Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Shades of Grey (Odcienie szarości)

Splątane Sieci

Autor:Arleen
Korekta:feroluce
Redakcja:IKa
Serie:Warhammer Fantasy, Forgotten Realms
Gatunki:Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2007-12-20 00:56:54
Aktualizowany:2008-04-24 14:35:27


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Magiczne kule były niezmiernie rzadkimi artefaktami, których używanie wymagało ogromnej wiedzy i doświadczenia, jednak ich niezwykłe właściwości bywały niezmiernie przydatne. Właściwie użyte pokazywały miejsca odległe o setki mil oraz pozwalały komunikować się na znaczne odległości. Nieliczne, najpotężniejsze egzemplarze tych magicznych przedmiotów potrafiły podobno pokazywać przeszłość i przyszłość.

Auril Tarag, głowa Piątej Rodziny miasta Naggartoh, oraz jedna z dwunastu kapłanek Wewnętrznego Kręgu, doskonale zdawała sobie sprawę z możliwości jakie niesie ze sobą umiejętne wykorzystanie owych właściwości. Osobiście opracowała także czar zaklęcia przedmiotu, dzięki któremu możliwa była obustronna komunikacja, oraz o czym zazwyczaj nie wiedział posiadacz talizmanu, Auril mogła ustalić miejsce, gdzie się znajdował z dokładnością kilku mil. Czar ten po raz kolejny okazał się nieocenioną pomocą, gdyż mogła dzięki temu śledzić poczynania kogoś, kto właśnie wykonywał zleconą przez nią, niezmiernie delikatną misję.

Noszący jej amulet mężczyzna zdał krótką, lecz treściwą relację z wydarzeń kilku ostatnich dni. Potem kobieta przerwała magiczne połączenie i onyksowa kula zgasła, pogrążając pokój w półmroku. Jedynie purpurowa łuna ogni farie dawała odrobinę jasności w komnacie, do której dostęp światła z zewnątrz był blokowany przez ciężkie, atłasowe zasłony. Kobieta jeszcze chwilę siedziała nieruchomo, opierając policzek na dłoni i wpatrując się w pociemniały kamień. Otoczone ostrym makijażem oczy elfki lśniły szkarłatem równie intensywnym, jak kolor pomadki , jaką miała na ustach. W końcu jednak druchii oderwała wzrok od artefaktu, kierując twarz w stronę drugiej znajdującej się w pokoju osoby, także mrocznej elfki, lecz wyższej, silniej zbudowanej i odzianej w czarno-purpurowy strój Straży Świątynnej. Przez chwilę myślała, bawiąc się naszyjnikiem z rubinów, z których najmniejszy był wielkości żuka, największy zaś włoskiego orzecha.

- Wygląda na to, że wszystko idzie zgodnie z planem. - powiedziała cicho, choć ton jej głosu wskazywał, że była nawykła do wydawania rozkazów. Druga elfka nie powiedziała nic, nie chcąc przerywać stojącej wyżej w hierarchii miasta kobiecie. - Doskonale. - druchii wstała z fotela, drobnymi dłońmi wygładzając fałdy ciężkiej brokatowej sukni.

- Pani, pozwolę sobie zauważyć, że Gray nie jest godny zaufania. To mężczyzna, zdrajca własnej rodziny… Zdradził raz, zdradzi po raz drugi.

- Nie wątpię, Vartho. - zaśmiała się kobieta, widząc wyraz zakłopotania na twarzy towarzyszki. - Gray jest jednak przewidywalny. Wiesz dlaczego?

- Nie. - nazwana Varthą elfka pokręciła głową, a kapłanka westchnęła z rezygnacją.

- To dlatego ja służę naszej Pani, a ty jesteś jedynie w Straży Świątyni. - stwierdziła sucho, podchodząc do rzeźbionego w hebane biurka. Z otwartej szufladki wyciągnęła zawieszony na srebrnym łańcuszku malutki wizerunek malowany na kości jakiegoś egzotycznego stworzenia.

- Mężczyźni są niewolnikami swoich żądz. Kobieta zaś jest ich panią,, gdy ma do owych pragnień klucz. - powiedziała po chwili, w zamyśleniu owijając łańcuszek wokół palca.

- Gray jest sprytny, ale ja wiem, czego chce najbardziej. - obracała wisiorek chwilę w dłoniach, jakby podziwiając kunszt malarza. Wizerunek bowiem oddawał każdy, nawet najmniejszy szczegół sylwetki modelki, łącznie z misternym wzorem na koronkowej bluzce. Uroda dziewczyny budziła podziw, druchii zaś wiedziała, że artysta który , namalował podobiznę nie miał w zwyczaju schlebiać portretowanym osobom. Może dlatego nie był zbyt popularny, choć wielu uznawało go za mistrza swoim fachu. Auril oderwała wzrok od wisiorka i zerknęła na strażniczkę.

- To jednak nie Gray jest kluczem do sukcesu mojego planu. - stwierdziła, podchodząc do okna, gdzie na ramieniu drewnianego stojaka siedział ogromny kruk. Ptak zerknął ciekawie na swą panią przekrzywiając opatrzoną silnym dziobem głowę. Elfka musnęła grzbiet ptaka opuszkami palców. - Czy wiesz, co przytrafiło się domowi D’Ammaroth?

- Plotki. Nie było mnie wtedy w mieście. - odparła kobieta ostrożnie, czując zastawioną pułapkę. - Podobno zawaliła się domowa kaplica, zabijając niemal wszystkich, którzy się w niej znajdowali.

- Och, to nawet nie plotka. - pokiwała głową druchii. - W kaplicy odprawiana była ceremonia. Coś lub ktoś uszkodził kolumny podtrzymujące kopułę kaplicy Piętnastego Domu. Proza życia… Kolumny rozsypały się w najmniej sprzyjającym momencie. Efekt był równie spektakularny co niszczycielski.

- Większość rodziny zginęła. Jeśli się nie mylę, to ówczesna Opiekunka domu D’Ammaroth, jej dwie córki, syn, fechmistrz, kilkoro kapłanów… - Vartha chciała wymieniać dalej, ale widząc, że kapłanka kręci głową, umilkła i czekała na wyjaśnienia. Auril zaś chwilę jeszcze gładziła czarne jak noc pióra swego ulubieńca, po czym zapytała:

- Jesteś w stanie wymienić z imienia najważniejszych członków rodziny?

- Byli na ustach wszystkich, gdy zdarzył się ten wypadek. Niedawno minęły dwa lata. - Vartha zamyśliła się, jakby usiłując sobie przypomnieć co słyszała, lub zrozumieć cel pytania swej przełożonej.

- Wymień.

- Opiekunka Laenre D’Ammaroth. Jej córki; Yvalee, jedyna pozostająca życiu i obecna Opiekunka, była średnią córką. Najstarsza miała na imię Rae, najmłodsza zdaje się, Sana. Jedynym wartym wymienienia mężczyzną był fechmistrz, Zeirham. Ówczesny Opiekun był jakimś mało znaczącym druchii. Opiekunka miała także syna, ale imienia nie pamiętam.

- Dobrze, nawet bardzo dobrze. - pokiwała głową z zadowoleniem Auril. - Wymieniłaś niemal wszystkich, którzy mieli znaczenie. Było tam jeszcze kilkoro zdolnych kapłanów, ale tu nie o nich chodzi. Kto zginął?

- Wszyscy wyżej wymienieni, z wyjątkiem Yvalee D’Ammaroth.

- Tak twierdziła Yvalee. - kapłanka zawiesiła głos, powoli odwróciła się do towarzyszki, a potem najzwyczajniej w świecie rzekła.

