Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Nim wzejdzie słońce

Nim wzejdzie słońce... (aka. Świt ver. 2)

Autor:Arleen
Korekta:IKa, IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Romans
Dodany:2007-11-28 15:46:04
Aktualizowany:2011-01-29 23:21:04



Las był cichy, ciemny i spowity lekką mgiełką - wyglądał niczym baśniowy świat rodem z pradawnych mitów i elfich legend o Królestwie Wiecznych Lasów. Odcienie chłodnej zieleni i równie zimnego błękitu harmonijnie zlewały się z blaskiem cienkiego, bliskiego nowiu księżyca. Niebo było usiane gwiazdami, tak jasnymi, że zdawało się, iż wystarczy stanąć na palcach, by poczuć pod palcami ich miękkie ciepło. W oddali migotało ognisko, błyskając spomiędzy drzew niczym oko jakiegoś zwierzęcia. Miejsce to było tak niesamowite i tętniące magią tak intensywnie, że czuło się ją nawet wdychając powietrze.

Pod jednym z drzew kuliła się drobna dziewczęca sylwetka. Młoda kobieta ledwo stała na nogach, opierając się plecami o chropowaty pień drzewa. Oddychała ciężko i nierówno, kilka godzin bezustannej ucieczki sprawiło, że czuła się wyczerpana fizycznie, nie potrafiła też zebrać myśli, które przelatywały przez jej głowę jak szalone, ogłuszały i dezorientowały, niczym tabun dzikich koni przebiegający tuż obok.

Elfka pochyliła głowę, usiłując wciągnąć powietrze bez doświadczania przeszywającego bólu. Paliły ją płuca, diabelnie bolały pozdzierane do żywego mięsa kolana, tępo pulsowały pokaleczone przez ostre gałęzie nogi, nogawki spodni miała w strzępach. Wbiła miecz w ziemię, pragnąc choć na chwilę uwolnić rękę od uciążliwego ciężaru broni i wytarła spoconą rękę o przemoczoną, zamszową kamizelkę. Po jej twarzy spływał pot, zalewając oczy, zmuszając ją do ciągłego ocierania brwi rękawem koszuli.

"Wytrzymam!" pomyślała. Spojrzała na niebo i, prostując się, wyrwała miecz z ziemi "Oby do świtu... Uda się!".

Za sobą usłyszała nikły szelest. Odwróciła się błyskawicznie, dostrajając jednocześnie wzrok do typowego dla elfów postrzegania w ciemnościach ciepłoty istot żywych, a czasem nawet przedmiotów. Ale Lariell'e nie zobaczyła nic. To coś - lub ktoś - najwyraźniej krył się za innym przedmiotem, o innej ekspresji ciepła lub był poza zasięgiem jej wzroku. Zaklęła pod nosem, lecz w dalszym ciągu stała w bezpiecznym, w jej mniemaniu, miejscu.

- No, wyłaź. - mruknęła, starając się wyłowić z ciszy jakiś odgłos, zobaczyć w migotliwej plątaninie wzorów ciepła jakiś nieznany lub niestabilny wzorzec. Nie zobaczyła nic, jednak na karku poczuła czyjś wzrok. Nic nie usłyszała, nic nie dostrzegła. Tylko poczuła... I wiedziała, że to on. Wtedy tuż za nią rozległy się kroki, po chwili zamieniające się w bieg, lecz nie wiedziała z której strony dochodzą. Znała go, domyślała się jak zaatakuje, sparowała wiec instynktownie, na ślepo. Tuż obok jej ucha rozległ się brzęk stali. Instynkt i tym razem jej nie zawiódł, sparowała bezbłędnie.

Napastnik nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, jego reakcje były chłodno wykalkulowane na trafienie. Popełnił błąd, ale nie był przecież głupi. Gdy zaatakowała, tnąc lekko i jakby od niechcenia, wiedział jednak, że sztych był o wiele silniejszy, niż na to wyglądało. Sparował pozwalając jej klindze ześlizgnąć się po jego ostrzu ku ziemi, a Lara dała się na ten wybieg nabrać. Poleciała twarzą w dół, prosto na ostry jak brzytwa szew klingi swojego przeciwnika. Mężczyzna zrobił krok ku niej, lecz gdy ona nagłym ruchem odepchnęła się dłonią od szerokiego ostrza swego prześladowcy, na jego twarzy odmalował się dziwny grymas, w ułamku sekundy zastąpiony przez "uznanie i ulgę".

