Opowiadanie
Wejście smoka
Część 3
Autor: | Arien Halfelven |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Fantasy |
Dodany: | 2008-01-31 08:55:05 |
Aktualizowany: | 2008-03-15 20:14:58 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Zamieszczone za zgodą Autorki. Fanfik został opublikowany pierwotnie na Forum Mirriel. Wejście smoka
Nad brzegiem jeziora zapanowała pełna napięcia cisza. Keira Meridian naprawdę nie miała zamiaru wpadać w panikę. Jak do tej pory, mogła się poszczycić silnym charakterem, aczkolwiek zdecydowanie wolała, żeby było go widać, a nie słychać. Pracując ze smokami, a przestając ze smokerami, trudno byłoby być wrażliwą harcerską lilijką, gnącą się w kibici przy byle silniejszym powiewie. A cóż dopiero przy oddechu krótkopyskiego, nakarmionego baraniną nadziewaną - zamiast stukilówką sproszkowanej mieszanki witaminizowanej - worem granulowanego chili. Jednak jakieś metr osiemdziesiąt parę śmierciożercy zrobiło swoje i utalentowanej snaperce wydarło się spod serca co najmniej jedno przerażone piśnięcie. Żałosny, niegodny smokerki dźwięk. Jakby nigdy śmierciożercy nie widziała! No, właściwie to nie widziała. I w ogóle, to wcale nie musiał być śmierciożerca. Keiro Meridian, weź się w garść. Skąd jej w ogóle przyszła do głowy taka bzdura?! Może to przez czarne szaty i białą maskę, na której mętna poświata gwiazd kapryśnie ujawniała plamy, podejrzanie przypominające krew. Ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Nie ma powodu do paniki. Czy on tak długo może stać?!
- Niech pan nic nie mówi - sam zgadnę: Komisja Edukacji Narodowej - padło znienacka spod maski. Głos był bardzo... śmierciożerczy. W każdym razie na pewno budził skojarzenia ze śmiercią. Z pożeraniem... z pożeraniem też. Zwłaszcza żywcem. Skojarzenia o całe niebo większe niż niewinnie chrapiący dymem smok.
- Wybacz, Severusie - rzekł ze skruchą Dumbledore. - Zaszło coś... nieoczekiwanego i pomyślałem, że lepiej wyjdziemy ci na spotkanie.
- Z całym orszakiem, jak widzę. Doprawdy nie wiem, czym sobie zasłużyłem na tak gorące powitanie - mruknął mężczyzna, przypatrując się najpierw Keirze, z niechęcią wyczuwalną nawet spod maski, a następnie Charliemu.
- Wesley?! Co u diabła tu robisz?
- Ja... Eee... Dobry wieczór, profesorze, świetna szata...
Profesorze?! Snaperka o mało nie padła trupem ze zdumienia. Profesor?! Niemożliwe... Niemożliwe? Mężczyzna wpatrywał się w smokera tak intensywnie, jakby chciał wypalić w nim dziurę. Może i chciał... W końcu odezwał się głosem jeszcze bardziej złowrogim:
- Świetna to nie całkiem to określenie, którego ja bym użył... Ale jak uważasz, Weasley. Bardzo chętnie skontaktuję cię z moim krawcem - ton ostatnich słów sugerował, że rzeczona osoba doskonaliła skrawanie bynajmniej nie na jedwabiach i trykotach.
- Eee.. tego... - Charlie plątał się jak trzecioroczniak w tańcu figurowym. - My właśnie...
- Ależ ja rozumiem - zapewne tęskniłeś za mną tak bardzo, że już nie mogłeś wytrzymać. Drogi chłopcze... - głos śmierciożercy nagle zupełnie się zmienił, ociekał teraz przesłodzoną, lepką trucizną. - Miałem nadzieję, że z dala od szkoły ci to przejdzie, doprawdy, musisz w końcu zrozumieć: kiedy mężczyzna mówi nie, to znaczy nie.
- Eee... Aa... Ja... nieee... - smoker jąkał się bezradnie, jednocześnie próbując coś z wyraźnym oburzeniem wyartykułować. Jedno lodowate spojrzenie spod maski przetransmutowało jego solidną gryfońską duszę na eteryczną psyche jagnięcia.
- Taak, Weasley, już to gdzieś słyszałem... Na każdych zajęciach z eliksirów, które miałem zaszczyt prowadzić z twoim rocznikiem... Już wtedy porzuciłem marzenia o usłyszeniu z twoich ust bardziej treściwej wypowiedzi. Dyrektorze, może pan mnie w końcu wtajemniczy w cele tego, khmm, sabatu? I... Co ty wyprawiasz, Hagridzie?
Hagrid zaiste wyczyniał za plecami pozostałych jakąś dziwną pantomimę. Najwyraźniej próbował zwrócić uwagę zamaskowanego mężczyzny i wskazać mu coś w oddali. Śmierciożerca odwrócił się na pięcie, żeby na to spojrzeć i... O MORGANTYCZNA MORGANO.
Jeszcze nie wył, ale już dymił - pełną gębą, nie tylko przez sen. Skierował w stronę ludzkiej gromadki głowę na niebotycznie długiej szyi - właściwie nie było jej widać, jak to w środku nocy, tylko para ciemnożółtych ślepi błyszczała niczym gloria in excelsis.
