipnotyzujący słuchających. Ten głos należy do innego świata, świata odległego o miliony lat świetlnych, a mimo to jakże znajomego i codziennego. Anielską barwą przekazuje tylko jedną ostateczną prawdę, jedyną ważną informacje dla żyjących, przed końcem świata. A właściwie, tylko przypomina to, o czym nigdy nie chcieliśmy pamiętać.

- Prochem jesteś, i w proch się obrócisz, prochem jesteś, i w proch się obrócisz?

- Nie chcę umierać, mamusiu. Nie chcę, żebyśmy musieli umrzeć?

- Takie jest życie, skarbie. Życie nie jest sprawiedliwe, ale śmierć tak?

Promieniowanie telewizora wysuszyło powietrze w mieszkaniach. Pożółkłe tapety odklejały się od ścian pokrywając poskręcanymi kaskadami zgniłe ze starości meble. Wtuleni w siebie, zgromadzeni przed odbiornikami, rodziny i przyjaciele, którzy postanowili spędzić ten wyjątkowy dzień przed ekranem telewizora, zamarli i znieruchomieli, bezbronni i posłuszni.

Wyschnięte mumie zastygłe w kurczowym uścisku miłości i strachu uwolniły swe dusze, w chwili, gdy ich cielesne grobowce rozsypały się pokrywając złotym puchem puste mieszkania.

Pioruny umilkły. Z nieba leci jednostajny strumień wody. Przemokłem do suchej nitki. Ocierający się o mnie zmarli, spacerujący bez celu pomiędzy żyjącymi, napawają mnie obrzydzeniem. Gdy któryś dotknie mnie swoim zgniłym ciałem chce mi się rzygać, nic na to nie poradzę. To naturalny ludzki odruch.

W tłumie nastąpiło poruszenie. Szept zachwytu i zrozumienie.

Chmury rozstąpiły się odsłaniając Jasność.

Jasność była Jedna.

Jasność była Dobra.

Jasność była Prawdą.

Jasność promieniowała czerpiąc siłę z samej siebie. Jasność była pierwsza i była nieskończona. Była zawsze. To Ona nadała początek. To z Niej wypływa czas.

Ten widok zachwycił i mnie. Stałbym tak wiecznie, wpatrzony w to cudowne zjawisko, gdyby nie inny obraz, który zmroził moje serce. Spomiędzy rozstąpionych chmur, z tego niebiańskiego otworu lśniącego boskim światłem, z promieni twórczej jedni, wyłoniły się istoty. Wyłonili się nadzorcy, mający na celu doprowadzenie tej imprezy do wielkiego finału...

To, co doskonałe, wpatrzone jest tylko w to, co nie zakłóca jego doskonałości.

Idealne Światło świeci dla własnej chwały. Myślące samo siebie Jedno, wpatrzone samo w siebie, zasilające się własną nieskończonością, zachłyśnięte swym pięknem nie kieruje spojrzenia na efekty samolubnej miłości.

Przeznaczenia pilnują najbliższe mu dzieci, stworzone, tak jak wszystko później, z samego faktu istnienia Doskonałości, a których istnienie nie ma dlań znaczenia.

Urodzeni z wiedzą, znają przyczynę i swe zadanie. I są bardzo sumienni.

To Aniołowie Apokalipsy, przynajmniej tak mi się wydaje.

Ku ziemi zbliżali się giganci dzierżąc w swych olbrzymich dłoniach ogniste miecze.

Ludzie, licznie zgromadzeni na osiedlowym placu odwrócili wzrok od światła. Ogarnęło ich przerażenie.

W tym samym momencie, milczący do tej pory zmarli, przemówili jednocześnie głosem przyprawiającym o szaleństwo, powtarzając kolejną oczywistą prawdę, z której ponurym paradoksem ciężko się nie zgodzić:

- "trzeba umrzeć, żeby móc żyć wiecznie" - skrzek, piskliwy i charczący, wzmocniony liczebnością martwego chóru, docierał do wszystkich.

Zmarli rzucili się żywym do gardeł. Rozproszonym w panice ludziom odechciało się być zbawionym, takie można było odnieść wrażenie. Tymczasem niebiańskie istoty wylądowały na ziemi, bez skrupułów niszcząc i zabijając wszystko w swoim zasięgu. Krzyki umierających i ogłuszające huki walących się budynków wypełniły powietrze. Stałem osłupiały, w zdziwieniu obserwując te wydarzenia. Ziemia nasiąkła krwią. Mężczyźni i kobiety padali martwi na purpurowe ulice zaplątani we własne wnętrzności. Porozrywane ciała, niemożliwe do zidentyfikowania spadały z nieba, za każdym razem, gdy któryś z Aniołów przeorał ziemię swym magicznym ostrzem. Deszcz zmasakrowanych zwłok, przyprawiający o utratę zmysłów, stosy ludzki szczątków, wymieszane ze zwierzęcymi, konający i bezradni, desperacko pragnący nacieszyć się ostatnimi minutami ziemskiego życia, pozbawieni nadziei na wieczną szczęśliwość. Kto by pomyślał, że to wszystko dla ich dobra.

