Opowiadanie
Czarny Pan
Szepty w Mroku
Autor: | Roy de Lamort |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Fantasy, Mroczne |
Uwagi: | Utwór niedokończony |
Dodany: | 2008-01-01 08:00:14 |
Aktualizowany: | 2008-02-21 21:28:55 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Każdy szanujący się mroczny władca posiada potężną armię, jednak niektórzy rozpoczynają jej tworzenie przypadkiem i zaskakująco wcześnie.
Nikły uśmiech wykrzywił twarz Riddle'a. Zbliżał się już do jaskini, razem ze swymi ofiarami. Noc była bezksiężycowa, co bardzo mu pasowało. Sam potrafił się doskonale ukrywać, ale Billy i Amy, którzy towarzyszyli mu dzisiaj, byli pod tym względem niezdarni. A zatem brak blasku, który mógłby oświetlić ich sylwetki i sprawić, że ktoś zainteresuje się trójką dzieci, wędrujących samotnie w stronę wybrzeża, w miejsce, gdzie morze było szczególnie burzliwe, był bardzo korzystny.
- Tom - zaczęła niepewnie Amy, - naprawdę musimy iść? Nie może tego zrobić ktoś inny?
- Daj spokój, potem może być za późno - odpowiedział, fałszywie zaaferowanym tonem, Riddle. - Do jutra ten króliczek może tam nie wytrzymać. Sam bym to zrobił, ale mogę nie dać rady - dodał z perfekcyjnie odegraną troską i niepewnością. - Poza tym, jest z nami Billy, nie? Nie ma się czego bać - rzucił w przestrzeń.
Słowa te, choć wypowiedziane mimochodem, sprawiły, że Billy Stubbs poczerwieniał z zadowolenia. Zawsze lubił być chwalony. Nie odezwał się ani słowem, jednak Tom już wiedział, że ma chłopca w garści.
Kłamstwo, dzięki któremu nakłonił dwójkę do pójścia z nim, było wyjątkowo naiwną i dziecinną bajeczką, jednak spełniło swoje zadanie. Już po zgaszeniu świateł, zakradł się do pokoju, w którym spali Billy i Amy. Zajazd posiadał pokoje wyłącznie dwuosobowe, a Stubbs był dla dziewczynki jak starszy brat, zawsze na wyjazdach sypiali w jednym pokoju. Wystarczyło opowiedzieć Amy o bezbronnym króliczku, który zabłąkał się do małej jaskini na wybrzeżu, a Billy, który zawsze zasypiał po niej, od razu przejął inicjatywę i postanowił wyruszyć na ratunek. Amy rzadko było widać bez Stubbs'a więc wyszła z pokoju tuż po Tomie i Billy'm, a chwilę potem byli już w drodze na wybrzeże. Riddle co prawda wątpił, żeby przez ubiegły rok wybudowano jakąś ścieżkę, prowadzącą w dół wybrzeża, jednak miał swój sposób na zejście na dół i sprowadzenie ze sobą dwójki swoich ofiar, jak zaczął ich już nazywać w myślach. Przez ostatnie kilkanaście dni przed wycieczką, wytrwale ćwiczył swoje umiejętności poruszania przedmiotów bez dotykania ich i teraz był już pewny, że nie będzie miał problemów z powtórzeniem tego na ludziach.
Dotarli już niemal do krawędzi, z której rok temu spadł Tom. Przez ubiegły rok nic się tu nie zmieniło. Nikt nie pomyślał, żeby postawić tu chociaż jakąś barierkę, co świadczyło albo o tym, że niemal nikt tu nie zaglądał, albo okoliczni mieszkańcy wykazywali się cechami skretynienia, tudzież niezdolnością przewidywania. Tom podejrzewał, że raczej chodzi o to pierwsze. W końcu poprzednim razem przysłuchiwał się potajemnie rozmowom miejscowej ludności i nie mógł nadziwić się ich głupocie i temu, jak nieistotnym rzeczom poświęcali swoją uwagę. Imbryk do herbaty, który stał nie tam, gdzie zwykle i który z tego powodu stał się początkiem półgodzinnej rozmowy, przeplatanej krzykami, powrót do domu dziesięć minut później niż zwykle, kończący się długą reprymendą i koniecznością wyjaśnienia, co takiego działo się przez owe dziesięć minut, długa debata na temat wyższości miejscowego wina nad pochodzącym z sąsiedniej wioski... Czy ci głupcy naprawdę nie mieli nic lepszego do roboty, myślał Riddle, czy naprawdę życie w tych małych miasteczkach sprowadza się do takich głupot? Nie po raz pierwszy, nie był w stanie tego zrozumieć...
Teraz poruszał się już bardzo ostrożnie, bo nie chciał powtórzyć przygody z zeszłego roku. Na chwilę przystanął. W oddali majaczyło już wejście do jaskini.
- To tam. - Wskazał palcem jaskinię. - Teraz musimy zejść na dół. Amy nie zareagowała, ale Billy podszedł do krawędzi i zerknął w dół. Nie miał przesadnego lęku wysokości, ale mimo woli wzdrygnął się i cofnął o kilka kroków.
- Ale jak tam zejdziemy? - zapytał chłopiec, siląc się na beztroski ton, choć Riddle od razu wyczuł w nim wahanie. Miał go już w garści.
- Damy radę - powiedział spokojnym głosem, w którym jednak czaiła się trudna do opanowania, złośliwa radość. Już od kilku dni wyobrażał sobie reakcje dzieci na to, co dla nich przygotował. - Da się zejść, podejdź bliżej, to zobaczysz...
Teraz Billy znajdował się na skraju urwiska. Tom właśnie na to czekał. Wykonał nieznaczny gest dłonią, jakby coś chwytał, a kamienie, na których stał Billy, usunęły mu się spod nóg. Stubbs stracił równowagę i runął w dół.
- Billy! - krzyknęła Amy.
Rzuciła się w stronę urwiska, w nadziei złapania swojego kolegi, ale Riddle już działał. Sprawił, że noga Billy?ego ugrzęzła między kilkoma wystającymi skałami i teraz chłopiec zwisał głową w dół. Emily wyciągnęła rękę, żeby spróbować go wciągnąć, ale jej wysiłki spełzły na niczym. Stojący kilka kroków za nią Tom powtórzył chwytający gest, a Amy sama zaczęła spadać, żeby po chwili ugrzęznąć między dwiema skałami, które wyglądały, jakby w każdej chwili mogły się osunąć. Doskonale, pomyślał Riddle. Teraz czas na niego. Niespiesznie podszedł do urwiska i zerknął najpierw na Billy'ego, a potem na Amy. Nie mieli prawa spaść. Riddle doskonale to wiedział, w końcu sam miał ich pod kontrolą. Po chwili, wypełnionej urywanymi krzykami Billy'ego i łkaniem Amy, Tom zabrał się do dzieła. Zaczął od Amy. Ponownie wykonał nieznaczny ruch ręką, tym razem, jakby odpychał coś od siebie, a Amy zaczęła ponownie zsuwać się po zboczu. Na tyle powoli, żeby nic się jej nie stało... Ale na tyle szybko, że Tom mógł się nacieszyć jej łkaniem, powoli przechodzącym w krzyk, zaskakująco głośny jak na małą dziewczynkę. Tomowi przypomniał on krzyk pani Cole, gdy pewnego dnia w kredensie w kuchni odkryła gniazdo małych pajączków. Usta wykrzywił mu charakterystyczny dla niego, pozbawiony wesołości, okrutny uśmiech.
Amy była już na dole, cała i zdrowa, choć sparaliżowana ze strachu. Teraz czas uratować (tutaj Riddle zachichotał cicho) Billy'ego. Tym razem Tom wykonał obiema rękami taki ruch, jakby coś między nimi miażdżył. Billy zaczął gwałtownie spadać, żeby przed samą ziemią zahaczyć koszulą (o co zadbał już Riddle) o wystający kamień, co wystarczyło, żeby go na chwilę zatrzymać. Po chwili materiał pękł i chłopiec wylądował na ziemi, tuż obok trzęsącej się Amy. Tom po chwili łagodnie opadł na ziemię obok nich. Nie patrzyli na niego więc mógł spokojnie użyć swej mocy, żeby powoli opaść z urwiska.
- Widzicie, daliście sobie radę - powiedział cicho.
Pierwszy podniósł się z ziemi Billy.
- Wracam - stwierdził krótko.
Nie trząsł się, jak jego przyjaciółka, ale Tom od razu wyczuł kiepsko skrywaną panikę.
- Jak chcesz, strach to nic złego - powiedział Riddle. - Nie wszyscy są odważni, ale wszystko w porządku.
Teraz musiał tylko chwilę poczekać. Zasiał już ziarno niepewności i zagrał Billy'emu na ambicji. Teraz zwrócił się do Amy, na tyle cicho, żeby jego głos brzmiał kojąco, ale na tyle głośno, żeby Billy mógł go usłyszeć.
- Chodź, Amy, króliczek na nas czeka. Nie możemy go zostawić.
Wiedział, że Amy nie zostawi zwierzaka na pastwę losu... Choćby był wymyślony. Był też pewny, że Billy nie zostawi swojej przyjaciółki. Dziewczynka powoli się podniosła i wspierana przez Toma, powoli zaczęła iść w stronę jaskini. Byli już kilkanaście kroków przed jaskinią, gdy dobiegł do nich Billy.
- Zmieniłem zdanie - powiedział, patrząc gdzieś ponad nimi. - Ale znajdźmy tego królika i chodźmy stąd. Boję się.
W głębi ducha Tom wydał triumfalny okrzyk. Nigdy go nie musiałeś zmieniać, pomyślał. Jedyne, czego potrzebowałeś, to mała... zachęta.
- Teraz musimy wejść tam. - Tom wskazał na wejście do jaskini. - Widziałem, jak królik tam wchodzi. To niedobre miejsce dla królików - dodał po chwili.
Amy, stojąca już samodzielnie, nieznacznie kiwnęła głową. Twarz Riddle'a wykrzywił lekki uśmiech satysfakcji. Ten jeden gest był wszystkim, czego potrzebował, żeby pociągnąć ze sobą Billy?ego. Ruszyli powoli naprzód, a po chwili zalała ich ciemność.
W jaskini coś się zmieniło.
Rok temu, gdy Tom Riddle był tu po raz pierwszy, była to zwykła, nadmorska grota, mroczna i przytłaczająca, ale ukształtowana tak przez siły natury.
Teraz było tu coś obcego. Nienaturalnego.
Najpierw wyczuł to Tom, który pierwszy musiał wejść do jaskini, żeby zachęcić swych towarzyszy. Ciemność, która zalała najpierw jego, a potem Billy'ego i Amy, nie miała nic wspólnego z panującym tam, charakterystycznym dla tego rodzaju miejsc półmrokiem; ta ciemność jakby była lepka, jakby oblepiała każdy cal ciał wchodzących tam ludzi. Amy i Billy momentalnie pobledli i osunęli się na ziemię.
- Nie... Proszę... Mamo... Tato - mamrotał Billy, trzęsąc się. - Nie, zostańcie, nie idźcie...
Amy nic nie mówiła, ale była blada jak ściana i wykonywała rękami chaotyczne ruchy, jakby opędzała się od wielkich, niewidzialnych komarów. Takich, które nakłuwają ciała i wysysają z nich całą wolę życia...
Tom również czuł się dziwnie... Ale nie było to zupełnie nieprzyjemne. Przeciwnie, nie czuł szczęścia ani radości, jednak przepełniało go specyficzne poczucie dominacji, wynikające ze wzbudzenia w innych strachu, które tak dobrze znał. Poczuł się tak, jakby stał się częścią tej budzącej grozę jaskini i odruchowo spojrzał w górę.
Wtedy to zobaczył.
Pod sklepieniem zwisały w nierównych odstępach duże ilości czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało poszarpane, czarne płaszcze z kapturami, przeznaczone dla kogoś, kto ma przynajmniej ze dwa metry wzrostu. Mimo tego, że powietrze w grocie było zatęchłe i stojące, powiewały, jakby na wietrze. Dopiero po chwili Riddle zobaczył, że nie są to zwykłe łachmany, które ktoś, ze sobie tylko znanych powodów, umieścił w tej jaskini. Co niektóre nie miały (jeszcze nie mają, przemknęła Tomowi przed głowę absurdalna myśl) kapturów. Cokolwiek to było, nie miało oczu ani nosów; uszy zredukowane były do małych dziurek, umieszczonych niesymetrycznie po obu częściach głowy, a skóra wyglądała jak pergamin, mocno nadgryziony zębem czasu. Były też usta... Albo raczej coś, co mogłoby nimi być, gdyby nie wciągało powietrza z taką siłą i dziwnym, świszczącym odgłosem. Wyglądało to tak, jakby usta tej istoty były bezdenną otchłanią, wsysającą wszystko, co znajdzie się w jej zasięgu.
Nagle jedno z tych dziwnych stworzeń, oderwało się od sklepienia i z głośnym, nieprzyjemnym pacnięciem (jak zgniły owoc, rozbijający się o ziemię, pomyślał Tom, który kilka razy widział przejrzałe jabłko, urywające się z gałęzi drzewa, rosnącego blisko sierocińca) uderzyło w ziemię. Przez chwilę Tom pomyślał, że dziwny stwór umarł, ale szybko został wyprowadzony z błędu. Upiorna istota uniosła się w powietrze i pomknęła ze świszczącym odgłosem w stronę Billy?ego. Nachyliła się nad nim i zaczęła zbliżać swoją potworną głowę w stronę twarzy chłopca. Riddle instynktownie wyczuł, że istota ma wrogie zamiary i zanim się zastanowił, co robi, powiedział dziwnie wysokim głosem:
- Zostaw go. Jest mi potrzebny.
Ku jego zaskoczeniu, stwór usłuchał. Przez chwilę zmierzył go czymś, co mogłoby być przeciągłym, taksującym spojrzeniem, gdyby tylko posiadał oczy. Jakby coś płynącego we krwi Riddle'a mu to nakazało, powrócił pod sklepienie, żeby znowu tam zawisnąć, jak koszmarna karykatura nietoperza. Tom był teraz nieco podekscytowany. Postanowił podjąć jeszcze jedną próbę.
- Teraz wyjdziemy. Nie idźcie za nami - powiedział znowu tym wysokim, zimnym głosem, a po chwili dodał rozkazującym tonem coś, co zaskoczyło jego samego. - Ale przybądźcie, kiedy będę was potrzebował.
Poczuł się dziwnie. W jakiś sposób wiedział, że te istoty go zrozumiały i zastosują się do jego słów. Wzbudziło to w nim coś, co nie było radością, ani nawet satysfakcją - był to okrutny triumf. Poczuł się tak, jakby nagle zyskał nad tymi istotami nieograniczoną władzę, jakby zawarł z nimi jakiś mroczny pakt. Po chwili użył swej mocy, by wyciągnąć, wciąż bełkocących coś i wyraźnie nie mających kontaktu z rzeczywistością, Billy'ego i Amy.
Ponownie znaleźli się na zewnątrz. Tom wyciągnął swoje ofiary na szczyt urwiska, zanim się ocknęły.
- Tom... Co się stało? - wymamrotała Amy.
- Ocaliliśmy króliczka i wyszliśmy na górę. Byliście z Billy?m trochę zmęczeni, więc się zdrzemnęliście, nie pamiętasz? - skłamał Tom.
Nie pamiętała chyba nic. To dobrze, pomyślał. Co jak co, ale to wydarzenie wolał zachować dla siebie.
- Pobiegł o, tam. - Wskazał ręką odległe wrzosowisko. - Udało się nam. Teraz wracamy do zajazdu - powiedział z radością, która nie miała jednak nic wspólnego z ocaleniem wymyślonego zwierzątka. - Aha, i nikomu o tym nie wspominajcie. W końcu pani Cole nie była by zachwycona, gdyby się dowiedziała, że nie było nas dzisiaj w łóżkach, a tego byśmy nie chcieli, prawda? - dodał pozornie beztroskim głosem, w którym czaiła się jednak groźba.
Jego towarzysze kiwnęli głowami.
- Dobrze, no to wracamy! - powiedział Riddle dziarskim głosem, po czym wszyscy troje szybkim krokiem oddalili się od urwiska i skierowali się w stronę zajazdu.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.