Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Fushigi Akugi

Fushigi Akugi (część 2)

Autor:Nakago
Korekta:Irin
Serie:Fushigi Yuugi
Gatunki:Fantasy, Komedia, Parodia
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2007-11-21 12:09:02
Aktualizowany:2007-11-23 23:01:22


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Tamahome - syknął w zakamarkach swego pokręconego umysłu Nakago, omal nie rozdeptując kręcącego mu się pod nogami kota. Naturalnie nie mógł powiedzieć tego na głos: dziwnym zbiegiem okoliczności syczenie nie wychodziło mu zbyt dobrze, kiedy szczerzył zęby. Co przecież cały czas robił. - Następnym razem - obiecał sobie wojownik, w milczeniu odskakując od wrośniętego nagle w ziemię przeciwnika - nie będę się tak głupio uśmiechał bez powodu. Następnym razem - myślał generał, patrząc na zdumioną minę wroga - zachowam powagę bez względu na radość, jaką sprawi mi to, co wtedy zrobię. Następnym razem - dumał mężczyzna, obserwując kulającego się w kurzu gościńca nastolatka - nie zrobię z siebie pośmiewiska. Następnym razem... A może tak nie będzie *następnego razu*?...

- Dość tego! - krzyknął Nakago znienacka. Tamahome znieruchomiał na moment, po czym z trudem podniósł się na nogi, oboma rękoma podtrzymując wciąż podskakujący brzuch. Przez dłuższą chwilę stał zgięty wpół, walcząc o oddech i z determinacją próbując uspokoić się nieco. Kiedy wreszcie wyprostował się wystarczająco, by móc spojrzeć w twarz wyższego mężczyzny, resztki jego dobrego humoru natychmiast uleciały z nocną bryzą. Oczy generała Kutou miotały bowiem błyskawice, podczas gdy jego wciąż wyszczerzone zęby zaciskały się z mrożącym krew w żyłach zgrzytaniem. Już nie było się z czego śmiać: wściekłość w lodowato niebieskich oczach w połączeniu z szerokim uśmiechem na urodziwym obliczu nadawały twarzy wojownika wyraz wręcz przerażający. Widok ten podziałał na Tamahome, jak kubeł zimnej wody albo, równie zimny, *specjał Nuriko*. Chłopak przypomniał sobie, po co zjawił się w tym miejscu, i wreszcie ze zgrozą skonstatował, naprzeciwko kogo stoi. Nakago... Co tu u robi Nakago?!

- Co tu robisz, Nakago?! - okrzyk przerażonego zdziwienia wręcz pchał się na usta Tamahome. Nastolatek wiedział jednak, że to nie jego teraz pora, by mówić. Więc milczał.

Stojący mimo generał Kutou milczał takoż. Albowiem był zajęty. Mianowicie z upojeniem wpatrywał się w zbaraniały - i to baranem idącym na rzeź - wyraz twarzy przeciwnika. Kontemplował urokliwy grymas w ciszy i skupieniu, jak należy, przedłużając chwilę nieziemskiej przyjemności w nieskończoność.

Wszechogarniający bezruch przerwało nagle niespodziewane syknięcie, dobiegające, zdawałoby się, znikąd i zewsząd. Nakago wzdrygnął się i jakby oprzytomniał. Wróciła mu też pamięć. Albo coś w jej rodzaju...

- E... - zagaił inteligentnie.

- Eeee... - powtórzył z lekkim napięciem w głosie, spoglądając gdzieś w bok.

- Aha. Racja - stwierdził stanowczo. - Zatem... - powrócił wzrokiem do stojącego naprzeciwko wyrostka.

- Tamahome - rzekł generał, ów przystojny, błękitno odziany blondyn, z krzywym uśmieszkiem na urokliwych ustach. - Czyż nie pojechałeś do Sairou z całą resztą?

- Nakago! - warknął w odpowiedzi ciemnowłosy chłopczyna, tonem nieuchronnie przywodzącym na myśl podręcznikowego małoletniego mordercę.

- Dobrze wyglądasz - uznał starszy, za nic mając dźwięczącą w głosie przeciwnika sugestię nadciągających tortur. Z prawdziwą rozkoszą ciągnął dalej. - Nigdy bym nie powiedział, że niedawno i cała twoja rodzina, i jeden z towarzyszy stracili życie.

- Ty... - warkot Tamahome omal nie przerodził się w skowyt. Jak miło było to słyszeć... - Demonie!

- I kto to mówi... - zachichotał cienko Nakago, widząc rozbłyskujący na czole oponenta ognisty znak, który barwą nieodmiennie kojarzył mu się z rozdeptanym pomidorem. Znaczeniem niekoniecznie. - Demonek, demonek, demonek... - szydził generał, wskazującym palcem prawej ręki niemalże dotykając twarzy chłopaka.

Tamahome tak mocno wybałuszył oczy, że o mało mu z orbit nie wyleciały. Żuchwa bezwładnie opadła mu prawie na piersi, a ręce zadyndały u boków jakby był zepsutą drewnianą kukiełką. Cofnął się kilka kroków i z miną wyrażającą szczere powątpiewanie zaczął bezczelnie wlepiać gały w wyśmiewającego go wojownika. Doprawdy, nie można tego inaczej nazwać. Po prostu: bezczelnie.

- No, i czego się gapisz? - zapytał zdegustowany Nakago, przestając jednocześnie wskazywać palcem pomidorowe znamię. - Człowieka nie widziałeś w tym swoim Kounan?

- Już koniec? - zapytał chłopak, wymigując się tym samym od odpowiedzi na zadane pytanie. I, nie czekając na potwierdzenie, kontynuował: - Demonie! - wrzasnął. Jednocześnie znak na jego czole ponownie zajaśniał ogniem. Ignorując tym razem całkowicie ewentualną reakcję przeciwnika, rzucił się do przodu.

Generał nie wysilał się. Odstąpił pół kroku w bok i szarżujący młodzian sam nadział się na wystawioną pięść. Beztalencie. Doprawdy, nie można tego inaczej nazwać. Po prostu: beztalencie.

- Ten twój duch bojowy też ci dzisiaj nie pomoże, dzieciaku - uświadomił antagonistę wojownik Seiryuu z osłabiającą nonszalancją. Tamahome zsunął się bezwładnie z pięści generała i padł przed nim na kolana, prawą dłoń przyciskając do obolałego żołądka, lewą zaś wspierając się o ziemię, by nie paść na twarz. A mógłby. Choć już na klęczkach, z kornie pochyloną głową i wzrokiem wlepionym w pył ścieżki, wyglądał całkiem przyzwoicie. Jak poddany oddający cześć władcy. Albo jak wierny, składający pokłon swemu bogu. Słowem: tak, jak niebawem będą wyglądali wszyscy ludzie stający przed Nakago. Widok całkiem na miejscu.

Generał był zadowolony.

- Dziewczyna, której szukasz, jest w jurcie - powiedział łaskawie. Po co ma się chłopak męczyć, niech już wie. Za tak ujmujący wyraz służalczości coś mu się przecież należy, prawda? A i jego ukochaną można by pochwalić - niewiele, żeby się niewolnik nie podniecał za bardzo. Jeszcze mu zaszkodzi. Nakago przywołał w pamięci chwile spędzone ze służebnicą Suzaku.

- Jej skóra jest naprawdę piękna - rzekł w zamyśleniu, starając się przypomnieć sobie więcej szczegółów. Ach, no tak, racja. - Myślałem o niej wcześniej, że jest jeszcze dzieckiem... - ciągnął z wysiłkiem generał, nie zwracając uwagi na fakt, że klęcząca przed nim marionetka już jakby mniej chyli głowę. Pogrążony w rozpamiętywaniu jedynej cechy, jaką u tej dziewczyny można by podziwiać, Nakago odwrócił się na pięcie i podążył z powrotem w stronę namiotu. Czy aby na pewno dobrze pamięta? Musi to sprawdzić!

Ale! Przecież nie może zostawić Tamahome tak bez wyłuszczenia sensu wypowiedzi. Choć to niby tylko Tamahome, więc po co mu cokolwiek tłumaczyć? Z drugiej strony: to przecież tylko Tamahome, bez wyjaśnienia nie zrozumie. Generał zatrzymał się więc niechętnie i rzucił przez ramię:

- ...jednak jej ciało jest już bardzo kobiece - z uśmiechem dokończył wcześniejszą myśl.

Chłopak patrzył mu w oczy wzrokiem chorej owcy. Co jest, jak rany, na wsi się dzieciak wychował, czy co?! To baran, to owca... - jak można tak wyglądać?!

- Miaka - wyszeptała owca ludzkim głosem.

- Tak, tak, Miaka, Miaka - zdegustowany Nakago machnął ręką kilka razy i ponownie ruszył ku namiotowi. Odwracając, oczywiście, wcześniej głowę we właściwym kierunku, nie chciał się przecież potknąć i przewrócić. Nie mógł być z tej przyczyny naocznym świadkiem tego, co działo się za jego plecami...

Poszedł. A właściwie szedł. Idzie tak sobie i idzie..., a tam, z tyłu, Tamahome coś mamrocze pod nosem. Coś jakby...: *Co jej zrobiłeś*?... Ech, nieważne.

Poszedł. A właściwie szedł. No dobrze: zrobił kilka kroków. A tam, z tyłu, zaczęło mu nagle coś syczeć. I był to syk znacznie głośniejszy, niż ten poprzedni, przez wszystkich już pewnie zapomniany. Takiego syku jeszcze nigdy nie słyszał... Intrygujące. Ale nie wystarczająco.

Poszedł. A właściwie szedł. Niezbyt daleko zaszedł, kiedy ów syk nieznany przerodził się w dźwięk raczej charakterystyczny, acz w przyrodzie niespotykany. Dźwięk trudny do zdefiniowania. Jednak w tej samej chwili nastąpiły dźwięki do nazwania łatwe. Określa się je zwykle bowiem prosto: ludzka mowa. A brzmiała ona tak:

- CO TY JEJ ZROBIŁEŚ?!

- To nudne - chciał powiedzieć Nakago, wobec czego zatrzymał się i odwrócił. Kiedy zaś to uczynił, zdziwienie odebrało mu mowę. Ludzką.

Tam, z tyłu, stał Tamahome. Właśnie: nie klęczał, tylko stał. Bezczelny. Poza tym wyglądał dość dziwnie. Coś jakby miał z włosami... - pojaśniały i wydłużyły się; generał poczuł deja vu, miał wrażenie, że coś podobnego gdzieś już widział... I jeszcze znak na czole dzieciaka, on też zdawał się być inny, niż zwykle... No i w dodatku ten stojący tam z tyłu Tamahome gromadził energię w sposób zadziwiający dla takiego beztalencia! Szybko ją gromadził. Szybko ją zgromadził. I jeszcze szybciej ją posłał. Wprost przed siebie. Czyli prosto w przeciwnika. W dodatku, na Seiryuu!, nawet trafił!...

Nakago trzymał się za spalone ramię. Był zdumiony. Był zaskoczony. Był... WŚCIEKŁY! Jak on śmiał! Jego piękny, krągły bark, źródło jego dumy i radości (a przynajmniej jedno ze źródeł). Cudownie gładka, alabastrowa skóra, prężne mięśnie, idealna rzeźba... A teraz? Kawał przypieczonego mięcha, swą bezkształtnością przywodzący na myśl sknoconą przed laty cesarską kolację. Kucharz słono zapłacił za swój błąd: musiał zjeść całą pieczeń na oczach świętującego dworu. Po czym został ścięty - na oczach świętującego dworu. Tamahome też zapłaci, już generał tego dopilnuje. Konsumpcja tym razem nie wchodzi w grę; lepiej mieć ramię spalone, niż nie mieć go wcale. Zresztą Soi niezwłocznie je wyleczy, kiedy tylko będzie nieco wolnego czasu na *te sprawy*. Znajdzie się inny sposób. I to bardzo prędko. Tym razem nikt nie przeszkodzi Nakago w dokonaniu zemsty, tym razem są tu tylko we dwójkę, tym razem nie ma szans, by ktokolwiek mógł się wtrącić. Zwłaszcza jeśli trochę się pospieszy. Zatem...

Pod nienormalnie jasną grzywką najpotężniejszego wojownika pośród wcielonych konstelacji Seiryuu, ponad jego nienaturalnie jasnymi brwiami - krótko mówiąc: na środku czoła - rozbłysnął jaskrawo błękitny znak serca. Powietrze jakby zagotowało się, choć było to raczej wrażenie pozostające w sferze subiektywnych doznań duchowych, bowiem w rzeczywistości okolicę nadal chłodził przyjemny nocny wiaterek. Bez trudu jednak dawało się spostrzec, że coś się szykuje. Myszkujące niedaleko gryzonie zamarły w przeczuciu nadchodzącego niebezpieczeństwa. Drapieżne ptaki znieruchomiały na swoich stanowiskach widokowych, skąd wypatrywały plączącej się po okolicy kolacji. Węże w panice uciekły pod najbliższe kamienie, z bezpiecznych kryjówek obserwując rozwój wydarzeń. Tama zmrużył czujnie oczy, nastroszył sierść na grzbiecie i, przypadłszy brzuchem do ziemi, tyłem wycofał się na z góry upatrzone pozycje. W końcu w sytuacji tak jakby zorientował się również przedstawiciel ostatniego szczebla drabiny pokarmowej: człowiek.

Stojący naprzeciwko pałającego nieziemską energią przeciwnika, Tamahome nagle, a niespodziewanie, po raz kolejny uzmysłowił sobie, gdzie jest i co robi. Szalona wściekłość znienacka porzuciła jego ciało i duszę, wyparta przez rosnące w zastraszającym tempie czyste, nieskalane myślą przerażenie. Opuścił dziwnie drżące ręce i cofnął się o krok. Potem o drugi. I trzeci... pół trzeciego. Albo i mniej. Jakkolwiek by nie było, trzeciego kroku młodociany obrońca służebnicy Suzaku dokończyć nie zdołał. W tym właśnie bowiem momencie Nakago uśmiechnął się zjadliwie, wyciągnął przed siebie szczupłe dłonie o wysmukłych palcach i cisnął całą zebraną moc w antagonistę. Skwiercząca kula niebieskiego światła pomknęła z zastraszającą prędkością równolegle do powierzchni ziemi, pozostawiając za sobą wypalony szlak. Do namierzonego obiektu daleko nie miała. Mgnienie oka nie minęło, a już zadowolony ze swej celności generał Kutou mógł obserwować, jak jego pocisk trafia w środek piersi chłopaka. I wybucha. Eksplozja rzuciła w przestworza bezwładnym ciałem wyrostka niczym szmacianą lalką. Krótka a gwałtowna kariera nieopierzonego lotnika zakończyła się na samym środku piaszczystej ścieżyny, gdzie plątanina rąk, nóg i czego tam jeszcze zwaliła się z głuchym łomotem, wzbijając niezwykle efektowne obłoki kurzu.

Zdawać by się mogło, że nawet powietrze zamarło ze zgrozy.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Aya : 2007-12-12 20:13:35
    Normalnie świetne;P

    widać,że niektóre sceny są z Fushigi yuugi,ale ty tak ładnie przeistoczyłaś rysunki w słowa.To było świetne:D nawet bez czytania fuhigi można było się przenieść w tą scene i wyobrazić ją sobie dokładniej^^gratulacje;)

  • Nakago : 2007-11-21 18:34:24
    W rzeczy samej

    Bardzo dobrze Ci się kojarzy. Acz niedokładnie :-D. To jest scena z 9 tomu mangi, tylko że 'trochę' przerobiona. A opisywana była ładnych kilka lat temu (do 3. części włącznie fanfik jest raczej stary; od 4. piszę go teraz), zanim w Polsce zaczęła wychodzić manga. Dlatego dialogi (te, które w pierwowzorze w ogóle istnieją ;-)) są jednak nieco inne, niż w mandze - 'tłumaczyłam' je na podstawie anglojęzycznego funsubu serii TV. No i dodałam co nieco od siebie...

    Całe "Fushigi Akugi" jest ściśle związane z mangą / anime "Fushigi Yuugi" i właściwie opisuje kilka scen stamtąd. Z pewnymi 'innowacjami'. Stąd tytuł fanfika (wyjaśnię go na końcu ostatniej części, żeby nie było spoilera :-)).

  • Grisznak : 2007-11-21 12:24:15
    ...

    Czy mi się to dobrze kojarzy ze sceną z mangi? Bo jakbym to już gdzieś widział. Aczkolwiek styl opisu całkiem zacny.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu