Opowiadanie
Wejście smoka
Część 6
Autor: | Arien Halfelven |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Fantasy |
Dodany: | 2008-02-21 08:03:59 |
Aktualizowany: | 2008-03-15 20:18:52 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Zamieszczone za zgodą Autorki. Fanfik został opublikowany pierwotnie na Forum Mirriel. Wejście smoka
Przez dłuższą chwilę w gabinecie dyrektora panowała cisza. Ciężka jak kamień u zielonej szyi smoczego skazańca. Potem Charliego i Keirę jednocześnie odblokowało.
- Ale... Chyba pan żartuje?!
- Zabić go?! Aaale... To jest w ogóle... Niedopuszczalne!
- Dyrektorze... przecież to nie może być powiązane!
- Nie możemy pozwolić na coś takiego!
- Nie mamy żadnych dowodów...
- Wydział Ochrony Smoków...
- I w ogóle, ponadprzeciętna odporność...
- Przecież nie można zrobić czegoś takiego! - mówili jedno przez drugie, dziwnie cicho - jakby w przeczuciu klęski, cały czas patrząc błagalnie na Dumbledore’a. Tym razem jednak stary czarodziej nie chował niuchacza w tiarze. Nawet i dropsów nie miał w zanadrzu. Usiadł pod ścianą, jakby nagle przygięty do ziemi ciężarem tych ponad stu pięćdziesięciu lat i płaszczem srebrnej brody.
- Hogwarcki Smok Dymny ma... zniknąć. Dokładnie tak, jak się pojawił. Do rana ma nie być po nim śladu. Takie jest postanowienie - nie tylko moje, nie tym razem. Ostatnio Harry musiał oglądać szkody wynikłe z zaniedbań i z ignorowania zagrożenia. Teraz niczego nie będziemy bagatelizować. Harry, drogi chłopcze - poważne oczy starca patrzyły znad okularów bez zwykłej wesołości, ale nadal potrafiły ocieplić cały pokój. - Nie spotka cię żadna krzywda, nie tym razem. Uprzedzimy każdy atak. Jesteś tu absolutnie bezpieczny.
Dumbledore spojrzał w podłogę i przez dłuższą chwilę zbierał siły do podniesienia głowy. Odwracając się, zahaczył spojrzeniem o ciemną sylwetkę pod ścianą.
- Hogwarcki Smok Dymny ma zniknąć... - rzekł spokojnie i zwrócił się w końcu do obojga młodych czarodziejów. - Przykro mi... - powtórzył cicho. - Decyzja jest jednak nieodwołalna. Wydział Ochrony Smoków to w tym momencie najmniejsze moje zmartwienie, wierz mi, Charlie... Zresztą, porozumiałem się w tej kwestii z Ministrem. Czas najwyższy, żebym przestał tkwić tu jak pająk w sieci, prząść powoli nitki i o wszystkim decydować samemu. Koniec z tym, moje dzieci. Jak dotąd, nic dobrego z tego nie przyszło. Minister Magii w porozumieniu z Radą podjęli błyskawiczną decyzję - smok musi zostać zneutralizowany, i to natychmiast. Żałuję, że ściągnąłem was tutaj na próżno. Zostawiam wam decyzję - mam powiadomić waszych towarzyszy, czy sami to zrobicie? Oczywiście, oni także nic nie zdołają zmienić.
Cisza. Dwoje smokerów w ciągłym osłupieniu patrzyło to na siebie nawzajem, to na Dyrektora, jakby cała sprawa rozgrywała się tylko pomiędzy nimi, milczenie przerwał jednak dopiero Harry Potter.