- Kłamie albo się myli. - w oczach kapłanki zapalił się mroczny ogień satysfakcji, choć wyraz jej twarzy nie zmienił się ani na jotę. Strażniczka przez moment wydawała się zaskoczona, jednak szybko się opanowała cierpliwie czekała na dalsze wyjaśnienia kapłanki. Te jednak nie nastąpiły. Auril majestatycznym krokiem podeszła do sekretarzyka i usiadła w fotelu, wciąż wpatrując się w malowaną na kości podobiznę, jakby zastanawiając się czy kolor tęczówek młodziutkiej druchii był jedynie żartem, jaki spłatały malarzowi źle wymieszane farby, czy też dziewczyna naprawdę tak wyglądała. Po zastanowieniu uznała jednak, że nie jest to figiel farb. Widziała już kiedyś taki kolor oczu u prawdopodobnego ojca dziewczyny, fechmistrza D’Ammaroth, Zeirhama. Elf uczył sztuki szermierki w Akademii, gdy ona była jeszcze młodą adeptką i z wiekiem nie stracił refleksu

‘Podobieństwo zbyt uderzające, by było dziełem przypadku…” pomyślała, zerkając na portrecik. Oczy dziewczyny miał kolor rozkwitłych w pełni kwiatów, które ludzie i elfy leśne zwały fiołkami. Niezwykłe…

Przedłużająca się cisza chyba zaczęła nieco drażnić Varthę, bo chrząknęła znacząco raz i drugi. Auril oderwała wzrok od ozdoby, przenosząc go na wojowniczkę.

- Tak, pamiętam. Muszę znaleźć się w Khar Onhir w ciągu pół godziny. - westchnęła ciężko, wstając od biurka. Bywały dni, gdy szczerze nienawidziła obowiązków w świątyni. Gdy nadszedł czas wyboru drogi kariery chciała pójść do szkoły magii, Quell Faer. Zawsze czuła się pewniej jako czarodziejka, niż pokorna służka bóstwa, ale taka była wola jej matki, gdy ta jeszcze żyła. Nawet teraz, dzierżąc w swym ręku władzę głowy domu i godność wysokiej kapłanki czuła pewną niechęć do insygniów służki Lloth. Bogini była kapryśna i wszystkie druchii, które

- Pani… - zaczęła Vartha, ale Opiekunka przerwała jej ruchem dłoni.

- Teraz, moja droga, wracaj do swoich obowiązków przy Opiekunce Yvalee. Jestem pewna, że nasza młodziutka druchii bardzo potrzebuje wsparcia kogoś zaufanego. - rzekła, a na jej twarz wypłynął mroczny uśmiech satysfakcji.

Kobiety z rodziny D’Ammaroth wyróżniały się siłą charakteru wybitną nawet pośród bezwzględnych mrocznych elfów . Były to cechy, które pozwoliły Domowi wspiąć się po drabinie hierarchii od nic nie znaczącego klanu do pozycji potężnej piętnastej Rodziny w nieco ponad sto lat. Była to zasługa przede wszystkim Opiekunki Laenre, kobiety ambitnej, nie posiadającej wobec przeciwników żadnych skrupułów i skrupulatnej we wszystkim, co robiła. Pod jej rządami rodzina rozrosła się, wzbogaciła. . Zdobyła potężnych sojuszników, którzy powoli pomagali się jej piąć do góry, niejednokrotnie wbrew swej woli i zamiarom. Laenre zasłynęła także jako doskonała, bezstronna dyplomatka, której opinię ceniono, a rad pożądano.

Ogromną stratą dla rodziny był fakt, że nie żyła już od ponad dwóch lat.

Po tragicznej śmierci głowy domu jej miejsce zajęła młoda, bo niespełna dziewięćdziesięcioletnia Yvalee, u której, na szczęście, szybko ujawniły się odziedziczone po sinej matce cechy. Kobieta miała bowiem przed sobą niełatwe zadanie. Domowi D’Ammaroth groził rozpad, odkąd dwa lata temu w jednej chwili zginęła niemal cała szlachta Domu. Najgorsze było to, że pośród nich znalazła się przygotowywana na następczynię Opiekunki, Rae, najstarsza z trzech córek Laenre.

Yvalee natomiast nie spodziewała się awansu, a przynajmniej nie w tym wieku i nie w podobnych okolicznościach. W przeciągu kilku dni stała się trzecią w kolejności najwyższą kapłanką oraz Opiekunką Domu. Na jej barkach spoczęła odpowiedzialność za los wszystkich członków rodu. Ta zaś ciążyła jej coraz bardziej .

