Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Długie ręce deus ex machina

Deja vu

Autor:Nakago
Serie:Harry Potter
Gatunki:Parodia
Dodany:2008-01-26 09:59:12
Aktualizowany:2008-01-14 19:36:04



Wszystkim miłośnikom przygód Harry'ego Pottera, których podobnie, jak mnie, potężnie irytowały przypadkowe przypadki w siódmym tomie, z głębi serca dedykuję.



- Harry?

Rozejrzał się zdziwiony po pustce, która okazała się nie być godną swej nazwy. Tuż za nim stali Ron i Hermiona. Nieco dalej i na lewo, przy wyłaniającym się z szarości dyrektorskim biurku, siedział Albus-trojga-innych-imion-Dumbledore. Pytanie padło właśnie z jego ust i bezsprzecznie wyrażało niebotyczne zdumienie. Kolejne zresztą również:

- Nie za wcześnie trochę?

Harry Potter odruchowo spojrzał na przegub prawej ręki, gdzie jednak nie było zegarka.

- A która to godzina? - spytał z głupia frant.

- Dwunasta dochodzi - grobowym tonem zacytował klasyka były dyrektor Hogwartu. Po czym wzruszył ramionami. - A bo ja wiem? Zmarli czasu nie liczą.

- Czy chce pan przez to powiedzieć, że zmarli są szczęśliwi? - Przepełnione ciekawością pytanie, co więcej w tak poprawnej formie, mogła zadać tylko jedna osoba z zebranego grona.

- Interesujące spostrzeżenie, panno Granger - pochwalił profesor automatycznie. - Jednak sama powinna pani znać odpowiedź. Czy jest pani szczęśliwa?

- Ja? - zdziwiła się wywołana. - Ale co to ma do rzeczy?

- Cóż - zawahał się Dumbledore, jakby wyjaśnienie niekoniecznie chciało przejść mu przez gardło. W końcu jednak wyjaśnił - Jest pani martwa, powinna więc pani orientować się najlepiej, czy zmarli są szczęśliwi.

- Ja? - powtórzyła Hermiona tonem wyrażającym bezbrzeżną konsternację.

- Owszem, pani. Oraz pan Weasley - były dyrektor wskazał Rona. - Harry również, naturalnie. Wszyscy umarliście. Dlatego znaleźliście się w tym miejscu. A ja bym bardzo chciał wiedzieć, co wy tu właściwie robicie - skłonił głowę na bok, patrząc na dziewczynę badawczo.

Hermiona spąsowiała niczym purpurowa piwonia. Spuściła oczy i wymamrotała:

- Bardzo mi przykro, panie profesorze, ale nie znam odpowiedzi na to pytanie.

- Świat się wali - Dumbledore wzniósł ręce ku, prawdopodobnie, sufitowi w geście rozpaczy. - Panna Granger nie zna odpowiedzi! Czy to ma znaczyć, że odpowiedź nie istnieje? - zasępił się, patrząc tym razem na Harry'ego.

- Łyżka nie istnieje - odparł ten bezmyślnie, lekko akcentując podmiot zdania.

- Słucham? - dyrektor ze zdumienia uniósł brwi tak wysoko, że okulary zjechały mu aż na czubek nosa. Spadłyby, gdyby ich nie przytrzymał.

- Łyżka - powtórzył młody Potter. - Nie zna pan tego? To hit sezonu.

- Nie w tym świecie - uświadomiła mu Hermiona, ciągnąc za rękaw. - I nie w tym czasie - mruknęła tak cicho, że nikt nie słyszał.

- A, prawda - zreflektował się Harry. - Czarodzieje nie znają filmów. Biedacy - westchnął z żalem.

- No, nie wiem. Dzięki temu oszczędzą sobie mnóstwo kiczu - pełnym głosem oceniła krytycznie ogół kinematografii domorosła znawczyni.

- Przepraszam - wtrącił się Ron, stukając kolegę palcem w ramię. - Łyżki łyżkami, filmy filmami, ale ja bym się wolał dowiedzieć, gdzie jesteśmy i jaką misję mamy tu do wypełnienia - z nadzieją zwrócił się do Dumbledore'a.

- Kolejne dobre pytanie - pochwalił profesor. - Odpowiedź brzmi: jesteście tutaj - zatoczył ręką krąg.

- Widzimy - zapewniła Hermiona. - Tylko gdzie jest to "tutaj"?

- Prawdopodobnie wszędzie. Względnie nigdzie. Wewnątrz i poza. Dalej wzwyż i dalej w głąb - zacytował innego klasyka miłośnik mugolskiej twórczości poniekąd fantastycznej. - Szczerze mówiąc, nigdy mnie to jakoś nie interesowało - skwitował wzruszeniem ramion.

- Jest pan nawet bardziej enigmatyczny, niż za życia - wyrwało się Harry'emu tonem podziwu.

- Ależ dziękuję tobie uprzejmie, mój drogi - Dumbledore skłonił się lekko z głęboką wdzięcznością. - Miło być docenionym.

- Co jednak niczego nie wyjaśnia - jedyna w tym gronie praktyczna osoba sucho zwróciła uwagę pozostałych na właściwe tory. - Gdzie jesteśmy? Co tu robimy? Co tu mamy do zrobienia? Czy możemy iść dalej? I dokąd? - rzucała pytania jak kłody pod nogi. - Tylko niech pan znowu nie mówi: "Dalej wzwyż i dalej w głąb", w zaświaty mi się nie spieszy - skrytykowała dobór cytatu znawczyni brytyjskiej klasyki.

Wieczny profesor w osobie byłego dyrektora Hogwartu uśmiechnął się z uznaniem.

- Bardzo dobrze, panno Granger. Za znajomość literatury pięknej ma pani najwyższą ocenę. Problem w tym - wybił staccato paznokciami na wypolerowanym blacie biurka, jakby chciał podkreślić wagę swych kolejnych słów - że zaświaty są tutaj. - Tym razem powstrzymał się od zatoczenia kręgu ręką, choć przyszło mu to z trudem.

- Tutaj? - powtórzyło trio wzrastającym unisono.

- Tak, tutaj - potwierdził spokojnie.

- To co my tutaj robimy? - Ron wyrzucił z siebie paniczne przerażanie w formie głupiego pytania.

- Tego właśnie cały czas pragnę się dowiedzieć - zauważył Dumbledore.

- Moment - Harry uniósł dłoń w geście do złudzenia przypominającym pozdrowienie nazistowskich oficerów. - Jesteśmy martwi, tak? - zwrócił się do jedynej dorosłej osoby, od pewnego czasu nieżywej, zatem posiadającej niejakie doświadczenie w tej materii.

- Zgadza się - skinął głową zapytany.

- Dobrze - skwitował młody Potter tępo.

- Ja bym tak tego nie ujął - wymruczał Ron pod nosem. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, choć wszyscy go słyszeli i najprawdopodobniej się z nim zgadzali.

- Dobrze - powtórzył Harry, patrząc na przyjaciela groźnie. Weasley zmilczał. - Jesteśmy w zaświatach, tak? - kontynuował przemyślenia.

- Zgadza się - ponownie potwierdził profesor, zastanawiając się, do czego zmierza jego ulubieniec.

- No, to wszystko w porządku - niefrasobliwie wzruszył ramionami syn Jamesa i Lily Potterów. - Martwi powinni się znajdować w zaświatach - oświecił towarzystwo wpatrzone w niego z osłupieniem. - Czy może martwi czarodzieje powinni przebywać gdzie indziej? - kierował wzrok to ku skamieniałej Hermionie, szkolnemu geniuszowi, to ku oszołomionemu Albusowi, wiekowemu znawcy wszystkiego, co magiczne. - Na pewno wszyscy martwi czarodzieje nie mogą być duchami Hogwartu, nie zmieściliby się w szkole. Przez wieki zmarły tysiące - liczył coś na palcach z ożywieniem - jeśli nie miliony czarodziejów, my znamy duchy tylko kilku, no, może kilkunastu, tych martwych - perorował nieomal radośnie, za każdym razem coraz bardziej rozsmakowując się w słowie "martwy", używanym w różnych odmianach.

Pierwszy ocknął się Ron.

- Ale ja nie chcę być martwy! - wypluł przymiotnik z jękliwym obrzydzeniem.

- Martwy... - podchwycił Harry, rozsmarowując językiem na podniebieniu słowo, które od kilku chwil zastępowało wyraz "quidditch" na szczycie listy jego ulubionych zwrotów.

- Ja chcę żyć, ja mam wiele do zrobienia w życiu - rozemocjonowany pan Weasley chwycił dłoń panny Granger i uniósł ją do ust. - Hermiono, czy zostaniesz moją żoną? - padł na kolana przed dziewczyną, gorącym pocałunkiem w rękę budząc ją z zaczarowanego snu.

- Nie chcę być martwa - zachwiała się na nogach i wsparła o bark zalotnika, by nie upaść. - Ja muszę... ja... owutemy... zdać... ja muszę... Ja chcę żyć! - oznajmiła zaświatom zadziwiająco udanym skowytem.

- O! - uradowany przyjaciel wskazał na wyjącą czarodziejką. - Martwa - wyartykułował starannie. - Martwa kobieta może być banshee - zaklaskał, ciesząc się z wynalezienia nowego sposobu spędzania czasu po śmierci.

- Martwy czarodziej definitywnie może być idiotą - Hermiona, która nagle powróciła do siebie z bardzo dalekiej podróży, dzieliła zdegustowaną uwagę pomiędzy klęczącego u jej stóp Rona a bawiącego się nowym słowem Harry'ego.

- Definitywnie - przytaknął sucho Dumbledore, również wpatrujący się w towarzystwo z miną przywodzącą na myśl dość nieprzyjemne określenia.

Przez kilkanaście chwil nie działo się nic ciekawego, więc nie będziemy o tym pisać.

- Długo tak mogą? - rzucił cierpkim głosem Albus-po-ojcu-Percival-dwojga-innych-imion-Dumbledore, zupełnie już znudzony dość statycznym w swej formie przedstawieniem.

- Przyznam, że nie wiem - zasępiła się Hermiona, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę i delikatnie próbując uwolnić dłoń z uścisku hipotetycznego narzeczonego. - Za życia im się takie rzeczy nie zdarzały.

- A spieszy nam się gdzieś? Martwi ponoć czasu nie mierzą - sami-wiecie-kto sparafrazował jedną z wcześniejszych wypowiedzi profesora tak, by użyć w niej ulubionego od niedawna słowa. Przypadł następnie do biurka, podskoczył lekko i usiadł na blacie, przechylając się w kierunku właściciela mebla. - Zawsze chciałem to zrobić, wie pan? I dopiero jako martwy - zamlaskał z rozkoszą - się odważyłem. Czego to ta martwota - uśmiechnął się z rozmarzeniem - z ludzi nie robi - pokiwał głową z podziwem. Mrugnął sztubacko, podkurczył nogi i odepchnął rękoma od krawędzi, kręcąc się na niewymownej części ciała niczym dziecięcy bączek.

Ponad wirującym ulubieńcem Dumbledore spojrzał z przygnębieniem na prymuskę, która akurat usiłowała nakłonić zalotnika do podniesienia się z kolan, jednocześnie cicho tłumacząc, że ślub po śmierci właściwie nie ma sensu.

- Wiecie - rzucił w powietrze udręczony staruszek - zawsze lubiłem absurdy, ale to już przechodzi wszelkie granice.

- Wiemy - odparł wielogłos, dobiegający nie wiadomo skąd.

- A nie wiecie, co teraz?

- Możliwe, że to też wiemy - wykręcił się od jednoznacznej odpowiedzi tajemniczy chór.

Były dyrektor Hogwartu westchnął cierpiętniczo.

- Deus ex machina - ulitował się mnogi szept, po czym zamilkł definitywnie.

- Cóż, skoro tak, to czemu by nie - skomentował po swojemu Dumbldore. Obrzucił wyjątkowo niechętnym spojrzeniem trójkę od zawsze sprawiającą same kłopoty i sięgnął pod biurko.

- Proszę państwa - zawołał w kierunku zajmującej się swoimi sprawami młodzieży, kiedy już postawił na blacie niewielkie, czarne pudełko z korbką. - Proszę podejść bliżej, muszę wam coś pokazać.

Harry'ego jakby zdmuchnęło z mebla. Odskoczył na bezpieczną, w jego mniemaniu, odległość, przyglądając się zagadkowej skrzyneczce z maksymalną podejrzliwością.

W tym czasie Hermiona zdołała się uwolnić od rozgorączkowanego Rona, stosując jedyny skuteczny sposób, jaki jej przyszedł do głowy. To jest zapewniając go, że owszem, wyjdzie za niego, kiedy tylko zdołają rozwiązać obecną nieciekawą sytuację.

Spotkali się w połowie drogi: wycofujący się spod biurka Harry i podążająca w jego kierunku dwójka.

- O co chodzi? - dziewczyna ze zdumieniem spojrzała na przyjaciela, który jakoś za życia nie grzeszył nadmierną ostrożnością.

- To pudełko - szepnął w odpowiedzi, wskazując głową. - A właściwie: te słowa - zreflektował się. - Nie przypominają tobie czegoś? "Proszę podejść, proszę spojrzeć"...

- Nic mi to nie mówi - odparł Ron, z uwielbieniem wlepiający cielęcy wzrok w narzeczoną. Ta również zaprzeczyła.

- A powinno? - dodała z powątpiewaniem.

- No wiesz? - obruszył się świeżo upieczony paranoik. - Pewnie, że powinno. Pamiętasz "Facetów w czerni"? Oni też tak mówili: proszę podejść, proszę spojrzeć; a potem wymazywali ludziom pamięć - zadrżał z oburzenia.

Hermiona nadzwyczaj niedwuznacznym gestem zasłoniła oczy prawą dłonią i pokręciła głową z miną wyrażającą skrajne politowanie.

- Harry - skończywszy krótką pantomimę chwyciła przyjaciela za ramiona. - To. Nie. Jest. Film. - Każde słowo akcentowała mocarnym potrząśnięciem, od którego głowa delikwenta bezwładnie kiwała się na wszystkie strony. - Ani książka - uzupełniła, patrząc mu prosto w oczy. - To nasze życie - dokończyła z emfazą, podkreślając znaczenie gestem, jako że już zdążyła uwolnić swe ręce.

- Jesteśmy martwi - zauważył przekornie, masując ramiona. - To już nie jest nasze życie.

- Wszystko jedno, nasza śmierć zatem - przeszła do porządku dziennego nad zmianą płaszczyzny bytu. Zignorowała wytrzeszczone niedowierzaniem oczy Rona i kontynuowała: - Takie rzeczy się w życiu nie dzieją. W śmierci też nie. Tylko w filmie. Albo w książce. Widzieliście kiedyś kosmitę? - zaskoczyła chłopców rzuconym znienacka pytaniem.

Zgodnie pokręcili głowami.

- No właśnie - skwitowała. - Kosmitów nie ma. Żadnych facetów w czerni również nie ma, grabarzy nie licząc. Zatem nie ma też niczego, co służy modyfikowaniu ludziom pamięci.

- Jest - poprawił Ron. - Obliviate - odruchowo machnął ręką, jak przy rzucaniu czaru. Na szczęście nie trzymał różdżki.

- Ładnie - oceniła Hermiona ze znawstwem, wywołując tym samym szkarłatny rumieniec na twarzy narzeczonego. - Dlatego, Harry - uśmiechnęła się uspokajająco - nie mamy się czego obawiać. A już na pewno nie ze strony profesora Dumbledore'a, prawda? - z naciskiem przypomniała, w czyim towarzystwie się znajdują.

- Prawda - nie do końca przekonany chłopak z wyraźnymi oporami zawrócił z stronę biurka. Reszta podążyła za nim.

- Jak myślisz, co to może być? - zbliżając się do tajemniczego przedmiotu dziewczyna usiłowała wypytać osobę, która jako jedyna dotychczas znajdowała się w bezpośrednim sąsiedztwie czarnej skrzynki.

- Pudełko z korbką? Pewnie katarynka - zażartował ironicznie.

- Idź ty... - zamarkowała uderzenie.

Uchylił się.

- Przecież idę - pokazał jej język i zwolnił kroku, przepuszczając towarzystwo przodem.

Dzięki temu to Ron pierwszy zauważył możliwe wyjaśnienie.

- Ej! - zawołał do pozostałej dwójki. - Tu jest jakiś napis - wskazał przód urządzenia.

- Nie... - wyjęczał żałośnie Dumbledore, ale najmłodszy syn Artura i Molly Weasleyów już czytał, sylabizując:

- Ma-chi-na. Machina? - spojrzał na profesora z lekkim niedowierzaniem.

Staruszek poderwał się z fotela, niczym wystrzelony katapultą. Przybrał postawę zasadniczą i, wyprężony jak struna, zaintonował:

- Machiiiiina.

Wpatrzeni w byłego dyrektora Hogwartu byli uczniowie tegoż na oślep pozbierali szczęki z podłogi. Syzyfowa praca.

Nie-żywa reklama wyrzuciła na boki ręce, które następnie energicznie poczęła zginać pod najróżniejszymi, niekoniecznie możliwymi, kątami. To samo robiła z nogami, przybierając w rezultacie pozy znane wytrawnym miłośnikom rozmaitych sentai. Niememu spektaklowi akompaniowały od czasu do czasu jedynie odgłosy upadających na posadzkę żuchw. Wreszcie przy ustawieniu w pozycji łudząco przypominającej jedną z manier głównej bohaterki pewnej telenoweli z Księżycem w tytule, przy palcu wycelowanym w środek trzyosobowego zgromadzenia, padło coś w rodzaju wyjaśnienia:

- Sponsorem DEM jest "Machina", pismo prawdziwego mężczyzny.

Wyczerpany Dumbledore osunął się na fotel, a widownia zaryzykowała ostateczne złożenie aparatów gębowych w całość.

- Niewiarygodne - sprawca zamieszania z podziwem przyjrzał się skrzynce. - Będę musiał zaprenumerować - zerkając na narzeczoną wyprężył skromne mięśnie. Na szczęście tego nie zauważyła.

- Rób co chcesz, Ronaldzie Weasley - wycharczał profesor z głębi serca - ale nie czytaj po raz kolejny napisu na skrzynce. To ma sprzężenie zwrotne z posiadaczem - wyjaśnił przyglądającej się ustrojstwu jedynej osobie, którą mógł podejrzewać o zdolność pojęcia owej zawiłej kwestii.

Hermiona pokiwała głową ze zrozumieniem, choć tylko bardzo naiwna osoba mogłaby sądzić, że dziewczyna wie, czemu potakuje. Gdyby słyszała treść krótkiego dialogu, niewątpliwie zaprotestowałaby przeciw planom czytelniczym przyszłego małżonka.

Zamiast tego wskazała palcem pudełko.

- To działa?

- Podobno - wzruszył ramionami osłabiony właściciel skromnie wyglądającego przedmiotu o wielkiej mocy. - Sporo za nią zapłaciłem, ale musiałem mieć pewność, że po mojej śmierci nie przejdziecie na stronę ministerstwa i nie sknocicie czegoś wzorem poprzedniego premiera. Chyba dobrze zrobiłem - westchnął.

- W jakiej walucie pan zapłacił? - zainteresował się materialistycznie najuboższy z obecnych.

- W jedynej obiegowej tutaj - dłoń zadrżała mu przy ostatnim słowie, ale zdołał powstrzymać odruch warunkowy i nie zatoczył ręką kręgu. - W latach służby - wyjaśnił ponuro.

- No proszę - Ron wziął się pod boki. - Na coś mnie w końcu stać. Wreszcie mogę sobie kupić, co chcę. Którędy do najbliższego Zonka? - zatarł dłonie.

- Tędy - wskazał skrzynkę Dumbledore. - Tutaj nie ma żadnego Zonka.

- Tutaj w ogóle niewiele jest - wtrącił się Harry, wyraźnie niezadowolony z zepchnięcia jego jakże skromnej osoby na dalszy plan. - Wszystko jakieś takie martwe.

- Jak to w zaświatach - wytknęła Hermiona filozoficznie.

- Ja się tu nie zmieszczę - wszedł narzeczonej w słowo młody pan Weasley.

- Możemy temu zaradzić - Dumbledore wyraźnie złapał drugi oddech i był gotów do działania. - Pociągnij za korbkę - wskazał wajchę wystającą z boku.

Ron spróbował zakręcić rączką, ale ta ani drgnęła.

- Pociągnij, powiedziałem - zirytowany profesor gestem usiłował zobrazować sposób postępowania z maszyną. - Stań przodem do ścianki, z której wystaje, i pociągnij do siebie - wytłumaczył łopatologicznie.

Jak mu kazano, tak zrobił. Korba przesunęła się nieco w łożysku, a niewielkie dotychczas pudełko nagle zajęło połowę blatu, rozrastając się proporcjonalnie w każdym kierunku.

- O, teraz lepiej - stwierdził uradowany amator zakupów. - Zmieszczę się - ocenił na oko. - Gdzie jest wejście? - obszedł biurko, przyglądając się skrzyni z każdej strony.

- Trzeba kręcić. Krę-cić - zaznaczył z naciskiem główny konsultant obsługi urządzenia.

- Rozumiem, rozumiem - Ron uspokajająco pomachał ręką i naparł na korbę. Mechanizm poruszył się opornie, w formie zgrzytów i pisków wystosowując protest przeciwko podobnemu traktowaniu. Po wykonaniu jednego pełnego obrotu operator wajchy był zdyszany jak pies, a pudełko ani drgnęło.

- Co dalej? - wystękał.

- Kręć, kręć - zachęcił rozpierający się w fotelu były dyrektor.

Kolejne dwa obroty nie przyniosły żadnych zmian w stanie sprzętu. W stanie jego użytkownika i owszem: ociekający potem wyglądał na wyzutego z wszelkich sił.

- Co dalej? - powtórzył ledwo słyszalnym szeptem.

- A co ma być? - zdziwił się Dumbledore. - Dalej trzeba kręcić, oczywiście.

Ron z bezgłośnym jękiem osunął się na podłogę, gdzie zamarł w postaci mokrej plamy.

- Może to jest zepsute? - Harry z litością spojrzał na przyjaciela.

- Wykluczone - uznał profesor autorytatywnie. - To japoński patent, nie ma prawa szwankować.

- Może z tym się inaczej powinno postępować - zasugerowała Hermiona. - Ma pan instrukcję obsługi?

- Oczywiście, panno Granger - sięgnął za pazuchę fioletowego szlafroka i wyjął niewielką, acz dość grubą, książkę. Podał ją dziewczynie z lekkim ukłonem. - Jaka jest pani opinia? - zainteresował się, kiedy wertowała tomik.

- Co to ma być? - spytała w odpowiedzi oszołomiona prymuska, unosząc tępe spojrzenie znad zadrukowanych stron.

- Instrukcja obsługi - zapewnił.

- Ale po jakiemu? - uściśliła z rozpaczą w głosie.

- Po japońskiemu - wzruszył ramionami. - Mówiłem, że to japoński patent.

- Nie znam japońskiego - przyznała Hermiona, oddając książeczkę właścicielowi.

- No, to kręcimy dalej - Dumbledore gestem zachęcił Harry'ego do zajęcia miejsca przy korbie. Ten udając, że nie widzi zaproszenia, jął podziwiać okoliczne krajobrazy.

- Mężczyźni - fuknęła potępieńczo jedyna przedstawicielka płci odmiennej w owym gronie. Fachowo splunęła w dłonie i z wprawą ujęła wajchę.

Po chwili leżała na podłodze obok swojego narzeczonego. I to były wszystkie elementy scenerii, które uległy zmianie.

Ostatni stojący jeszcze nastolatek z uporem maniaka rozglądał się dokoła, starannie ignorując biurko wraz z zawartością oraz siedzącą za nim osobę.

- Dzisiejsza młodzież - westchnął profesor smutno. - Ja w waszym wieku... - zagaił mentorskim tonem. Nie zdecydował się jednakże na kontynuowanie tematu, niebezpodstawnie dochodząc do wniosku, że nikogo taka wypowiedź nie zainteresuje.

Zamiast tego chwycił korbę i zakręcił nią energicznie, aż zafurczała jego długa broda, a śnieżnobiałe włosy rozwiały się w podmuchu tworzonym przez ręcznie napędzane śmigło. Nieskończenie powoli wieko skrzynki drgnęło, po czym z wielką niechęcią rozdzieliło się na połowy, które następnie zaczęły unosić się do pionu. Podobnie, jak dwie osoby, leżące jeszcze przed chwilą pod biurkiem.

- Wow! - wyraził swój podziw Ron, próbujący nadążyć spojrzeniem za rozmazaną plamą, jaką stanowił rozochocony operator maszyny.

Hermiona, z kolei, nie zdołała się oprzeć słodkiej muzyce, wydawanej przez pudełko, które rzeczywiście okazało się być katarynką. Może nieco nietypową, ale jednak. Dziewczyna kołysała się miękko w takt melodii, głucha i ślepa na cokolwiek innego.

Harry nie ryzykował: nadal usilnie gapił się w przestrzeń, wypatrując w szarej prawie-pustce nieistniejących punktów orientacyjnych.

Nagła cisza i bezruch zwróciły uwagę wszystkich obecnych na otwierające się siłą rozpędu, acz w żółwim tempie, pudełko oraz zastygłego przy nim Dumbledore'a, wyglądającego jakby właśnie zakończył przemówienie na uroczystości z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Czyli najzupełniej zwyczajnie. Czego zwyczajnym, w podobnych okolicznościach, nazwać niepodobna.

- Jak pan to zrobił? - zainteresowała się unisono para narzeczonych, wciąż jeszcze odczuwająca w mięśniach skutki kręcenia korbą.

Staruszek błysnął oczyma znad połówek okularów.

- To takie czary* - wyszczerzył się szczerze.

- Niech pan przyzna - wziął go znienacka na spytki ulubiony swego czasu uczeń. - Ma pan wśród przodków niejakiego Connora MacLeoda?

- Nic mi o tym nie wiadomo - zaprzeczył profesor z ciekawością w głosie. - Dlaczego?

- On lubi podobne teksty - nieco mętnie wyjaśnił Harry. - Myślałem, że to może dziedziczne - lekko zmarszczył brwi, po czym zanucił pod nosem świetnie niektórym znaną piosenkę: "To takie czary, to takie czary".

- Fatalne Jędze to to nie są - zawyrokował Ron, wsłuchany w melodię.

- Nie są - przyznała Hermiona, bawiąc się w echo. - Ale uwierz, że nie rozpoznałbyś tego utworu, gdybyś z góry nie wiedział, co to ma być. - Westchnęła. - Talentu wokalnego naszemu przyjacielowi akurat brakuje.

Skrytykowany zamilkł z urazą starannie wymalowaną na całej powierzchni twarzy. Co za ulga.

Tymczasem pozostawiona sama sobie czarna skrzynka wreszcie rozwarła się na oścież. Dwa komplety szczupłych palców, bladością skóry kontrastujących z paznokciami wymalowanymi karminowym lakierem, chwyciły krawędź od środka i zawahały się.

Ron, mający biurko w polu widzenia, szturchnął boczącego się kolegę łokciem w ramię, drugą ręką wskazując gramolące się ze środka katarynki coś. Albo może raczej kogoś. Pierwsza na wskazówkę zareagowała jednak Hermiona, która, nie będąc dotkniętą do martwego, dostała bonus do refleksu, dzięki czemu zdołała wyprzedzić najmłodszego szukającego, jakiego kiedykolwiek miał Hogwart. Nieco ociągający się Harry pozostał w tyle za przyjaciółmi, skutkiem czego spojrzał na pudełko akurat w momencie, kiedy ponad górną krawędź jak z procy wystrzeliła niewielka galaktyka, zaopatrzona w kształtne kobiece ramiona. Zupełnie gołe.

- Boże! - chłopiec trwożnie wezwał imię Pańskie, jak przystało na młodzieńca wychowanego w porządnej chrześcijańskiej rodzinie. Chwycił się za niebijące serce i ciężko usiadł na podłodze.

- Eureka! - podniecona przyszła pani Weasley pstryknęła palcami, z triumfem wskazując na karton z unoszącą się nad nim zawartością. - Deus ex machina!

- Brawo, panno Granger - pochwalił rozpromieniony profesor, zagłuszając krótki monolog nowej postaci na scenie. - Dałbym z piętnaście punktów Gryffindorowi, ale że jesteście na wagarach... - wzruszyło mu się ramionami.

- To twoje "deus ex machina" właśnie coś powiedziało - uświadomił ukochanej przyszły małżonek, pokazując palcem niezidentyfikowany obiekt lewitujący.

Ciężko obrażonym tonem galaktyka uprzejmie powtórzyła wcześniejszą wypowiedź, kierując ją tym razem do Rona. Który w odpowiedzi wybałuszył oczy. Podobnie jak pozostała dwójka nastolatków.

- Po jakiemu to? - Hermiona poczuła się w obowiązku zadać brzemienne pytanie, intuicyjnie przeczuwając odpowiedź.

- Po japońskiemu - potwierdził jej obawy Dumbledore.

Dziewczyna otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak przedmówca wszedł jej w słowo:

- Wiem, nie zna pani japońskiego. Mam całkiem niezłą pamięć, jak na swój wiek, nie musi mi pani w nieskończoność powtarzać podobnych rewelacji.

- I co teraz? - zmartwił się, dla odmiany, Ron.

- To jest egzemplarz z autotłumaczem - oświecił zgromadzenie staruszek, wskazując przód pudełka. Na którym właśnie wyświetlał się napis: "Kto się przezywa, sam się tak nazywa".

Hermiona z poczucia obowiązku zarumieniła się uroczo. Jej narzeczony nie, bo tak nie potrafił.

- Nie jesteś zatem bogiem z maszyny? - drążyła temat prymuska, mając na uwadze wyłącznie przekazanie wiedzy przyszłym pokoleniom.

- "Jestem" - przyznała galaktyka krótko. Po czym roztrajkotała się na dobre: - "Podobnie, jak ty jesteś "dziewczynką" albo "czarodziejką", albo "uczennicą Hogwartu", albo "córką twoich rodziców". Chcesz, żebym tak się do ciebie zwracała?"

Na szczęście ściana skrzynki miała sporą powierzchnię i nie trzeba się było spieszyć z czytaniem.

- A! - wykrzyknął odkrywczo Harry, nazywany - między innymi - Chłopcem, Który Przeżył, czego też serdecznie nie znosił. - To jak masz na imię?

- "Zwą mnie Wielką Wolą Wszechświata" - gdyby miała pierś, galaktyka z pewnością dumnie by ją w tym momencie wypięła. - "Wy też możecie tak do mnie mówić" - zezwoliła łaskawie.

- Aha - wymruczała Hermiona, ostentacyjnie mierząc wzrokiem nową znajomą. Została zignorowana, czym poczuła się dogłębnie urażona.

- Świetnie - zatarł ręce były dyrektor Hogwartu, wkraczając pomiędzy dwie skłócone przedstawicielki płci żeńskiej. - Wierzę, że moc twa wszechpotężna, o Wielka Wolo Wszechświata, pozwoli ci odesłać tę oto trójkę młodzieży do świata żywych, aby mogli kontynuować swą misję - umiejętnie kadził własnemu zakupowi wiekowy znawca kobiecej natury.

- "Oczywiście" - odparła deus ex machina o długim imieniu. - "To dla mnie drobnostka".

- Wspaniale - ucieszył się profesor. - Słuchajcie więc: kiedy już wrócicie, pamiętajcie, aby...

- Matte! - przerwała ostrym tonem galaktyka, machając całkiem nagimi ramionami niczym wiatrak.

Na kartonie pojawił się napis: "Czekajcie!". Więc czekali.

I czekali.

I czekali.

Aż Hermiona wreszcie nie wytrzymała:

- O co chodzi, o Wielka Woli Wszechświata? - zapytała słodko, starając się usilnie, by każde słowo ociekało ironią. Nie można powiedzieć, żeby jej się nie udało.

- "Kiedy ożyjecie, nie będziecie pamiętali zaświatów. Więc nie ma sensu czegokolwiek ustalać" - wyjaśniła.

- Trudno - wzruszył ramionami staruszek. - Nie można mieć wszystkiego. To pa! - pomachał uczniom, którzy w tej samej chwili wzięli i zniknęli.

Uśmiechnięty profesor ponownie rozsiadł się w fotelu, z przyjemnością gładząc tę część blatu biurka, która wystawała spod pudełka DEM.

- Nareszcie spokój.

- "Ja bym się tak nie cieszyła" - zaświergotała Wielka Wola Wszechświata.

- Wiesz coś, o czym nie wiem? - zainteresował się jej teoretyczny właściciel.

- "Całe mnóstwo rzeczy" - zapewniła go galaktyka skromnie. - "W tym to, że historia lubi się powtarzać" - palnęła prawdę ogólnie znaną. - "To ja już uciekam" - pożegnała się pospiesznie zanim ktokolwiek inny zdążył się odezwać. Spokojnie zapadła w skrzynkę, nieproporcjonalnie długimi rękoma zamykając za sobą pokrywkę. Po chwili pudełko wyświetliło napis: "Uwaga! Dekompresja!", zmniejszając się w następnym momencie do swych pierwotnych rozmiarów.

Albus-po-ojcu-Percival-nie-wiadomo-dlaczego-również-Wulfryk-i-Brian-nazwiskiem-Dumbledore schylił się pod biurko, odkładając japoński wynalazek na miejsce. Pozostałby zapewne dłużej w tej niewygodnej pozycji, przyglądając się z namysłem swemu nieco kontrowersyjnemu zakupowi, gdyby odgłos cichych kroków nie kazał mu się wyprostować. Co też niezwłocznie uczynił. I zdębiał.

- Harry? - upewnił się idiotycznie. - Nie za szybko trochę? - jęknął z rozpaczą.

- "Deja vu?" - przemknęło przez głowę wyłaniającej się zza pleców przyjaciela osobie, jedynej, prócz byłego dyrektora, która mogłaby znać podobne wyrażenie.



* tłumaczenie za polską wersją telewizyjną; nie do końca dokładne, za to pasujące w tej sytuacji


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • : 2012-12-26 14:48:51

    Mi osobiście przeszkadzały wyrazy typu ,,powiedział''. Niekiedy było to zbędne, chociaż doceniam brak powtórzeń w imionach i kombinowanie, jak wybrnąć innym synonimem.

    - Przepraszam - wtrącił się Ron, stukając kolegę palcem w ramię. - Łyżki łyżkami, filmy filmami, ale ja bym się wolał dowiedzieć, gdzie jesteśmy i jaką misję mamy tu do wypełnienia - z nadzieją zwrócił się do Dumbledore'a.

    - Kolejne dobre pytanie - pochwalił profesor. - Odpowiedź brzmi: jesteście tutaj - zatoczył ręką krąg.

    - Widzimy - zapewniła Hermiona. - Tylko gdzie jest to "tutaj"?

    Po każdym wypowiedzeniu następuje ,,zapewniła'', ,,odparł'', przez co ciężko się czyta i wprowadza to niepotrzebny zamęt. Radzę mieć to na uwadze w przyszłości, szczególnie że większość tych czasowników jest zbędna.

  • : 2008-01-26 11:15:17
    Nie zażarło

    Nie czuję się szczególnie uwiedziony tym fanfikiem. Pomimo wysiłku nie udało mi się znaleźć w nim niczego porywającego, co przykułoby moją uwagę. Owszem, zauważyłem sam pomysł, doceniam odniesienia do filmów oraz innej "mugolskiej" kultury masowej itd. - ale mimo wszystko nie zadziało to na moją wyobraźnię. Może dlatego, że po parodii spodziewałem się więcej humoru, satyry, a tymczasem "Długie ręce" nie mają ich w nadmiarze? W trakcie lektury ani razu nie udało mi się uśmiechnąć - i to pomimo dokładanych starań.

    Na tle innych czytelnianych fików, ten akurat nie wyróżnia się niczym szczególnym. Owszem, to porządna robota, ale brak w niej tej szczególnej, natchnionej iskry. Szkoda, bo znając inne fiki Nakago, spodziewałem się więcej. Inaczej mówiąc: "nie zażarło".

  • Skomentuj