Opowiadanie
Day by day
Chapter 1
Autor: | Pleiades |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Final Fantasy |
Gatunki: | Przygodowe |
Dodany: | 2007-03-23 22:57:09 |
Aktualizowany: | 2008-02-26 21:09:39 |
Następny rozdział
Opowiadanie ze zbiorów Inner World of Final Fantasy
umieszczone za zgodą autora.
Mały disclaimer:
Przedstawione poniżej postacie, miejsca i wydarzenia należą do bóstw ze Square Softu...
Fanfic powstał na wskutek bardzo idiotycznego pomysłu. Zaczęłam się po prostu zastanawiać co by było, gdyby Squall prowadził pamiętnik podczas trwania całej gry. Co by takiego tam zapisywał, o czym by myślał?
Starałam się też bardzo dobitnie przedstawić charakter Squalla. Nie należy on bowiem do moich ulubionych postaci. Być może w tym ficu trochę za bardzo go oczerniam, no ale cóż.. Charakter ten chłopak zaprawdę z początku miał trudny.
Nie traktujcie jednak tego fica zbyt poważnie :) Pewne wydarzenia są absolutnie zmyślone, część stanowi aluzję do fabuły gry.
Mam nadzieję, że będziecie się przy czytaniu tegoż textu bawić tak samo dobrze, jak ja bawiłam się przy jego pisaniu :>
PG-13, ze względu na słownictwo...
*Chapter 1*
----
Kwiecień 4260 r., czwartek
Balamb Garden
Co tu dużo mówić...
To był ohydny dzień... Wciąż przypomina mi o tym moja rana na głowie...
Ten palant o imieniu Seifer wyzwał mnie dzisiaj na pojedynek. Nie wiem, po cholerę się zgodziłem... Gdybym wiedział, że potraktuje tę walkę na serio, uzbroiłbym się chociaż w parę Curag.. A tak ta piękna szrama na czole pozostanie mi do końca życia..
Na szczęście odwdzięczyłem się temu pieprzonemu sukinsynowi i on też będzie nosił pamiątkę na czole do końca swych dni. Wygląda przeuroczo, to muszę przyznać - lustrzane odbicie mojego pociętego oblicza....
Wylądowałem w szpitalu. Lekarka mnie pyta o imię - czy, cholera, jeśli zemdlałem i nie wiem, jak wróciłem do ogrodu to świadczy to o jakichś poważnych obrażeniach?
Imię na szczęście pamiętałem... Lekarka się ode mnie odczepiła.. I dobrze.. Nie znoszę kroplówek i igieł....
Mam na imię Squall, czy jakoś tak....
Aha... Odwiedziła mnie instruktor Trepe.. Trzeba przyznać, że coraz bardziej zaczyna mi się podobać.. Ech, ma świetne nogi.....
Dziwna ta kobieta.. Zupełnie nie zwraca uwagi na moje zaloty.. Może byłem dla niej zbyt chłodny? Okej.. No to od tej chwili będę jeszcze gorszy.
Co jeszcze... Aha...
Dostałem w prezencie GFy... Śmieszne stworki.. Siedzą w mojej głowie i narzekają, że się nudzą.....
Fire Cavern
Wybrałem się na wycieczkę poza ogród. Quistis poszła ze mną, tak jakbym sam nie umiał zadbać o siebie.. Działa mi na nerwy... Ale na szczęście dzięki niej wpuścili mnie w ogóle do tej przeklętej jaskini..
W środku upał jak nie wiem. Cholera już mnie brała.. A tu trzeba było iść spotkać się z jakimś potworkiem.. Brzydki jak zaraza, w dodatku śmierdział siarką i lawą. Aha, miał na imię Ifrit... Moja znudzona Shiva położyła go jednym lodowym promieniem. Teraz ta kudłata szczotka również należy do mnie...
----
Piątek
Zbiórka w holu głównym!
Quistis znowu się rządzi.. Przydzieliła mi do drużyny tego głupka Zella.. Rety, jak ja gościa nie cierpię.. Wciąż myśli o żarciu i o tym, jak komuś przyłożyć w zęby.. O dziwo - swoje ma wszystkie.. Widocznie wdaje się w mniej awantur, niż się powszechnie uważa.. Choć opinię w ogrodzie ma nie za dobrą... Jest hałaśliwy i działa mi na nerwy...