- Spokojnie... - wyszeptała Keira i wyciągnęła rękę, by złapać śmierciożercę, gdy ten, jak zahipnotyzowany, postąpił kilka kroków w stronę smoka. Mężczyzna nie zareagował, smok jednak - jak najbardziej...
ŁŁłŁŁŁŁLŁUUUUUUUPPPPPPPPPPPP.
To już nie było nerwowe podskakiwanie sprzed kilku godzin. Tym razem zwierz po prostu nie wydając najlżejszego dźwięku rzucił się wzwyż, z wszystkimi czterema nogami w powietrzu i obłędnym wyrazem pyska, na ile oczywiście dało się to stwierdzić w ciemności. I zaraz po tym spadł z hukiem, który przetoczył się po całej okolicy razem z powszechnym trzęsieniem ziemi. Zwłaszcza zaś przetoczył się po pięciorgu ludziach na brzegu jeziora.
W sumie nie było chyba tak źle... Wciąż żyła i nawet nie wpadła do jeziora. A nawet nie została przygnieciona żadnym dobrze odżywionym czarodziejem. Leżała sobie na wznak, zamotana w płaszcz z kapturem, wpatrzona boleściwie w gwiazdy, zaciskając w zębach coś paskudnego i czując się bardzo sponiewieraną snaperką. Idź na magozoologię, mówili... Powrót do natury, mówili... Nasi łuskowani bracia z innych gałęzi ewolucji, mówili... Nie. Jeden jej tylko o ewolucji nawijał. Fanatyk mugolskich teorii naukowych. Ciekawe, jakie by tutaj teorie stosował, gumochłonogłowy dureń. Ech... Na lubieżnego Lucyfera... Dokonywała właśnie nieśmiałych wewnętrznych wprawek do wstania, gdy jakiś cień zasłonił jej gwiazdy. Pochylał się nad nią nieznajomy osobnik i dłonią w czarnej rękawiczce sięgał prosto do jej twarzy. Wbrew swojej smokerskiej dumie zamknęła na moment oczy. Z dwojga złego - albo to był zupełnie obcy człowiek, który tak sobie tylko spacerował nad jeziorkiem w cieniu smoka, albo znajomy już, najwyraźniej rozmaskowany śmierciożerca. Nie, dość tego, może się cykać jak cykoria, czy nawet cykada, ale nie będzie się łudzić - to na pewno był ów śmierciojad, czy jak się tam ich zwało w tych zamierzchłych czasach jej sielskiego, anielskiego dzieciństwa w Anglii. Zatem - z dwojga złego: albo chciał ją udusić, albo pomóc jej wstać. Hmm. Po co miałby ją dusić, to już sam wiedział najlepiej, ale po co miałby ją podnosić, wolała nie zgadywać w ciemno. Właściwie sama nie wiedziała co gorsze... Dopiero mocne szarpnięcie przerwało jej rozmyślania.
Otworzyła oczy. Wciąż leżała na wznak, mężczyzna zaś trzymał w dwóch palcach wyrwaną jej z zębów białą maskę i wpatrywał się w nią z obrzydzeniem, na leżącą smokerkę nie zwracając już więcej uwagi. Dopiero Hagrid jakoś pozbierał ją z ziemi i ustawił w pionie.
- W porząsiu, panienko? Nic się nie stało?
- W porząsiu... W porządku.
Rozejrzała się dookoła. Nie odturlali się za daleko - tylko na sam brzeg jeziora. Zdaje się, że co poniektórzy nawet bliżej jeziora niż brzegu... Ktoś musiał uaktywnić lumos , bo nad całą piątką unosiła się złocista, obmierzła, anielska poświata. Profesor Dumbledore chichocząc radośnie wyżymał swoją srebrną brodę, a Charlie ociekając lodowatą wodą mizernie usiłował udawać równie dobry nastrój.
- Hagridzie... - głos śmierciożercy nadal ociekał lepką trucizną, ale już bez zbędnego cukrzenia.
- Mógłbyś mi wyjaśnić CO TO NA HADESA MA ZNACZYĆ?!
- Eee... No bo... Panie psorze, to... tego... - zjagnięcenie Charliego najwyraźniej było zaraźliwe. Gajowy aż się w sobie skulił pod spojrzeniem - pana psora? Czegóż ten facet uczy? Staromagicznych obyczajów pogrzebowych? Dumbledore kapiąc wesoło z włosów podszedł szybko bliżej i objął Hagrida ramieniem.
- Severusie, drogi chłopcze, nie posądzaj Hagrida o Bóg wie co... Chyba nie sądzisz, że mógł mieć z tym coś wspólnego...
- Doprawdy...?
- Jak ci zamierzałem powiedzieć, zanim sam się nie zaprezentował, ten oto smok pojawił się w sąsiedztwie Hogwartu dziś rano. Wezwaliśmy ekspertów, aby go zbadali i odpowiednio się nim zajęli. I właśnie...
ŁUP.
Smok, który po wywołanym efekcie akustycznym chyba się był spetryfikował ze strachu, właśnie ocknął się z bezruchu i ostrożnie wystawił przed siebie jedną nogę. Zaraz po tym znowu znieruchomiał, łypiąc naokoło w panicznym przerażeniu, ale szybko się uspokoił i ruszył z posad drugą nogę.
ŁUP.