- Ja tego już całkiem nie rozumiem - wyznał szczerze. - Wszystko jest nie tak, jak powinno być. I wszyscy mówią, że to wina tego... smoka. Aż mnie głowa boli. Właściwie, to ma pan absolutną rację, Dyrektorze. Czas najwyższy, żeby się zmienić. Żebym przestał ładować się głową naprzód w każdą awanturę. Zróbcie, co uznacie za stosowne, a my po prostu pójdziemy się uczyć. Ja mam chyba jeszcze jakiś eliksir do nadrobienia... - rzucił bardzo nieszczęśliwe spojrzenie w stronę wyprostowanej sylwetki Severusa Snape. Na Mistrzu Eliksirów nie wywarło to jednak żadnego wrażenia. Od zaklęć osuszających Dyrektora, po których smokerzy byli wymięci jak ghulowi z gardła wyjęci, zdążył się odpicować jakimś ukradkowym czarnomagicznym zaklątkiem. Zaś od „dziś w nocy Severus zabije smoka” tkwił nieporuszony pod ścianą, usztywniony jak Statua Płodności. Dumbledore popatrywał na niego przepraszająco, jakby właśnie ogłosił, że nabije go na zaostrzony pal i przebije jego głową smocze serce. Młodszy czarodziej nie wyglądał jednak na zdruzgotanego. Ani zaniepokojonego. Ani zainteresowanego. On w ogóle nie był typem „ZZZZZ!”. Severus Snape był typem „sssss...” - spokojny. Sceptyczny. Sarkastyczny. Sakrrramencko... Khmm. Albus Perceval Wulfric Dumbledore westchnął cicho. Sakramencka sprawność zawodowa jego Mistrza Eliksirów była tu akuratnie czynnikiem nadrzędnym.
- Zrobisz to, Severusie?
- Powinien pan był spytać przed wywieszeniem klepsydry - mruknął beznamiętnie sakramencko sprawny Snape. - Teraz muszę to zrobić choćby dla dobra pańskiego - i szkoły - wizerunku.
Dyrektor westchnął odrobinkę ciężej.
- Nie wywiesiłem jeszcze klepsydry, Severusie. Zresztą, sam mogę...
- Nie może pan - uciął ponownie Mistrz Eliksirów. - Pańskie... Zobowiązania nie pozwolą panu na użycie pewnych... metod. A jak już wyszło w praktyce, inne rozwiązania są nieskuteczne. Chyba, że mam go zagłaskać na śmierć?
Keirze nie pierwszy i nie ostatni raz przyszło do głowy, że ów osobnik mógłby wiele rzeczy zrobić „na śmierć”, jakoś jednak nie zaliczała do nich głaskania. Palce miał jak jakiś mumiołak, mór na niego i zaraza, albo dusiciel raczej, o. Nie mogą tego zrobić. Przecież nie mogą tak, ot, po prostu...
Harry przestąpił niespokojnie z nogi na nogę.
- Pójdziemy i... Po prostu pójdziemy sobie - mruknął, wciąż strzeżony przez Rona i Hermionę jak zdezorientowane pisklątko. Dorośli odprowadzali ich wzrokiem - czarnowłosy Gryfon wciąż odruchowo kierował dłoń do czoła, na którym blizna w kształcie błyskawicy przybrała wskutek zmarszczek dziwaczny kształt - ni to zmartwionej gąsienicy, ni to głodnego grzechotnika. I może to właśnie ta druga opcja na ten jeden raz zachwiała niezłomnymi posadami snaperskiej misji Keiry Meridian...
- My... rozumiemy - Charlie Weasley bardzo heroicznie wyraził poplątane emocje ich obojga. - To znaczy, wiemy, że... Są ważniejsze rzeczy, a... To tylko smok - ostatnie słowa wyciągnął sobie z gardła na siłę. Keira nie była pewna, czy zdobyłaby się na coś takiego, więc tylko mętnie przytaknęła.
- Powiemy reszcie co się stało i... Co się wkrótce stanie. Wszystko im wytłumaczymy - zapewniła lekko tylko drżącym głosem. - A najlepiej to od razu wrócimy do bazy, żeby... Żeby nie robić wam dodatkowych kłopotów.
Mimo głębokiego zrozumienia dla zagrożeń ze strony Sami-Wiecie-Kogo i zmartwień Harry’ego, wizja samej siebie, rzucającej się na tego tam Śmierciożercę i zbitej z nim w upornej obronie smoka, wciąż wydawała jej się aż nadto prawdopodobna. W momencie, kiedy stanie się, co się stać musi, wolała znaleźć się setki mil stąd. Dyrektor jednak pokręcił smutnie głową.
- Oczywiście, większość z was może się odklikać już teraz, ale jest wyraźna... hmm... Sugestia z Ministerstwa... Żeby na czas... neutralizacji obiektu pozostawała tu jakaś część ekspertów z dziedziny smoczej magozoologii.
Cisza.
Następnie odezwał się Charlie - bardzo powoli i baardzo spokojnie:
- Czy chce pan powiedzieć, że oni żądają, abyśmy uczestniczyli w tym... W tym... W tym odrażającym...
- Nie będę na to patrzeć, nie przyłożę do tego paznokcia, czy pan w ogóle wie, czego pan od nas żąda?! - Keira zerwała się z siedzenia.
- Nigdy! Nie ma mowy! Nie weźmiemy udziału w tej... Mogliśmy to zaakceptować, ale tego już za wiele! - wtórował jej Charles.
- Ależ, moi drodzy, nie mówiłem... - próbował ich uspokoić Dumbledore.
- NIE - MA - MOWY - odezwał się w przestrzeń Snape, nie zaszczycając spojrzeniem ani smokerów, ani Dyrektora. Ten ostatni odwrócił się do niego z lekką ulgą.
- Ależ oczywiście, Severusie... Minister prosił tylko, aby ktoś z magozoologów pozostał, eee, w pobliżu. Powiedzmy, na terenie zamku. Bynajmniej nie zamierzałem dodawać ci ich do towarzystwa... - w głosie starca zabrzmiała gorzka nuta, wzrok zaś pełen był wyrzutu. Snape posłał mu spojrzenie Snape’a, Który Już Tam Dobrze Wie Że Po Dyrektorze Można Się Wszystkiego Spodziewać.
- Oczywiście... - mruknął posępnie. - Ja ze swej strony też państwa nie zapraszam... Wiem, egoista ze mnie. Takim się trzeba urodzić. A potem ćwiczyć.
- Severusie... - westchnął Dyrektor. - Poćwiczysz sobie wieczorem. Keiro, Charles, jeśli jesteście pewni, że wolicie to zrobić sami, poinformujcie przyjaciół o zapadłej decyzji. Powiedzmy, że dwoje z was będzie musiało tu zostać do jutra.
- My - odezwali się jednym głosem.
- W takim razie... Droga Keiro, wobec zaistniałej sytuacji moja propozycja jest, obawiam się, znacznie bardziej aktualna.
Pochyliła ze wstydem głowę.
- Wobec zaistniałej sytuacji moja odpowiedź jest znacznie bardziej na „nie”...
Młodzi smokerzy wyszli, pozostawiając dyrektora Hogwartu sam na sam z Mistrzem Eliksirów. Starzec miał nadzieję, że jego towarzysz zacznie - cóż, nadzieja drugą żoną emerytów. Bezpłodną. Młodszy czarodziej tkwił nieporuszenie pod ścianą, z głową charakterystycznie pochyloną w bok - Dumbledore’owi zdawało się, jakby Severus nasiąkniętymi sceptycyzmem czy inną cykutą nićmi zaszył każdy fragment siebie, który mógłby prześwitywać spoza kurtyny długich rzęs, przetłuszczonych włosów i powiewających szat.
Dłuuugie westchnienie - ktoś tu chyba potrzebował urlopu.
- Ja na pewno - burknął Severus, posławszy Dyrektorowi spojrzenie Snape’a, O Którym Niemalże Napisano Poemat. Sięgnął dwoma długimi palcami do przedziałka i poprawił fryzurę tak, aby dla zupełnej odmiany zasłaniała całą twarz.
- Więc - odezwał się zza włosów jak zza grobu - mam zneutralizować smoka.
- Szybko i bezboleśnie - potwierdził Dumbledore. Nie było po co bawić się w eufemizmy. Nie z Severusem. - Smok ma zniknąć. Chcę, żeby Harry się przekonał, że ma w nas oparcie.
