Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Czarny Pan

Dziurawy Kocioł

Autor:Roy de Lamort
Korekta:Dida
Serie:Harry Potter
Gatunki:Fantasy, Mroczne
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2008-01-29 08:09:19
Aktualizowany:2008-02-21 22:02:00


Poprzedni rozdział

Tom Riddle przybywa do Dziurawego Kotła, gdzie zaczyna zbierać strzępy informacji na temat czarodziejskiego świata.


Tom nie miał żadnych problemów z dalszą drogą. Najwyraźniej nikt nie zainteresował się leżącym bez czucia opryszkiem, a sam Riddle prędko oddalił się z owego zaułka. Zanotował sobie, żeby podczas drogi powrotnej nie iść na skróty, tylko tym razem grzecznie wmieszać się w tłum. Opryszek czy nie opryszek, ale mugolska policja... Czy właśnie nazwał ją w myślach "mugolską" Znakomicie. Być może oswoi się z nową sytuacją szybciej, niż sam to zakładał. Jak to czasem nazywała w prywatnych rozmowach na ten, czy inny temat pani Cole, "wpadał w żargon". Ale mniejsza z tym. Pewnie spędzi na ulicy Pokątnej większość dnia, a do tego czasu na pewno odnajdą już jego ofi... to znaczy, niedoszłego napastnika więc nie chciał wpaść nagle na stróżów prawa, którzy mogliby go wziąć na spytki.

Znalazł się już blisko pubu, rzekomo niewidzialnego dla... mugoli. Wedle mapki, miał się znajdować gdzieś po drugiej stronie ulicy, a wyróżniać miał go stary, zniszczony szyld, zupełnie nie pasujący do zadbanych witryn sklepów, znajdujących się na tej ulicy. Riddle rozejrzał się dookoła. Nigdzie nie widział żadnego szyldu, a ulica sprawiała wrażenie najzupełniej normalnej, a już z całą pewnością nie takiej, na której znajduje się wejście do tajnej krainy czarodziejów. Gdzie się podział ten... "Dziurawy Kocioł?" Nagle, jakby w odpowiedzi, na wypowiedzianą przez Toma w myślach nazwę pubu, znienacka pojawił się szyld, którego szukał, a cały budynek, w którym się znajdował, jakby się poszerzył. Stało się to w mgnieniu oka, a co najbardziej zdziwiło Riddle'a, mijający pub mugole, jakby nic nie zauważyli.

- Synu, wszystko w porządku? - Rozległ się nagle głos.

Tom odwrócił się i zobaczył starego policjanta. Zdał sobie sprawę, że mógł dziwnie wyglądać, wpatrując się przez kilka minut w jeden, nieokreślony punkt po drugiej stronie ulicy. Postanowił póki co nie wzbudzać podejrzeń.

- Nie, proszę pana, ale słyszałem, że jest tu taka biblioteka... - Wiedział, że takowa istnieje kilka przecznic dalej, bo sam w niej bywał więc kłamstwo było przekonujące. - Tylko nie wiem, gdzie - powiedział przesadnie ugrzecznionym tonem, którym jednak chyba dał radę zmylić stróża prawa.

Oblicze policjanta natychmiast się rozjaśniło.

- Aj, aj, aj chłopcze, trochę się pogubiłeś... Biblioteka jest parę ulic dalej... - Podrapał się po brodzie. - Ale jeśli szukasz pewnego pubu, to masz go na wyciągniecie ręki. - Wskazał dokładną lokalizację Dziurawego Kotła.

Tomowi coś przewróciło się w żołądku, po czym pobladł, gdy spojrzenie policjanta znowu na nim spoczęło.

- Czy pan...

- Jesteś tu nowy, co? - Rzekomy policjant spojrzał na Riddle'a życzliwie. - Nic się nie bój, chyba nie myślałeś, że zostawimy wejście na ulicę Pokątną bez obstawy... Tak, to dość niebezpieczne czasy... - Zniżył głos. - Udawaj, że przyglądasz się wystawom, a nikt nie zobaczy... Mugole nie potrafiliby dostrzec prawdziwej magii nawet, jeśliby się do nich podkradła i ugryzła w... ech, zresztą, co tam. Nic ci tu nie grozi... A i przyzwyczaisz się szybko. No, zmykaj już.

Tom zmusił się do krzywego uśmiechu, który w jego mniemaniu miał być wyrazem wdzięczności, po czym oddalił się w stronę pubu. Już po drugiej stronie ulicy obejrzał się na dziwnego człowieka, który skinięciem głowy zachęcił go wejścia do pubu.

Riddle wziął głęboki oddech, po czym przekroczył próg.

***

Pierwsze wrażenie Tom zapisał na minus. Pub z całą pewnością nie był tak reprezentacyjny, jak się tego spodziewał, a wręcz przeciwnie - tu i ówdzie widać było pajęczyny. Stoliki i krzesła były co prawda czyste, ale sama podłoga bardziej przypominała dawno nie czyszczone klepisko. Klientela też nie sprawiała wrażenia nadzwyczajnej - był tu tylko jeden starszy mężczyzna, który w innych okolicznościach mógłby uchodzić za pijaka, który lada moment zostanie wyrzucony na bruk. Za kontuarem krzątał się jakiś mężczyzna, ubrany w pobrudzoną koszulę i fartuch, pamiętający chyba jeszcze czasy jego dziadka. Był zwrócony tyłem, ale mimo jego niezbyt zachęcającej metody prowadzenia pubu, Tom poczuł, że to do niego powinien się zwrócić. Zbliżył się do kontuaru, który w porównaniu do reszty pubu wyglądał na dość czysty. Postanowił póki co grzecznie zagaić.

- Przepraszam... - powiedział nieco zbyt uprzejmym tonem. - Gdzie znajdę wejście na ulicę Pokątną?

Barman odwrócił się do niego. Tom ujrzał twarz mężczyzny w dość młodym wieku, mimo niechlujnego przyodziewku, wyglądającego na obdarzonego pewną inteligencją, a takich ludzi nieszczególnie często zdarzało się Tomowi spotkać. W jego oczach płonął pewien wewnętrzny ogień, nieco rozjaśniający zaskakująco wczesne zaczątki łysiny i wyraźne braki w uzębieniu, gdy uśmiechnął się do Toma.

- Co, jeszcze jeden do Hogwartu? - zapytał pogodnym tonem. - Po prostu idź na zaplecze, znajdziesz tam murek z kilkoma brakującymi cegłami... Znajdziesz je na ziemi, wstaw je we właściwe miejsca i...

Riddle z uwagą oczekiwał zakończenia. Po chwili poczuł lekkie zniecierpliwienie.

- I?

- A zresztą, sam zobaczysz. - Barman, jakby z premedytacją, starał się wyprowadzić Toma z równowagi. - Nie chcę psuć ci niespodzianki, wszyscy, którzy pierwszy raz idą na Pokątną, zapamiętują to do końca życia... Nic się nie bój, nie zawiedziesz się.

To ostatnie zdanie sprawiło, że Tom o czymś sobie przypomniał. Mimo tego bełkotu o niespodziankach, postanowił wyciągnąć z tego dziwaka tyle, ile się da.

- Przepraszam, czy może ma pan na imię Tom? - zapytał dobrze wyważonym, niepewnym tonem nowicjusza.

- Ach, czy może pan Tom Riddle? - odpowiedział pytaniem na pytanie barman, a jego twarz nabrała lekko badawczego wyrazu.

Tom był lekko zaskoczony.

- Tak, ale skąd pan...

- Albus Dumbledore był tu nie dalej, jak wczoraj i powiedział, że mogę się już wkrótce spodziewać pewnego młodego dżentelmena, nazwiskiem Tom Riddle, który na pewno zacznie od tego pytania...

Tego było już za wiele. Już samo nazywanie Riddle'a "młodym dżentelmenem", zakrawało na ponurą kpinę, jednak nawet to bladło wobec bezczelności Dumbledore'a. Tom miał niejasne przeczucie, że nawet jeśli Dumbledore nie będzie towarzyszył mu we własnej osobie, to ma swoje sposoby na śledzenie go.

- Przy okazji, nawet wchodził na Pokątną nie dalej jak pół godziny temu i... - Teraz Tom nie mógł już uwierzyć. Ten stary lis pewnie "zupełnie przypadkiem" spotka się z nim na ulicy Pokątnej, żeby wyegzekwować złożoną wczoraj obietnicę... A Riddle już miał nadzieję, że jego upokorzenia skończą się na tym koszmarnym poranku. Gniew powoli w nim wrzał, jednak nie osiągnął jeszcze tego krytycznego punktu, gdzie najbliższy mu człowiek mógłby paść ofiarą jakiegoś przykrego wypadku. Teraz czas na zbieranie informacji. - Może nawet pan się z nim spotka.

O, tak. Co do tego Riddle nie miał żadnych wątpliwości. Po prostu wpadną na siebie zupełnie przypadkiem. Zupełnie przypadkiem. Tymczasem, barman jakby coraz bardziej się rozkręcał, mówił jakby tylko po to, by słyszeć własny głos, choć teraz Tom wolał mu nie przerywać. Oto pojawiła się szansa zebrania garści informacji na temat nowego świata.

- Spotkał pan może Shacklebolta? - zapytał nagle barman, zapewne w nadziei usłyszenia twierdzącej odpowiedzi.

Tutaj Tom przypomniał sobie człowieka w policyjnym mundurze. Czyżby to...

- Czy to ten staruszek w policyjnym mundurze...? - zapytał, siląc się na spokój.

- Nie mogę, staruszek! - Mężczyzna wybuchnął gromkim śmiechem. - Jest lepszy, niż cała armia młodzików. To auror, jeden z najlepszych, jak nie właśnie ten numer jeden.

Auror? Tom zaczynał się gubić.

- Auror? - zapytał głosem, w którym pobrzmiewała niezafałszowana ciekawość.

- Ano tak, i to żadna niespodzianka! - Z troskliwego gospodarza przyjęcia, barman coraz bardziej przypominał rubasznego bywalca pubu. "Pan Riddle" zniknął już bez śladu. - Shackleboltowie to aurorzy od pokoleń, jeszcze chyba nie trafiła im się żadna czarna owca! Skaza rodzinna, ot, co. - Pokiwał głową, jakby dla potwierdzenia własnych słów, ale Tom był od nowa zniecierpliwiony. Nie pytał o historię rodziny.

- Ale kim jest auror? - zapytał nadal uprzejmym tonem, w którym zaczynało jednak pobrzmiewać zniecierpliwienie.

- Stróż prawa, ot kto! - powiedział nadal dziarskim głosem barman. - najlepsi z najlepszych, zajmują się wyłapywaniem czarnoksiężników, konfiskatą czarnomagicznych przedmiotów... Takie sprawy. Na przykład, nie dalej jak wczoraj brygada uderzeniowa Ministerstwa, rozbiła gang handlarzy zakazanymi gatunkami roślin, no wiesz, tentakule, trupie rosiczki, arachnodrzewy, diabelskie pnącza... Paskudna sprawa, jak ktoś to kupi i pewnego dnia diabli go wezmą, to takie kanalie są nie do wytropienia, bo na ogół nikt się nie przyzna, że kupił taki niebezpieczny syf! Chodzą nawet słuchy, że ten ich szef... jak mu tam było...? Eldrich, Elderich? Mniejsza z tym... Tak czy siak, ten ich szef ponoć jest wężoustym... Tak jest, to naprawdę paskudna sprawa... Mówię ci, chłopcze, unikaj wężoustych jak ognia. Niezłe szumowiny, ot co! Sam Slytherin był jednym z nich, a mówię ci, to też był kawał świra i mam w nosie, czy był jednym z założycieli Hogwartu, czy nie!

Tutaj Tom poczuł dziwną mieszaninę gniewu... i niepewności. Obiecał sobie trzymać swój dar w tajemnicy... I miał nadzieję, że Dumbledore będzie trzymał język za zębami. Połajał się w myślach za ten brak ostrożności, wyglądało bowiem na to, że wężouści nie cieszyli się szczególną miłością członków magicznej społeczności. Jego uwagę przykuło za to stwierdzenie o założycielach Hogwartu i postanowił póki co, podążyć tym tropem.

- Założycieli Hogwartu? - zapytał swoim dobrze wyćwiczonym, niepewnym głosem.

- Ach, szlag by to... Ciągle zapominam, że nigdy nie słyszałeś... W końcu wychowałeś się w tym sierocińcu, kilka ulic stąd... - Tom zmierzył barmana dziwnym spojrzeniem. Skąd wiedział, gdzie dokładnie dorastał? - Dumbledore mi mówił, tak jest, łebski facet, zawsze wie wszystko o swoich uczniach... - Tego Tom postanowił nie komentować. Macki Dumbledore'a zdawały się już wystawać z każdej ściany i niewykluczone, że przekazałyby mu treść i tej rozmowy. - No, ale do rzeczy! Powiedz no, co właściwie wiesz o Hogwarcie?

Tyle, co nic, pomyślał Tom.

- Tylko tyle, że to szkoła magii... W sumie niewiele. Nie wiem, czy dam sobie tam radę...- powiedział tonem niepewnego niewiniątka.

- Nic się nie bój chłopcze, cała masa ludzi przyłazi od mugoli i szybko się przyzwyczajają, ba, wielu zaszło naprawdę wysoko! Wierz mi, trochę rzetelnej pracy i nikt się nawet nie domyśli, że wychowywali cię mugole! Co do szkoły... Daruj, ale nie jestem ekspertem. Pamiętam tylko tyle, co z czasów szkolnych, ale o samych założycielach słyszał tu każdy. Na początek zapamiętaj cztery nazwiska: Salazar Slytherin, Helga Hufflepuff, Rowena Ravenclaw, Godryk Gryffindor. To oni założyli Hogwart. Ich spuścizna do dziś wpływa na kształt szkoły. Widzisz, są tam cztery domy, a uczeń, jak tylko tam przyjeżdża, zostaje przydzielony do jednego z nich. Ale, nie będę już ci mydlił oczu, na razie zapamiętaj to, bo już wyglądasz, jakby cię ktoś walnął Confundusem! - zakończył barman.

Riddle pomyślał, że na razie tyle wystarczy. Teraz, kiedy barman zakończył swój wywód, można było się spodziewać, że zacznie go przepytywać, a na to Tom nie miał szczególnej ochoty - każde pytanie o jego życie potencjalnie wiodło do kilku jego drobnych tajemnic, których nie miał zamiaru nikomu ujawniać. To był dobry moment na opuszczenie pubu, zwłaszcza, że słowa barmana stworzyły więcej pytań niż odpowiedzi. I mimo, że Riddle umierał z ciekawości, co to jest Confundus, postanowił na razie odpuścić.

- Proszę pana, dziękuję bardzo, ale muszę już iść, chciałbym jeszcze kupić dzisiaj rzeczy do szkoły - Riddle przybrał swój najlepszy, niepewny wyraz twarzy i przemówił tonem skromnego, grzecznego dziecka, które tak dobrze nauczył się udawać przy ludziach z zewnątrz.

- Ach, tak... -Barman jakby zapadł po tej tyradzie w letarg. - No dobrze, zmykaj i baw się dobrze! - Nie wiedzieć czemu, mrugnął do Riddle'a porozumiewawczo.

Tom szybkim krokiem ruszył w stronę zaplecza, gdzie miał się znajdować podniszczony murek. Po drodze był zmuszony minąć drugiego gościa lokalu Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ów człowiek mierzy go badawczym spojrzeniem. Czyżby kolejna osoba podstawiona przez Dumbledore'a? Teraz Riddle odkrył coś, co wcale nie poprawiło mu humoru; bał się tego starego dziwaka. Nie dlatego, że zmusił go do oddania wszystkich drogocennych trofeów, nie dlatego, że wywołał iluzję spalonej szafy, ale ze względu na fakt, że zdawał się mieć wszędzie oczy i uszy. W sierocińcu to Tom wszystko wiedział i słyszał; tutaj to on był obserwowany... A tak się przynajmniej czuł. No nic, póki co, załatwi swoje sprawy, a dopiero później zajmie się unikaniem Dumbledore'a.

Miał bowiem wrażenie, że spotka się z nim na osobności, co najmniej raz.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.