- Idzie do nas! - zauważył przejęty Charlie. Rzeczywiście, monstrualne stworzenie wyraźnie posuwało się w ich stronę. Zaczęło nawet wydawać dźwięki.
- On piszczy, bidusia... - wzruszył się Hagrid. Razem z obojgiem smokerów wpatrywał się z upojnym zachwytem w każde poruszenie gigantycznego cielska. Dumbledore z pobłażliwym uśmiechem odsunął się na bok i dalej wyżymał brodę, zaś ostatni uczestnik imprezy znowu zaczął iść w stronę smoka. Keira ocknęła się z zapatrzenia i odepchnęła śmierciożercę na bok.
- Zwariował pan?! Za... Za... Zadepcze! Spokojnie, spróbuję do niego przemówić.
- Pani?! - spojrzenie mężczyzny aż nadto wymownie wyrażało jego opinię o takiej opcji.
- Kto pani w ogóle jest?!
- Keira Meridian, bardzo mi... Hmm... miło. Jestem wykwalifikowaną smokerką - oznajmiła dumnie. - Specjalność snaperska. Czyli, ma się rozumieć, przyjazne relacje ludzko - smocze - widząc jego sceptyczny grymas, dodała tonem odpowiednim w sam raz dla dzieci w wieku przedszkolnym:
- Czyli, że gady mnie lubią.
Ostatnia uwaga musiała na nim zrobić ogromne wrażenie, bo tylko uniósł brwi i skłaniając się dwornie przepuścił ją do smoka. Ruszyła powoli, zgrzytając zębami w cieniu kaptura. Na lubieżnego Lucyfera, coś tu było coraz bardziej nie w porządku. Smoki nie mają rozmiarów Hogwartu. I nie piszczą, nawet jak są w wieku skorupkowym. A śmierciożercy nie aportują się nocami na hogwarckich błoniach. A dyrektorzy Hogwaru nie zwracają się do nich po imieniu. A w ogóle, to tu chyba nie można się aportować. A.... Aaa. Spać jej się chciało. Ech, życie... A mówiła mamusia - zainwestuj w durszlaki... Aaa...
Za jej plecami Severus Snape zwrócił się miłym, nieco tylko złowieszczym szeptem do Hagrida, przerywając mu smocze objawienie:
- Więc, Hagridzie, nie masz najmniejszego pojęcia skąd TO się tu wzięło?
Gajowy wzdrygnął się nerwowo, kręcąc z zapałem głową i składając błagalnie ręce.
- No skąd ja... Nic nie wim... Ale przecież... On nikomu krzywdy nie robi, może tak zostać, prawda?!
Profesor nie odpowiedział, rzuciwszy mu tylko wielce wymowne spojrzenie, za to Charlie na moment wyrwał się z jagnięctwa i odezwał się z lekką urazą:
- A w ogóle, profesorze, to nie żadne „to”, tylko smok. Jak widać zresztą.
- Jak widać - odparł zimno Snape - to na przykład tamta - przerwa - dama najbardziej ze wszystkiego przypomina mi, hmm, nieco wymiętego dementora. Czy wobec tego powinienem się obstawić patronusem?
Charlie przezornie zmilczał, zaś Keira właśnie w tej chwili osiągnęła mniej więcej punkt kontaktu bezpośredniego. Swojego magicznego wpływu na smoki nie zdążyła jednak zademonstrować, bo stworzenie natychmiast zaczęło podskakiwać. Jak jej w chwilkę później tłumaczył żarliwie Hagrid, wcale nie chciał panienki zdeptać, no gdzie ta, podenerwowało się bidactwo, on niechcący, ni ma rozeznania...
- Ależ wiem, jasne, Hagridzie, wszystko w porządku! - przerwała snaperka, z trudem łapiąc oddech po ucieczce spod gadzich łap - przynajmniej przez moment była bardziej rozzłoszczona niż senna. - Przecież nie zamierzam go za to zavadzić! - nie udało jej się zabrzmieć zbyt przekonywująco - za takie lekceważenie jej kwalifikacji zasłużył ten zielony gbur na niezłe szturchnięcie, psiakrętka. - Insza sprawa, że pewnie by i tak nie podziałało.
- Więc poza tym jest również odporny na zaklęcia? - zainteresował się śmierciożerca, utkwiwszy niewinne spojrzenie w gardle gajowego.
- Najwyraźniej jest. A... Poza czym?
Przeniósł spojrzenie na smoka.
- Poza wszystkim - mruknął ponuro. - Cudownie. Po prostu wspaniale.
Ruszył w stronę popiskującego monstrum, machnięciem ręki powstrzymując pozostałych. Dumbledore przytrzymał Keirę i Charliego za ramiona.
- Spokojnie... Niech spróbuje. Zobaczymy, ile może zdziałać prawdziwie ślizgońska charyzma... - w oświetlonych złotą łuną oczach jak zwykle lśniły irytujące ogniki z gatunku „wiem- ale - nie - powiem”. Smok już nie próbował się przemieszczać, za to zintensyfikował piski niemalże do poziomu wycia.
- Silentio - mruknął Dyrektor, machnięciem różdżki kierując zaklęcie między ich grupkę a smoka i jego, khmm, pogromcę. Przez coraz bardziej senne myśli Keiry przelatywały niemrawo strzępy mugolskich bajek, ale ciemna sylwetka u łap smoczego monstrum bez trudu je z siebie strzepywała, mamrocząc pod nosem jakieś nieparlamentarne komentarze.
- UAU! - okrzyk Weasleya wybił snaperkę z ukradkowej drzemki. Przez barierę silentio nie przedostawał się z zewnątrz żaden dźwięk, ale obraz wystarczył. Smok najpierw zniżył nieco łeb ku wyprostowanemu sztywno czarodziejowi, a następnie poderwał go raptownie i - zaczął się cofać. Tak gwałtownie, że poplątały mu się tylne łapy i klepnął ciężko na zielony zad. Nadal jednak próbował się wycofywać, a w końcu zamarł w miejscu, skulony pokornie i z nisko opuszczonym łbem. Mężczyzna jakby coś jeszcze do niego powiedział, po czym odwrócił się i odszedł do oczekującej go grupy. Wielki gad nie ruszył się ani o milimetr - całym sobą emanował postanowienie spędzenia w tej pozycji reszty życia.
- Niesamowite - wyrwało się Keirze spod serca z nieuniknioną szczyptą zawodowej zazdrości. - Teraz ja z kolei muszę spytać: kto PAN jest, na lu... Eeee... Na Lukrecjusza?
Obdarzył ją kolejnym zniesmaczonym spojrzeniem. A, co tam. W niektórych nawet nutella z wiórkami kokosowymi budzi niesmak.
- Severus Snape. Mistrz Eliksirów Hogwartu. Oraz Opiekun Slytherinu. - odwrócił się od nich, ale rzucił jeszcze przez ramię:
- Czyli, że gady mnie uwielbiają ...
Wszyscy czworo, zamiast się ruszyć, patrzyli za nim- Keira z sennym zainteresowaniem, Charlie z podziwem, Hagrid z dziwnym niepokojem i Dumbledore - jak to on - z wszystkowiedzącym, dobrotliwym uśmiechem. Nagle Snape odwrócił się jeszcze raz.
- Więc, państwo eksperci od smoków... - zagaił z niewinnym zaciekawieniem - toto... Khmm.. Ów smok... pojawił się tu dziś rano?
Zbiorowe przytaknięcie.
- Aha... A wy pojawiliście się...
- Wczesnym przedpołudniem.
- Aha... A ile razy od tego czasu zdążyliście go nakarmić?
Cisza.
Harry’ego Pottera zbudził o jakiejś nieludzko wczesnej porze straszliwy hurgot. Poderwał się nieprzytomnie z pościeli, bohatersko celując okularami w źródło hałasu i jeszcze bardziej bohatersko próbując sobie wcisnąć różdżkę do oka.
- Co jest... Uch... Ręce do góry... Ee, znaczy... Wingardium Leviosa! - wykrzyczał pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mu do głowy. Wszechobecna w Hogwarcie aura magiczna okazała ociupinkę zdrowego rozsądku i nie wylewitowała w przestworza samej jednej gałki ocznej.
- AUUU!
Seamus Finnigan podniósł niechętnie głowę z poduszki. Najpierw jakieś hurgoty, a teraz wycie, zupełnie jakby... dzielił dormitorium z Weasleyem i Potterem? Otworzył z trudem swe błękitne, irlandzkie oczęta i ponownie zamarzył o spotkaniu sam na sam z tym durnym, wyleniałym czepkiem przydziałowym, tym beretem z opadłą antenką, tym zramolałym tupecikiem Gryffindora! Boziu, być Puchonem, choć przez tydzień, wyspać się...
- Więc, Harry... - zagaił z rezygnacją - co konkretnie robisz pod sufitem?
- Latam - odburknął zapytany, usiłując odczepić się od żyrandola. Dean Thomas obserwował jego machinacje z życzliwym zainteresowaniem.
- To chyba powinieneś raczej na boisku spróbować czy gdzieś w plenerze, tu masz małe pole manewru...
- CO - TY - NIE - POWIESZ! - wydyszał Harry. Założył w końcu okulary na nos i z dziką pasją rozerwał na sobie piżamę. Uwolnił się z zaczepienia właśnie w chwili, gdy zaklęcie przekroczyło termin przydatności do użycia. Niezbyt na szczęście obfite ciało Nadziei Świata Czarodziejskiego runęło z wyżyn prosto na łóżko Neville’a. A raczej, oczywiście, na samego Neville’a.
- Szlag mnie zaraz trafi - oznajmił Potter proroczo, gramoląc się na nogi. Przygnieciony Neville zmilczał, wierny swemu nowowtorkowemu postanowieniu - Tylko Filozoficzny Spokój Może Nas Uratować. Jak dotąd, działało nad podziw efektywnie. Znaczy, Snape’a nie było na śniadaniu. Ani obiedzie. Ani w ogóle przez cały dzień. Cóż wobec tego znaczył Harry, rozdzierający na sobie piżamę, by zlecieć, rzecz oczywista, właśnie na niego.
- Ja rozumiem, Harry, ten ból nieodwzajemnionej miłości... - westchnął lirycznie Seamus.
- Neville, ty serca nie masz, takie wariacje dla ciebie wyczynia, a ty nic! Mało, że serca nie masz, oczu też nie masz, chłopak jak brzytwa, a ty się nawet nie obejrzysz! - oburzał się Dean.
- Ach, sir, Harry Potter, sir! Harry Potter nie powinien się tak narażać. Sir, Zgredek by dla pana wyprostował żyrandol.
Cisza.
- Zgredku - wyrzekł Harry złowieszczo - można wiedzieć, co tu robisz i dlaczego tak głośno?
Skrzat tkwił skulony na podłodze pod oknem pośród malowniczej sterty jakiegoś żelastwa. Całym sobą, a zwłaszcza uszami, wyrażał ogromne zawstydzenie.
- Zgredek przeprasza, sir... Zgredek się potknął! - wyciągnął spod siebie ropuchę, nieco przyduszoną, ale przyjmującą z filozoficznym spokojem kolejny dopust boży.
- Pewnie chciała uciec przez okno - domyślił się Harry. - A mówiłem, żeby zostawić otwarte!
- Och, nie, Sir! Nie wolno! - przeraził się Zgredek i zerwał na nogi ze stosu dziwacznego złomu. - Harry Potter, sir, Zgredek przyszedł, by pana zabezpieczyć!
- Jak miło... - mruknął ponuro Harry Potter sir, zezując złowieszczo na zaśmiewających się współlokatorów. Skrzat tymczasem zbierał z podłogi żelastwa, które niedawno z takim hurgotem upuścił.
- Zgredek wydostał to z Pokoju Życzeń, kiedy nikt nie patrzył, sir... Zgredek założy! Harry Potter, sir, musi być bezpieczny! - wskoczył na parapet, chwiejąc się nieco pod ciężarem, i zaczął zakładać na okno coś, co trochę przypominało łańcuchy, a trochę kraty. Końce przyłożył do ścian po obu stronach i postukał w nie palcem - natychmiast przywarły jak przyklejone. W kilku miejscach przyczepił jeszcze coś na kształt surrealistycznych kłódek i zamknął je starannie, mamrocząc coś pod nosem, aż zajarzyły się musztardowożółtym światłem.
- Pas cnoty, jak mamę kocham! - oznajmił z podziwem Seamus.
- Harry, ty cicha wodo, to aż tak trzeba cię pilnować? Lada chwila w szklanej wieży cię zamkną! - wyszczerzył się Dean.
- W szklanej?! Co ty gadasz?! - zdumiał się Neville.
- A, to znowu z mugolskich bajek... Królewnę zamykało się w szklanej wieży, a raczej w wieży na szklanej górze, żeby jej ktoś czasem... Korony nie uszkodził.
Neville bez trudu zrozumiał wątpliwy dowcip, ale otoczka filozoficznego spokoju wykluczała tarzanie się ze śmiechu, jak to teraz czynili jego współlokatorzy. A, co tam. Najwyżej uznają go za nieuświadomionego. Znowu.
- Odczepcie się od mojej korony! - zdenerwował się Harry i natychmiast się poprawił:
- Znaczy, w ogóle się ode mnie odczepcie!
- Jasne, chłopie, my rozumiemy, twojej koronie jest dobrze tam, gdzie jest - przytaknął z pełnym zrozumieniem Seamus. - Tylko po co ci w takim razie to... Zabezpieczenie?
- Cholernie dobre pytanie?! - warknął Harry w stronę zaaferowanego Zgredka. Skrzat przylepił ostatni kawałek, zeskoczył z parapetu i zaczął się giąć w ukłonach.
- Harry Potter, sir, jest w wielkim niebezpieczeństwie! Ale Zgredek nie pozwoli pana skrzywdzić! Zgredek założył zabezpieczenie i smok nie dosięgnie Harry Pottera.
- Aha - to wszystko, co zdołał z siebie wydobyć na takie dictum. Smok. No cudnie. Skoro najwyraźniej był zupełnie bezpieczny, postanowił wrócić do łóżka. Coś zimno było w tym dormitorium.
- Strasznie tu zimno - zauważył, a promieniujący dumą Zgredek natychmiast złapał się z przerażeniem za głowę.
- Zgredek przeprasza, sir! Zgredek już napali, Zgredek chciał najpierw zabezpieczyć, a innych skrzatów nie ma... - rzucił się do kominka i kilkoma machnięciami wyczarował w nim tak energiczny płomień, że o mało nie spalił kufra Neville’a.
- Na kominek też by trzeba było coś założyć - zachichotał Seamus.
- No, bo jeszcze jakaś salamandra wylezie zjeść Harry’ego - dołożył ponuro Neville, dmuchając na kufer. Zgredek zagapił się podejrzliwie w płomienie, jakby zaraz miał się z nich wyłonić jakiści potwór albo i Metatron, ale w końcu pokręcił energicznie głową, aż mu uszy zatrzepotały.
- Harry Potter, sir, jest bezpieczny w Hogwarcie, ale musi uważać, sir! Jest wielu złych czarodziejów, bardzo złych czarodziejów... A to jest bardzo zły smok! Zgredek to wie! Zgredek będzie chronił Harry Pottera! Wszystkie skrzaty poszły, ale Zgredek został! Założył zabezpieczenie! Zgredek będzie strzegł! Nie dopuści smoka!
- Zgredkuuu! - wrzasnął Harry, usiłując przerwać to pełne żaru ślubowanie.
-...Sir - dokończył skrzat i spojrzał na chłopca z przestrachem. - Zgredek już sobie idzie, ale Zgredek będzie w pobliżu, sir! Harry Potter będzie bezpieczny! Sir! - błysnął i znikł, pozostawiając Harry’ego w pół słowa.