No i jeszcze do szczęścia brakowało mi tego wielkiego palanta ze szramą na czole....
Przyszedł ze swoją kompanią po to tylko, aby mi naubliżać.. Miałem ochotę go uderzyć, Zell zresztą też.. Hmm, może jednak z Zellem jakoś się dogadam - mamy wspólnego wroga.. Co więcej - ów wróg ma być kapitanem podczas naszej pierwszej misji...
Aha, zapomniałem napisać.. Z weekendu nici.. Jedziemy do jakiejś zafajdanej dziury o nazwie Dollet, by bronić to miejsce przed głupimi żołnierzami Galbadii.. Nie mam pojęcia o co chodzi, ale wcale mi się to nie podoba.. Chciałem jutro dłużej pospać....
Pojawił się Cid. Gadał przez 2 godziny.. Rety, czy ten człowiek nie umie się szybciej wysławiać? Przedstawił plan misji - będą nudy jak nie wiem.,...
---
Sobota, miasto Balamb
Płyniemy jakąś zardzewiałą łajbą w stronę Dollet. Wszedłem do góry, na pokład.. Marny widok na horyzoncie.. Jakieś skałki.... Nudy..
Seifer działa mi na nerwy... Cały czas się wymądrza. Chyba nie wytrzymam.. Zella już ponosi...
Dollet
Dobiliśmy do brzegu. Ten debilny kapitan poprowadził nas w samą paszczę lwa. Było gorąco. Ale to dopiero początek... później ta zaraza postanowiła opuścić plac, a my chcąc nie chcąc musieliśmy za nim podążyć. Poczłapał na antenę nadawczą.
Po drodze spadła nam niemal na głowy ze skał jakaś głupia dziewczyna... Niby ładna i zgrabna, ale... ta fryzura..?? Charakter ma jeszcze gorszy.. Jest piskliwa i roztrzepana.. Nie lubię jej....
Jacyś debile usiłowali uruchomić antenę. Z rozmowy wywnioskowałem, że są zwierzchnikami wojsk Galbadii.. Nic więcej nie wiem, bo skopaliśmy im tyłki....
Później pojawił się potworek. Głupi jak but. Walnąłem w niego raz i drugi, wyciągnąłem kolejnego przebrzydłego GFa i posłałem do piekła.. Albo tam, gdzie idą potwory po śmierci.. Wszystko jedno.
Miasto Balamb.
Ja chyba zabiję tego Seifera! Co on sobie myśli?
Zabrał samochód i pojechał z tą swoją Komisją Dyscyplinarną do ogrodu.. A my? Jak mamy wrócić??
---
Niedziela
Ogród Balamb
Ledwo żyję..
Siedzę u siebie i nakładam maść na pęcherze na stopach.. Przeszliśmy pół drogi pieszo, przeklinając, bo upał się zrobił straszliwy.. W powietrzu czuć już nadchodzące lato.. A z miasta do ogrodu to przecież szmat drogi! Niemal pół kontynentu - małego co prawda, ale jednak...
Idąc drogą staraliśmy się łapać okazję.. Poszło łatwo, zważywszy na tą małą laskę w krótkiej spódniczce.. Takim nogom pewnie nikt oprzeć się nie może...
Jakiś gościu podrzucił nas więc samochodem, ale.. później zażądał zapłaty..
Mój portfel jest pusty. Pieniędzy starczyło nam tylko do wysokości lasu. Reszta drogi przebyta już pieszo...
---
Poniedziałek
Cholera...
Dzisiaj wyniki egzaminu... Muszę czekać do 12:00 przed salą wykładową. Zobaczymy.. Może zdałem...
---
Hej, hej! Właśnie wracam z ogłoszenia wyników! Zdałem!! Od dziś jestem SeeD z Balamb Garden!
Dyrektor osobiście nam pogratulował. Był dzisiaj wyjątkowo miły. Zadziwiający człowiek.. Niby widuję go tu od wielu lat, a mimo wszystko nadal stanowi dla mnie zagadkę.. Niewiele o nim wiem, oprócz tego, że jest obrzydliwie bogaty.
Zapomniałem napisać, że oprócz mnie egzamin zdał również Zell, Selphie i Nida.
