Opowiadanie
Niedokończona sprawa
Rozdział 5
Autor: | Ramos |
---|---|
Korekta: | IKa |
Tłumacz: | Aevenien |
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Obyczajowy, Romans |
Dodany: | 2008-06-25 08:00:53 |
Aktualizowany: | 2008-06-24 14:42:14 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Tytuł oryginału - Unfinished Business
Link - Unfinished Business
Autor - Ramos
Zgoda - Jest
Beta - Minamoto (IKa)
Tym razem Severus Snape mógł skończyć obchód już o dziesiątej wieczorem - powodem była trwająca właśnie przerwa świąteczna, która znacznie obniżyła liczbę uczniów włóczących się nocami po korytarzach. Zwykle o tej porze przeczesywałby jeszcze co bardziej popularne kryjówki zakochanych par. Teraz jednak, kiedy każdy rozczochrany dzieciak leżał bezpiecznie w swoim łóżku, Severus mógł odetchnąć z zadowoleniem. Odpuścił sobie także obchód o północy. Niech chociaż raz te małe, krwiożercze potwory pobiegają sobie wolno i powpijają się w cudze szyje, bez narażania się na jego dezaprobatę i natychmiastowy szlaban. Po ostatnich dwudziestu czterech godzinach poczuł, że zasługuje chociaż na małą odskocznię o od rutyny.
Niemal dokładnie dobę wcześniej został wezwany przez Voldemorta i następne godziny spędził, przyglądając się, jak świeżo upieczeni śmierciożercy otrzymują Mroczny Znak i ślubują posłuszeństwo. W zamian zostali nakarmieni mieszanką chorej ambicji, poczucia wyższości i fałszywymi uzasadnieniami, przełożonymi dużą ilością pochlebstw i propagandą.
Stwierdził, że jednak robi się na to za stary. I nie chodziło nawet o kłujący ból w karku, ciągłe napięcie, czy polityczne manewry, po prostu stanie na leśnej polanie w środku grudnia było naprawdę ponad jego możliwości. Już porządna dawka Cruciatusów byłaby lepsza niż pięć godzin spędzonych na wilgotnym, ostrym wiatrze. Jego stawy marzyły o gorącej kąpieli i był przekonany, że się przeziębił.
O podciąganie nosem zadbał eliksir, a ból kości złagodziła rozsądna dawka brandy. Kołaczące się w podświadomości poczucie zaniedbania swoich obowiązków nocnego strażnika korytarzy zostało złagodzone przez małą liczbę uczniów w zamku. Przytłaczające uczucie znużenia stępiło natomiast poczucie obowiązku i odpowiedzialności.
Dzisiejszą noc poświęci na jedną z jego niewielu przyjemności - tłumaczenie tekstu przysłanego mu przez kolegę z Południowej Ameryki. Został odkryty w dobrze zachowanym azteckim laboratorium i był napisany archaicznym alfabetem. Jednak, ku jego wielkiemu zdziwieniu, językiem tego tekstu była łacina, i to osobliwie formalna łacina. Kombinacja tych dwóch czynników sugerowała, że tekst może zawierać jakieś zaszyfrowane informacje, niedostrzegalne przy pobieżnym czytaniu. Pomijając fakt, że zagadka sama w sobie była intrygująca, to jednak główną zaletą tego zajęcia było, że nie miało ono nic wspólnego z Voldemortem i życiem Mistrza Eliksirów stale balansującym na ostrzu noża. Tak po prawdzie, najchętniej zwinąłby się przed kominkiem ze szklaneczką brandy w ręce, w towarzystwie kobiety, która, w przeciwieństwie do głupkowato chichoczących uczniów Hogwartu, wiedziałaby, co zrobić z ustami. W sumie, obszerny zapas brandy posiadał, jednak kobiety były towarem deficytowym i przez ostatnie kilka lat praktycznie nie pojawiały się przez w jego życiu.
Odganiając od siebie próżne fantazje o rozmowie z inteligentną przedstawicielką płci pięknej, Severus machnięciem różdżki zapalił kilka lamp. Kolejnym ruchem skierował na duży stół, używany podczas prezentacji w trakcie zajęć, kilka tomów powiązanych z interesującym go tematem, czysty pergamin, kilka kałamarzy atramentu i nowe pióro. W końcu, z uczuciem zbliżonym niemal do czci, wyjął z zamkniętej szuflady biurka drewniane pudełko i położył je na blacie. Małe mosiężne zawiasy, tak samo jak klamra, przybrały barwę blado zieloną, ale w końcu niechętnie ustąpiły i pudełko otworzyło się. Zachowując ostrożność ze względu na kruchość zwoju, rozwinął go powoli i przycisnął jego rogi kilkoma dużymi, okrągłymi, szklanymi przyciskami, które jednocześnie powiększały tekst i przytrzymywały delikatny pergamin swoim ciężarem.
Wysoko pod sufitem lochów, kilka stóp nad głową Severusa Snape’a, Hermiona Granger w ciszy przyglądała się zwojowi i żałowała, że nie może zbliżyć się trochę bardziej, by móc go przeczytać. Pergamin był zapisany bardzo gęsto, a pióro, którym go napisano, musiało chyba należeć wcześniej do kolibra. Przez chwilę chciała, żeby Snape po prostu rzucił zaklęcie tłumaczące, ale sądziła, że pod tym względem jego ostrożność była w pełni uzasadniona. Naprawdę, rzucenie zaklęcia samospalającego na pergamin, tak, by nikt niepowołany go nie przeczytał, nie wymagało dużego wysiłku. Jeśli tekst zawierał jakieś pułapki, Snape z pewnością nie chciałby ich uruchomić.
Zadowalając się czekaniem, Hermiona unosiła się w powietrzu, podczas gdy Snape ręcznie tłumaczył zakodowaną treść na standardową łacinę, najwidoczniej zachowując formalny wydźwięk tekstu. Mogła stwierdzić, kiedy jego koncentracja osiągała taki stan, że nie docierał do niego przeszywający chłód panujący w komnacie, spowodowany rzuceniem ochronnego zaklęcia protega na płomień lamp.
Ze swojego punktu obserwacyjnego mogła śledzić postępujące tłumaczenie, zapisywane charakterystycznym pismem Mistrza Eliksirów. Receptura - jeśli była to receptura - była niechlujna i pozbawiona składników.
