Opowiadanie
sin (grzech)
rozdział 5
Autor: | feroluce |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Fikcja, Romans, Science-Fiction |
Uwagi: | Erotyka |
Dodany: | 2008-03-26 08:05:55 |
Aktualizowany: | 2008-03-31 20:45:20 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
14. Sin zirytowany zatrzepał ogonem o wodę, wzniecając niewielką fontannę. Zwykle kąpiel pozwalała mu się odprężyć, dziś jednak ta metoda nie skutkowała.
Żył sobie dotąd spokojnie, starając się pozostać na uboczu, z dala od polityki, aż ni stąd ni zowąd, wszystko, cały jego poukładany świat, zaczął mu się walić w oczach. Został wbrew woli wciągnięty w rozgrywki wewnątrzklanowe, wrabiano go w małżeństwo, którego nie chciał. Nawet Lorrelaine unikała go jak ognia, choć tu musiał uczciwie przyznać, że dał jej ku temu powód. Niemniej z jakiejś bliżej niesprecyzowanej przyczyny pogłębiało to jego irytację.
Ewolucjo, nie widział jej od tygodnia. Gdyby nie był tak podrażniony, byłby pełen podziwu dla niej, było bowiem prawdziwą sztuką zniknąć gospodarzowi z oczu mieszkając z nim pod jednym dachem i nie zaniedbując przy tym swych obowiązków.
Nawet nie podejrzewał, jak bardzo się przyzwyczaił do jej cichej obecności.
Dosyć.
Sięgnął do komunikatora.
- Lorrelaine do mnie! Natychmiast!
Odpowiedziała mu cisza. Niemal widział, jak Suni robi się blado seledynowa ze strachu, w panice zastanawiając się, czego on też może od niej chcieć, wzywając ją o tak późnej porze tak kategorycznym tonem. Dla przedstawicielki jej gatunku było tylko jedno skojarzenie - żerowanie.
Ciche trzaśnięcie drzwi.
- Chodź tu.
Dwa kroki.
- Bliżej! Nie będę się do ciebie specjalnie odwracał!
Kolejne dwa kroki.
- Irytujesz mnie, samiczko.
Pole delta owinęło się wokół zdobyczy jak niewidzialna macka. Rozległ się zduszony jęk i zaskoczona Lorrelaine z efektownym pluskiem wylądowała w wodzie.
Gwałtownie się poderwała, zaplątała w mokre ubrania, zamachała rękami w bezsensownej próbie odzyskania równowagi i wylądowała ponownie na pupie.
Sin nie byłby sobą, gdyby ten widok nie przyprawił go o gwałtowny atak śmiechu. Popatrzyła na niego oburzona, co spotkało się z kolejną falą wesołości.
Dyszała złością. Wyraźnie wszystkie jej obiekcje poszły w kąt, wyparte wściekłością za to, co jej zrobił.
Sin poczuł, jak bardzo mu tego brakowało. Tego drażnienia się z jego Suni. Od razu wszystko wróciło na swoje miejsce.
Przynajmniej na chwilę.
- Ależ jesteś zła. Co ty na to, bym podrażnił się z tobą jeszcze trochę?
Momentalnie zesztywniała, cała złość gdzieś z niej wyparowała. Cofnęła się aż pod przeciwległą ściankę wanny.
Jej defensywna postawa nagle wzbudziła agresję u Sina.
Zerwał się z zaskakującą zwinnością i przyszpilił zesztywniałą Suni do ściany. Zawisł nad nią, niemal dotykając, odcinając wszystkie drogi ucieczki.
- No i co teraz zrobisz, mała myszko?
15. Typowe.
Gromadzona całe dnie frustracja musiała w końcu znaleźć w nim ujście.
I padło na mnie.
Znowu.
Pewnie nawet sam pan Sin nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, co leżało u podstaw jego zachowania.
Wisiał nade mną niczym kot nad ofiarą. Był tak blisko, że byłam w stanie policzyć każdą kroplę wody na jego skórze...
Tym razem nie miałam jednak zamiaru biernie się mu poddać.
Co zrobię?
Popatrzyłam mu w oczy. Akwamarynowe tęczówki pociemniały od tłumionej agresji i... czegoś jeszcze? Skrzydełka nosa lekko rozszerzone, rozchylone wargi odsłaniające równe białe zęby w na pół wyrażonym grymasie złości...
Desperacko chwyciłam się tego „czegoś” w jego oczach...
Zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam, przelewając w jego ciało tyle energii, ile tylko zdołałam.
O Ewolucjo...
Zakręciło mi się w głowie.
Nie było to jednak uczucie nieprzyjemne...
Zaskoczony samiec zesztywniał w pierwszej chwili, jednak niemal natychmiast to on przejął kontrolę. Złapał mnie za ramiona i odpowiedział pocałunkiem żądającym, ocierającym się nieomal o żerowanie. Chciał ode mnie wszystkiego, co mogłam mu dać, i jeszcze więcej.
Poddałam mu się. Poddałam żądaniu zawartemu w dotyku ust, dłoni, myśli...
W tym momencie jego pocałunek stał się delikatniejszy. Niemal czuły.
Boleśnie zmysłowy.
Już nie żądał, teraz odpowiadał na żądanie. Zapraszał głębiej...
Instynktownie przywarłam do niego, odpowiadając na empatyczny zew. Jego dłonie już nie ściskały mnie za ramiona, odnalazły drogę pod mokre ubranie, czubek ogona przemieszczał się ze znajomą pewnością siebie po wewnętrznej stronie uda w zmysłowej pieszczocie...
Och, Ewolucjo...
Chciałam więcej. Teraz, zaraz, natychmiast!
Nagle gwałtownie szarpnął się do tyłu, upadając do wody. Potrząsnął głową, jakby chciał się z niej czegoś pozbyć.
Objęłam się ramionami, wstrząśnięta raptownym zerwaniem empatycznego kontaktu z jego umysłem.
Co się dzieje?!?
Wyciągnęłam dłoń, by go o to zapytać, lecz gwałtownie się cofnął.
- Nie dotykaj mnie!!
Wystraszyłam się nie na żarty.
16. To już szczyt bezczelności, zaatakować telempatycznie prawnika!!!
W normalnych warunkach taki atak nie miałby szans powodzenia, lecz albo agresorowi dopisało niebywałe szczęście, albo, za czym optowałby sam zainteresowany, Sin miał wyjątkowego pecha. W każdym bądź razie atakujący idealnie trafił w moment, gdy Sin był odsłonięty jak rzadko kiedy i nie myślał o obronie.
Właściwie to nie myślał o niczym...
Jednak jego przeciwnik, kimkolwiek był, przeliczył się, wybierając go na cel ataku. Prawnicy byli szkoleni od niemal niemowlęcia do walki. I to walki przeciw innym Atelicze. Agresor wpakował się wprost na jego instynktowną obronę. Niemniej nie były to świadomie generowane tarcze, więc zaskoczonym Sinem trochę potrząsnęło, zanim wyrzucił natręta z głowy, większej krzywdy zrobić mu jednak nie zdołał. Z wyjątkiem wywołania ataku ciężkiej furii.
Sin był wściekły. Złość skumulowana z całego tygodnia, poczucie krzywdy za to, że jest wrabiany w coś, na co nie ma najmniejszej ochoty, niezaspokojone pożądanie, wszystko to zebrało się w jedno uczucie permanentnej furii. Swoje też dołożył stan narkotycznego oszołomienia, w jaki wprawiła go energia Lorrelaine, znosząc ostatnie bariery moralne.
Usiadł w wodzie instynktownie ciasno oplatając się ogonem. Skoncentrował się, szukając emanacji umysłu, który go zaatakował.
Jest! Blisko, pewnie nie dalej, jak na granicy posiadłości…
Agresor już wiedział, że próba się nie powiodła i spodziewał się kontrataku ze strony rozsierdzonego Sina, bo otoczył umysł bateriami tarcz.
Nie miał jednak większych szans. Sin był prawnikiem, więc jego najsilniejszą zdolnością była właśnie telempatia. Z morderczą systematycznością niszczył osłony, tarcza po tarczy, nie dając przeciwnikowi szans na kontratak. Sięgał coraz głębiej w umysł rywala, wyczuwając jego rosnącą panikę, spychając go do coraz rozpaczliwszej obrony.
Sin uznał, że kara była wystarczająca. Jego przeciwnik dość już odpokutował za to, że zaatakował go po kryjomu jak tchórz. Teraz przyszedł czas, by poniósł konsekwencje tego, że próbował go zabić.
Precyzyjnie wymierzonym uderzeniem mocy zmiażdżył wrogie tarcze i znalazł w jego umyśle to, czego szukał.
Jedna niewielka manipulacja.
Zerwał kontakt.
17. - Już po wszystkim.
Pan Sin wyraźnie się rozluźnił, poruszył ramionami pozbywając się napięcia nagromadzonego przez utrzymywanie niezmienionej pozycji tyle czasu i uśmiechnął się do mnie.
Wyglądał przerażająco. Napięte, sztywne ciało, znieruchomiałe w jednej pozycji do tego stopnia, że nie było widać, jak oddycha, wypisana na twarzy potworna koncentracja i ten sam chłód, jaki widziałam u niego wtedy.
Zielone jak oszlifowany malachit oczy.
Oczy zabójcy.
Trwało to może z dziesięć minut, ale były to jedne z najdłuższych minut w moim życiu.
Czułam tylko narastający ucisk w żołądku. Rosnący strach, potęgowany faktem, że nie wiedziałam, co się dzieje.
Jedno było pewne - pan Sin z kimś walczył. Na śmierć i życie.
Nagle głęboko odetchnął, poruszył się i uśmiechnął. Jego oczy zrobiły się ponownie akwamarynowe jak czysta woda.
Wyciągnęłam rękę, by zadać w końcu dręczące mnie pytania, jednak zawahałam się w pół ruchu. Może nadal nie chce być dotykany?
Wokół mojej dłoni owinął się ogon, strzałka musnęła pieszczotliwie nadgarstek.
„Panie?”
„Spokojnie, już po wszystkim. Wygrałem.”
„Kto to był?”
„Nie ma pojęcia. Jutro się dowiem.”
„Co... Co się z nim stało?”
Od pana Sina powiało chłodem.
„Nie żyje.”
Takie krótkie, beznamiętne stwierdzenie.
„Lorrelaine, to on mnie zaatakował pierwszy. Zrobił to celowo, zamierzając mnie zabić. Miałem całkowite prawo się bronić! Uważasz mnie za potwora, bo to zrobiłem?”
Miał rację. Mimo to...
„Panie, ja... Byłeś taki... Taki... SKUTECZNY.”
Parsknął śmiechem.
„No, już, Lorrelaine, nie bądź taka dyplomatyczna. Powiedz po prostu, że się wystraszyłaś, bo okazałem się profesjonalnym zabójcą.”
Drgnęłam.
Spoważniał. Jego oczy ponownie zrobiły się zimne.
„Taka jest prawda, Lorrelaine. To ciemna strona mojego zawodu. Prawnik jest jednocześnie łowcą, sędzią i katem. Do nas należy wykrycie przestępstwa, osądzenie i wykonanie wyroku. Ja zabijam, Lorrelaine. Zabijam w walce, ale do mnie też należy wykonywanie wyroków. A to już jest morderstwo z zimną krwią.”
Wiedziałam to wszystko. Oczywiście, że wiedziałam. Ale jakoś dotąd nie zastanawiałam nad tym. Dla Suni, zamkniętych całe życie na terenie posiadłości, pojedynki Atelicze, jak i inne ich sprawy, są tylko abstrakcyjnymi opowieściami, mało ich obchodzącymi.
Tak samo było ze mną, póki złośliwy los nie umieścił mnie w środku takiej walki.
„Co się stało?”
Uśmiechnął się zimno.
„Chcesz poznać szczegóły? Przebiłem się przez jego osłony aż do ośrodka sterującego zdolnościami metapsychicznymi i zmieniłem punktowo kierunek przepływu energii. Spłonął żywcem, usmażony swoją własną mocą.”
Odchylił się do tyłu i oparł o ściankę wanny. Automatycznie uruchomił się hydromasaż i otoczyło nas morze bąbelków, absurdalnie nie pasujących do sytuacji.
„Nie sądzę, by ktoś jeszcze spróbował tej sztuczki. Myślę, że ten idiota będzie stanowił wystarczające ostrzeżenie, iż nie należy mnie atakować znienacka, bo mogę się okazać aż nazbyt agresywny.”
„Czy to już koniec?”
„Koniec? To dopiero początek zabawy. Zresztą, słyszałaś sama.”
Zdrętwiałam.
Jak?... Skąd on?... Przecież nie mógł mnie wyczuć telempatycznie!
Pana Sina rozbawiło moje zmieszanie. Ewidentnie przyłapał mnie na gorącym uczynku!
„Ależ Lorrelaine, ja wcale nie muszę odbierać twojej psychicznej emanacji, by wiedzieć, że jesteś w pobliżu. Wystarczy, że wyczuję twój zapach.”
To znaczy, że pozwolił mi podsłuchiwać???
„Tak, Lorrelaine. Pozwoliłbym ci nawet dołączyć do dyskusji, gdybym nie miał pewności, że na taką propozycję odwróciłabyś się na pięcie i zniknęła jak duch, i tyle bym cię widział. Chciałem, byś o wszystkim wiedziała. Z kilku, uprzedzając twoje kolejne pytanie, powodów. Po pierwsze, przyda mi się ktoś, z kim będę mógł wszystko przegadać, a kogo będę miał pod ręką. Wiem, że tobie pod tym względem można zaufać, będziesz trzymać język za zębami, już mi to udowodniłaś. Zawsze lepiej mi się rozwiązywało problemy, gdy mogłem je z kimś omówić, chociaż pod tym względem, to będzie to raczej wyglądało jak rozmowa z samym sobą, przy twojej gadatliwości.”
Poczułam się urażona. Za to on mówi aż za dużo!
Zesztywniałam. O Ewolucjo, a jak to wyłapał?!
Pan Sin zakrztusił się śmiechem.
„Ewolucjo, jesteś niezastąpiona, Lorrelaine. Tak, wyłapałem to. Myślisz strasznie głośno, trudno to przegapić. I, nie da się ukryć, masz rację. Dlatego wybrałem ciebie. Bo ci ufam.”
Och!
„A drugi powód?”
„Drugi powód jest taki, że chcę, byś wyjaśniła wszystko pozostałym Suni. Wiem, że poinformujesz je właściwie i nie wypaplesz, czego nie trzeba. Pod pewnymi względami jesteś aż nazbyt dyplomatyczna. Wszystkie musicie sobie zdawać sprawę, że teraz może zrobić się tu bardzo niebezpiecznie. Ten atak na ciebie i Maleikę to tylko preludium. Najchętniej oddałbym Makeikę Ounowi, gdyby nie fakt, że on też siedzi w tym głęboko.”
„Jesteśmy z tobą, panie.”
Przez łącze telempatyczne dotarło do mnie jego zaskoczenie.
„Cokolwiek się będzie działo, będziemy z tobą, panie.”
Spuściłam wzrok i poruszyłam się niespokojnie, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co chciałam przekazać.
„Wiem, panie, jesteśmy tylko zwykłymi Wewnętrznymi Suni i bardzo niewiele możemy. Ta Zewnętrzna jest pewnie dużo bardziej pomocna, w końcu przecież zwróciłeś się do niej o radę. Ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Uważam, że mogę mówić w imieniu wszystkich twoich Suni, panie. Nie opuścimy cię i będziemy wspierać, jak tylko zdołamy.”
18. Sin wpatrywał się w Lorrelaine w osłupieniu.
Taka gwałtowana deklaracja lojalności była ostatnia rzeczą, jakiej się mógł od niej spodziewać.
Wewnętrzne Suni, traktowane jak bydło, wykazywały daleko posuniętą oziębłość w stosunku do swoich właścicieli. Był im w najlepszym wypadku obojętny lub darzyły go różnym natężeniem nienawiści.
Lorrelaine wierzyła w to, co mówiła. One naprawdę były gotowe zrobić wszystko, co tylko będą w stanie, by mu pomóc.
„Panie, ja... Ja zrobię wszystko, co tylko zdołam. Jeśli chcesz, będę cię karmić energią...”
Sin gwałtownie cofnął ogon, zrywając połączenie.
- NIE!
Zmrużył oczy gniewnie.
- NIGDY WIĘCEJ mi tego nie proponuj!!! Rozumiesz?!?
Wystraszona Lorrelaine tylko skinęła głową.
Sin odetchnął głębiej. Nie dało się długo gniewać na tę samiczkę, to tak, jakby się wściekać na bezbronnego kociaka. Zresztą wiedział, że chciała dobrze.
W końcu przecież się w nim kochała.
Czuł się zażenowany tym odkryciem i nie bardzo wiedział, jak się do niego ustosunkować. Lorrelaine, jako Wewnętrzna Suni nigdy nie uczyła się osłaniać myśli i uczuć. Nie było takiej potrzeby, zgodnie z tradycją żaden Atelicze dobrowolnie by jej nie dotknął. Jej emocje leżały więc sobie na wierzchu, dostępne przy każdym bezpośrednim kontakcie telempatycznym.
Wiedziała o tym. Jej uczucie było przemieszane z rezygnacją, świadomością, że to czyni ją jeszcze bardziej bezbronną i już od początku stawia na straconej pozycji.
- Wybacz. Nie chciałem cię wystraszyć. Pewnie nie rozumiesz, czemu zareagowałem tak gwałtownie.
Potrząsnęła głową i chwyciła go za rękę.
„Rozumiem. I to ja proszę cię o wybaczenie, panie. Popełniłam błąd. Zaproponowałam ci, że będę cię żywić energią, jeśli tego potrzebujesz. Jesteś nieuzależniony, panie, ale przecież kiedyś byłeś. Nie chcesz do tego wracać, ponownie się uzależnić.”
Może Lorrelaine była płochliwym kociakiem, ale, Ewolucji niech będą dzięki, nie była głupia.
- Boję się tego. Nie znałaś mnie wtedy, Lorrelaine. Zapytaj innych Suni, jaki byłem. Zapytaj o blady strach, jaki odczuwały, jaki dotykał każdego, kto przebywał ze mną, niezależnie od rasy, gdy zdarzyło mi się wyssać trochę za dużo. A zdarzało mi się. Wiesz, że o mało nie oblałem egzaminów właśnie przez to? Przesycenie energią wywoływało we mnie agresję. To bardzo rzadkie zjawisko, zwykle energia Suni sprowadza na Atelicze stan euforii i czasem rozluźnienie. Zdarza się to tylko wtedy, jeśli osobnik jest z natury agresywny. A ja taki jestem. Mam tak wysoki wrodzony współczynnik agresji, że ledwo mieszczę się w normach. Noszę w sobie mrok, Lorrelaine. Między innymi dlatego przeznaczono mnie na prawnika - bo tylko ciężki trening mentalny, jaki oni przechodzą, dawał mi szansę na opanowanie tego.
„Panie, czy ty... Czy ty kiedyś straciłeś nad tym kontrolę?”
- Tak, Lorrelaine. Kiedyś, jeden jedyny raz, zabiłem dla zabawy. Dla czystej przyjemności zabijania.
Popatrzył w sufit w charakterystycznym dla siebie geście.
- Ewolucjo, nie wiem, dlaczego ci o tym opowiadam.
„I co było dalej?”
Wzruszył ramionami.
- Nic. To była Suni, a moja pozycja w klanie jest wysoka, jakby nie było, jestem w końcu synem głowy rodu. Sprawę wyciszono, skończyło się na naganie.
Wyczuł rezygnację Lorrelaine. Nagana. W końcu chodziło przecież tylko o jakąś Suni.
- Nie można było ani mnie, ani Mai, tego ciemnowłosego prawnika, którego widziałaś dziś rano, ukarać oficjalnie, ale nie można też było pozwolić, by prawnik poczuł się bezkarny. W końcu szkolą nas do walki, gdyby któryś wymknął się żelaznym regułom rządzącym naszym cechem, mogłoby dojść do katastrofy. Nas jest bardzo trudno powstrzymać. Kara była bolesna.
Sin zanurzył się we wspomnieniach.
Młodziutki prawnik tulący w ramionach umierające dziecko. Pierwszy kontakt z obłędem. Telempatyczne przesłuchania przypominające brodzenie w kloace...
Wszystko to przemknęło przez głowę Lorrelaine niczym przyspieszony film.
- Byłem młody. Dopiero co skończyłem naukę. Karą graniczącą z okrucieństwem było zmuszenie nas do zajmowania się takimi śledztwami. Sprawami, których nikt nie chciał. Historiami, które graniczyły z koszmarem. Niektóre rzeczy po dziś dzień śnią mi się po nocy... Przeszedłem przyspieszony kurs wiedzy o bólu, upokorzeniu i obłędzie. Lekcję o tym, czym byłem i czym mogłem się stać. To była bolesna nauka, ale skuteczna. Lorrelaine, zrobię wszystko, by nie zmienić się w jednego z tych potworów, z jakimi przyszło mi się wtedy zmierzyć. To właśnie wtedy obaj z Mai wyrobiliśmy sobie renomę jednych z najlepszych prawników na planecie. Ale nikomu, najgorszemu wrogowi, nie życzę, by zrobił karierę w ten sposób...
Zamilkł. Jego myśli otoczyła bariera, odcinając Lorrelaine.
hmhmhm:)
ktos do mnie zagadywal w okresie intensywnych padow gg i nie wiem czy to Ty i czy doszlo co odpisalam ;) anyway, na wszelki wypadek podam swoj mail: bellatrix@o2.pl
hm
no, poprawe widac. Chociaz troche niedociagniec dalej jest - przede wszystkim naduzywasz zaimkow (go/jego/jemu itp). Ale ok, widze, ze jak chcesz to potrafisz przysiasc i popracowac, jakbys jeszcze potrzebowala b-readera, to napisz do mnie na gg 2007818 ;) pzdr.,
ios.
przeprosiny
Wszystkim, którzy czytają moje "produkcje" - wielkie SORRY! Wrzuciłam dużo dłuższy fragment, tylko z niezrozumiałego powodu gdzieś wyparował, ostał się tylko początek... Postaram się to przeedytować, żeby cała scena nabrała jakiegoś sensu (na razie go nie ma).
Tak przy okazji, ten fragment był potraktowany metodą Ioselin, jak ktoś zauważył jakąś różnicę to czekam na komentarz.
Juz zamieniono. Moderacja