Będąc ostatnią żyjącą dziedziczką D’Ammaroth skupiała w ręku ogromna władzę i nie musiała obawiać się konkurencji ze strony własnej rodziny, lecz jednocześnie mogła być celem ataków innych Domów. Jej śmierć byłaby przepustką do zniszczenia lub łatwego przejęcia D’Ammaroth. Szczególnie, że nie miała dzieci ani nawet nie wzięła sobie Opiekuna.

Yvalee westchnęła ciężko, zagłębiając się w lekturę. Gdy była jeszcze studentką szkoły magii miała mnóstwo czasu, by czytać i prowadzić badania. Teraz czas ten skurczył się do nielicznych chwil, gdy była sama i mogła zajmować się tym, czym chciała..

Przebicie się przez stos korespondencji, kilku nudnych sprawozdań potrawało blisko dwie godziny i wreszcie udało się jej znaleźć chwilę czasu tylko dla siebie. Lubiła czytać, a nawał obowiązków pozwalał jej na to coraz rzadziej.

Dobrnęła do mniej więcej połowy tomu, gdy kotara za jej plecami odsunęła się cicho i usłyszała cichy, męski głos.

- Opiekunko Yvalee… Wybacz, że przeszkadzam, ale to pilne. - choć druchii znała możliwości żołnierzy Domu, Solaufein wciąż potrafił ją zaskoczyć i nie żałowała, że powierzyła mu obowiązki fechmistrza. Był najzdolniejszym szermierzem D’Ammaroth i jak dotąd nie dał jej najmniejszych powodów, by nie wierzyć w jego lojalność. Dlatego, gdy wyznaczony po śmierci Zeirhama poprzedni fechmistrz nie sprawdził się, mianowała na to stanowisko młodego i dotąd niedocenianego Solaufeina.

- Co się stało? - spytała, patrząc na niego przez ramię.

- Kapitan Vartha prosi o chwilę rozmowy. Mam powiedzieć, by zostawiła panią w spokoju? - błękitne oczy młodego fechmistrza wpatrywały się w nią uważnie. Solaufein posiadał niesamowity dar odgadywania jej życzeń. Yvalee miała bowiem szczera ochotę kazać kapitan jej Straży wynieść się do diabła, ale wiedziała, że nie może. Jeśli Vartha prosiła o rozmowę, to zazwyczaj miała dobry powód.

- Nie, poproś ją… Ale później bądź za kotarą. - rozkazała, a elf skłonił się lekko i otworzył drzwi, wpuszczając gościa. Potem raz jeszcze się skłonił i opuścił komnatę, ale Yvalee wiedziała, że za chwilę znów znajdzie się w pokoju - czy raczej obok niego, w ukrytym za ciężkim gobelinem korytarzu.

Młoda Opiekunka wstała na powitanie, usiłując zaprezentować się dostojnie, wiedziała jednak, że jej starania prawdopodobnie zostaną zniweczone przez opadające ze zmęczenia ramiona i cienie pod oczami, których nie był w stanie ukryć nawet makijaż. Na szczęście Vartha, kapitan świątynnej straży Domu, była elfką , która raczej o takie drobiazgi nie dbała. Była także, zdaniem Yvalee, przeciętnie rozgarnięta. Mogła być świetną wojowniczką, ale dyplomatką czy politykiem byłaby fatalnym.

- Czy to nowy fechmistrz? - zainteresowała się kapitan, gdy Solaufein zamknął za sobą drzwi.

- Syn Zeirhama.

- Wszystko zostaje w rodzinie? - Vartha pokiwała głową. Już rozumiała, czemu młody elf wydawał się jej znajomy i skąd u niego ten dziwaczny kolor tęczówek… Ulubieniec poprzedniej Opiekunki miał podobny kolor oczu . Yvalee machnęła jednak ręką.

- Uśmiejesz się. Nie jesteśmy rodzeństwem, nawet przyrodnim. Solaufein to syn Zeirhama i kobiety z gminu, wziętej na służbę ze względu na znaczne umiejętności kapłańskie. Zaś moim ojcem jest były Opiekun Domu.

- Nie płynie w was więc nawet kropla wspólnej krwi? - zdziwiła się kapitan.

- Nie… Zresztą, nie przyszłaś chyba na plotki? - zmitygowała się Yvalee.

- Obawiam się, że nie. - ton druchii był niewzruszony jak głaz . - Zgodnie z twoimi rozkazami, Opiekunko, mam oczy i uszy otwarte na wszystko, co może pomóc lub zagrozić domowi.

- Mów. - Yvalee rozsiadła się za stołem, nalewając sobie aromatycznego korzennego wina .

- Coraz częściej słychać plotki, że wydarzenia, które spowodowały śmierć pani Laenre nie były przypadkiem. - wypaliła bez wahania Vartha, obserwując zmiany wyrazu twarzy Opiekunki D’Ammaroth. N ie mogła sobie ponadto odmówić jeszcze jednej szpili. - Co odważniejsi szepczą, że była to kara samej Lloth za bluźniercze postępki…

- Dość! - spokojna do tej pory Yvalee nagle wyrżnęła otwartą dłonią w blat stołu tak mocno, że napełniony winem obsydianowy kielich najpierw podskoczył, a potem z głuchym odgłosem upadł na hebanową posadzkę. Gęste czerwone wino rozbryzgnęło się po drewnie zupełnie niczym krew. - Nikt nie będzie wygadywał tych bzdur w mojej obecności!

- Pani… - Vartha przybrała pokorny wyraz twarzy i postawę, choć w głębi serca czuła ponura satysfakcję. Dokładnie na taką reakcję liczyła - w końcu osobiście, choć w przebraniu, rozpuściła te plotki po całym Naggaroth. - Nie miałam zamiaru cię obrazić.

- Oh, wiem, wiem. - Yvalee uspokoiła się i machnęła smukłą dłonią. - Mam po prostu powyżej uszu tych oszczerstw. Ciągną się za mną jak… no, mniejsza z tym. Dom na tym traci.

- Wiem, Opiekunko Yvalee. - pokiwała głową Vartha. - Mam znaleźć winnego? - spytała usłużnie.

- Możesz spróbować, tylko co to da? - pokręciła głową elfka. - Te brednie odbijają się echem nawet w najmniej liczących się domach od tygodni. Należy im raczej zaprzeczyć, zademonstrować, że Pajęcza Pani wspiera Dom D’Ammaroth swą potęgą. - kobieta zmarszczyła czoło w wyrazie głębokiego zamyślenia, nerwowo obracając pierścień na palcu. Vartha czekała aż Yvalee w końcu podejmie wątek, ale zamiast tego elfka wskazała na stos papierów.

- Muszę uporządkować jeszcze kilka spraw. Dokończymy rozmowę kiedy indziej.

- Opiekunko D’Ammaroth… - Vartha wyprężyła się służbiście i odmaszerowała. Yvalee odprowadziła ją chłodnym spojrzeniem bursztynowych oczu.

- Coś z nią jest nie tak. - szepnął Solaufein, bezszelestnie wysuwając się zza gobelinu. Yvalee splotła dłonie i oparła na nich brodę, wpatrując się w drzwi.

- Pani Yvalee?

- Wiem, Solaufein. - odparła cicho - Chciałabym tylko wiedzieć, co. Znam Varthę od dawna. Jest świetną wojowniczką, ale nigdy nie umiała dobrze ukrywać uczuć. Nie wydawała się zbyt zaskoczona tym, co powiedziałam.

- Może… - Solaufein zawiesił znacząco głos, ale Yvalee pokręciła głową.

- Nie mieszaj się, póki nie dowiemy się więcej. Rodzina stroi na cienkiej linii pomiędzy utrzymaniem się, a całkowitym zniszczeniem. Jeżeli Vartha robi cokolwiek przeciwko własnemu Domowi, poniesie konsekwencje. Najpierw jednak musimy się upewnić… Mieć dowody.

- Rozumiem. - Solaufein skinął głową.

- Możesz odejść do swoich obowiązków. Chcę zostać sama. - poleciła młoda Opiekunka. Tym razem fechmistrz nie powiedział nic, jedynie skłonił się nisko i wycofał. Yvalee zaś z rezygnacją zakryła oczy dłonią.

- Czy nikomu już nie można zaufać…? - szepnęła, po czym cofnęła rękę, opadając ciężko na oparcie fotela. Gdy zaś spojrzała przed siebie, w kryształowym lustrze zobaczyła własne odbicie.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Sef : 2007-12-27 09:39:55
    Shades of Grey

    Przeczytalem troche wiecej (przepraszam za brzydkie pisanie bez polfontow, ale niemiecka klawiatura niezbyt na to pozwala) wiec pora na komentarz:)

    Seria trzyma fajny RPGowy klimat, i tak naprawde byloby to w sam raz opowiadanie na sesje - i jesli jest to pisane z takim zamierzeniem, to bardzo dobrze wcelowane.

    Progres od pierwszych opowiadan jakie czytalem jest niesamowity:) Nadal jednak znajduje sie merytoryczne/jezykowe bledy, nieliczne, ale rzucaja sie w oczy. Czasem bardzo trudne do zrozumienia za pierwszym przeczytaniem zdania zlozone - czlowiek gubi sie w polowie.

    Jest to jednak cecha Twoich opowiadan ktora jest fajna, ale zdecydowanie naduzywasz tego - starasz sie opisywac bardzo duzo w malej przestrzeni miejsca - kazdy gest, zachowanie, mina jak ktos wypowiada jakas kwestie, np. 2 wypowiedziane slowa i 3 zdania opisu postaci. Przydaloby sie tez troche takiej przestrzeni lekkiej, swobodnej rozmowy.

    By to ujac w krotkich slowach - tak zageszczasz akcje ze czasem to czyta sie jak streszczenie. Troche swobodnych, wrecz nudnych opisow lub pustych slow ulatwi odbiorcy lekkie i szybkie przeczytanie.

    Tak samo zdarza sie ze troche za szybko przechodza momenty powazne w smieszne. Tam gdzie akcja wydaje sie ze powinna byc leniwa, staje sie wartka.

    Tyle z 'konstruktywnej' krytyki.

    Co nie oznacza ze nie ma tutaj dobrych rzeczy - o, wrecz przeciwnie - duze polacie tekstu czyta sie lekko-latwo-i-przyjemnie, a przede wszystkim mozna sobie solidnie wyobrazic sytuacje i byc tam razem z postaciami.. co nie zawsze sie udaje autorom opowiadan. Czesto sa suche - tutaj z kolei masz ludzi i swiat i ten trzeci element dla czytelnika.

    A skoro o swiatach mowa.. propozycja na przyszlosc - napisz opowiadanie z kompletnie nowymi postaciami, w zupelnie innym, wlasnym swiecie, nie bazujac na czymkolwiek ani kimkolwiek. Osadzasz znane juz postacie w znanym juz swiecie, a ciekaw bylbym jak napiszesz opowiadane zupelnie od siebie:)

    Podzrawiam i trzymam kciuki za dalsze pisanie:)

  • Arleen : 2007-12-24 11:39:17
    Odp: SoG, roź. VI

    Tak, lubię. Różnice między nimi, a ludźmi, różne zachowania i kultura... Elfy są ciekawym obiektem do opisywania. :)

    Rzeczywiście, trafiłaś na nienajlepszy roździał, by zacząć lekturę, polecam od początku, bo ten roździał to tylko nawiązanie do przeszłości Sany i dlaczego ucieka.

    Czemu bys nie zjadła? Podobno to bardzo smaczne :P Szczególnie, że ludzie w tamtych czasach musieli dbać o siebie ;)

    Tak, zawiera ich nieco, by urozmaicić ogólną narrację. Nie jest to typowa komedia, ale odrobina humoru nigdy jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

  • Crystal Storm : 2007-12-24 10:48:01
    Shades of Grey (Odcienie szarości) Rozdział 6:Sny o domu

    Wydaje mi się, że lubisz pisać o elfach... Cóż, mistyka to naprawdę ciekawa rzecz, tyle jest tych różnych stworzeń... Ale ja osobiście lubie smoki^^ Za dużo w tym rozdziale się nie działo, a do tego na początku ten królik/zając. Nie wiem czy bym to zjadła. Wiesz, ja chyba też uciekłabym z domu gdybym wywołała tam pożar. Jeszcze jedna uwaga: Twoje opowiadanie wydaje mi się zawierać pewne wątki komediowe. Odpowiedz w komentarzu jeśli się mylę.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu