Opowiadanie
Niedokończona sprawa
Rozdział 3
Autor: | Ramos |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Tłumacz: | Aevenien |
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Obyczajowy, Romans |
Dodany: | 2008-02-16 08:00:22 |
Aktualizowany: | 2008-03-13 21:20:19 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Tytuł oryginału - Unfinished Business
Link - Unfinished Business
Autor - Ramos
Zgoda - Jest
Beta - Minamoto (IKa)
Dyskretnie okupując najwyższą kondygnację sektora dla nauczycieli, Hermiona i inne duchy znosiły jasne, majowe słońce i oglądały finałowy mecz pucharu Quidditcha. Pomimo, że sama gra była zajmująca - nadzwyczaj dobrze grający Krukoni kontra zawzięci i zdeterminowani Puchoni - sam mecz sprawiał wrażenie raczej nijakiego. Obydwie drużyny zostały rozgromione przez Gryffindor we wcześniejszych meczach, a Slytherin odniósł wcześniej katastrofalną i zawstydzającą porażkę, ulegając nawet Krukonom. Bez względu na wynik dzisiejszego meczu, po zakończeniu gry to i tak Gryffindor miał otrzymać Puchar Quidditcha.
Podczas gdy Sir Nicholas i Hermiona składali niemal szczere wyrazy współczucia Szarej Damie i Grubemu Mnichowi, Krwawy Baron skrzyżował ręce na piersi i wyglądał na dosyć zirytowanego. Nawet jeśli jego drużyna nie brała już udziału w wyścigu o puchar, faworyzował on Ravenclaw, a nie Hufflepuff. Niestety, mimo, że wytrwali gracze w żółtych szatach prowadzili prawie dwustoma punktami, szukający Krukonów złapał znicza i ostatecznie zakończył sezon. Hermiona zastanawiała się chwilę czy zawodnik Puchonów po prostu nie pozwolił swojemu rywalowi na złapanie znicza, ale raczej w to wątpiła. Uczciwa gra, swoją drogą, ale Quidditch to Quidditch.
Kiedy zawodnicy opuścili boisko, pani Hooch zagwizdała i ogłosiła, że Gryffindor zdobył Puchar. Zgromadzeni na stadionie uczniowie zaczęli bić brawo, jedni na pewno z większym entuzjazmem niż inni, a Harry i jego drużyna już po raz ostatni weszli na boisko, ubrani w purpurowe szaty. Hermiona i Nick również klaskali, nawet jeśli ich dłonie sprawiały bardzo mało hałasu i kiedy Harry wziął puchar od pani Hooch razem z całym Gryffindorem krzyczeli „dobra robota”. Hermiona była z niego dumna; teraz będą już trzy puchary z nazwiskiem Harry’ego w pokoju trofeów. Oczywiście, będą stały obok tych z godłem Slytherinu i nazwiskiem Malfoya, ale wygrana Slytherinu była uczciwie wywalczona, nawet Ron niechętnie musiał to przyznać.
Tłum świętujących uczniów powoli opuszczał trybuny bez zwykłej radości i hałasu okazywanych po wygraniu finałowego meczu. Fakt, że od początku już przecież wiedzieli, że Gryffindor wygrał puchar, na dobrą sprawę pozbawiał mecz zaskoczenia i dramaturgii. Większość myślała raczej o szkole i innych przyziemnych sprawach, co sprawiło, że wracali do zamku zamyślonymi grupkami. Inne duchy przepływały już nad boiskiem, zmierzając do zamku, Hermiona natomiast samotnie udała się w kierunku drewnianych szatni znajdujących się tuż obok stadionu. Każda z nich miała osobne wejście i wymalowany na drzwiach symbol jednego z czterech domów.
Hermiona zaczekała przed drzwiami ozdobionymi wizerunkiem złotego lwa wystarczającą, według niej, ilość czasu, zanim wetknęła głowy przez drzwi.
- Wszyscy ubrani? - zawołała. Gryfoni nie grali przecież meczu, więc nie powinni się przebierać, ale od kiedy nie mogła zapukać wolała zapytać.
- Dla ciebie możemy się znowu rozebrać - odparł Dennis Creevey, uśmiechając się szeroko i wyjmując swój aparat z szafki. Teraz był już na czwartym roku i nawet kiedy z z kolegami z drużyny byli roznoszeni w pył przez przeciwników, poziom jego optymizmu nie zmieniał się ani na jotę.
- To jest naprawdę irytujące - zwierzył się jej kiedyś Ron. Niemniej jednak Dennis radził sobie z miotłą i był tak samo dobrym graczem jak fotografem. A po ukończeniu szkoły chciał zostać profesjonalnym fotografem sportowym.
- Uh. Hermiona. Cześć - wymamrotała dziewczyna, której imienia Hermiona nie mogła sobie przypomnieć. Była teraz na czwartym roku, ale nawet za życia Hermiona nie znała jej zbyt dobrze.
Teraz złapała szybko swoje szaty do Quidditcha i w pośpiechu opuściła szatnię.
- Idziesz? - zawołała do Dennisa, czekając aż Hermiona wejdzie do środka, zanim otworzyła drzwi.
- Taa, już - odpowiedział. - Zobaczymy się później - skinął ręką w stronę kolegów i wyszedł. Ron i Harry z westchnieniem opadli na ławkę.
- Cóż, gratulacje. Kolejny zwycięski sezon dla Gryffindoru.
- Mhm, tak sądzę - opowiedział Harry.
Hermiona uniosła przezroczystą brew
- Tak sądzisz? Co się stało z chłopakami, którzy darli się jak opętani, świętując każde zwycięstwo?
- Tak tylko rozmawialiśmy… - odpowiedział Ron. - To już koniec. Już nigdy nie zagramy meczu quidditcha w barwach Gryffindoru. Nigdy.
- Oh - wycedziła. - Rozumiem. Koniec ery i w ogóle.
- Nie spodziewaliśmy się, że zrozumiesz - burknął Ron.
- Co to niby miało znaczyć? - zapytała ostro Hermiona.
- No wiesz, nigdy za bardzo nie lubiłaś quidditcha - odpowiedział nieobecnym tonem, dalej bawiąc się rąbkiem swojej purpurowej szaty.
Hermiona mruknęła coś pod nosem, upominając się w duchu za wysunięcie złych wniosków. Komentarz Rona dotyczył Quidditcha i wcale nie sugerował, że nie rozumie już spraw śmiertelników.
- Daj spokój - powiedział Harry do Rona, szturchając go łokciem. Z namaszczeniem powiesił swoje purpurowe szaty w szafce i stanowczo zatrzasnął drzwiczki. - Czeka nas impreza w pokoju wspólnym. A przed tym muszę powiedzieć Dennisowi, że jednak nie jest nowym kapitanem.
- Nie przejmie się tym - odparł Ron. - On jest jednym z tych szalonych głupców, którzy grają tylko dla zabawy.
- Ron, czy mówiłam ci już kiedyś, że traktujesz tą grę zbyt poważnie? - spytała Hermiona.
- Tylko jakiś tysiąc razy - odpowiedział za przyjaciela Harry, uśmiechając się szeroko. - Ale zwykle mówiłaś to także do mnie. Już mnie nie lubisz, Hermiono?
- Oh, zamknij się - odpowiedziała dziewczyna, także szczerząc się w uśmiechu.
Kiedy byli już w środku, Harry i Ron skierowali się w stronę wieży Gryffindoru, a Hermiona szybowała za nimi. Chłopcy właśnie zdążyli przeskoczyć zdradliwy stopień, który znajdował się w połowie schodów, kiedy zza poręczy kilka metrów dalej wychyliła się głowa. Rozkazujący ton i wściekle rude włosy nie pozostawiały wątpliwości kto jest ich właścicielką.
- Hej! - wykrzyknęła Ginny. - Gdzie wy byliście? A zresztą nieważne - stwierdziła, zanim zdążyli coś odpowiedzieć. - Skończył się nam sok dyniowy. Musicie pójść do kuchni i zwinąć trochę skrzatom.
- Jasne - odkrzyknął Harry, zatrzymując się na schodach. - Wracaj do środka. Za chwilę będziemy z powrotem.
- I ty myślałeś, że ja jestem apodyktyczna? - spytała Hermiona figlarnie. - W końcu nie byłam przez cały czas na ciebie zła. Jesteś pewien, że po skończeniu szkoły chcesz mieszkać w Norze z Weasleyami? Ginny zmieni twoje życie w piekło.
- Pomiata mną gorzej niż moja mama - zauważył Ron półgębkiem, kiedy zawrócili, schodząc ponownie po schodach. - Poważnie, nigdy nie powinieneś z nią zrywać. Ta dziewczyna jest psychiczna. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto potrafiłby tak długo żywić urazę.
- Naprawdę mi nie pomagasz, Ron - poskarżył się Harry, prowadząc ich inną klatką schodową w kierunku kuchni i przeskakując po dwa stopnie. - Najpierw mówiłeś mi, żebym się nie umawiał z twoją siostrą. Potem, żebym nie zrywał z twoją siostrą. Zdecyduj się wreszcie.
Ron tylko wzruszył ramionami, nie mając nic więcej do powiedzenia i chwycił się poręczy, kiedy dolny koniec schodów, na którym stali zahurgotał i zaczął się przemieszczać. Hermiona nie musiała się już niczego trzymać, ale podświadoma potrzeba była silniejsza. Jednak jej ręce przeniknęły tylko przez kamienną balustradę, a ona sama została zmuszona do szybowania razem z przemieszczającymi się schodami.
Draco Malfoy skrzywił się z niesmakiem, kiedy zobaczył trójkę Gryfonów.