- We mnie też ma mieć?! - Snape rzucił mu spojrzenie Snape’a Z Góry Nastawionego Na Nie.
- W tobie przede wszystkim... Ale może zostamy ten temat, nie chcę cię wprowadzać w zbyt wojowniczy nastrój. Masz wolną rękę - do rana Hogwarcki Smok Dymny ma zniknąć. Ogłoszę to, oczywiście, oficjalnie w Wielkiej Sali.
- Taaak... A rano?
- Rano? Rano wszystko ma być jak dawniej.
Wzrok Snape’a oscylował w okolicach „Ktoś Tu Jest Największym Czarodziejem Świata, Ale To Na Pewno Nie Jestem ja”. Jedna uniesiona brew.
- Rano wszystko ma być jak dawniej - powtórzył Dumbledore. Ciemna brew opuszczona, czarne rzęsy na moment opadły - Mistrz Eliksirów pokiwał tylko głową i ruszył do wyjścia.
Nienawidzę załatwiać takich rzeczy...
Wybacz...
Nie wybaczę.
Wybaczysz, niestety. Każdy mi wybacza.
Niestety. Czy już wspominałem, że nienawidzę załatwiać takich rzeczy?
Z całym szacunkiem, Severusie - za późno na kwękanie...
Z całym szacunkiem, Dyrektorze - precz z moich myśli...
Wieczorem cały Hogwart szemrał niespokojnie - uczniowie snuli się blisko okien, popatrując to na dymiącego bez żadnych widocznych złych przeczuć smoka, to w stronę Wieży Slytherinu i znajdujących się „gdzieś tam” lochów profesora Snape’a. Dyrektor wyjaśnił młodzieży niezbędne szczegóły - mianowicie to, że smok pojawił się - bądź też został przysłany w ewidentnie złych zamiarach, które zostaną profilaktycznie udaremnione przez Mistrza Eliksirów między zachodem i wschodem słońca. Z trudem powstrzymywane łkanie Hagrida dobitnie podsumowało dyrektorską przemowę. Oczywiście, o panu Potterze i jego bliźnie nie było mowy, a żadne stymulujące hogwarcką - zwłaszcza zielono-białą - brać plotki nie wydostały się tym razem z dormitorium jego rocznika Gryffindoru. Harry przycupnął tam skromnie, zupełnie jak nie Harry, Zgredek od czasu do czasu triumfalnie dekorował swój dziwozłom jakimś prętem, powstrzymując triumfalne „a nie mówił Zgredek, sir?”, a pozostali chłopcy powielali strwożone zachowanie wszystkich innych uczniów i uczennic. Na popołudniowe zajęcia także padła nieokreślona groza - profesora Snape’a, który, jak powiedziano trzeciorocznym, przygotowywał się, zastępował sam Dyrektor, a reszta nauczycieli zachowywała się dziwnie bezbarwnie i ponuro. Nie było też mowy o żadnych smoczych tematach; zresztą, troje z pięciorga gości już znikło, świstoklikając się z powrotem do smokerskiego Instytutu w Rumunii. Tylko, wedle zapowiedzi, pan Weasley i panna Meridian mieli zostać do jutra.
Godziny mijały. Słońce powoli zaczęło zachodzić za horyzont. Smok dymił.
Severus Snape przygotowywał się.
Keira Meridian prawie nie rozpoznała Hermiony, kiedy spotkała ją pod wieczór, siedzącą gdzieś na schodach. Wprawdzie poznała dziewczynę całkiem niedawno, bo, kto by pomyślał, dzisiejszego ranka. Pewne sprawy z nią związane zauważało się jednak od razu, a teraz jakoś nie było ich widać. Ani książek - czy to poupychanych w torbie, czy poustawianych miłośnie w stosiki w zasięgu ręki. Ani Harry’ego i Rona. Ani żyjącej własnym życiem i mieniącej się brązami grzywy. Snaperka, która, poddając się ogólnej atmosferze grozy, wędrowała z podkrążonymi oczyma po Hogwarcie strasząc dzieci ponurym spojrzeniem, zatrzymała się w pół kroku.