- Myślałeś, że już mnie masz? - syknęła elfka, podrywając się na nogi. Ciemna sylwetka kiwnęła głową. - Za dużo myślisz! - krzyknęła, mocno wybijając się, tnąc mocno, z ramienia. Sparował bez trudu, pewnie stojąc na nogach - jej atak był raczej wyładowaniem złości niż próbą trafienia, jednak Mewy nie należało lekceważyć w żadnej sytuacji. Nawet - a może szczególnie - gdy była zła i miała w dłoni jakikolwiek przedmiot mający ostre krawędzie. Odskoczył od niej zwinnie, iście niczym kot, unikając kolejnego ciosu - tym razem w kolano Przesunął się bliżej dającego schronienie cienia, nie spuszczając z niej spojrzenia.

- "Walkę kończy tylko śmierć". Sam mi to kiedyś powiedziałeś! - wycedziła przez zęby Lariell'e. Ona również postanowiła wejść w krąg cienia. Chciała wygrać. Musiała wygrać. Gwiazdy na horyzoncie zaczęły gwałtownie blednąć, niebo zaróżowiło się, granat nieba rozjaśnił się. Świtało.

Zaatakowała szerokim cięciem wyprowadzonym z wysokości biodra, mierzonym by pióro ostrza trafiło w tętnicę szyjną, lecz on usunął się robiąc dwa niewielkie kroki w bok, odbił jej cięcie mocną paradą. Mewa obserwowała każdy jego ruch, każde posunięcie i ruch nadgarstka rejestrowała w pamięci. Starała się zapamiętywać skomplikowane wzory ataku i obrony. Musiała w tym perfekcyjnym tańcu dwóch ostrzy znaleźć jakąś lukę, jakieś niedociągnięcie z jego strony... Patrzyła tak, jak kiedyś ja tego uczył i nie potrafiła. Każda próba przedarcia jej ostrza przez zasłonę jego parad, zastawień i ataków była skazana na porażkę.

"Jak tak dalej pójdzie to on znajdzie lukę w mojej obronie" przemknęło jej przez myśl. Zerknęła przez ramię na linię horyzontu - jaśniała mieszaniną zieleni, złota i czerwieni. Za chwilę tarcza słońca wysunie swe oblicze zza drzew, musiała do tego czasu utrzymać go na dystans. Na długość klingi. Był od niej lepszy - dzieliły ich lata doświadczeń, ale Lariell'e była zdesperowana.

Rzuciła się na niego w ostatnim rozpaczliwym ataku. Tylko na to zostało jej sił. Nie wydała z siebie najlżejszego dźwięku, a metaliczny brzęk, gdy smukłe, pokryte delikatnym wzorem ostrze dziewczyny zetknęło się z ciężką klingą stojącego naprzeciw niej mężczyzny, był pierwszym dźwiękiem, jaki rozdarł ciszę poranka rozpoczynającego nowy dzień. Posypały się iskry, metal o metal zgrzytnął tak przeraźliwie, że nawet drzewa zdawały się poruszać gałęziami by osłonić się przed straszliwym, nienaturalnym i obcym dla nich dźwiękiem.

Zaskoczony gwałtownością i siłą ataku mężczyzna poleciał w tył, zrobił kilka drobnych kroków, lecz zdołał utrzymać się na nogach. Natychmiast odwrócił się ku niej, a jego twarz przeciął okrutny uśmiech. Lariell'e zamarła. W normalnych warunkach, w walce z normalnym przeciwnikiem, taki atak byłby skuteczny. Lecz nie teraz... Niemal demonstracyjnym ruchem wyciągnął zza paska sztylet - krótkie ostrze o dużej głowni ze złota, zdobionej wieloma malutkimi ametystami, w których migotały pierwsze promienie tak upragnionego, porannego słońca. Zaatakował mieczem, tnąc w udo, w tętnicę. Elfka uskoczyła, wygięła się w piruecie, który miał ja ustawić w pozycji do cięcia w bok, a wystawił ją na uderzenie wąskiego ostrza. Gdy zrozumiała błąd było już za późno. Jedynie jej oczy - zielone, jak trawa, którą deptali i złote, jak promienie słońca skrzące się pomiędzy gałęziami młodych brzóz - rozszerzyły się w niemym wyrazie zdumienia i zrozumienia.

Sztylet trafił bezbłędnie, tuż pod mostek i Lariell'e Ida Aesmir osunęła się na mokrą i zimną trawę jak miękka szmaciana laleczka zgubiona przez dziecko podczas zabawy.

- No to koniec... - powiedział wysoki mężczyzna o ciemnoblond włosach, związanych w kucyk na karku. W dłoni wciąż trzymał obnażony sztylet. - To można było przewidzieć, mała Mewo. Nie chcesz pamiętać moich rad, więc to było nieuniknione. - w jego ciemnych oczach odbijało się, niczym łuna pożogi, światło słoneczne.

Leżąca na ziemi dziewczyna poruszyła się lekko, jęknęła boleśnie. Gdy ukląkł przy niej odwróciła się na bok, podkulając kolana niemal pod brodę, a dłonie przyciskając do klatki piersiowej.

- Niech to szlag... Musiałeś uderzyć tak mocno? - wyszeptała nieco chrapliwie, a w jej głosie brzmiał wyrzut. Viet'Armis uśmiechnął się przepraszająco, niczym mały łobuziak, który wie że i tak wszystko mu ujdzie na sucho, niezależnie od tego co zarzucają mu starsi.

- Nie chciałaś bym był wobec ciebie łagodniejszy, niż byłbym wobec mężczyzny. - ten argument skutecznie zamknął jej usta. - Ciesz się, że dostałaś głownią, a nie ostrzem. - dodał, chowając sztylet do skórzanego jaszczura przy pasku. Mewa parsknęła lekceważąco.

- Pomóż mi wstać. - poprosiła, podając mu szczupłą dłoń. Półelf chwycił wyciągniętą rękę, podniósł dziewczynę z ziemi, otrzepał jej ramiona i plecy z trawy oraz liści.

- Radzisz sobie coraz lepiej. - pocieszył ją. Przez chwilę trzymał dłonie na jej szczupłych, wąskich ramionach i zdawało się, że chciałby ją objąć. W ostatniej chwili się rozmyślił, strzepując jedynie z rękawa jej koszuli niewidzialny listek.

- Czuję się potwornie zmęczona. - poskarżyła się. Mężczyzna bez słowa podał jej manierkę. Piła łapczywie, dużymi haustami, zakrztusiła się. Klepnął ją lekko parę razy w plecy, aż odzyskała oddech i odebrał elfce naczynie.

- Gdy wrócimy do obozu, będziesz spała ile chcesz. - powiedział biorąc kilka oszczędnych łyków zimnej wody. - Pozwól jednak, że najpierw opatrzę ci zadrapania.

- Przegrałam zakład... - stwierdziła, sucho i bardzo cicho. - Miałam nie dać się pokonać aż do świtu. Zabrakło kilku minut. - westchnęła ciężko. Półelf milczał chwilę, potem gestem kazał jej usiąść na mokrej od porannej rosy trawie. Chłód trawy przynosił ulgę ich zmęczonym długim biegiem i walką mięśniom, chłodził rozgrzane ciała. Przez chwilę Viet'Armis całą uwagę skupił na opatrywaniu jej zadrapań na łydkach i wyjmowaniu z nich kolców dzikiej róży.

- Nie miałaś dużych szans. Wciąż jestem szybszy od ciebie. - powiedział w końcu, smarując każde zadrapanie z osobna pachnącą aloesem i krwawnikiem maścią. Dłonie miał zwinne i mimo lat władania mieczem, bardzo miękkie.

- Będę kiedykolwiek taka dobra?

Viat'Armis chwilę myślał od odpowiedzią.

- Myślę, że masz szansę być lepsza. - powiedział. - Musisz jednak wiedzieć, że nie będzie to łatwe. Jesteś jednak jeszcze bardzo młoda. Jak na elfkę, ma się rozumieć. - dodał ze śmiechem, widząc wyraz jej twarzy.

- Nie jestem już dzieckiem.

- Jesteś niewiele starsza, niż dzieci. Mam blisko trzydzieści lat więcej, niż ty. - odparł - Jeszcze dłonie. Usiłowałaś wykopać norę, żeby się ukryć? - spytał, widząc połamane i nieomal do krwi zdarte paznokcie, oraz głębokie krwawe bruzdy na skórze. Widok był o tyle gorszy, że Mewa dłonie miała małe i szczupłe, nieledwie jak u nastoletniej dziewczynki.

- Wywróciłam się na żwirze. - mruknęła zażenowana, czując jego dotyk, jak opuszkami sprawdzał, czy nie ma połamanych kości.

- Po tym może zostać blizna... - stwierdził cicho, przesuwając palcem po głębokim zacięciu we wnętrzu dłoni, jakie pozostawiło jego ostrze. Dziewczyna syknęła z bólu, gdy dotknął rany, instynktownie cofając dłoń. Półelf bez słowa ujął jej nadgarstek, przyciągnął dziewczynę bliżej siebie. Byli tak blisko, że Viet'Armis czuł jak ciepło jej ciała paruje w chłodne powietrze poranka. Pachniała wanilią, cynamonem i dziewczęcym potem.

- Dłonie są ważne dla szermierza. Musisz dbać o nie, żeby nie odmówiły ci kiedyś posłuszeństwa. - mężczyzna ściągnął z szyi jedwabną chustkę, zmoczył ją i cierpliwie zmywał z rąk dziewczyny brud i kurz. Potem wtarł w nie maść i dokładnie owinął bandażami, które zapobiegliwie zostawił na umówionej mecie.

- Nie trzeba szwów na szczęście. Kiepska ze mnie szwaczka. - uśmiechnął się, podziwiając swoje dzieło, po chwili jednak spoważniał. - Potraktowałaś to strasznie poważnie. Ułamki sekund dzieliły cię od takiej szramy na twarzy.

- Złapałbyś mnie. - stwierdziła dziewczyna.

- Złapałbym. - nie było to pytanie, lecz półelf uznał za stosowne potwierdzić. Siedzieli teraz na trawie, podziwiając feerię kolorów, błyszczącą na wciąż granatowym niebie niczym zorza polarna. Milczeli przez dłuższy czas.

- O co właściwie się założyliśmy? - zapytała nagle Lariell'e, oglądając obandażowane ręce, lecz wciąż nie patrząc na niego. Zdawało jej się, że Viet'Armis się zarumienił, ale mogła źle ocenić w jaskrawym, czerwonawym świetle porannego słońca.

- O nic. Chcę tylko jednego. - odparł w końcu powoli, jakby ważąc każde słowo, a po chwili ujął jej dłoń, delikatnie dotknął ustami opuszków jej palców. Była to jedyna czułość na jaką kiedykolwiek sobie wobec niej pozwolił. Jedyna, która kiedykolwiek zdradziła, co czuł. Elfka była tak zaskoczona, że nie zabrała ręki, gdy przytulił ją do policzka i powiedział powoli, patrząc w jej niesamowite, zielonozłote oczy. - Pamiętaj moje lekcje, mała Mewo. Pamiętaj to, czego cię nauczyłem i nie daj się zabić. Obiecaj mi to proszę.

- O... Obiecuję... - powiedziała z początku niepewnie, urwała i spuściła głowę, lecz po chwili, dziwiąc się sile i tonowi własnego głosu, dodała, patrząc mu w oczy. - Daję słowo, że kiedy przyjdzie na mnie czas, będę pamiętała, czego mnie nauczyłeś.

Viet'Armis z ociąganiem puścił jej dłoń i uśmiechnął się, odwracając twarz w stronę horyzontu. Lariell'e przez chwilę patrzyła na jego profil, przez ułamek sekundy zatrzymała wzrok na zarysie ust. Potem także spojrzała na linię gdzie niebo łączyło się z ziemią. Żadne z nich nie odezwało się już ani słowem.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze
  • Arleen : 2007-12-04 08:44:21
    A wniosek z tego...

    Ciesze się, że udało nam się porozumieć. :) Bardzo sobie cenię Twoje zdanie, i ciesze się na każdy komentarz od Ciebie (w sumie, nikt inny chyba nie czyta, a jeśli czyta, to komentarzy nie zostawia)

    Ten nieszczęsny 'szew ostrza' pokazał mi jednak, że należy zainwestować w książkę lub dwie o broni białej, oraz pogrzebać w internecie. Zawsze to lepiej samemu wiedzieć ;)

    Pozdrawiam serdecznie, Morfie!!

  • : 2007-12-01 04:41:31
    Re: O szwie C.D.

    Dziękuję za wyjaśnienie.

    Cofam słowa o używaniu słów, których znaczenia nie rozumiesz. Po pierwsze: brzmiały za ostro, po drugie - w świetle twojej odpowiedzi na mój komentarz - były niezasłużone. Wszyscy czerpiemy tę czy inną wiedzę od przyjaciół, w dobrej wierze.

    Poza tym, na dobrą sprawę chyba nikomu poza mną nie przeszkadza ten "szew ostrza", a i tak wszyscy wiedzą o co chodzi. :)

  • Arleen : 2007-11-30 18:06:07
    O szwie C.D.

    Nie do końca się zrozumieliśmy - ja ten termin rozumiem. Nie posługuję się w opowianiach słowami, których nie rozumiem, 'bo dobrze brzmią'. W przypadku romansu L5K 'Kwiaty Brzoskwini' spędziłam wiele godzin sprawdzając, czy słowa użyłam poprawnie.

    Termin 'szew ostrza' został mi swego czasu wytłumaczony przez znajomego, który pasjonuje sie bronią, jako 'zaostrzona część klingi, czyli sam ostry brzeg. Słowo 'ostrze' traktował jako popularne rozumienie całej klingi. Jest lepiej oczytany niż ja, więc uznałam, że się nie mylił.

    Zacytowałam Sapka, bo nie miałam pod ręką czegoś innego, co bym pamiętała od ręki. Nie mam w domu książek o broni białej innej, prócz katana, lecz w tym wypadku o posługiwaniu się ta terminologią nie było mowy.

    W najbliższym czasie w takim razie, należy nadrobić zaległości w dziedzinie broni białej.

  • : 2007-11-30 10:41:41
    jeszcze słówko o nieszczęsnym szwie

    Co do 'szwu' Chodziło mi o częśc ostrza, cytuję za Sapkowskim 'szew ostrza lśniący i niezawodnie ostry'. Jeśli coś pokręciłam, to moja wina leży w tym, że nie sprawdzilam po nim informacji ;)

    Jeśli już mówimy o winie to polega ona na tym, że używasz w tekście pojęć, których znaczenia nie znasz i nie rozumiesz. Wiesz, Arleen, co to jest ten "szew ostrza"? Bo ja nie mam cienia bladego pojęcia. A jeśli nie wiesz, to dlaczego posłużyłaś się tym terminem? Teraz wyglada na to, jakbyś na potrzeby "Nim wzejdzie Słońce" zwyczajnie ściągała od Sapkowskiego co smakowitsze kąski z jego warsztatu. A przecież nie miałaś takiego zamiaru i nie takie były twoje intencje, prawda? Z SF jest łatwiej: można używać słów w rodzaju "promiennik pozytronowo-hiperprzestrzenny" i nikt nie udowodni, że to puste, albo błędnie użyte, pojęcie. Bo kto wie, czy "promiennik pozytronowo-hiperprzestrzenny" faktycznie nie będzie keidys istniał w takiej formie, w jakiej został opisany przez autora? W przeciwieństwie do nieszczęsnego "szwu ostrza" - cokolwiek to pojęcie znaczy.

    Swoją drogą, przeprowadziłem szybkie śledztwo przy pomocy Google i wychodzi na to, że "szew ostrza" pojawił się tylko u Sapkowskkiego. Co ciekawe, oczarowani Sapkowskim czytelnicy przyjęli jego słowa za słowa znawcy i na wiarę zaczęli używać "szwu ostrza" w materiałach dot. świata wykreowanego przez Sapkowskiego, np. w grze "Wiedźmin". Mogę się założyć, że żaden z piszących nie ma pojęcia, czym jest ten cały "szew ostrza", a mimo to używa nieszczęsnego terminu, bo jest klimatyczny i brzmi fachowo, profesjonalnie. Zabawne, prawda?

    No nic, przy okazji to też dla mnie nauczka i poważne ostrzeżenie: pisać o tym, na czym się znam, albo do czego przygotowałem się drogą zgłębiania fachowych materiałów. Wtedy nikt nie zarzuci mi amatorszczyzny czy nieuctwa, nie wytknie trywialnych błędów. I dlatego nigdy nie napiszę niczego o komornikach sądowych czy obróbce skrawaniem - bo zwyczajnie nie mam pojęcia o co w tym komorniczo-skrawanym świecie chodzi.

  • Arleen : 2007-11-29 07:27:09
    Świt

    No cóż, ciąg dalszy to... 'Blizny'. Dziewczyna z tego opowiadania, to ta sama Mewa, której losy zacząłeś poznawać w poprzednim opowiadaniu.

    Może rzeczywiście trochę na wyrost, ale w sumie żadna inna kategoria mi nie pasowała. Pod 'mroczne' to się nie zalicza :P

    Może, jak przestanę mieć wahania nastrojów (pod których wływem piszę, teraz na przypład ciąg dalszy L5K), oraz pozwoli mi na to praca napiszę ciąg dalszy ;)

    Co do 'szwu' Chodziło mi o częśc ostrza, cytuję za Sapkowskim 'szew ostrza lśniący i niezawodnie ostry'. Jeśli coś pokręciłam, to moja wina leży w tym, że nie sprawdzilam po nim informacji ;)

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze