Opowiadanie
Brave: Lady Genevieve
Rozdział IX
Autor: | Setsuna |
---|---|
Korekta: | Teukros |
Serie: | Warhammer Fantasy |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2008-04-07 23:54:52 |
Aktualizowany: | 2008-04-07 23:54:52 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Nad ranem otwarto bramy miasta. Moi ludzie obsadzili stanowiska, ja zaś udałem się do zamku. Szybko odnalazłem hrabiego Otta i pokrótce przedstawiłem mu zaistniałą sytuację:
- Powiadomię o wszystkim króla Charlesa VII i wystosuję oficjalne zażalenie związane z naruszeniem nietykalności posła. Do tego dwór musi się odnieść poważnie - odparł po chwili - Ale do tego czasu mogą być już daleko. Na zamku z pewnością ich nie ma, a i miasto opuszczą zapewne jak najszybciej. Dobrze, że postawił pan ludzi przy bramach. Jednak pozostaje kwestia listu do cesarza, który panu dałem, panie pułkowniku...
- Rozumiem. Jeśli wyruszę w pościg, gwarantuję, że przekażę list w zaufane ręce, które jak najszybciej dostarczą go na cesarski dwór. Kiedy zakończę tę sprawę też się tam stawię.
- W takim razie życzę powodzenia - powiedział Otto wyciągnąwszy dłoń - Ze swojej strony obiecuję pełną pomoc i wsparcie.
- Dziękuję, panie hrabio - odparłem i uścisnąłem dłoń hrabiego, po czym wróciłem do obozu.
Okazało się, że zaobserwowano wyjazd dużej grupy konnych, których przywódca nosił opatrunek na prawej dłoni, a którzy wieźli ze sobą karetę.
Nie miałem wątpliwości, co do tożsamości tych osób. Pozostała jednak jeszcze jedna sprawa. Wyjąłem z sakwy list do cesarza i wręczyłem go Hermannowi.
- Weźmiesz połowę chorągwi i najszybciej jak to tylko możliwe dostarczysz ten list na dwór w Altdorfie do rąk własnych cesarza.
- Ale panie pułkowniku, może nas pan potrzebować tutaj...
- To rozkaz!
- Tak jest!
Hermann wsiadł na konia i wraz z wybranymi żołnierzami ruszył na wschód. Ja natomiast wraz z resztą moich ludzi popędziliśmy na północ. Tam bowiem prowadziła droga, którą wyjechali z miasta porywacze.
Pędziliśmy dniem i nocą, jednak nasi przeciwnicy również musieli się spieszyć, bo choć otrzymywaliśmy dowody, że jechali tym samym szlakiem, to nie udało nam się nigdzie ich dogonić. W końcu dotarliśmy w opisywane mi przez Genevieve jej rodzinne strony. Kierując się teraz informacjami zdobywanymi na bieżąco dotarliśmy w okolice zamku jej ojca.
Budowla, choć niezbyt imponująca, była zaprojektowana z myślą o obronie jedynie przed krótkim atakiem. Wysoki mur, brak fosy, niezbyt duża powierzchnia, brak stanowisk artyleryjskich - to wszystko wskazywało na to, że obronność nie była podstawową cechą tej budowli. Mimo tego, był to ciągle zamek, a ja miałem jedynie czterdziestu kilku konnych. Niedorzecznością było myśleć o wzięciu zamku szturmem. Należało dostać się do środka, wybadać wszystko, a potem ewentualnie podstępem sprawić, by oddział mógł tam wjechać. Koniecznym było wiedzieć, jak liczna jest załoga, gdzie może być trzymana Genevieve, jakie zamiary żywi jej ojciec?
Wszystkie te myśli kłębiły mi się po głowie, kiedy stojąc na skraju lasu obserwowałem z ukrycia ów zamek, w którym więziono kobietę, którą kochałem. Korciło mnie, by z zaskoczenia ruszyć ku zamkowi, wjechać do środka nim zdążą zamknąć bramę, wewnątrz wyrżnąć wszystkich i odnaleźć Gen. Jednak już dość długa pusta przestrzeń pomiędzy zamkiem a lasem wykluczała realizację tak szalonego pomysłu. A pozostawała jeszcze nieświadomość miejsca, w którym trzymano Genevieve...
Z takimi to myślami zawróciłem konia do oddalonego o kilka mil obozowiska.
Następnego dnia w południe ruszyłem ku zamkowi odziany w szaty kupca. Na lewe oko założyłem opaskę, włosy zaś zaczesałem do tyłu. Przyjąłem lekko zgarbioną posturę. Teraz bowiem byłem kupcem, który zatrzymał się niedaleko i szukał chętnego na kupno jego towarów. Choć handel był mi raczej obcy, musiałem się postarać aby wypaść w tej roli wiarygodnie. W końcu mój ojciec na handlu dorobił się majątku. W bramie strażnik nie miał żadnych wątpliwości. Wjechałem do środka. Dziedziniec nie był zbyt przestronny, natomiast same zabudowania zamkowe były spore. Wyłączając stajnie i stodoły, część mieszkalna zajmowała wcale niemałą część powierzchni, co potwierdzało moje wcześniejsze podejrzenia, co do mieszkalnego charakteru tej budowli. Kilku sług zapytałem, gdzie znajdę właściciela zamku. Okazało się, że baron Armand Jaures jest w zamku, ale by go znaleźć muszę zwrócić się do kogoś wewnątrz. Wkroczywszy do środka zacząłem się pilnie rozglądać, starając się zauważyć cokolwiek, co mogłoby wskazać mi ślad Genevieve. Oczywiście napotkanych rozpytywałem o barona. W końcu jeden z nich poprowadził mnie przez korytarz. Zatrzymał się przed drzwiami do jednej z izb. Tam kazał mi poczekać, po czym wszedł do środka. Wkrótce wyszedł, powiedziawszy mi, że baron chce mnie widzieć.
Wkroczyłem do środka. Baron siedział w dużym fotelu z bogato zdobionymi oparciami. Na ręce wciąż nosił opatrunek - ślad po naszym pojedynku. Jednak teraz musiałem zrobić wszystko, by moja osoba nie wywołała skojarzeń z tamtym incydentem.
- Uszanowanie wielce szanownemu panu baronowi - przywitałem się, starając się nadać głosowi większą chrypę i uniżenie - Jestem Johan Eisenhaus, kupiec.
- Proszę usiąść - baron wskazał siedzisko naprzeciw niego - Jestem Armand Jaures, pan tych ziem. Jakie sprawy sprowadziły cię kupcze w moje progi?
- To, co zwykle kieruje moimi krokami, łaskawy panie - handel. Kilka mil stąd, w wiosce Charteles rozbiłem tabor wraz z towarami. Tam dotarła do mnie informacja, że w okolicach mieszka wielmoża. Jako, że dysponuję nie tylko zwykłymi towarami, ale też i rzeczami niedostępnymi kieszeniom zwykłych śmiertelników, postanowiłem przybyć tu i przekonać się, czy nie znajdę w waszej łaskawości klienta.
W jego oczach błysnęło zainteresowanie.
- Co konkretnie możesz mi zaoferować, kupcze? - spytał.
- Wiele rozmaitych rzeczy. Po pierwsze, panie, czy masz żonę lub córkę?
- Mam żonę i trzy córki.
Trzy córki! To znaczyło, że Genevieve ciągle żyje!
- Mam wielkiej urody suknie i biżuterię. Wybacz, że pytam panie, ale czy najstarsza z córek waszej łaskawości wyszła już za mąż, czy może planowany jest jej ślub?
- Nie, jest ciągle w domu.
- Cóż, szkoda, bo mam wspaniałe suknie uszykowane z myślą o ślubie. Wybacz baronie me żądnie, ale czy mógłbym je ujrzeć? Wiedziałbym wtedy, jakie suknie przywieźć, gdy przybędę tu z towarem. Wiedz bowiem o panie, że jest to zbyt małe miejsce, bym mógł przybyć z mym pełnym taborem. Wybiorę przeto te towary, które waszą miłość zainteresują lub będą mogły zainteresować i z nimi tylko przybędę.
