Opowiadanie
sin (grzech)
rozdział 14 (zakończenie)
Autor: | feroluce |
---|---|
Korekta: | Arleen |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Fikcja, Romans, Science-Fiction |
Uwagi: | Erotyka |
Dodany: | 2008-12-10 17:27:33 |
Aktualizowany: | 2008-12-10 17:27:33 |
Poprzedni rozdział
43. Przygryzłam wargę. Nadal nie wiedziałam, czy robię słusznie, jednak czułam, że to jedyna droga.
Wydarzyło się coś strasznego. Musiało się wydarzyć, bo dziś rano skontaktował się z nami Sin i nakazał natychmiastową ucieczkę nie tylko mnie, ale i wszystkim mieszkańcom posiadłości. Na pytanie, co w takim razie z nim, odebrałam tylko, że spróbuje znaleźć wyjście z sytuacji, w którą nas nieopatrznie wciągnął. Ta odpowiedź nie spodobała się ani mnie, ani panu Mai, który służył jako łącznik podczas kontaktu telempatycznego. Sin nie chciał jednak powiedzieć nic więcej.
A to znaczyło, że może się posunąć za daleko. O ile już tego nie zrobił.
Przez łącze telempatyczne przedarło się echo jeszcze czegoś, jakby chciał coś dodać, ale obecność obcego umysłu go zniechęciła.
„Lorrelaine, wiedz… Chcę żebyś wiedziała - jedyne czego żałuję to tego, że wtedy jednak nie przekroczyłem granicy…”
W umyśle pana Mai na moment błysnęła ciekawość, jednak natychmiast zniknęła. Wyczuł, że była to wiadomość tylko dla mnie i o nic nie pytał. Potem Sin zerwał łącze, pozostawiając mnie ciężko spanikowaną.
On się ze mną żegnał.
Nie! Nie ma mowy! Cokolwiek zmalowałeś Sinie z klanu M’allo’y, nie dam ci się poświęcić! Chcesz się ze mną żegnać, to musisz to zrobić porządnie - stając twarzą w twarz.
W pierwszej kolejności trzeba go było tu ściągnąć. Był na to sposób szybki, choć nieco ryzykowny. Ogłosiłam bunt. Nigdzie nie jadę! Oczywiście, to zirytowało pana Mai, ale Sesilije mnie zrozumiała i poparła. Też była zdania, że nie należy pozwolić Sinowi zmagać się z tym - cokolwiek się nie wydarzyło - samotnie. Znając go, mogło być tylko gorzej - potrafił zachować się kompletnie nieprzewidywalnie.
Dlatego pozornie wbrew logice spacerowałam po ogrodzie. Wiedziałam, że siłą mnie nie ewakuują, mój stan był już zbyt niepewny. Pozostawało przemówienie mi do rozsądku, co mógł zrobić tylko Sin, bo zaparłam się jak osioł. W tym celu jednak musieli ściągnąć go do posiadłości - a o to mi właśnie chodziło.
W miarę upływu czasu, moje myśli coraz natrętniej krążyły wokół jego słów.
To nie było tylko pożegnanie. Nie miałam zamiaru uciekać, dopóki z nim nie porozmawiam. Nie dowiem się. Dopóki nie usłyszę od niego tego, co próbował mi przekazać w tak mętny sposób. Ja muszę wiedzieć!
To było okrucieństwo z jego strony pozostawić mnie tak - z nagle rozbudzoną nadzieją; gdy po głowie krąży tylko jedna logiczna myśl, powracająca w koło i w koło…
Czy on chciał powiedzieć… Czy on naprawdę… Czy on mnie…
Z moimi plecami trzasnęła gałązka. Podskoczyłam, wystraszona, nagle wytrącona z zamyślenia. I zdrętwiałam.
- Witaj.
Ona.
Po raz pierwszy stałyśmy twarzą w twarz. Do tej chwili konsekwentnie unikałam kontaktu z nią, choć zdarzyło mi się widzieć ją z daleka, kiedy odwiedzała Sina. Spotkanie z nią oznaczało dla mnie spotkanie ze śmiercią.
Och, na Ewolucję, dlaczego właśnie teraz!?
Patrząc obiektywnie, Ish nie wyglądała groźnie. Piękna ciemnowłosa Atelicze w zielonozłotej sukni, podkreślającej perfekcyjną figurę właścicielki. Obserwowała mnie równie uważnie. Wydawała się nienaturalnie spokojna. A na dnie jej zielonych oczu kryło się szaleństwo.
- Ładna jesteś, siostrzyczko. Nawet ciąża nie zepsuła ci urody. Gdyby cię tak przekolorować, byłaby z ciebie piękna Atelicze. Sin ma dobry gust, trzeba mu to przyznać. Milczysz? Ach, tak - nie potrafisz mówić.
Uśmiechnęła się. Pewnie tak się uśmiecha pająk do muchy, gdy już jest pewien, że nie wymknie mu się z sieci.
Instynktownie cofnęłam się o krok. Natychmiast otoczyło mnie jej pole telekinetyczne. Zesztywniałam, chociaż jego chwyt był niezbyt silny, tyle tylko, bym się nie wyrwała. Stanęłam spokojnie; nie chciałam jej dodatkowo prowokować.
Popatrzyła na mnie niemal przyjaźnie.
- Wiesz, że cię zabiję, prawda? Właściwie, to nic nie mam do ciebie. Jesteś dla mnie tylko zwykłym zwierzęciem. Ot, jeszcze jedna suczka. Zwykłe ścierwo, w normalnych warunkach niewarte uwagi. Ale jeśli umrzesz, to jego to naprawdę zaboli. Pewnie z powodu tego, co masz w brzuchu - bo jakoś wierzyć mi się nie chce, że zwrócił uwagę na Suni.
Prychnęła pogardliwie i przesunęła dłonią po moim brzuchu niemal pieszczotliwym gestem.
- Samce czasami wykazują nadmiar lojalności wobec swego potomstwa. Ty jesteś tego żywym dowodem. Obrzydliwy mieszaniec. Powinno się było cię zaraz po urodzeniu wrzucić do worka i spalić. A teraz ty, mała suko, pokładałaś się z kolejnym Atelicze, dalej szerząc to… zgorszenie.
Bałam się coraz bardziej. Ona jest kompletnie szalona! Jej umysł to jedno wielkie bagno!
Zmarszczyła brwi, jakby sobie nagle coś uświadomiła.
- To będzie już kwarteron! Och siostrzyczko, ty mi jeszcze Atelicze urodzisz!
Na to nie wpadłam. Wiedziałam, że noszę w łonie Dziecko Cyklu i jakoś nie skojarzyłam, że gdyby on się nie wypełnił, to moje dziecko, będąc w trzech czwartych Atelicze, rzeczywiście mogło się nim urodzić!
- Wiesz, siostro, to już byłoby obrzydliwe. Naprawdę obrzydliwe.
Nagle uśmiechnęła się promiennie.
- Wiesz, sprawdźmy to! Sprawdźmy, co też za paskudztwo nosisz w brzuchu.
Oblałam się zimnym potem ze strachu.
Czemu nikogo tu nie ma?! Przecież w tej posiadłości żyje tyle osób, zawsze tu jest ruchliwie, a teraz, kiedy rozpaczliwie potrzebuję pomocy - nikogo nie ma!
44. Sesilije szukała Lorry. Gdzie też ona mogła poleźć?! Lorrelaine wykazywała wprost niewiarygodny talent do znikania. Jeśli nie chciała być odnaleziona, potrafiła rozpłynąć się niczym karaluchowaty duch. I właśnie zademonstrowała swoje możliwości. Przecież, na ścierwo małpiej mutacji, ten park nie był duży, ona musi gdzieś tu być!
Cel został osiągnięty. Sin - najwyraźniej dobrze znający upór Lorrelaine - bardzo szybko znalazł się w posiadłości Mai. Nie było potrzeby dłuższego zwlekania, tym bardziej, że każda chwila opóźnienia zwiększała ryzyko. Sesilije, której mąż był prawnikiem, miała aż za dużo spotkań z oszalałymi Atelicze i zaczynała się naprawdę poważnie bać.
W tym momencie do jej uszu dotarł krzyk.
Krzyk bólu tak potwornego, że Sesilije włosy się zjeżyły na karku.
Nie zastanawiała się ani chwili, tylko od razu sięgnęła myślą do męża.
„Mai!”
Teraz pozostawało jej tylko modlić się, by zdążył. Bo Ish ją odkryła.
Pole zawinęło się wokół niej i wciągnęło niczym macka niewidzialnej ośmiornicy w ustronny kąt ogrodu, ulubioną kryjówkę Celeste. A to, co tam zobaczyła, przewróciło jej wnętrzności, wywołując podchodzącą pod gardło falę mdłości.
Suni, chociaż ich skóra jest zielona, to też mają czerwoną krew.
Krew, która zabarwiła suknię Ish.
Sesilije za często widziała szaleństwo u Atelicze - a ta samica była kompletnie obłąkana. I śmiertelnie niebezpieczna.
Sesi przerwała jej zabawę, więc zasłużyła na śmierć. Chociaż pewnie i tak by ją zabiła, bo jej skóra była zielona jak Lorrelaine. Stała naprzeciwko szalonej Atelicze boleśnie świadoma, że nie ma z nią najmniejszych szans.
- A co tu my mamy? Kolejna Suni do zabawy! Ciekawe, kim jesteś?
Każda chwila była na wagę złota. Sesilije nie miała złudzeń, nie było już żadnej możliwości, by uratować Lorrelaine. Teraz ważyło się jej własne życie.
Tyle krwi…
Ish wypatroszyła ją. Jak rybę.
Sesi wolała się nie zastanawiać, którą z tych plam było dziecko Lorrelaine…
- Jestem Sesilije Taleth’et’maat ebu Laine. Jestem konsultantem koncernu Maxwar pracującym z prawnikiem, właścicielem tej posiadłości.
Byle spokojnie. Była z siebie dumna - jej głosie nie pojawił się strach. Był tak opanowany, że zaintrygowało to Ish. Pewnie teraz zastanawiała się, czy Ses jest tak odważna, czy po prostu głupia. Albo - czy nie ma jakiegoś ukrytego asa? A to dawało Sesilije kolejne bezcenne sekundy opóźnienia.
No i gdzie on, do zdechłych karaluchów, jest?!
Lorrelaine przed śmiercią pewnie też się nad tym rozpaczliwie zastanawiała…
Ona nie miała szans, by wezwać kogokolwiek na pomoc. Sesilije - bezsensownie w takiej chwili - pomyślała, że gdyby Sin nie był tak oślo uparty i przestał choć na chwilę ignorować swoje uczucia, to Lorra miałaby kogo wzywać. A wtedy być może nie doszłoby do tej tragedii.
Ish uśmiechnęła się miło.
- O, Zewnętrzna. A więc to prawda, naprawdę potraficie mówić.
Sesilije wzruszyła ramionami. Miała nadzieję, że wypadło to wystarczająco obojętnie. Póki Ish rozmawiała z nią, nie zaatakuje. A rozmawiać będzie dotąd, dopóki Sesi będzie ją intrygować.
W tym momencie zauważyła, jak pierś Lorrelaine - jakby przecząc logice - poruszyła się w słabym oddechu. Sesilije poczuła, jak gwałtownie przyśpieszył jej puls. Lorra jeszcze żyła. Wciąż istniała szansa na uratowanie jej. Dobrze wyszkolony uzdrowiciel mający dostęp do odpowiednich narzędzi był w stanie wyciągnąć ofiarę z gorszego stanu. Byleby tylko udało się wydostać ją stąd, zanim będzie za późno!
Ish momentalnie zauważyła pobudzenie Sesilije. Tylko spokojnie; nie dać nic po sobie pokazać! Ta wariatka pewnie doskonale wie, że Lorrelaine jeszcze żyje. W końcu to byłoby zbyt nudne i za mało przyjemne, tak od razu ją zabić. Sesilije nie miała zamiaru dawać jej pretekstu, by dokończyła dzieło.
Koniecznie musiała odwrócić jej uwagę.
- Ja się ci, pani, przedstawiłam, ale dotąd nie usłyszałam, z kim rozmawiam?
Ish popatrzyła na nią zaskoczona. Suni żądający od Atelicze przedstawienia się? I to tak kategorycznym tonem?!
- Jestem Ish z klanu O’brie’n. Bezczelna jesteś - Zewnętrzne Suni naprawdę nie wiedzą, gdzie ich miejsce. Twoja zuchwałość jest aż zabawna. Mogę z tobą chwilę porozmawiać, zanim zademonstruję, co spotyka takie bezczelne Suni. W końcu przecież nikt cię tu nie znajdzie; posiadłość jest opuszczona. Zdajesz sobie sprawę, że to z mojego powodu?
Roześmiała się. Sesilije była coraz bardziej pewna, że teraz ją zabije. Ale przedtem postara się sprawić jej jak najwięcej bólu.
Nagle Ish spoważniała.
- Nie, to nudne. Nudzi mnie rozmowa z tobą. Rozbaw mnie, Zewnętrzna! Prawda, że mnie zabawisz? Umieraj. Długo…
Sesilije zamknęła oczy.
Pole uderzyło w osłony odbijając się. Jego energia rozproszyła się, tak jak koncentracja zaskoczonej Ish.
Pod Sesilije ugięły się nogi. Znajome ramiona objęły ją ciasno, nie pozwalając na upadek. Mai przytulił ją mocno do siebie, by jego instynktownie generowane osłony ogarnęły też i ją.
Na Świętą Ewolucję, zdążył! Sesilije nie wiedziała, czy fala ulgi, która ją zalała, należała do niej, czy do niego.
Ish rozpoznała Sina. Poznała po charakterystycznym zagęszczeniu osłon wywołującym wrażenie, jakby ktoś wyrwał dziurę w warstwie telempatycznej.
- Ty…
Zbladła. Cały jej gniew zatonął pod falą zwierzęcego strachu.
Jednak samiec całkowicie ją zignorował. Znowu ją zignorował!
43. Przestało boleć. Czułam się tak, jakbym opuściła ciało.
Ale nie - leżałam z głową złożoną na kolanach Sina. Był bardzo blady, a w oczach odbijała mu się desperacja i…
Co za dziwny sen. Czy tak właśnie wygląda śmierć?
Ewolucjo, przebacz mi. Nie wypełniłam swego losu. Starałam się, ale Przypadek zwyciężył.
Czy mimo wszystko ten piękny sen oznacza, że jednak znalazłam miejsce wśród tych, którzy wypełnili swe przeznaczenie? Że nie rozpłynę się w nicości jak dzieło Przypadku?
„Cii… Lorrelaine. Jeszcze żyjesz.”
Kontakt telempatyczny. Chyba ma rację. Nie potrafiłabym sama z siebie uzyskać tak obcego dla Suni odczucia.
„Powstrzymałem krwotok i odciąłem przewodzenie, byś nie czuła bólu. Wybacz mi, nie potrafię zrobić wiele więcej, by ci ulżyć. Proszę, postaraj się wytrzymać jeszcze trochę.”
Wytrzymać? Ja umieram, Sin. To, że jeszcze żyję, to cud. Albo prezent od Losu, bym jednak wypełniła swoje przeznaczenie.
„Znowu… żądasz ode mnie rzeczy niemożliwych…”
Sin pochylił głowę w geście niemej rozpaczy.
Gdybym mogła, pogłaskałabym go po policzku, ale nie byłam w stanie poruszyć dłonią. By oddzielić mnie od bólu Sin dosłownie odciął mnie od mojego ciała.
„Przepraszam, Lorrelaine. Nie zdążyłem. Nie powinienem był w ogóle cię opuszczać! Tyle rzeczy nie zrobiłem…”
„To nic…”
Potrząsnął głową desperacko.
„Zawiodłem! Niszczę wszystko, na czym mi zależy, wszystko, co kocham. Ale tobie nie dam umrzeć!”
„Sin… To chyba jednak się… nie uda…”
„Nawet tak nie myśl!”
Uśmiechnęłam się w myślach, odbierając ten niezamierzony lapsus. Moje ciało umierało, lecz umysł pozostawał zadziwiająco klarowny.
Jeszcze tylko jedna rzecz i mogę odejść.
Odejść na drugą stronę. Tam, gdzie czekała już na mnie moja córeczka.
„Kocham cię, Sin.”
Wyczułam jego rozpacz jak narastającą falę. Wiedział, że się z nim żegnam.
„Lorrelaine, ja…”
„Cii… Nie mów…”
„Mam na imię Sinieoux, Lorrelaine.”
Westchnęłam. Czyli jednak…
Tak. Teraz było dobrze…
44. Ish nie wydawała się zaniepokojona nagłym pojawieniem dodatkowych osób. Ukłoniła się Mai, który odpowiedział grzecznie, nie przestając jednak czujnie jej obserwować. Ufał tej samicy tak samo jak wściekłemu tygrysowi. Jej pozorny spokój i uprzejmość nie mogły ukryć, że była tak kompletnie szalona, iż Mai dreszcz przeszedł po karku.
- Witaj, panie. Jesteś prawnikiem, prawda? Czy nie powinieneś więc oskarżyć i skazać swego przyjaciela? Popełnił przestępstwo.
- Tak samo jak ciebie. Wiesz, pani, że eliminacja niestabilnych psychicznie przedstawicieli naszej rasy jest celem priorytetowym w stosunku do wszystkich innych przewinień. Ostrzegam cię, pani, nie wyjdziesz stąd żywa.
- Ach, więc jesteś, panie, kolejnym bezużytecznym samcem, który będzie bronił przestępcy przeciw poszkodowanemu.
Ish chwilowo skupiła uwagę na Mai, to dawało Sinowi niezbędne sekundy, by mógł zająć się Lorrelaine. Ciemnowłosy prawnik miał zamiar kupić mu tyle czasu, ile tylko zdoła.
- Nie, pani. Nie mam zamiaru go bronić. Jego przewinienie wymaga potwierdzenia i być może podlega karze. Występuję przeciw tobie, pani, ponieważ zaatakowałaś mnie osobiście. Próbowałaś zabić moją żonę, a tego ci nie wybaczę.
Ish zdębiała.
- Chcesz, panie, powiedzieć, że związałeś więzią Suni?!
- Tak, pani. Ta dama jest Zewnętrzną, która jednak zgodziła się zostać moją żoną i zamieszkać na Ziemi, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak traktuje się na tej planecie członków jej rasy.
Ish czuła się zaniepokojona. Traciła rezon przy tym Atelicze. Był spokojny, kulturalny i bardzo grzeczny, jednak czuła przez skórę, że co najmniej równie groźny jak Sin. Rudowłosy prawnik był nieobliczalny w gniewie, zaś Mai z klanu R’ell’y kalkulował wszystko na zimno i to właśnie czyniło go niebezpiecznym. Typ osoby, która przenicowując przeciwnika przeprosi go za to, że poplami mu jego własnymi wnętrznościami nową suknię.
A jeśli mówił prawdę - a Ish nie miała podstaw, by myśleć inaczej - to miał prawo do obrony. Zaatakowała jego partnera w więzi, co było równoznaczne z atakiem na niego.
Zagęściła osłony, gotując się do walki. Miała zamiar postawić na tę jego grzeczność. To samiec, miał wpojony od urodzenia zakaz krzywdzenia samicy. Zanim jednak którekolwiek wykonało pierwszy ruch, ziemia pod ich stopami zadrżała ostrzegawczo .
Do tej chwili podświadomie ignorowała obecność drugiego samca. Bała się. Bała konfrontacji z nim. W pewien sposób była wdzięczna panu Mai - dał jej pretekst, by nie musiała stanąć z Sinem twarzą w twarz.
Oczywiście, od razu rzucił się ratować tę sukę Suni. Ale nie miał szans. Już ona o to zadbała.
Wszystko wybuchło!
Mai przekierował całą energię na osłony, z trudem odpierając ataki nagle oszalałych żywiołów. Sin był głównie telekinetą, jednak całkiem nieźle radził sobie także z innymi projekcjami fizycznymi. Aż za dobrze zdaniem Mai, któremu obrona siebie i Sesilije przychodziła coraz trudniej. Jeśli zaraz się nie uspokoi, to ich wszystkich zabije!
W tym momencie wszystko ucichło jak ucięte nożem. Przez chwilę cisza aż dzwoniła w uszach.
Gdy opadł pył, po środku wypalonego pola Mai zobaczył klęczącego Sina, który wpatrywał się tępo w pokryte krwią dłonie. Nie musiał pytać, co się stało. Sesilije przytuliła się do niego mocniej i zaczęła łkać.
Płakała, bo Lorrelaine, to biedne, pechowe stworzenie, nie żyła.
Płakała, bo jej przyjaciel też był już martwy.
Puste oczy Sina. Opuszczone ramiona. Cała postać wyrażała tylko uczucie bezgranicznej rozpaczy. On pójdzie za nią.
Lecz jeszcze nie teraz.
Rozpaczliwy smutek zniknął z oczu, wyparty innym uczuciem. On już o niczym nie myślał. Niczego nie chciał. Na niczym mu nie zależało. Oprócz jednego.
Zemsty.
Ish chciała, by oszalał z bólu - i to jej się udało.
Odetchnęła głęboko, poruszona tym pokazem siły bardziej, niż chciała przyznać. Wiedziała, że jest potężny, w końcu był prawnikiem, jednak dotąd nawet nie podejrzewała, jak bardzo. Jego krzyk rozpaczy był tak silny, że - chociaż moc nie była skierowana w żadnym konkretnym kierunku - przełamał jej obronę i gdyby potrwał choćby chwilę dłużej, niechybnie by ją zabił.
On i tak to zrobi. Wyglądał jak Atelicze, który utracił partnera z więzi. Teraz żył tylko po to, by się zemścić.
Czemu ona?!
Lecz to nie były wszystkie niespodzianki, jakie Ish przygotowała dla Sina.
- Stój!
Nawet nie zauważył tego polecenia.
- Jeśli mnie tkniesz, ono też zginie!
Powoli między jej dłonie opadła kula pola. Ish przezornie w momencie, gdy tylko zauważyła pierwszego intruza, umieściła ją tak wysoko, jak tylko potrafiła kontrolować moc. To, że ocalała, kiedy oszalały samiec przełamał jej obronę mogła uznać za bezpośrednią interwencję Przeznaczenia.
Sin zesztywniał. Jego oczy odzyskały świadomy wyraz. Odbijał się w nich szok.
- Wiesz, co to jest, prawda? Tak, jeszcze żyje. W tej chwili jest w stazie. Kontroluję jego funkcje życiowe. Nie chciałam, żeby zdechło za szybko…
Sesilije zdrętwiała.
- Ty potworze…
Można się już było domyślić, co planowała Ish. Nie sądziła, że Sin darzył jakimś głębszym uczuciem Suni, ale utrata dziecka - tak, to by go zabolało. A jeszcze bardziej, gdyby został zmuszony, by na to patrzeć.
Głos Sina był pusty i bardzo cichy.
- Co chcesz zrobić? Jeśli ją skrzywdzisz, umrzesz tak boleśnie, że to, co cię dotąd spotkało, uznasz za czystą przyjemność.
- Nie groź mi! Nic mi nie możesz zrobić, bo wtedy to coś też umrze! Planowałam efektowną egzekucję, jednak widzę, że teraz mi się to nie opłaci. Ostatecznie urodziło ci się zielone paskudztwo; Los jednak jest sprawiedliwy. Nie zabiję tego. Zabiorę ze sobą - będzie doskonałym niewolnikiem. Ukształtuję je od samego statusu umysłu, powiążę ze sobą, uzależnię, a ty będziesz mógł tylko na to bezsilnie patrzeć…
Uśmiechnęła się złośliwie.
Sin potrząsnął głową. Sprawiał wrażenie w ogóle nieporuszonego jej słowami.
- Nie sądzę. Myślę, że umrzesz tu i teraz.
Ish mimowolnie się cofnęła. To nie był już ten sam samiec, którego znała. Był co najmniej równie szalony, jak ona, ale dużo, dużo bardziej niebezpieczny.
- Nie słyszałeś, co powiedziałam?! Nie możesz mnie zabić, chyba że je poświęcisz!
Sin uśmiechnął się miękko, niemal czule. Pewnie tak uśmiecha się rekin do zdobyczy, zanim ją pożre.
- Nie sądzę… Ishtar.
Imię Atelicze to tabu. Jego pełne brzmienie otwiera drogę do statusu umysłu właściciela. Sin nie musiał nic robić. Jedno słowo, a obrona Ish zniknęła. Opadły wszystkie osłony, czyniąc ją kompletnie bezbronną. Na moment pozbawił ją wszystkiego, łącznie z panowaniem nad zdolnościami.
To była chwila, ale Sinowi wystarczyła. Przejął kontrolę.
Był spokojny. Metodyczny.
Był potworem, jakiego całe życie się bał.
W pierwszej kolejności uwolnił dziecko spod wpływu Ish. Samiczka, wyzwolona z kokonu mocy, płynnie opadła mu w ramiona. Przekazał ją Sesilije.
- Zajmij się nią. Niech nosi imię Lolerai, po matce. Podobno pan Hadrian ma dziecko podobnym wieku. Moim życzeniem jest, by to on zajął się wychowaniem naszej córki. Jest nam to winien. Ja tymczasem mam tu jeszcze coś do zrobienia.
Odwrócił głowę w stronę Ish.
- Lepiej oboje stąd idźcie. To nie będzie miły widok. I nie bój się, Mai, nie będzie trzeba przeprowadzać procesu.
EPILOG I
Les nie rozmawiał z Morrigaine dwadzieścia lat. Nie wiedział, od czego zacząć.
W salonie stały dwie urny. Właśnie dostarczył je prawnik Zewnętrznych, Mai R’ell’y. Trzecią tuliła do piersi Morrigaine.
Ich córka. Nigdy jej nawet nie widział.
Co za koszmar.
- Hmm… Co… Co z dzieckiem?
- Zgodnie z wolą pana Sina została oddana pod opiekę Zewnętrznym. Będzie jej tam dobrze. To dla niej szansa na normalne życie, nie jako niewolnik.
- Ach, a więc to samiczka…
Morrigaine skinęła głową.
Popatrzył na druga urnę. Lubił Sina. Zawsze uważał, że jest za dobry dla jego młodszej córki. A teraz wszystko, co z niego zostało, zmieściło się do tego naczynia.
Mai R’ell’y spalił ciała na miejscu, bez zwyczajowego obrzędu. Podobno były tak zmasakrowane, że ich oglądanie byłoby obrazą dla zmarłych.
A żyjącym pozostawała tylko kupka popiołu.
EPILOG II
Hadrian wkroczył do pokoju i bez słowa podał żonie niemowlę. Malutka samiczka nie mogła mieć więcej niż kilka dni.
- Właśnie opuściła szpital. To wcześniak. Ma na imię Lolerai.
Lil popatrzyła na niego zdumiona.
- Procedury adopcyjne są już ukończone. Od teraz to nasze dziecko.
A więc jednak. Nawet jej mąż, nie bez powodu nazywany Pięknym Potworem, nie potrafił odmówić. Malutka samiczka sapnęła słodko i zasnęła, jak milczący wyrzut sumienia.
Przegrał. Pierwszy raz w życiu zawiódł na całej linii. Zwiodła go własna pewność siebie.
Bo całej tej tragedii można było łatwo zapobiec, gdyby nie to, że miał ochotę na niebezpieczną grę. Chciał wywołać trochę dodatkowego zamieszana, bo było ono korzystne dla jego interesów. Więc zwlekał. A tamci dwoje ponieśli tego konsekwencje.
Niemowlę w ramionach Lil świadczyło, że, mimo tego, co o nim mówią, Hadrian zachował jeszcze resztki honoru. Przyjął odpowiedzialność za swój błąd.
I wyznaczone przez Los za niego zadośćuczynienie.
Sin (grzech)
Jest to jedno z pierwszych opowiadań, które tutaj czytałam i uważam, że jest rewelacyjne *.*
Moja poprzedniczka napisała, że zakończenie jest dobre i że "prawie miała łzy w oczach". Ja płakałam jak bóbr, choć głupio się przyznać... Chciałabym mieć chociaż króciutką wzmiankę o życiu pozagrobowym Sina i Lorry, chociaż wiem, że to jest oddane naszej wyobraźni.
Co do całości to sama także już się pogubiłam z tymi Dziećmi Cyklu. Szkoda także, że córeczka Sina i Lorry jest jednak Suni. Było bardzo małe na to prawdopodobieństwo...
O stworzonym świecie nie będę się wypowiadać, bo mogłabym tylko powtórzyć wypowiedź poprzedniczki...
Za to tytuł w pełni rozumiem razem z "(grzech)". Prawdopodobnie chodzi o to, że związek Lorry i Sina był zakazany, prawda?Nawet własna rodzina Sina była przeciwko temu, żeby odnalazł szczęście z tym, z kim chce być... Szkoda tylko, że jest tutaj tak jakby wyróżniony Sin, a Lorra pozostawiona, jakby mniej ważna...
Sin
*UWAGA W KOMENTARZU MOZLIWE SPOILERY, JESLI KTOS NIE CZYTAL OPOWIADANIA, PROSZE PRZESKOCZYC TA WYPOWIEDZ*
Kilka usterek sie trafilo, np. jak na dbalosc Ateliczy o wlasne potomstwo to Les sie tak troche nie bardzo przejal smiercia starszej corki. Nie do konca tez jest jasne o co chodzi z dziecmi Cyklu, wczesniej wspominane bylo, ze sa to dzieci Suni+Atelicze (chociaz jak widac nie kazde - Lorra nie), obdarzone specjalnymi cechami - ale corka L 'wyglada' jak normalna Suni. Troche tez nie bardzo widac ten ogromny wplyw pana H. Przewijaja sie gdzieniegdzie wzmianki jaki on jest wplywowy, ale nie 'czuc' tego w opowiadaniu. Do tego - troche za czesto wszyscy powtarzaja jakim to bagnem jest umysl Ish;) Wychodzi troche na sile, jaka ona jest, kazdy czytelnik widzi. No i jej imie - odnosze wrazenie ze jest ciut za krotkie jak na kryjace klucz do duszy wlascicielki.
Zakonczenie... jest dobre. Prawie mialam lzy w oczach i liczylam, ze jednak skonczy sie inaczej. Mimo tego, fakt ze nie uleglas pokusie zrobienia hollywodzkiego happy-endu, liczy sie na ogromny plus. Wiem, ze nie jest latwo usmiercic swoich ukochanych bohaterow:) [z ciekawosci, napisalas dla siebie zakonczenie alternatywne?;)] Tak naprawde to *kazdy* z bohaterow "przylozyl" sie do tragedii - nie wiem czy efekt celowy czy przypadkowy, ale taka mi sie nasunela refleksja, zarowno Sin mogl odpuscic wczesniej, jak rowniez Lorra mogla nie byc niefrasobliwa na tyle, by lazic sobie bez ochrony mimo ogloszonej ewakuacji, wiec wina Hadriana nie jest taka jednoznaczna, choc to on w koncowce bierze odpowiedzialnosc na siebie.
Kreacja wlasnego swiata i konsekwentne trzymanie sie jego zasad - rewelacja. Duzo bylo "smaczkow", nie bede po kolei wyliczac, ale udalo Ci sie stworzyc swiat naprawde wlasny a nie "przemalowany". Calosc jest wciagajaca na tyle, ze czekalam na nowe odcinki z niecierpliwoscia :) W ogole, zachecalabym do napisania jeszcze jakiejs historii z "tego" swiata, niekoniecznie zwiazanej z Sinem, ale opowiadajacej o innych Sunich czy Atelicze.
Gratuluje, mimo trafiajacych sie jeszcze gdzieniegdzie usterek warsztatowych, uwazam ze "Sin" jest najlepszym opowiadaniem z kat. "wlasne" na czytelni. Masz u mnie bezapelacyjne 10 i najlepsza recenzje jaka kiedykolwiek zdarzylo mi sie popelnic;)
pozdrawiam,
ios.
PS. Tylko czemu dopisek (grzech) w tytule?