- Eee... Hermiona?!
Dziewczyna podniosła głowę.
- O, to pani...
- Eee... Co zrobiłaś z włosami?
Gryfonka podniosła dwoma palcami jeden - strąk.
- Zintegrowałam się ze Slytherinem - oznajmiła grobowo.
- To znaczy...
- Pożyczyłam żelu do włosów od Malfoya - wyjaśniła Hermiona nieco bardziej treściwie. Keira zamrugała oczami, przypominając sobie jak przez mgłę młodzież z pracowni Eliksirów. Po stronie ślizgońskiej mignęła jej tam jakaś łepetyna uczesana na namiętnie wylizaną łasicę. Ale - żel do włosów?!
- Żel do włosów?!
- Miała pani rację - rzekła nagle dziewczyna, posyłając starszej czarownicy smutne i bezradne spojrzenie. - Ze wszystkim miała pani rację. Nie można się wszystkiego nauczyć z książek. Nie ma tak łatwo. W życiu w ogóle nie ma tak łatwo. Wystarczy popatrzeć, co się porobiło... A jeszcze wczoraj myślałam... Ooooch! Gdyby wszystko mogło być jak dawniej! Gdyby ten smok nigdy się tu nie zjawił! Gdyby Harry nie macał się po czole i nie zastanawiał, od czego zacznie go boleć następnym razem! Gdyby można było znaleźć w książkach zaklęcie na uczesanie włosów! - rzuciła się na smokerkę i zaczęła rozdzierająco płakać, wtulając poklejone żelem jestestwo w szatę czarownicy. Keira siedziała jak ogłuszona. Do jasnej ciasnej, ciemnej szerokiej i różowej plisowanej! Czy te dzieciaki nie były ociupinkę za młode, żeby sobie zawracać głowy czymś POZA zaklęciami na uczesanie włosów?!
- Gdyby wszystko mogło być jak dawnieeej... - szlochała dziewczyna. - Znaczy, Sama-Pani-Wie-Kto by dalej był i wszystko, ale bbyłoby to bardziej poukładaneee... A moje włosy mogłyby sobie być dalej rozczochraneeee, gdybym wiedziała, że w książkach jest odpowiedź na wszystko, teraz już za późnoooo... I ja bym nie miała ataków histeriiiiii... I nikt by nie musiał zabijać smokaaa... Gdyby wszystko mogło być jak dawnieeej....
Prychnięcie.
Cynicznie, ironiczne, sarkastyczne.
- Spełnienie marzeń wymaga poświęceń - rzucił w przestrzeń Mistrz Eliksirów, przechodząc obok. W jednej ręce niósł sporej wielkości czarny kufer, na którym, w miarę wędrówki profesora przez korytarz, skupiały się przerażone spojrzenia wszystkich mijających go osób. Zanim Keira zdążyła coś odpowiedzieć, czarodziej zwolnił nieco kroku.
- Na przykład dziś, panno Granger, dla spełnienia pani marzeń poświęcimy jednego smoka. I jutro wszystko będzie tak jak dawniej. Specjalny nakaz Dyrektora...
Podniosła na niego załzawione oczy.
- I jak niby zamierza pan to zrobić?
Ruszył dalej, jakby go boginy goniły, rzucił jej tylko spojrzenie przez ramię.
- On mi nie zadaje takich pytań, pani też nie powinna.
Hermiona i Keira patrzyły, jak Snape znika w oddali razem ze złowieszczym czarnym kufrem. Tak, jakby sam był nie dosyć złowieszczy. Tak, jakby już nie dosyć... Snaperka wstała nagle, podrywając na nogi także trzęsącą się dziewczynę.
- Chodź no ze mną do łazienki. Już ja mu pokażę, Śmiercio,eee, śmiercionośnemu draniowi. Koniec z atakami histerii. Jasne?! Koniec z żelem. Purge!
Kiedy dotarły do najbliższej łazienki, z włosów Hermiony znikły ostatnie ślady żelu i łez. Keira ustawiła ją przed lustrem.
- Zaklęcie na fruzurę, powiedzmy, a’la Morgana Rozwiana znajdziesz w księgach, bo są takie. Nie wiem od czego zaczęłaś, ale sądząc po tej damie za ladą biblioteki, musiałaś biedaczko szukać sama... Przyślę ci sowę. Jesteś z pochodzenia mugolką, jak mugole się czeszą?
- Grzebieniem!
- My też, jak nam się nie chce wysilić wyobraźni, ale przy twoich włosach to grzech. Bierzesz różdżkę i przesuwasz, a ona już sama zrobi. Pector - to zaklęcie, ale nawet nie musisz wymawiać go na głos.
- O MERLINIE!
Słońce zaszło. Ciemność okryła hogwarckie błonia, Zakazany Las, dymiącego beztrosko smoka i ciemną, wysoką sylwetkę czarodzieja z otwartym kufrem, przyczajonego nieopodal. Osobnik ów wyjął kilka butelek, przyjrzał się w nikłej poświacie gwiazd ich zawartości, pokręcił głową. Wreszcie z dna kufra wyciągnął jakiś dziwny kształt, przypominający nienadmuchany do końca ponton. Machnął różdżką - kształt przybrał wygląd niskiego człowieka w okularach. W usta pseudo-osoby czarodziej wlał zawartość butelek. Za szkłami okularów na moment zalśnił złowrogi poblask, by natychmiast po tym zagasnąć. Lalka czy też golem stała bez ruchu, czekając na rozkazy.
- No, dobrze... - mruknął do siebie Snape. - Wszyscy wiemy, co mamy robić... - spojrzał w górę, jakby na coś czekając. Po chwili udało mu się ściągnąć na siebie wzrok smoka.
- Popatrz, kto przyszedł cię odwiedzić...
Hogwart trwał w nienaturalnym milczeniu. Wszyscy, przyklejeni do szyb, usiłowali wypatrzyć coś nad jeziorem, ale profesor nie przyświecał sobie ani jednym, malutkim lumosem, a smok dymił jeszcze bardziej niż w dzień. Hagrid, z całym, niemalejącym zaufaniem przykuty potrójnym łańcuchem w lochach, łkał Charliemu w rękaw. Keira zdobiła Hermionę w coraz to nową fryzurę, ze wszystkich sił starając się nie patrzeć w stronę okna.
Mistrz Eliksirów klęczał przy otwartym kufrze.
- Sam zobacz, to w ogóle nie będzie bolało...
Lalka kroczyła w stronę jeziora, za nią posunął się ciężko smok, wydychając coraz więcej kłębów dymu, w miarę, jak błogi zapach wypełniał jego nozdrza.
- No jedz, misiu, jedz...
Potwór pochylił się w końcu nad przynętą, z sekundowym, nieufnym zawahaniem. Maleńka postać odwróciła się i zamachała rękami w imitacji przerażenia. Żadnych niedoróbek w pracowni hogwarckiego Mistrza Eliksirów...
- Smocznego...
Kiedy postać rozczochranego okularnika znikła w smoczej paszczy, Severus Snape spokojnie ustawił obok siebie klepsyderkę, zamknął kufer, przyklęknął przy nim, zasłonił wszystko razem płaszczem i założył najsilniejszą tarczę ochronną. Jeśli nie wystarczy, nic nie wystarczy.
Noc. Dym. I co na Merlina...
BUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUM.
Bum.Bum.Bum.Bum.Bum.Bum.Bum.Bum.Bum.Bum.
Cisza.
Albus Dumbledore podniósł skrwawione smocze ucho, które wpadło do hallu, rozbijając jedno z okien.
- Daj Severusowi wolną rękę, a on już się postara o rozrywkę...
- Słucham, Albusie?! - zdumiała się dygocąca profesor McGonagall.
- Jak by nie było - rozerwał smoka na amen...
Styczeń 2005
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.