- Czy to czasem nie słynny Harry Potter we własnej osobie? Gdyby tylko twoi wielbiciele wiedzieli, że jesteś tak głupi, że nie potrafisz znaleźć swojego dormitorium. Powinieneś iść w przeciwnym kierunku. Twoi beznadziejni fani tylko czekają, żeby ci się podlizywać, nieprawdaż? Wszyscy wiedzą, że Gryfoni nie potrafią nic zrobić, bez pomocy sławnego Pottera!
Grymas, który pojawił się na twarzy Harry’ego, z pewnością nie był uśmiechem.
- Zjeżdżaj, Malfoy
- Taa, odwal się - powtórzył Ron. - Idź, zajmij się sobą. Albo lepiej, zrób se dobrze, to ci ulży.
- Ron! - zarumieniła się Hermiona i posłała im zrezygnowane spojrzenie. - Dlaczego nie pójdziecie do wieży, a ja pójdę za was do kuchni? Jestem pewna, że Zgredek przyniesie co tylko zechcecie, jak go o to poproszę.
- Merlinie - zadrwił Draco. - Ta szlama nie żyje, ale i tak cały czas mówi ci Weasley co masz robić. Umiesz chociaż bez jej pomocy zawiązać buta?
- Zamknij się, Malfoy - warknął Harry.
- Bo co, Potter? - Malfoy spojrzał na niego. - Tu możesz zgrywać bohatera, ale poczekaj tylko aż skończy się szkoła!
- Wiesz co? - nagle stwierdził Harry. - Nudzą mnie twoje głupie pogróżki, Malfoy, i ty też mnie nudzisz. Bez swoich goryli nie przestraszyłbyś nawet pierwszoroczniaka, a teraz tylko marnujesz mój czas. Dzięki, Hermiono. Zobaczymy się niedługo, okay?
Po czym odwrócił się i zaczął wspinać na schody, całkowicie ignorując obecność Malfoya. Ron prychnął coś pod nosem i podążył za przyjacielem.
Rozzłoszczony Draco postawił stopę na pierwszym stopniu, chcąc pójść za dwójką Gryfonów, ale szybko się zatrzymał, kiedy zdał sobie sprawę, że Hermiona blokuje mu przejście.
- Zejdź mi z drogi - rozkazał niepewnie.
- Zmuś mnie - odcięła się Hermiona. Nie ruszyła się ze swojego miejsca na schodach, wiedząc, że zimno promieniuje z niej tak samo, jak ciepło z Draco. Dla duchów ludzie mieli zbyt wysoką temperaturę ciała i raz kiedy przypadkiem przeniknęła przez ramię Rona, poczuła jakby ktoś włożył jej rękę do wrzącej owsianki.
- Nie boję się ciebie, szlamo. Jesteś już martwa, choć widocznie nie tak martwa jak powinnaś być.
- Nie boisz się? Ani trochę? - uśmiechnęła się złośliwie i z premedytacją przesunęła się o jeszcze jeden stopień w dół.
Z miną, która wskazywała na to, że prędzej się cofnie niż pozwoli się jej dotknąć, Draco czekał dopóty, dopóki przezroczyste szaty Hermiony niemal musnęły jego pierś i dopiero wtedy zrobił krok do tyłu, cały czas patrząc się na nią złośliwie.
Hermiona rzuciła mu zwycięskie spojrzenie, odwróciła się nonszalancko i przeniknęła przez kamienną poręcz. Rozpościerając łagodnie ręce, uniosła się nad nią i patrząc na Draco Malfoya zmrużyła oczy, myśląc o tych wszystkich rzeczach, które, jak powiedzieli jej Krwawy Baron i Szara Dama, były surowo zakazane hogwardzkim duchom w stosunku do „żywych”.
- Jeśli byłbyś choć w połowie tak mądry jak twierdzisz, Draco Malfoyu, bardzo byś się mnie obawiał.
Ślizgom wymamrotał coś pod nosem, ale na głos nie powiedział nic więcej, gdy Hermiona spływała w dół wirując coraz szybciej od ściany do ściany klatki schodowej i łopocąc bezgłośnie szatami. Sir Nicholas nauczył ją unosić się w powietrzu z taką łatwością jak to robiła każda szkolna sowa i strasznie jej się to podobało, nawet jeśli trochę się przy tym popisywała. Szczerze mówiąc zawsze uważała, że wirujący lot jest lekką przesadą, (nie wspominając już o tym, że przypomniał jej Jęczącą Martę, znikającą w klozetowej muszli), ale musiała przyznać, że był to wyjątkowo dramatyczny sposób odejścia.
Maj zmienił się w czerwiec i im bliżej były owutemy, tym nastroje wśród siódmoklasistów były coraz bardziej nerwowe. Nawet pani Pince była zmuszona interweniować w kilku przypadkach, kiedy dyskusja nad książkami o mało nie przerodziła się w bójkę. Wszyscy byli na skraju wytrzymałości, a większość uczniów przez niedosypianie i nadużywanie kofeiny straszyło otoczenie czerwonymi oczami. Madame Pomfrey jak co roku próbowała ograniczyć spożycie kawy wśród studentów, a Minerwa McGonagall, jak zwykle, udawała, że jest to jedna z tych spraw, które wymagających najwyższej uwagi. W rzeczywistości uzgodniła ze szkolnymi skrzatami, że przygotują duże dzbanki tego życiodajnego płynu i podadzą każdemu, kto wślizgnie się do kuchni około północy. Jednak każdy, kto przyszedłby później dostałby już tylko ciepłe mleko.
Mimo, że większości uczniów nawet do głowy nie przyszłoby, żeby poprosić o pomoc byłą Prefekt Naczelną, nie mieli nic przeciwko słowom rozwagi wypowiedzianym we właściwym czasie. Nie mogąc pomagać w żaden inny sposób, Hermiona spędziła wiele nocy ostrzegając uczniów przez Filchem i jego kotką. Znała teraz dolne partie zamku całkiem dobrze i niejednego ucznia włóczącego się po nocy uratowała przed szlabanem. Młodsi uczniowie nawet czasem z nią rozmawiali, zapominając, że jeszcze niedawno żyła i była jedną z nich.
To była właśnie jedna z tych nocy tydzień przed egzaminami, kiedy Draco Malfoy pofatygował się do kuchni i rozkazał zrobić sobie kanapkę, a skrzat radośnie pobiegł spełnić jego życzenie. Hermiona popatrzyła na niego gniewnie, zirytowana jego służalczym zachowaniem, ale ponieważ była w tej chwili niewidzialna, jej spojrzenie raczej nie wywołało żadnego rezultatu.
Podczas gdy skrzat przyniósł Malfoyowi szklankę lemoniady i talerzyk z kanapką i precyzyjnie poćwiartowanym jabłkiem, Hermiona cierpliwie czekała na odpowiedni moment. Usiadła na ławce obok Ślizgona i w chwili, gdy chłopak przełykał duży kęs kanapki i właśnie podnosił szklankę do ust, żeby popić powiedziała:
- Jesteś okropnym, wrednym, małym ślizgonem, Draco, i mam nadzieję, że skrzaty otrują cię kiedyś za to, jak im rozkazujesz - stwierdziła, materializując się w tym samym momencie.
Bliźniacy Weasleyowie z pewnością by jej pogratulowali. Draco zakrztusił się i wypluł napój, niemal opryskując nim Hermionę. Przez kilka minut kaszlał tak mocno, że był wstanie wyrzucić z siebie tylko kilka chaotycznych przekleństw.
- Do jasnej cholery, Granger! - zaklął. Jego twarz była czerwona ze wściekłości i częściowo z podduszenia. - Chcesz mnie zabić?!
- Nie myśl, że się nad tym nie zastanawiałam - odcięła się. - Ale, w przeciwieństwie do ciebie, mam jeszcze jakieś skrupuły. Nie próbowałabym cię zabić tylko dlatego, że jesteś najobrzydliwszą osobą na całej planecie. W sumie oglądanie jak cierpisz jest znacznie przyjemniejsze.
Draco otarł usta rękawem szaty, rzucając jej gniewne spojrzenie.
- Dlaczego nie jesteś w wieży Gryffindoru, torturując tych dwóch żałosnych idiotów? Nigdy nie uda im się zdać egzaminów, jeśli nie będziesz ich prowadzić za rączkę. Chyba naprawdę będę musiał przypomnieć profesorowi Snape’owi, żeby zakazał przebywania duchom w Wielkiej Sali w czasie egzaminów, żebyś nie mogła im podpowiadać.
Hermiona popatrzyła na niego zdegustowana. Spędziła ostatnio trochę czasu, ucząc Harry’ego i Rona, którzy w ciągu ostatnich tygodni opuścili się w nauce i nie byli na tyle przygotowani na ile powinni według niej być. Chłopcy przewracali tylko oczami, mówiąc, że za bardzo się przejmuje.
- Niektórzy ludzie, Draco, potrafią sami dawać sobie radę. Nie mają bogatych tatusiów, którzy kupują im miejsca w drużynie quidditcha, albo dają pracę w rodzinnej firmie.
- Mój ojciec nic mi nie kupuje. Kiedy w końcu skończę szkołę, będę kontrolować fortunę Malfoyów - przypomniał, rzucając jej swój firmowy, złośliwy uśmieszek. Oficjalnie, Lucjusz Malfoy miał nadal status zbiega. Jednak pewność w głosie Malfoya była mało przekonująca.
- Naprawdę? - zapytała Hermiona. - Czy może przyjmiesz Mroczny Znak razem z połową innych Ślizgonów?
- Zamknij się, szlamo. Nie masz pojęcia o czym mówisz.
- Wiem więcej, niż myślisz - odcięła się. - Widziałam profesora Snape’a w zakrwawionej szacie, gdy wracał do szkoły w zeszłym miesiącu. Wątpię, żeby wybrał się na wieczorną przechadzkę.