- Dobrze kupcze, gdy zakończymy rozmowę będziesz mógł ujrzeć moją małżonkę i córki. Sądzę, że twa oferta może je zainteresować. Cóż jeszcze masz na sprzedaż?
Wziąłem się do opisywania różnych rodzajów broni, często opisując ich wyjątkowe kształty, a w poniektórych przypadkach magiczne moce. Nie potrzebowałem wiele czasu, by usłyszeć od barona, bym przybywał z tymi cudeńkami jak najszybciej. Wstaliśmy do wyjścia, kiedy przypomniałem baronowi o obietnicy przedstawienia mnie jego małżonce i córkom. Powiedział więc bym pozostał w tej komnacie. Wkrótce przybyły i one.
Na czele szła matka. Wysoka i dumna, wyglądała niemal jak kobiece wcielenie swego męża. Ta, która szła za matką to musiała być Ertille. Wyraźnie starała się naśladować swą rodzicielkę w chodzie i minie, co wyglądało chwilami dość groteskowo. Za nią szła Ruelle, którą już widziałem. Zaś za nimi...
Genevieve wyglądała... dziwnie. Ubrana w dworskie ciuchy, z nałożonym na twarz przesadnym makijażem i twarzą wyrażającą smutek i zniechęcenie przypominała arlekina z teatrzyków wystawianych niekiedy przez wędrownych aktorów. Mimo tego wystarczyło raz na nią spojrzeć, by dostrzec, że z całej czwórki to właśnie ona promieniuje najprawdziwszym pięknem, a smutek i zimno bijące od niej wcale tego piękna nie niszczyły.
- Kłaniam się szanownym paniom - przywitałem się - Jak zapewne poinformował je drogi mąż i ojciec, jestem kupcem. Poprosiłem o możność spotkania z jejmościami, gdyż chciałbym wiedzieć, jakie towary interesowały by jaśnie wielmożne panie.
Matka i dwie córki zaczęły zaraz wyliczać, ja zaś starałem się nadążyć, odpowiadając że mam to i to, tego nie mam ale za to ma tamto. Gen cały czas nie odezwała się słowem. To, że mnie nie poznała cieszyło mnie, gdyż potwierdzało jakość mojego przebrania. Jednak, kiedy tamte skończyły rozmowę i ruszyły ku wyjściu ja spytałem:
- A piękna panna nie jest niczym zainteresowana?
Matka spojrzała na Genevieve.
- Mimo sukni, ta mała wolała by miecz zamiast klejnotów.
- Miecz, hi, hi, miecz? Co byś panienko powiedziała na miecz, który usiekł niedawno setki mutantów na polach Kislevu?
Gen ożywiła się błyskawicznie.
- Matko, pozwólcie mi porozmawiać z tym kupcem!
- Cóż porozmawiać możesz, choć na twoim miejscu nie liczyła bym na to, że ojciec kupi ci miecz.
Jednak wyszła z pozostałymi córkami pozostawiając mnie z Genevive sam na sam. Wyglądało na to, że po cichu jej sprzyjała.
- Skąd pan ma taki miecz? Przecież bitwa, która się tam rozegrała miała miejsce kilka tygodni temu? Jak pan tam dotarł i tu przybył?
- A gdybym powiedział panience, że tam byłem? - rozejrzawszy się bacznie we wszystkie strony, dłonią uniosłem na chwilę klapę, którą nosiłem na oku, a włosy odsunąłem na boki.
Gen otworzyła ze zdziwienia usta i przez chwilę bałem się, że nie wytrzyma i krzyknie, gubiąc tym samym nas obu. Jednak nie uczyniła tego. Skorzystałem z okazji i wepchnąłem jej w dłoń przygotowany wcześniej na taką okazję list. Następnie szybko wróciłem do dawnego wyglądu.
- To niemożliwe. Był pan w Kislevie?
- Byłem, widzi panienka, nie zawsze byłem kupcem a i będąc kupcem na wojaczce trza się znać - mówiąc te słowa wypisałem palcem na kurzu ławy pytanie "Gdzie cię trzymają?"
- Jeśli to panienkę zainteresuję to kiedy za dwa dni przybędę tu z towarami, to i ów miecz zabiorę ze sobą.
- Och tak, byłoby wspaniale - odpowiedziała, pisząc "Jestem zamykana w jednej z komnat dwa piętra wyżej. Chyba trzeciej od schodów".
Wstałem i starłem rękawem ślady po naszej rozmowie.
- A więc żegnam panienkę.
Wyszedłem z komnaty. Na korytarzu czekały na Gen matka i siostry. Skłoniłem się im raz jeszcze i obiecałem przybycie za dwa dni. Następnie opuściłem zamek i pogalopowałem do obozu. Pierwsza część planu poszła lepiej niż mógłbym przypuszczać.
Popołudnie minęło mi na rozmyślaniu. Gen wydawała się być bezpieczna, w każdym razie nie zauważyłem niczego, co mogłoby jej grozić. Musiałem się tam jednak dostać raz jeszcze. Tej nocy.
Nadchodził już wieczór, kiedy korzystając z tego samego przebrania popędziłem do zamku. Brama była jeszcze otwarta.
- Ratunku! - krzyknąłem widząc strażnika - Ratunku, zbóje!
Strażnik nie robił problemu i pozwolił mi wjechać. Kiedy zatrzymałem rozpędzonego konia na dziedzińcu, podbiegło do mnie kilku innych.
- Co się stało? - pytali.
- Kilka mil stąd, kiedy jechałem do swego taboru, w lesie - robiłem pauzy między słowami, ciężko oddychałem, słowem - robiłem wszystko, by pomyśleli, że długo uciekałem - Jechałem lasem kiedy wyskoczyło trzech konnych i zażądali pieniędzy. Spiąłem konia do galopu i pognałem w tył. Ścigali mnie długo, chyba dopiero na skraju lasu poniechali pościgu. Proszę, nie wyganiajcie mnie tam...
Przyszedł baron. Opowiedziałem mu raz jeszcze całą historię.
- Dobrze kupcze, możesz spędzić noc tutaj. Rano dam ci kilku zbrojnych eskorty.
Gdy wskazano mi komnatę w której miałem przenocować, okazało się, że znajduje się niemal dokładnie nad komnatą Genevieve. Położyłem się na chwilę na łóżku. Kiedy jednak w zamku pogasły światła i nastała cisza, otworzyłem masywne okiennice i wyjrzałem na zewnątrz. Według moich obliczeń komnata Gen znajdowała się jedną komnatę na lewo poniżej mojej. Z sakwy wyjąłem linę i obwiązałem nią nogę od mocnego, dębowego łoża. Wyjrzałem jeszcze raz na zewnątrz i przekonawszy się, że nikt mnie nie powinien zauważyć, trzymając się kurczowo liny, wyszedłem. Opuściłem się piętro niżej. Następnie ostrożnie przechodząc po szerokich parapetach dotarłem do jej okna.
Chwyciłem uchwyt okiennic i pociągnąłem go. Mało nie spadłem z parapetu, kiedy otworzyły się szeroko. Teraz czekała mnie najtrudniejsza część. Okiennice otwierały się tylko do połowy, a więc chcąc dostać się do środka, musiałem przeskoczyć nad jedną z nich otwartą na oścież. Wystarczyło jednak na chwilę pomyśleć o Gen i strach minął. Chwyciwszy mocno linę odbiłem się od muru i tłumiąc krzyk wpadłem do jej komnaty. Nie wiem jakim cudem nie narobiłem dość hałasu by zbudzić cały zamek, z pewnością jednak wystarczył by zbudzić Genevieve. Kiedy podnosiłem się z ziemi, coś ciężkiego uderzyło mnie w głowę. Ciemność.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.