Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Ostatni kurs

Autor:Nakago
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Mroczne, Obyczajowy
Dodany:2008-01-10 16:01:18
Aktualizowany:2008-01-10 16:01:18


Noc, jak co noc.

Wsiadam do ostatniego autobusu podmiejskiej linii. Jest prawie pusty - typowe o tej porze. Kilkoro spóźnionych pasażerów zajmuje siedzenia w tyle pojazdu, bezmyślnie gapiąc się w okna lub udając pogrążonych we śnie. Z przodu nie ma prawie nikogo, dlatego wybieram miejsce z tej strony. Usadawiam się wygodnie tuż przy drzwiach, w rzędzie pojedynczych krzeseł, i poświęcam chwilę uwagi parze siedzącej po drugiej stronie przejścia, szereg przede mną. W końcu nie mam nic innego do roboty. Niewiele czasu potrzeba, bym pojęła exodus reszty pasażerów w możliwie oddalone rejony: mężczyzna zajmujący skrajne siedzenie cuchnie tak okrutnie, że jego woń spokojnie może stłumić smród rozkładającego się trupa. Marszczę nos, bo jakoś nigdy do gustu nie przypadał mi odór starego brudu zmieszanego z równie nieświeżym alkoholem. Mimo wszystko nie chce mi się zmieniać miejsca; patrząc optymistycznie - zawsze to jakaś odmiana. Z filozoficznym spokojem znoszę też chrapanie, zagłuszające warkot antycznego silnika zdezelowanego autobusu. Bez wątpienia nie da się przy tym spać. Toteż siedząca obok hałaśliwego sąsiada dziewczyna nawet nie próbuje. Oddzielona od niemiłego towarzysza czarną ścianą długich włosów ze zrezygnowaną miną obserwuje krajobraz za oknem. Szyba uprzejmie odbija bladą twarz i zapadnięte oczy, które, otoczone sińcami przypominającymi negatyw pandy, wyglądają na znacznie większe, niż są w rzeczywistości. Właśnie znajduję sobie zajęcie, polegające na zatapianiu wzroku w bezdennej studni refleksu jej spojrzenia, kiedy autobus zatrzymuje się. To ciekawostka, tutaj zwykle nikt nie wsiada. Rozglądam się w poszukiwaniu nowego pasażera.

Na zewnątrz miga sylwetka osoby idącej od tyłu pojazdu ku jego przodowi, mijającej pootwierane drzwi, jakby nie istniały. Spinam się w sobie, przewidując kłopoty. Wejściem przy kabinie kierowcy wsiada chłopak w czarnej, skórzanej kurtce i ciemnoniebieskich dżinsach. Staje w przejściu i lustruje wnętrze, obojętnym spojrzeniem lśniących oczu przyciągając wzrok wszystkich pasażerów, w tym tych, którzy udają śpiących. Nie muszę się odwracać, by wiedzieć, że skupia się na nim uwaga każdej osoby w pojeździe - za wyjątkiem wciąż chrapiącego pijaczka. Atmosfera gęstnieje, kiedy nowo przybyły rusza w głąb autobusu. Odwracam się do okna i wpatruję w ciemność przystanku, by nie być świadkiem triumfalnego pochodu władcy nocy. Przez warkot silnika i potężne chrapanie nie słyszę miękkich kroków, zwierciadło szyby łaskawie odmawia pokazania odbicia, którego nie chcę widzieć, jednak w powolnym falowaniu przypominającego melasę powietrza czuję, jak groza zbliża się, mija mnie i odchodzi. Kiedy chłopak znajduje odpowiednie miejsce, napięcie nieco opada, a kierowca wreszcie przypomina sobie, że wciąż stoimy. Z armatnim hukiem zamyka drzwi i rusza konwulsyjnym zrywem. W potężnych drgawkach pojazd przedziera się przez ciemności, pędząc na spotkanie świtu i nie zabierając już żadnych pasażerów. Strasznie trzęsie, jak nigdy wcześniej. Przytłacza mnie wszechogarniające wrażenie, że zaraz się rozpadnę. Jest dużo bardziej intensywne, niż uczucie obecności właściciela skórzanej kurtki gdzieś za plecami i świadomość koszmarnie późnej godziny. Usiłuję zająć myśli czymś innym, niż bezproduktywne zamartwianie się. Kieruję spojrzenie na parę nieopodal i siłą wtłaczam do umysłu pierwszą złapaną za ogon ulotną refleksję: jak ciemnowłosa dziewczyna wydostanie się ze swojego miejsca? Bo szanse na to, żeby sąsiad obudził się i ją wypuścił, raczej nie wyglądają na realne. Waham się, czy się w to mieszać, czy zostawić ją samą sobie. Z jednej strony głupio by mi było nie pomóc. Mało we mnie z altruisty, ale to przecież kobieta. Kobietom w opresji należy pomagać. Nie tylko, kiedy jest się mężczyzną. Problem w tym, że się spieszę - jak każdy pasażer ostatniego kursu. Ona prawdopodobnie też. Jedynie temu, który siedzi obok niej, zapewne jest to doskonale obojętne: ululał się na amen i nic do niego nie dociera. Pozostali już nawet nie udają, że śpią. Teraz wszyscy równo wlepiają wzrok w okna, patrząc z napięciem na wschód. W książce, którą kiedyś czytałam, napisane było, że trolle znają tylko dwie strony świata: północ i niepółnoc; my wiemy, gdzie jest wschód. Ci, którzy nie opuszczali w szkołach lekcji geografii, z pewnością orientują się również w pozostałych kierunkach - ale określają je w stosunku do wschodu, nie do północy, jak nas uczono. Wschód wyczuwamy wręcz instynktownie. Zbyt często wschodni horyzont stanowi o naszym być albo nie być.

Autobus zatrzymuje się i nikt nie musi nikomu uświadamiać, że to ostatni przystanek. Pasażerowie zrywają się z siedzeń, szturmując otwierane drzwi. Sąsiadka wciąż chrapiącego pijaczka odwraca twarz od okna, ze zdesperowaną miną szarpiąc mężczyznę za rękaw.

- Proszę pana, proszę się obudzić - rozpaczliwie potrząsa śpiącym.

Niewiele myśląc, dołączam do niej.

- No, niechże pan wstanie - w mym głosie nawet sama słyszę pretensję. Pretensję do upartego ochleja, do bezradnej dziewczyny, do późnej pory, do całej tej sytuacji. Ledwie wyczuwam za plecami poruszenie powietrza, kiedy mija mnie chłopak w skórzanej kurtce, który wcześniej wzbudził tyle zamieszania swoim pojawieniem się w autobusie. Jego bliska obecność mrozi mnie jednak nawet w mym zapamiętaniu; zamieram w bezruchu, śledząc wzrokiem młodzieńca, oddalającego się w stronę kabiny kierowcy. Takiemu to nigdy nie wiadomo, co może do głowy strzelić.

I rzeczywiście: tuż przy przednich drzwiach odwraca się w naszą stronę. Przez chwilę obserwuje nierówną walkę dwóch przedstawicielek płci wcale niebrzydkiej ze skamieniałym wiatrakiem, napawając się widokiem z zauważalną przyjemnością. Ale i on nie może tracić zbyt wiele czasu, toteż szybko włącza się do tej, jak zapewne sądzi, świetnej zabawy.

- Wstawaj, ścierwo - syczy nienawistnym tonem, nie ruszając się z miejsca. Nawet stąd, gdzie stoję, z prawie połowy długiego pojazdu, widać krwistą mgiełkę, która wraz ze słowami wydobywa się z jego ust. Wyraźnie opił się tej nocy po uszy, skoro pryska swoim jedzonkiem. Potem się uśmiecha, naprawdę paskudnie, jak to tylko jemu podobni potrafią: wysoko unosząc wargi, odsłaniając pokaźne kły i karminowe dziąsła. Prawie mi go żal. Bez wątpienia jest jeszcze młody, niedoświadczony. Wydaje mu się, że może wszystko; nie zdążył poznać swoich ograniczeń. Ale i krwiopijcy, władcy nocy, nie są wszechmocni; jakkolwiek wszyscy musimy się z nimi liczyć. Tylko słońce nie musi. Słońce, które niedługo wzejdzie.

- Zalany w trupa - wyjaśniam uprzejmie, choć chyba nawet on nie jest na tyle tępy, by samemu nie zauważyć stanu potencjalnej ofiary. Nie mam czasu na kłótnie z wampirzym oseskiem, który, mimo swej nieznajomości limitu własnych możliwości - a może właśnie głównie przez to - jest bardzo niebezpieczny. Staram się być miła, jednak przychodzi mi to z trudem: nigdy nie miałam cierpliwości do dzieci wychowywanych bezstresowo. Pocieszam się myślą, że jeszcze przed świtem młodzieniec zdziwi się bardzo, boleśnie zapoznając się z jednym z wrodzonych ograniczeń.

Zapamiętale szarpię pijakiem (w stosunku do których również nie grzeszę cierpliwością), patrząc na wampirzątko z uśmiechem, mam nadzieję, wystarczająco głupim, by go nie zirytować. Mój błąd. Za bardzo interesuję się krwiopijcą, a za mało własnymi poczynaniami. Przytomność umysłu przywraca mi suchy trzask; spoglądam na pijaczka i łapię się za głowę jedyną ręką, jaka mi została. Druga, wczepiona gnijącymi palcami w oblepioną brudem koszulę śpiocha, właśnie wyłamała mi się ze stawu barkowego i dynda teraz na plecach wciąż wstrząsanych szarpaniem dziewczyny. Jasne, zbyt mocno pociągnęłam, więc się urwała. Nic dziwnego przecież. Tak to bywa, kiedy nie zwraca się wystarczającej uwagi na to, co się robi. Ale świadomość, że opodal czai się młodziak o spaczonym poczuciu humoru, który mógłby połamać mnie na kawałki jedną ręką, a potem z uciechą obserwować, jak usiłuję się zebrać do kupy przed wschodem słońca, okazuje się zniewalająca. Co tam pojedyncza kończyna, ja tu mogę stracić życie po życiu!

Rechot wampira przywodzi mi na myśl żabę po balandze. O tej godzinie jestem kiepska w porównaniach, przyznaję.

Zagryzam resztki zębów i staram się ocalałą dłonią wyplątać palce z koszuli, którą chwyciłam zdecydowanie za silnie. Tę chwilę wybiera kierowca, by wreszcie opuścić swą kabinę. Wyłania się z komórki powoli, od poszarpanej czapki, przykrywającej lśniący czerep, poczynając. Potem przez wąskie drzwi przeciska ramiona jak u kulturysty, choć przecież niepokryte mięśniami. Kiedy wreszcie wydostaje się z piętami włącznie, musi stać pochylony, bo autobus jest dla niego zdecydowanie zbyt niski. Obrzuca spojrzeniem pustych oczodołów scenkę rodzajową, nieco więcej uwagi poświęcając młodzianowi w skórzanej kurtce, który pod jego wzrokiem jakby się kurczy - choć przecież żaden szkielet, nie wiadomo, jak gigantyczny, nie jest w stanie skrzywdzić wampira, nawet młodego. A vice versa i owszem. Kierowca jakby się tym w ogóle nie martwił; nic dziwnego, jeżdżąc tym kursem pewnie nie takie rzeczy widywał. Spogląda teraz na nas, wciąż mocujące się z chrapiącym mężczyzną. Gdyby mógł, pewnie uniósłby brew ze zdziwienia: żywi w naszym autobusie nie zdarzają się często. Właściwie jeszcze żadnego nie spotkałam. Same nieboszczyki, w takim czy innym stadium rozkładu. Względnie jakieś mityczne stwory, w rodzaju wampirów i podobnych nie do końca martwych. No, temu pijaczkowi też niewiele brakuje. To, że się kupy jeszcze trzyma, to chyba cud. Albo zasługa brudu, od którego cały się lepi. Kościotrup niewątpliwie najwyższego człowieka zeszłego milenium kręci głową z podziwem, po czym wprawia w ruch żuchwę, przymocowaną do reszty czaszki drutem albo innym sznurkiem:

- Wysiadać proszę, ostatni przystanek.

Oczywiste, że i jemu spieszy się do zacisza swojego sarkofagu, grobowca czy innego kurhanu, jest przecież takim samym trupem, jak my wszyscy. Mimo że trochę większym.

Wampir prycha z pogardą i zmienia kształt. Na nietoperzy. Spodziewałam się, że ten właśnie sposób wybierze, by jak najszybciej dotrzeć do własnej trumny. Mam nadzieję, że nie mieszka daleko, bo tym razem pomysł nie należy do najlepszych.

Gacek momentalnie po transformacji spada ciężko na podłogę autobusu, wydając odgłos upuszczonej z wysoka mokrej ścierki. Automatycznie przemienia się z powrotem w humanoida; mogę się domyślić, jaki jest wściekły. Odwracam się ostentacyjnie ku pijaczkowi i nagłym szarpnięciem oddzieram utraconą rękę od jego koszuli. Trzeba być kompletnie pozbawionym wyobraźni, by zmieniać się w skrzydlatą mysz będąc opitym krwią po dziurki w nosie. Wydawało mu się, że gdzie pomieści tę całą hemoglobinę, którą wyssał dzisiejszej nocy pod ludzką postacią? W rachitycznych skrzydełkach i krótkim nietoperzym korpusie? Półmózg. Siła to nie wszystko, wampirze, bez zdrowego rozsądku daleko nie zajdziesz.

Dwa urwane pociągnięciem palce odczepiam od koszuli już łatwo, po czym wrzucam je do tej kieszeni, o której wiem, że nie jest dziurawa. Spoglądam na dziewczynę zdecydowanie.

- Tak nie damy rady, on się może wcale nie obudzić - jakoś mi go nie żal, mógł się tu nie plątać. Mocuję odzyskane ramię w stawie. - Niech pani popchnie - łapię rękę pijaka i ciągnę powoli, jednostajnie, by nagłym zrywem znów nie uszkodzić któregoś ramienia. Definitywnie brakuje mi czasu na żonglerkę odpadającymi kończynami.

W końcu nam się udaje: mężczyzna, wciąż chrapiąc, spada w przejście między rzędami krzeseł. Pozdrawiając kierowcę krótkim skinięciem, mijamy plamę krwi w kształcie okazałego gacka - jedyne, co pozostało po rejteradzie niedorozwiniętego wampira - i wyskakujemy z autobusu. Pojazd rusza momentalnie, a ja się zastanawiam, jakim cudem szkielet wcisnął się do swojej komórki w takim tempie. W szarym świetle przedświtu, po drugiej strony pylistej szosy, widać szuwary pobliskiego jeziora. Oraz dziewczynę, która wraz ze mną opuściła autobus. Łapie moją prawą dłoń w swe wilgotne, galaretowate ręce, i potrząsa nią delikatnie.

- Dziękuję, bardzo pani dziękuję, nie wiem, jak bym sobie bez pani poradziła...

- My, kobiety - uwalniam się ze śliskiego uścisku i poruszam palcami, by sprawdzić, czy za chwilę znów mi któryś nie odpadnie - musimy trzymać się razem. - Z lekkim uśmiechem ostrożnie klepię ją po ramieniu. - Nawet po śmierci - mrugam filuternie.

- Dziękuję - odwraca się i odchodzi w kierunku kołysanych wiatrem trzcin. Mokre włosy z wplecionymi w nie wodorostami na chwilę unosi silniejszy podmuch porannej bryzy, odsłaniając czaszkę zgniecioną w miejscu, gdzie, jak sądzę, uderzyło tępe narzędzie. Zaciskam pięści, kiedy wiotka sylwetka zapada między szuwary, odwracając jeszcze raz piękną niegdyś twarz i machając siną dłonią na pożegnanie. W takich chwilach rodzą się we mnie iście mordercze instynkty. Gdybym dostała tego gnoja w swoje ręce...

Zgrzytam zębami, pospiesznie przemykając alejkami cmentarza w kierunku własnej kwatery. Gdzieś w oddali trzaskają metalowe drzwi grobowca, bliżej inny spóźnialski ze zgrzytem przesuwa płytę nagrobka. Niebo na wschodzie zaczyna różowieć, wymazuję więc z umysłu wszelkie myśli, z wyjątkiem tej jednej, najważniejszej: byle zdążyć. Szybciej, jeszcze szybciej. Ale z głową, z głową, nie należy tracić głowy. Ani nóg, ani rąk, skoro już przy tym jestem. Zwalniam nieco. Nie mogę marnować czasu na cofanie się po upuszczone kończyny, jeśli chcę znowu o północy wstać z grobu. Lepiej się pilnować, nie gubić, uważać. Teraz w prawo. I w lewo. Uwaga na topolę, która rośnie tuż przy grobie - "bum w drzewo" o tej porze to pewna śmierć. Jedną już przeżyłam, dziękuję, wystarczy.

Układam się w trumnie wygodnie, po czym nasuwam wieko. Pierwsze promienie słońca padają na moje przedramię przez szczelinę niedomkniętego grobu. Słyszę ciche skwierczenie i czuję swąd palonej skóry. Ślicznie, kolejny mało gustowny tatuaż. Pokrywa opada, otacza mnie przyjazny, chłodny mrok własnego miejsca w świecie. Zamykam oczy, osłaniając powiekami gałki, które jeszcze, jakimś cudem, mam obie. Na skraju snu nawiedza mnie myśl o tym, co zrobię, kiedy je stracę. Chciałabym zaplanować jutrzejszą noc, ale już nie zdążam. Zasypiam.

Dzień, jak co dzień.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • sahugani : 2008-06-10 14:20:31

    Bardzo ciekawe, muszę przyznać. Z początku wydawało się, że to jakaś zwyczajna historyjka, a tu nagle pojawili się "nieumarli". Zaskoczyło mnie to, ale pozytywnie. I gratuluję umiejętności tak dokładnych opisów :<)

  • Nakago : 2008-01-11 18:40:18
    Odpowiedź

    Mam nadzieję, że wybaczysz, iż odpowiadam na Twój komentarz w komentarzach. Robię to dlatego, że jednocześnie mogę odpowiedzieć też innym osobom, które będą miały podobne wątpliwości.

    Za gratulacje dziękuję, acz są trochę nienależne jakby. Bo sceny wcale nie wymyśliłam, opisałam jedynie to, czego byłam kiedyś uczestnikiem. Oczywiście ubarwiając osoby dramatu, w trupich środkach komunikacji się nie rozbijam, tak pijana jeszcze nigdy nie byłam. Poza tym pierwszy akapit pomijam - reszta powinna wystarczyć. Chyba.

    Dalej, po kolei. Bohaterka jest trupem (odnośnie tego, kim jest). Jest trupem, bo nie żyje (odnośnie tego, dlaczego). Sądziłabym, że sądzi o swoim stanie mniej więcej to samo, co ja o moim. W podobny sposób autoironicznie. Autobusem jedzie, bo wraca do domu. Autobus wozi nieboszczyków i innych takich, dlatego że piechotą jest dłużej. I mogliby nie zdążyć.

    Co do całości, to owszem, to jest całość. I więcej nie będzie. Tzn. w tym temacie będzie, ale niekoniecznie się będzie łączyć z tym opowiadaniem. Może najwyżej nieco więcej wyjaśni. Prawdopodobnie porównanie dla niektórych Czytelników będzie nieadekwatne, ale przeczytajcie "Kasownik" - prawie zwykły dzień prawie zwykłego człowieka. W "Ostatnim kursie" chodzi o to samo: prawie zwykła noc prawie zwykłego człowieka. Jedyna różnica, że mój człowiek jest martwy. Biorąc pod uwagę, że każdego z nas ostatecznie to czeka, to chyba nie jest aż takie dziwne... ;-)

    Zaskoczenie miało być totalne. Liczę się z tym, że ktoś mocno wczytujący się w treść i analizujący ją głęboko przed zwrotem akcji zorientuje się w temacie (szczególnie biorąc pod uwagę 'gatunek' opowiadania), bo trochę podpowiedzi celowo zawarłam (smród pijaka może stłumić woń rozkładającego się trupa, co dla bohaterki jest 'miłą odmianą'; wybitnie blada twarz i ciemne sińce sąsiadki pijaka; nazwanie chłopaka, którego wszyscy się obawiają, 'władcą nocy' i wspomnienie, że nie odbija się w szybie; panika związana z możliwością odpadnięcia głowy; instynktowne wyczuwanie wschodu, z którego często przychodzi zagłada); nawet się obawiałam, że zbyt dużo. Zależało mi na tym, żeby większość Czytelników została możliwie mocno zszokowana faktem, że ten pierwotnie bardzo obyczajowy tekst niekoniecznie jest do końca obyczajowy. To było zamierzone. I cieszę się, że chociaż Ciebie udało mi się zaskoczyć :-D. Acz świetnie rozumiem, że nie wszyscy takie nagłe zwroty lubią. Tylko że wszystkim dogodzić się nie da.

    Obawiam się jednak, że kolejne opowiadania z tego 'cyklu' już tak zaskakujące nie będą..., jeśli ktoś wcześniej przeczyta "Ostatni kurs".

  • : 2008-01-11 17:51:00
    Ostatni kurs

    Bardzo interesujący pomysł: pogratulować wyobraźni. Tylko co wynika z tej historii poza samym pomysłem? O czym ona jest? O czym opowiada? O wysadzaniu pijaka z autobusu? Sam pomysł na ciekawą scenę i postaci to za mało.

    Kim jest bohaterka, dlaczego jest truposzem i co sądzio swoim stanie? Dlaczego jedzie tym upiornym autobusem? A sam autobus - co tu robi i dlaczego? Chciałbym wiedzieć więcej. W obecnym kształcie tekst wygląda bowiem tak, jakby był zaledwie połową historii (zabrakło części pierwszej).

    Moment, w którym zorientowałem się, że jest to historia o istotach nadprzyrodzonych, nastąpił zbyt gwałtownie, mniej więcej w połowie historii. Gdybyś dała mi wcześniej więcej poszlak, dzięki którym mógłbym zacząć podejrzewać, że z pozoru zwyczajna historią wcale taka zwyczajna nie jest - podświadomie sam zbudowałbym sobie napięcie próbując dociec, o co chodzi. A zamiast tego, nagle: BAM! I wysypują się jak z worka te wszystkie trupy, wampiry, zombiaki.

    Ale tak czy inaczej podobało mi się.

  • Skomentuj