Tak naprawdę, Snape pomagał Hagridowi uporać się z akromantulą, która opuściła swoje gniazdo w Zakazanym Lesie, ale Hermiona nie widziała powodu, dla którego miałaby wspomnieć o tym szczególe. Szczerze wątpiła, żeby Malfoy był świadom, z jaką częstotliwością Voldemort wzywa swoich Śmierciożerców.
Nagle Draco wzdrygnął się i odwrócił od niej spojrzenie. Bez słowa dopił do końca lemoniadę i postawił szklankę na talerzu, obok na wpół zjedzonej kanapki. Szybko zebrał kawałki jabłka i zawinął je w chusteczkę wyciągniętą z kieszeni. Wstając, schował zawinięte jedzenie w zakamarkach szaty i udał się w kierunku drzwi.
Hermiona spoglądająca na niego zza stołu, z zaskoczeniem zauważyła, że zatrzymał się tuż przed wyjściem. Wyglądał jakby mocno się nad czymś zastanawiał i po chwili odwrócił i popatrzył na nią. Tym razem na jego twarzy nie malowała się pogarda. Tak naprawdę, jeśli Hermiona nie znałaby go tak dobrze, mogłaby powiedzieć, że wyglądał na zakłopotanego.
- Czy to bolało? - wymsknęło mu się i natychmiast zaczął wyglądać jakby żałował, że się zapytał.
Hermiona wstała od stołu i poszybowała do chłopaka.
- Umieranie? - zapytała.
Jego blade policzki zaróżowiły się, ale pokiwał gwałtownie głową.
- Nie - powiedziała w końcu. - Nie bolało. To tylko doprowadza mnie do szału, bo zostawiłam tyle niedokończonych spraw.
- Na przykład? - zapytał. W jego pytaniu brakowało tym razem tak charakterystycznej dla niego pogardy.
- Zobaczmy - są owutemy, skończenie szkoły… Zrobienie czegoś, co pomogłoby Harry’emu pokonać Voldemorta.
- Może będziesz musiała długo na to czekać - ostrzegł ją.
Hermiona uśmiechnęła się lekko. Miała dużo więcej czasu niż mógł sobie wyobrazić Draco Malfoy.
- Powiedz mi coś, Draco. Czy ty naprawdę myślisz, że Voldemort wygra? Zabije Harry’ego, Rona i wszystkich, którzy nie pasują do idealnego świata twojego ojca? Że wszędzie będą martwi czarodzieje pół-krwi i mugolskiego pochodzenia?
Pierwszy raz w życiu Draco nie znalazł natychmiastowej odpowiedzi. Kiedy obraz z misą owoców otworzył się za nim i Harry Potter stanął w wejściu, Hermiona wiedziała, że nigdy nie odpowie.
- Co się dzieje? - spytał cicho Harry, wpatrując się w Malfoya.
- Nic takiego, naprawdę - odpowiedziała Hermiona. - Draco i ja rozmawialiśmy tylko o śmierci.
- Myślałem, że o śmierci wiesz już wszystko - powiedział do niego Harry. - Bardzo łatwo przychodzi ci mówienie o niej.
Draco zmarszczył brwi i przełkną ślinę. Jego usta wykrzywiły się, a nieskazitelne białe zęby zagryzły wargi. Minął jeszcze długi moment zanim cokolwiek powiedział.
- Nigdy nie widziałem kogoś umierającego - przyznał się, jakby wbrew swojej woli. - Ale teraz mogę widzieć testrale.
- To wcale nie wygląda tak, jak by się mogło spodziewać, nie? - spytał rzeczowo Harry. Draco napotkał wzrok Harry’ego i wzdrygnął się widząc w jego oczach zrozumienie.
- Granger… kiedy umarła… - chłopak zmusił się, do dokończenia pytania. - To tak wyglądał Diggory?
- Nie tak - powiedział Harry w zamyśleniu, jego czarne brwi ściągnęły się, kiedy sobie przypomniał.
- On wyglądał... na zaskoczonego, bardziej niż kiedykolwiek w życiu. A Hermiona wyglądała jakby tylko zasnęła.
- Mój ojciec powiedział mi, że kiedy zabijasz, czujesz się jak bóg - wyrzucił z siebie Draco. - Nie rozumiem tego. Jak to może sprawić, że czujesz się potężny? - Ponownie przełknął ślinę, wyglądał teraz blado i niepewnie. - Nic już nie rozumiem.
- Nie jesteś swoim ojcem - powiedział Harry. - Nie musisz czuć tego, co on.
- Albo wierzyć w to, co on wierzy, Potter? - zadrwił nagle Draco, przypominając sobie, że rozmawia ze swoim śmiertelnym wrogiem. - Myślisz, że możesz mnie uratować przed złymi wyborami mojego ojca?
- A chcesz być uratowany? - spytał Harry.