Seifer, na całe szczęście nie zdał. Chyba się wkurzył. Widziałem poprzewracane donice z kwiatami w korytarzu prowadzącym do jego pokoju...
Aha, w sobotę bal inauguracyjny.... Ciekawe co to ma być??
----
Sobota
Jest środek nocy, właśnie wróciłem z balu.
Było tak sobie.. Źarcie kiepskie. Ktoś zauważył, że ostrygi były nieświeże. Wybuchła afera. Na szczęście nikt się nie zatruł, więc sprawa wnet ucichła.
Jacyś nie upilnowani studenci wnieśli na salę alkohol. Zrobiło się małe zamieszanie, bo zaczęli wariować. Ochrona ich wyprowadziła. W sumie ciekawe widowisko.
Selphie grała mi na nerwach.. cały wieczór marudziła na temat festiwalu.
Aha, zapomniałbym napisać..
Pojawiła się jakaś dziewucha. Całkiem ładna.. Czarne włosy, ciemne oczy.. Zgrabna... Dobrze tańczyła.. Wyciągnęła mnie na parkiet i nie zraziła się nawet wtedy, gdy nadepnąłem jej na stopę. Później, po tańcu zniknęła. Podobno przyszła tu z kimś się zobaczyć, ale nie wiem, o kogo może chodzić....
Quistis wyciągnęła mnie po tej nudnej imprezie do centrum treningowego. Zabiłem jednego T-Rexaura - śmiesznie wyglądało, jak z rozciętego brzucha potwora wypadły na ziemię flaki. Pani instruktor zrobiło się niedobrze. Wylądowaliśmy w zacisznym miejscu za centrum treningowym. Mnóstwo całujących się i obściskujących par - żenujący widok. Jej chyba też chodziło o to samo, ale się nie dałem. Niech wie, że ze mną igrać nie można. Próbowała mnie nawet wziąć na litość, opowiadając historyjkę, jak to jej cofnięto licencję...
Rozstaliśmy się w ponurych nastrojach...
Na koniec jeszcze jedna niespodzianka, tym razem miła. Dostałem nowy pokój - pojedynczy i calutki dla mnie :) Chyba osobiście uściskam Cida; złoty człowiek!
----
Poniedziałek
I znów robota....
Ten głupi starzec Cid nakazał nam jechać do Timber.. Wynajął nas jakiemuś ruchowi oporu.. Ciekawe, za ile nas kupili? Ja się cenię wysoko, ale moja pensja coś jest cienka.. Czuję, że to dyrektor bierze znaczną część naszej forsy....
---
Wtorek
Jedziemy pociągiem... Płaciłem za bilety. Jest cholernie nudno... Zell narzeka, Selphie też..
Widoczki za oknem ładne.. Wreszcie wyjechaliśmy poza podmorski tunel i można przynajmniej pooglądać krajobrazy.
Z nudów obejrzałem sobie taką fajną lampę, którą wręczył mi Cid. Ku memu zaskoczeniu, wyskoczył z niej jakiś diabeł i nas zaatakował.. Czy to kolejny test, któremu nas poddaje dyrektor? Nie mógł nas chociaż uprzedzić? A tak, osłabieni po podróży byliśmy zmuszeni użerać się z tym głupkowatym potworem. Niemal nas zabił. Ostatecznie jednak zwyciężyliśmy, a on coś powiedział o nadmiarze snu...
Na przekór wszystkiemu zaraz później sami usnęliśmy. To było bardzo dziwne, bo przyśnił się nam trzem ten sam sen.. O jakimś młodym żołnierzu o dziwacznym imieniu, który kochał się w jakiejś pianistce. W sumie zabawne - trochę jak telenowele w TV.. On ją kochał, ale nie mógł być z nią, bo.. był bardzo nieśmiały i nie potrafił jej powiedzieć o swoich uczuciach... Fajowe.. I romantyczne.. Skończyło się niestety w najlepszym momencie.
Tylko jak to możliwe, że wszyscy śniliśmy o tym samym?
Nie czas się zastanawiać.. Niedługo dojedziemy do Timber...
---
Środa, Timber
No i jesteśmy...
Znów wleczemy się pociągiem. Tym razem jednak należącym do ruchu oporu..