Zawierała także dużą ilość anegdot o raczej nudnym roku spędzonym we włoskim monasterze. Hermiona ledwie powstrzymała się od parsknięcia śmiechem, słysząc barwne wyrażenia, które Snape mamrotał pod nosem, dokładnie kopiując pergamin.
Bojąc się, że ją usłyszy Hermiona obserwowała go uważnie, wypatrując oznak świadczących, że zauważył jej obecność. Przestał już krzyczeć na nią za każdym razem, kiedy zastawał ją w swojej klasie i w zamian za to Hermiona starała się jak najlepiej respektować zasady na jego terenie. Ani razu nie podniósł głowy, a jego długie ciało było nieruchome, tak blisko rozluźnienia się jak tylko mogło, biorąc pod uwagę, że był niewygodnie zgarbiony nad stołem. Właściwie to było trochę dziwne, ponieważ Snape, przemierzając długie korytarze Hogwartu, zwykle promieniował intensywnym, ledwie powstrzymywanym napięciem.
Jego ręce podczas pisania były spokojne, ale zauważyła, że nieznacznie drżały, kiedy sięgał do kałamarza. Wąskie ramiona opadły, a tłuste włosy zostały założone za ucho. Ze swojego miejsca Hermiona mogła dostrzec proste, ciemne pasma, rzednące od przedziałka.
Widziała też starą bliznę biegnąc przez środek jego czoła, niknącą w czarnej kurtynie włosów. W tym momencie przypominał jej wyleniałe, dzikie zwierzę zaszczute do granic wytrzymałości. Zwierzę, przez ciągłe napięcie i niepokój które go otaczają, z trudnością zdobywa nawet to co niezbędne jest mu do życia.
Żaden z członków Zakonu Feniksa nie miał nawet pojęcia o niebezpieczeństwie w jakim znajdował się Severus Snape, próbując szpiegować śmierciożerców trzymających stronę Voldemorta. Każdy odruch sympatii, który mógł się wytworzyć, był natychmiast tłumiony przez jego nieprzyjazną postawę. Po raz pierwszy Hermiona zastanawiała się, czy robi to ze swego rodzaju premedytacją. Z pewnością żadna osoba nie mogła na stałe zachowywać się tak nieznośnie w stosunku do wszystkich, których zna.
Nie był też raczej typem osoby, która opłakiwałby śmierć ucznia, czuwając nocą przy trumnie. I mimo, że takie zachowanie doskonale pasowałoby to do zaściankowej postawy czarodzieja czystej krwi, Snape, byłby ostatnim człowiekiem na świecie, który zrobiłby taką rzecz na pokaz. Według Harry’ego i Rona było już dobrze po północy, kiedy wiedzieli Snape’a klęczącego przy jej trumnie, z łokciami opartymi na przykrytych białą materią podporach i kryjącego twarz w dłoniach.
Mimo, że wątpiła czy Mistrz Eliksirów jest na tyle uczuciowy, żeby po niej płakać, sam fakt, że tam był, z dala od cudzych spojrzeń, dawał do zrozumienia, że jest w nim coś więcej poza drwinami i złośliwymi uwagami.
Albo po prostu uspokajał wyrzuty sumienia, przyjmując do wiadomości rolę, jaką odegrał w jej śmierci.
Hermiona westchnęła w duchu i poszybowała przez kamienny sufit lochów do korytarzy powyżej. Analizowanie zachowania Snape’a było pewną drogą do szaleństwa i bez względu na to, ile tysięcy lat miała przed sobą, wątpiła, żeby wystarczyło jej czasu na rozgryzienie tego mężczyzny.
Przez ostatnie kilka tygodni rozsądne gromadzenie kawałków kartek i przyborów do pisania pozostawionych przez zapominalskich uczniów, zaskutkowało tym, że Hermiona została posiadaczką małej kolekcji pergaminu, całkiem przyzwoitego pióra i kałamarza atramentu. Nie chciała dłużej polegać na łasce Snape’a, zakładając, że jakąkolwiek w ogóle posiadał, a grzebanie w śmieciach odwracało jej uwagę od długich, zimowych nocy. Niezłą zabawą było czytanie prac zostawionych przez niektórych uczniów i czasami nie mogła się oprzeć, by nie napisać na marginesie krótkich notek. Nigdy nie udało jej się zobaczyć min tych, których prace poprawiała, ale wyobrażając je sobie, chichotała wiele razy.
W opuszczonym korytarzu na trzecim piętrze znajdowało się kilka zapomnianych mebli, z których przywłaszczyła sobie jeden, robiąc z niego biurko. Dotychczas odwlekała napisanie do Harry’ego czy Rona, ale ostatecznie zdecydowała, że nawet jeśli nie była już częścią ich życia, to chciałaby wiedzieć, jak potoczyły się ich losy. W pierwszym akapicie delikatnie zapytała Rona, czy w końcu wybrał drogę swojej kariery i jak wiedzie się Harry’emu na kursie aurorskim. Napisała też o dość oczywistej rzeczy, czyli o tym, że nauczyła się już poruszać przedmioty dzięki, lub pomimo otrzymanej pomocy, oraz o tym, że udało jej się w końcu zdać owutem z eliksirów i nadal nie opuściła tego świata.
Kiedy skończyła już pisanie listu, udała się do Sowiarni, żeby go wysłać. Jednak to zadanie okazało się trudniejsze niż przypuszczała. Po pierwsze, musiała przenieść przez cały zamek kawałek pergaminu, co jakiś czas przepychając go pod drzwiami, które normalnie były zamknięte. W końcu, kiedy znalazła się już na miejscu, stanęła twarzą w twarz z zupełnie nowym problemem.
- Czy mógłabyś łaskawie sfrunąć na dół?! - wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Sowa, do której mówiła, zamrugała zdziwiona, po czym wystartowała z żerdzi i odleciała na drugi koniec pomieszczenia. Nie było niespodzianką, że kolejne pięć sów, do których się zwróciła, zrobiło dokładnie to samo. Nieważne do którego ptaka podeszła Hermiona, jak jeden stroszyły pióra, mrugały dziko i zdecydowanie odmawiały współpracy.
W tej sytuacji nawet rzucenie kilkoma przekleństwami w żaden sposób jej nie pomogło. Zaczęła się poważnie zastanawiać nad znalezieniem nauczyciela bądź ucznia i poproszeniem o wysłanie listu, ale ta opcja wcale jej się nie uśmiechała. Ze wszystkich uczniów, których znała, jedyną osobą, która mogłaby z nią porozmawiać była Ginny Weasley, ale nawet ona czułaby się niekomfortowo w tej sytuacji. Hermiona nie chciała wykorzystywać dawnej przyjaźni i wywierać na niej presji. Poza tym aktualnie Ginny spędzała przerwę świąteczną w domu.
Hermiona miała ochotę krzyczeć z frustracji. Przygotowywała się właśnie do podejścia do kolejnej sowy, kiedy dobiegło ją szydercze krakanie. Wznosząc się do góry, zobaczyła przebłysk czerni pośród szarej masy sów, które obsiadły belki. Na końcu pomieszczenia duży kruk łypnął na nią paciorkowatym okiem, przekręcając głowę.
- Nie sądzę, żebyś rozważył przyjęcie listu ode mnie? - spytała, nie spodziewając się żadnej reakcji.
W odpowiedzi duży, czarny ptak poruszył nieśmiało skrzydłami, po czym poderwał się ze swojej żerdzi i poszybował w jej kierunku. Skręcił gwałtownie w stronę okna, by potem wylądować na parapecie i rzucić jej spojrzenie mówiące: Na co czekasz?
Czarne upierzenie i widoczna pogarda emanująca z jego postawy spowodowały, że miała dziwne przeczucie.
- Stawiam pięć galeonów na to, że należysz do profesora Snape’a - powiedziała rozczarowana. Ptak wydał z siebie kolejny pogardliwy skrzek.
- No dobrze, pracujesz dla niego, prawda? - poprawiła się. - Nie wyglądasz na takiego, który byłby czyjąś własnością.
Czarna, błyszcząca główka skinęła jej i ptak wyciągnął żółtą, pokrytą łuskami nóżkę, jakby robiąc jej tym wielką łaskę.
- Jeśli na mnie nakrzyczy, powiem mu, że to był twój pomysł - ostrzegła ptaka, przywiązując kopertę. - Przypuszczam, że wiesz do kogo masz dostarczyć tę wiadomość?
- Potter - zakrakał kruk, doskonale imitując głos Mistrza Eliksirów, łącznie z pogardliwym tonem, który zawsze towarzyszył temu nazwisku.
- Tak - potwierdziła Hermiona, starając się stłumić śmiech. - Harry Potter, rodzinny dom Weasley’ów. Nora - powtórzyła.
- Weasley - zadrwił ptak, po czym wyleciał przez okno, a jego krakanie brzmiało jak śmiech.
Tego roku koniec okresu zamieszania i wytężonego wkuwania nie zwrócił raczej uwagi Hermiony i nagła pustka w szkole bardzo ją zaskoczyła. Lwią część jej czasu przywłaszczył Krwawy Baron, który wolał, żeby zwracała się do niego „Baronie” albo „Wasza Ekscelencjo”. Hermiona dowiedziała się, że Baron ma także inne przezwiska, powtarzane szeptem przez duchy w całym zamku. Kilka razy złapała się na tym, że bezwiednie użyła któregoś z nich, kiedy akurat potrzebował jej pomocy przy różnych zajęciach i w szkole i w okolicy.
Jedna pamiętna wyprawa miała związek z grupą wandali, którzy demolowali cmentarz w małej mugolskiej wiosce kilka mil od Hogsmeade. Lokalne mugolskie duchy były w przyjaznych stosunkach ze swoimi sąsiadami i zwróciły się do rezydentów Hogwartu z prośbą o pomoc. Baron i Sir Nicholas stwierdzili, że jest to doskonała okazja na zaprezentowanie sztuki prawdziwego straszenia i zabrali ze sobą Hermionę. Nieproszeni goście okazali się być zwykłą grupą nastolatków, którzy myśleli, że dobrym pomysłem na rozerwanie się wieczorem, było picie piwa i palenie papierosów w rodzinnych kryptach.
Duchy obserwując cierpliwie czekały, dopóki chłopcy nie przewrócili nagrobka, a następnie przypuściły atak. Wrzeszcząc i zawodząc pojawiły się przed młodymi mężczyznami, którzy natychmiast rzucili się do ucieczki wrzeszcząc z przerażenia.
Baron był wystarczająco mściwy, żeby przenikać przez ciała wycofujących się nastolatków, dostarczając im wrażeń, które będą pamiętać do końca życia. Sam jednak narzekał potem godzinami na nieprzyjemny podmuch ciepła, który wtedy odczuwał. Hermiona i Sir Nicholas przewracali oczami, kiedy Baron zrzędził i potrząsał dłonią, ale zgodzili się z jego spostrzeżeniem, że wszyscy troje powinni obserwować przez kilka kolejnych nocy cmentarz, na wypadek gdyby wandale zebraliby się na odwagę i wrócili.
I rzeczywiście, dwa dni późnej letnim wieczorem, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, kościsty chłopak oparł się o stary kamienny mur w miejscu zaśmieconym niedopałkami papierosów i bezczelnie odpalił kolejnego.
Gdy w końcu zaskutkowały próby dodania jej odwagi przez towarzyszące jej duchy - Nick żywiołowo wskazywał jej głową kierunek, a Baron poganiał rękami - Hermiona pofrunęła ku drzewu i widocznemu pod nim ognikowi palącego się papierosa. Przezornie najpierw okrążyła swój cel, zauważając, jak jej niewidoczna dla oczu chłopaka obecność sprawiła, że i tak już spięty nastolatek stał się jeszcze bardziej niespokojny. Badawczo przesunęła palcem po okrytych skórzaną kurtką plecach, a lepkie ciepło, które przylgnęło do jej ręki było warte widoku, gdy jej ofiara drgnęła przestraszona i natychmiast się odwróciła.
Na grzbiecie jego reki widniał niewyraźny tatuaż, przedstawiający taki sam symbol, jaki widziała wydrapany na kilku kamiennych nagrobkach na cmentarzu. Momentalnie ulotniła się prawie cała jej sympatia. Jedną z rzeczy, których nienawidziła najbardziej, byli ludzie terroryzujący tych, którzy nie mogli się sami obronić.
Przysuwając się bliżej, pozwoliła by jej bezcielesna broda uderzyła chłopaka, który wydał z siebie coś pomiędzy piskiem a skowytem. Fala strachu opuściła jego ciało, zalewając Hermionę i nagle dziewczyna zrozumiała, dlaczego niektóre duchy lubią straszyć. Strach i adrenalina buzowały w jej ciele, silne emocje, których nie odczuwała od momentu śmierci uderzyły ją jak huragan. Te uczucia i moc, żeby zrobić innym to samo, co wcześniej jej się przytrafiało, żeby ich straszyć i poniżać były niebezpieczne - czuła, jaką nieodpartą pokusą była ta podwójna przyjemność. Draco Malfoy byłby czymś takim zachwycony.
Nagle Hermiona zdecydowała się skończyć zabawę. Właściwie to nie było przyjemne i myśl, że wplątuje się jakąś gierkę, która bardzo cieszyłaby Malfoya, tylko pogarszało sytuację. A niby co ona robiła, jeśli nie znęcała się nad kimś, kto nie mógł się przed nią obronić?
Z taką myślą zatoczyła kółko i znalazła się dokładnie przed młodym człowiekiem, po czym stała się widzialna.
- Wiesz doskonale, że te rzeczy cię zabiją - zwróciła się konwersacyjnym tonem do nastolatka, którego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Jego usta poruszały się bezgłośnie, co niestety spowodowało, że papieros wyślizgnął się i zapalonym końcem spadł na flanelową koszulę, którą miał pod kurtką.
- Co...aghh...AU! - wrzasnął, kiedy zauważył tlącego się papierosa. Uderzył się mocno w pierś, zrzucając go ze swojej koszuli. - Cholera!
- Nie wyrażaj się - warknęła Hermiona. - U siebie możesz się tak zachowywać, ale to jest mój dom i myślę, że powinieneś przestać zostawiać tu swoje śmieci. - Przemknęło jej przez myśl, że przemawia przez nią Minerwa McGongall, ale stwierdziła, że jakoś to przeżyje.
- Powiesz swoim bezczelnym przyjaciołom, że nie są tu mile widziani, dopóki nie zostaną tutaj pochowani - powiedziała mu, a głos jej nawet nie drgnął. - A jeśli kiedyś tutaj wrócą , będą bardzo, bardzo tego żałować.
- T…t…tak proszę pani - wyjąkał chłopak. Drżącą ręką podniósł z ziemi niedopałek papierosa i rzucił się do ucieczki, w szalonym biegu mijając bramę cmentarza.
- Wspaniale, panno Granger - skomentował Sir Nicholas, pojawiając się u jej boku i klaszcząc cicho. - Zaiste dobra robota!
Baron rzucił swojemu rodakowi zgryźliwe spojrzenie, kiedy ten się zmaterializował, ale niechętnie wzruszył ramionami.
- Dość niespotykany sposób, ale najwidoczniej skuteczny. Trochę bezwzględności i już podniosłaś swoje umiejętności poltergeista. W każdym razie - dobry pokaz. Masz zadatki na zostanie wspaniałym duchem, panno Granger.
Hermiona wymamrotała podziękowanie, ale darowała sobie zachwyt z powodu tej absurdalnej pochwały.
Kiedy wrócili do Hogwartu, Baron włączył ją w poczet zamkowych duchów i przydzielił jej takie same zadania jak innym. Jako że nie była oficjalnym „domowym” duchem, nie miała żadnych obowiązków związanych z uczniami. Poproszono ją jednak, by śledziła Hagrida podczas jego wypraw do Zakazanego Lasu, szczególnie, że ostatnio widziano tam centaury. Wprawdzie nie byłaby w stanie zrobić zbyt wiele, jeśli gajowego zaatakowałoby coś, z czym sam by sobie nie poradził, ale przynajmniej mogła wezwać pomoc.
Pozostałe obowiązki obejmowały patrolowanie korytarzy w niektóre noce, środek ostrożności spowodowany przez wydarzenia, które zaszły kilka lat wcześniej w Komnacie Tajemnic.
Hermiona nie cierpiała patrolowania w towarzystwie Marty. Podczas, gdy inne duchy przymykały oko na uczniowskie wybryki, nieszczęśliwa duszyca była straszliwą skarżypytą i delektowała się momentem, gdy uczniowie zostawali złapani na jakiejś psocie.
Szkoła przez lato był wyludniona, jednak mimo to wprowadzono kilka zmian. Wszyscy mieli się na baczności, wyglądając nieuchronnego wybuchu wojny w czarodziejskim świecie. Także duchy były zaniepokojone, nawet jeśli przyczyną tego było wygodnego życia pozagrobowe w Hogwarcie - stan, którego nie chciały zmieniać. Krótkie panowanie Dolores Umbridge na stanowisku dyrektorki szkoły było burzliwe dla wielu mieszkańców zamku, nie tylko dla tych żyjących.
Tego popołudnia Hermiona wstała, jak na nią, bardzo wcześnie - niestety i tak była spóźniona, więc teraz gnała na złamanie karku przez lochy. Wykonawszy w pełnym pędzie ostry zakręt, przeniknęła przez ścianę klasy eliksirów, po czym przemknęła pomiędzy nogami stolików, przez drzwi gabinetu Snape’a i z małym pyknięciem zniknęła we wnętrzu jego biurka.
Severus podniósł głowę znad stosu notatek leżących na blacie i rozejrzał się po pustej, pogrążonej w ciszy klasie i odwróconych do góry nogami krzesłach opartych o ławki. Marszcząc brwi, przesunął swoje krzesło o kilka cali, wpatrując się oskarżycielsko w masywne, hebanowe biurko.
Jedna czarna brew powędrowała w górę, podczas gdy druga pozostała zmarszczona. Ostrożnie wyciągnął rękę i otworzył górną szufladę. Kiedy zajrzał do środka, zobaczył tylko pióra, puste fiolki, najróżniejsze drobiazgi i dużą ilość przedmiotów, które skonfiskował uczniom.
Następna szuflada, którą odsunął była wypełniona po brzegi Hermioną Granger. Jej niematerialna postać była ciasno ściśnięta w drewnianej konstrukcji, a jej oczy wpatrywały się w niego, kiedy ostrożnie zajrzał do środka.
- Zamknij szufladę! - szepnęła ponaglająco.
- CO DO CHOLERY robisz w moim biurku?!
- Ukrywam się. Przed Irytkiem - wyjaśniła. - Dyrektor ma dziś jakichś ważnych gości z Ministerstwa i prosił nas, żebyśmy utrzymali go od nich z daleka.
Wiedząc, że jeszcze tego pożałuje, Severus zapytał:
- A ty buszując w mojej szufladzie, wykonujesz to zadanie... dokładniej jak?
- Zabawa w berka - odparła poważnie. - Dwoje albo troje z nas robi, co tylko może, by wkurzyć Irytka. Gdy zaczyna nas gonić, zmieniamy się. Ten, do którego zanadto się zbliży, znika, a zamiast niego, oczywiście w odpowiedniej odległości, pojawia się ktoś inny. Słono za to potem zapłacą, ale powstrzyma go to przed zrzucaniem zbroi, kiedy Szaloonoki idzie korytarzem.
Severus mógł sobie wyobrazić, co notorycznie przewrażliwiony eks-auror mógłby zrobić, gdyby setki funtów stali nagle spadły na podłogę tuż za jego plecami. Kogokolwiek z Ministerstwa by nie eskortował, to ta osoba będzie miała szczęście, jeśli przeżyje miotane przez niego na prawo i lewo zaklęcia.
Zanim zdążył odpowiedzieć, do komnaty wleciał Sir Nicholas.
- Śmiem zapytać, czy nie widział pan może panny Granger?
Snape otworzył usta, by odpowiedzieć twierdząco, ale jednocześnie jego wzrok powędrował w stronę Hermiony, która dziko potrząsała głową. Natychmiast zatrzasnął szufladę.
- Nie, właściwie to nie - skłamał gładko. - Jakiś czas temu wpadła tu przelotem, ale nie widziałem jej już od kilku minut.
Nick ukłonił się lekko Mistrzowi Eliksirów i skłonił głowę, która oderwała się od karku z cichym, piszczącym odgłosem.
- Dziękuję bardzo, profesorze. Jestem pewien, że wkrótce ją znajdę.
Kiedy duch rycerza zniknął, Severus ponownie otworzył szufladę.
- Myślałem, że ukrywasz się przed Irytkiem - stwierdził spokojnie. Stanowcze pstryknięcie palcami dało Hermionie jasno do zrozumienia, że powinna natychmiast opuścić szufladę.
- Ukrywałam się - odparła dziewczyna, wyglądając najpierw ostrożnie znad blatu i upewniając, że jest bezpieczna, zanim nie pojawiła się w całej swojej okazałości.
- Dziękuję panie profesorze. Naprawdę nie chciałam teraz rozmawiać z Sir Nicholasem.
- Przypuszczam, że Sir Nicholas powstrzyma się od wyzwania mnie na pojedynek za więzienie wybranki jego serca? - wycedził Severus, patrząc jak Hermina wygładza fałdy swojej szaty. Nie był to już dłużej szkolny mundurek, ale postrzępione rękawy także należały do przeszłości.
Hermiona westchnęła ciężko.
- Więc pan też zauważył.
Ku jej zdziwieniu Snape pogardliwie parsknął.
- Gryfoni nie słyną z subtelności, panno Granger. Wątpię, żeby to słowo w ogóle istniało w waszym słowniku.
- On jest uroczy - przyznała dziewczyna. - Niestety, tak naprawdę nie jest we mnie zakochany, podoba mu się tylko sam pomysł zakochania się. Raczej potrafię rozpoznać objawy, profesorze - dodała nieco smutno.
Severus tylko mruknął coś w odpowiedzi i powrócił do sterty papierów na swoim biurku. Nie zmieniało to jednak faktu, że wiedział, co miała na myśli. Podczas swojej pracy wiele razy był świadkiem takich zdarzeń.
- Co to za papiery? - spytała Hermiona z zaciekawieniem. Snape mógł być bardzo złośliwy w momencie, gdy znów przerwała tok jego myśli, wydawało się jednak, że zaczął się przyzwyczajać do jej obecności w klasie.
- Papiery uczniów - odparł Snape nieobecnym tonem.
- Są po niemiecku.
- Tak, oczywiście, że są. Uczniowie pochodzą z Durmstrangu - podniósł głowę i popatrzył w górę oskarżycielsko, mniej więcej w kierunku, w którym znajdowało się biuro Dumbledore’a. - Jedna z kolejnych tortur dyrektora, idea dzielenia się nowinkami edukacyjnymi ze wszystkimi magicznymi szkołami.
Hermiona mądrze powstrzymała się od komentarza. Wyglądało to na jedno z marzeń profesora Dumbledora, który dążąc do ich zrealizowania nigdy nie przejmował się zdaniem innych nauczycieli. Prawdopodobnie Minerwa McGongall prychnęłaby jak rozzłoszczona kotka, jeśli poproszono by ją o podzielenie się programem zajęć z nauczycielami transmutacji z Beauxbaton.
- Brzmi jak robota doskonale nadająca się na szlaban - zauważyła dziewczyna.
- Jest lipiec, panno Granger - odparł Snape, grzebiąc w papierach. - Cierpimy teraz raczej na mały niedobór uczniów.
- Cóż, kiedy na początku dotarło do mnie, że jestem skazana na spędzenie w lochach całej wieczności, uznałam to coś w rodzaju wiecznego szlabanu - powiedziała, chichocząc lekko. - Równie dobrze mogę się na coś przydać.
- Ach, jakże to łaskawie z twojej strony - wycedził Severus, ale nie umknęło mu echo słów, które sam kiedyś do niej powiedział. - I zapewne nie ma to nic wspólnego z wymigiwaniem się od pilnowania Irytka.
- Dokładnie. A jeśli będę zajęta pracą dla pana, Baron zwolni mnie z obowiązku zajmowania się Irytkiem.
- Że już nie wspomnę o unikaniu twojego adoratora…
Hermiona uśmiechnęła się pogodnie, a Severus parsknął zirytowany.
- W takim bardzo dobrze. Zacznij od tych kociołków - zarządził, wskazując na przeciwległą ścianę swojej klasy, gdzie zapomniane naczynia zalegały w zlewie jak stos czarnych jadowitych grzybów. - Połowa piątoklasistów zostawia je, kiedy przestają uczęszczać na moje zajęcia i zawsze są koszmarnie zabrudzone.
Hermiona jęknęła, ale ucichła, kiedy Snape rzucił jej ostre spojrzenie.
- Jestem martwa i ciągle szoruję kociołki - gderała.
- Ale do czegoś się przydajesz, a wielu ludzi nie doświadcza nawet tego. No, chyba, że są Puchonami - dodał zajadliwe.
Podwijając rękawy, Hermiona prychnęła, ale skierowała się do zlewów.
- Panno Granger?
Pierwszego września Hermiona śpieszyła się do Wielkiej Sali, bojąc się, że nie zdąży na Ceremonię Przydziału i prawie nie zwróciła uwagi na wołający za nią głos. Próbując się zatrzymać, z rozpędu minęła skręt i wpadła w ścianę, wyłaniając się ponownie kilka stóp dalej.
- Słucham? - oparła z taką godnością, na jaką mogła sobie pozwolić, szybując z powrotem w kierunku dyrektora.
- Prawie cię nie rozpoznałem, Hermiono - powiedział Dumbledore, poprawiając okulary na nosie i uważnie taksując ją wzrokiem. W jego blado niebieskich oczach wciąż migotały iskierki, mimo że przez ostatnie lata trochę wyblakły. - Zmieniłaś się trochę.
- Naprawdę? - Hermiona spojrzała na swoje szaty. Opadająca skarpetka i sznurowane, skórzane buty zostały odesłane tam, gdzie znikały ubrania duchów i zastąpione przez praktyczne pantofle. Włosy, które niegdyś były zmorą jej życia, spięte na karku klamrą, opadały łagodnymi falami na plecy, a sama klamra istniała, bo ona sobie tak zażyczyła.
- W rzeczy samej i muszę powiedzieć, że wyglądasz dzisiaj czarująco. Przez moment pomyślałem, że jesteś Szarą Panią. A jak wiesz, ona jest najlepiej ubranym duchem w tym zamku.
Hermiona nie mogła się powstrzymać i wybuchła śmiechem na subtelny żart dyrektora - Szara Pani była znana z obsesji na punkcie swojego wyglądu.
- Cóż, bardzo panu dziękuję - odparła, składając w powietrzu dworski ukłon.
- Właściwie, panno Granger, to ja chciałbym pani podziękować - powiedział z powagą. - Jestem całkowicie świadomy trudności z jakimi musiałaś się zmierzyć po swojej śmierci. Twoi przyjaciele opuścili szkołę… I bardzo mi przykro, że profesor McGongall nie potrafiła zaakceptować twojego nowego statusu.
- Ograniczone myślenie to cecha Gryfonów, prawda? - Hermiona sparodiowała Snape’a, ale uśmiechnęła się lekko, żeby pozbawić swoje słowa jadu. - Nie mogę skłamać, że to nie boli, bo jednak boli, ale rozumiem. Naprawdę - zapewniła dyrektora.
- Pod tym względem muszę przyznać ci rację. Minerwa zawsze była nieco sztywna, ale za to jest najwierniejszym sojusznikiem jakiego można sobie wyobrazić.
Hermiona przytaknęła.
- Brakuje mi jej sugestii. Zawsze udzielała mi takich rozsądnych rad.
- Wiesz, w końcu zgodziła się dołączyć wyniki z Eliksirów do twoich akt - poinformował ją Dumbledore. - Severus od tygodni poruszał ten temat na każdym spotkaniu kadry.
- Naprawdę to robił?
- Tak. W końcu zagroził, że ją pominie i napisze wprost do mnie - dodał dyrektor.
- Oh. To… miłe - powiedziała Hermiona z rezerwą. - Myślałam, że da sobie z tym spokój, ale nie miałam stuprocentowej pewności.
Dumbledore zerknął na nią znad swoich okularów.
- Severus Snape zawsze dotrzymywał słowa, Hermiono. Mogę sobie przypomnieć tylko kilka wyjątkowych sytuacji, kiedy mu się to nie udało. Nie jest także mężczyzną lekceważącym wysiłek, który włożyłaś by przezwyciężyć wszystkie przeciwności, z którymi spotkałaś się będąc duchem.
- Nigdy wcześniej tego nie robił - wymamrotała Hermiona.
- Zdaje się, że nie zauważyłaś różnicy - powiedział dyrektor. - Severus ceni dążenie do doskonałości, a nie tych, którym łatwo przychodzi sukces.
Hermiona zmarszczyła brwi. Często sama się zastanawiała, czy było to jednym z powodów, dla których Snape tak bardzo nienawidził Huncwotów - ojca Harry’ego i Syriusza Blacka - którzy podczas nauki w Hogwarcie bez cienia wątpliwości zaliczali się do grona „złotych chłopców”. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że obaj już byli martwi, nie była to myśl, którą chciałaby się podzielić z dyrektorem. Zamiast tego skupiła się na tym, że Dumbledore rozmawia z nią jak z dorosłą osobą, a nie jak z dzieckiem, którym (jeszcze niedawno) była. Sprawiało jej to przyjemność, zwłaszcza, że już dłuższy czas nie czuła się jak uczennica i bardzo doceniała, kiedy jej tak nie traktowano. Myśląc o tym, zadała ostrożnie następne pytanie.
- Troszczy się pan o niego, prawda?
- Oczywiście. Ku mojemu wielkiemu zawstydzeniu, raz zawiodłem Severusa i niemal go straciłem. Od kiedy wrócił, staram się jak mogę i traktuję go jak syna. Niestety są rzeczy, o których syn nie zawsze chce rozmawiać ze swoim ojcem. Dlatego też, panno Granger, jestem bardzo wdzięczny, że ma on jeszcze jedną osobę, z którą może porozmawiać.
- Nie sądzę, żebym była osobą, z którą on rozmawia. Wydaje mi polecenie i krzyczy na mnie, ale tak naprawdę rzadko o czymkolwiek rozmawiamy.
- To więcej niż miał przez te kilka ostatnich lat - zapewnił ją Dumbledore. - Panno Granger, twoja śmierć zraniła go bardziej niż sobie zdajesz z tego sprawę. Przysięgał chronić uczniów tej szkoły.
- Harry i Ron powiedzieli mi, że opłakiwał moją śmierć - przyznała cicho. - Byłoby łatwiej, gdyby pokazał się światu z tej strony.
- Być może - odrzekł wymijająco dyrektor. - A być może on nie zdaje sobie sprawy, że ta strona w ogóle istnieje. Bez wątpienia odkryłaś już, że sposób w jaki ty postrzegasz samą siebie, nie zawsze jest taki sam, w jaki postrzegają cię inni. Na przykład ja osobiście zawsze jestem raczej zdziwiony, widząc tego starego mężczyznę w lustrze.
Tak jak się spodziewał, Hermiona zachichotała.
- A teraz, panno Granger, chyba lepiej jak już pójdziemy. Nie możemy zacząć Ceremonii Przydziału bez dyrektora, nieprawdaż? Co by powiedzieli uczniowie?
Kiedy zaczął się rok szkolny, Hermiona zauważyła pewne zmiany w jej statusie zamkowego ducha. Już ponad dwa lata minęło od jej śmierci, i to, wraz ze zmianami w jej wyglądzie, zdawało się sprawiać, że uczniowie nie pamiętali, że kiedyś była jedną z nich. Zwłaszcza młodsze pokolenie było bardziej skłonne by prosić ją o pomoc.
Zdała sobie sprawy, że wielu pierwszorocznym daje rady w takich sprawach jak pokazanie kierunku do klas czy łazienki, albo otrzegała ich przed tym, żeby nigdy, pod żadnym pozorem nie ufali Irytkowi.
- Jest okropnym psotnikiem i ma bardzo zły charakter - mówiła i małe dzieci kiwały z powagą główkami, rozglądając się dookoła szeroko otwartymi oczami.
Kolejni goście, którzy tej jesieni przybyli do Hogwartu, zwykle interesowali się walką z Lordem Voldemortem. Jednak niektóre wizyty wcale nie były pomocne. Kilka tygodni po tym jak Severus Snape w końcu uporał się z klasyfikowaniem i dokumentowaniem mikstury, która kosztowała Hermionę życie, przedstawiciele Ministerstwa Magii przybyli do Dumbledore’a by przeprowadzić śledztwo dotyczące prawdopodobnego naruszenia przepisów etycznych.
Bardziej niż trochę zainteresowana rezultatem tego spotkania, Hermiona siedziała w gabinecie Dumbledore’a i przysłuchiwała się jak przebiegły dyrektor częstuje gości herbatą, cytrynowym sorbetem i swoją firmową dawką niesamowitego uroku. Raz czy dwa zauważyła, że patrzy wprost na nią, ale nie uczynił żadnego gestu, wskazującego, że ją zauważył, i że powinna opuścić gabinet. Snape, siedzący po drugiej stronie pokoju, spostrzegł spojrzenie swojego zwierzchnika i marszcząc w zamyśleniu brwi, spojrzał na kąt, w którym znajdowała się niewidzialna Hermiona, ale nie podjął tego tematu.
Po długiej kłótni podejrzliwi urzędnicy zostali ułagodzeni i ostatecznie zgodzili się, że dokładne zbadanie śmiertelnego eliksiru będzie w najlepszym interesie zdrowia publicznego i szkolnictwa. Śledztwo już się prawie skończyło, jednak jedna czarownica z grupy urzędników, która pierwsza głosowała za wycofaniem zarzutów przeciwko Snape’owi, zaczęła wypytywać Dumbledore’a o jego plany związane ze stawieniem czoła Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Dyrektor w końcu został zmuszony powołać się na klauzulę tajności nałożoną przez Ministerstwo, by zaprzestała domagać się odpowiedzi. Na takie dictum czarownica zjeżyła się i próbowała sugerować, że jako członek rzeczonego Ministerstwa, jest także upoważniona wiedzy o wszystkich jego planach.
Hermiona była pewna, że wieki temu przeklęła by tę kobietę i wcale nie miałaby żadnych wyrzutów sumienia. Dumbledore’owi jednak udało się oddać ją pod opiekę Snape’a, gdy prowadzili pozostałych członków grupy przez hol.
Hermiona wlokła się za nimi, ledwie zwracając uwagę na kobietę wychwalającą wady mięczaków siedzących na stołkach w Ministerstwie i jak by się poprawiły te sprawy, gdyby jako koledzy Ślizgoni, przejęli władze we własne ręce
Nie zwracała na to zbytnio uwagi, dopóki Snape nie wymamrotał:
- Tak, oczywiście pani Fitz Herbert.
- Horbny-Fitz Herbert - odcięła się napuszona kobieta. - Rodzina Horbnyów ma prawie tak długie korzenie jak pańska, Snape. Trochę szacunku proszę.
Nazwisko wydawało się Hermionie znajome, ale minęła długa chwila zanim wskoczyło na swoje miejsce w jej pamięci. Z nagłym pyknięciem zmaterializowała się naprzeciwko czarownicy.
- Nazywasz się Horbny. Tak jak Oliwia Horbny? Ta sama Oliwia Horbny, która chodziła tu do szkoły jakieś pięćdziesiąt lat temu?
Pękata kobieta wyprostowała się
- Tak, to ja - odparła dumnie. - A co cię to może obchodzić? Nie pamiętam, żebyś tu była za moich czasów, ale wtedy na takie błahostki nie zwracałam uwagi.
Hermiona zmrużyła na chwilę oczy, po czym uśmiechnęła się słodko.
- Czy mogłaby pani poświęcić kilka chwil swojego cennego czasu i poczekać na mnie? - zapytała, zaciskając zęby i starając się być miłą. - Sądzę, że profesor Snape chętnie z panią zaczeka. Ma pan coś przeciwko, profesorze?
- Ależ skąd - oparł Severus, rzucając Hermionie przenikliwe spojrzenie, mówiące, że cokolwiek by to nie miało być, lepiej, żeby chodziło o coś ważnego.
Hermiona przenikała ściany zamku dopóki nie dotarła do nieczynnej łazienki dziewcząt
- Marto! - zawołała ostro, nasłuchując bulgotania w rurach. Z kabiny Marty woda trysnęła na podłogę.
- Czego chcesz? - zapytała Marta z wnętrza toalety, a jej głos odbijał się echem od ceramicznej muszli.
- W Hogwarcie jest ktoś, kto chce się z tobą zobaczyć - powiedziała stanowczo Hermiona.
- Ale ja nie chcę się z nikim widzieć - jęknęła Marta. - Zostaw mnie w spokoju.
Hermiona wetknęła głowę do kabiny, łamiąc przy tym zasady etykiety duchów.
- Marto Buckram! Pójdziesz ze mną natychmiast, albo sprawię, że twoje życie będzie tak żałosne, że dojdziesz do wniosku, że Irytek jest miłym towarzyszem.
Siedząca na toalecie Marta skuliła się zbesztana przez Hermionę.
- Dlaczego? - burknęła. - Tutaj jest mi dobrze. Żaden inny duch nie chce się ze mną zaprzyjaźnić, a ty tylko mi rozkazujesz.
- Proszę, zaufaj mi Marto, tylko ten jeden, jedyny raz - namawiała ją Hermiona. - obiecuję, że tego nie pożałujesz.
- Czemu miałoby ci na tym tak zależeć?
- A czy nie odwiedzałam cię, kiedy jeszcze żyłam? Czy to nic nie znaczy?
Marta zaszurała czubkiem buta po podłodze.
- Oh, no dobrze.
Hermiona wraz z podążającą za nią Martą przenikała przez ściany, kierując się w dół, w kierunku centralnej części zamku. Znaleźli profesora Snape’a nadal słuchającego nieustającego monologu o tym, jakie dokładnie wady ma systemem edukacji dzieci w czarodziejskiej Anglii i wyglądającego tak, jakby za chwilę miał rzucić na Oliwię Hornby-Fitz Herbert jakieś uciszające zaklęcie z efektem utrzymującym się kilka dni.
- Dziękuję profesorze - gorąco podziękowała Hermiona. Skinął jej głową ze zrozumieniem. - Musiałam coś zabrać z łazienki dla dziewczyn.
Lekki wyraz zaintrygowania na twarzy Severusa został zastąpiony zrozumieniem, zanim opadające powieki nie ukryły błysku oczekiwania. Ustąpił w bok, usuwając się z bezpośredniej linii konfrontacji, która miała zaraz mieć miejsce.
- Dlaczego, na Merlina, chcesz mi pokazać coś z łazienki? - zapytała pani Horny-Fitz Herbert, marszcząc pogardliwie nos. - To brzmi jak jakiś dziecinny żart, a ja nie mam najmniejszego zamiaru tolerować takich nonsensów!
- Nie, właściwie to chciałam ciebie komuś pokazać. Marto! - zawołała Hermiona przez ramię na ducha, który unosił się za nią i przyglądającego się śmiertelnikom. - Chodź tutaj!
- Niby co jest tu takiego szczególnego, że zmusiłaś mnie do opuszczenia łazienki? - zapytała Marta podejrzliwie.
- Chcę żebyś kogoś zobaczyła, Marto. To - Hermiona skazała przysadzistą kobietę stojącą za nią - jest ktoś, kogo znałaś.
- Marta? - rozległ się zirytowany głos. - Nie. Proszę. Nie mów mi, że to ona. Myślałam, że Ministerstwo już się jej dawno pozbyło.
Marta zbliżyła się ku ziemi i spojrzała na gościa.
- Oliwia? Oliwia Horny? To naprawdę ty? - Zatoczyła kółko wokół kobiety, przyglądając się jej uważnie.
- Marta Buckram! Rzeczywiście nic się nie zmieniłaś - stwierdziła Oliwia, a w jej głosie pojawiła się pogarda. - Cały czas beczysz w tej swojej toalecie, prawda?
- Ty się zmieniłaś - wtrąciła Hermiona, zanim Marta zaczęła płakać. - Marto, ile ona ma teraz lat, siedemdziesiąt? Czas nie obszedł się z nią zbyt łagodnie, co?
Oliwia gapiła się na Hermionę.
- To była bardzo osobista uwaga i wyjątkowo mnie uraziła - powiedziała rozdrażniona. - Domagam się przeprosin!
- A ja jestem pewna, że Marcie też nie podobały się twoje komentarze na temat jej okularów - odcięła się Hermiona. - Przeprosiłaś ją za to kiedykolwiek?
- To było pięćdziesiąt lat temu! - zaprotestowała. - Byłam dzieckiem!
- To nie ma znaczenia - odparła Hermiona. - Może nie zabiłaś Marty, ale ponosisz odpowiedzialność za to, że była nieszczęśliwa, i to bardziej nieszczęśliwa niż kiedykolwiek.
- To nie moja wina - sprzeciwiła się Oliwia, spoglądając na Martę z niesmakiem. - Gdyby nie była taką okropną, małą i wkurzającą, i zawsze pałętającą się za mną i moimi przyjaciółmi…
- Ona jest gruba - stwierdziła nagle Marta, i zdziwiona odwróciła się do Hermiony. Nikt nie zwracał uwagi na dyszącą z oburzenia Oliwę.
- Tak, jest - zgodziła się Hermiona.
- Nie jest też już dłużej ładna - zauważyła Marta.
- Naprawdę, Marto, nie wiem jak ona kiedykolwiek mogła cię poniżać - skomentowała Hermiona, parskając. - Nie robi wcale tak wielkiego wrażenia.
Pulchne policzki Oliwi pokrył rumieniec, a jej pełen wyższości ton tracił swoją moc, kiedy zaczęły drżeć jej wargi. Wydawała się skamienieć w miejscu, jej oburzenie nie pasowało do brutalnej prawdy, usłyszanej z ust tych, których nie była w stanie poniżyć.
- I ma te wszystkie zmarszczki na twarzy - ciągnęła Marta, krążąc wokół kobiety, oglądając się jeszcze raz, zanim zawisła przy Hermionie.
- Wygląda jak tłusta, brzydka, mała buldożyca.
Z piersi Oliwi wyrwał się głuchy jęk, po czym kobieta wybuchnęła płaczem. Zatykając jedną dłonią usta, uciekła z holu. Jej podciąganie nosem zmieniło się w szloch, kiedy drzwi zatrzasnęły się za nią.
Hermiona i Marta wymieniły spojrzenia.
- To nie było zbyt miłe z naszej strony - stwierdziła Marta, bezskutecznie próbując zasłonić dłonią swój uśmiech.
- Nie, nie było - zgodziła się Hermiona, uśmiechając się szeroko. Dwa duchy popatrzyły na siebie i wybuchnęły głośnym śmiechem. Poszybowały w dół holu, ramię w ramię, a ich śmiech odbijał się echem od kamiennych ścian.
Odprowadzając je wzrokiem, Severus Snape przechadzał się po holu z rękami założonymi na plecach, a cień uśmieszku błąkał się w kąciku jego ust.
C.D.N.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.