Draco zgarbił się, ale nie odpowiedział. Zamiast tego odwrócił się gwałtownie i wrócił z powrotem do lochów Slytherinu. Harry spojrzał na Hermionę, chcąc zapytać co ona o tym myśli, ale dziewczyna mogła tylko wzruszyć ramionami w odpowiedzi.
Kiedy w końcu zaczęły się egzaminy, Hermiona stwierdziła, że przebywanie w pobliżu uczniów jest ponad jej siły. Słuchanie paplania o esejach, które mieli napisać i pytań, czy dobrze odpowiedzieli na to czy tamto pytanie, albo cieszenie się, że już po wszystkim, skłoniło ją do szukania schronienia w najwyżej położonej części zamku. Jednak nawet tam nie było tak odludnie jak mogłoby się wydawać. Tych, którzy niedługo mieli rozstać się ze swoimi chłopakami i dziewczynami można było znaleźć całujących się szaleńczo w każdym miejscu, w którym Hermiona szukała samotności. Była prawie gotowa na to, żeby pójść po Panią Norris i w ten sposób pozbyć się uczniów.
Zamiast tego Hermiona zebrała w sobie każdy kawałek odwagi jaki posiadała i udała się na poszukiwania Jęczącej Marty. Nie zajęło jej to w sumie dużo czasu; Marta rzadko opuszczała toaletę dla dziewczyn na trzecim piętrze i nawet, kiedy umarła, łatwo było usłyszeć jej płacz i jęki. Inne duchy były dosyć podejrzliwe, ale w końcu uznały, że Hermiona nie marzy o niczym innym jak tylko o dogłębnym poznaniu systemu kanalizacyjnego Hogwartu.
Dwa dni później, Hermiona i Marta wynurzyły się z odpływu na środku głównego dziedzińca. Marta niemal kipiała z satysfakcji, że nauczyła czegoś pannę-wiem-to-wszystko, a Hermiona robiła, co mogła, żeby utrzymać na twarzy bolesny uśmiech. W sumie to był całkiem ciekawy sposób na poruszanie się po zamku i zauważyła, że w wypadku zajścia jakichś nieprzewidzianych wydarzeń mógł być nawet przydatny. Jednak naprawdę nie uważała, że wiedza, jak znaleźć łazienki chłopców ze wszystkich domów była jej szczególnie potrzebna do szczęścia. Szczerze mówiąc przez to zaczęła zastanawiać się nad osobą Marty i to była raczej kolejna z tych rzeczy, której raczej nie chciała wiedzieć.
Severus Snape wysączył gorzkie resztki swojej herbaty i odstawił kubek na stertę papierów egzaminacyjnych leżącą w rogu biurka. Był całkowicie pewien, że były to wypracowania czwartoklasistów, ponieważ stos prac z sumów po piątym roku jak zwykle leżał na środku mahoniowej powierzchni. Więcej papierów zalegało na półkach za jego plecami, dzieląc swoje miejsce ze słojem, w którym pływał jakiś zakonserwowany okaz, tak stary, że nawet on nie był pewien do jakiego gatunku należał.
Na krześle obok zalegało jeszcze więcej rolek pergaminu - eseje z owutemów napisane przez siódme klasy. Na szczęście były już sprawdzone, i każdy został okraszony ostatnią dawką sarkazmu, którego autorzy już nigdy więcej nie będą musieli znosić. Było już dobrze po północy, ale Severus miał nadzieję, że zdąży sprawdzić wszystko przed wschodem słońca. Koniec roku szkolnego był okresem, kiedy jego legendarna bezsenność była jak najbardziej w użyciu. Dzbanek ze świeżą herbatą, nowy kałamarz czerwonego atramentu i mógł dalej pracować.
Prawie niesłyszalny odgłos kaszlnięcia, wydanego najwyraźniej przez istotę płci żeńskiej, rozległo się gdzieś naprzeciwko jego biurka, po czym zmaterializowała się jego właścicielka.
- Mogę panu na chwile przeszkodzić, profesorze?
- Nie, nie możesz - odpowiedział, nie podnosząc głowy. Przez ostatnie parę dni naprawdę nie brakowało mu wizyt tego konkretnego ducha i bardzo chętnie nie widziałby go tak długo jak długo udałby się go trzymać z daleka. Jakby nie zważając na jej obecność, jego pióro kontynuowało wędrówkę po pergaminie.
Skonsternowana Hermiona za plecami zaczęła wykręcać palce. To nie zaczęło się dobrze i jej postanowienie szybko zaczęły się rozmywać. Nie była do końca pewna czy jej prośba jest w ogóle możliwa, ale ciągłe słuchanie kolegów dyskutujących o egzaminach, w końcu przeważyło szalę. Postanowienie, o które postanowiła walczyć nagle wyparowało, a teraz ona sama stała tutaj, próbując poprosić jednego z najbardziej upartych nauczycieli, by wyświadczył jej przysługę.
- Jeśli nie ma pan nic przeciwko, bardzo chciałabym zdać mój owutem z Eliksirów.
Pióro zatrzymało się raptownie i spojrzenie czarnych oczu Snape’a przeszyło Hermionę na wylot. Nie, żeby to było trudne
- Nie mówisz chyba poważnie - powiedział ostro.
- Bardzo poważnie - odparła. - Umarłam zanim mogłam skończyć naukę w Hogwarcie. Chciałabym to naprawić.
Z lekceważącym parsknięciem Snape kontynuował dalej ocenianie prac.
- W takim razie pytaj Opiekuna swojego domu, a nie mnie.
- Pan jest ostatnią osobą, która mogłaby się na to zgodzić - powiedziała nierozważnie Hermiona. - Myślałam, że jeśli zdobędę najpierw pana zgodę, to inni profesorowie też ją wyrażą.
- W takim razie odpowiedź brzmi „nie” - stwierdził. - Jestem zajęty i nie mam czasu na spełnianie czyichś bezsensownych zachcianek.
- Proszę, panie profesorze. Przy tych wszystkich egzaminach, tylko jeden egzamin więcej chyba nie zrobi aż tak wielkiej różnicy...
- Tylko jeden więcej! - odwarknął Snape i uderzył dłonią w stos pergaminów. - Jeszcze jedna kropla przepełniająca czarę goryczy. Panno Granger, odpowiedź brzmi „nie”. W tej chwili proszę opuścić ten pokój i zostawić mnie w spokoju.
Zamiast przestraszyć się grzmiącego Snape’a, Hermiona popatrzyła na niego ze złością.
- Przemyślałabym to, biorąc pod uwagę okoliczności mojej śmierci i to, że i tak bym zdawała egzaminy, JEŻELI bym nie umarła. Ten argument chyba powinien wystarczyć, żeby ponownie rozważył pan moją prośbę - stwierdziła stanowczo. - Musi pan przyznać, że zachowuję się bardzo rozsądnie. Olbrzymia większość duchów wraca z powrotem niezadowolona i nieszczęśliwa. Znane są z tego, że swoje nowe miejsce zamieszkania czynią wyjątkowo niemiłym dla śmiertelników. Ja mogłabym zrobić coś takiego z pańską klasą.
- A ja mógłbym panią wyegzorcyzmować - przerwał jej brutalnie Snape.
- To może mnie zmusić do przebywania tylko i wyłącznie w miejscu, gdzie umarłam. - Patrząc się na niego, uniosła się w powietrze i zawisła nad swoją starą ławką. - Które jest, o ile się nie mylę, tutaj, prawda? Mógłby mnie pan, profesorze, uwięzić dokładnie w tej sali, przy tym biurku, gdzie mogłabym podpowiadać każdemu Longbottomowi, który przekroczyłby próg tej sali. Do końca pańskiego życia!
- Dobrze, już dobrze! - ryknął Snape. Jego zaciśnięte szczęki rozluźniły się nagle. - Możesz przystąpić do swoich owutemów, panno Granger. Tak szybko jak tylko będziesz w stanie napisać swoje odpowiedzi.
Przerażona Hermiona wpatrywała się w niego.
- Ale ja nie mogę tego zrobić.
- Nie może pani? Ach, jaka szkoda.
Jego brak zainteresowania był oczywisty, kiedy uśmiechając się lekko, wziął pióro i zanurzył je w czerwonym atramencie.
Mogłaby przysiąc, że zachichotał.
Hałasy z pokoju wspólnego powoli cichły, kiedy Hermiona obserwowała jak Harry i Ron po raz ostatni grają w szachy w swoim dormitorium. Ciągle jeszcze było słychać głos Seamusa Finnegan’a który śpiewał Lavender i kilku młodszym dziewczynom trochę sprośną piosenkę, ale słychać było, że impreza zbliżała się nieubłaganie do końca.
Dean Thomas, nadal ubrany w szaty, leżał na łóżku i chrapał głośno. Neville’a natomiast po raz ostatni widziano, kiedy wyślizgiwał się z pokoju ze swoją puchońską dziewczyną, która może i miała piętnaście lat, ale była lata świetlne przed rówieśnikami w zdolności wyszukiwania przytulnych zakamarków dla par.
Za kilka krótkich godzin będą już w pociągu zmierzającym do Londynu, do Nory, i reszty ich życia. Wszystko, co Hermiona mogła zrobić, to zachowywać się z nonszalancją, starając się przejawiać jakiś entuzjazm, kiedy Harry omawiał z nimi oferty pracy, które otrzymał. Ron natomiast był rozdarty pomiędzy pragnieniem pójścia w ślady brata, a praktyką w departamencie swojego ojca w Ministerstwie Magii.
- Więc ten tłustowłosy dupek się nie zgodził? Wiesz, jakoś mnie to nie zdziwiło. To do niego podobne, zasłaniać się regulaminem, żeby nie robić nic więcej niż to, co musi. - Po wyczerpującym psychicznie egzaminie z Eliksirów, stosunek Harry’ego do Snape’a osiągnął najniższy z możliwych poziomów.
- A gdybyś zdała swoje owutemy to nie byłabyś już duchem? - zapytał Ron, praktycznie nie zwracając zbytnio uwagi na to, że właśnie jednym ruchem rozgromił linię obronną Harry’ego.
- Wiesz, powiedziano mi, że nie przeszłam dalej, bo mam tu jakieś ważne sprawy do dokończenia. Jeżeli nie mogę dokończyć ich teraz, to znaczy, że chyba utknęłam tu na dobre. - Hermiona wzruszyła ramionami i dalej wpatrywała się w przestrzeń, co jakiś czas przysiadając na oparciu krzesła Rona, który przycupnął na samym brzeżku, pochylając się i studiując uważnie szachownicę.
- Nick mówił, że bał się śmierci - powiedział Harry. - Odniosłem wrażenie, że kiedy jest się duchem, nie można nic poradzić na to, gdzie się utknie.
- Całkiem możliwe - zgodziła się Hermiona, wzdychając. - Więc dobrze. Nigdy nie zdam moich owutemów. Prędzej czy później przyzwyczaję się do tej myśli.
- A czy jest cokolwiek innego, czego nie skończyłaś? To znaczy oprócz owutemów? - spytał Harry, patrząc niezbyt uważnie na szachownicę i ruszając się wieżą.
- Nie przeczytała wszystkich książek w bibliotece - mruknął Ron, patrząc na szachownicę spod oka. Przesunął pionek, po czym zmienił zdanie i cofnął go.
Hermiona za jego plecami parsknęła zniecierpliwiona.
- A teraz nie mogę czytać. Chyba, że ktoś zostawi otwartą książkę.
- Czemu nie? - spytał Ron nieobecnym tonem. - Przecież siedzisz na krześle, prawda? Dlaczego twój tyłek potrafi zrobić coś, czego nie mogą ręce?
Przez dłuższą chwilę Hermiona gapiła się na niego z otwartą buzią, po czym popatrzyła w dół na krzesło.
- Na Merlina - wykrzyknęła zdegustowana. - Jak to możliwe, że potrafisz znaleźć tak doskonałe rozwiązanie i jednocześnie wyrazić je w tak wulgarny sposób?
- Nie wiem. Zawsze tak miałem - przyznał Ron bez krzty wstydu. - Przepraszam stary, szach.
Harry spojrzał na szachownicę, przechylając głowę i skinął znacząco na czającego się laufra. Figura sprężystym krokiem podeszła do przodu i szybkim ciosem buławy roztrzaskał Królową Rona, a potem skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na króla przeciwnika z tej samej przekątnej szachownicy.
- Szach mat - stwierdził Harry. - Swoją drogą, dobra gra.
Kiedy Ron wydawał stłumione odgłosy, próbując wyrazić swoje zdziwienie, Harry zwrócił się do Hermiony:
- On może mieć rację, Hermiono. Widziałem Szarą Damę tkającą gobeliny, a profesor Binns przecież zawsze sprawdza nasze prace domowe. Nie jestem zupełnie przekonany, że je czyta, ale na pewno stawia oceny. Musi być jakiś sposób, żeby duchy mogły dotykać i przenosić przedmioty.
- Dokładnie. Popatrz na Irytka. Cały czas coś przestawia - zgodził się Ron, który z kwaśnym grymasem zaakceptował w końcu swoją przegraną. - Musisz tylko dowiedzieć się jak to robi.
Po zapakowaniu figur do pudełka, Harry wrzucił szachownicę do kufra Rona.
- Będziesz miała dużo czasu, żeby się tego dowiedzieć, kiedy nie będziesz nas miała na głowie.
Jego poczucie humoru znikło jak ręką odjął i powoli zamknął wieko swojego kufra.
- Będziemy za tobą tęsknić, Hermiono.
- Ja za wami też - odparła z uśmiechem, z wysiłkiem powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem.
Postanowiła trzymać się jeszcze jakoś, kiedy chłopcy pakowali ostatnie drobiazgi, usuwając z pokoi ostatnie ślady swojej obecności z ostatnich siedmiu lat. Trzymała się nadal, kiedy Harry poinstruował Hedwigę, że ma dostarczać listy w dane miejsce, a nie do konkretnej osoby, tak jak doradził im Prawie Bezgłowy Nick. Udało jej się zachować spokój przez cały czas, kiedy przedzierali się przez dziki tłum na stacji. Wszyscy ściskali się i obiecywali utrzymywać kontakt, choćby niewiadomo co. Nie rozkleiła się też dopóki pociąg nie ruszył, wypuszczając białe kłęby pary, niemal tego samego koloru, co jej widmowe szaty. Harry i Ron machali jej ze swojego przedziału, a wtedy Hermiona zalała się łzami i poszukała schronienia w cieniach korytarza na trzecim piętrze, w tym samym miejscu, gdzie ich trójka zaczęła razem swoją pierwszą, prawdziwą przygodę, żeby w spokoju się wypłakać.
C.D.N
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.