Dziwaczni ludzie.. Mówią na siebie: "leśne sowy". Chcą, aby Timber odzyskało niepodległość. Obecnie jest to prowincja Galbadii, pełno tu żołnierzy i innego stuffu... Nasi nowi przyjaciele ubzdurali sobie, że mogą wywalczyć niepodległość, uprowadzając galbadijskiego prezydenta. Mają szczęście - akurat ten człowiek podróżuje tutaj pociągami, więc jest szansa...
Aha, znów spotkałem tą czarnowłosą dziewczynę. Jak się okazuje, jest tu szefową. No nieźle.. Zapomniałem ją zapytać, co robiła na balu w ogrodzie i dlaczego tak szybko zniknęła. Dzisiaj nam się rozmawiało całkiem nieźle. Pokazała mi swojego psa o imieniu Angelo. Całkiem sympatyczny kundel, ale ma pełno pcheł. Wszystkie mnie oblazły i teraz siedzę i się drapię.. A może.. po prostu mam uczulenie na psy...
W każdym razie Rinoa, bo tak ma na imię dziewczyna, będzie nam pomagać w misji. Przedstawiła nam plan na bardzo fajnej makiecie, która pewnie kosztowała więcej niż moja roczna pensja SeeD.. Aha, muszę pamiętać aby po powrocie do Balamb napisać parę testów.. Może mi więcej zapłacą za tę nędzną robotę...
Mamy ukraść wagon prezydencki i tym samym porwać prezydenta. Podobno Rinoa i jej kumple chcą tylko z nim pogadać. Ja bym jednak skorzystał z okazji i podyktował Galbadii warunki: albo wyniesiecie się z Timber, albo wasz prezydent nie doczeka następnego dnia i nie wyjdzie stąd żywy.. No ale cóż, tutaj rządzą "Sowy" - pokazali mi kontrakt.. Mamy wykonywać wszystkie ich rozkazy i spełniać wszelkie ich zachcianki. Papier osobiście podpisał Cid i zgarnął zapewne za to pokaźną sumkę.. Już ja mu pokażę....
Na razie czas skupić się na misji. Jutro zaczynamy.
---
Czwartek
Czwartki zawsze są dla mnie pechowe... Ten również nie był najlepszy...
Niby wszystko szło jak po maśle....
Biegałem w tą w i z powrotem po dachu rozpędzonego pociągu, ryzykowałem skręcenie karku.. I po co to wszystko?
Niby porwaliśmy pociąg z prezydentem, ale wnet okazało się, że siedzący w środku człowiek to nędzna podróba.. Te chamy z Galbadii musiały wiedzieć, co planujemy. Podstawili obleśnego demona, aby nas namierzył i zlikwidował.. jak widać, daliśmy się nabrać. Ten demon, bardzo zresztą brzydki i wstrętny skutecznie nas wytrącił z równowagi. Bilans ofiar? Po naszej stronie trzeba było użyć dwa razy Phoenix Down.. Demon na szczęście nie przeżył.
Wracamy do Timber. Tam musi być prawdziwy prezydent.
Tym razem namawiam ruch oporu, ażeby go po prostu zlikwidowali. Nie czas na szukanie kompromisu. Galbadia sobie z nas kpi!
---
Piątek
Uff, ciężki dzień... I bezowocny....
Dużo się działo w Timber...
Najpierw - niespodziewana transmisja telewizyjna.. Prezydent rzeczywiście tu był, przemówił do milionów widzów na całym świecie.. Podobno wykorzystano transmisję radiową.. Teraz jarzę, po co im była potrzebna ta przeklęta antena nadawcza w Dollet.
Największą niespodzianką było, jak podczas jego przemówienia zaatakowała go Quistis ze Seiferem. Później wołała nas na pomoc, twierdząc, iż takie otrzymaliśmy rozkazy.
Ten idiota Zell wygadał się, że jesteśmy z Balamb... Cóż... Przy okazji go zdzielę..
Co gorsza, Seifer znów postanowił działać na własną rękę. Zagroził, że zabije prezydenta, chciał go uprowadzić i podyktować Galbadii nowe warunki. Niemal doszło do walki pomiędzy nami a nim..
Reszty nie pamiętam..
Wiem tylko, że wojsko otoczyło Timber. Byliśmy zmuszeni uciekać ze stacji telewizyjnej, a wkrótce również z miasta. Rinoa poszła z nami.
Aha.. Seifer zniknął....