Wypatrzyłem księdza. Krzyczał do ludzi, żeby się uspokoili, próbował namówić do wspólnej modlitwy. Podszedłem do niego.

- Proszę księdza, czy to tak miało być? Czy wszystko idzie zgodnie z planem?

- Piotrek, zawsze byłeś bystrym uczniem? Ludzie, błagam was o wytrwałość, na miłość boską!

- Proszę księdza, czy tego się ksiądz spodziewał?

- Oj, trudno powiedzieć? Proszę, dajcie się uśmiercić! Czym jest życie ziemskie, w porównaniu z nieskończoną szczęśliwością w niebie?!... Piotrek?

- Słucham.

- Wszystko można różnie interpretować, bądź odważny, wszystko będzie dobrze!

- Ale...

- Wszystko będzie dobrze, to cud, cud! Cieszmy się zamiast smucić, to jest ten dzień, to jest ten dzień!!

Wybiegł przed siebie krzycząc w euforii, wiatr rozwiał mu sutannę, która uformowała się w kształt olbrzymich skrzydeł kruka. Krzyczał, dopóki i jego nie dopadło przeznaczenie, rozdeptując go jak robaka, anielską stopą gigantycznego niszczyciela.

Zostałem sam.

Jestem ignorowany.

Moi przyjaciele zostali już rozszarpani na strzępy. Resztki mojej miłości zwisają z drzewa.

Martwi nie zwracają na mnie uwagi. Wysłannicy Światła mnie nie dostrzegają.

Stoję zanurzony po kostki we krwi i ludzkim mięsie.

Próbuję zrozumieć.

- Jesteś Szatanem, i właśnie dlatego to wszystko, to twoja wina... i właśnie dlatego, rozumiesz, Piotrek? Rozumiesz?

Oślepiony jasnością klasowych jarzeniówek przed jednym.

- Słucham?

- Jezu... z tobą to jak z małym dzieckiem...

- Przepraszam... Zamyśliłem się. Może pani powtórzyć?

KONIEC


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • kasiats : 2011-10-28 20:42:07

    Niesamowite. *.* jestem pod wielkim wrażeniem, naprawdę.

    oto co siedzi ludziom w głowach na lekcjach... :P

    Z chęcią przeczytałabym jeszcze coś twojego.

  • Subaru : 2011-01-07 08:52:09

    KAPITALNE, absolutne 10! Zaczytałem się kompletnie, od razu wyczułem "Ferdudurkowy" styl ^^ A ja tak lubię groteskę. Opis klasy po prostu... no jestem zachwycony. Jak umarli wstali z grobów, to już myślałem, że się szykuje wątek zombie, coś a'la Highschool of the Death (xD), ale na szczęście się myliłem. Nie zniósłbym zmarnowania takiego pomysłu ^^ Fantastyczny styl. Czy umieścisz coś jeszcze? Nie daj się prosić ;)

  • Ishamael : 2008-08-29 08:30:50

    Gombrowicz+Apokalipsa Św. Jana w jednym, z tym, że ciekawsze.;]Wiesz co narobiłeś kolego Worek Kości? Obudziłeś we mnie diabła.

    Twój styl jest ujmujący po prostu. Operujesz słowem kapitalnie, a przejścia między szarą rzeczywistością, a światem mistycznym istniejącym w Twojej głowie nadają opowiadaniu smak rodem z Angel's Egg. Pięknie opisałeś końcową scenę, a przemyślenia dotyczące natury Boga są...interesujące.:)

    Fantastycznie napisane co tu jeszcze komentować. Błędy? W niektórych miejscach umieściłeś pytajniki zamiast wykrzykników, ale co tam... Spokojnie pokaż to redaktorowi naczelnemu Fabryki Słów starając się o wydanie powieści.

    A może ty piszesz co? Bo niedawno wyszło, że niejaka Toroj, którą tu na Tanuku można znaleźć to zawodowa pisarka. I to z wyższej półki.:)

    Zaraz sprawdzę, czy jeszcze coś napisałeś. Bo mnie taka literatura nakręca jak mocna kawa.

    Kończę. Z wyrazami szacunku - Ishamael.:)

  • Made in Japan : 2008-08-28 12:48:08

    Udało mi się znaleźć tylko jedno słowo, podsumowujące twoje dzieło. fantastyczne. Zachwycił mnie sposób, w jaki opisałeś klasę - jako ekosystem ;)

    Zakończenie było bardzo zaskakujące i przyznam - zbiło mnie z tropu.

    SERDECZNOŚCI :*

  • Skomentuj