- A ja chciałem tylko spytać, dokąd poszyły wszystkie skrzaty... - pożalił się głośno.
- Naprawdę? - rzekł z filozoficznym spokojem Neville. - Sądziłbym, że zapytasz, dokąd poszedł Ron.
Cisza.
Rona nie było ani w łóżku, ani pod łóżkiem, ani w łazience, ani w pokoju wspólnym, ani w żadnym innym dormitorium, ani nigdzie w wieży Gryffindoru. Chłopcy, już ubrani, przeszukali całą część męską, a następnie po wielu zabiegach, zaklęciach i rzucaniu butami wywabili z części żeńskiej Hermionę. Pani prefekt, już umundurowana i już trochę rozczochrana, słysząc o zaginięciu swego współprefekta, pewnym krokiem wmaszerowała do męskiego dormitorium i skierowała się prosto do kufra Harry’ego.
- Oczywiście, zabrał twoją pelerynę - oznajmiła z przyganą. - Cóż, możemy tylko poczekać aż wróci... - ton jej głosu sugerował wyraźnie, że Ronowi może się z tą chwilą przydarzyć coś wielce nieprzyjemnego. Do scen brutalnych jednak nie doszło, bo rudzielec wpadł wnet do pokoju wspólnego powiewając zsuniętą peleryną i ociekając wręcz nowinami.
- Ale draka, słuchajcie... Ach, Harry, dzięki za pelerynę. No więc, zbudziłem się tak nad ranem i wyszedłem, żeby pogadać z Charliem, Hagrid wspominał, gdzie mu dali pokój, no i poszedłem tam, ale go nie było w ogóle! Pomyślałem, że na pewno coś kombinują z tym smokiem i wyjrzałem przez okno, faktycznie, ktoś się tam kręcił, światło świecili i w ogóle. No to pobiegłem do wyjścia, ale oni już wtedy wracali, był Dumbledore, Hagrid, Charlie i jakaś kobieta, smokerka chyba, więc zostałem, żeby posłuchać. No i gadali, znaczy, Dumbledore mówił, że to bardzo zabawne, że o czymś nie pomyśleli. Ale Charlie i ta jakaś wcale się nie śmiali, tylko mówili, że to trzeba szybko coś zrobić, żeby Hagrid poszedł z łukiem i żeby na początek posłać po skrzaty z kuchni. Nie rozumiałem w ogóle, o co im biega, z łukiem na smoka czy co, a Hagrid się w kółko głośno obrażał, że on kuszę ma, a nie byle łuk, ale się okazało, że chcą go nakarmić! Smoka znaczy, nie Hagrida. No mówię wam, skrzaty jakieś góry mięsa tam zaniosły, z daleka widziałem, bo w końcu nawet nie wyszedłem za próg, a Hagrid niby się wybierał polować, ale wcale mu się nie spieszyło, tylko coś tym skrzatom klarował, aż go w końcu Charlie skrzyczał. A Dumbledore cały czas się tylko uśmiechał i kiwał brodą. A tamta kobieta oznajmiła, że musi się jeszcze przespać, bo inaczej będzie nie do użytku, chociaż po tym Śmierciożercy to już jej nie trzeba używać.
- CO?! - przerwała mu Hermiona. - Jaki Śmierciożerca?! Co to ma wspólnego?! Co tam się działo?!
- No, nie wiem... - zmieszał się Ron. - Mówię tylko, co słyszałem, żadnych śmierciożerców tam nie było, tylko oni i smok... A grzeczny jak nie wiem co, nie podskakuje i nie wyje, tylko siedzi cały czas taki dziwnie skulony. Dopiero jak mu mięsko podstawili to się trochę ożywił, apetyt to on ma... - tu w jego głosie zabrzmiała pełna akceptacja tego faktu i współczucie dla stworzenia bożego, które wyło całą dobę, zanim dostało coś do przekąszenia.
- A czy nie mówili czegoś o... Sam-Wiesz-Kim?
- No co ty! - przeraził się rudzielec. - W ogóle nic o nim nie wspominali. Nie siej paniki, Miona.
- Nie sieję paniki, tylko rozważam fakty - oburzyła się dziewczyna. - Sam mówiłeś, że wspominali o Śmierciożercach. A Harry’ego znowu... nieważne - zakończyła niezręcznie, widząc zaciekawione twarze Seamusa, Deana i Neville’a, wciąż jednak filozoficznie spokojnego.
- HERMIONO!! Ileż razy mam ci powtarzać: nic mnie nie bolało!! Żadnych wizji, żadnych przeczuć, żadnych syndromów napięcia przedvoldemortowego! I daruj sobie sekrety, wszyscy już wiedzą, jak to jest z moją blizną.
- No, nie wiem... - mruknęła sceptycznie Hermiona. - Bez urazy, chłopcy, po prostu nie sądzę, że cała szkoła powinna o tym znowu gadać, więc lepiej nie rozpowszechniajcie żadnych plotek.
- NIE MAJĄ CZEGO ROZPOWSZECHNIAĆ!! Nic - mnie - nie - bolało. Jasne?!
- Cóż, Harry, ty powinieneś to wiedzieć najlepiej - przyznała ugodowo dziewczyna, jednak nie wyglądała na przekonaną. - Po prostu nie podoba mi się ta cała sytuacja. Chodźmy na śniadanie, może się czegoś dowiemy...
- Więc, Severusie... - zagaił łagodnie Dyrektor, gdy tylko wysłał Hagrida do lasu, skrzaty do smoka, a smokerów do spania oraz upewnił się, że nie zastanie swego Mistrza Eliksirów w bieliźnie - masz dla mnie jakieś wnioski?
- Nie podoba mi się ta cała sytuacja.
- Hmm, tak, rozumiem... A... Co nowego?
Snape posłał mu spojrzenie Rozdrażnionego Snape’a.
- Nie mówiłem o tej sytuacji. To chyba dość oczywiste, żebym nie musiał powtarzać za każdym razem, kiedy o tym mówimy. Chwilowo to ta sytuacja mi się nie podoba - machnął ręką w stronę szafki z ingrediencjami, dyrektor jednak dobrze rozumiał, że nie chodzi tu o ubywające drastycznie jaszczurcze oczy. Zorientowanie Severusa, gdzie też w jego podpowierzchwniowym królestwie jest północ, południe i inne strony świata, dorównywało jego zorientowaniu, która para czarnych butów pasuje do której czarnej szaty i było jedną z tych niezliczonych hipermagicznych zdolności, jakie wymykały się wszelkim magotechnicznym wyjaśnieniom. Tak czy siak, dla Dumbledore’a nie ulegało żadnym wątpliwościom, że na końcu idealnie prostej linii wyznaczonej przez owo machnięcie ręką znajduje się dokarmiany właśnie przednią wołowinką smok.
- Rozumiem... A co konkretnie ci się nie podoba? - spytał łagodnie. Snape posłał mu spojrzenie Zniesmaczonego Snape’a.
- Po jaką mandragorę ściągnął pan tu tych smokerów? Akurat potrzeba nam bandy obcych pseudonaukowców, którzy wszędzie włażą i...
- Och, nie ma obawy, Severusie, tobie nie wlezą - zapewnił go z uśmiechem stary czarodziej. - Nawet smokerzy nie są aż tak nieustraszeni. Poza tym, pięć osób to jeszcze nie banda, a już na pewno nie obcych - Charlie i Kate McKay, którą może jeszcze pamiętasz, to nasi wychowankowie, no i droga Keira... Znam dobrze jej rodziców, wspaniali ludzie...
- I od razu musiał ją pan dla tych wspaniałych rodziców wtajemniczać w sprawy Zakonu?! - Snape posłał mu spojrzenie Snape’a, Który W Końcu Wydusił Z Siebie, Co Go Gryzie.
- Ależ mój drogi chłopcze, w nic jej nie wtajemniczałem! - zapewnił go radośnie dyrektor. - Była biedaczka tak zaspana, że nic by do niej nie dotarło. Przysięgła na różdżkę dyskrecję. Ale myślę, że ją interesuje tylko smok.
- Bardziej niż śmierciożerca paradujący sobie po hogwarckich błoniach? - nie wiedzieć czemu, Mistrz Eliksirów nie wyglądał na przekonanego. Dumbledore uśmiechnął się pobłażliwie.
- Widocznie, mój chłopcze, nie dla każdej damy jesteś stokroć bardziej interesujący niż inne stworzenia boże - zarobił kolejne spojrzenie Snape’a Zniesmaczonego i uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Spójrzmy prawdzie w oczy, ma on nad tobą niewątpliwą przewagę ilościową.
- O, naprawdę? - mruknął sceptycznie młodszy czarodziej. Na takie dictum Dyrektor aż zdjął okulary.
- Co masz na myśli, mój chłopcze?! Toż to gigant większy niż cały nasz zamek! Chyba, że... co innego miałeś na myśli?
Severus Snape spojrzał w błękitne, niewinne oczy staruszka. Były dwie możliwości - albo Dumbledore udawał niewiniątko, albo - udawał jeszcze większe niewiniątko. Albowiem Mistrz Eliksirów Hogwartu wiedział doskonale, że wbrew powszechnie panującemu przekonaniu dyrektor tejże placówki niewiniątkiem nie był.
- Jak tam pan sobie pragnie. Dobrze - ja nie miałem na myśli nic w ogóle, pan nie miał na myśli nic zdrożnego, a smok ma przewagę. Koniec kwestii.
- Och, mój drogi chłopcze, nie zamartwiaj się tak! - pospieszył go pocieszyć Dumbledore. - Ty też masz się czym pochwalić, w tych śmierciożerczych szatach prezentujesz się imponująco, zwłaszcza tak jak wczoraj, w białej masce - całej schlapanej... krwią? - w ostatnim słowie zabrzmiało pytanie, i to bynajmniej nie żartobliwe. Snape posłał mu spode łba spojrzenie Snape’a Patrzącego Spode Łba, po czym westchnął ciężko i podniósłszy dwoma palcami schowaną w szufladzie maskę, podsunął ją swemu rozmówcy pod nos. Dyrektor powęszył przez chwilę.
- Ach, tak, oczywiście... Przedni rocznik. Ale gdzieżby Lucjusz Malfoy serwował kiepskie wino... Mogę więc założyć, że spotkanie przeszło... bezboleśnie?
- Owszem. Nie było też żadnych ważnych obwieszczeń. Przynajmniej dopóki ja tam byłem.
- Ale... Nie przypuszczasz chyba, że cię podejrzewa?
- Przy pańskim tempie wtajemniczania, wkrótce pozostanie jedynym nieuświadomionym - mruknął ponuro Snape. Dyrektor uśmiechnął się do niego z czułością.
- Drogi chłopcze, nie byłbyś sobą, gdybyś tego nie powiedział... Coś mi jednak mówi, że nie będzie aż tak źle. A panną Meridian i Charliem się nie przejmuj. On jest właściwie skazany na Zakon, no wiesz, jak by to Mugole rzekli, geriatrycznie...
- Genetycznie - poprawił Snape, zastanawiając się, czy dyrektor nie mógłby dla odmiany nie trenować swojego wizerunku Niewiniątka Popełniającego Nieświadome Lapsusy właśnie na nim.
- Ach, tak, genetycznie. A droga Keira, nią się już zupełnie nie przejmuj. Najprawdopodobniej w ogóle cię nawet rano nie rozpozna.
Tego dnia Wielka Sala w porze śniadania zupełnie przypominała Wielką Salę w porze śniadania z dnia poprzedniego. Tyle, że przy stole nauczycielskim przybyło biesiadników - wśród personelu siedziała, rzecz oczywista, piątka smokerów, pogrążonych w ożywionej dyskusji ponad nietkniętymi potrawami. Oraz, rzecz jeszcze bardziej oczywista, Wielkie Wyzwanie dla neville’owego filozoficznego spokoju.
- No patrzcie, powrót nietoperza! - zauważył z wielkim żalem Ron. Neville posłał mu spojrzenie pewne wyrzutu. Czy doprawdy musiał to powiedzieć? W innym przypadku on sam i jego filozoficzny spokój mogliby jeszcze przez kilka godzin wierzyć, że mieli wyjątkowo nieprzyjemną zbiorową halucynację.
- Więc jednak smok go nie pożarł - skonstatował z pewnym żalem Dean.
- Oczywiście, że nie! - obruszył się Seamus. - Przecież już rano wyszło na jaw, kto jest królewną w tej bajce.
Obydwaj wybuchli śmiechem i nawet Neville się uśmiechnął. Harry zaś posłał im mordercze spojrzenie.
- Odczepcie się wreszcie ode mnie! Nie moja wina, że Zgredek ma niezaspokojone instynkty macierzyńskie i akurat na mnie je realizuje.
- Cudnie, więc ty jesteś królewną, a Zgredek złą macochą, smok jest smokiem, a kto będzie dzielnym królewiczem?
Harry zignorował kolejny wybuch śmiechu i odwrócił się do Rona, który wobec instynktów macierzyńskich Zgredka zapomniał nawet o trzeciej porcji sałatki i wpatrywał się w kolegów ze zdumieniem.
- Och, nie zwracaj na nich uwagi... Zgredek wpadł o świcie do naszego dormitorium i założył jakieś zasieki na okno, żeby mnie smok nie zjadł.
- A to ci dopiero! Myślisz, że on coś wie? O smoku, znaczy?
- A niby skąd miałby coś wiedzieć? - odburknął Harry. - Jest przewrażliwiony na moim punkcie, ot co. Podsłuchał też coś pewnie i dostał bzika. Znaczy, bardziej, niż zwykle.
- No fakt, gdyby czarny kot przebiegł ci przez drogę, to pewnie by cię zamknął w pokoju na dobre i zabronił się ruszać - zgodziła się Hermiona.
- Czarny kot? A co to ma do rzeczy?
- Nieważne, to takie mugolskie powiedzenie... oni uważają, że czarny kot przynosi pecha. Ale Zgredkowi by wystarczyło, gdyby kura mu przeszła przez drogę.
- Nawet nie mów takich rzeczy, to już by uznał, że jestem bez szans i trzeba mnie ewakuować na Syberię! - westchnął Harry z udawanym przerażeniem. Kąt stołu Gryfonów znowu rozbrzmiał głośnym śmiechem.
- A cóż wam tak wesoło, hę? - zdziwiła się Ginny. - O czym rozmawiacie?
- O kurach - wyznał jej konspiracyjnym szeptem Dean.
- A co jest śmiesznego w kurach? - zdziwiła się jeszcze bardziej.
- Niby nic, dopóki nie przejdą przez drogę...
Pokręciła głową, kiedy wybuchli śmiechem, i zwróciła się do brata:
- Podejdziemy potem do Charliego? Może nam przedstawi tych swoich kumpli?
- I kumpelki - zaznaczyła Hermiona.
- No, oczywiście - potaknęła Ginny z wyraźną satysfakcją. - Wreszcie kochany braciszek przestanie mi wytykać, że to męski zawód i żebym wreszcie przestała go wypytywać i zajęła się czymś innym.
- Na przykład kurami - zasugerował Dean i tym razem panna Weasley z miną pełną wyższości zignorowała wybuch śmiechu.
- Kurza faza jakaś... Idźcie się leczyć, chłopaki. To co, pójdziemy do niego? Harry, Hermiona, idziecie z nami?
- Jasne...
- O, ja też mogę? - ucieszył się Dean.
- Ty - spojrzała z góry - byłeś niegrzeczny i nigdzie nie pójdziesz. Idź sobie do swoich kur.
Listopad 2004
Kwik!
Muszę, po prostu muszę pogratulować pomysłu z maską!
Tak kwikłam, że ekran kompa zaplułam!
Świetne,byle tak dalej.