---
Sobota
Jedziemy pociągiem do Ogrodu Galbadia. To najlepsze, jak na razie, wyjście...
Bilety cudem nam załatwił Zone, kumpel Rinoi. Wszystkie drogi wylotowe z Galbadii są zamknięte, tak też nie przedostaniemy się do Balamb. W sąsiednim ogrodzie znajdziemy azyl - w końcu oni też szkolą tam SeeD....
---
Niedziela
Padam ze zmęczenia...
Przez cały dzień błąkaliśmy się po jakimś debilnym lesie. Pogryzły mnie komary...
Akurat w środku drogi zachciało nam się uciąć krótką drzemkę.
Co więcej, znów przyśnił nam się jednocześnie ten sam gość co przedtem...
Tym razem wraz z kumplami latał jak oszalały po jakimś wykopalisku.. Śmieszne miejsce - tropikalny klimat i wilgotne powietrze, a wokół pełno dziwnych urządzeń, drabin, rur, prowadzących wgłąb ziemi. Tam natomiast Laguna, bo tak ma na imię ów facet, walczył w korytarzach z dziwacznie ubranymi żołnierzami, którzy nieodparcie kojarzyli mi się z insektami - to pewnie przez te hełmy..... Po kilku godzinach błądzenia po wykutych w błękitno-zielonkawym krysztale korytarzach w końcu facet dotarł do klifowego wybrzeża i skoczył wraz z przyjaciółmi w dół.
No i się wtedy obudziliśmy, stwierdzając, iż znowu śniliśmy o tym samym...
---
Poniedziałek, Galbadia Garden
O świcie dotarliśmy do Ogrodu Galbadia.
Ale to też dziura... Spokojne miejsce, otoczone ze wszystkich stron kanionem. Sam budynek jest niemal tej samej wielkości co Balamb, połyskuje wściekle rudo w prażącym letnim słońcu, wokół niego są fajne tereny zielone.
W środku jest nieco surowy. Nie podoba mi się. Same stalowe ściany, niemal brak drzew. Ponury widok.
Zell był zachwycony boiskami na dziedzińcu. Istotnie, imponujące.
Jedyne, czego im zazdroszczę, to sztucznego lodowiska.. Zawsze chciałem nauczyć się jeździć na łyżwach.
Poza tym raczej tu jest nudno.. Źadnych konkretnych osób do pogadania... Jedynie można sobie w internecie posiedzieć, bo sale komputerowe mają świetnie wyposażone..
W ogóle mają też ekstra sale wykładowe.. Górne audytorium jest wręcz boskie!
Całe popołudnie siedzieliśmy w pomieszczeniu zwanym poczekalnią. Quistis poszła na rozmowę z dyrektorem.
Wkrótce przekazała nam niezbyt miłe wieści.
Seifer wziął na siebie całą odpowiedzialność za atak na prezydenta.. W związku z tym nasz ogród nie będzie o nic oskarżony, ale Seifer.. Co tu dużo mówić.. Proces już się odbył, wyrok zapadł.. Został skazany na śmierć... W chwili, gdy piszę te słowa, pewnie już nie żyje.
Cóż, nie przejąłbym się tym aż tak bardzo.. nie lubiłem go, to prawda.. Ale.. Zarówno on jak i ja spędziliśmy w Balamb najwięcej czasu.. Oboje pamiętamy początki tej szkoły, oboje się tam wychowaliśmy pod czujnym okiem Cida i instruktorów.. W zasadzie żałuję, że w jednej krótkiej chwili straciłem rywala.. Z kim teraz będę konkurować?
O, i jeszcze jedna niespodzianka... Rinoa była jego dziewczyną.. Teraz już rozumiem, co robiła w Balamb na balu inauguracyjnym.
Teraz dziewczyna kompletnie się załamała..
Nie mam głowy do tego, aby ją pocieszać.
Obżeramy się z Zellem hot-dogami w kafeterii. Cóż, przecież nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie śmierć.. Lepiej korzystać z życia póki czas...
---
Wtorek
Natknąłem się dziś na Raijina i Fuujin. Szczerze mówiąc nie ucieszyłem się z tego widoku.
Przyjechali, bo ponoć Cid ma dla nas jakieś nowe rozkazy, które oni przekazywali tutejszemu dyrektorowi.. Co też znowu ten człowiek wymyślił??
Aha, nie uwierzyli w egzekucję Seifera. Powiedzieli, że będą go szukać. No to życzę szczęścia.
Zdaje się, że uwolniliśmy się od tej uciążliwej Komisji Dyscyplinarnej....
A tak w ogóle to Fuujin to całkiem niezła laska.. Szkoda, że tak nie lubi facetów.. Nie chciałbym ryzykować i się zbliżać do niej, bo pewnie zarobiłbym kopniaka w łydkę - tak jak Raijin.. Ech, szkoda....
Po południu dyrektor ogrodu zwołał zebranie.
I właśnie się okazało, co też za rozkazy przyszły z Balamb...
Martine, dyrektor tutejszego ogrodu, to dziwny facet. Nieco ekstrawagancki i bardzo oficjalny. Nie to co Cid. Już chyba jednak wolę tego naszego dyrektora..
W każdym razie czeka nas kolejna misja..
Ponoć Galbadia ma nowego ambasadora - jakąś czarownicę, czy coś w tym stylu, która planuje przejąć Ogród Galbadia i poprowadzić wojska przeciw przyległym państwom. Wojna wisi na włosku. Mamy zadanie zlikwidować czarownicę. W tym celu udajemy się do Deling.
Aha, do naszej drużyny dołączył snajper. Dziwny gość. Nie podoba mi się. Jest zbyt pewny siebie i za bardzo się zgrywa przy dziewczynach. Podrywa je przy byle okazji. Nie lubię takich playboyów. Ale musimy póki co znosić jego obecność - rozkaz jest rozkazem i zadanie należy wykonać.
Snajper ma na imię Irvine. Dziwak z niego niesłychany. Chodzi w kowbojskim wdzianku. Sam jego kapelusz pewnie kosztował z kilka tysięcy Gil. Ma fajną giwerę. Jestem ciekaw, jak z niej strzela? Cóż, przekonamy się wkrótce...
Chciałbym być już w domu.. Męczy mnie to jeżdżenie pociągami...
A tymczasem znów trzeba było wsiąść w kolejny w Far East Galbadia Station i pojechać nim do Deling.. Znów to ja płaciłem za bilety.. I znów jestem spłukany...
---
Środa
Ten cholerny kowboj gra mi na nerwach...
Jest po prostu nie do zniesienia. Zachowuje się tak, jakby był nie wiadomo kim...
Cóż, mogę tylko zacisnąć zęby i czekać. Zell jest mniej cierpliwy - niewiele brakowało, a by mu przyłożył w tę uśmiechniętą gębę..
Selphie zdaje się być zachwycona nowym towarzyszem. Dużo ze sobą rozmawiają. Co prawda wszelkie zaloty dziewczyna odtrąca, ale i tak pomiędzy nimi zawiązała się jakaś nić porozumienia.
Mimo wszystko nie mogę się doczekać, aż wreszcie raz na zawsze pożegnam się z tym chłopakiem. Nie chcę go już widzieć więcej na oczy. Niech tylko wykona dobrze swoje zadanie i zastrzeli tę dziwkę w Deling.... Potem będę mógł go wykopać z mojej drużyny.
---
Maj, 4260 r., czwartek, Deling City
godz. 16:00 czasu Rem
Jesteśmy w mieście... W powietrzu lekki chłód, niebo już niemal ciemne.. Tak to jest w miastach wysuniętych tak daleko na północ i w dodatku będących w tej zachodniej strefie czasowej... Zapowiada się jednak ładny wieczór.
Tu jest super. Mnóstwo ciekawych zabytków, fajne kasyno i hotel!
Nie mamy jednak czasu na zwiedzanie. Do wieczora pozostało niewiele godzin, a tutejszy generał chce z nami omówić szczegóły zamachu.. Jedziemy autobusem do jego rezydencji. Zapomniałem skasować bilety i kontrolerzy wypisali nam mandat.. Cóż, zapłacę go, jak tylko na moje konto wpłynie pensja za ten miesiąc...
---
godz. 18:00
Tego popołudnia czekało nas więcej niespodzianek, niż mogliśmy sobie wyobrazić..
Po pierwsze - lataliśmy jak opętani pomiędzy miastem a jakimś Grobowcem Nieznanego Króla, bo strażnik przy wejściu do rezydencji generała ubzdurał sobie, że nie przepuści nas, jak nie zdobędziemy numeru jakiegoś cholernego gunblade'a. Przeklinałem przez całą drogę... Aż mnie język boli.
W końcu zadanie wykonaliśmy i strażnik nas przepuścił.
Kolejna niespodzianka - tutejszy generał, Robert Caraway, jest ojcem Rinoi. Sama nam o tym powiedziała. Poza tym dziwna z niej dziewczyna, bo i tak na swojego ojca mówi per: "ten mężczyzna". Nic tylko się powiesić.. Nie mam zamiaru mieszać się w ich rodzinne problemy. Mało mnie to interesuje.
Generał Caraway oprowadził nas po mieście. Wyjaśnił szczegóły naszej misji. Czarownica będzie uczestniczyć w paradzie, mamy ją zamknąć pod łukiem tryumfalnym i strzelić jej w łeb. Nie ma sprawy. Jeśli Irvine nie spieprzy roboty, to czuję, iż dostanę niezłe honorarium.
Swoją drogą umierałem niemal ze śmiechu, kiedy ten generał biegał po placu usiłując nam pokazać drogę pojazdu paradnego czarownicy... To nie mógł nam po prostu narysować schematu na kartce??
Nieważne...
Stoimy teraz pod pałacem prezydenckim, skąd ruszy niedługo parada i czekamy. Ja i snajper. Reszta drużyny polazła do łuku tryumfalnego, mają tam spuścić kraty. Rinoa została w domu. Mam przynajmniej taką nadzieję, bo coś wcześniej gadała, że chce nam pomóc..
----
godz. 19:50
Siedzimy na zegarze, czekając na wybicie godziny 20:00
Ciekawe rzeczy przed chwilą działy się na placu...
Wśród owacji i ogólnie panującej radości czarownica wygłosiła niezłe przemówienie. Największą atrakcją wieczoru oczywiście było, kiedy Edea ( bo tak ma na imię owa czarownica ) z widoczną łatwością i bez skrupułów wykończyła na naszych oczach prezydenta.
Pieprzona suka... Myśmy się tak męczyli, ażeby go zlikwidować, a ona go usmażyła jednym ze swoich zaklęć w ciągu zaledwie ułamka sekundy...
Świat jest niesprawiedliwy.
W każdym razie zrobiło się jeszcze ciekawiej, kiedy dojrzałem, że na podium stoi również Rinoa. Później z tym debilem Irvinem musieliśmy wariatkę ratować z opresji, bo czarownica posłała na nią jakieś dwa ohydne jaszczurowate stworzenia..
A tak w ogóle jedna z tych przerośniętych jaszczurek miała przy sobie fajnego GFa. Wyciągnąłem go oczywiście. Wygląda on jak zmutowany królik, ale to szczegół. Potworki oczywiście zatłukliśmy, a Rinoa chyba aż do teraz nie może dojść do siebie...
Aha, zapomniałem wspomnieć, że ku memu zdziwieniu ujrzałem dziś Seifera.. W pierwszej chwili myślałem, że to duch, albo co.. Ale nie, on zaprawdę żyje i ma się chyba całkiem nieźle. Cały czas towarzyszy Edei, na jego twarzy widać wyraz nieskończonego szczęścia i uwielbienia.. No pięknie, jeszcze gotów będę musiał z nim walczyć..
Co na to Rinoa?.
---
godz. 20:07
O rety, co za porażka...
Widziałem, że temu kowbojowi ufać nie można, ale nie spodziewałem się, że w tak decydującym momencie będzie miał takie dylematy...
Ten idiota siedział z opuszczoną głową i wciąż biadolił, że za żadne skarby nie strzeli do czarownicy!
W końcu zdzieliłem go po tej bezmyślnej głowie i siarczyście zakląłem. Chyba poskutkowało, bo w końcu strzelił.
Niestety, przez jego dylematy tamta jędza zdążyła podnieść pole chroniące. Kula nigdy jej nie dosięgła.
Wizja mojego honorarium odeszła w zapomnienie...
Czas więc ruszyć do ostatecznej walki. Czeka mnie bezpośrednia konfrontacja
Swietne
Jednoczesnie wesole i fajne. Perfekcyjnie oddales charakter Squalla.